• Nie Znaleziono Wyników

jsn>. 19 (1509). Warszawa, dnia 7 maja 1911 r. Tom X X X .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "jsn>. 19 (1509). Warszawa, dnia 7 maja 1911 r. Tom X X X ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jsn>. 19 (1509). Warszawa, dnia 7 maja 1911 r. Tom X X X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: roczn ic rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z p rzesyłką pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* p rzyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsfó. 37. T elefo n u 83-14.

Z D Z I E D Z I N Y P R O M I E N I O T W Ó R ­ C ZO ŚC I.

Ostatnie wielkie dzieło pani Curie

„Traitć de Radioactivite“ x) rzuca nowe światło na n atu rę ciał promieniotwór­

czych i wygłasza nowe teorye w tej dzie­

dzinie. Pani Curie, po przestudyowaniu własności wszystkich pierwiastków, po­

znała, że radyoaktyw ność je s t własnością atomów pewnych dobrze nam znanych pierw iastków uranu i toru.

By uznać substancyę za radyoaktywną, nie w y starcza zaznaczyć, że przewod­

nictwo powietrza w bliskiej od niej od­

ległości się powiększa i że żadna zmiana chemiczna nie towarzyszy tej jonizacyi.

Kilka przykładów potwierdzi myśl w y­

powiedzianą.

Suchy lub mokry fosfor między p łyta­

mi kondensatora jonizuje powietrze, nie wypływa stąd, że fosfor je s t radyoak- tywny. Podczas utlenienia fosfor wysyła promienie, kiedy tym czasem uran i tor czynią to samo bez przeobrażenia che­

micznego.

!) T ra ite de R a d io a c tiy ite , P a ry ż 1910.

W niektórych razach zjawisko joniza­

cyi je s t zależne od działania światła i tem peratury. Takie ciała ja k cynk i fluspat pod wpływem promieni ultra­

fioletowych jonizują pewne substancyę.

Zdolność działania na płytę fotograficz­

ną nie je s t również dowodem promienio­

twórczości materyi. Pewne ciała ja k cynk, olejki eteryczne pod wpływem światła podobne wywołują zjawisko. W re­

szcie ciągłe promieniowanie nie je s t do­

wodem radyoaktywności ciał. Podług teoryi współczesnej trzeba przyjąć, że radyoaktywność je s t nierozłączną w ła­

snością atomu i że ze zniknięciem radyo­

aktywności znika również substaneya.

Z tego p u n k tu widzenia pierwiastki p ro ­ mieniotwórcze składają się z nietrwałych atomów, które po oddaniu promieni Bec- ąuerela rozpadają się na atomy mniej­

szej wagi.

Dochodzimy obecnie do pewnej kon­

kretnej formuły: „Les substances qui ont, ete nommees radioactives sont celles qui ćm ettent spontanem ent des T a y o n s Bec- querel, 1 ’emission ć tan t liee a une espóce d’atomes determinee* ’).

i) Część pie rw sz a s(r. 139.

(2)

290 WSZECHSW IAT JM® 19

Przez promienie Becąuerela rozumiemy promienie wysyłane z określonych ato­

mów (uran i tor). Odróżniamy promie­

nie a, (3, 7 . N aturę ich w najnowszem podamy świetle.

Badania ostatnich la t dowiodły, że pro­

mienie a największe m ają znaczenie w ca­

łym procesie radyoaktywności. Prom ie­

nie a są to cząstki materyalne, które z olbrzymią szybkością opuszczają atom i ze względu n a swoję szybkość i masę spotykają wielki opór ze strony powie­

trza, przytem silną wywołując jonizacyę.

Jonizacya ta polega n a oddzieleniu elek­

tronów od obojętnych cząsteczek gazu, które, tracąc odjemną je d n o s tk ę e le k try ­ czną, tworzą jon y dodatnie. Czas trw a­

nia elektronów wolnych je s t bardzo k ró t­

ki, łączą się w krótce nanowo z inną czą­

steczką obojętną. Jednakow o silnie n a ­ ładowane jo n y ze znakam i przeciwnemi czynią gaz dobrym przew odnikiem elek­

tryczności.

Teraz rozpatrzym y zjawisko fluorescen- cyi. Jeśli puścimy wiązkę promieni a na siarczek cynku, to zauw ażym y świecenie zielonawe. Najsilniej działa preparat po­

lonu, który, w ysyłając najczystsze pro­

mienie a, przyczynia się do bardzo efek­

townego zjawiska. Crookes twierdzi, że mamy tu przed sobą nie równe oświe­

tlenie powierzchni lecz rozświetlenie od­

dzielnych świecących punktów i n a ­ zywa to zjawisko scyntylacyą. Podobny efekt może być obserw owany na całym szeregu innych substancyj.

Chemizm cząsteczek a ma mniejsze znaczenie niż promieni p. Tlen pod ich wpływem przechodzi stopniowo w ozon;

w przeciągu bardzo krótkiego czasu n a ­ stępuje zczernienie p ły ty fotograficznej.

Daleko silniejsze je d n a k działanie na so­

le sreb ra wywołują promienie p. Dalej w produkcyi ciepła główny udział przy­

pada cząsteczkom a; podług najnowszych badań gram radu wydziela w godzinie ilość ciepła równą 1 2 0 kaloryom.

W ostatnich czasach chciano również bliżej poznać n atu rę drugorzędnych czą­

stek a. Jeżeli główne działanie czą­

stek a polega na jonizacyi, t. j. na od­

dzieleniu elektronów, to w tym ostatnim

fakcie można ujrzeć źródło tych promie­

ni lub też powstanie ich tłumaczyć rap- townem uderzeniem o substancyę pro­

mieniotwórczą.

Ładunek cząstek a je s t dodatni. Silne pole magnetyczne wywołuje tylko lekkie odchylenie cząstek a, są one zatem ładowane dodatnio.

Czy cząstki a były już początkowo do­

datnio naładowane, czy też uzyskały ten ładunek dopiero przez raptowne uderze­

nie o cząsteczkę substancyi radyoaktyw- nej, dotychczas niewiadomo.

Cząstki a są dodatnio naładowanemi atomami helu. Eksperymentalnie w s k a ­ zali to w sposób bardzo ciekawy R u th er­

ford i JRoyds: zamknięta rurka szklana zawierała określoną ilość emanacyi radu, przez dość cienką jej ściankę cząstki a przenikały do innego próżnego naczynia szklanego. Po upływie pewnego czasu skierowano pozostałość gazów do bardzo wąskiej rurki i znaleziono w spektrosko­

pie piękne widmo helu.

Przechodzimy teraz do scharakteryzo­

wania promieni p. Promienie (3 nie oka­

zują n a tu ry zwykłej materyi, lecz są to odjemne cząsteczki elektryczne lub elek­

trony. Ich podobieństwo do katodalnych zostało potwierdzone przez to, że je d n a ­ ko poddają się wpływom elektrycznym i magnetycznym; w całym szeregu in­

nych własności ja k fluorescencya, jon iza­

cya itp. w ykazują wielką analogię.

Z szybkością prawie zwykłych promie­

ni światła opuszczają substancyę radyo- aktywną, mały znajdując opór ze strony powietrza i słabą tylko wywołując joni­

zacyę.

Z promieni Becąuerela, (3 największy w yw ierają wpływ chemiczny, przeobra­

żają np. biały fosfor w czerwoną mody- fikacyę, zabarwiają czysty roztwór jodo­

formu w chloroformie przez wydzielenie jodu na purpurę, nadają kamieniom dro­

gocennym śliczne kolory, tworzą ozon z tlenu.

Wspomniałem o identyczności cząstek p z promieniami katodalnemi. Nie będzie od rzeczy, jeśli w tem miejscu przypom­

nę n atu rę tych ostatnich.

(3)

Na 19 W SZECHS WIAT 291

Promienie katodalne są to elektrony wysyłane z wielką szybkością przez k a­

todę w silnie opróżnionej rurce Geisslera.

Gdy elektrony zostają wprawione w drganie przez uderzenie promieni kato- dalnych, pow stają nie tylko roentgenow- skie lecz i drugorzędne promienie kato­

dalne. W ydaje się, że część katodalnych została odbita, nie trzeba je d n ak id e n ty ­ fikować tego zjawiska z odbiciem optycz- nem. Te promienie drugorzędne posia­

dają ju ż mniejszą szybkość i powstanie ich tłumaczy się oporem m ateryi podczas przejścia promieni katodalnych.

By obecnie lepiej zrozumieć naturę elektronu, przypomnijmy sobie, ja k p rzed ­ staw iam y sobie atom w chemii. Stano­

wi on najmniejszą część masy, elektron zaś uosabia najmniejszą ilość elektrycz­

ności i równa się jedn em u jej atomowi.

Podług najnowszej elektrycznej teoryi m ateryi atom czyli jedność chemiczna składa się z wielkiej ilości elektronów.

Trudno sobie wyobrazić czysto elektrycz­

ne cząsteczki bez żadnej materyi, lecz bliższe wywody przekroczyłyby ram y te­

go szkicu. Zaznaczę jedynie, że do obec­

nej chwili znany je st jeden tylko rodzaj elektronów, a mianowicie o charakterze odjemnym.

Do bardzo ciekawych należą również promienie 7 , które najbardziej się zbli­

żają do n a tu ry promieni Roentgena. Ma­

j ą szybkość zwyczajnych promieni św ia­

tła i z tego powodu było przypuszczenie, że są to zwykłe fale eteru. Dziś panuje inne mniemanie, a mianowicie Bragg nie­

dawno ogłosił, że promienie 7 i roentge­

nowskie składają się z obojętnych czą­

stek, któ ry ch szybkość nie ma nic wspólnego z szybkością światła, promie­

nie 7 uważa jako roentgenowskie o wiel­

kiej szybkości a powstanie ich tłumaczy w ten sposób, że elektrony promieni ka­

todalnych łączą się z odpowiedniemi czą­

steczkami dodatniemi i, że wówczas zo­

stają, jak o całość obojętna, skutkiem n a­

głego przyspieszenia odrzucone.

Efekt jonizacyjny promieni 7 i roent- genowskich dla rów nych gazów nie je st jednakowy, udało się jed n ak dowieść, że wpływ ich będzie analogiczny, jeżeli uży­

je m y tw ardych promieni Roentgena. Stąd też wypłynęła konsekwencya, że

7

— są to tw arde promienie roentgenowskie.

Sądząc z doświadczeń, niektóre sub- stancye radyoaktywne wysyłają wszyst­

kie trzy wyżej opisane rodzaje promieni, inne p lub p i y. W ysyłanie samych pro­

mieni 7 nie było obserwowane.

Zastanówmy się wreszcie nad hypote- zą przeobrażenia rad u i wskażmy, ja k ie ­ go rodzaju promienie wysyła każdy z od­

dzielnych produktów jego rozpadnięcia.

Wiadomo, że rad stale wydziela gaz—

emanacyę. Ta em anacya rozpada się po upływie 3,75 dni i po miesiącu zupełnie znika. Jednocześnie rad tworzy nową ilość emanacyi tak, że wreszcie n astęp u ­ je pewna równowaga.

Pierwszy produkt rozpadnięcia atomu radu, rad A, je st silnie promieniotwórczy i trw a 3 minuty. Powstaje rad B z okre­

sem 26 minutowym, tworzy się rad C, który po 19 minutach rozpada się do połowy.

Proces przeobrażenia się radu jeszcze nie został ukończony. Pani Curie za­

uważyła, że pozostaje jeszcze pewna do­

za substancyi radyoaktywnej i na tej za­

sadzie udało się Ruthefordowi odkryć dal­

sze produkty D, E i F.

Rad D nie w ysyła żadnych promieni i ma długi okres istnienia, prawdopodob­

nie 1 2 letni. Ostatni ustępuje miejsca radowi E, który trw a 6 dni, wreszcie produkt P po upływie 143 dni daje osta­

teczny produkt nieczynny. Meyer i Schwei- dler niedawno ogłosili, że rad E składa się z dwu części składowych E, i E 2.

Mamy więc 8 produktów rozpadnięcia atomu radu, z których rad A i P w ysy­

łają promienie a, rad B , C i E 2 — pro­

mienie [3.

Rutherford na zasadzie jednakowej szybkości promieni a i innych własno­

ści twierdzi, że polon je st identyczny z radem P.

Wiadomo, że z nowych i, silnych ciał

radyoaktyw nych najpierw został odkryty

polon. Ponieważ dużo problematów je s t

połączonych z izolacyą polonu, starano

się w ostatnich latach oddzielić go

i dowieść jego pierwiastkowej n a tu ry

(4)

292 W SZECHSW IAT JST» 19

Do obecnej chwili nie otrzymano jed n ak wyniku ostatecznego. P ani Curie i De- biernowi udało się otrzymać polon w s ta ­ nie skoncentrow anym , lecz małe ilości otrzymanej su b stan cy i nie pozwoliły im n,a razie przeprowadzić dokładnych b a­

dań nad tem ciałem.

D r. E dw ard Pros.

K O R N IK I, H O D U J Ą C E G R Z Y B Y

(w e d łu g prof. K . Sajó).

W rodzinie korników możemy odróżnić dwie grupy w edług rodzaju pokarmu i związanego z nim try b u życia. Miano­

wicie jedne korniki osiedlają się w pniach drzewnych powierzchownie i w ygryzają chodniki na granicy kory i drewna, nie zagłębiając się dalej, inne zaś drążą je głęboko w samem drewnie i częstokroć dziurawią niemi znaczną część pnia.

Dla życia drzewa ta dru g a g ru p a k o r­

ników je st przeważnie mniej niebezpie­

czna od pierwszej, ponieważ drewno składa się z tk a n e k obumarłych i uszko­

dzenie ich nie pociąga za sobą takich skutków ja k zniszczenie tkanek podkoro- wych, mających do spełnienia ważne i niezbędne czynności. Ale dla ludzi, używających drew na na rozmaite w yro­

by, te chodniki korników drugiej grupy są nieraz bardzo szkodliwe, p s u ją bo­

wiem drewno, a częstokroć czynią je wręcz niezdatnem do użytku.

Pod względem przyrodniczym korniki z tej grupy należą do bardzo ciekawych zwierząt, a w dziale chrząszczów stoją zupełnie odosobnione z powodu nad zw y ­ czaj oryginalnego sposobu życia. Zaj- muj.ą się one mianowicie hodowlą g rzy ­ bów i larwy ich zarówno j a k i one same karm ią się wyłącznie grzybami. Chodni­

ków w drewnie nie drążą dlatego, aby się niem żywić, ale żeby w zrobionych korytarzach zakładać ogrody grzybne.

Obyczajowo więc zbliżają się do niektó­

rych mrówek (Atta), urządzających w swych mieszkaniach ta k ą samę hodowlę.

Już przed 80 laty Schm idberger za­

uważył, że larw y korników, żyjących w głębi pnia, karm ią się jakąś swoistą substancyą, k tó ra nie j e s t identyczna z samem drewnem. Schmidberger p rzy ­ puszczał, że substancyę tę wypaca z sie­

bie drewno, pod wpływem podrażnienia, jakiego doznaje w skutek wiercenia chod­

ników, samice zaś przyrządzają z niej następnie papkę na pokarm dla larw.

S ubstancyę tę ochrzcił on dość dziwacz­

nie ambrozyą, a użyta przez niego n a ­ zwa w ję z y k u niemieckim przeszła n a ­ wet na całą grupę tych korników (Am- brosiakafer).

Odkrycie S chm idbergera uzupełnił n a­

stępnie Th. Hartig, stwierdziwszy w ro ­ ku 1814, że ta ambrozya je s t grzybem, k tóry znajduje się stale w chodnikach, zamieszkanych przez korniki. W dal­

szym ciągu H artig przekonał się, że nie je st to zawsze ten sam grzyb, że prze­

ciwnie w korytarzach korników byw ają rozmaite g atu n k i grzybów. Sądził on j e ­ dnak błędnie, że istnieje zależność mię­

dzy gatunkiem grzyba i drzewa i że w różnych drzewach znajdują się roz­

maite grzyby.

Dalsze jed n ak badania przekonały, że w tem samem drzewie można znaleść ró­

żne gatunki grzybów, jeżeli tylko zamie­

szkuje je kilku gatunków tych korników.

Częstokroć, gdy korniki z dwu różnych gatunków osiedlą się tuż obok siebie, w korytarzach każdego z nich, oddzielo­

nych od siebie zaledwie cienką ścianką, rosną inne grzyby.

Jeszcze późniejsze badania stwierdziły niew ątpliw y związek między kornikam i a grzybami; wykazały, że każdy ich g a­

tunek, zarówno w okresie larw y ja k i w stanie dorosłym, karm i się w yłącz­

nie pewnym tylko grzybem, którego za­

rodniki przynosi ze sobą do chodników w drewnie. Istnieje więc tu najzupeł­

niejsza analogia między temi kornikami a mrówkami, które w połudn. Ameryce hodują grzyby z rodzaju Rozites gongy- lophora.

Przekonano się również, że ani dorosłe

korniki z tej grupy ani ich larw y nie

k arm ią się nigdy drewnem; połykają one

(5)

.Nó iy W SZECHSW IAT 293

wprawdzie trociny, pogryzione podczas drążenia korytarzy, ale te przechodzą niestrawione przez ich przewód po k ar­

mowy. W ten sposób w przeciwieństwie do gatunków , żywiących się tkanką drze­

wną, korniki ambrozyjne używają chod­

ników wyłącznie na mieszkanie i na pod­

łoże do hodowli grzybów.

Ale grzyby mogą służyć za pokarm ty m chrząszczykom tylko dopóty, dopóki nie w ytw orzą zarodników; wówczas bo­

wiem tra c ą dla nich wszelką wartość od­

żywczą. To też korniki muszą niszczyć zawczasu wszelkie zarodnie, żeby nie do­

puścić do wytworzenia się w nich zarod­

ników. Niszczenie to odbywa się popro- stu w ten sposób, że czy to dorosłe chrząszczyki czy larw y zjadają rozwija­

jące się zarodnie.

J a s n ą je s t rzeczy, że im więcej je s t korników w takiej galery i z grzybami, tem więcej będą one spożywać rozw ija­

ją c y c h się zarodni i tem mniej grzyby będą mogły wytworzyć zarodników.

Zupełnie inaczej układają się stosunki, jeżeli chodnik zamieszkuje nieznaczna liczba korników: wówczas nie mogą one nadążyć ze zjadaniem rozwijających się zarodni; w ytw arza się też ich coraz wię­

cej, rozsiewają tysiące i dziesiątki ty się­

cy zarodników i zapełniają wkrótce nie­

mi doszczętnie korytarze tak, że chrząsz­

cze nie mogą się w nich poruszać, nie mogą dostać się do odżywczych części grzybni i giną z głodu i uduszenia.

Grzyb, rozmnożywszy się nadmiernie, za­

bija chrząszcza.

Istnieje tu więc pewien rodzaj walki między grzybam i a kornikami, walki, z której owady mogą wyjść zwycięsko jed y n ie wtedy, jeżeli potrafią przeszko­

dzić zbytniem u rozmnożeniu się grzybów.

N astąpić to zaś może wyłącznie wtedy, jeżeli będą one trzym ać się zawsze w większej liczbie razem, jeżeli będą żyć towarzysko. I oto skutkiem tych szcze­

gólnych w arunków wśród korników am- brozyjnych rozwinęło się życie grom ad­

ne; korniki te łączą się w społeczeństwa, w ykazujące pewne podobieństwo do spo­

łeczeństw błonkówek towarzyskich, a w skutek tego sposobu życia zajmują w y­

jątkow e stanowisko w całym dziale chrząszczów.

Nie znajdujem y wprawdzie wśród nich takiego podziału pracy ani takiego zró­

żnicowania osobników, ja k u błonkówek towarzyskich, jednak rzuca się w oczy podobieństwo w samym gromadnym spo­

sobie życia.

Przytem nie wszystkie korniki to w a­

rzyskie prowadzą zupełnie ten sam try b życia: jed n e pod względem obyczajowym bardziej zbliżają się do mrówek, inne do pszczół. Dotyczę to zwłaszcza w y­

chowywania potomstwa: u jedn y ch la r­

wy wzorem mrówek nie mają odrębnego pomieszczenia, lecz są porozrzucane po galeryach i chodnikach między dorosłe- mi; u innych, które zbliżają się pod tym względem do pszczół i os, każda larwa posiada własną komórkę w drewnie, w niej odbywa cały rozwój i przeobraża się w poczwarkę.

Do korników pierwszego typu o la r­

wach, żyjących swobodnie, nie w zam­

knięciu, należą rodzaje: Platypus, k tó re­

go europejskim przedstawicielem je s t PI.

cylindrus F., zamieszkujący dęby, oraz przeważna liczba gatunków z rodzaju Xyleborus, którego przedstawicielami w Europie są X. dryographus Ratzb., X.

monographus F. i X. Saxeseni Ratzb.

Ten drugi rodzaj zresztą stanowi przej­

ście do drugiej grupy, hodującej larwy w komórkach i dlatego o niektórych jego g atunkach będziemy jeszcze mówić później (mianowicie o X. dispar).

Korniki o larwach, żyjących swobod­

nie, w ygryzają sobie w drewnie chodni­

ki dość szerokie, pojedyńcze lub gałęzi- ste. W nich hodują grzyby, w nich składają jaja, w nich też żyją ich larw y (beznogie czerwie) oraz poczwarki, po­

mieszane razem z dojrzałemi. Przypo­

mina to stosunki, panujące w mrowisku.

U niektórych gatunków z tej grupy (np. w rodzaju Xyleborus) samce są mniejsze i słabsze od samic i przytem pozbawione skrzydeł; posiadają one ty l­

ko pokrywy skrzydłowe zrośnięte po­

środku.

W s k u te k tej różnicy między płciami

stosunki towarzyskie tych chrząszczów

(6)

294 WSZBCHSW IAT JSIs 19

układają się w sposób swoisty. P arze­

nie się odbywa się zaraz po wydobyciu się młodych z poczwarek. Następnie samice, będąc uzdolnione do lotu, udają się na wędrówkę, opuszczają rodzinne gniazda i lecą szukać innych drzew, w których drążą sobie nowe chodniki.

Samcy, jako słabsze, nie mogłyby im pomódz w tej pracy, są więc zupełnie niepotrzebne na nowych siedzibach; a że nie m ają skrzydeł, nie mogą więc naw et towarzyszyć samicom i pozostają w da- wnem mieszkaniu.

Ma to jed n ak dla nich bardzo niemiłe skutki. Samcy tych korników rodzą się w znacznie szczuplejszej liczbie, niż s a ­ mice, i wogóle są bardzo nieliczne. To też po opuszczeniu rodzinnych chodni­

ków przez samice pozostaje tam s to s u n ­ kowo mafo samców, tak, że nie mogą nadążyć ze zjadaniem rozw ijających się zarodni. Grzyby w takich chodnikach rozwijają się coraz bujniej, pow staje tam cały ich las, grożący uduszeniem zam ie­

szkującym go samcom, o ile nie uciekną s tam tąd zawczasu.

A ucieczka ta nie j e s t rzeczą ta k ła­

twą: latać samcy nie mogą, bo nie mają skrzydeł; zresztą nie potrafią same d r ą ­ żyć chodników nowych, muszą więc ko­

niecznie mieszkać w gotowych, w ydrążo­

nych uprzednio przez samice. Mimo to jed n ak umieją dać sobie radę w sposób tak pomysłowy, że możnaby je posądzić 0 świadomy i celowy sposób postępo­

wania.

Oto schodzą one ze w szystkich kory­

tarzy w jakiem ś drzewie do jednego, 1 tam gromadzi się ich tyle, że znika obawa zaduszenia przez rozrastające się grzyby. A zarazem zebrane tam samcy m ają już zapewnioną do końca życia do­

stateczną ilo ść ' pożywienia.

Z powodu względnie małej liczby sam ­ ców nie łatwo je s t znaleść ta k ą m ęską kolonię tych owadów i — natrafienie na nią stanow i nie lada gratkę dla z b ie ra ­ czy chrząszczów.

Możliwą (ale nie stwierdzoną) j e s t rze­

czą, że samice przed opuszczeniem ro­

dzinnego gniazda odwiedzają takie ko­

lonie męskie; miałoby to przynajmniej

wielkie znaczenie, zapobiegałoby bowiem łączeniu się w blizkiem pokrewieństwie.

Ale faktu takiego nie udało się dotych­

czas nikomu zaobserwować.

Przejdziemy teraz do drugiej gru p y korników, w której wychowanie potom ­ stw a nie odbywa się wprost w k o ry ta ­ rzach j a k u mrówek, ale w komórkach ja k u pszczół. Jako przedstawiciel tej grupy może służyć g atunek X ylopterus s. Trypodendron lineatus 01iv.

Tutaj drążenie chodników odbywa się w sposób odmienny niż w poprzedniej grupie. Mianowicie samica w ygryza n aj­

pierw główny poziomy korytarz, a n a ­ stępnie dorabia do niego z obu stron małe, owalne zagłębienia. Całość w y g lą­

du na przekroju pnia niby rysunek słu pa do włażenia ze szczebelkami z bo­

ków. Do każdego dołka samica składa po jajku. Dołki te zatem są prawdziwe- mi komórkami lęgowemi.

Jeszcze przed niewielu laty mniemano, że na złożeniu ja je k kończą się wszelkie czynności rodzicielskie samiczki. Obecnie jed nak wiemy już, że taki pogląd je s t błędny i że czerwiowata larw a nie je st uzdolniona ani do ruchów samodzielnych ani do samodzielnego karmienia się. Pod tym względem przypomina ona larwy pszczół i os.

Umie ona wprawdzie w miarę wzra­

stania powiększać swą komórkę, w gry­

zając się w nią coraz głębiej, ale po­

w stające przytem trociny nie służą jej wcale za pokarm i, o ile n aw et zostaną połknięte przechodzą niestrawione przez przewód pokarmowy. Będąc zaś pozba­

wiona zdolności do łażenia, larwa nie może opuścić komórki i, co za tem idzie, nie może sama szukać pokarmu. Matka więc musi go jej dostarczyć w potrzeb­

nej ilości.

Samiczki tych korników m ają też dość- pracy z wychowywaniem potomstwa: m u­

szą troszczyć się o „zasianie" w chodni­

kach odpowiednich grzybów, o „zżęcie*

ich w porę (zanim wytworzą zarodniki) i o napełnienie zebranym plonem komó­

rek z larwami. Ta ostatnia czynność

nie ogranicza się wcale do jednego r a ­

zu: w miarę spożywania zapasów przez

(7)

Ko 19 W SZECHSW IAT 295

larwy, samiczka musi je wciąż odnawiać;

aż dopóki larw a nie przestanie jeść i nie przekształci się w poczwarkę.

Samczyki z rodzaju Xyloterus posia­

dają zupełnie rozwinięte skrzydła i ucze­

stniczą w weselnym wzlocie samiczek, nie uczestniczą je d n a k w pracach koło żywienia młodych.

Zatem obie grupy korników różnią się wyraźnie je d n a od drugiej pod wzglę­

dem sposobu wychowywania potomstwa i drugorzędnych różnic płciowych. Nie są one jed n ak bynajmniej odgraniczone ściśle jed n a od drugiej, lecz łączą się zapomocą form przejściowych. W Euro­

pie taką formą przejściową je s t gatunek X yleborus dispar P.

W g atu n k u tym samczyki są mniejsze i mniej doskonale uorganizowane od sa­

miczek, podobnie ja k w innych g a tu n ­ kach tego rodzaju, należącego do pierw­

szej grupy; ale zato młode chowają się nie wprost w korytarzach, lecz w osob­

nych komórkach lęgowych ja k w drugiej grupie.

Możnaby więc ten gatunek zaliczyć z równą słusznością do rodzaju Xylebo- rus (podług drugorzędnych różnic płcio­

wych) ja k i do Xyloterus i Trypoden- dron (podług sposobu wychowania po­

tomstwa). Niektórzy system atycy roz­

wiązują kw estyę w ten sposób, że tw o­

rzą dla niego odrębny rodzaj — Anisan- drus. W każdym zaś razie stanowi on ja sk ra w y przykład tej znanej prawdy, że w naturze niema skoków.

Po wszystkiem, cośmy tu powiedzieli, nie może ulegać zaprzeczeniu analogia między obyczajami pszczół a korników, hodujących potomstwo w komórkach lę­

gowych, analogia tem wyraźniejsza, że są przecie i pszczoły dzikie, robiące ko­

mórki dla larw również w drzewie. Ró­

żnica polega na tem, że pszczoły karmią swoje larw y miodem i pyłkiem kw iato­

wym. a chrząszcze grzybami, ale ten d ru ­ gi sposób żywienia odnajdujemy zato u niektórych mrówek zwrotnikowych.

Widzimy zatem, że in sty n k ty towa­

rzyskie rozwinęły się w różnych g r u ­ pach zwierząt, o ile tylko ich system

nerwowy był uzdolniony do wzniesienia się na wyższe stopnie rozwoju.

Ciekawą je st rzeczą, że gatunki tych samych rodzajów korników żyją również w Ameryce (ńp. w półn. Amer. Xylebo- rus celsus, Xylographus pubescęns, Pla- typus compositus, Xyloterus refusus itd.) i prowadzą tam zupełnie taki sam tryb życia, ja k gatunki europejskie.

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et przy­

puścić, że jako samodzielne gatunki po­

wstały one dzięki współdziałaniu k o rn i­

ków i obecnie mogą istnieć jedynie we współżyciu z odpowiedniemi gatunkam i tych chrząszczów.

Na zakończenie powiemy jeszcze parę słów o wpływie tych korników na napa­

stowane przez nie drzewa i o znaczeniu ich w gospodarce leśnej i dla ludzi.

Korniki te osiedlają się częścią w drze­

wach iglastych (np. Xyloterus lineatus), częścią w liściastych (Platypus cylindrus, gatunki z rodzaju Xyleborus), przyczem napastują najrozmaitsze drzewa, zarówno leśne ja k i ogrodowe (dęby, buki, brzo­

zy, lipy, akacye, drzewa owocowe i t. d.).

Samym drzewom nie zrządzają one żad­

nej wyraźnej szkody, zmniejszają jed n ak bardzo swenti chodnikami techniczną wartość drzewa, zwłaszcza gdy ma ono pójść n a wyroby stolarskie lub inne.

Z tego więc powodu człowiek musi s ta ­ wać z niemi do walki. W alka ta zaś nie je st bardzo łatwa, ze względu na u k ry ­

ty tryb ich życia.

W ogrodach ogrodnicy zasmarowują różnemi maściami lub zatykają drewnia- nemi zatyczkami otwory, którem i korni­

ki dostały się do środka pnia. W la ­ sach stosowanie takiego sposobu je s t rzeczą najzupełniej niemożliwą; można tam je d n ak skorzystać z tej okoliczno­

ści, że korniki ambrozyjne niechętnie osiedlają się w pniach zdrowych i obfi­

tujących w soki. Najodpowiedniejsze dla nich są drzewa mniej lub więcej chore;

gdzie takich nie znajdują a mają do w y­

boru między zupełnie zdrowem rosnącem

a zrąbanem, to przekładają to ostatnie.

(8)

296 W SZECHSW IAT JMó 19

Korzystając z tej ich właściwości, mo­

żna zrąbać pew ną liczbę drzew latem i pozostawić je w lesie. Korniki te w y ­ dają zazwyczaj dwa pokolenia w ciągu roku i rojenie się samic przypada raz w kw ietniu a drugi raz w sierpniu. Otóż samiczki tego drugiego pokolenia osiedlą się w zrąbanych pniach i złożą w nich jajka. Następnie zaś można będzie sp a­

lić drzewa wraz z ja jam i i chrząszczami i w ten sposób położyć kres ich działal­

ności, o ile dała się ona we znaki.

Trzeba je d n ak przyznać, że korniki te rzadko zjawiają się w większej liczbie i rzadko obecność ich staje się wybitnie szkodliwą. Należy przypuścić, że mają one dużo n atu raln y ch wrogów i to p r a ­ wdopodobnie j e s t przyczyną, iż tylko wyjątkowo ukazu ją się liczniej i zrzą­

dzają poważniejsze szkody.

B . Dyakowski.

M A R IP O S A , P A R K D R Z E W O L B R Z Y M I C H

(w e d łu g W . G arvensburga).

Ameryka posiada obecnie 7 wielkich narodowych parków ochronnych, a mię­

dzy niemi park Mariposa, mieszczący w sobie sławne drzewa olbrzymie.

Na zachodnich zboczach łańcucha gór Sierra Nevada, pośród lasów śpilkowych na wysokości 1 600—2 0 0 0 m spotykam y sławne sekwoje (drzewa mamutowe), Seąuoia gigantea, pojedyńczo stojące. Ol­

brzymy te, tudzież pokrewny g atu n ek Se­

ąuoia sempervirens są przedstawicielami g atu n k u drzew, które w ubiegłych w ie­

kach rosły na północnej półkuli, w k r a ­ ja ch z klim atem um iarkowanym , w epo­

kach lodowych jed n ak wyginęły z w y ­ ją tk ie m okazów w Sierra Nevada pozo­

stałych. Nazwę dzisiejszą dal im bota­

nik Endlicher na cześć półkrwi indyani- na Seąuoya, k tó ry dla swego szczepu ułożył alfabet i ję z y k piśmienny. Sek­

woje miały w iek złoty w okresie tr z e ­ ciorzędowym, widziały powstanie i roz­

wój rodu ludzkiego, w cieniu swoim da­

wały schronienie mastodontom i dynote- ryom; dzisiaj rosną jedynie w krainie A m eryki północnej powyżej wspomnia­

nej. Są one jedynem i tworami żyjącemi, pozostałemi z dawniejszych epok geolo­

gicznych, a wiekiem dorównywają im lub je przewyższają jedynie porosty, pio­

nierzy świata roślinnego. Postępując z południa na północ, podróżnik dostrze­

ga, że sekwoje rosną tutaj coraz to w głębszych dolinach, tak, ja k b y sobie dobierały na skłonach i w dolinach gór najlepsze i pod względem klimatycznym najodpowiedniejsze miejsce. Mimo tego je s t zadziwiającem, że ta k olbrzymie drzewa w ytrzym ały przez tysiące lat wszelkie kataklizm y i burze, gdyż wiek ich oceniają conajmniej na 2 0 0 0 lat, a niektórzy przyrodnicy naw et na 6 0 0 0

lat. Kiedy wędrówka ludów zniszczyła panowanie Rzymian, kiedy Amerykę od­

kryto i Europejczycy tam się osiedlać zaczęli, drzewa te już ozdabiały ta m te j­

szą przyrodę. Sekwoje są poniekąd nie­

śmiertelne, gdyż nie podlegają chorobom, a w świecie roślinnym i zwierzęcym nie m ają szkodników i wrogów. Zagraża im jedynie burza, upał, trzęsienie ziemi, po­

żar, lub chciwość człowieka, dzisiaj j e ­ dnak i te niebezpieczeństwa są nie tak groźne, odkąd człowiek wziął sekwoje pod swą opiekę. Przytem faktem je st przez przyrodników stwierdzonym, że z bardzo małemi wyjątkami wszystkie drzewa utrzym ały się znakomicie, olbrzy­

mie ich pnie strzelają prostopadle w gó­

rę, a korony mają śliczne uliścienie.

Gdzieniegdzie widzieć można ślady ognia, przyczem gąbczasta kora je s t zagłębiona i zwęglona. Ogień zresztą nie je s t tak groźny, gdyż kora ma grubości do 40 cm, a gałęzi rozpoczynają się dopiero w tak znacznej wysokości nad ziemią, że ogień nie łatwo dosięgnąć je zdoła. Przed ogniem chroni je niezapalna żywica, a silna budowa pni elastycznych nie boi się n aw et wielkich burz, które tylko w wierzchołkach zdołają stare gałązki odłamać, a młode natomiast wzmacniają i prostują.

Między cyprysami, sosnami i jodłami sek­

(9)

JSle 19 WSZECHSWIAT 297

woje już zdaleka rozpoznać można, gdyż, chociaż inne drzewa są niekiedy od nich wyższe, żadne jed n ak nie dorówna im grubością pni, które spraw iają wrażenie olbrzymich kolumn. Przy samej ziemi koło sękatych korzeni pień ma okrągłe zgrubienie, następnie do V 3 wysokości drzewa zupełnie je s t gładki, a stąd do­

piero rozrastają się grube gałęzi i gałąz­

ki; pień je d n a k ma ta k ą sarnę grubość aż do połowy wysokości drzewa, potem zaś zmniejsza się nagle i zakończa k ró t­

kim wierzchołkiem. Młodsze drzewa m a­

j ą wierzchołki smukłe i regularnie pira­

midalne, starsze trac ą tę sym etryę przy­

je m n ą dla oka, gdyż z wierzchołka i z bo­

ków odpadło wiele gałęzi, przez co drze­

wo w ywiera już wrażenie ruiny. Ten wygląd świadczy o starości drzewa, któ­

re tylko grubieje, lecz w górę niewiele przyrasta. To też grubość pnia i jego wzrost pionowy najwięcej imponuje i świadczy o sędziwym wieku.

Kora barw y cynamonowej,pionowo row­

kowana, j e s t porowata i ja k b y łuskami pokryta, drzewo samo barw y jasno-czer- wonej, lekkie i niewiele warte; używają go na budulec, do wyrobu gontów i do fabrykacyi ołówków.

Gra barw, kiedy słońce oświetli pnie i niebieskawo - zielone liście, je st w spa­

niała o przeważającym tonie złotawo- czerwonym i niebieskawo-zielonym.

O rozmiarach olbrzymich sekwoi mo­

żna sobie zrobić dobre pojęcie przez po­

równanie z innemi przedmiotami. Jeden olbrzym np. ma 90 m wysokości, 29 m obwodu i 9 m średnicy pnia; jeden pień je s t w środku przełupany i przez tę wiel­

ką szparę wiedzie droga, mogąca obok siebie prawie dwa wozy zmieścić.

Widok ty ch drzew olbrzymich napawa widza ufnością i wytrwałością w walkach i przeciwnościach życiowych, i daje nam żywy przykład, że odważne stawianie czoła przeciwnościom i wytrwałość zdoła utrw alić byt, przedłużyć go i przed znisz­

czeniem obronić.

Sekwoje są żywym obrazem przeszło­

ści, teraźniejszości i przyszłości, nic bo­

wiem nie wskazuje, aby niezadługo mia­

ły zniszczeć; wzbudzają cześć i poszano­

wanie i wyjaśniają nam, dlaczego ludy pierwotne cześć niemal boską oddawały wielkim i wspaniałym drzewom.

D r. F. W.

Al<ademia Umiejętności.

III. W y d zia ł matem atyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia j kwietnia 1 9 1 1 r.

P rzew odniczący: D y rek to r E . J a n c ze w sk i•

(Dokończenie).

Czł. Ludw . Birkenmajer przedstawia roz­

prawę własną p. t.: „Flores A lm agesti“.

Rzekomo zaginiony t r a k t a t J a n a Bianchini, m atem atyka i astronoma ferrarskiego z XV stulecia.

Zarówno u włoskich bibliografów ja k u historyków lite ratu ry , ja k Giamaria Maz- zuchelli, P ię tro Riccardi, Girolamo Tira- boschi, spotykam y się z twierdzeniem, że niepospolity astronom włoski XY-go wieku Giovanni Bianchini (Blanchinus), długoletni profesor na uniwersytecie w P errarze i ta m ­ że zmarły około ro k u 1465, prócz innych, dochowanych dotychczas jego pism, był t a k ­ że autorem obszerniejszego t r a k t a t u treści matem atycznej i astronomicznej, że jednak dzieło to — oczywiście w rę k o p iś m ie — póź­

niej zaginąć miało bez śladu. Potwierdził tę wiadomość p. Antoni Favaro, profesor hisfcoryi n au k m atem atycznych w U niw er­

sytecie padewskim, kiedy p. B. zwrócił się był do niego, przed k ilkunastu laty, z p ro­

śbą o bezpieczniejsze w tej mierze informa- cye. Bezowocny wynik poszukiwań owego zagadkowego t r a k t a t u po zasobnych w rę- kopismy bibliotekach italskich wzniecał n a ­ wet podejrzenie, że cała trąd y c y a o rzeczo­

nym utw orze uczonego ferrarskiego polega na pomyłce, czy też mistyfikacyi. Do t a ­ kiego mniemania można było tem łatwiej się skłaniać, że naw et najbardziej d o ty c h ­ czas szczegółowy Bianchiniego biograf, uczo­

ny Gianandrea Barotti, w I-ym tomie swych

Memorie istoriche di L e tt e r a ti ferreresi (Fer-

ra ra 1792), lubo rozwodzi się dość szeroko

o tablicach astronomicznych swego ziomka,

o jego pismach astrologicznych, o najcie-

kawszem z pośród nich zaledwie wspomina,

nie nadmieniając, czy i gdzie rękopism tego

dzieła miałby się znajdować. Tym czasem

ciemna t a sprawa wyjaśniła się niedawno

w nieoczekiwany sposób. Pokazało się, że

rękopism kwestyonow anego t r a k t a t u współ­

(10)

298 WSZECHSWIAT JSIś 19

czesny (XV wiek) i wybornie dochowany spoczywał długie lata w u k ry c iu w K r a k o ­ wie, w bibliotece Jagiellońskiej.

Ponieważ dokładniejszy opis rzeczonego rękopismu (J\° 558, pcp. in folio), opisanego niedostatecznie przez Wisłockiego, tudzież podanie bardziej szczegółowe jego osnowy p. B. ma zamiar zamieścić w krótc e w innem wydawnictwie Akademii, ograniczyć się t u przeto można do wiadomości w tej mierze najistotniejszych.

Rękopism, o k tó ry m mowa, pisany itali- ką, czytelnie i bardzo porządnie, p o w sta ł—

j a k to w ynika niewątpliwie z różnych zna­

mion paleograficznych, a (akże z jakośoi j e ­ go starożytnej oprawy — poza Polską, zape­

wne w samej Italii. Najdobitniej świadczy 0 tem znak wodny papieru, t. z w. filigran:

w naszym kod. rękopiśm. wilk biegnący z ogonem zadartym , obcy zupełnie pap ie­

rom, w yrabianym w Polsce a n aw et do P ol­

ski im portowanym; oprawa je s t również za­

graniczna, przynajm niej nie k rakow ska. N ie­

stety, nie je st on podpisany przez p ierw o t­

nego właściciela, a nadew szystko przez te ­ go — niewątpliwie naszego rodaka — który kodeksem tym obdarzył niegdyś zbiory J a ­ giellońskiej biblioteki. Zachowały się w y­

raźne na ty m woluminie ślady, dowodzące, że Ms. ten przynajm niej w X V I wieku znaj­

dował się już w Krakowie: istnieją jednak poszlaki przesuwające z wielkiem praw do­

podobieństwem porę akwizycyi tego kodek­

su już do końca XV-go stulecia. Jeżeli tak, to foliant ów przywieziony został do n a s — ja k tyle inn y ch wówczas — niezawod­

nie przez jednego z polskich scholarów, k t ó ­ rzy w XV-tem i X V I tem jeszcze stuleciu kształcili się po różnych un iw ersy te ta ch italskich: w Bolonii, w Padwie, w Rzymie 1 rzadziej odwiedzanych: Perudżyi, wreszcie Ferrarze.

T y t u ł całego t r a k t a t u , wypisany rę k ą in ­ ną, ale współczesną jest: L ib er F lorum AI- magesti per Jo a n n e m B lanchinum in no- vem t r a c ta tib u s editus; składa się rzeczywi­

ście z 9-ciu odrębnych tra k ta tó w , z k tó ry c h każdy w swym nagłówku, wypisanym mi­

nią, podaje zarazem własną osnowę. (Ini- cyały są zdobnie kaligrafowane, czerwono i niebiesko malowane, ale nie luksusowe).

Np. 1-szy t r a k t a t ma nadpis (minią): Trac- ta tu s primus arismetiche per Jo h a n n e m de Blanchinis. — Liber primus. J n c ip it prohe- mium, albo na karcie 17-ej: T r a c t a t u s ter- tius Jo h an n is de Blanchinis liber prim us incipit. — De declaratione Sinuum R ecti et Versi, atq u e de modo componendi tabulas ad hoc necessarias i t. d.

Cały t r a k t a t uczonego ferrarskiego obej­

muje: wykład a r y tm e ty k i liczb całkow itych i ułam kow ych, własności liczb całkow itych,

dalej wykład algebry owoczesnej, geom etryi Euklidesowej w znacznem skróceniu, trygo- nom etryi płaskiej i sferycznej, poczem (od księgi V poczynając) idą zastosowania do astronomii sferycznej i planetarnej, przy- czem warto podkreślić, że w tej obszerniej­

szej części całego t r a k t a t u niema t a k zw y­

kłej u innych współczesnych przymieszki astrologicznej. T r a k ta t zawiera oczywiście wiele rzeczy skądinąd już znanych, zawiera jed n ak także szczegóły, k tórych p. B. nie waha się uważać za duchową własność Bian- chiniego. Do ty c h w pierwszym rzędzie zalicza w części m atem atycznej dość św ia­

dome operowanie potęgami, k tó ry ch w ykład­

niki są ułamkami, wyciąganie pierwiastków stopnia wyższego niż trzeci, a zwłaszcza wywody Bianchiniego odnoszące się do ilo­

ści niewymierny cli, które zwie liczbami głu- chemi (numeri surdi), w geom etryi niezna­

ne skądinąd własności pięcioboku nieforem- nego wpisanego w koło i t. p. W części astronomicznej, prócz k r y ty k i Ptolemeusza, uderza dość znaczny poczet własnych Bian­

chiniego obserwacyj księżyca, planet i zać­

mień. Nieco egzotyczny t y t u ł „K w iaty Al- m a g e s tu “, k tó ry Bianchini nadał swojemu utworowi, tłum aczy się pokrewieństwem j e ­ go treści z grecką.składnią MefbtY] £óvra£ic;

(w skażeniu językowem u Arabów Almage- sti) Klaudyusza Ptolemeusza. Wszelako n a ­ leży dodać, że dwa te naukowe w ytw ory bynajmniej się nie pokrywają, skoro przy­

najmniej czwarta część „Kwiatów" zawiera w ywody i d o k try n y (np. algebra, ilości nie­

wymierne, R eguła Cos, Reguła falsi i t. p.), k tó ry c h napróżno szukalibyśmy w dziele astronoma aleksandryjskiego.

Czł. K. Ż orawski przedstawia rozprawę p. Ad. R osenblatta p. t.: „Przyczynek do klasyfikacyi ro7.wijalnych powierzchni algo- b ra ic z n y c h 11.

W rzeczy tej p. R., opierając się na wzo­

rach P luckera i Cayleya, wyprowadza dla powierzchni algebraicznych rozwijalnych d a ­ nego stopnia wzory: 1) na górną granicę stopnia krawędzi zw rotu tej powierzchni, 2) na dolną granicę stopnia tej krzywej oraz 3) na górną granicę jej rodzaju. Na pod­

stawie tych wzorów podaje tablice, określa­

ją c e te granice dla powierzchni algebraicz­

n y c h rozwijalnych dwudziestu paru stopni początkowych.

S ekretarz zawiadamia o ostatnio odbytych posiedzeniach Komisyi fizyograficznej.

Dnia 24 m arca w południe odbyło się w auli U n iw e rsy te tu Jagiellońskiego posie­

dzenie Komisyi fizyograficznej, z udziałem Prezesa Akademii Um,, członków W ydziału m atem atyczno - przyrodniczego i zaproszo­

n y ch uczestników, dla wyrażenia s e k r e ta ­

rzowi prof. W. Kulczyńskiem u uznania za

(11)

JMś 19 WSZECHSWIAT •299

30-letnią pracę w Komisyi. Przewodniczył, w zastępstwie chorego prof. d-ra B. J a n ­ czewskiego, prof. dr. Godlewski, J. Bks. hr.

St. Tarnowski przemówił w imieniu A kade­

mii Umiejętności, prof. dr. E . Godlewski w imieniu W ydziału m atem atyczno-przyrod­

niczego, prof. dr. M. Raciborski w imieniu członków Komisyi fizyograficznej, prof. dr.

E . Romer jako delegat Polskiego Towa­

rzystw a przyrodników im. Kopernika, prof.

dr. W. L. Jaw orski w imieniu daw nych uczniów jubilata. Prof. dr. W. Szajnocha odczytał adres wystosowany przez Wydział T ow arzystw a Tatrzańskiego, prof. dr. J. N o ­ w ak mówił w imieniu W ydziału Krajowego Tow arzystw a rybackiego; pp. B. Rydzewski i L. Mierzejewski złożyli adres od Kółka przyrodniczego uczuiów U n iw e rsy tetu J a ­ giellońskiego.

Od K om itetu, który pod przewodnictwem prof. d-ra E . Janczewskiego zajął się urz ą­

dzeniem obchodu, prof. dr. B. Godlewski złożył jubilatow i w upom inku album z fo­

tografiami Prezesa Akademii hr. St. T a r ­ nowskiego, licznych członków Akademii Urn.

i innych przyrodników.

Po odczytaniu nadesłanych telegramów i listów przemówił prof. Kulczyński, dzię­

k ując za objawy uznania i prosząc o zacho­

wanie m u życzliwości nadal.

Tego samego dnia wieczorem Komisya fi- zyograficzna odbyła posiedzenie adm inistra­

cyjne.

Przewodniczący prof. dr, E. Godlewski, zagajając posiedzenie, wspomniał o stracie, k tórą Komisya poniosła przez śmierć swego współpracownika, ś. p. d-ra A. Berezowskie­

go. Pam ięć zmarłego obecni uczcili przez powstanie.

Sekretarz zdał sprawę z wydawnictw Ko­

misyi w ro k u 1910. Wydano 44-ty tom Sprawozdań z materyałam i do fizyografii krajowej; z A tlasu geologicznego Galicyi pojawi się w najbliższych dniach zeszyt 25, złożony z map: U strzyki Dolne, T urka, Bo- lechów, opracow anych przez prof. d-ra J . Grzybowskiego; w d r u k u są dwa inne ze­

szy ty (22 i 24-ty), po k tó ry c h wydaniu do ukończenia A tla su brakować będzie jeszcze tylko map: Wadowice i S ta ry Sambor.

P rzyjęto odczytane przez sekretarza spra­

wozdania: Sekcyi meteorologicznej, geolo­

gicznej, zoologicznej, botanicznej, tudzież Zarządu muzealnego.

Przedstaw iony przez p. A. Nowickiego ra ch u n ek z funduszów Komisyi za r. 1910 przyjęto i udzielono zarządowi Komisyi ab- solutoryum.

W sprawie program u prac i preliminarza w ydatków na rok 1911 zabierali głos pp.

bar. J . Brunicki, prof. O. Bujwid, prof. dr.

B. Godlewski, prof. dr. M. Raciborski, prof.

dr. E. Romer, S. Stobiecki i sekretarz. Głó­

wnym przedmiotem dyskusyi były przesz­

kody krępujące Komisyę, mianowicie niedo­

s ta te k funduszów i obojętność społeczeństwa, nieobeznanego z celami Komisyi i z rezul­

tatam i przez nią dotychczas osiągniętemi.

Na wniosek prof. d-ra Raciborskiego pole­

cono Zarządowi Komisyi obmyślenie środ­

ków, k tóre doprowadziłyby 1 ) do powięk­

szenia funduszów Komisyi, 2) do spopulary­

zowania jej prac.

Uchwalono następujący preliminarz wy­

datków na rok 1911.

I. Sekcya meteorologiczna:

Zasiłek dla p. Stan. Kalinowskie­

go na pomiary magnetyczne w Kró­

lestwie Polskiem ... 500 K.

II. Sekcya geologiczna:

1. Zasiłek prof. d-rowi W. Fried- bergowi na badanie forrnacyi solnej w okolicach Kossowa, Kałusza, Ko­

łomyi i S t a n i s ł a w o w a ... 300 „ 2 Zasiłek d-rowi Z. Rozenowi na badanie skał ogniowych w okolicach Białej, Bielska, Andrychowa, Żywca i w niektórych dawniej pominiętych miejscowościach w Cieszyńskiem — 200 K , na badanie pokładów sol­

nych w Galicyi— 200 K., razem. . 400 „ 3. Zasiłek prof. d rowi T. W i­

śniewskiemu na dalsze prace mapo­

we w P r z e m y s k i e m ... 200 „ 4. Zasiłek d rowi B. Kropaczko- wi na dalsze badania geologiczne

w R z e s z o w s k i e m ... 200 5. Zasiłek d-rowi W. Kuźniarowi na dokończenie badania zjawisk k ra­

sowych w T a t r a c h ... 300 „ 6. Zasiłek p. A. Mazurkowi na badanie trzeciorzędu w Krakowskiem 200 „

7. Zasiłek p. S. Weignerowi na badanie zjawisk krasowych w W. Ks.

Krakowskiem i przyległej części Królestwa P o ls k i e g o ... 150 „

8. Na wyzyskanie pod względem geologicznym cegielni B an k u hipo­

tecznego w Ludwinowie . . . . 700 „ III. Sekcya zoologiczna:

1. Zasiłek d-rowi E. Kiernikowi na dalsze badania szczątków dylu- wialnych w grocie Magóry w T a ­ t ra c h ... 500 „

2. Zasiłek p. S. Minkiewiczowi na dalsze badania faunistyczne jezior t a t r z a ń s k i c h ... 500 „

3. Zasiłek p. E. S cheohtlow i-na badanie roztoczów wodnych . . . 300 „

4. Na zestawienie zbioru gadów i płazów krajow ych dla Muzeum K o m i s y i ... 200 „

5. Zakupno k siążek ... 100 „

(12)

300 W SZECHSW IAT J\B 19

IV. Sekcya botaniczna:

1. Zasiłek d-rowi H. Zapałowi- czowi na dalsze badania florystycz- ne w K a rpatac h Pokucko-m arm aro- s k i c h ... 500 „

2. Zasiłek p. A. Żmudzie na wy­

cieczki w interesie „Flory Polskiej" . 300 „ 3. Zasiłek p. W aśniewskiem u na badania mykologiczne w Królestwie P o ls k ie rn ... 200 „

4. Zakupno roślin... 100 „ 5. Zakupno k s i ą ż e k ... 100 „ V. W y d a tk i na urządzenie i utrzym anie M u z e u m ... 400 „

JSTa wniosek p. S. Stobieckiego polecono Zarządowi Komisyi re m u n e rac y ę kustosza podnieść, gdy to będzie rzeczą możebną, o 400 K.

Przystąpiono do wyborów: Przew odniczą­

cym Komisyi na rok 1911 w ybrano prof.

d ra A. W itkowskiego, sek retarz em na dwa lata prof. W. Kulczyńskiego, sk ru ta to ra m i rachunków Komisyi za rok 1911 pp. prof.

T. Sikorskiego i A. Nowickiego, zastępcami s k ru ta to ró w pp. prof. R. G utw ińskiego i S.

Udzielę. Do Komisyi kontrolującej muzeal­

nej wybrano pp. J . Bocheńskiego, prof. R.

Gutwińskiego i S. Stobieckiego. Zatw ier­

dzono wybór delegatów sekcyj do Zarządu muzealnego: pp. prof. J . Śnieżka, prof. R.

Gutwińskiego i d-ra W. Kuźniara. P r z y ­ jęto n a s tę p u ją c y c h k andyda tów na spółpra- cowników Komisyi, proponow anych przez Sekcye: d-ra Władysława Szafera i p. K on­

stantego Prószyńskiego z Sekcyi botanicz­

nej, d-ra J a n a Grochmalickiego, p. S tani­

sława Minkiowicza i prof. J a n a S ta c h a z S ek ­ cyi zoologicznej.

P rzedstaw ioną i um otyw ow aną przez prof.

d^ra E . Godlewskiego uchw ałę Sekcyi rol­

niczej, k tóra na posiedzeniu w dniu 23 b. m.

postanowiła się rozwiązać, zatwierdzono.

Uchwalono zwrócić się do Zarządu A k a ­ demii Um. z prośbą 1) o skłonienie W y ­ działu Krajowego do zawiadamiania A k a d e ­ mii lub Komisyi fizyograficznej o z a b y tk a ch geologicznych, od k ry w a n y ch przy robotach m elioracyjnych, drogowych i kolejowych, 2)- o wyjednanie dla pracowników Komisyi wol­

n ych k a r t jazdy lub przynajm niej zniżek ceny biletów kolejowych.

S ekre ta rz zawiadamia, żs posiedzenie K o­

misyi historyi nauk m atem at. - p rz yrodni­

czych odbyło się dnia 29 m arca 1911 ro k u pod przew odnictw em prof. d-ra J . R o sta ­ fińskiego.

S ekre ta rz zawiadomił, że z t r a k t a t u (a u­

tograf) Marcina Bierna Olkuszanina p. t.

N ova Oalendarii Romani reformatio sporzą­

dził wierny odpis tek stu , oraz licznych znaj­

dujących się ta m tablic i skolacyonował to

wszystko z oryginałem (Ms. Bibliot. Jagiell.

1853). Z rzeczy tej nie można było jesz­

cze przygotować definitywnego te k s tu , z po­

wodu, że drugi współczesny, zdobny odpis (z roku 1516) tego samego t r a k t a t u , posła­

ny przez U niw ersytet Jagiell. do Italii na V -te koncylium Lateraneńskie, znajdujący się obecnie we Florencyi, a przez Akadem ię Umiejętności stam tąd drogą dyplom atyczną zarekwirowany, dotychczas nie został nade­

słany do Krakowa.

Prof. dr. L. Birkenmajer kom unikuje w dalszym ciągu wiadomość, że p. Z y g m u n t Mysłakowski doręczył m u interesującą ro z­

prawę p. t.: „O. Waleryan Magni i kontro- wersya w sprawie odkrycia próżni“, z dzie­

dziny historyi fizyki, tem ciekawszą, że przedmiot jej pozostaje w związku z w pro­

wadzeniem pierwszego b arom e tru do Polski (pod koniec panowania Władysława IV-go).

Ten sarn referent kom unikuje wiadomość, że pomiędzy rękopismami Biblioteki Jagiell.

został przezeń (już dość dawno tem u) wy­

k r y t y astronom iczny t r a k t a t p. t.: „Flores A lm agesti“ , u tw ó r najznakomitszego w XV stuleciu astronoma włoskiego J a n a Bianchini (Blanchinus), prof. na uniw ersytecie w F er- rarze i tam zmarłego około ro k u 1465.

T r a k ta t ten, nie został dotychczas odszuka­

n y w Italii, a stąd też powszechnie uważa­

ny jest zaginiony. Odpis jego, dochowany w naszej książnicy, jest współczesny, zakon­

serwowany wybornie i oczywiście przez j e ­ dnego z polskich na obczyźnie scholarów do Krakowa przywieziony. Ponieważ referent zamierza niebawem podać o tem wiadomość bardziej szczegółową, poprzestaje obecnie na wzmiance, że osnowa t r a k t a t u (na 9 ksiąg podzielonego) jest z kilku względów in te re ­ sująca; że zawiera on nieznane skądinąd ob- serwacye astronomiczne Bianchiniego, t u ­ dzież niepodrzędne wiadomości odnoszące się do historyi powstawania i rozwoju Algebry, k tó rą Bianchini obok astronomii zajmował się z predylekcyą.

N astępnie prof. dr. J . Rostafiński przed­

stawił pokrótce wynik swych poszukiwań nad porą wprowadzenia topoli włoskiej do Polski. N a podstawie licznych świadectw historycznych (ksiąg i rycin) wykazał n a j­

pierw bezpodstawność rozpowszechnionej le­

gendy o rzekomem wprowadzeniu tego drze­

wa do Polski, w szczególności do Wilanowa, przez króla Jana Ill-go, następnie uzasadnił twierdzenie, że topola t a zawitała poraź pierwszy do Polski pod koniec XVIII-go stulecia i to nie z Italii, ale z T urcyi, via Wołosza. J a k o interesujący szczegół refe­

r e n t podnosi fakt, że dotychczas jeszcze is t­

niejące w Polsce topole „włoskie“ mają ba- zie (t. zw. kotki) jedynie męskie, skąd po­

chodzi, że rozmnażania ich dokonywa się

(13)

JSfc 19 w s z e c h s w i a t 301

u nas nie z nasienia, ale z „kotków", albo gałązek.

W sprawie rękopism u B. 280 in ąu a rto (z połowy XV-go wieku) pochodzącego z bi­

blioteki 0 0 . A u g u styanów w Krakowie, o którym ks, Czaykowski podał k ró tk ą wia­

domość na posiedzeniu Komisyi w dniu 27 czerwca 1910 roku, obecny na posiedzeniu, jako gość, p. Aleksander Birkenmajer, który bliżej badał ów rękopism, a w szczególności znajdujący się w nim między innemi t r a k ­ t a t kalendaryograficzny, kom unikuje co na­

stępuje: Rękopism ów jest ciekawy z kilku względów, zwłaszcza z powodu, że zawiera interesujące Polonica. Między innemi znaj­

du ją się tam liczne glosy polskie, nawet prawie zupełny przekład kanonu (Canon missae), ogłoszony przez prof. Łosia i ks.

Czaykowskiego w tomie II. Materyałów ko­

misyi językowej. Dalej są tam najstarsze—

j a k zapewnił dr. Z. J ac him e cki — odpisy n iek tó ry c h hym nów o p atro n a ch polskich.

Wśród tego rodzaju rzeczy znajduje się, w połowie rękopismu, t r a k t a t astronomiczny 0 kalendarzu. Szczegółowe rozpatrywanie pouczyło, że jest t. zw. C om putus chirome- tralis, ułożony w E rfu rcie w r. 1330 przez jakiegoś Jana (w rękopiśmie ty ra jest o n — j a k zresztą także w innych stary c h odpi­

sach tego pisemka — inylaie pomieszany z wcześniejszym o pełne stulecie Ja n e m de Sacrobosco). Rzecz ta istnieje w dość zna­

cznej liczbie daw nych kopij; każda niemal większa biblioteka posiada po kilka takich wczesnych odpisów. T ra k ta cik ten wyszedł drukiem dw ukrotnie w Krakowie u Halle­

ra w ro k u 1507 i 1511 wraz z k o m e n ta ­ rzem Jana Głogowczyka; egzemplarze ich (edycyi z ro k u 1507 unicum) są pomiędzy Cimeliami w bibliotece Jagiell. W A u g u sty - ańskim rękopiśmie jest również komentarz, ale wcześniejszy, z datą 1426 roku i wcale obszerny. Bezimienny jego a utor, możliwie Polak, między innemi u ty sk u je na błędy k a ­ lendarza juliańskiego, ale tylko przygodnie 1 bez szczególniejszego na t j nacisku. Nie podaje też rad w celu uchylenia ty c h błę­

dów. S ku tk ie m tego zabytek ten, lubo nie pozbawiony pewnego interesu, traci na zna­

czeniu wobec kilku innych tego rodzaju, obszerniejszych i wyższą od niego wartość naukow ą mających.

W dalszym ciągu tego samego przedmio- tu, ks. Czaykowski zwraca uwagę na oko­

liczność, że w w ydanym przez Bielowskiego (Monum. Pol. hist. II). Kalendarzu kapi­

tu ln y m krakowskim z r. 1254 data Z m art­

w y c hw sta nia Pańskiego (R esurrectio Domi­

ni) podana je s t na dzień 25 marca, t. j.

w cztery dni po teoretycznej równonocni wiosennej, przyjętej przez Sobór Nicejski na dzień 2 1 -go m arca i później przez długie

czasy t a k przyjmowanej. Pomysł ów, u s t a ­ lający ową datę na 25 marca, najwcześniej pojawił się we Prancyi, gdzie — według re­

ferenta—jego istnienie ju ż w Y l-ty m wieku można stwierdzić, a gdzie także i najdłużej (według referenta przynajmniej jeszcze w IX i X-tym wieku, zapewne jednak jeszcze d ł u ­ żej) ta hypoteza się przechowała, jako „ klucz do pogodzenia różnych pozornie sprzecznych świadectw historycznych o dacie Resurre- ctionis“. R eferent stąd wnosi, że kalendarz kapit. krak., którego pierw otne założenie Bielowski— pomimo daty 1254—odnosi jesz­

cze do wieku XII-go, powstał pod wpływem francuskich tradycyj chronologicznych i na­

ukowych; ja k niemniej i to jeszcze, że owo- czesne duchowieństwo wyższe w Krakowie pozostawało w intelektualnym kontakcie z F ran c y ą i wcześnie już tam obudzonym ruchem naukowym.

N a wniosek prof. d-ra Rostafińskiego, uchwalono przystąpić do edycyi bogatego (na tysiące się liczącego) zbioru zapisek me­

teorologicznych, wykonanych w Krakowie w ciągu pierwszej ćwierci XVI-go wieku, gęsto rozsianych wśród kilkunastu d r u k o ­ wanych współcześnie Almanachów, znajdu­

jącyc h się w bibliotece Jagiellońskiej. Te zapiski pochodzą niemal wyłącznie od owo- czesnych profesorów U n iw e rsy tetu krakow ­ skiego, a właścicieli niegdyś owych paleo- typów , są tam pomiędzy nimi: Leonard z Dobczyc Zasański ( f 1508), wspomniany już wyżej Marcin Biem z Olkusza ( f 1540), Michał z Wiślicy ( f 1576 r.) i inni jeszcze mniej znani. Zwięzłość n azbyt wielka ty c h n o ta t jest wynagrodzona przez wielką ich mnogość, ich nieprzerw aną ciągłość (szereg lat, bez opuszczenia jednego dnia) i niezwy­

kłą na owe czasy system atyczność. O ile dotychczas wiadomo, byłby to jed y n y w E u ­ ropie, dziś istniejący, t a k zasobny zbiór n o ­ t a t o dostrzeganych faktach meteorologicz­

n y ch z przed 400 lat. Komisya uchwaliła przedsięwziąć to wydawnictwo w przekona­

niu o naukowej (nietylko historycznej) waż­

ności tego z a b y tk u i wyraziła nadzieję, że przez um iejętną syntezę tego surowego ma- te ry a łu badacz dzisiejszy potrafiłby rzucić światło na klim atyczne stosunki Krakowa przed czterem a wiekami, a tem samem na roztrząsaną już wielokroć, zawsze jednak ciemną jeszcze kw estyę wiekowych zmian klim atu E u r o p y w czasach historycznych.

Prof. dr. Ad. Wrzosek zwrócił uwagę na ważność zbierania wiadomości o rozpierzch­

łych, często p ry w a tn ą własnością będących, a nieujętych w żadne katalogi-rękopismach, zawierających rzeczy przyrodnicze i na b a r­

dzo pożądane opisywanie ich pod względem

znamion zewnętrznych, nadewszystko ich

treści. W tej mierze referent podaje wnio­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe

Był czas, kiedy Bierkowski cieszył się sławą nie tylko w Krakowie, w którym najczynniejsze lata życia swego spędził, lecz i daleko poza granicami Krakowa i

Udział ją d ra w procesach wy- dzielniczych może być bądź bezpośredni, to znaczy, że ziarnka pierwotne mogą powstawać już w obrębie pęcherzyka j ą ­

padkach uleczenie to je s t tylko pozor- nem, gdyż po pewnym czasie w jego krwi znów zjawiają się trypanosomy i mogą się tak rozmnożyć, że wkrótce naczynia

nych gatunków, nie kopulują pomiędzy sobą, owady, obserwowane przez Towera, łączyły się ze sobą swobodnie.. W yniki tej kopulacyi przedstawiają się ja k