• Nie Znaleziono Wyników

Była taka wieś odsunięta od szosy. Brzeźnica Książęca - Wanda Kwietniewska - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Była taka wieś odsunięta od szosy. Brzeźnica Książęca - Wanda Kwietniewska - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

WANDA KWIETNIEWSKA

ur. 1932; Brzeźnica Książęca

Miejsce i czas wydarzeń Brzeźnica Książęca, PRL

Słowa kluczowe Brzeźnica Książęca, projekt Etnografia Lubelszczyzny, dwór w Brzeźnicy Książęcej, kupno ziemi, zabudowania, obróbka lnu, rodzina, praca w gospodarstwie, samoobrona chłopska, Parczew

Była taka wieś odsunięta od szosy. Brzeźnica Książęca

Urodziłam się 23 października 1932 roku we wsi Brzeźnica Książęca, gmina Niedźwiada - jest taka wieś odsunięta od szosy, kiedy ja się urodziłam nie było [tam]

żadnej drogi bitej, tylko gościniec. Siedemnaście kilometrów mama chodziła pieszo do Lubartowa, żeby sprzedać płody rolne takie jak mleko, masło, śmietanę, jajka i tak dalej. Jak mnie donosiła to na plecach w takim tobole. Ale była i stacja kolejowa, ale to była ponad pięć kilometrów, w innej Brzeźnicy – Bychawskiej. Jak już się dalej jechało, to się korzystało z tej stacji. Moja wieś położona jest nad rzeką, wzdłuż rzeki, ta rzeka rzadko wylewała, domy nie były zalewane. Była to wieś dworska, zachowały się relikty, takie jak trójpolówka, bo chłopi mieli pola w kawałeczkach przydziałowe, i pola pana, właściciela, gdzie odbywano różne świadczenia. Reliktem tego był wspólny taki wygon, gdzie tam się pasły krowy, gęsi, głównie gęsi i kaczki. Dwór rozparcelował ziemię, został rozebrany i chłopi, co bogatsi, kupowali tą ziemię, i dlatego ojciec mój miał ziemię w dużej ilości kawałków, bo były ukazowe, to te po trójpolówce, i było kupione pole, i to były dość wąskie i nieduże kawałki. Żeby to pole kupić, mój brat, ojciec i wychowaniec, bo moi rodzice wychowywali ciotki syna, ona [ciotka] zmarła, pracowali przy budowie kolei, ta kolej od Brzeźnicy do Parczewa szła wtedy i trzeba było robić nasypy, więc oni jeździli na takie miejscowe górki i przywozili ziemię, i między [innymi] te zarobione pieniądze posłużyły na zakup ziemi. Wieś była drewniana, jedna chata była na całą wieś murowana, już nie pamięta kto [ja miał], pracował za granicą na tak zwanych saksach i wybudował ten dom. Chatki były nieduże, właściwie to składały się z sieni, kuchni i izby, czyli mówiło się wtedy pokój, oraz komory. Nieduże skromne, jednakowo budowane - szczytem do ulicy.

Pracowała na ziemi cała rodzina, czyli ojciec, mama, mój brat, [który] już wtedy założył rodzinę, bo był starszy ode mnie, no ja i siostra. Zawsześmy szli w pole z rodzicami, jak było koszenie, no to do podbierania, jak była reczka koszona, to do

(2)

robienia kucek tak zwanych, żeby wyschło, jak ogród no to pielenie i tak dalej. Moja mama uprawiała len i ten len trzeba było plewić, wyrywać, później dalsza obróbka, dzięki temu poznałam całkowicie obróbkę lnu, wszystkie etapy - międlenie, pocieranie, a ja jeszcze przedtem trzeba było rosić, na rosę kłaść, żeby to ziarno, słoma lniana odeszła. Mama miała kołowrotek, warsztat tkacki i wszystko robiła - zapaski, płótno grube, płótno cienkie, chodniki, i to się na wiosnę sprzedawało w Lubartowie, to był jeden dochód, z tym, że mój ojciec też prządł na kołowrotku, też robił płótno, po prostu w zimie pomagał matce. Było bardzo ciężko wyżyć, bo ziemia piaszczysta cztery morgi, więc ojciec zatrudniał się dodatkowo jako kościelny, codziennie chodził do kościoła, ale nie tylko uczestniczyć w mszy, bo ksiądz miał ziemię, więc musiał uprawiać ziemię, kosić łąkę, konia obrządzać, krowy, świnie i tak dalej. Nie wiem czy to wynagrodzenie było duże, chyba raczej nie, ale chyba ponad dwadzieścia lat ojciec był tym kościelnym.

Były dwie rodziny żydowskie, to znaczy dwa domy żydowskie, a ile rodzin było to ja nie wiem. W pobliżu Juliopola był zbór ewangelicki, ale ile było kolonistów ewangelików, to ja tego nie pamiętam. Jedna studentka tam z tamtej wsi bada dokumenty i piszę pracę magisterską na ten temat, więc ona tam z tych dokumentów coś wybierze.

Nie było samochodów, a z Lublina zaczęło później przyjeżdżać cztery albo pięć autokarów dziennie, do fabryki cukierków zabierał kobiety, do tytoniu – mężczyzn, do FSC jak powstało i jeszcze jakieś inne. Cała wieś, chłopi zaczęli pracować, to była biedna wieś, kobiety w domu, mężczyźni pomagali, wszyscy wcześniej poumierali, bo byli przepracowani, jeszcze te żony ich żyją. Studnia była na cztery lub na pięć gospodarstw – jedna.

Warta we wsi była, samoobrona taka i od chałupy do chałupy ją przenoszono, żeby w nocy mieć dyżur, żeby chodzić przez wieś, obserwować, co się w nocy dzieje. Ktoś mógł podpalić, rabować, to się robiło alarm i były takie szyny, że trzeba było uderzać.

I co jakiś [czas] przez całą wieś przeszła ta warta.

Był taki moment, mama wspominała, że kiedyś była karczma, ale już za mojego życia tej karczmy nie było, bo przez tą wieś prowadził taki gościniec do Gródka, do Parczewa, bo to była ta trasa. Parczew to był, miasto spotkań szlachty polsko–litewskiej, i tędy prowadził gościniec, ale nie przez całą wieś tylko na poprzek.

Data i miejsce nagrania 2013-06-17, Lublin

Rozmawiał/a Piotr Lasota

Transkrypcja Paulina Przepiórka

Redakcja Piotr Lasota

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chciała pracować, nawet jeździła do Lublina, ale jak się siostra urodziła, to babcia powiedziała, że nie będzie się nami opiekować, nie chciała już niańczyć małych

Słowa kluczowe projekt Pożar Lublina - 298 rocznica ocalenia miasta z wielkiego pożaru, rodzina, warunki życia, praca.. Było ciężko,

To była majątkowa karczma, ale Żyd wydzierżawił gospodarzom no i ten dom po tej stronie, po tej stronie szosy, nie tamtej to tyż była karczma, tylko już nie taka rozbudowana..

Ja przychodzę, widzę, że jest mama, ucieszyłem się, mówię - mamo jestem, a mama tak spokojnie do tych gospodarzy mówi: „A mówiłam wam, że duch Józka mi się ukaże”,

Mama zawsze dla dziecka jest czymś najważniejszym i najpiękniejszym, i tak było, bo była osobą bardzo ciepłą, bardzo empatyczną.. Kochała ludzi, kochała dzieci,

Ojciec miał chyba czterdzieści lat jak się żenił, a macocha miała dwadzieścia jeden, zdaje się.. W trzydziestym piątym roku

Natomiast był on osobą taką, pamiętam na studiach, głęboko zainteresowaną kulturą dawną, staropolską i to też takie było dziwne, bo my (mówię „my” - czyli rocznik)

Wiem z doświadczenia wielu innych osób, które nie wychowały się nad rzeką, że do tej pory nie umieją pływać i w ogóle boją się wody.. Pewnie to zostaje już na całe życie,