Tomasz Markiewka
Literatura, rzeczywistość,
interpretacja
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (133-134),
280-293
2
8
0
O pinie
Tomasz MARKIEWKA
Literatura, rzeczywistość, interpretacja
Jacopo Belbo, b o h ater Wahadła Foucaulta U m berta Eco, w jednym z rozdzia łów z p o litow aniem rozm yśla o ludziach, którzy są sk łonni w ierzyć we w szelakie go ro d zaju teorie spiskowe na tem at tajn y ch zakonów, przechow ujących jakoby jakąś pradaw ną wiedzę. N achodzi go jednak sam okrytyczna refleksja i pisze w swo im p am ię tn ik u :
Z astanaw iam się, kim jesteśm y my. My, którzy uw ażam y H am leta za kogoś b ardziej rze czywistego niż nasz dozorca. Czy m am praw o ich osądzić, ja, który krążę po świecie, szukając m adam e Bovary, by u rządzić jej scenę?1
Belbo drw i sobie z m iłośników tajn y ch spisków, poniew aż w edług niego z u p e ł n ie p om ieszali oni rzeczyw istość z fikcją. N a cóż innego zaś, jeśli n ie na kp in ę i politow anie, zasługuje człow iek, który n ie odróżnia tego, co realn e, od tego, co zm yślone? B ohater pow ieści Eco uzm ysław ia sobie jed n ak szybko, że w szystko to n ie jest ta k ie p roste i naw et ci, którzy uw ażają się za najb ard ziej św iatłych p rze d staw icieli rozum u, m ają kłopoty z oddzieleniem rzeczywistości od ułudy. N am z ko lei rozm yślania Belba pow inny uśw iadom ić niezw ykłą wagę czegoś, co pozwolę sobie nazwać „p roblem em rzeczyw istości” . O jego istotności od daw na w iedzą fi lozofowie, którzy co najm niej od czasów P lato n a starają się za zasłoną rzeczyw i stości pozornej (takiej, w k tó rą w ierzą ludzie pozbaw ieni praw dziw ej m ądrości), odnaleźć rzeczyw istość praw dziw ą (dostępną w ybranym ). Belbo, obnażając swoją „chorobę”, któ ra polega na po m ieszan iu rzeczyw istości z fikcją, w pisuje się w d łu gow ieczną tradycję tego rod zaju dem askacji. W edług B runo L ato u ra ten d en cja do identyfikow ania i krytykow ania fałszywych rzeczyw istości ze szczególną siłą obja
w iła się w epoce now oczesnej, kiedy to filozofowie co chw ila ogłaszali, że coś, co wydawało się praw dziw e, jest zw ykłym przesądem , k o n stru k cją um ysłu lu b k u ltu ry. Joseph M itte re r dodałby z pew nością, że to p rag n ie n ie o d dzielania rzeczyw i stości praw dziw ej od tej, któ ra tylko tak ą udaje, jest ta k n apraw dę częścią szerszej tradycji, któ ra ciągnie się przez całą h isto rię filozofii. N iem ieck i m yśliciel tw ier dzi, że filozofowie od zawsze przejaw iają chęci do tego, aby dzielić świat na dwie n ieprzystające do siebie części. Inaczej m ów iąc, lu b ią oni postrzegać świat za po m ocą dualistycznych schem atów 2.
N ie o ogólnym p roblem ie dualistycznego pojm ow ania rzeczyw istości chcę jed n ak pisać, lecz o skonkretyzow anej w ersji tego zagadnienia, czyli o zw iązku m ię dzy lite ra tu rą (św iatem fikcji) i ta k zw anym św iatem rzeczyw istym (takim , w k tó rym na co dzień się poruszam y). O tym , że kw estia lite ra tu ry ściśle łączy się z on- tologiczno-epistem ologicznym i d eb a ta m i na te m at rzeczyw istości, przy p o m n iał n am nie ta k daw no te m u M ichał Paweł M arkow ski w swojej książce Życie na miarę literatury. Słusznie zauw aża M arkow ski, że w k u ltu rz e zachodniej istn ieje silna tradycja, której przedstaw iciele p ró b u ją odciąć lite ra tu rę od świata. S tarają się oni uczynić z dzieła literackiego byt autonom iczny, który n ie m a nic w spólnego ze zgiełkiem codzienności. M ów iąc inaczej, tym , czego p rag n ą przedstaw iciele tego n u r tu (m .in. Im m a n u el K ant, N ovalis, S téphane M allarm é), jest „odcięcie języka od rzeczyw istości i sta ra n n e p o d k reślan ie niew spółm ierności obu porządków ”3. Oczywiście, najpełniej te dążenia objaw iały się zawsze w sto su n k u do poezji, to jej język przeciw staw iano najczęściej językowi, k tórym posługujem y się w „praw dzi wym św iecie” . Tak n apraw dę jed n ak ten d en cja do oddzielania lite ra tu ry (lub róż nych jej aspektów - jak język) od św iata nie dość, że nie dotyczy tylko poezji, to przejaw ia się na n ajróżniejsze sposoby i w ystępuje u p rzedstaw icieli w ielu, cza sem znacząco odm iennych, nurtów . Sądzę, że zawsze wtedy, gdy ktoś chce p rze k o nywać o ontologicznej inności dzieła sztuki wobec bytów innego ro d za ju (np. Ro m a n In g ard en ) lub o odrębności języka fikcjonalnego wobec języka potocznego 1 języka pojęciow ego (np. Jo h n Searle), lub o odm ienności ontologicznej s tru k tu ry fikcji (H. N eri-C a stan e d a), lub o p o trzebie stosow ania w o d n iesien iu do lite ra tu ry swoistych p ro ce d u r in te rp re tac y jn y ch (np. E ric H irsch )4 itd., to za tego ro
2 Zob. J. M itte re r Tamta strona filozofii: przeciwko dualistycznej zasadzie poznania, przeł. M. Lukasiew icz, O ficyna N aukow a, W arszaw a 1996.
3 M.P. M arkow ski, Życie na miarę literatury, H o m in i, K raków 2009, s. 33. M arkow ski słusznie krytykuje opozycję: życie (a więc także rzeczyw istość) - lite ratu ra. Jednakże od razu tw orzy on in n ą opozycję: życie - egzystencja, któ ra w ydaje mi się rów nież nie do końca uzasad n io n a, ale to już in n a kwestia. Zob. też uwagi M arkow skiego wygłoszone podczas dyskusji na konferencji o French Theory. Dyskusja - Wokół French Theory, w: French Theory w Polsce, red. E. D om ańska, M. Loba, W ydaw nictw o P oznańskie, Poznań 2010.
4 Zob. np. R. In g ard e n O dziele literackim, przeł. M. Turowicz, PW N , W arszaw a 1960; J.R. Searle Status logiczny wypowiedzi fikcyjnej, przeł. H. Buczyńska-G arew icz,
28
2
O p in ie
dzaju w ysiłkam i kryje się założenie, że lite ra tu ra jest czym ś odrębnym od rzeczy w istości, od praw dziw ego św iata, od życia, od codzienności. Słowem, że lite ra tu ra jest czymś, co wym aga od nas specjalnego potraktow ania. K iedy bow iem rozm a w iam y ze sprzedaw cą w sklepie, uczestniczym y w realn y m życiu, gdy nato m iast czytam y H am leta, u d ajem y się do innego św iata, do św iata fikcji i m u sim y dla niego w ypracować od m ien n y język oraz odm ienne sposoby postępow ania.
Z acznę od w yraźnego podk reślen ia (w celu un ik n ięcia m ożliw ych n ie p o ro z u m ień), że wyżej w ym ienieni badacze o ddzielali ta k pieczołow icie fikcję (lite ra tu rę) od rzeczyw istości oczywiście nie po to, aby niczym p la to n ic y potępić tę pierw szą, ale raczej w celu uspraw iedliw ienia konieczności zastosow ania specjalnych m eto d wobec św iata fikcji. C hoć więc posługiw ali się oni często tym i sam ym i d u alistycznym i schem atam i oraz pojęciam i, co m yśliciele, o których piszą L ato u r oraz M itte re r (dlatego w arto zaznaczyć to podobieństw o gestów), to zazwyczaj ro b ili to w zu p e łn ie innych celach. Do tego w ątku jeszcze powrócę. N a razie zw róć m y p rzede w szystkim uwagę na to, że w spom niany d u alizm (rzeczywistość rzeczy w istego świata - rzeczyw istość fikcji5) opiera się na dosyć p rostym ro zu m ien iu tego, czym jest rzeczywistość. W potocznym ro zu m ien iu czym ś rzeczyw istym jest to, co w idzim y, co słyszymy, czego m ożna dotknąć. D latego też realn y jest nasz sprzedaw ca a nierealn y jest H am let. To założenie zdaje się przyjm ować z góry w ięk szość badaczy zajm ujących się fikcyjnym i św iatam i lu b dyskursam i. N a p rzykład N eri-C a staneda we w spom nianym już artykule O zasadniczych związkach między fikcją i rzeczywistością z góry zakłada, że lite ra tu ra b y tu je w innej ontologicznej rze
czyw istości, a jedynym pro b lem em pozostaje opisanie „ontologicznego sta tu su ” tejże, odróżnienie „praw d fikcjonalnych” od „praw d opartych na fak ta ch ” oraz opracow anie „teorii ontologicznej praw dy fik cjo n aln e j” 6.
G dyby jed n ak przyjąć trochę in n e rozum ienie rzeczyw istości, takie, któ re su g eruje na przy k ład L ato u r (warto zastanow ić się n a d jego uw agam i p o d adresem p rzedstaw icieli socjologii krytycznej w yrażonym i w Splatając na nowo to, co spo łeczne), w edług którego realn e jest p rzed e w szystkim to, co n a m i pow oduje, co wpływa na nasze czyny, to w tedy lite ra tu ra nagle okaże się być nie czymś obok rzeczyw istości lub poza nią, ale in teg raln ą jej częścią7. N ajdobitniejszym tego przy k ład em jest w łaśnie Jacopo Belbo, k tó ry nagle zdaje sobie sprawę, że ta k ie
posta-fikcją i rzeczywistością. Badania z zakresu ontologii całościowego doświadczenia, w: Ontologia fikcji, red. J. Paśniczek, W ydaw nictw o U M CS, W arszaw a-L u b lin 1991; E. H irsc h Interpretacja obiektywna, przel. P. G raff, „P am iętn ik L ite rac k i” 1977 z. 3. 5 Celowo używam takich parad o k saln y ch nazw, poniew aż, jak sądzę, nasze m yślenie
o tych kw estiach w ikła się n ieu c h ro n n ie w w iele paradoksów . N ie m a m iejsca na to, aby szerzej o tym się rozpisyw ać w tym tekście, niech więc św iadom ość tych paradoksów pozostanie przy n ajm n iej w stosow anym przeze m nie nazew nictw ie. 6 H. N eri-C astaneda O zasadniczych zw ią zka ch ..., s. 104-106.
7 Zob. B. L ato u r Splatając na nowo to, co społeczne. Wprowadzenie do teorii aktora-sieci, przeł. A. D erra, K. A briszew ski, U niversitas, K raków 2010.
cie jak H am let czy m adam e Bovary m iały na niego w iększy wpływ n iż jego dozor ca. W ydają m u się one b ardziej rzeczyw iste, poniew aż to o n ic h rozm yślał, z n im i polem izow ał, na n ic h się w ściekał, n im i się inspirow ał - to one oddziaływ ały na jego życie. Przy ta k im podejściu m iarą przynależności do naszej codziennej rze czyw istości nie są fizyczne właściw ości obiektów, ale to, jaką rolę p ełn ią one w n a szym życiu. Jest to tym sam ym odejście od nazbyt pochopnie przyjm ow anej tezy, że rzeczyw iste jest tylko to, co po d p ad a p o d jurysdykcję n a u k przyrodniczych.
N ie chodzi o to, aby udow adniać ab su rd a ln ą tezę, że nie m a żadnej różnicy m iędzy sprzedaw cą, którego codziennie spotykam w sklepie, a H am letem . R óżni ce są, rzecz jasna, ogrom ne (np. sprzedaw ca, w przeciw ieństw ie do H am leta, jest żywym człow iekiem ). Rzecz w tym , aby nazbyt p o chopnie nie w ciskać boh atera Szekspira (razem z całą literatu rą) w zu pełnie odrębny, oderw any od naszego, świat. To sam o dośw iadczenie, któ re uczy nas, że in n e są nasze relacje i obow iązki w zglę dem sprzedawcy, a inne w zględem H am leta, m ówi nam też o tym , że z tym d ru gim obcujem y n ie w jakiejś innej rzeczyw istości, ale w tej sam ej, k tó rą zam ieszku ją dozorcy oraz sprzedawcy. N ależy tu odróżnić od siebie dwie tezy, które łatw o ze sobą pom ylić. Pierw sza, z k tó rą chyba każdy się zgadza, m ów i o tym , że istn ieją niew ątpliw e różnice m iędzy H am lete m a sprzedaw cą m ieszkającym naprzeciw ko m n ie albo m iędzy w y d arzen iam i o p isanym i w Makbecie, a tym , co zdarzyło się w 1410 ro k u po d G runw aldem . D ruga teza n ato m ia st, ta z k tó rą polem izuję (idąc zresztą tro p e m ta k ich badaczy, jak np. R ich a rd Rorty, S tanley F ish 8 czy w spo m n ia n i M arkow ski i L atour), m ówi, że zarówno H am let, jak i cała lite ra tu ra b y tu je w jakim ś in n y m ontologicznym królestw ie, które jest w jakiś sposób poza obrę bem naszej rzeczyw istości, a jego granic trzeba strzec za pom ocą teoretyczno-filo- zoficznych narzędzi. Badacze tacy jak N eri-C astaneda czy Searle zdają się zbyt łatw o przechodzić od tezy pierw szej, oczywistej, n a d k tó rą n ie trzeba się zbytnio rozw odzić, do drugiej, któ ra w ym agałaby jakiegoś w iększego uzasad n ien ia (a tego zazwyczaj brak).
My, spadkobiercy nowoczesnego krytycyzm u (w rozum ieniu L atoura9), w pierw szym o d ru ch u chcielibyśm y wykorzystać pokaźny zasób teoretycznych rozw ażań na te m at fikcji, m etafory, mimesis itp., byleby tylko udow odnić, iż kiedy Belbo m ówi, że H am let jest dla niego b ardziej rzeczyw isty od jego dozorcy, to nie m yśli
Jeśli chodzi o rozm yślania R o rty ’ego i F isha na ten tem a t to zob. R. R orty Czy istnieje problem fikcjonalnego dyskursu, w: tegoż Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje z lat 1972-1980, przeł. Cz. K arkow ski, p rzek ład p rzejrzał A. Szahaj, W ydaw nictw o IFiS PAN, W arszaw a 1998, s. 154-183; S. F ish Z uszanowaniem od Autora; refleksje nad Austinem i Derridą, przeł. K. A briszew ski, w: tegoż Interpretacja, retoryka, polityka,
U niversitas, K raków 2007, s. 183-226.
D ziałalność krytyczna w edług L ato u ra polega na chęci o d d zielen ia tego, co praw dziw e, realne, rzeczyw iste od tego, co tylko takie zdaje się być. M ów iąc jeszcze inaczej, działalność krytyczna polega na niszczeniu społecznych iluzji. Zob. np. B. L ato u r A n attempt at a „Compositionist Manifesto”, „New L ite rary H isto ry ” 2010 no. 3, s. 471-490. 8
9
2
8
3
2
8
4
O p i n i e
ta k „na serio”, poniew aż żadna racjonalna osoba nie m ogłaby na pow ażnie w tak i sposób m ieszać rzeczyw istej rzeczyw istości z rzeczyw istością fikcyjną. C h cieliby śmy zatem p odm ienić in d y w idualny słow nik Belba na specjalistyczny słow nik teo- retyczno-filozoficzny. W łaśnie p rze d tym przestrzega L atour, gdy pisze:
M u sim y przeciw staw ić się idei, że gdzieś tam istn ieje słow nik, za pom ocą którego w szyst kie różnobarw ne słowa aktorów [tych, którzy d ziałają - dop. T.M.] m ogą zostać p rz e tłu m aczone na kilka słów ze słow nika socjologicznego. C zy będziem y m ieli odwagę n i e zastępow ać nieznanego w yrażenia [tj. takiego, które nie z n ajd u je się w słow niku danej teorii] jakim ś dobrze znanym ?10
O czywiście, L ato u r pisze to w o d n iesien iu do socjologów, ale jego uwagi (co sam często sugeruje) z n a jd u ją zastosow anie rów nież w o d n iesien iu do w szelkich p rób p o d m ie n ia n ia w yrażeń używ anych przez sam ych działających (a więc w yra żeń „obcych”, „nieznanych” dla danego słow nika pojęciowego) na w yrażenia te o retyczne w celu w yjaśnienia, co n apraw dę m iała na m yśli dana osoba, gdy w ypo w iadała swoje słowa.
Co dzieje się z naszym m yśleniem o lite ra tu rz e i jej relacji wobec rzeczyw isto ści, gdy zaczynam y b ardziej ufać słow nikow i Belba (a ro b im y to coraz częściej), to znaczy, gdy zaczynam y b ardziej ufać słownikowi, którym przecież sam i na co dzień się posługujem y? Słownikowi, w któ ry m lite ra tu ra jest in te g raln ą częścią naszej rzeczyw istości i m oże na nas oddziaływ ać, a nie jakim ś zam k n ięty m królestw em , do którego opisania potrzeba skom plikow anych pojęć. N a to, rzecz jasna, prostej odpow iedzi n ie m a, zagad n ien ie jest bow iem zbyt skom plikow ane, aby pochopnie wysuwać jakieś w nioski. D latego też chcę w tym tekście przyjrzeć się tylko pew ne m u szczegółowi. M ianow icie tem u , jak przyjęcie zarysowanej powyżej przeze m nie tezy, m ogłoby w płynąć na nasze m yślenie o dyskusjach zw iązanych z za g ad n ie n ie m in te rp re ta c ji dzieła literackiego.
Sam pro b lem in te rp re ta c ji jest na tyle złożony, że pozwolę sobie dokonać n ie zbędnych uproszczeń. Ze zgiełku dyskusji na tem at in te rp re tac ji, jakie toczyły się w drugiej połow ie dw udziestego w ieku, daje się, jak sądzę, w yodrębnić cztery p o d stawowe teorie czy też poglądy na te m at in te rp re ta c ji, a każde z n ic h m ożna p rzy pisać je d n em u z czterech dw udziestow iecznych n u rtó w filozoficznych. Teorie te tra k tu ją tekst jako: (1) zagadkę (stru k tu ra liz m ), (2) tajem n icę (p o ststru k tu ralizm ), (3) p rete k st (neopragm atyzm ) lub też jako (4) zaproszenie do rozm ow y (herm e n eutyka).
Jako przykład, k tóry pozw oli zobrazow ać te cztery podejścia, w ybrałem frag m en t Imienia róży U m berta Eco. P od koniec pow ieści W ilhelm z Baskerville wy pow iada następ u jące słowa:
Porządek, jaki nasz um ysł w ym yśla sobie, jest nib y sieć albo d rab in a , któ rą b u d u je się, by czegoś dosięgnąć. Ale potem trzeba d ra b in ę o drzucić, gdyż dostrzega się, że choć
żyła, była pozbaw iona sensu. E r muoz gelichesame die Leiter abwerfen, so E r an ir ufgestigen ist... C zy tak się pow iada?11
U m berto Eco naw iązuje w tej w ypow iedzi do słynnego cytatu L udw iga W itt gensteina z Traktatu logiczno-filozoficznego12. Jeśliby p otraktow ać Imię róży jako za gadkę, należałoby założyć, że cz ytelnik dostaje do ręk i fragm ent u k ła d an k i, k tóry z pew nością da się dopasować do reszty te k stu (pojm ow anego p rzy ta k im pod ej ściu jako coś w ro d za ju spójnej łam igłów ki). Zauważm y, że trak to w an ie te k stu jako zagadki w ym aga przyjęcia założenia, że istnieje jakiś nadaw ca tejże zagadki (autor em piryczny bądź, b ardziej już stru k tu ralisty c zn ie , jakieś form y autora we- w nątrztekstow ego), k tó ry jest gw arantem spójności tekstu. Jedyny bow iem sposób na zw eryfikow anie, czy nasze rozw iązanie zagadki jest jednym z popraw nych (p ra w idłow ych odpow iedzi jest zazwyczaj, rzecz jasna, więcej niż jedna), to „spraw dzenie dom ysłu z tek stem jako spójną całością”13. A zatem , przy ta k im podejściu, in te rp re tac ja przytoczonego fra g m en tu m ogłaby wyglądać m niej więcej tak: W il helm , jak w iadom o, stara się rozw ikłać zagadkę zb ro d n i dokonyw anych w klaszto rze, w ykorzystując przy tym swoją w iedzę z d ziedziny sem iotyki i logiki. Je d n ak że po d koniec pow ieści okazuje się, że w iele jego rozum ow ań, choć były n ie n ag a n ne z form alnego p u n k tu w idzenia, okazało się n ie trafn y ch i w łaśnie wtedy, gdy zdaje on sobie z tego sprawę, wypowiada cytowane słowa. W ittgenstein zdanie o d ra b in ie, któ rą trzeba odrzucić, też um ieścił na k ońcu swego dzieła (poświęconego w dużej m ierze zagad n ien io m z d ziedziny logiki oraz sem iotyki), sugerując n a j praw dopodobniej (co do tego nie m a zgody w śród badaczy dzieł niem ieckiego fi lozofa) swoim czytelnikom , że w szelkie u sta le n ia, któ re poczynił na w cześniej szych stro n ac h należy o d rzu c ić14. W idać za te m p ara lelę m iędzy fabułą Imienia róży a p oglądam i niem ieckiego filozofa - w obu w ypadkach m am y do czynienia ze zw ątpieniem w to, że logika oraz sem iotyka są szczególnie uprzyw ilejow anym ję zykiem do o bjaśniania św iata oraz praw w n im rządzących. K iedy więc czytelnik pow ieści Eco trafia na aluzję do W ittg en stein a i p o trafi ją odnieść do w ydarzeń opisyw anych w pow ieści, stanow i ona cenną pom oc w z in terp reto w a n iu całościo wej wymowy dzieła.
11 U. Eco Imię róży, s. 568.
12 „Tezy m oje w noszą jasność przez to, że kto m nie rozum ie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne; gdy przez nie - po nich - w yjdzie p onad nie. (M usi n iejako odrzucić d rab in ę, u p rzed n io po niej się w spiąw szy)” L. W ittg en ste in Tractatus logico- -philosophicus, przeł. B. W olniew icz, W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszaw a 2004, s. 83.
13 U. Eco Nadinterpretowanie tekstów, w: tegoż Interpretacja i nadinterpretacja, red. S. C ollin i, przeł. T. B ieroń, Z nak, K raków 2008, s. 73.
14 N a tem at takiej in te rp reta c ji owego frag m e n tu Traktatu zob. teksty w zbiorze Wittgenstein - nowe spojrzenie, red. A. C rary, R. R ead, przeł. P. D eh n el [i in.],
2
8
6
O p i n i e
Jeśli n ato m ia st p o trak tu jem y tekst jako tajem nicę, in te rp re tac ja potoczy się inaczej. Czym ró żn i się tajem n ica od zagadki? Podstawowa różnica polega na tym , że w tej pierw szej jest coś, co w ym yka się narzędziom ro zu m u , coś, czego nie m oż na za ich pom ocą opanować. T ajem nica jest więc też czym ś b ardziej n ieuchw yt nym od zagadki. O ile da się rozw ikłać zagadkę, o tyle tajem n ica ciągle pozostaje n ieodgadniona, a jej rozw iązanie wciąż n am um yka (ciekawie o w ciąż um ykają cym rozw iązaniu ta jem n icy pisze Eco15 - przy czym n ie w prow adza on ro zró żn ie n ia na zagadkę i tajem nicę, które ja tu p rzyjm uję), poniew aż n ierzadko n ap o ty k a m y przy próbie jej rozw iania na różnego rodzaju sprzeczności czy paradoksy. Gdyby potraktow ać Imię róży jako tajem nicę, m ożna by dojść do w niosku, że aluzja do W ittg en stein a sugeruje n am nie tylko, że w szystkie próby W ilhelm a, aby okiełzać n iekończący się korow ód znaczeń spełzły na niczym , ale rów nież, iż to sam o czeka czytelnika w o d n iesien iu do pow ieści Eco. To znaczy, W ittgensteinow ski fragm ent p rzypom ina n am o tym , że pochód znaczeń jest chaotyczny i nieskończony, a k aż da p róba zatrzy m an ia go w celu uchw ycenia znaczenia (np. treści utw oru) jest z góry skazana na niepow odzenie. N ie da się zatem naw iązania do W ittgensteina w pasować w je dnorodną i skończoną całość utw oru, poniew aż, jak sam analizow a ny frag m en t sugeruje, pogląd o „jednorodnej i skończonej całości” jest iluzją. Tym sam ym dzieło jednocześnie zachęca nas do w pasow ania rozw ażanego frag m en tu w całościowy sens dzieła, jak i podw aża możliwość uchw ycenia takiego sensu. Przy ta k im podejściu in te rp re tac y jn y m p rzyjm uje się, że sprzeczność ta kryje się w sa m ym tekście, to znaczy, nie jest ona w ynikiem arb itra ln ie n arzuconych k o n te k stów czy m etod (w tym p u n k cie trak to w an ie te k stu jako tajem n icy jest zbieżne z traktow aniem go jako zagadki). Jak pisze B arbara Johnson: „D ekonstrukcja tekstu n ie n astęp u je w w yniku przypadkow ych w ątpliw ości czy a rb itra ln eg o zniszczenia, ale poprzez sta ra n n e w ydobycie sprzecznych znaczeń w ew nątrz sam ego te k stu ” 16. In te rp re ta c ja w ychodząca z założenia, że te k st jest p re te k ste m (do różnych rozw ażań), m ogłaby pójść w w ielu k ieru n k ach . M ożna by na przy k ład zacząć za stanawiać się n ad tym , czy naw iązanie do W ittgensteina świadczy o tym , że U m berto Eco w Imieniu róży w daje się w polem ikę z w łasnym i poglądam i, które wyrażał w tek stach o ch arak terze teoretycznym . Podobnego zabiegu - tyle, że w ykorzystując do tego Wahadło Foucaulta - dokonał R ich ard R o rty 17. M ożliw e jest rów nież w ykorzy stanie rozw ażanego fra g m en tu jako p re te k stu do udow odnienia pewnej tezy te o retycznej. N a przy k ład tak iej, że dzieła literac k ie daje się in terpretow ać na kilka różnych sposobów. M ożna też spróbow ać pow iązać te n frag m en t z dow olnym in nym dziełem literac k im lub teoretycznym , np. z Krytyką czystego rozumu i spraw dzić, co z tego połączenia wyjdzie. K iedy tra k tu je m y dzieło literac k ie jako p re
15 U. Eco Interpretacja i historia, w: tam że, s. 28-50.
16 B. Jo hnson Różnica krytyczna, w: Dekonstrukcja w badaniach literackich, red. R. Nycz, słow o/obraz tery to ria G d ań sk 2000, s. 266.
tekst, znika stru k tu ralisty c zn e założenie, w edług którego dane fragm enty Imienia róży w sposób n a tu ra ln y łączą się z in n y m i frag m en tam i tej samej pow ieści, n a to m iast z fra g m en tam i innych tekstów m ogą łączyć się tylko wtedy, gdy są k u tem u w yraźne pow ody (np. gdy n ap o ty k am y w Imieniu róży aluzję do innego dzieła). G dy ro zu m iem y dzieło jako p rete k st, te k st oraz jego au to r p rze stają dyktować w aru n k i, jak należy z n im postępow ać.
K iedy z kolei sądzim y, że każdy tekst literac k i jest zaproszeniem do rozm owy (jak na przy k ład uważał H ans-G eorg G adam er), to głów nym n aszym celem będzie próba stopienia horyzontów (własnego i tek stu ), tak aby przez p ryzm at własnej sytuacji dziejowej dojść do rozum ienia danego fragm entu. Jak i d okładnie będzie tego w ynik, to zależy w dużej m ierze od osoby (od jej zaplecza kulturow ego), k tó ra w te n dialog z tek stem w ejdzie, jednakże za każdym razem celem jest naw iąza nie n ici p orozum ienia (chociażby k ruchej) z sensem danego dzieła. Przy czym ist nieje tu ta j założenie, że p rzynajm niej do pewnego stopnia sensy te są niezależne od czytelnika (w innym w ypadku rozm owa zam ien iłab y się w m onolog). Sam tekst m a tu więc coś do pow iedzenia. „Pierw szą rzeczą, od jakiej rozum ienie się zaczy na, jest [...] fakt, że coś do nas przem aw ia” 18.
Po tym k ró tk im przeglądzie różnych m ożliw ych podejść do zagadnienia in te r p re ta c ji te k stu pora postaw ić tezę, do której te rozw ażania m n ie prowadziły. B rzm i ona tak: N ie m a żadnej ontologicznej ani epistem ologicznej racji, która p rze m a w iałaby za tym , że któreś z tych czterech podejść jest właściwsze, b ardziej praw o m ocne. N ie m a sensu mówić (jak ro b ili to n iek tó rzy stru k tu raliści), że tw ierdzenie, iż tekst jest spójną znaczeniow ą całością, jest czym ś n atu ra ln y m , to jest, opiera się na jakichś esencjalnych w łaściw ościach sam ego tek stu , n ato m iast m ów ienie o jego niespójności jest w ynikiem zastosow ania jakiegoś m odnego o sta tn im i czasy p o dejścia filozoficznego. Tak sam o nie m a jednakże w iększych powodów, aby tw ier dzić (co ro b ili z kolei n iektórzy d ek o nstrukcjoniści), że dzieło literack ie jest z n a tu ry swojej siedliskiem sprzecznych ze sobą znaczeń. Byłoby to p opełnieniem struk- turalistycznego b łę d u , tylko że n iejako od drugiej stro n y 19. Rów nie bezpodstaw ne są neopragm atystyczne tw ierdzenia o tym , że nie m a w ogóle czegoś takiego jak je dnorodne sensy lub w ew nętrzne sprzeczności, a wszystko sprow adza się tylko do konstruow ania znaczeń przez czytelnika lub jakąś wspólnotę. Mówiąc inaczej, każde z przedstaw ionych powyżej stanow isk in te rp re tac y jn y ch jest słuszne, jeśli tylko w yrzeka się swoich totalistycznych dążeń i uznaje, że jest jednym z k ilk u p ełn o praw nych podejść do tekstu.
18 H-G . G adam er Prawda i metoda, przeł. B. B aran, In te r Esse, K raków 1993, s. 284. 19 Rację m a M ich ał Paweł M arkow ski, gdy stw ierdza, że różnica m iędzy
s tru k tu ralistam i a d e k o n stru k cjo n istam i polega przede w szystkim na tym , że ci pierw si uw ażają, że „m echanizm y retoryczne um ożliw iają scalenie w ielu różnych słów w sensow ny a rte fa k t”, a ci d ru d z y z kolei tw ierdzą, iż „m echanizm y retoryczne u n iem ożliw iają scalenie w ielu różnych słów w sensow ny a rte fak t” (M.P. M arkow ski
E fekt inskrypcji: Jacques Derrida i literatura, U niversitas, K raków 2003, s. 400).
2
8
2
8
8
O p i n i e
W ypada teraz w ytłum aczyć, dlaczego sądzę, że powyższa teza jest w ynikiem odrzucenia założenia o dającej się jakkolw iek filozoficznie opisać odrębności m ię dzy rzeczyw istością a lite ra tu rą . Otóż tw ierdzę, że tylko wtedy, gdy uznam y, że lite ra tu ra jest czymś, co wykracza poza codzienną rzeczyw istość, czymś, co z filo zoficznego p u n k tu w idzenia rządzi się swoim i zu p ełn ie odrębnym i praw am i, może n am przyjść do głowy pom ysł, aby starać się w ypracować n ajsłuszniejszy sposób obchodzenia się z tą fikcyjną rzeczyw istością. Sam fakt, że do in te rp re ta c ji te k stu literackiego m ożna podchodzić na cztery powyższe sposoby (a także na w iele in nych, które trzeba by uw zględnić, gdybyśm y zaczęli przyglądać się tej kw estii do k ładniej) jest oczywisty. Spór toczy się n ato m iast o to, czy któryś z tych sposobów jest w jakiś dający się uzasadnić sposób właściwszy z teoretyczno-filozoficznego p u n k tu w idzenia. Sądzę, że jeśli dojdziem y do w niosku, iż lite ra tu ra jest czymś, co istnieje całym sobą w naszej rzeczyw istości, to sam fakt, że w ypracow aliśm y i stosujem y w tej „naszej rzeczyw istości” odm ienne sposoby obchodzenia się z dzie łam i literack im i, pow inien wystarczyć za dowód, że wszystkie one są rów nie upraw nione. U zasadnienie jest zatem czysto em piryczne - skoro z pow odzeniem stosu jem y te różne m ożliw ości odczytyw ania tekstów, nie m a żadnego pow odu, aby za cząć je w artościow ać w edług k ry te riu m teoretycznej zasadności. Skoro potrafię otworzyć drzw i na cztery różne sposoby, to czy jest sens zastanaw iać się n a d tym , k tóry z n ic h jest teoretycznie b ardziej uzasadniony? Czy jest sens dyskw alifiko wać pew ne sposoby otw ierania drzw i jako niezgodne z ich istotą albo z regułam i św iata, w któ ry m one istnieją? M ogę odrzucić n iek tó re ze sposobów otw ierania drzw i ze w zględów etycznych („N ie pow inno się wyważać d rzw i”), praktycznych („O w iele łatw iej będzie je otworzyć przy pom ocy k la m k i”) bąd ź osobistych („Nie będ ę wyważał w łasnych d rzw i”), ale nie z teoretycznych. D laczego z lite ra tu rą m iałoby być inaczej? Czy porów nyw anie jej do ta k przyziem nej czynności jak otwie ran ie drzw i ubliża jej, czy m oże raczej n o b ilitu je , poniew aż pokazuje, że jest ona in te g raln y m sk ła d n ik ie m naszej rzeczyw istości oraz naszego życia? Tylko przy założeniu, że lite ra tu ra b y tu je w in n y m świecie, że jest sk ła d n ik ie m innego onto- logicznego królestw a, m oże pojawić się myśl, iż pew ne stosow ane przez nas n arz ę dzia pozw alają sobie z tym „innym św iatem ” radzić lepiej (np. n arzędzia stru k tu - ralistyczne), a inne są zu p e łn ie niestosow ne (np. n arzędzia dekonstruktyw istycz- ne) i m ogą być co najwyżej w ykorzystane do pryw atnego użytku.
O czywiście, m ożliw e jest, że lokalnie u stalim y sobie, iż w danym w ypadku in teresuje nas ta k ie a nie inne podejście do tek stu . Ktoś m oże na przy k ład pow ie dzieć: „Na tych zajęciach p o tra k tu jm y dzieła literack ie jako zagadki, nie b ęd z ie m y sobie n ato m iast zap rzątać głowy faktem , że m ogą one być także p re te k sta m i” . Taką taktykę najczęściej stosuje się na przy k ład na lekcjach w szkole lu b na zaję ciach ze stu d e n ta m i. A i ta m często tra k tu je się jakieś dzieło jako p retek st. N ie ma w ta k im w ypadku sensu tw ierdzić, że dopóki traktow aliśm y tekst jako zagadkę, to stosow aliśm y wobec „rzeczyw istości fikcyjnej” odpow iednie n arzęd zia, a teraz gdy chw ilowo tra k tu je m y go jako p rete k st, to robim y coś, co m oże w „naszej rzeczyw i stości” jest n o rm aln e (bo zm iana te m a tu lub zm iana podejścia do niego jest czym ś
zw yczajnym w codziennym życiu), ale w o d n iesien iu do „świata fik cji” jest trochę nie na m iejscu. N ależy odróżnić fakt, że w pew nych w spólnotach w ypracow aliśm y odpow iednie sposoby postępow ania z dziełem literac k im od roszczenia, że te spo soby są w jakiś teoretyczno-filozoficzny sposób b ardziej u zasadnione od innych.
Jednym z powodów, dlaczego ta k długo z a p rzątały badaczy lite ra tu ry m yśli o zn a le zie n iu odpow iedniej m etody postępow ania z tek stem literack im , był bez w ątp ien ia przy k ład n a u k przyrodniczych, które w m n ie m a n iu h u m a n istó w p o słu gują się niezw ykle ścisłą m etodologią. Ale jak pokazują prace badaczy spod znaku tzw. etnografii la b o ra to riu m , m etodologia n a u k przyrodniczych w cale n ie jest taka precyzyjna20. C hodzi w tych n a u k a ch raczej o w ypróbow anie każdego możliwego sposobu, k tóry pozw oliłby rozw iązać zadany problem . N a u k i przyrodnicze tym się ró żnią od literatury, że w yznacznikiem tego, czy badacz obrał właściw y sposób postępow ania jest to, jak reaguje na jego posunięcia b ad a n y obiekt. Badacz m usi się z n im „dogadać”, jeśli chce osiągnąć sukces i to, jak ów obiekt „odpow iada” na próby osiągnięcia „p o ro zu m ien ia” z n im jest m ia rą sukcesu naukow ca21. W lite raturoznaw stw ie n ato m ia st tekst nie zb u n tu je się przeciw ko badaczow i, choćby te n zin terp reto w ałb y go w najb ard ziej szalony sposób. Samo dzieło nie stawia b o w iem oporu, opór m ogą stawić ludzie, którym dana in te rp re tac ja się nie podoba. S tąd też pew nie bio rą się różne pomysły, aby z góry, przy pom ocy teorii, w yelim i nować pew ne odczytania. Sam fakt sprzeciw iania się in te rp re tac jo m , które u zn a jem y za n ietrafio n e, jest jak najb ard ziej n a tu ra ln y i słuszny. G dy jed n ak p ró b u je m y odgórnie, za pom ocą teoretycznego uzasad n ien ia, wskazać „słuszne” m etody in te rp re ta c ji, zaczynam y n ie z d a rn ie naśladow ać n a u k i p rzyrodnicze, któ re wy pracow ały sobie co praw da pew ne m etody d ziałania (nie ta k ścisłe, jak n am się czasem w ydaje), ale w zięły się one z dośw iadczenia, które podpow iadało, że b a d a ne obiekty lepiej „w spółpracują”, gdy podchodzi się do n ic h w określony sposób. W literaturoznaw stw ie to k ry te riu m jednak n ie działa. Poza tym należy p am iętać,
20 Zob. np. B. L atour, S. W oolgar Laboratory life. The social construction o f scientific facts, P rin ceto n U niv ersity Press, P rien cto n 1986; K. K n o rr-C etin a The manufacture o f knowledge. A n essay on the constructivist and contextual nature o f science, P ergam on Press, O xford 1981.
21 Być może najbardziej k onstruktyw istycznie nastaw ieni badacze zaprotestow aliby m ówiąc, że obiekty, które b a d ają n au k i przyrodnicze, są społecznie w ytw arzane, stąd opozycja m iędzy n au k am i przyrodniczym i a n au k am i hum an isty czn y m i nie może polegać na tym , że te pierw sze, w przeciw ieństw ie do tych d ru g ich , zm agają się z jak im iś nie-społecznym i obiektam i. Idę jed n a k tropem L ato u ra, który tw ierdzi, że fakty naukow e są co praw da bez w ątp ie n ia konstruow ane, lecz na pew no nie są konstruow ane jedynie z „ m a terii” społecznej, bez liczenia się z w łaściw ościam i św iata przyrody. Zob. B. L ato u r Nigdy nie byliśmy nowocześni. Studium z antropologii symetrycznej, przeł. M. G dula, O ficyna N aukow a, W arszawa 2001, s. 93 oraz tegoż Splatając na nowo to, co społeczne, s. 130. N a tem at
konstru k ty w izm u społecznego zob. m .in. A. Z ybertow icz Przemoc i poznanie.
Studium z nie-klasycznej socjologii wiedzy, UM K , T oruń 1995.
2
8
2
9
0
O p i n i e
że, jak pisze Rorty, p rzyrodnicy zajm u ją się p rzede w szystkim przew idyw aniem i kontrolow aniem zachow ania rzeczy, a przew idyw anie i kontrolow anie niekoniecz n ie m u si być tym , czego oczekujem y po literatu ro z n aw ca ch 22.
Ta chęć do odnalezienia właściwej m etody postępow ania z lite ra tu rą doprow a dziła do tego, iż przyczyniliśm y się do pogłębienia w rażenia o istn ie n iu przepaści m iędzy naszą rzeczyw istością a rzeczyw istością fikcji, poniew aż przepaść ta u sp ra w iedliw iała poszukiw anie w łaściwych sposobów odnoszenia się do tej drugiej rz e czywistości. Skoro sam obiekt b ad a ń (tekst) n ie był w stanie zapew nić k ry teriu m , k tó re pozw oliłoby odróżnić dobre in te rp re tac je od tych niew łaściw ych, to trzeba było, k orzystając z n a rz ę d z i m ającego d ługie trad y c je dualisty czn eg o sposobu m yślenia, um iejscow ić całą lite ra tu rę w innej rzeczyw istości, a n astęp n ie w yty czyć reguły postępow ania wobec niej. Badacze lite ra tu ry i filozofowie, któ rzy ich w spierali, pow tórzyli zatem to, co ró żn i m yśliciele ro b ili już od daw na - rozszcze p ili rzeczyw istość na dwie części. W przeciw ieństw ie do P latona i jego następców n ie zro b ili tego jed n ak w celu zdeprecjonow ania tej drugiej rzeczyw istości, ale po to, aby m óc opracować odrębne, specjalistyczne sposoby postępow ania wobec niej. In n y m i słowy - aby móc stworzyć m etodologię.
W racając zaś do sam ego za g ad n ien ia in te rp re ta c ji, pojaw ia się z pew nością p o dejrzenie, czy ta k ie toleran cy jn e podejście do różnych sposobów in te rp re ta c ji n ie jest w g ru n cie rzeczy opow iedzeniem się po stro n ie neo p rag m aty zm u spod zn a k u R o rty ’ego i F isha. W szystko zależy od tego, jak odczytam y poglądy am ery k ań sk ich m yślicieli (zauważmy, że zazwyczaj, gdy staram y się zrozum ieć teksty innych badaczy, podchodzim y do n ic h jak do zagadek).
W radykalnej w ersji neopragm atyzm głosi, że nie da się dotrzeć do znaczenia tek stu , które nie byłoby k o n stru k te m narzu co n y m przez czytelnika bąd ź w spólno tę, w jakiej się on znajduje. Przy ta k im podejściu zarów no autor dzieła, jak i ono sam o są niejako b ezbronne i w ydane na pastw ę czytelnika. N ie jest w tedy m ożli we, aby tek st był zagadką, poniew aż, aby nią był, trzeba by założyć, że istnieje jakiś jej au to r (em piryczny, modelowy, w ew nętrzny czy jakkolw iek zechcem y go nazw ać), k tó ry ją ułożył i do którego in te n cji m am y dostęp. Rów nie niem ożliw e z tego p u n k tu w idzenia jest to, aby tekst był tajem n icą lu b zaproszeniem do roz mowy, poniew aż obydwie te perspektyw y także zakładają, iż istnieje w tekście coś niezależnego wobec kulturow ych uw arunkow ań, którym p o d d an y jest jego czytel nik. W sposób oczywisty taka rad y k aln ie pragm atystyczna postaw a jest sprzeczna z p oglądam i w yłożonym i w tym tekście, sugeruje ona bow iem , że w szystkie pod ej ścia do te k stu , które nie tra k tu ją go jako p retek st, są w ynikiem b łę d u czy złudze nia, jedyna praw da jest zaś taka, że znaczenie te k stu w całości d eterm in u je ko n tekst, w jakim jest czytany.
M ożna jednakże odczytać poglądy Fisha i R o rty ’ego b ardziej jako polem ikę z po d ejściem stru k tu ra listy c z n y m i d ek o n stru k c jo n isty cz n y m (chodzi m i o
de-22 R. R orty N auka jako solidarność, w: tegoż Obiektywność, relatywizm i prawda, przeł. J. M argański, F u n d a c ja A letheia, W arszaw a 1999, s. 62.
k o n stru k cjo n izm spod zn a k u Paula de M ana, B arbary Jo hnson i Josepha H illisa M illera, a nie o d ekonstrukcję Jacques’a D erridy), n iż jako w yraz radykalnego k o n struktyw izm u kulturow ego. Przy takiej in te rp re tac ji am erykańscy m yśliciele sprze ciw ialiby się po p ro stu roszczeniom pew nych nurtó w teoretycznych, k tórych p rze d staw iciele tw ierdzili, że odkryli, czym n apraw dę ch arak tery zu je się rzeczywistość fikcji i jaki jest najw łaściw szy sposób postępow ania z nią. W ta k im w ypadku ich stanow isko zbieżne byłoby z tym , o czym piszę w tym tekście. N ie tw ierdzę bo w iem , że nie m am y d ostępu na przy k ład do in te n cji au to ra bąd ź dzieła. Teza jest in n a - odczytanie, którego am bicją jest dotrzeć do jakiejś ukrytej w tekście in te n cji nie jest filozoficznie lub teoretycznie b ardziej u zasadnione od takiego, które tra k tu je dzieło jako p rete k st do p o dzielenia się w łasnym i idiosynkrazjam i. N ie chodzi tu w ięc o niem ożliw ość dokonania pew nych operacji (co zakładałaby rad y kalna w ersja n eo pragm atyzm u), a o b ra k uprzyw ilejow ania jednego podejścia do te k stu kosztem innego.
Sądzę, że są w poglądach zarów no F isha, jak i R o rty ’ego takie fragm enty, które u p raw n iają do stw ierdzenia, że z ich tez da się wyciągnąć podobne w nioski do tych prezentow anych w tym tekście. Przy ta k im odczytaniu am erykańscy badacze wcale nie są rad y k aln y m i konstru k ty w istam i, tw ierdzącym i, że w ogóle nie jest m ożliwe d otarcie do, na przykład, in te n cji autora danego tekstu.
W ystarczy bliżej przyjrzeć się poglądom choćby F isha, aby stw ierdzić, że w ca le nie m ają one ta k ich daleko idących im p lik acji, jakby mogło się to zdawać. Jak w iadom o, podkreśla on, że jego teoria n ie sprow adza się do tw ierdzenia, iż to, jak się z in te rp re tu je d any tekst, jest kw estią subiektyw nego w yboru czytelnika. Tak być nie m oże, poniew aż „ p u n k t w idzenia, dzięki k tó rem u pow stają [in terpretacje - dop. T.M.], jest p u b liczn y i skonw encjonalizow any, nie zaś indyw idualny i u n i k aln y ”23. Każda in te rp re tac ja jest więc uzależniona od tego, do jakiej w spólnoty należy cz ytelnik jej dokonujący - nie m oże on in terpretow ać dzieła literackiego w sposób dowolny. F ish dodaje też, że wszyscy należym y do niezliczonej ilości ta k ich w spólnot24. Co w ięcej, nie m a niczego w poglądach am erykańskiego b a d a cza, co przeczyłoby m ożliwości, aby istn iały ta k ie w spólnoty in te rp re tac y jn e, do których należy zarów no czytelnik, jak i autor danego dzieła (naw et te n piszący w odległych czasach). W edług poglądów F isha, kiedy mówimy, że X i Y należą do tej samej w spólnoty in te rp re tac y jn ej, to m am y na m yśli po p ro stu tyle, że istnieje dla n ic h jakaś podstaw a poro zu m ien ia, poniew aż p o dzielają oni jakiś p u n k t w i d ze n ia25. A tak ą płaszczyznę, na której jest m ożliw e pew ne p orozum ienie, da się znaleźć naw et m iędzy w spółczesnym cz ytelnikiem a, dajm y na to, Ja n em K ocha now skim , poniew aż k u ltu ra zach o d n ia jest jednak, p rzy n a jm n ie j w n iek tó ry ch
23 S. F ish J a k rozpoznać wiersz, gdy się go w idzi, przeł. A. G rzeliński, w: tegoż Interpretacja, retoryka, polityka, s. 96.
24 S. Fish Drogą antyformalistyczną aż do końca, przeł. A. Szahaj, tam że, s. 178-179.
2
9
2
O p i n i e
zakresach, czym ś ciągłym i pew ne idee czy poglądy w ciąż są w niej obecne. Skoro zaś fakt bycia członkiem określonych w spólnot in te rp re tac y jn y ch spraw ia, że in te rp re tu je m y teksty ta k a n ie inaczej, to logiczną konsekw encją tego jest, że jeśli p rzynależym y z kim ś do jednej lu b większej liczby w spólnot interp retacy jn y ch , m usim y, na pew nym poziom ie ogólności, in terpretow ać d any tekst ta k sam o jak ta osoba. Jeśli więc czytelnik należy do tych sam ych w spólnot in terp retacy jn y ch , co au to r danego dzieła, to m usi, do pew nego stopnia, rozum ieć to dzieło w podobny sposób jak jego tw órca. Tym sam ym czytelnik m a przy n ajm n iej um iarkow any do stęp do in te n cji autora.
Jeśli zatem F ish i R orty m iast przekonyw ać o tym , że każda próba po trak to w a n ia te k stu jako zagadki, tajem n icy bąd ź zaproszenia do rozm ow y jest n ie fo rtu n nym p osunięciem , p o d d an iem się jakiejś iluzji, chcą po p ro stu pow iedzieć, że nie m a teoretycznie b ardziej i m niej u zasadnionych podejść do tek stu , to jest to teza tożsam a z tą, do której p rzek o n u ję w tym tekście. Sądzę rów nież, że jeśli p rzyj m iem y tę tezę, pow inniśm y rów nież zgodzić się na to, iż nie m a żadnego te o re tycznego pow odu (mogą za to być, w jakim ś k o n k retn y m przy p ad k u , pow ody oso b iste, etyczne lub praktyczne), który za b ran ia łb y stosow ania jed n em u badaczow i w szystkich w ym ienionych podejść do zin terp reto w a n ia tego sam ego tekstu. N ie m a bow iem m iędzy n im i sprzeczności. To znaczy, zastosow anie ich do z in te rp re tow ania tego sam ego dzieła literackiego przyniesie w sposób oczywisty odm ienne, sprzeczne, w yniki in te rp re tac y jn e. N ie św iadczy to jednak o tym , że sam fakt sto sow ania k ilk u podejść in te rp re tac y jn y ch jest sprzeczny, że podejścia te naw zajem się w ykluczają. Byłoby tak, gdybyśm y założyli, że żadną m ia rą nie m ożem y stoso wać narzęd zi in terp retacy jn y ch , które przynoszą sprzeczne w yniki. Ale dlaczego w łaściw ie m ielibyśm y to zakładać? D laczego dzieło n ie m oże być po d pew nym w zględem spójną całością, a pod innym siedliskiem sprzeczności? Z jakiego te o re tycznego pow odu m ielibyśm y z góry elim inow ać m ożliwość zastosow ania wobec tego sam ego te k stu różnych m eto d interpretacyjnych?
Jak w spom niałem , p otraktow anie lite ra tu ry jako sk ładnika naszej codziennej rzeczyw istości, m oże przynieść w ielorakie skutki. C hciałem zarysować tylko je den z m ożliw ych, zw iązany z głośnym swego czasu pro b lem em in te rp re tac ji. Są dzę, że w tej kw estii rez u ltat zam azania opozycji m iędzy lite ra tu rą a rzeczyw isto ścią jest p rzede w szystkim taki, że zam iast poszukiw ać w łaściw ych sposobów p o stępow ania z lite ra tu rą i opisyw ania jej sam ej, zaczniem y b ardziej korzystać z w ie lo rak ich m ożliw ości m ów ienia o niej. Z resztą to już się dzieje, także w polskim literaturoznaw stw ie (czego n ajlepszym dow odem są choćby teksty M arkow skiego czy coraz w iększa p o pularność b ad a ń kulturow ych w literaturoznaw stw ie polskim , k tó re co praw da w in n y od opisyw anego tu ta j sposobu, ale jednak w ciągają lite ra tu rę na pow rót do naszej codzienności26), pozostaje tylko dalej i śm ielej eksploro wać te n teren.
26 Zob. Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M.P. M arkow ski, R. N ycz, U niversitas, K raków 2010.
Abstract
Tomasz MARKIEWKANicolaus Copernicus University (Toruń)
Literature, reality, interpretation
T h e article is divided in t w o parts. T h e first part is a b o u t relation b e tw e e n lite ra tu re and reality. I tr y to sh o w th a t th e re is a te n de n cy in p h ilosophy and literary th e o ry to separate lite ra tu re fro m reality. I argue (making a reference to thinkers like Bruno Latour) th a t it is a mistake and w e should tre a t lite ra tu re as an integral part o f o u r everyday life. In th e second part o f m y te x t I use th e p ro b le m o f in te rp re ta tio n to present th e consequences o f this thesis. I claim th a t if w e abandon an a b o ve -m e n tio n e d dualistic p o in t o f v ie w (reality - literature), w e w ill also have to abandon a conviction th a t th e re is one p ro p e r w ay to in te rp re t a literary text.