• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 5 lutego 1911 r. Tom X X X .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 5 lutego 1911 r. Tom X X X ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

m 6 ( 1 4 9 6 ) .

Warszawa, dnia 5 lutego 1911 r. Tom X X X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PR EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: r o c z n ic rb . 8, k w a r ta ln ie rb . 2.

Z p rzesyłką pocztow ą r o c z n ie rb . 10, p ó łr . r b . 5 .

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d a k c y i „ W sze c h św ia ta " i w e w sz y s tk ic h k się g a r ­ niach w kraju i za gran icą.

R ed a k to r „W szech św ia ta '* p r z y jm u je ze spraw am i r ed a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o r e m w lo k a lu r ed a k c y i.

A d res R ed ak cyi: W S P Ó L N A JsTc. 37. T elefonu 83-14.

IH-ci Z J A Z D M I Ę D Z Y N A R O D O W Y B O T A N I K Ó W .

Od dnia 14 do 22 maja r. 1910 odbył się w Brukseli IH-ci międzynarodowy Zjazd botaników pod przewodnictwem barona de Moreau, byłego belgijskiego ministra rolnictwa i Th. Duranda, d y ­ rek to ra Ogrodu Botanicznego w Brukseli, mając za sekretarza E. de Wildemana, konserw atora tegoż Ogrodu. Na poprzed­

nim Zjeździe w Wiedniu x), gdy ozna­

czano miejsce przyszłego kongresu do prezydyum wraz z Durandem został w y­

b ran y znany flzyolog prof. Leo Errćra;

lecz śmierć nieoczekiwana w kwiecie wieku zabrała tego wielce utalentow a­

nego badacza; dziwnem zrządzeniem losu w ybrany następnie na jego miejsce hr.

O. de Kerchove de Dentergem umarł, nie doczekawszy się dnia otwarcia Zja­

zdu. Ten brak na czele Zjazdu fizyologa, być może, wyrył "piętno na jego progra­

mie, który udzielał zbyt wiele miejsca

i) Patrz W szech św iat X X V, 1906. Str. 215—

218 i 234—238.

kwestyom o charakterze formalnym, j a ­ ką jest kw estya ustalenia nomenklatury, nadzwyczaj mało dając pokarmu ducho­

wego dla botaników, pracujących w dzie­

dzinie fizyologii i anatomii roślin.

Wobec tego muszę zaznaczyć, że o stat­

ni Zjazd w Brukseli był 1) jednostronny (przeważali systematycy i geografowie) i 2) niezbyt liczny. Poprzedni Zjazd w Wiedniu zebrał około 600 botaników, tymczasem liczba członków brukselskie­

go kongresu podług listy oflcyalnej nie dochodziła i połowy tej liczby (283); n a ­ leży przytem nadmienić, że do liczby tej weszło wielu, którzy się zapisali, lecz n a ­ stępnie nie przybyli do Brukseli. Naj­

więcej przedstawicieli dała Belgia (64 członków), następnie idą Prancya (54), Niemcy (28), Anglia (22), Austrya (17), Szwajcarya. i Stany Zjednoczone (po 14), Włochy i Iiossya (po ll-tu), Hollandya i Szwecya (po 7-u) i inne kraje z mniej­

szą ilością przedstawicieli. Zjawili się również botanicy z bardzo odległych za­

kątków globu np. z Jawy, z Indyj, A u­

stralii, Japonii, Brazylii, Argentyny, W e ­ nezueli, San-Salvadoru i Transvaalu. Ni­

żej podpisany był jedynym Polakiem na

zjeździe.

(2)

82 WSZECHSWIAT J\|ó 6

W przeddzień urzędowego otwarcia Ziazdu w niedzielę 15 maja, członkowie otrzymali zaproszenie na uroczyste p o ­ siedzenie Tow arzystw a botaników bel­

gijskich (Societe Royale de Botaniąue de Belgiąue), gdzie w szeregu odczytów z najrozmaitszych dziedzin botaniki, ja k paleontologia, cytologia, morfologia i ge­

ografia botaniczna, botanicy miejscowi zaznajomili nas z najważniejszemi za­

gadnieniami, jakie ich obecnie zajmują x).

W liczbie czynnych członków Towa­

rzystw a spotykam y również i księży, do których zalicza się jeden z referentów, prof. un iw ersy tetu w Louvain V. Grego- ire, dyrektor laboratoryum botanicznego I n sty tu tu Carnoja, gdzie głównym przed­

miotem studyów j e s t komórka i gdzie wychodzi specyalne czasopismo „La Cel- lule“. Referat jego był próbą zbadania dokładnego chromozomów w komórkach roślinnych i wzbudził duże zainteresowa­

nie wśród specyalistów. Bardzo in tere­

sujące są badania prof. E:n. Marchala z Gembloux, który hodował sporogonia mchów, odcięte od rośliny m acierzyń­

skiej do czasu w ytw orzenia się zarodni­

ków, i następnie otrzym ywał zarodniki różniące się od zwykłych co do ch ara k ­ teru wytworzenia organów płciowych w następnem pokoleniu. Referat wresz­

cie profesora un iw ersy tetu Brukselskiego J. Massarta, dotyczący klim atu Belgii z botanicznego pun k tu widzenia, był jak- gdyby w stępem do bardziej dokładnego zaznajomienia się z szatą roślinną Belgii dla każdego, kto chciałby wziąć udział w zorganizowanych przez tegoż badacza wycieczkach. Referat ten zwracał uw a­

gę na piękną książkę tegoż autora: „Es- ąuisse de la geographie botaniąue de la Belgique“, którą każdy z członków Zja­

zdu otrzymał w darze. P raca ta, owoc wieloletnich, mozolnych badań prof. Mas-

!) O d czyty b y ły następujące: 1) Ch. Bommer:

Gontribtitions a 1’etude dii genre W eich selia.

2) Y. Gregoire: L e mode d’action du noyau cel- lulaire dans la differenciation h istogen etiqu e 3) Em. Marehal: La sesu a lite chez les Mousses.

4) J. Massart: L e clim at de la Belgiqne an p o­

int de vn e botaniąue.

sarta i jego uczniów, wydana została w dw u dużych tomach, z których jeden, zawierający mnóstwo map i rysunków w tekście, daje opis zbiorowisk roślin­

nych Belgii i rozpatruje wpływ najważ­

niejszych czynników na szatę roślinną, drugi zaś przedstawia zbiór ilustracyj w postaci 216 zwyczajnych i 246 stere­

oskopowych zdjęć fotograficznych z n a j­

rozmaitszych zakątków kraju. Żeby nie rozcinać książki dla rozpatrywania zdjęć stereoskopowych, do każdego egzempla­

rza dołączono dowcipnie skonstruowane okulary z ukośnie ustawionemi szkłami, które pozwalają widzieć te zdjęcia z ta ­ ką samą plastyką, ja k w stereoskopie.

Właściwe otwarcie Zjazdu nastąpiło dopiero w poniedziałek 16 maja w gm a­

chu Ogrodu Botanicznego, gdzie były wypowiedziane mowy przez obu preze­

sów Zjazdu oraz przedstawiciela rządu Belgijskiego, poczem dokonano wyboru honorowego prezydyum Zjazdu na czas posiedzeń zwyczajnych. Ponieważ pierw­

sze posiedzenia odbyły się w gmachu Ogrodu Botanicznego, wszyscy przyjezd­

ni botanicy mieli możność poznać bliżej tę instytucyę. Brukselski Ogród Bota­

niczny (Jardin Botaniąue de l ’E tat a Bruxelles), je s t instytucyą zupełnie sa­

modzielną, nie związaną z uniw ersyte­

tem, ja k to najczęściej bywa w innych miastach; je s t on niewielki i dla specya- listy nie przedstawia szczególnej atrak- cyi; utrzym any je s t bardzo starannie i doskonale spełnia swą rolę zaznajamia­

nia szerszej publiczności z najważniej­

szemi przedstawicielami państwa roślin­

nego. Drzew tutaj je st niewiele: wszys­

tkie zebrane w jednym kącie Ogrodu do­

koła niewielkiego stawu; zato przepysz­

nie urządzone klomby w postaci ta ra ­ sów, zawierają dużo traw i roślin krze­

wiastych, ułożonych w postaci pięknych grup z mnóstwem figur bronzowych dłu­

ta najlepszych artystów współczesnych Belgii.

Bogate szklarnie zawierają niektóre

ogromne egzemplarze palm, ja k Kentia

Forsteriana, Livistona sinensis, wielki

(3)

JM! 6 WSZECHSWIAT 83 egzemplarz Pandanus utilis oraz papro­

cie drzewiaste 1).

Uwagę moję zwróciła jedna szklarnia, gdzie rośliny były zgrupowane podług cech morfologicznych i fizyologicznych, wobec czego każdy zwiedzający ma przed oczyma ciekawy materyał do obserwa- cyi, ułożony w pewnym porządku nauko­

wym, profesor zaś ma odrazu gotowy m atery ał do pokazów podczas wykładu.

Ciekawe je st również ugrupowanie ro­

ślin w formie drzewa genealogicznego, co zauważyłem np. w grupie kaktusów, gdzie związek pomiędzy oddzielnemi ro­

dzajami był przedstawiony zapomocą la­

seczek bambusowych, położonych na pia­

sku pomiędzy oddzielnemi doniczkami.

Ładne muzeum dendrologiczne dopełnia całości urządzeń pedagogicznych Ogrodu, lecz jego centrum działalności naukowej leży w nadzwyczaj bogatym i wzorowo urządzonym zielniku, gdzie pomimo nie­

wielkiego personelu wre praca naukowa, dotycząca z jednej strony flory Belgii, a z drugiej jej kolonii afrykańskiej—

państwa Kongo. Jedna tylko Belgia mo­

że się pochwalić tem, że posiada spis całkowity swej flory, począwszy od ślu- zowców, a skończywszy na rodzinie zło­

żonych (Compositae) w dużem dwutomo- wem dziele E. de Wildemena i Th. D u ­ randa p. t. „Prodrome de la Florę Bel- g e “, gdzie wyliczono do 9000 gatunków roślin wraz z ich stanowiskami, synoni- miką i literaturą. Z drugiej strony ci sami badacze rozwijają nadzwyczaj en er­

giczną działalność w opracowaniu flory Afryki, tak, że pod tym względem B r u k ­ selski Ogród Botaniczny może nawet r y ­ walizować z Berlinem.

Po otwarciu Zjazdu wszystkie n astęp­

ne posiedzenia, zarówno, ja k i biuro kon­

gresu zostały przeniesione na wystawę powszechną do osobnego gmachu ta k zw.

„Palais des fetes“ — specyalnie wybudo­

w anego dla celów Zjazdów, gdyż z po­

wodu wystawy Bruksela gościła w swych murach w ciągu lata jeszcze kilkadzie­

*) Jeszcze bogatsze w piękne okazy palm i paproci są oranżerye królewskie w Laeken.

siąt innych zjazdów międzynarodowych.

W y staw a oprócz zwykłych atrakcyj dla szerszej publiczności posiadała niektóre ciekawe działy naukowe, np. w ystaw a wraz z pokazami instrumentów optycz­

nych znanej firmy Zeissa w pawilonie niemieckim, oddziały pedagogiczne u r ó ­ żnych narodów, produkty kolonialne itp.

Głównym przedmiotem obrad Zjazdu Brukselskiego było wypracowanie p r a ­ wideł nomenklatury. Poprzedni kongres Wiedeński ustalił prawidła nom enklatu­

ry dla roślin wyższych, pozostawiając w dziedzictwie Ill-mu Zjazdowi sprawę uporządkowania nomenklatury roślin za­

rodnikowych, kopalnych, oraz w dziedzi­

nie geografii botanicznej. Stosownie do tego programu utworzyły się specyalne sekcye kryptogamistó?:, paleontologów, fitogeografów; prócz tego była jeszcze sekcya pedagogiczna (section de Pensei- gnement) i bibliograficzna (section de documentation).

Referentem głównym w lcwestyi no­

m enklatury ogólnej był wybrany jeszcze na poprzednim Zjeździe w Wiedniu John B riąuet (z Genewy), który zestawił wszys­

tkie wnioski, jak ie wpłynęły w ciągu ostatnich 5-u la t do biura kongresu i dał gotowy materyał do obrad J). Materyał ten zawiera bibliografię wszystkich roz­

praw dotyczących nomenklatury, ja k ie ukazały się w ostatnich czasach, wnio­

ski co do zmiany niektórych prawideł zatwierdzonych przez kongres w W ie­

dniu, wnioski specyalistów w kwestyi nomenklatury kryptogamicznej oraz p a­

leontologicznej, a wreszcie spis niek tó ­ rych nazw rodzajów, które powinny być zachowane lub odrzucone („Nomina ge- nerica conservanda et rejicienda").

W ten sposób praca nad uporządko­

waniem nomenklatury systematycznej, rozpoczęta w Wiedniu, została w głów­

nych zarysach ukończona. Dla następ­

nego kongresu pozostały jeszcze niektó-

x) Phythogeographische Nomenclatur. Be- richte und V orschlage herausgegeben von Ch.

Flahault und C. Schroter, Berichterstatter der K om mission fiir Phytogeographisohe Nomencla­

tur. Zurich 1910. P . 30 -}- X.

(4)

84 WSZECHSWIAT M 6

re g ru p y roślin niższych, j a k bakterye, wiciówce (Plagellata), okrzemki (Diato- meae) i porosty (Lichenes).

Nowy kodeks n o m enk latu ry system a­

tycznej zawiera z jednej strony obowią­

zujące w szystkich prawidła (wszelka n a ­ zwa utworzona w brew ty m prawidłom powinna być odrzucona), z drugiej zaś strony t. zw. „wskazania" (recommanda- tions, Emfehlungen) (nazwa utworzona wbrew takiem u w skazaniu może być przyjęta, lecz nie może być przykładem do naśladowania).

Co dotyczę nom enklatury w geografii botanicznej to tutaj, ma się rozumieć, nie mogło być mowy o jakim ś kodeksie obowiązujących prawideł, lecz wszystkie postanowienia mogły raczej nosić cha­

ra k te r wskazówek w ytycznych (recom- mandations). W charak terze referentów głównych w tej kwestyi, w ybranych j e ­ szcze w Wiedniu przez wysadzoną ad hoc komisyę, wystąpili na zjeździe pro­

fesorowie Ch. Fłah au lt (z Montpellier) i C. Schroter (z Zurichu) x). Wychodząc z założenia, że n om enklatura je s t tylko narzędziem pomocniczem o charakterze praktycznym, autorowie projektu za cel główny staw iają wzajemne zrozumienie się i na zasadzie własnego doświadcze­

nia oraz literatury przedm iotu podają szereg rad, jakich należałoby się tr z y ­ mać w pracach fitogeograficznych. Po­

nieważ n om enklatura w ty ch pracach ró­

żni się nieraz zasadniczo, należy więc dążyć do ustalenia przynajm niej niektó­

rych ogólnych pojęć z geografii roślin, starając się, aby ję z y k naukow y nie ró­

żnił się bardzo od ję zy k a potocznego.

Dziełem zasadniczem, n a którem, w e ­ dług referentów, można oprzeć dyskusyę je s t ostatnie wydanie angielskie książki

!) R ecu eil des docum ents d estines a servir de base a iis debats de la section de nomenela- ture system atiąu e du Congres International de Botaniqae de Bruxelles 1910, p resen te au nom du Bureau perm anent de nom enclature et des C om m issions de nom enclature cryptogam iąue et paleobotanique. R. Friedlander u. Solin. Berlin, 1910. P . 1—58.

prof. E. W arm inga „Oecology of p la n ts “ 1909 !).

Wobec tego, że tego rodzaju ustalenie nomenklatury dotyczę i naszego języka, gdzie częstokroć terminologia w pracach botaniczno - geograficznych bywa bardzo chwiejna, pozwolę sobie przytoczyć w do­

słownym przekładzie najważniejsze pro- pozycye, uczynione przez prof. Flahaulta i Schrotera, przypuszczając, że na Zjeź­

dzie w Krakowie kwestye te będą pod­

dane dyskusyi szczegółowej.

1. Chodzi nie ty le o stw orzenie obowią­

zującego w szystk ich kodeksu i „prawideł", ile o wzajem ne porozum ienie się co do m e­

tod i sposobów wyrażania się. U ch w ały kon­

gresu w inny nosić charakter „wskazówek"

(recom m andations) w sensie przyjętym w ko­

deksie nom enklatury system atycznej.

2. N azw y ludow e dla zbiorowisk i sta­

now isk roślin p ow inny być zachow ane.

3. R ów nolegle można używ ać zw łaszcza dla głó w n y ch typ ów roślinności czysto na­

u k ow ych nanowo utw orzonych nazw grec- ko-łacińskich.

4. Praw o pierw szeństw a nazw y (priori- ta s) nie powinno b y ć stosow ane w litera tu ­ rze fitogeograficznej.

5. N ależy w ydać m iędzynarodow y w ielo­

języ czn y spis synonim ów , d otyczących ter­

minów fitogeograflcznych, pod kierunkiem osobnej kom isyi redakcyjnej.

6 . Dla oznaczania na m apie formacyj zw rotn ik ow ych i podzw rotnikow ych zaleca się system zaproponowany w r. 1908 przez E nglera.

7. Dla form acyj krajów o klim acie um iar­

kowanym i chłodnym w yżej w ym ieniona ko- m isya pow inna opracować podobny system .

8 . N iek tóre term iny fitogeograficzne po­

w inny b yć śoiśle sform ułow ane".

Dla 10-u takich w ażniejszych term inów referenci robią próbę ścisłego sformułowania.

8 a. „Pod m ianem „biologii 14 należy ro­

zum ieć naukę o istotach ż y w y c h — a w ięc przedm iot botaniki i zoologii dla odróżnie­

nia od nauk o ciałach nieorganicznych.

!) Przekład polski p. t. Zbiorowiska roślinne.

Zarys ekologiczny geografii roślin. W arszawa,

1900.

(5)

M 6 WSZECHSWIAT - 8 b. Pod mianem „ekologiiu należy rozu­

m ieć całokształt stosunków pom iędzy od­

dzielną rośliną lub zbiorowiskiem roślinnem z jednej strony, a środow iskiem — z drugiej.

T ak pojm owana ekologia obejmuje naukę 0 warunkach środowiska i zjawiskach p rzy­

stosow ania zarówno oddzielnego gatunku (autoekologia), jak i zbiorowisk roślinnych (synekologia = nauka o form acyach).

8 c. N ależałoby w każdym języ k u m ieć term in ogólny dla jednostek synekologicz- n ych w szelakiego stopnia. Proponujem y w ty m celu w yraz „Pflanzengesellschaft"

(zbiorowisko roślinne).

8 d. Pod m ianem stanow iska (Standort, station , habitat) należy rozum ieć całok ształt czynników , działających w danem m iejscu geograficznem , o ile one w pływ ają na św iat roślinny.

8 e. A so cy a cy a (skupienie?) (A ssocia- tio n = B estan d estyp u s) jest to zbiorowisko roślinne określonego składu florystyczuego, posiadające w spólne stanow isko i wspólną fizyognom ię. Jest to jednostka zasadnicza w syn ek ologii.

8 f. Porm acya roślinna (Form ation) jest w spółczesnym w yrazem określonych w arun­

ków życia. Składa się ona z asocyacyj (skupień), które różnią się co do składu flo- ry sty czn eg o lecz posiadają wspólne stano­

w isko i należą do teg o sam ego ty p u biolo­

giczn eg o (Lebensform en).

8 g. W yraz „Zone“ (strefa) pow inien być u żyw an y tylk o dla oznaczenia pasów klim a­

ty c z n y c h kuli ziem skiej i nie może b y ć sto ­ sow any ani do pasów w górach ani do krę­

gow ego rozm ieszczenia roślinności wew nątrz form acyj („Z onation“ p odług Clem entsa), ani do podziału oddzielnych okręgów (jak to u czy n ił np. E ngler).

8 h. Dla pionow ego rozm ieszczenia roślin­

ności w górach i w głębinach wód należy u żyw ać w yrażenia niem. Stufe (H ohenstufe 1 T iefenstufe, franc. „etage4*, ang. „ b e lt“

dla gór i „sh elf' dla głębin, polskiego „kra­

ina").

8 i. W yrazu „Giirtel" „ceinture" (pas) na­

leży u żyw ać dla kręgow ego rozm ieszczenia w ew nątrz form acyi i grupy formacyj („zo- n a tio n “ podług Clem entsa, „cireum area“ po­

dług H arshbergera).

85

8 k. W yrazu „Region" (okręg) należy u ży ­ wać tylk o w sensie poziom ym , nie stosując, go do krain roślinnych w górach.

81. N ależy unikać podw ójnego stosow a­

nia jednego i teg o sam ego w yrażenia w sen ­ sie ekologicznym i florystycznym . Tak np, przym iotnik „alpejski" używają z jednej, strony dla oznaczenia krainy górskiej p o w y ­ żej granicy leśnej, a z drugiej dla oznacze­

nia określonego typ u flo ry sty czn eg o ££.

Bolesław Hryniewiecki.

(Dok. nast.).

E. B E L O T .

P I E R W O T N Y U K Ł A D S Ł O N E C Z N Y .

Model, sporządzony podług danych kosm ogonii wirowej.

Żaden problemat ta k nie zaciekawiał filozofów i uczonych, j a k zagadnienie 0 początku świata, prawdopodobnie dla*

tego, że od jego rozwiązania oczekiwano wskazówek w dziedzinie astronomii, g e­

ologii, fizyki globu ziemskiego, a być może także danych o początku istot ży­

jących oraz o budowie atomów chemicz­

nych, tych miniaturowych układów sło- necznych.

Lecz, by rozwiązać taki problemat, trzeba odważnie odrzucić wraz z metafi­

zyką wszelką dążność do jakiegokolwiek systematu, przestać uważać prawo New­

tona za konieczną podstawę pierwotnej mechaniki niebieskiej i wziąć pod uwagę wszystkie znane tak ty astronomiczne, nie wyłączając tych, które Laplace i j e ­ go następcy zaliczyli do tak zwanych anomalij układu słonecznego (obroty 1 obiegi wsteczne, położenie osi Urana) prawdopodobnie celem uwolnienia się od ich tłumaczenia.

Jakież to są, przedewszystkiem, fakty, które cechują mechanikę układu słonecz­

nego, a których początek ma być wła­

śnie w ykryty?

(6)

86 W SZECHSW IAT ■Na 6 Dokoła słońca, gwiazdy centralnej

0 masie 700 razy większej od wszystkich mas planetarnych, razem wziętych, obie­

ga prawie w tej samej płaszczyznie (ek- liptyki) w kierunku prostym, t. j. od­

w rotnym względem biegu wskazówek zegara, 8 dużych planet: Merkury, W e­

nus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Ne­

ptun. Około 800 planet drobnych krąży pomiędzy Marsem a Jowiszem. Oprócz Neptuna, planety te wyobrażone są na linii 0 X załączonego modelu w skali 1 centym etra na jed n o stk ę astronomicz­

ną, k tó rą j e s t średnia odległość Ziemi od Słońca, t. j. 150 milionów kilometrów.

Nie licząc trzech pierścieni Saturna, 26 księżyców wiruje dokoła 6 wielkich pla­

net. Te ostatnie mają równiki swe roz­

maicie nachylone do ekliptyki. Nachyle­

nie równika ziemskiego, równe 23°27', je s t przyczyną naszych pór roku.

Płaszczyzny orbit planet dużych mają nachylenia, nie przenoszące 7° (Merkury).

Przeciwnie, nachylenia planet małych do­

sięgają 35° (Pallas), asteroidy zaś oddala­

j ą się niekiedy od ekliptyki o 300 m i­

lionów kilometrów.

Odległości p lan et od środka zdają się ulegać pewnemu praw u empirycznemu (prawo Bodego), które wskazuje położe­

nie dużej planety na odległości 2,8, na której przypada maximum gęstości pla­

net małych.

Jeżeli asteroidy te przedstaw im y na mapie prostopadłej do ekliptyki w poło­

żeniu najbardziej oddalonem od słońca, (punkt odsłoneczny) to spostrzeżemy usze­

regowania ukośne względem tej płasz­

czyzny, których nachylenie ogólne, po­

średnie pomiędzy nachyleniam i Marsa a Jowisza, zdaje się odpowiadać n ach y ­ leniu osi planet dużych.

Nigdy nie podano tłumaczenia kosmo- gonicznego tych różnych nachyleń; tem bardziej nigdy nie domyślano się istn ie­

nia prawa, które mogłoby określić w ar­

tość nachylenia dla różnych planet.

Trudność całkiem specyałna zachodzi dla Urana, którego równik nachylony je s t do ekliptyki blisko o 90° i którego oś obro­

tu prawie leży w płaszczyznie orbity.

Orbity planet dokoła słońca nie są ko­

łami lecz elipsami, przyczem zajmuje ono jedno z ich ognisk. Odległość środka orbity od słońca, będącego jej ognis­

kiem, rośnie dla wszystkich dużych pla­

net, począwszy od W enery (odległość 0,72) aż do Urana (19,2). Przyczyna tych mimośrodów je st dotąd nieznana.

A oto kilka właściwości szczególnych, dotyczących kierunku obrotów i obiegów.

O Uranie była już mowa. Neptun, na odległości 30, obraca się dokoła słońca w kierunku prostym, gdy tymczasem j e ­ dyny znany jego księżyc obraca się do­

koła planety w kierunku wstecznym.

Nie dość na tem: Jowisz i Saturn, k tó ­ rych wszystkie inne księżyce obiegają w kierunku prostym, posiadają po j e ­ dnym księżycu dalekim (księżyc VIII J o ­ wisza Phoebe) o obiegu wstecznym.

Astronomów zdają się dziwić te nieda­

wne odkrycia, ale mechanicy znają od- dawna mechanizm, zwany różnicowym, który posiada tę właśnie cechę szczegól­

ną, że obieg w tórny może odbywać się w kierunku prostym lub wstecznym, po­

mimo, że kierunek obiegów głównych nie ulega zmianie, a zmienia się tylko stosunek pomiędzy ich prędkościami. J e ­ żeli przyjmiemy na początku istnienie dla molekuł dwu kierunków przeciwnych, czyli ich dualizm, to dwa kierunki obie­

gu księżyców dokoła jednej i tej samej planety dadzą się wytłumaczyć równie łatwo, ja k w układzie różnicowym.

Mechanika niebieska, stosując prawo przyciągania Newtonowskiego, potrafi obliczyć ściśle, na kilka wieków naprzód położenia ciał, należących do układu sło­

necznego; ale w skutek tego, że bierze ja k o dane elementy planetarne (odległo­

ści i prędkości na orbitach, nachylenia równików planetarnych i t. p. nie może oznaczyć ich wartości początkowych, ani wytłumaczyć pochodzenia. Problemat, k tó ­ r y należy tu rozwiązać, je s t więc odwrot­

nością zagadnienia, którem zajmuje się mechanika Newtona: chodzi o znalezie­

nie mechanizmu kosmicznego, któryby pozwolił poznać wszystkie te elementy co do ich wartości i wzajemnego poło­

żenia; nadto mechanizm ten musi być

(7)

JSls 6 WSZECHSWIAT 87 taki, żeby się powtarzał w różnych s k a ­

lach, ponieważ księżyce, otaczające p l a ­ netę, odtwarzają w miniaturze układ p la­

netarny, krążący dokoła słońca.

Otóż, mgławica jedna, mimo cały ge­

niusz Laplacea, ukazała się niew ystar­

czającą do wytłumaczenia tego mechani­

zmu. Wobec tego, logicznie nasuwała się myśl spróbowania kombinacyi m e­

chanicznej, złożonej z dwu ciał pierw ot­

nych, ponieważ zarówno spektroskop, ja k ukazywanie się raptowne gwiazd no­

wych (Novae) przekonywały astronomów, że gwiazdy te są wynikiem zderzenia dwu ciał.

Kosmogonia, do której dochodzimy tą drogą, je s t to kosmogonia wirowa lub neokartezyańska. Kartezyusz wierzył w istnienie obecne wirów eteru, które pędzą planety po orbitach i nadają im obrót. W naszej hypotezie wystarczy przypuścić, że kiedyś, na początku świa­

ta, wir gazowy lub ultragazowy, podo- bny do trąby morskiej uderzył w mgła­

wicę bezpostaciową, by módz przez za­

stosowanie rach u n k u x) wyprowadzić stąd prawo odległości planet, prawo n ach y ­ leń ich osi, prawo mimośrodów orbity, obrotów i rozmieszczenia mas.

Ponieważ jed n ak forma syntetyczna i intuicyjna konstrukcyi geometrycznej silniej przemawia do umysłu, aniżeli r a ­ chunek, przeto sporządziłem w skali me­

trycznej model układu słonecznego po­

dług nowej kosmogonii. Model ten, przed­

stawiony na kongresie francuskiego To­

warzystw a popierania Nauk w sierpniu 1910 r. pozwala wytłumaczyć całokształt kosmogonii wirowej.

’) Komunikaty E, Belota, przedstawione Aka­

demii Nauk przez H. Poinearego (Comptes ren- dus 4 grudnia 1905 r., 8 stycznia i 24 grudnia 1906 r., 28 grudnia 1908 r.). Rachunki i konsek- w en cye przedstawione b yły w Journal de l ’Eco- le polytechnique 1908, w sprawozdaniach z kon­

gresów 1908 i 1909 r. oraz w artykule w Ne 15

R evue Generale des Sciences 1910 r. W szystko

to zestaw ione j e s t w książce p. t. Kosm ogonia

wirow a, która w yjd zie niebawem u Gauthier

Yillarsa.

(8)

88 W SZECHSW IAT J\I° 6

Na modelu wir słoneczny pierwotny BZ ma promień, równy 2,8 mm (42 mi­

liony kilometrów). Jego oś, zwrócona ku konstelacyi Herkulesa, czyni z ekliptyką XOY kąt, rów ny 62° !).

W skutek uderzenia o mgławicę bezpo­

staciową ru ra wirowa zaczyna drgać na podobieństwo struny, przyczem, ja k to widać na rysunku, powstają na niej pe- ryodycznie równoodległe brzuśce drgań.

Tę rurę należy sobie wyobrazić złożoną z w arstw gazowych ułożonych w porząd­

ku gęstości, j a k w trąbach sztucznych W eyhera. W każdym brzuścu drgania powstaje ekspansya rad y aln a w arstw y zewnętrznej, skutkiem czego w arstw a ta będzie wyrzucona w mgławicę w posta­

ci powierzchni rozbieżnej w kieru n k u osi BZ i rozszerzającej się coraz to bar­

dziej. Profile każdej powierzchni są krzy- wemi logarytmicznemi (w modelu—d ru ty mosiężne) ponieważ opór, napotykany w rozchodzeniu się naw skroś mgławicy j e s t proporcyonalny do k w ad ratu p ręd ­ kości. Powierzchni tych j e s t tyle, ile brzuśców na całej długości wiru: są to powierzchnie planetarn e—wszystkie iden­

tyczne, ale poprzesuwane równolegle do BZ. W ynika stąd, że odległości xn , na których różne te. powierzchnie spotykają płaszczyznę XOY (ekliptykę) ulegają p r a ­ wu wykładniczemu 2), które okazuje się właśnie praw em odległości naszych pla­

net od środka. Na modelu pokazane są profile wszystkich tych powierzchni po­

cząwszy od tej, k tó ra odpowiada Ziemi.

Bardziej szczegółowo wyobrażona je s t tylko powierzchnia, odpowiadająca Sa­

turnowi, mianowicie z pomocą 8 profi­

lów zmierzających do koła, p rzed sta w ia­

jącego orbitę tej planety. Koło to nie może mieć środka swego w punkcie O, ponieważ rzu t ukośny powierzchni pla­

netarnej w ośrodku mgławicy, k tóry s ta ­ wia opór, przesuwa środek powierzchni

J) Ten k ąt m ógł pozostać praw ie bez zm ia­

n y od sam ego początku, podobnie jak w ukła­

dzie słonecznym k ąty osi i p łaszczyzny orbit, tak, iż w ir słon eczn y m ógł pierw otn ie nie być zw rócon y ku H erkulesow i.

*) Z n - 0,28 = (*, - 0,28)„ . 1/S1„S.

w kierunku OX; podobnież pocisk plane­

tarny ja k np. drobna planeta, która nie mogła dosięgnąć ekliptyki, tego je d y n e ­ go przecięcia powierzchni, które pierwot­

nie było kołowe, będzie miał za orbitę przecięcie ukośne powierzchni, które, j a ­ ko przecięcie stożka, będzie miało posiać elipsy; oto pochodzenie podwójne mimo- środów orbit planetarnych.

W obrębie danej powierzchni drogą cząsteczki je s t linia śrubowa, którą w y ­ obraża d ru t S l S2, a której rzutem równo­

ległym do BZ na płaszczyznę, równole­

głą do ekliptyki, j e s t spiralna S 1 S2.

Wszystkie planety, aż do Urana włącz­

nie, przedstawione są na O X w odległo­

ściach właściwych, przyczem 1 centy­

metr wyobraża odległość Ziemi od słoń­

ca; ale w kierunku BZ skala powyższa zredukowana je s t do V8, ponieważ B O = 81, a więc blisko trzy razy wziętemu promieniowi orbity Neptuna. Gdyby uczynić BO = 81 centymetrom, to druty, tworzące profile modelu, nie miałyby do­

statecznej sztywności.

Jednę z największych trudności kosmo­

gonii Laplacea, stanowiło wytłum acze­

nie, w ja k i sposób na każdej danej odle­

głości od słońca zgęszczenie jego mgła­

wicy utworzyło jednę tylko planetę.

W naszej teoryi bardzo łatwo je s t w y­

obrazić sobie na modelu przebieg zgęsz- czenia się każdej powierzchni planetar­

nej w je d n ę planetę: prędkość wzdłuż Ą S2 jakiejś cząsteczki powierzchni, n a­

leżnej do Saturna, może być zmniejszo­

na jedynie w skutek dołączenia się p ręd ­ kości przeciwnej cząsteczek mgławicy;

ta prędkość względna V mgławicy wzglę­

dem danej powierzchni wyobrażona je st kierunkowo na chorągiewce G, w rze­

czywistości zaś za pośrednictwem d r u t u / . Widać wyraźnie, że w kierunku OX zaj­

dzie spotkanie prędkości wzdłuż Ą S2 i prędkości wzdłuż / , t. j. odrzucenie czą­

steczek powierzchni przez cząsteczki mgła­

wicy, gdy tymczasem od strony OX' prędkości są tego samego kierunku. Atoli w płynie wszelki opór ruchowi postępo­

wemu ujaw nia się pod postacią wirów:

tak więc od strony O X powstanie wir f,

obejmujący cząsteczki Sy S2 powierzchni

(9)

M 6 WSZECHSWIAT 89 planetarnej oraz cząsteczki f mgławicy;

oś tego wiru, która na początku będzie osią S atu rn a zbiegnie się ze styczną do profilu danej powierzchni.

Tym sposobem otrzymujemy prawo n a ­ chyleń osi planetarnych 0, które na mo­

delu daje się odczytać, ja k następuje:

Kąty osi planetarnych z ekliptyką są kątami, jakie z płaszczyzną tą tworzą profile powierzchni od strony OX.

Z tego sposobu tworzenia planet przez wir osiowy wypływa kilka konsekwencyj intuicyjnych:

1) Ten mechanizm wirowy odtworzy w skali planetarnej zjawiska wiru sło­

necznego; księżyce zrodzą się więc z po­

wierzchni księżycowych, wydzielonych przez drganie z każdego wiru planetar­

nego.

2) Planety, w myśl wyrażenia Descar- tesa, będą posiadały ogon, i, ja k rakieta pozostawia na swej drodze smugę czą­

stek rozżarzonych, tak samo pocisk wi­

rowy pozostawi w swej bróździe i na przedłużeniu osi swojej smugę, złożoną z drobnych planet: ju ż dawniej znano rodzinę drobnych planet Jowisza; poszu­

kując grupy odpowiadającej Marsowi, przekonałem się, że należą do niej Eros, Adalberta i Hungaria, których uszerego­

wanie na mapie, prostopadłej do eklip­

tyki, wykreśla oś Marsa. Przewidziałem, że Ziemia może również posiadać swoję smugę planet drobnych, i, rzeczywiście, planeta W. D. 1906 r. zdaje się należeć do rodziny Ziemi.

Model nasz tłumaczy nam te fakty w sposób bardzo prosty, w przypadku Urana. Powierzchnia BXX' posiada w od­

ległości teoretycznej 17,72 prędkości ma- j

ksymalne ruchów postępowego i obroto­

wego: będąc rzucona w mgławicę względ­

nie nieruchomą, w ytw arza ona naze- wnątrz pierścień wirowy, podobny do pierścieni dymu, wychodzących z komi­

na lokomotywy. W takim pierścieniu, którego przecięcie przedstawione je s t do­

dla planety, znajdującej się w odległości x.

koła Urana, cząsteczki obracają się do­

koła osi, leżących w płaszczyznie pier­

ścienia, t. j. w ekliptyce.

Ta sama powierzchnia BXX', w razie prędkości obiegu maxima, zamyka owo- idalnie wszystkie powierzchnie p lan etar­

ne o prędkości malejącej aż do środka, i dlatego to obroty planet, powstałych w tych powierzchniach o obiegu prostym, od Saturna do Merkurego, odbywają się w kierunku prostym. Lecz poza obrę­

bem powierzchni BXX' istnieją powierz­

chnie o prędkości obiegu malejącej, po­

cząwszy od odległości x = 17,72 i wsku­

tek tego obrót planet tam utworzonych (Urana, Neptuna) będzie wsteczny, po­

nieważ je s t on wynikiem spłaszczenia w jednę całość dwu powierzchni sąsied­

nich, z których dalsza od środka ma prędkość kątową mniejszą.

Jakżeż wytłumaczyć rozmieszczenie mas planetarnych, o którem nie może nam dać wyobrażenia model nasz, gdzie średnica planet przedstawiona je st w skali 1 mm, na średnicę Ziemi? W mieszaninie dwu cieczy osad tworzy się tem prędzej, im gwałtowniej będziemy je wstrząsali;

to samo dziać się będzie w razie spotka­

nia powierzchni planetarnych z cząstecz­

kami mgławicy, jeżeli materye te zdolne są do łączenia się. Powierzchnie plane­

tarne o średnicy dużej dadzą początek planetom o masie większej, ponieważ ich prędkość obiegu je st większa niż w po­

bliżu środka, gdzie wstrząsanie je st mniej gwałtowne i gdzie liczba cząste-' czek mgławicy, spotykanych przez daną powierzchnię, je s t mniejsza.

Różnice w gęstości planet nie są wy­

nikiem ich dawności, skąd wynikałoby i zgęszczenie, mniej lub więcej posunię­

te. P lanety są sobie współczesne; jeżeli jednak mgławica pierwotna była mniej więcej jednorodna, to gęstości planet od­

twarzają gęstości oddzielnych warstw wiru słonecznego pierwotnego, ułożonych w porządku gęstości aż do pewnej głę­

bokości (Ziemia 5,5, Mars 3,83, Jowisz 1,3, Saturn 0,70). Ten sposób widzenia rzeczy potwierdza także analiza spek­

troskopowa atmosfery planet odległych,

(10)

90 WSZECHSWIAT JS1» 6 w której odkryto ostatniem i czasy wo­

dór i hel w stanie wolnym.

Słońce utworzy się w skutek zgęszcze- nia się wiru słonecznego BOZ, gdy wir ten rozciągnie mgławicę pierwotną na dwie smugi przeciwne w kierunkach OB i OZ i smugi te będą pod każdym wzglę­

dem podobne do tych, jakie w ykryła fo­

tografia w mgławicach bezpostaciowych, które łączą niektóre gwiazdy w P leja­

dach.

Komety są tylko resztk a m i nie zgęsz- czonemi mgławicy pierwotnej. Pocho­

dzić one będą przedew szystkiem z kie­

runków OB i OZ, gdzie wyciąganie m gła­

wicy było maximum i gdzie w rzeczy samej znajdujem y trzy razy więcej p u n ­ któw odsłonecznych komet, aniżeli w kie­

runkach, odpowiadających kwadraturze.

Umieśćmy wreszcie oczy nasze na prze­

dłużeniu BZ; zobaczymy wtedy rzut dro­

gi (S, S.2 cząsteczek powierzchni plane­

tarnych przypadający wzdłuż spiralnej S t S., i oto wytłumaczenie mgławic sp i­

ralnych, będących wynikiem uderzenia wiru o znacznej średnicy, o g ęstą bardzo mgławicę, tak, iż powierzchnie p la n etar­

ne uległy zgnieceniu prawie w jednę płaszczyznę, przyczem ekliplyka ich X Y X ' zbiega się prawie z płaszczyzną uderze­

nia B.

Aby ostatecznie przekonać czytelnika o rzeczywistości kosmogonii wirowej, n a ­ leżałoby widok modelu układu słonecz­

nego pierwotnego uzupełnić rozpatrze­

niem liczb, gdzieindziej ogłoszonych, k tó ­ re stw ierdzają nieoczekiwaną ścisłość liczebną wzorów nowej teoryi.

J a k wszystkie istoty organizowane wyższe, organizm układu słonecznego za­

wdzięcza swój początek parze istności kosmicznych poprzednich, różniących się swemi własnościami mechanicznemi i che­

micznemu Te dwie istności muszą wejść w kolizyę, by w pokoleniach kolejnych wytworzyć istności kosmiczne (planety, księżyce), zbudowane wedle tego samego planu wirowego. Stąd można wnosić, że słońce należy do pokolenia dawniejszego gwiazd, zgrupow anych na pewnej eklip- tyce, którem mogłaby być Droga mlecz­

na, ta mgławica spiralna naszego wszech­

świata.

Dualizm, k tó ry tkwi w początku u k ła­

du słonecznego wprowadza do uderzenia wiru słonecznego w mgławicę pierwotną ruch postępowy, systematycznie nie- uwzględniany w kosmogoniach, wypły­

wających z kosmogonii Laplacea.

Dziwne to bardzo, że Kartezyusz, k tó ­ r y był zarazem fizykiem i filozofem, nie dostrzegł dualizmu w hypotezie wirowej, którą sam powołał do życia; albowiem wir nie może powstać w płynie inaczej, ja k tylko w skutek działania ciała, które sprzeciwia się jego prędkości. Potrzeba było trzy stu lat na to, by niedostatecz­

ność prawa Newtona ujawniła się w ba­

daniach kosmogonicznych i wykazała do­

skonałość idei kartezyuszowskii.j, która, odświeżona odkryciami nowuszosnemi oraz pojęciem dualizmu pierwotnego, do­

prowadziła do sporządzenia modelu wi­

rowego układu słonecznego pierw otne­

go—modelu pozwalającego odczytać głó­

wne prawa, rządzące tym układem.

Tłum. S. B.

(Rev. scient.).

Z W I E R Z Y N A W A M E R Y K A Ń S K I M N A R O D O W Y M P A R K U Y E L L O W ­

S T O N E

(w edług W . Garyensburga).

Amerykanów uważamy powszechnie za materyalistów, myślących i mówiących tylko o dolarze, a przecież oni pierwsi na świecie stworzyli parki narodowe i wprawili niemi w zdumienie całą ludz­

kość. Nazwali parkam i narodowemi roz­

ległe przestrzenie, które z mocy uchwały kongresu, lub parlam entu wyjęte są bez­

warunkowo z pod upraw y i osiedlenia, i przeznaczone do zachowania znajdują­

cych się w nich piękności i zabytków

przyrody. Podziwiać piękności wolno

każdemu, a dozwolone również badania

naukowe. Największym i naslawniej-

szym j e s t założony w stanie Wyoming,

(11)

.Na 6 WSZECHSWIAT 91 a poczęści Montana i Idaho p ark naro­

dowy Yellowstone, tworzący płaskowzgó- rze średniej wysokości 2 400 m, urozmai­

cone głębokiemi dolinami, otoczone po- tężnemi górami. Rzeka Yellowstone tw o­

rzy tutaj ogromny i głęboki ja r (sławny kanjon), a liczne jeziorka urozmaicają krajobraz. P ark pozostaje pod opieką m inistra wojny, a w lecie pilnują go li­

czne oddziały kawaleryi. Polowanie na zwierzynę parku, do której należy kilka­

set bizonów, surowo je s t zabronione, to też zwierzyna żyje tutaj spokojnie, ja k w raju.

Powierzchnia parku wynosi 8671 km3;

je s t to więc największy na kuli ziem­

skiej zwierzyniec, tem się odznaczający, że nie jest ogrodzony, i że się zwierząt z ręki nie żywi, przez co zapobiega się zbytniemu rozmnażaniu się zwierzyny.

Tak pod względem szukania pożywienia ja k i rui zwierzęta mają zupełną wol­

ność, jedynie tylko dla odświeżenia krwi wprowadza się niekiedy nowe okazy.

Żyjąc na wolności i zostawione w spo­

koju, zwierzęta pozbywają się płochliwo- ści i człowieka wcale się nie boją; dla­

tego je s t tutaj najlepsza sposobność b a­

dania i poznania właściwości i sposobu życia zwierząt. Spotyka się wszędzie zwierzęta tak drapieżne, ja k i nieszko­

dliwe i można się do nich ta k dalece zbliżyć, że zbiera ochota pogłaskać je, podać im pożywienie, a nawet poigrać z niemi, i ma się złudzenie, że zwierzę­

ta z ogrodu zoologicznego puszczono tu ­ taj na wolność i dlatego są ta k łaskawe.

Zwiedzający częściej park znają zwierzy­

nę tak dobrze, ja k kwiaty i drzewa przy­

drożne i mają sposobność poznania ich właściwości, któreby w innych w arun­

kach zawsze pozostały w ukryciu.

Tutaj człowiek nabiera przekonania, że zwierzyna j e s t konieczną estetyczną ozdobą każdej krainy, i że zwierzę u su ­ nięte ze swego otoczenia, utraca swój wdzięk właściwy, tymczasem pozostawio­

ne na miejsóu nadaje okolicy urok i swo­

isty wygląd.

Co zaś bardzo je st charakterystyczne, że zwierzyna schodzi ze świata bez po­

zostawienia śladu po sobie, na skon prze­

to wybiera miejsca zupełnie niedostępne.

Zwierzęta w parku Yellowstone zacho­

wują niezmiennie piętno, ja k ie im n ad a­

ła przyroda stałego miejsca pobytu.

I tak mrukliwy, obszarpany, ociężały i straszny niedźwiedź Grizzly (Ursus hor- ribilis), podobny z daleka do nieobrobio­

nej skały, przypomina smutne, potężne i przerażające grzbiety gór Skalistych pokryte ciemną runią drzew szpilkowych.

Wyrazem tajemniczej, głębokiej ciszy pierwoborów je s t jeleń ze wspaniałemi rogami (Odocoileus hemionus), przekra­

dający się tajemniczo przez gęstwinę i j a k duch znikający natychmiast. Nie­

kiedy zatrzymuje się i patrzy dumnie na człowieka. Nie zawsze jednak można go dostrzedz, gdyż skóra jego żółto zabar­

wiona, rogi rozsochate i sękate, uszy wyprostowane ja k wielkie liście na drze­

wie, nadają mu podobieństwo do uschnię­

tego krzaka. Czując się bezpiecznym, płochy ten zazwyczaj zwierz dozwala obserwować się przez czas dłuższy, za­

nim umknie w krzaki. Żadne zjawisko nie zdołało uzmysłowić grozy i m ajesta­

tu wysokich szczytów gór, ja k orzeł (Aquila chrysaetus), krążący w przestwo­

rze i gnieżdżący się na niedostępnych urwiskach skał. Spokojnie i zuchwale, ozłocony promieniami słońca, krąży w la­

zurze nieba, pod baldachimem białych obłoków, jako symbol wielkości i wznio­

słości gór niebotycznych. Orzeł je s t p ta ­ kiem opiekuńczym Stanów Zjednoczo­

nych i króluje w herbie państwowym, dlatego myśliwi amerykańscy orła, szcze­

gólnie bald eagle (Hałiaetus leucocepha- lus) szanują i nie strzelają—je st on świę­

tym symbolem całego kraju.

I stepy amerykańskie mają w parku swego przedstawiciela, a je s t nim an ty ­ lopa (Antilocapa americana), najszybszy zwierz na kontynencie amerykańskim, niedościgniony. J a k huragan pędzi przez step i znika z oczu, ja k b y w ziemię za­

padła. Nadobne to zwierzę pięknemi oczami swemi bada największe odległo­

ści, a w razie niebezpieczeństwa daje

znać o tem swemu stadu. Podnosi w ten ­

czas nagle w górę błyszczące białe kos­

(12)

92 WSZECHSWIAT JMo 6 myki swego ogonka, a odblask ja k od

zwierciadła, je st dla s tad a hasłem do ucieczki. Taki sposób ostrzegania mógł się tylko na stepie wyrobić, i stanowi też jego cechę charakterystyczną.

W parku je s t wiele potoków, rzek, sta­

wów i jezior, a wszędzie liczna fauna wodna zdobi krajobraz; tutaj hałaśliwe kaczki rozmaitego opierzenia w ynurzają się z przystani, ta m dalej czarnoszyjkie gęsi kanadyjskie w yglądają w szuwarze ja k łodygi roślin; mewy zwolna unoszą się nad jeziorami, a białe pelikany ko­

łyszą się na falach, ja k k r y lodowe. Las rozbrzmiewa świergotem i śpiewem ró­

żnorodnego ptastw a, a wiewiórki prze­

skakują z gałęzi n a gałąź, płatając różne figle, ja k b y dla rozweselenia publiczno­

ści. Zabawne są także św istaki (Arcto- mys woodchuck), gnieżdżąc się w szcze­

linach kanjonu. W y leg u ją się nierucho­

mo na słońcu, a wtenczas trudno je roz­

różnić od kretowisk, kam ieni i klocków.

Nagle te m artwe niby przedm ioty po­

czynają się ruszać i staczają się w dół, a widz m a wrażenie, ja k g d y b y cała góra rozpoczęła wędrówkę.

Można też często widzieć przystosowa­

nie się zw ierząt w zabarwieniu do oto­

czenia, i ta k np. w łożysku gejzeru mo­

żna widzieć zająca, zupełnie podobnie zabarwionego, ja k osad utworzony w g ej­

zerze. Nie braknie też scen zabawnych, ja k np. widok tchórza, k tó ry wylizując ja k ąś puszkę z konserw, wtłoczył j ą so­

bie na oczy i bezradnie się zataczał.

Niedźwiedzie przychodzą wieczorem przed hotele, aby zjadać resztk i kuchenne, przytem młode niedźwiadki jak b y na wi­

dowisko, w yprawiają formalne igrzyska;

mocują się, boksują, policzkują, prze­

wracają i staczają. Przestraszone ucie­

kają zręcznie na najbliższe drzewo, a s a ­ mica stoi na dole n a straży — jak tylko strach przeminie, igrzyska poczynają się na nowo.

To obserwowanie z bliska przyrody i jej tworów, stanowi skarb i rozkosz publiczności am erykańskiej i je s t n aj­

lepszą nagrodą za założenie narodowego p ark u Yellowstone.

W końcu jeszcze nadmienić trzeba, że park Yellowstone posiada także różne cudy przyrody, ja k gorące źródła, t r y ­ skające gejzery i kratery, wielki ja r Yellowstone (kanjon), kolonie bobrów i wiele zabytków przyrody, które cał­

kiem słusznie uczyniły park sławnym na całą kulę ziemską.

D r. F. W.

Akademia Umiejętności.

III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia ę> stycznia 1911 r.

P r z e w o d n ic z ą c y : D y r e k to r £ . J a n c z e w s k i•

Sekretarz przedstaw ia nadesłane przez członka czynnego zagranicznego A kadem ii, panią M. Skłodow ską Curie jej dzieło p. t.:

„Traitó de R adioactivite par M-me P. Cu­

rie", P aryż, G authier-Y illars, 1910; dwa to ­ m y in 8 - 0 .

Sekretarz przedstaw ia w ydane przez W y ­ dział historyczno-filozoficzny A kadem ii dzieło członka korespondenta prof. d-ra J. Talko- H ryncew icza p. t.: „M ateryały do E tn o lo g ii i A ntropologii L udów A zyi Środkowej. Mon­

g ołow ie, B u ryaci i Tungusi*1. Kraków 1910, 8 - 0 , str. 96.

Czł. M. Sm oluehow ski przedstaw ia roz­

praw ę p. W. R yb czyń sk iego p. t.: „O ru­

chu p ostępow ym ku li ciekłej w ośrodku lepkim ".

P . R. uogólnia problem at rozwiązany przez Stokesa, m ianowicie zagadnienie o ruchu je ­ dnostajnym postępow ym k u li w ośrodku lepkim , przez założenie, że kula nie je st cia­

łem stałem lecz cieczą również lepką, o in ­ nym sp ółczyn n ik u lepkości niż ciecz ze­

w nętrzna. W zór otrzym any dowodzi, że ciało stałe porusza się najwolniej, a pręd­

kość kropli w ody spadającej w pow ietrzu je st o O,3°/0, prędkość bańki pow ietrza w w o­

dzie o 5O °/0 w iększa niż w ynikałoby ze wzo­

ru Stokesa. Błąd w pom iarach naboju elek ­ tronow ego w m etodzie opadania m g ły , stąd pochodzący, je st zatem bardzo nieznaczny.

P. R. sprawdza też przy pom ocy fu n k cyi dysypacyjnej R ayleigha, że praca wykonana przez ciężkość podczas ruchu kuli równa się energii rozproszonej w sk u tek lepkości obu cieczy, oraz ilustruje rodzaj ruchu'przez w ykreślenie linij prądu.

Czł. M. Sm oluehow ski przedstawia roz­

prawę p. J. Stocka p. t.: „O ruchu kuli

w ośrodku lepkim w zdłuż ścian y płaskiej".

(13)

No 6 W SZECHSW IAT 93 P. S. oblicza w p ływ ściany płaskiej na

ruch kuli w cieczy lepkiej zapomocą m eto­

dy podanej przez H. A . Lorentza, przyczem uw zględnia w rozw inięciu w ielkości rzędu czw artego w yrażenia B /a , gdzie B oznacza prom ień kuli, a odległość jej od ściany. P. S.

dochodzi do rezultatu, że na kulę nie dzia­

łają siły w kierunku normalnym do ściany, ani te ż żaden m om ent obrotowy; w kierun­

k u ruchu kula doznaje oporu zw iększonego pod w pływ em ściany w stosu n k u zależnym od stosu n k u B do a.

Ozł. M. Sm oluehow ski przedstawia roz­

prawę własną p. t.: „O wzajemnem oddzia­

ły w a n iu kul poruszających się w ośrodku lepkim ".

Prof. S. oblicza siły w yw ierane na siebie nawzajem przez kule poruszające się w ośrod­

k u lepkim , stosując m etodę superpozycyi kolejn ych rozwiązań częściow ych , analogicz­

ną z m etodam i, których używ ali Murphy w elektrostacyce lub L orentz w hyd rod y­

nam ice. Pokazuje się, że dwie kule opada­

jące pod w pływ em ciężkości w takim ośrod­

ku nabędą prędkości w ięk szych niż w y n i­

kałoby z prawa Stokesa, a oprócz teg o w y ­ stęp u je w ogólnym przypadku także ruch p oprzeczny i ruch obrotow y. P. S. w nios­

kuje dalej, że prędkość opadania zbiorow is­

ka tak ich k u l (np. kropelek m gły w po­

w ietrzu) zależy nie tylk o od ich w ielkości i odstępów w zajem nych, ale także od k sz ta ł­

tu i w ielkości całego zbiorowiska, i że obli­

czanie tej prędkości na podstaw ie prawa Stokesa m oże w p ew n ych przypadkach dać w yn ik i zupełnie mylne. Rozważania te, do­

w odzące rów nocześnie błędności poprawki stosow anej do wzoru Stokesa przez Cun- ningham a, mogą znaleść zastosow anie w te- oryi pomiarów naboju elektronow ego w e­

dłu g sposobu J. J. Thom sona oraz w w y ­ tłum aczeniu p ew n y ch zjawisk zauw ażonych przez p. S. przy szlam owaniu proszków.

Czł. K. Zorawski przedstaw ia rozprawę w łasną p. t.: „O trw ałych -ruchach ośrod­

ków ciągłych" .

U w aża tutaj ruch cią g łeg o ośrodka, dany przez składow e szybkości jego cząstek na osiach spółrzędnych i nie będący w ogóle ruchem trw ałym w zględem ty c h osi. Ruch te n p. Z. odnosi do now ego układu spół­

rzędnych, niezm iennie połączonego z poru- szającem się ciałem sztyw nem . Może się zdarzyć, że względem tego now ego układu spółrzędnych ruch ciągłego ośrodka je st ru­

chem trw ałym . Prof. Ż. zajmuje się bada­

niem w arunków , którym musi podlegać ruch ciągłego ośrodka, ażeby można było znaleść ta k i ruch ciała sztyw n ego, żeby ruch cią­

g łe g o ośrodka względem układu spółrzęd­

n y ch , niezm iennie połączonego z tem cia­

łem sztyw nem , b ył ruchem trw ałym .

Czł. H ugo Zapałowicz przesyła rozprawę własną p. t. „K rytyczny przegląd roślinno­

ści G alicyi. Część X V III“.

Opisuje tu gatunki goździka z gru p y D.

Carthusianorum, z grupy D. barbatus i z grupy D. collinus. N ow y w pierwszej g r u ­ pie jest D. polonicus i D. C apitatus subsp.

A ndrzejow skianus, w ostatniej D. euponti- cus.

Czł. W. K ulczyński przedstaw ia rozprawę własną p. t. „Fragm enta arachnologica, IX".

N a podstaw ie m ateryałów zebranyoh w S y- ryi przez X . Boxier-Lapierre i w P alestyn ie przez X. E . Schm itza p. K. opisuje siedm n ow ych gatunków i podgatunków pająków, oraz uzupełnia niedokładne dawniejsze opisy d ziew iętnastu gatunków . F ragm ent drugi zawiera, oprócz paru uw ag synonim icznych, opisy ośm iu gatu n k ów i odmian pająków, przeważnie zebranyoh w P ortugalii przez X. S. H ankiew icza.

Czł. W ł. Szajnocha przedstaw ia rozprawę p. Jana N ow aka p. t.: „O budow ie A lp w a ­ piennych w Salcburgu i Salckam m ergucie".

P. N . podaje treść facyi bawarskiej, dach- stajńskiej i hallstadzkiej, u czestn iczą cy ch w budow ie A lp salcburskich. F a cy e te, specyalnie gd y chodzi o tryas, ułożone w ten sposób, że pierwsza z n ich znajduje się na północy, ostatnia zaś na południu, okazują m iędzy sobą liczne przejścia. M usiały one tak niegdyś zostać osadzone. Dzisiaj tw o ­ rzą płaszczow iny, z któryoh każda ma mniej więcej zupełną seryę w arstw , od najstar­

szych do najm łodszych, a leżą w ten spo­

sób, że facya bawarska tw orzy najniższą płaszczow inę (bawarską), na niej leży facya hallstadzka, na tej zaś dachstajńska. W Hall­

sta tt leży nadto nad facyą dachstajńską po raz w tóry hallstadzka facya. To każe przy­

puszczać następujący sposób układania płasz- czowin: płaszczow ina bawarska łąozyła się na południu z płaszozowiną dachstajńską.

N a nie została nasunięta płaszczow ina hall­

stadzka. Dopiero wtórnie ruszona płaszczo­

wina dachstajńska, z hallstadzką na grzbie­

cie, nasunęła się na seryę bawarską, na k tó ­ rej równie leżała płaszczowina hallstadzka.

D latego ta ostatnia znajduje się w Salckam- m ergucie raz pod, drugi raz nad płaszczo- winą dachstajńską. F a k t, że płaszczowina hallstadzka posiada jedynie sk a ły w ybucho­

we południa, dobrze harm onizuje z ostatniem przypuszczeniem . N a północnym brzegu płaszczowina bawarska spoczyw a na płasz- czow inie fliszowej, którą p. N . homologizuje z jedną z płaszezow in prealpejskich; ta zaś spoczyw a znów na ułożonej w łuski tu b y l­

czej podstaw ie helw etyokiej.

(Dok. nast.).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe

Udział ją d ra w procesach wy- dzielniczych może być bądź bezpośredni, to znaczy, że ziarnka pierwotne mogą powstawać już w obrębie pęcherzyka j ą ­

padkach uleczenie to je s t tylko pozor- nem, gdyż po pewnym czasie w jego krwi znów zjawiają się trypanosomy i mogą się tak rozmnożyć, że wkrótce naczynia