• Nie Znaleziono Wyników

Adres ZRed-etlrcyi: ZKIrstlso-wsł^ie-IFrziea.imieścIe, 2>Tr 63. M

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ZRed-etlrcyi: ZKIrstlso-wsł^ie-IFrziea.imieścIe, 2>Tr 63. M"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 1 9 . Warszawa, d. 9 Maja IS86 r. T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P RENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

K om itet R ed a k cy jn y stan o w ią: P . P . D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d ro w ic z b. d z ie k a n U niw ., m ag . K. D eike, m ag. S. K ra m sz ty k , W ł. K w ietn iew sk i, J . N a ta n s o n ,

D r J . S ie m ira d z k i i m ag. A. Ś lu sarsk i.

„W sze ch św iat11 p rz y jm u je o głoszenia, k tó r y c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k ac h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szp ale ie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7*/^,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. C, za dalsze k o p . 5.

A dres ZRed-etlrcyi: ZKIrstlso-wsł^ie-IFrziea.imieścIe, 2>Tr 63.

F ig . 1. W ło s k i k o rzen io w e F ig . 2. S ta rsz e w ło sk i korze- F ig. 3. W ło sek k o rzeń io -

p sz e n ic y . niow e p szen icy . w y siln ie pow iększony.

(2)

290 W SZECHŚW IAT. N r 19.

F U N K C Y J A K O R Z E N I

PR 1 Y 2 YWIENIU SIĘ ROŚLIN

napisał S . G r o s g l i k .

Z a rty k u łu p. t. O dżyw ianie się roślin ’), dowiedzieliśm y się, ja k ie substancyje służą roślinie za pokarm i skąd j e roślina czerpie.

Zastanów m y się obecnie nad kw esty ją, w j a ­ ki sposób pokarm ten zostaje przez roślinę pobierany i do organów przysw ajających odprow adzany. Ju ż n iejednokrotnie w spo­

minaliśmy, że z w yjątkiem węgla, k tó ry li­

ście z atm osfery w postaci d w u tlen k u w ę­

g la ( C 0 2) p ochłaniają, resztę swego p o k ar­

mu pobiera roślina z g ru n tu zapom ocą ko­

rzeni. K orzen ie dostarczają roślinie wody, k tóra, krążąc po całem jć j ciele, roznosi aż do liści sole m ineralne, w wodzie tój rospusz- czone. P rz e z ciągłe w yziew anie p ary w o­

dnej liście zatrzym ują dostarczane im sub­

stancyje, um ożebniając jednocześnie bezu­

stanny przy p ły w nowćj wody, co ze wzglę­

du n a bardzo słabą koncentracyją rospusz- czonych w niej soli stanow i wielce pożyte­

czną własność roślin.

R ospatrzm y bliżej zjaw iska, tow arzyszące naszkicow anem u powyżej obrazow i k rąże­

nia w ody w roślinach; przedew szystkiem zaś zadajm y sobie pytanie, w ja k i sposób po b ierają korzenie sole m ineralne z g ru n tu ? W iadom o pow szechnie, że jeżeli dw a n ieje­

dnakow ej gęstości i zdolne do m ięszania się p ły n y przedzielim y cienką p rzegrod ą, zro ­ bioną z pęcherza zw ierzęcego lub ja k ie jk o l­

w iek m ateryi podobnćj, natenczas płyny te nietylko ze sobą się zm ięszają, lecz j e ­ den z nich przenikać będzie przez p rz e g ro ­ dę w silniejszym stopniu, aniżeli dru g i, w skutek czego objętość jed n eg o z nich zw iększy się kosztem drugiego.

Jeżeli, przypuśćm y, z jed n ej strony p rz e ­ g rody znajduje się rostw ór ja k ie jk o lw ie k soli, z drugiój zaś takaż objętość w ody, to

objętość rostw oru solnego się powiększy, poziom zaś wody się obniży. D utrochet, k tó ry zjaw isko to od krył, silniejszy s tru ­ m ień nazw ał wchodzącym (endosmotycz- nym ), słabszy zaś wychodzącym (exosmo- tycznym ). O bszerne poszukiw ania G ra h a ­ m a n ad osmozą, dow iodły, że istnieje szereg ciał, ja k białko, dekstryna, gum a arabska i t. d., dla k tóry ch błony zwierzęce są całkiem nieprzepuszczalne. C iała te nazw ał G ra ­ ham koloidam i, podczas gdy ciała odw ro­

tnie się względem takiej błony zachow ujące, m ianowicie p rzenikające przez nią, otrzym a­

ły nazw ę krystaloidów . R óżnica pom iędzy koloidam i a krystaloidam i je s t tak w ybitną, że G rah am skorzystał z niój dla oddzielenia ciał koloidalnych od krystaloidalnych, a W u rtzo w i udało się tą m etodą otrzym ać z b iałk a j a j a kurzego białko (a lb u m e n \ zu ­ pełnie wolne od połączeń m ineralnych. M e­

toda ta nazyw a się dyjalizą. W p rak tyce p o słu g u ją się dyjalizą w cukrow niach przy oczyszczaniu cukru od melasy.

Nie ulega wątpliwości, że pobieranie wo­

dy przez korzenie odbyw a się w łaśnie na mocy p ra w osm otycznych. B łony obwodo­

w ych kom órek korzeniow ych stanow ią p rze­

grody pom iędzy dwom a różnorodnem i i nie­

jednakow ej gęstości płynam i, a tem i są z je ­ dnej strony woda, zn ajdująca się w g ru n ­ cie, z drugiej zaś zaw artość kom órek korze­

niowych. W oda, zaw ierająca w sobie ros- puszczone sole m ineralne, p rzedstaw ia ciało k ry staloid aln e, a ja k o takie p rzenika przez błonę do kom órki, w której znow u mieści się cały szereg ciał koloidalnych, dla k tó ­

rych błona kom órkow a pozostaje nieprze- nikliw ą.

W celu bliższego zbadania p rzed staw io­

nego powyżej procesu, usiłow ali botanicy zjaw iska osmotyczne, zachodzące w roślinie, w yjaśnić na sztucznie otrzym anych kom ór­

kach, k tó ry ch własności byłyby podobne do własności kom órek żywych. W tym w zglę­

dzie zasłu gu ją n a uw agę badania prof. B a- ranetzkyego '), który, korzystając z o dkrycia Becham pa i H adow a, że w ata strzelnicza pod w pływ em ciał odtleniających przecho­

') F o r. w N r 50-i 51 W szech św . z r. 1884. ') Iz s le d o w a n ija n a d diosm ozom . 1870.

(3)

Nr 19. WSZECHŚWIAT. 291 dzi w drzew nik czyli celulozę, przygotow ał

błonę, której własności chemiczne i budowa zupełnie przypom inają, celulozę naturalną, tworzącą, błonę kom órek roślinnych. W a ta strzelnicza czyli piroksylina (C0H 7 ( N 0 2)30 3) je stto drzew nik C6H 10O5, w którym trzy atom y w odoru są zastąpione przez ro d n ik kw asu azotnego t. j. g ru p ę N 0 2. R ostw ór piroksyliny w spirytusie i eterze, znany je st pod nazw ą kolodyjum i m a zastosow a­

nie w m edycynie i fotografii. Jeżeli na ta- felkę szklaną nalejem y cienką w arstw ę ko­

lodyjum , to spirytus i eter u latn iają się, zo­

staw iając w arstw ę piroksyliny, k tó ra bar­

dzo łatw o daje się od szkła oddzielić. T ak przygotow anej piro ksyliny używ ał Schu- m acher do dośw iadczeń osm otycznych je sz ­ cze w r. 1861, B aran etzk y je d n a k w ykazał,że znacznie różni się ona od błon kom órkow ych i je st m ało dla wody przenikliw ą. D la usu­

nięcia powyższych braków usiłow ał B ara­

netzky przeprow adzić piroksylinę zapomo- cą ciał odtleniających w celulozę i w tym celu ogrzew ał błonki w aty strzelniczej z chlorkiem żelaza, dopóty, dopóki zab ar­

wienie na kolor niebieski od jo d u i stężone­

go kw asu siarczanego nie dow iodło tożsa­

mości ich z celulozą naturalną. W ten spo­

sób odtlenione błonki piroksyliny zacho­

w ują się względem wody i rostw orów wo­

dnych soli zupełnie tak samo, ja k błony ko­

mórek.

D la okazania zjaw isk osmotycznych, za­

chodzących w żywej kom órce korzeni, wo­

reczek ze sztucznego d rzew nika (celulozy) przymocowrują do ru rk i szklanćj, rozdzielo­

nej na rów ne części (fig. 4), nap ełn iają wo­

reczek rostw orem tan n in y i w staw iają do naczynia, zaw ierającego rostw ó r chlorni- ku żelaza. C hlornik żelaza ja k o ciało krystaloidalne przenika do woreczka, tw o­

rząc z zaw artą w nim tan n in ą atram ent, podczas gdy zew nątrz w oreczka płyn za­

chowuje sw ą pierw otną przezroczystość, gdyż tannina, jak o ciało koloidalne przez błonę organiczną nie przenika. Ilość p ły ­ nu, ja k a przechodzi do w oreczka, daje się łatwo określić p rz y pomocy podziałek, znaj - dujących się na ru rce, do której w oreczek został przym ocow any.

W powyższym p rzy kład zie kom órka była pogrążona w rostw orze jednój tylko soli,

| w rzeczywistości jed n ak woda, pobierana przez korzenie zaw iera ro stw ó r k ilk u soli niezbędnych dla życia rośliny. J a k się wobec tak złożonego rostw oru zachow uje roślina? N a zasadzie p raw osmotycznych sole rospuszczone w wodzie będą dopóty pobierane przez korzenie, dopóki gęstość soku kom órkow ego nie będzie odpowiadać gęstości otaczającego rostw oru. J a k tylko moment ten nastąpił, natenczas pobieranie

Fig; 4.

soli ustać musi. P oniew aż zaś między za­

w artością kom órek a substancyjam i ros- puszczonemi w otaczającej wodzie zachodzi wzajemne działanie chemiczne, to rów now a­

ga osmotyczna wciąż się n arusza i jeżeli np.

substancyja a utw orzy w komórce nowy

związek chemiczny, to w m yśl praw a osmo-

tycznego nowa ilość tćj substancyi zostanie

przez kom órkę z g ru n tu pobieraną, podczas

gdy inne substancyje b, c, d — w tym ruchu

(4)

292 W SZECHŚW IAT. N r 19.

nie uczestniczą. W ten sam sposób mogą w stępow ać do kom órki i inne substancyje, z k tó ry ch każda zostaje pobieraną, przez r o ­ ślinę oddzielnie, niezależnie od innych soli, w tym że płynie rospuszczonych, pobieranie zaś to odbyw a się z różną prędkością, zależ­

ną od prędkości konsum ow ania każdej soli czyli od potrzeby rośliny. Jeżeli zatem b ę­

dziem y hodow ać roślinę w rostw orze w o­

dnym , zaw ierającym kilk a soli w je d n a k o ­ wych ilościach, to substancyje te zostaną pobierane w zupełnie różnych stosunkach.

T a k mianowicie badania w łocha T rin c h i- nettiego (1843) w ykazały, że z rostw oru, za­

w ierającego saletrę i sól kuchenną, szczyr jed n o ro czn y (M ercurialis annua) i kom osa zielona (C henopodium viride) pochłaniają dużo saletry, mało zaś soli kuchennćj, p o d ­ czas gdy cząberek (S atu re ja liortensis) i p o ­ m idor zw yczajny (S olanum L ycopersicum ) zachow ują się względem tych soli zupełnie odw rotnie, co ma miejsce naw et, k ied y ilość saletry w rostw orze przew yższa trzy k ro tn ie ilość soli kuchennej. T a własność roślin pobierania substancyj odżyw czych w sto ­ sunku, nieodpow iadającym stosunkow ej za­

w artości ich w gruncie, nazyw a się z d o l ­ n o ś c i ą w y b o r u i l o ś c i o w e g o . P ię k n y p rz y k ła d takiego w yboru ilościowego p rz ed ­ staw iają rośliny m orskie, w k tó ry ch pom imo że woda m orska zaw iera 3 % soli kuchennej i tylko bardzo niski procent soli potażo ­ wych, m agnezyjow ych i w apiennych, z a ­ w artość ty ch ostatnich soli w popiele ro ­ ślinnym w ielekroć przew yższa ilość z n a jd u ­ jącej się w nim soli kuchennćj.

O zdolności w yboru ilościowego m iał ju ż należyte pojęcie S aussure. Z nako m ity ten badacz utrzym uje, że korzenie zm ieniają zawsze koncentracyją rostw oru, w którym są pogrążone, pobierając znacznie więcej wody, aniżeli soli w niej rospuszczonych.

P rzy tem każda substancyja zostaje p o b iera­

ną w edług Saussurea w pew nym określo­

nym stosunku, o czem łatw o przekonać się m ożna z analizy płynu, w któ ry m hodow a­

no roślinę.

Zdolnością ilościowego wry b oru m ożna objaśnić, n a pierw szy rz u t oka, dziw ny fakt, że rosnące obok siebie osobniki różnych ga­

tunków roślin, okazują, różn y skład che­

m iczny swego popiołu. S tąd też jasnern

je st, dlaczego na jed n em i tem samem polu u p raw iają ro k rocznie inne rośliny, albo­

wiem substancyje w m ałym stopniu eksploa­

tow ane przez jed en g atu nek rośliny, stano­

wią głów ny pokarm innego gatunku. D la racyjonalnego gospodarstw a płodozm ian ta ­ ki je st koniecznym , poniew aż kolejka w u p ra ­ wie roślin daje gru nto w i możność odzyska­

nia soli odżywczych, które zostały absorbo­

wane przez poprzedni gatunek i których nowe ilości tw orzą się w skutek zw ietrzenia skał, dany g ru n t składających.

O bdarzone wysoką zdolnością, ilościowe­

go wryboru, rośliny natom iast pozbawione są możności w yboru jakościow ego i dlatego zn ajd ujem y w roślinie częstokroć substan­

cyje zupełnie dla nich obojętne a naw et szkodliw e, co zależy od zaw artości tych substancyj w gruncie, na którym roślina rośnie.

P o b ie ran ie wody z g ru n tu uskutecznia się za pośrednictw em włosków korzenio­

wych, przedstaw iających nabłonkow e wy­

ro stki m łodych części korzeni i p o k ry w a ją­

cych te części od nasady do samego praw ie w ierzchołka. W łoski korzeniow e pow ięk­

szają znacznie pow ierzchnię korzeni, a za­

tem podnoszą ich zdolność absorpcyjną, co m a doniosłe znaczenie dla rośliny, z tego względu, że rośliny lądow e rozw ijają się najlepiój na gruncie w zględnie suchym.

S tąd pola błotniste są nieurodzajne, a czę­

ste polew anie doniczek sprow adza gnicie korzeni, albow iem nadm iar wody uniem o­

żliw ia p rzy pły w pow ietrza, potrzebnego do oddychania korzeni. W szystkie części ro ­ śliny, ja k łodyga, korzenie, liście i kw iatki, dopóty się ro zw ijają no rm alnie, dopóki otrzym ują niezbędną ilość tlenu, służącego do ich oddychania, bez którego rośliny nie mogą się obejść, zarów no ja k i zw ierzęta.

N adziem ne części rośliny pobierają tlen w prost z atm osfery, podziem ne zaś organy, ja k korzenie, absorbują tlen z pow ietrza, znajdującego sig pom iędzy cząsteczkam i g ru ntu. Jasn ą je s t rzeczą, że skoro g ru n t przesiąk n ięty je s t wodą, natenczas p o w ie ­ trze zostaje zeń wypędzone, w b raku zaś pow ietrza w g runcie u staje funkcyja korze­

ni. Z tego w zględu dla norm alnej funkcyi korzeni g ru n t pow inien być względnie su­

chy, ten zaś w zględny b rak wody w gruncie

(5)

N r 19. WSZECHŚWIAT. 293 w ynagradza się wielką, obfitością włosków

korzeniow ych, które zrastają się z cząstecz­

kam i g ru n tu , co u łatw ia korzeniom ich czyn­

ność i uzdalnia je do w yciągania z ziemi największej ilości zaw artój w niej wody.

D zięki w łaśnie włoskom korzeniow ym wy­

ciąga roślina z ziemi wrodę jeszcze wtedy, kiedy je j m echanicznie wycisnąć ju ż nie można.

A żeby dać czytelnikow i pojęcie o zdolno­

ści absorpcyjnej korzeni, przytoczę tu do­

św iadczenia Sachsa, przedsięw zięte z celem określenia ilości wody jeszcze zaw artój w gruncie wtedy, kiedy liście zaczynają ju ż więdnąć, a zatem kiedy korzenie ju ż wody nie pobierają. D ośw iadczenia poniższe w y­

każą również, że różne rodzaje g ru ntu, róż­

nie się w tym w zględzie zachow ują.

W ed łu g określenia Sachsa czarnoziem za­

w iera 4 6 % w'ody, t. j . 100 g czarnoziem u tra c ą przy tem peraturze 100° C — 46 g. H o­

dow any w doniczce ty tu ń (N icotiana taba- cum) zaczął w iędnąć, kiedy czarnoziem za­

w ierał jeszcze 12,3% wody, a zatem roślina m ogła w yciągnąć z g ru n tu 46—12,3 = 33,7%

wody, pozostałe zaś 12,3% wody zatrzym u­

je czarnoziem ta k mocno, że przez korzenie pochłoniętem i być nie mogą.

In n y egzem plarz tytuniu, rosnący obok w gruncie gliniastym , zaczął więdnąć, kie­

dy glina zaw ierała jeszcze 8 % wody, ponie­

waż zaś w gruncie gliniastym znajduje się zw ykle 52% wody, a zatem g ru n t taki do­

starcza roślinie 52—8 = 4 4 % zaw artój w nim wody.

N akoniec trze ci egzem plarz ty tuniu, ho ­ dow any w grubo ziarnistym piasku zaczął w iędnąć kiedy piasek zaw ierał jeszcze 1,5% wody. P ia sek w zw ykłych w a ru n ­ kach zaw iera 20,8% wody, a zatem roślinie dostarcza 20,8—1,5 = 19,3% wody.

T ak wielkie ilości wody mogą być pobie­

rane przez rośliny tylko dzięki mocno roz­

w iniętym włoskom korzeniow ym i ich z r a ­ staniu się z częsteczkam i g ru n tu . Z rasta­

nie to je s t tak silne, że oddzielenie cząste­

czek ziemi od włosków korzeniow ych bez uszkodzenia korzenia, staje się w prost nie- możebnem. P o w yjęciu korzenia z g ru n tu spostrzegam y n a nim pochw ę, utw orzoną z cząsteczek ziemi, okryw ających cały ko­

rzeń do samego końca, k tóry, ja k o nieposia-

dający w łosków korzeniow ych z ziemią się nie zrasta. Załączony rysunek (fig. 1) p rz ed ­ staw ia właśnie zarodek pszenicy po wyjęciu z ziemi; tu cały system korzeniow y do w ierz­

chołków p rz y k ry ty je st cząsteczkami ziemi, podczas, gdy na fig. 2, w yobrażającej star­

szy nieco korzeń pszenicy, górna część w ol­

na je s t od cząsteczek ziemi, gdyż tu włoski korzeniow e są ju ż obum arłe i jak o takie nieczynne (p. rysunek na str. 289).

Z rastanie włosków korzeniow ych z czą­

steczkam i ziemi, oprócz dostarczania k o rze­

niowi możności w yciągania najw iększej ilo­

ści wody z g ru n tu , m a jeszcze inne bardzo ważne dla rośliny znaczenie. W idzieliśm y już, że woda znajdująca się w gruncie za­

w iera w sobie pew ną ilość soli m ineralnych w stanie rospuszczonym . Sole te zostają z wodą razem przez korzenie pobierane, lecz ilość ta je s t tak nieznaczną, że roślina, chcąc się zadowolnić solam i w wodzie tój rospuszczonem i, niechybnieby z głodu zgi­

nęła. P rzew ażn a ilość pokarm u m ineralne­

go roślin znajd uje się w gruncie w stanie nierospuszczonym , z cząsteczkam i g ru n tu ściśle połączona i opierająca się rospusz- czającej sile wody. G ru nt bowiem posiada zdolność pochłaniania najw ażniejszych sub- stancyj, służących roślinom za pokarm , sub- stancyje te są absorbow ane w stanie tw a r­

dym przez cząsteczki g ru ntu. O tej zdol­

ności absorpcyjnej g ru n tu , łatw o się można przekonać, jeżeli napełnim y lejek ziemią o r­

ną i przelew ać przezeń będziem y wodne ros- tw ory soli potasowych, am on ijakalnychi t. d.;

płyn przefiltrow any przez tak ą ziemię zaw ie­

rać będzie zaledwie słabe ślady wspom nianych soli, albo też ich wcale zaw ierać nie będzie, albowiem przew ażna ich część zostaje u p o r­

czywie przez ziemię zatrzym aną, pochłonię­

tą. M am y tu zjaw isko podobne do o d b ar­

w iania niektórych płynów zabarw ionych przez węgiel, k tóry, ja k wiadom o, w yciąga z płyn u rospuszczony w nim b arw n ik i czy­

ni go nierospuszczalnym . Czem się w a ru n ­ kuje zdolność absorpcyjna g ra n tu , dotych­

czas nie jest należycie w yjaśnione. Is tn ie ­

ją tylko przypuszczenia praw dopodobne,

w edług których pochłanianie soli przez

g ru n t zależy od cząsteczkowego przyciągania

pomiędzy ziemią i ciałem rospuszczonem lub

też od reakcyj chem icznych, zachodzących

(6)

294 W SZECHŚW IAT. N r i9 . pom iędzy solami krzem ionkow em i, za w a r-

tem i w gruncie, a rostw orem . Ż adne j e ­ dn ak z tych przypuszczeń nie zostało do­

tychczas dowiedzione.

D o substancyj najuporczyw iej przez g ru n t pochłanianych należą, zw iązki potasu, am o- n ijak u i kw asu fosfornego, co się zaś tyczy gatunków g runtu, to największą, zdolnością absorpcyjną odznacza się g ru n t hum usowy, t. j. zaw ierający dużo utlenionych szcząt­

ków roślinnych i zw ierzęcych, najm niejszą zaś piasek kw arcow y, czem się objaśnia z a ­ pew ne urodzajność pierw szego i jałow ość drugiego.

Jasn ą je s t rzeczą, że im więcej są rozw i­

nięte włoski korzeniowe, a także im ściślej są połączone z cząsteczkam i ziem i, tem w iększą ilość soli p rzez g ru n t absorbow a­

nych roślina je s t w stanie pochłaniać. M oż­

ność zaś pochłaniania soli nierospuszczo- nych zawdzięcza roślina w ydzielającem u się z w łosków korzeniow ych kw asow i, k tó ry sole w spom niane rospuszcza i w ta k i sposób uzdalnia je do przen ik an ia w ew n ątrz w ło­

sków korzeniow ych, a stąd do korzenia i w y­

żej leżących części rośliny. W tym w zglę­

dzie przekonyw ająceni je st doświadczenie Sachsa, które polega n a tem , że roślinka, hodow ana w piasku na tafelce z m arm uru, dolom itu lub innej skały, pozostaw ia n a tej tafelce ślady swoich w łosków korzeniow ych, te bowiem stykając się z tafelką, w ydzielają p ły n kw aśny, k tó ry kam ień w m iejscach zetknięcia się rospuszcza. D ośw iadczenie to u rz ąd za się w sposób następujący. T a- felkę m arm urow ą, należycie w ygładzoną, um ieszczam y na dnie naczynia, k tó re się n ap e łn ia czystym piaskiem . W piasek k ła ­ dzie się kilk a ziarn fasoli, k tó re k iełk u ją kosztem zaw artej w nich substancyi o rg a­

nicznej. R ozw ijające się k orzo nki za ro d ­ kow e rosną pionowo na dół, dopóki się nie zetkną z tafelką, poczem rosną poziomo, ściśle do tafelk i przyleg ając i wrypuszczają korzonki poboczne, rów nież poziom o rosną­

ce. P o up ły w ie ośmiu lub dziesięciu dni, tafelkę się w yjm uje i opłókuje w czystej w oJzie, w tedy na w ygładzonej pow ierzchni w ystępu ją w yraźne ślady korzeni, u tw o rz o ­ ne w skutek w ygryzania m arm u ru przez kwas z w łosków korzeniow ych w ydzie-

j

lany.

Za w ydzielaniem kw asu z włosków k o ­ rzeniow ych roślin przem aw ia jeszcze ten fakt, że p rz y hodow aniu rzeżuchy ogrodo­

wej (L epidium sativum ) w płynie odżyw ­ czym, zabarw ionym przez lakm us n a kolor niebieski, p ły n ten po pew nym czasie p rz y ­ biera kolor czerw ony, co, ja k wiadomo, dowodzi obecności kwasu.

N a zasadzie pow yższych danych sądżą obecnie, że głów na część niezbędnych dla rośliny substancyj m ineralnych, znajduje się w g runcie w stanie nierospuszczonym i tylko n iew ielka ilość tego zapasu odżyw­

czego je s t rospuszczona w wodzie. Z tego w zględu należy przyjąć, że korzenie p o b ie­

ra ją po karm nieorganiczny zarów no z czą­

steczek g ru n tu , z którem i się zrastają przy pom ocy w łosków ko rzeniow ych, jak oteż z wody rospuszczającej pew ną ilość tych sub­

stancyj.— K iedyindziej zobaczymy, W ja k i sposób odbyw a się krążenie w ody w o rg a­

nach przysw ajających.

DOŚWIADCZENIA

N A D

zachowaniem się dynamitu i innych środków w ybuchow ych w paleniskach kotłow ych ’)

PODAŁ

St. P i a u s s .

W dziennikach często zd arza się spotkać z doniesieniam i o o dkryciu bespośrednio przed użyciem w w ęglu kam iennym , p rze­

znaczonym do palenia pod kotłam i, nabojów dynam itow ych. M iędzy innem i, podobna wiadomość pochodziła z jed n ej z większych fabryk w R h eyd t. W iadom ość tego ro d z a­

ju zaopatryw ano zazwyczaj w uw agi nad

') Do p o d a n ia te g o a r ty k u łu s k ła n ia n a s p o w ta ­ r z a n a p rz e z p is m a c o d z ie n n e w ia d o m o ść , że p r z y ­ czy n y z d a rz a ją c y c h się o s ta tn ie m i c za sy w y b u ch ó w w p ie c a c h , j e s t o b e cn o ść n ie z u ż y ty c h ła d u n k ó w d y ­ n a m ito w y c h w w gglu k a m ie n n y m u ż y w an y m do p a ­ lenia, a ro s s a d z a n y m z ap o m ó cy d y n a m itu .

(P rz y p . a u t ).

(7)

Ni- 19. W S Z E C ttŚ W lA f. 295 zgubnem i następstw am i, ja k ie dostanie się

n aboju dynam itow ego do paleniska k otło­

wego spowodowaćby mogło. W edług wszel­

kiego praw dopodobieństw a bowiem, nabój taki, oprócz tego że sam w ybucha, mógłby spowodować w ybuch kotła.

Z uw agi, że w kopalniach węgla, w któ­

rych do rossadzania dynam it byw a stoso­

w anym , przy najw iększej naw et baczności, niepodobna uchronić się od dostania się do węgli nabojów niezużytych, pożądanem oka­

zało się podjęcie doświadczeń nad zachow a­

niem się środków w ybuchow ych w podo­

bnych w aru nkach i rosstrzygnięcie w ten sposób kw estyi, o ile obecność ich w paliw ie kotłow em je s t niebespieczną.

W iadom o, że nabój dynam itow y zapalo­

ny od swobodnego płom ienia, spala się spo­

kojnie bez w ybuchu. Z drugiej jed n ak stro­

ny pew nem je st, że środek ten wybuchowy przy pow olnem ogrzew aniu ju ż przy stosun­

kowo niskiej tem p eratu rze (około 160° C) wybucha. Niem ożna też wobec powyższe­

go odpowiedzieć z góry, czy nabój dynam i­

tow y pok ry ty m iałem węglow ym, dostaw ­ szy się w żyw y ogień, nie znalazłby się w w arun kach tylko co w spom nianych, a za­

tem nie spow odow ał w ybuchu.

A żeby wątpliw ości te dośw iadczalnie ros- strzygnąć, podjęto w opuszczonej kopalni Spidell, szereg doświadczeń w um yślnie na ten cel zbudow anem ognisku, o powierzchni rusztów 0,9 m2 z kom inem 30 m wysokim.

P o rospaleniu na rusztach żywego ognia, któ ry nie ustępow ał co do natężenia temu, ja k i zazwyczaj pod kotłam i parow em i spo­

tykam y, w rzucano pojedyńczo, a następnie po k ilk a nabojów dynam itow ych, um iesz­

czonych ze świeżym w ęglem na łopacie, do lejk a znajdującego się w sklepieniu nad rusztem . L e je k ten zaopatrzony był na dnie w klapę, k tó rą z większej odległości można było usunąć i w ten sposób za w ar­

tość lejk a w jed n aj chw ili w prow adzić do ogniska.

W żadnym w ypadku w ybuch nie miał m iejsca. T e same m atery jały wybuchowe w następnem doświadczeniu, w celu odtw o­

rzenia w arunków pow olnego ogrzew ania przed zapaleniem od płom ienia, stosowano w nabojach ow iniętych ściśle, przynajm niej dziesięciokrotnie, wstęgą mocnego papieru i

pakowego, k tó ry silnie z obu końców za­

ginano i związywano. I w tym razie zjaj wiska w ybuchu wcale nie zauważono*

P odobnego w yniku dostarczyło i trzecie doświadczenie, przy którem takie same p a­

trony po dw a razem pokryw ano ścisłą w a r­

stw ą n a 15— 20 m m grub ą, z świeżo w y­

gniecionej g lin y utw orzoną, poczem w rzu ­ cano je n a pełnej łopacie w ęgla w prost do ogniska. Spalenie we wszystkich w ypad­

kach tak się spokojnie znow u odbyło, że naw et pow łoka z gliny nie została rossadzo- ną, co więcej, w nabojach po ostygnięciu znaleziono całą ilość ziemi okrzem kowej.

N astępujące doświadczenie polegało na tem, że jed en nabój dynam itow y um ie­

szczono w hilzie papierow ej odstającej od naboju na 15 m m , a p rzestrzeń pustą m ię­

dzy nabojem i liilzą napełniono prochem . N astąpił tylko m ały wybuch prochu, d yna­

mit nie w ybuchnął. W reszcie przed w rzu­

ceniem nabojów do ogniska, zaopatryw ano je w kapiszony zazwyczaj do zapalania ich używ ane i ow ijano naboje papieram i, w ten sposób jed n ak , że kapiszony były naze- w n ątrz opakow ania, co daw ało pewność, że m uszą one zapalić się przed spaleniem w y­

buchowej m ięszaniny.

W większój części w ypadków w ybuchały tylko same kapiszony a nie naboje. Szcze­

gólniej, bez w y jątku, m iało to miejsce, sko­

ro naboje w ypełnione b yły żelatyną w ybu­

chową lub kinetylem , a także w tych razach, kiedy p rzy naboju dynam itow ym znajdow ał się kapiszon zw rócony n azew n ątrz zam knię­

tym końcem. Jeśli koniec zam knięty zn a j­

dow ał się w dynam icie, w dw u w ypadkach nastąpił dość silny wybuch, w skutek k tó re ­ go drzw iczki paleniska zostały rozw arte, a okucie obruszane w obm urow aniu, w skle­

pieniu pow stały szpary szerokie n a l — 2 m m a z kom ina wzniósł się czarny obłok pyłu węglowego.

Na trzonie pośrodku tylko okazało się w warstwie paliw a zagłębienie kotlino we na 12— 15 m m głębokie, ru szt je d n a k był całkiem nienaruszony. W zględnie m ała si­

ła wybuchu daje się objaśnić osłabiającym

wpływem, ja k i w yw arły gazy przy spaleniu

powstałe, silnie w7skutek wysokiej ciepłoty

rozrzedzone, w pływ , ja k ib y z pewnością

(8)

296 W SZECH ŚW IAT. Nr 19.

sp ra w iła p rzestrzeń z pow ietrzem ro zrze­

dzeniem.

W ogóle z doświadczeń powyższych jasn o w ynika, że w rzeczy samej niebespieczeń- Btwa dla życia i m ienia ludzi, ja k ie sobie p rzedstaw iano w razie dostania się do pale­

niska kotłow ego niezużytych nabojów d y na­

m itow ych, bynajm niej nie istnieją.. O w y­

n ik u tym a p rio ri nie można było w ątpić, biorąc pod uw agę, że spom iędzy m ilijonów nabojów dynam itow ych w kopalniach zuży­

wanych nie jed en ju ż i nie dziesięć niezuży­

tych pow ędrow ało z paliw em do ognisk wszelkiego ro dzaju i do pieców kotłow ych, a je d n a k o dalszych ich losach i w ypadkach przez to spow odow anych, niedało się nic n i­

gdy posłyszeć.

P oniew aż nadto zaopatrzenie nab oju w kapiszon, m ający w yw ołać wybuch, m a miejsce bespośrednio p rz ed w prow adzeniem nab o ju do otw oru naw ierconego, po po- przedniem ju ż połączeniu kapiszonu z lon­

tem, to okoliczność ta zm niejsza jeszcze nieistniejące praw ie niebespieczeństwo do ­ stania się tak przygotow anego naboju do węgla, rozum ie się, jeśli złą wolę w y k lu ­ czymy.

N astępnie dośw iadczenia podobne w yko­

nano jeszcze z w yrabianą przez firmę P e try i F allcnstein w D ureń, prasow aną baw ełnę strzelniczą, przyczem także nie było ża­

dnych wybuchów.

WITALIZM I MECHANIZM.

O D C Z Y T G U S T A W A B U N G E G O , pcs £e s et & H s y j e l e g i l w E s z y l e i ,

z u p o w a ż n ie n ia a u to ra

p r z e J o ź y ł

M n k s y i n i l i j a n F l a u m .

Szanow ni słuchacze!

Pozw ólcie mi p rzedstaw ić pogląd na sta­

nowisko, z którego, zdaniem m ojem, pow in­

n y być rosp atry w an e b adania fizyjologiczne naszych czasów, cele tych badań i ich w ido­

ki na przyszłość.

W tysiącach rospraw fizyjologicznych i we wstępie do każdego podręcznika fizyjologii

1 czytam y, że badanie fizyjologiczne za jed y -

j

n y cel m a sprow adzenie zjaw isk życiow ych do praw fizycznych i chem icznych, t. j. osta­

tecznie do m echanicznych. U w aża się za lenistw o i bezmyślność, jeżeli dziś fizyjolog, ja k niegdyś „w italiści11, p rzy objaśnianiu z ja ­ w isk życiowych ucieka się do przyjęcia od­

rębnej ja k ie jś „siły życiow ej“.

P o d pew nym względem w zupełności zga­

dzam się na to zapatryw anie, m ianowicie, 0 tyle, o ile j e d n y m w y r a z e m r z e c z y ­ w i ś c i e n i c z e g o n i e o b j a ś n i a m y . U w a­

żam w tym razie siłę życiową za wygodne łoże, na którem pod łu g słów K a n ta „rozum spoczyw a na pościeli ciemnych własności1'.

Lecz je śli przeciw nicy w italizm u u trz y ­ m ują, że w istotach żyjących nie działają wcale inne czynniki, j a k tylko jed y n ie siły 1 m atery je nieożywionej n atu ry , to naucza­

n iu takiem u muszę zaprzeczyć. Ze my, lu ­ dzie, w żyjących istotach nie rospoznajem y niczego innego, toż to oczywiście je s t sk ut­

kiem naszej ograniczoności; przyczyna tego je s t poprostu ta, że dla obserw ow ania ży­

w e j i m artw ej n a tu ry zawsze używam y j e ­ dnych i tych sam ych organów zmysłów, k tó re prócz ograniczonego koła zjaw isk ru ­ chu nic innego nie przejm ują. R uchem je s t zjaw isko, k tó re, przez w łókna nerw ów w zro­

ku doprow adzone do mózgu, w świadom o­

ści naszej w yw ołuje wrażenie św iatła i b a r­

wy; ruchem je s t i to, co przy pośrednictw ie nerw ów słuchu ukazuje się w naszej świa­

domości, ja k o głos; ruchy i tylko ruchy wy­

w ołują w szystkie w rażenia zapachu, sm aku, tem p eratu ry i dotyku. P rzyn ajm n iej tak uczy fizyka; są to hipotezy, które dotychczas w swych w nioskach okazały się n ajp ło d n iej­

szemu

Oczekiwać, że tem i sam em i zm ysła m i od­

kryjem y kiedykolwiek io ożywionej naturze co innego niż w nieożywionej — byłoby bezwąt- pienia bezmyślnością.

A le posiadam y przecie dla obserw ow ania ożywionćj n a tu ry je d e n zm ysł więcej. Ten z m y s ł w e w n ę t r z n y służy do postrzeg a­

nia stanów i zjaw isk naszej w łasnej świa­

domości. N ie mogę zgodzić się na to, by

te ostatnie m iały w gruncie rzeczy być też

tylko zjaw iskam i ruchu. P rzeczy tem u p o ­

glądow i ju ż ten p rosty fakt, że stany i z ja ­

w iska w naszej świadomości nie są wcale

(9)

N r 19. WSZECHŚW IAT. 297 uporządkow ane w p rzestrzeni (raum lich

geordnet). W przestrzeni uszeregow anem je st tylko to, co przenika do świadomości naszćj przez w rota zm ysłu w zroku, dotyku i „zmysłu mięśniowego". W szystkie inne w rażenia zmysłowe, wszystkie uczucia, afek- ty, popędy i nieskończony szereg pojęć n i­

gdy nie są w przestrzeni, lecz zawsze tylko w czasie uporządkow ane. O m echanizmie więc nie może tu wcale być mowy. M ógł­

by kto zarzucić, że je s t to tylko pozornem, że je d n a k w rzeczyw istości i zjaw iska tego rod zaju w przestrzeni obok siebie są u sze­

regow ane. A le za rzu t ta k i byłby zupełnie nieuzasadnionym . Nie m am y żadnego in­

nego pow odu do przypuszczenia, że p rz ed ­ m ioty naszego postrzegania zm ysłowego są w świecie zew nętrznym uporządkow ane w przestrzeni, prócz tego jednego że w ydają się nam one tak uporządkow anem i, o ile je obserw ujem y p rzy pomocy zm ysłu dotyku i w zroku. D la całego św iata zm ysłu we­

w nętrznego b ra k nam naw et tego pozorne­

go powodu; niem a żadnćj przyczyny do podobnego przypuszczenia.

Najgłębsze ivięc, najm niej pośrednie w n i­

knięcie w nasze istotę wewnętrzną ukazuje nam zupełnie co innego, ukazuje nam własno­

ści najrozmaitszego rodzaju, ukazuje nam rzeczy nie iv przestrzeni uszeregowane, uka­

zuje nam zjaw iska, które nic z mechanizmem wspólnego nie m ają.

P rzeciw n icy w italizm u, stronnicy m echa­

nicznego w yjaśnienia życia, zw ykle w ten sposób starają się zapatry w an ie swoje uza­

sadnić, iż mówią, że im więcej fizyjologija naprzód postępuje, tem więcej udaje się z ja ­ wiska, k tóre przedtem m usiano objaśniać przez w pływ m istycznej siły życiowej, sp ro ­ wadzać do p ra w fizycznych i chemicznych;

że więc je s t to tylko kw estyją czasu; że wreszcie musi się udać dow iedzenie, że cały proces życiowy je s t tylko za wiłem z ja w i­

skiem ruchow em , rządzonem jed y n ie przez siły nieożyw ionej natu ry .

M nie zdaje się, że h isto ry ja fizyjologii w prost przeciw nie uczy. U trzym uję: Od- wrotnie! Im dokładniej, wielostronniej, g ru n ­ towniej staram y się zbadać zjawiska życiowe, tem bardziej p rzy chodzimy do przekonania, że zjaw iska, które, o ile nam się zdawało, um ie­

liśm y Jizycznie i chemicznie wyjaśnić, że zja ­

wiska te są n a tu ry daleko zawilszej i tym cza­

sem naigrawają się z wszelkiego w yjaśnienia mechanicznego.

M yśleliśmy np., że zjaw iska rezorpcyi, przyjm ow ania pokarm ów przez kiszki u d a­

ło się sprow adzić do praw dyfuzyi i endo- smozy. Lecz wiemy obecnie, że ścianki k i­

szek nie zachow ują się podczas w sysania ja k m artw e błony p rzy endosmozie. W iemy, że ścianka kiszkowa je s t pokryta kom órka­

mi nabłonkowem i i że każda taka kom órka je s t odrębnym organizm em , istotą żyjącą z niesłychanie zawiłem i funkcyjam i; wiemy, że przy pomocy czynnych skurczeń swego ciała protoplazm atycznego przyjm uje ona pokarm w tem sam zagadkow y sposób, ja k i spostrzegam y u żyjących oddzielnie je d n o ­ kom órkow ych zw ierząt, ameb i korzenionó- żek. P rz y obserw ow aniu zw ierząt zim no­

krw istych bardzo w yraźnie widać, ja k n a ­ błonkowe kom órki kiszek wypuszczają n it­

ki swego slcurczliwego, nagiego ciała pro to ­ plazm atycznego, t, z w. nibynóżki (pseudo- podia), które chw ytają krop elki tłuszczowe pokarm u, w cielają je do zarodzi i dalej przenoszą do d róg mleczowych. Obok tych funkcyj kom órek nabłonkow ych spostrze­

gam y u zim no- i ciepłokrw istycli jeszcze in ­ ny rodzaj przyjm ow ania tłuszczów: kom ór­

ki lim fatyczne przedostają się z tkanki ade- noidalnej poprzez kom órki nabłonkow e aż do pow ierzchni kiszek, połykają tutaj kropelki tłuszczu i z zdobyczą tą w racają do naczyń mleczowych. D opóki te czynne funkcyje kom órek nic były znane, niezrozum iałym był fakt, że kropelki tłuszczu przechodzą do naczyń mleczowych, a nadzwyczaj d ro ­ bnoziarniste pigm enty, wniesione do kiszek, nie zostają pochłonięte. Dziś wiemy, że owa zdolność wyboru pokarm u, zdolność przysw ajania sobie m ateryj cennych dla or­

ganizmu, a odrzucania m ateryj bez wartości lub niekiedy naw et szkodliw ych, przypada w udziale w szystkim jednokom órkow ym istotom. Pozw olę sobie bliżej omówić in ­ teresujące w tym względzie spostrzeżenie, zrobione przez Cienkowskiego nad amebą Y am pyrella ').

>) L. C ienkow ski. B e itra g o z u r K e n n tn is s d e r

M onaden. A rc lu y f. rn ikrosk. A n a to m ie . T o m . I,

atr. 203, 18G5.

(10)

298 WSZECHŚW IAT. N r 19.

Y am py rella S piro g y rae je s t m ikroskopo­

wo m ałą, nagą, czerw onaw o za barw ioną ko­

m órką, k tó ra okazuje się zupełnie bes- kształtną; C ienkow ski nie m ógł w niej do- strzedz ją d ra , a drobne ziarenk a w pro to- plazm ie są może tylko resztkam i pokarm u.

Otóż ta m ikroskopow a k ro p la protoplazm y odszukuje sobie spom iędzy w szystkich ga­

tunków roślin wodnych jed en zupełnie o k re­

ślony, m ianowicie S pirogyrę i g ardzi wszel­

ką inną żywnością. W idać j ą pełzającą i w yciągającą nibynóżki póty, póki nie n a­

trafi na Spirogyrę. G dy dopnie tego, p rz y ­ siada do ścianki błonnikow ej je d n e j z k o ­ m órek Spirogyry, rospuszcza ją w m iejscu dotknięcia i wsysa w siebie jój zaw artość, następnie w ędruje do innej kom órki i po­

w tarza ten sam m anew r. N igdy nie w idział C ienkowski Y am pyrelli napastującej inne w odorosty lub przyjm ującej do swego ciała wogóle jak iek o lw iek inne m ateryje; um yśl­

nie w tym celu pozostaw ionem i Y aucheria- mi, Oedogoniam i zawsze gardziła. U innej m onady, C olpodella pugnax, zaobserw ow ał C ienkow ski, że k arm i się ona wyłącznie ro­

śliną Chlam ydom onas: „nakłuw a C hlam y- dom onas, wysysa w ystępujący chlorofil i ucieka". „Zachow yw anie się tych m onad, mówi C ienkow ski, p rz y odszukiw aniu i przyjm ow aniu pokarm u je s t ta k zadziw ia- jącem , że zdaje się, iż w idzim y p rz ed sobą czynności istot św iadom ych11.

Jeżeli ta zdolność w ybierania pokarm ów je s t udziałem najprostszych kom órek, bes- kształtnych kłaczków zarodzi •— dlaczegóż nie m iałyby jej też posiadać kom ó rk i n a­

błonkow e naszych kiszek? J a k Y a m p y re l­

la odn ajd u je spom iędzy w szystkich roślin wodnych S pirogyrę, ta k rów nież kom órki nabłonkow e kiszki odróżniają k ro p e lk i tłu ­ szczowe od ziarnek barw ników . W iem y, że kom órki kiszek nigdy nie przepuszczają całego szeregu trucizn, ja k k o lw ie k te osta­

tnie zupełnie są rospuszczalne w soku żo­

łądkow ym i kiszkowym . W iem y naw et, że jeżeli trucizny te bespośrednio do krw i w strzykniem y, zostaną one n apow rót w y­

dzielone przez ściankę kiszki i że praw do- podobnie przytem znów kom órki lim faty- czne czynną odgryw ają rolę.

Również tymczasem nie m ożna w yjaśnić praw am i dyfuzyi i endosm ozy w sysania m a-

teryj pokarm ow ych, rospuszczalnych w wo­

dzie. Z prac L udw iga i jeg o uczniów wie­

my, że całkow ity strum ień rostw orów wo­

dnych zawsze tylko je d n ę obiera drogę z ki­

szek do serca, przez żyłę w rotną i w ątrobę, a nigdy innej drogi, przez przew ód piersio­

wy (ductus thoracicus). Cel tego zjaw iska łatw o je s t poznać: pochłonięte m ateryje m u­

szą uledz w w ątrobie procesowi asym ilacyj- nem u, zanim zostaną domięszane do ogólne­

go strum ienia krw i; cukier, gdy się obficie zn ajdu je, musi zostać złożony w w ątrobie ja k o glikogen, by p rz y później n a stęp u ją­

cym b ra k u stopniowo znów do kr wi dopły­

wać. Lecz p r z y c z y n y tego zjaw iska by­

najm niej dopatrzeć się nie można; do p ra w endosm ozy nie daje się ono tymczasem spro­

wadzić. Z daje się, że i p rzy przyjm ow aniu rospuszczonych w wodzie pokarm ów , czyn­

ną o dgryw ają rolę kom órki lim fatyczne. D la peptonów je st to dowiedzione przez badania Ilo fm eistra ').

M yślano również, że funlccyje gruczołów, zjaw iska w ydzielania zostały w ytłum aczone praw am i endosmozy. Obecnie wiemy, że i tutaj kom órki nabłonkow e czynną rolę od­

gryw ają. I tutaj mam y przed sobą owę za­

gadkow ą zdolność w yboru, zdolność p rzy j­

m ow ania pew nych m ateryj z k rw i, o d rzuca­

nia innych, przem ieniania przejętego m ate- ry ja łu przez roskład i syntezę i d oprow a­

dzania zupełnie określonych ciał do począ­

tków przew odów w ychodow ych gruczołów , a odsyłania innych do naczyń lim fatycznych i krw ionośnych. A ni śladu dyfuzyi, ani śla­

du endosmozy!

I te same zagadkow e zdolności, ja k ie w i­

dzim y u kom órek nabłonkow ych kiszek i gruczołów , u kom órek lim fatycznych, po­

siadają w szystkie kom órki naszych tkanek.

Pom yślm y o rozw oju naszego organizm u.

P rzez ciągłe dzielenie pow stają z jed n ej j e ­ dynej kom órki jajow ej wszystkie elem enty tkankow e i w m iarę pow iększania się ilości kom órek przez dzielenie, zostają one zróżn i­

') F r a n z Ilo fm e is te r. U n te rs u c h u n g e n iib e r E e-

so rp tio n u n d A s sim ila tio n d e r N a h rsto ffe. A rc h iv

f- e x p e rim c u te lle P a th o l. u n d 1’h a rm a k o l. T om

X IX , 1885.

(11)

N r 19. W SZECHŚWIAT. 299 cowane w edług zasady podziału pracy: k a­

żda kom órka osiąga zdolność oddzielania pew nych m ateryj, przyjm ow ania i składania innych a przez to zbudow ania takiego skła­

du, ja k i j^j je s t potrzebny do spraw iania swych funkcyj '). O chemicznem wyjaśnieniu tych zjaw isk nie można wcale pomyśleć.

Zarów no j a k w fizyjologii w ym iany m ate- ryi, nie udało się dotychczas i w innych czę­

ściach fizyjologii sprow adzić jakichkolw iek zjaw isk życiowych do praw fizycznych i che­

micznych.

M yśleliśmy, że można funkcyj e mięśni i nerw ów sprow adzić do praw elektryczno­

ści, a teraz przyznać musimy, że zjaw iska elektryczne w żyjącym organizm ie dotych­

czas z zupełną pew nością zostały obserw o­

wane tylko u niektóry ch ry b i że, jeżeli n a­

w et z całą dokładnością dadzą się dowieść elektryczne p rą d y mięśniowe i nerwowe, w kw estyi w yjaśnienia funkcyj mięśni i n e r­

wów jeszcze przez to niewiele zdobędziem y.

Pom yślicie może— a fizyjologia zmysłów!

W szak to dziedzina najdokładniejsza. T u przecie mam y w yjaśnienia fizyczne!—P ra w ­ da, oko je s t p rzyrządem fizycznym, optycz­

nym , praw dziw ą ciem nią (C am era obscura).

O braz n a siatków ce przychodzi do skutku w edług tych samych niezm iennych praw za­

łam ania prom ieni, co i obraz na płycie foto­

grafa. A le—nie je s t to przecie wcale zjaw i­

skiem życiowem. W szak oko zachow uje się tutaj zupełnie biernie. O braz n a siatkówce otrzym ujem y też w oku wyciętem, m ar- twem. Zjaw iskiem życiowem je s t r o z w ó j oka. W ja k i sposób u tw a rz a się ten zaw iły aparat? Dlaczego skupiają się kom órki i tk an ­ ki w tak ą cudow ną budowę?! Oto w ielka zagadka, do którój rozw iązania nie zrobiono dotychczas n aw et pierw szego kroku. T ak, n a s t ę p c z o ś ć stadyjów rozw oju, tę może­

my obserwować i opisywać; ale owo „ d l a - c z e g o “, ten z w i ą z e k p r z y c z y n o w y — o tem absolutnie nic nie wiemy. Zjaw iskiem życiowem są przejaw y przystosow ania (ako- m odacyi) oka.— A tu m am y znów funkcyje mięśni i nerw ów , znów starą, nierozw iązaną

') P o ró w n . m oję ro sp ra w ę : „ U e t e r d as V erhalt.en d e r K a lisalze im B lu te “ . Z e its c h r. f. p h y sio lo g iselie C hem ie. T o m III, s ir. 63, 1879.

zagadkę. To samo dotyczy i reszty organów zmysłów. T o, co się fizycznie daje objaśnić, to są zjaw iska, przy których odnośne o rga­

ny zostają zupełnie b i e r n i e w praw ione w d rgania wspólne przez zjaw iska ruchow e, działające n a nie zzew nątrz.

To samo należy powiedzieć o wszystkich innych działach fizyjologii. Zdaw ało nam się, żeśmy zjaw iska k rążenia krw i sprow a­

dzili do p raw hy drostatyki i hydrodynam iki.

Słusznie! K re w je s t posłuszną tym praw om . Lecz krew w ruchu tym je st absolutnie b i e r n ą . C z y n n y c h funkcyj serca i m ię­

śni naczyniow ych n ik t jeszcze nie zdołał objaśnić fizycznie.

(Dok. nast.)

A E K O L I T Y

w e d łu g A. Daubreego

streściła

Is/H . Twardowska.

(C iąg dalszy).

II.

Jakeśm y powiedzieli, ciepło m eteorytów ogranicza się tylko do ich powierzchni, oko­

liczność ta poucza nas o n atu rze ciał niebie­

skich, z których pochodzą. M usim y tu za­

tem powiedzieć słów kilk a o ich budowie.

Setki rozbiorów chem icznych dowiodły, że m eteoryty nie zaw ierają żadnego pierw iastku innego oprócz tych,które się n a ziemi znaj duj ą, W m eteorytach je s t ich 22 dobrze poznanych, a między niem i żelazo, krzem , tlen, magnez, nikiel, siarka, fosfor i węgiel są najw ażniej­

sze. Z zew nątrz wszystkie m eteoryty m ają pow łokę jednostajną, w ew nątrz jed n ak przedstaw iają pewne różnice. Rozdzielono je na cztery grupy, od m eteorytów z czystego żelaza złożonych, do kam ieni, które go zu ­ pełnie są pozbawione.

Pierw sze nazyw ają się zw ykle żelazem meteorycznem; żelazo w nich połączone je s t z niklem, węgiel je st w takim do żelaza sto­

sunku, ja k w naszej stali, siarczan i fosfo­

(12)

300 W SZECHŚW IAT. N r 19.

ra n żelaza znajdują, się w postaci ziarnek.

B udow a żelaza m eteorycznego przedstaw ia właściwość charakterystyczną.: jeżeli się po­

w ierzchnię w ypoleruje i zw ilży kw asem gryzącym , ukazują, się cieniutkie linije p ro ­ ste, ja k b y wyszłe z pod rylca, krzyżujące się z sobą z gieom etryczną praw idłow ością. Te rysunk i, zwane figurami W idm anstaettena, od uczonego, któ ry j e pierw szy o d k ry ł, z a ­ leżą od tego, że m eteoryt sk ład a się z trzech rozm aitych k rystalicznych zw iąz­

ków n ik lu i żelaza, na k tóre kw asy nieje­

dnakow o działają. M eteoryty z tśj grupy, złożone całkow icie z m etalu, n azyw ają się holosyderytami, a w dobie obecnej spadają daleko rzadziej niż kam ienie właściwe.

W ciągu l ' / 2 w ieku spadło ich dw a w E u ro ­ pie: w B rau n au w r. 1751 i w Z agrzebiu w r. 1847. W S yberyi, w B razylii i w in ­ nych krajach , znajdow ano n a ziemi bry ły żelaza, których odosobnienie, budow a, tu ­ dzież ko ntrast z otaczającem i skałam i, są d o ­ stateczną podstaw ą do w niosku, że one z k o ­ smicznych sfer pochodzą..

Oprócz żelaza, m eteoryty zawierają, k rz e ­ m iany, głów nie zasadowe, ja k perydot i pi- roksen. G dy się one znajdują, w postaci ma­

łych ziarn w śród żelaza m etalicznego, aero- lit nazyw a się syssyderytem; je s t to p o śre­

dni stopień m iędzy g ru p ą holosyderytów , a dwiem a ostatniem i grupam i, do k tó ry ch należą, m asy kam ienne. Z najdow ano syssy- dery ty w pustyni A tacam a w C hili, P allas przyw ió zł olbrzym i głaz tego rod zaju z K r a ­ snojarska.

T rzecią grupę stanow ią najpospolitsze aeorolity, w których żelazo m etaliczne z n a j­

duje się w postaci ziarn, rozrzuconych w śród masy kam iennej; są to spor adosy dery ty.

Z iarna żelaza byw ają w nich niekiedy w iel­

kości orzecha laskowego, niekiedy zaś z re ­ dukow ane do p y łu m ikroskopow ego. I w tej grupie kam ień składa się z p ery d o tu i pi- roksenu. N akoniec asyderytam i nazy w ają m eteoryty, niezaw ierające w cale żelaza m e­

talicznego. Najciekaw sze są te, k tóre węglo- wemi nazyw ają: matowo czarne, p rzypom i­

nające węgiel torfow y lub lig nit. W dw u poprzednich grupach w ystępuje węgiel w połączeniu z w odorem i tlenem , nie znale­

ziono je d n a k w nich ani śladu m ateryj o r­

ganicznych. Znam y cztery w ypadki spadnię-

[ cia m eteo rytó w ,,w ęglow ych": w A lais fG ard ) w r. 1806; w C old B okkew eld (przylądek D obrej N adziei) w r. 1838; w K a b a (W ęgry) w r. 1857 i w O rgueil w r. 1864.

W śród wielkiój rozm aitości m eteorytów łatw o dostrzedz, że należą one zawsze do jed n eg o z w ym ienionych czterech typów.

III.

C h arak tery sty czn ą cechą k ształtu ze­

w nętrznego m eteorytów je s t w ygląd, każący w nioskow ać, że są one częściami ciała ro z ­ bitego. T ysiące kam ieni spadłe na raz, w szystkie przedstaw iają bry ły wieloboczne, o kraw ędziach stępionych; tę samę budowę m a i żelazo ineteoryczne z Caile i C harcas, z k tórych pierw sze nosi ślady rozdarcia gw ałtow nego. D ługo m yślano, że niem ożli- wem jest, ab y rozrzedzone pow ietrze taką siłę miało, ale od czasu użycia m ateryj w y­

buchow ych, przeko nan o się, do jakiego sto­

pn ia może dochodzić siła gazów. I tak, k ilo ­ g ram dynam itu rossadza pryzm aty stali, któ reb y ledwo pękły pod naciskiem m ilijona kilogram ów . G dy bolid z planetarną, szyb­

kością. uderza w arstw y pow ietrza, chociaż rozrzedzone, dzieje się to zaprędko, aby cząsteczki pow ietrza w ru ch w praw ione być m ogły. W ted y to pęka żelazo i kam ień tak j a k pod m łotem . Na pow ierzchni m eteory­

tu zostają ślady m echanicznego działania pow ietrza w postaci okrągłych dołków, przypom inających zagłębienie, ja k ie pow sta­

j e po naciśnięciu palcem m iękiego ciasta;

Niem cy nazyw ają je naw et fingerabdrilcke.

C haraktery styczne są one na m eteorytach z Zagrzebia, B raunau i Charcas.

W śród rozgrzanego i ściśniętego pow ie­

trza , bolid znajduje się w takich sam ych w aru nk ach, j a k gdyby będąc w spoczynku, b y ł w ystaw iony na działanie gazów o wyso­

kiej prężności, po w ybuchu prochu lub d y ­ nam itu. Duże ziarna prochu, które w ypada­

ją. z arm aty w chw ili s trz a łu i gasną w chw i­

li zetknięcia się z powietrzem , m ają na p o ­ w ierzchni swojej takie zagłębienia ja k me­

teoryty. J e s t to sk u tek ciśnienia, tudzież szybkiego ru c h u gazów. Zapomocą dyna­

m itu można otrzym ać takież dołki na k a­

w ałkach żelaza i stali i tw orzą się one w je -

dnćj chw ili. O w e zagłębienia są śladem r u ­

chu w irow ego cząsteczek gazów, ta k samo

(13)

N r 19. WSZECHŚWIAT. 301 ja k u m eteorytów . Istnieje naw et analogija

przyczyn; gdy bolid wchodzi ze swą niezw y­

czajną szybkością do atm osfery, naciska po­

w ietrze, k tó re w tedy w irując pod tern ci­

śnieniem , w yd rąża owe dołki. D ziałaniu m echanicznem u tow arzyszy też działanie chemiczne z pow odu palności żelaza w tak wysokiśj tem peraturze. O w e dołki, zwane piezoglifam i, są więc śladem ruchów wiro­

wych gazów; w łaściw ie pow inny być tylko na stronie m eteorytu wystaw ionej na działa­

nie. gazu, znajd u ją się je d n a k często na całej pow ierzchni bryły; pochodzi to stąd, że ae- rolit, wśród swego biegu, obdarzony jest też ruchem wirowym , tak że kolejno w ysta­

wia w szystkie swe boki na działanie wirów pow ietrznych.

IV .

Do m echanicznych zjaw isk bolidów do­

łączyć należy zjaw ienie się pyłu pochodze­

nia kosmicznego, którego atoli nie trzeba brać za jed n o z pyłem ziemskim, ten bowiem pow staje z piasku i innych m ateryj niesta­

łych, unoszonych przez prąd y pow ietrzne.

P a trz ą c na zw ykłe tum any kurzu, nie może­

my sobie naw et w yobrazić, co to je s t k u ­ rzaw a pod w pływ em stałego i gw ałtow nego w iatru. P o p ió ł z pożaru Chicago dostał się na w yspy A zorskie we cztery dni po po­

czątku katastrofy i przyniósł z sobą woń właściw ą spaleniznie. P iask i S ahary znane są n a wyspach Zielonego P rz y lą d k a i okry­

w ają naw et g ru b ą w arstw ą statki, żeglujące o 1600 kilom etrów od w ybrzeża A fryki, za­

ciem niając czasem atm osferę, tak, że statki kierow ać się mogą z trudnością. W pewnej części Chin m ieszkańcy przy wyleli do takiej kurzaw y, bo co ro k przez kilka dni zacie­

m nia ona słońce.

W e F ra n ę y i skonstatow ano naw et uży­

teczną działalność pyłów atm osferycznych;

koło P u y de Dóme w iatry przynoszą z pła- skow zgórza des Dómes J>yły, zaw ierające zw iązki fosforu, potasu i w apnia; tem są pożyteczniejsze dla roślinności, że są n ad e r rozdrobnione, przyczyniają się więc stale do użyźnienia płaszczyzny Lim a- gne. C zynne w ulkany są źródłem obfitem pyłów atm osferycznych i w yrzucają proszek skalny, m ylnie popiołem nazyw any. P y ły te w ędrują także n ad e r daleko. W r. 1875 spa­

dły w Szwecyi i N orw egii tum any szarego kurzu, pochodzące z pum eksu, któ ry w yrzu­

ciły w ulkany Islandyi. Przypom nieć tu też należy pyły po katastrofie wysp Sundzkich w r. 1883. P y ły atmosferyczne nie są li ty l­

ko m ineralne; w ielka icli część stanow ią m i­

kroskopijne zw ierzęta i rośliny, pyłki roślin, i t. d. Skoro opady w odne spotkają pyły, pochłaniają je i w ten sposób pow stają deszcze błotne; zabarw ione na czerwono, nazyw ały się dawniej deszczami krw aw em i.

Są też pyły, które z zaziem skich sfer po­

chodzą; np. „węglowe” m eteoryty z O rgueil są tak miękie, że je w palcach na proszek rozetrzeć można; byłyby się pewno sproszko­

wały w drodze, gdyby nie ich ochronna skorupa, utw orzona pod wpływem gorąca Skoro aerolity tego gatu n k u zostaną zw ilżo­

ne w odą, rospadają się na proszek, woda bowiem rospuszcza sole alkaliczne stano­

wiące cem ent aerolitu. A, więc, gdyby w O r­

gueil w r 1864 niebo było pochm urne lub dżdżyste, zam iast aerolitów węglow ych, spa­

dłoby czarne błoto. Zw ykle je d n a k p y ły k o s ­ miczne spadają bez pośrednictw a wody. B o­

lidy w swoim biegu zostaw iają drogę jasną, potem ciemną, która poprzednią zastępuje;

pochodzi ona z cząsteczek oderw anych od bolida, które są zawieszone w atmosferze.

P y ły te tw orzą często chm urki szczególnego kształtu, tak ja k te, k tó re widziano w L ’Aigle.

Bolid z O rgueil zostaw ił za sobą świetną smugę, k tó ra się potem zm ieniła w mgłę, trw ająca 8 do 10 m inut. S padaniu m eteory­

tów żelaznych tow arzyszy też dym gęsty i czarny.

Te same gazy, k tó re w yżłobienia robią na powierzchni m eteorytu, zam ieniają w p ro ­ szek zew nętrzną w arstw ę jeg o pow ierzchni;

m eteoryty zaw ierają żelazo, nikiel, siarkę, fo­

sfor; ciała te więc po spaleniu się biorą udział w utw orzeniu się obłoku, tow arzyszą­

cego bolidowi, B olidy dostarczają wielkiej ilości pyłów naszej atmosferze. Często nie znajdujem y kam ieni przyniesionych przez bolid, ale spostrzegam y tylko zjaw iska, któ ­ re spadaniu tow arzyszą, ja k o to: huk, smugi świetlne, chm ury, które trw ają niekiedy k il­

ka godzin. W M ontreal i w północnej czę­

ści Stanów Zjednoczonych, spadł w r. 1819

deszcz czarny, w tow arzystw ie błysków,

wybuchów podobnych do w ystrzałów arm a­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rysunek techniczny -wykład Geometryczna struktura powierzchni Tolerancja wymiarów liniowych PasowaniaPasowania Tolerancja geometryczna A.Korcala Literatura źródłowa:

W edług tego pojm ow ania form a zjadliw a bakteryi je s t dlatego zjadliw ą, że rozm naża się szyb­. ciej niż ciałka krw i pochłonąć i przetraw ić ją

Rodzaj Passerina, z rodziny Thymeleae, więcej ma gatunków nad Baj kałem niż u nas, przytem rodzaj Diarthron, do naszój flory nienależący, ma tam jednego

1 w idzim y ciało ostrygi położone w skorupie lew ej czyli w iększej S zwrócone prawą stroną ku patrzącemu; prawa sk oru ­ pa została tutaj odrzucona po

dziekan Uniw., mag. G, za dalsze kop.. Prżew alskago, pułkow nika g ienieral- nago sztaba, djejstw itielnago czlena Inip.. w ym ierzyć wysokość garbów.. uast.) 493.. KBONfKA

m ieniste, można więc w yczytać w skład ich dźw ięków wchodzące tony; pomimo to nie pow iodło się dotąd dośw iadczeniom tym n a ­ dać żądanej

Podczas pływania poruszają płetwami tak ja k zwyczajne ryby, ale gdy znajdują się na dnie, opierają się na dolnej rozszerzonej części płetwy i w ten

Ka»dy punkt pªaszczyzny pomalowano na jeden z czterech kolorów: »óªty, czerwony, zielony oraz niebieski.. Ka»dy kolor