• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 12 lutego 1911 r. Tom X X X .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 12 lutego 1911 r. Tom X X X ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jNfl}. 7 ( 1 4 9 7 ) .

Warszawa, dnia 12 lutego 1911 r. Tom X X X .

TYEODIIIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PR EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: r o c z n ie r b . 8, k w a r ta ln ie rb . 2.

Z p rzesyłką pocztow ą r o c z n ie rb . 10, p ó łr . rb . 5 .

PRENUMEROWAĆ M0ŹNA:

W R e d a k c y i n W sze c h św ia ta " i w e w sz y s tk ic h k się g a r ­ nia ch w kraju i za g ra n icą .

R e d a k to r „ W sze c h św ia ta * 4 p r z y jm u je z e sp raw am i r ed a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o r e m w lo k a lu r e d a k c y i.

A d r es R ed ak cyi: W S P Ó L N A m 37. T elefonu 83-14.

O D A W N Y C H E P O K A C H L O D O W C O W Y C H *).

Do niedawna powszechnie jeszcze są­

dzono, że podczas minionych epok geolo­

gicznych na globie naszym klimat, nie wyłączając biegunów, był wszędzie mniej więcej jed no stajn y i tem cieplejszy, im były to epoki dawniejsze. Mniemanie to było oparte na słusznem przekonaniu, że ziemia nasza w dawnych okresach swego bytu musiała być silniej ogrze­

wana przez słońce i posiadać znacznie więcej niż dzisiaj własnego ciepła we­

wnętrznego, gdyż skądinąd było znowu wiadomo, że skutkiem promieniowania w przestrzenie międzyświatowe energia cieplna tak słońca ja k i ziemi stopniowo z biegiem wieków maleje. Wyłomu w tej jednostajności klimatu dokonać miał do­

piero ostatni okres geologiczny: I silono się przez lat dziesiątki nad wytłumacze­

niem przyczyn powstania epoki lodowco­

wej. Powstał i przeminął szereg hypo-

i) W ed łu g P aw ia Lemoinea, z uw zględnie­

niem niektórych now szych danych.

tez, usiłujących zagadnienie to rozstrzy­

gnąć. Wraz ze spotęgowaniem usiłowań tych wzrastały i trudności. Okazało się, że w ostatniej dłuższej dobie dziejów n a­

szej ziemi istniała nie jedna, lecz kilka epok lodowcowych. Rozwijane hypotezy musiały podledz gruntownej rewizyi. Po uporaniu się z nowo ugrupowanym ma- teryałem faktycznym, gdy zdawało się, że będzie już można trwalsze wyciągnąć wnioski, znowu zaszła okoliczność, po­

czątkowo czyniąca wrażenie, jak b y miała doszczętnie zruinować cały dotychczaso­

wy gmach naszych pojęć w kwestyi roz­

patrywanej.

Przed kilku laty In sty tu t Carnegiego !) zorganizował wyprawę do Chin, celem zbadania tamtejszych stosunków geolo­

gicznych, zwłaszcza poznania miejsco­

wych olbrzymich pokładów kambryjskich, leżących prawie poziomo na zmetamorfi- zowanych łupkach jeszcze dawniejszego pochodzenia. Najważniejszą zdobyczą wy­

1) R esearch in China in three Yolumes and

Atlas; vol. I part one: D escriptive Topography

and G eology, by B ailey W illis, E liot Blackwel-

der and R. H. Sargeant; vol. II, by B ailey W il-

lis; Atlas.

(2)

98 WSZECHSWIAT JNfó 7

prawy było znalezienie w J a n g - Tse, na spodzie owych pokładów kam bryjskich, partyi warstw, mających wszystkie ce ­ chy utworów lodowcowych. P arty a ta, nazwana Nan-Tu, leży niezgodnie na g n ej­

sach i dyorytach, zawierających niekie­

dy kwarc, dosięga 280 m grubości i po­

k ry ta j e s t wapieniami, zawierającemi skamieniałości cechujące środkowe pię­

tra Kambryum. W klinowując się mię­

dzy utw ory archaiczne i wapienie kam- bryjskie, rzecz prosta, musi mieć wiek dolnokambryjski, jeżeli nie eozoiczny.

Rozpoczyna j ą arkoza i zlepieniec, k tó ­ rego barwa ciemno-purpurowa stopniowo przechodzi w białą, równocześnie z prze­

mianą arkozy w coraz bardziej k w arco ­ wą odmianę. Ogólny wygląd tych u tw o ­ rów i p rzekątna ich warstwowość zm u­

sza uważać je za osady rzeczne, do tego wybrzeżne. Kompleks ten pokrywa g r u ­ by pokład gliny morenowej, zbitej, nie- warstwowanej, zawierającej mnóstwo r ó ­ żnego k ształtu i rozmiarów ułamków g r a ­ nitowych, wapiennych, kw arcytow ych i t. p. Wielkość tych ułamków skalnych waha się w granicach od części milime­

tra do 50, a n aw et 70 centymetrów.

Większość z nich je s t wygładzonych i z a ­ okrąglonych, dużo też, zwłaszcza wapien­

nych, posiada oszlifowanie i ry sy zupeł­

nie podobne, ja k spotykane na potrzecio- rzędowych europejskich głazach lodow­

cowych. Wszystkie wyżej wspomniane cechy według Wallisa dostatecznie świad­

czą, że mamy tu do czynienia z utw ora­

mi lodowca, który spływał do płytkiego morza, tworząc zwolna osady gliniaste w pobliżu brzegu.

Jeszcze przed odkryciem w arstw Nan- Tu, w Norwegii pod 70f8' szer. półn., w pobliżu V aranger-Fjordu, Straham J) obserwował pokłady zawierające głazy ze szramami, a leżące na poszramowra- nym tak zw. „łbie baranim ", co w ym o­

wnie potwierdza istnienie tu niegdyś lo­

dowca. Pokłady te, zdaje się, są współ­

czesne w arstw om Nan • Tu w Chinach,

jednakże, ponieważ nie znaleziono w nich skamieniałości, wiek ich nie daje się ści­

śle określić. Są uważane za dewońskie, a n aw et permskie. Z wyglądu i położe­

nia stratygraficznego odpowiadają one najbardziej piaskowcom torridońskim w Szkocyi, dosięgającym 3 0 0 0 m grubości, a składającym się z wielkich pokruszo­

nych zlepieńców i arkozy, u podstawy mających druzgoty (brekcye) z blokami sięgającemi nieraz kilkunastu metrów sześciennych. Piaskowce te niewątpli­

wie są utworami eozoicznemi i pewnie jednego wieku z warstwami Nan-Tu, bo również ja k i tamte leżą niezgodnie na gnejsach laurentyjskich, a pokryte są utworami kambryjskiemi; uważają je też za osady powstałe na brzegach lądu ota­

czającego biegun, gdyż dalej na południe znaleziono w arstw y osadzone w morzu głębszem.

Trzeciem ważniejszem miejscem gdzie znaleziono utw ory dawnych lodowców je s t Australia. W edług Davida x) mia­

nowicie w północnej i wschodniej Ade- laidzie znaleziono głazy o powierzchni wygładzonej i porysowanej. Warstwy, w których się mieszczą, ogólnie dosię­

gają 1 000 m miąższości, są silnie sfałdo- wane i poprzesuwane, w skutek czego w niektórych przypadkach znikło lodow­

cowe zrysowanie, w innych powstało in­

ne, dające się znawcy odrazu rozpoznać.

Sam materyał, w którym głazy znajdują się rozrzucone — to typowa glina bloko­

wa (till). Wiek tych utworów lodowco­

wych znowu odpowiada wiekowi w arstw Nan-Tu, gdyż pokrywa je partya wapieni z fauną dolnokambryjskich trylobitów i jamochłonów.

Ażeby zakończyć z najdawniejszemi utworami lodowcowemi, musimy wspo­

mnieć jeszcze, że ślady lodowców eozo- icznych czy dolnokambryjskich były za­

uważone nad rzeką Mackensi w Amery­

ce Północnej, na wyspach Spitzbergen, w Syberyi, a naw et w Indyach, choć co

J) Straham. Oa glaciał phenom ena o f Paleo- ‘) T. W. E. David. M aciation m Lo-s\ er zoio A g e in th e Varanger Fjord (Quart. Journal Cambrian, possibly in Pre-Cambrian (C. R. Congr.

Geol. S o t. London L III 1897). Geol. Intern. M esico 1906). 1907 Mexico.

(3)

•Na 7 W SZECHSW IAT 99

do ostatniego wypadku — kw estya je s t szczególniej wątpliwa.

Z utworów lodowcowych młodszych od wyżej wymienionych należy przedewszys- tkiem wspomnieć o południowo-afrykań- skich, zauważonych w Packais, niedale­

ko Kapstadtu. Mianowicie w piaskow­

cach góry Stołowej odkryto ') warstwę głazów ze szramami, według wszelkich danych pochodzenia lodowcowego. Ponie­

waż piaskowce te tworzą potężną partyę poziomo ławicujących się pokładów, le­

żących bezpośrednio na utworach archa­

icznych, a nie mających żadnych pewniej­

szych cech charakterystycznych, na pod­

stawie dalszych danych uważa się je za dewońskie albo sylurskie. Nieulegające żadnej wątpliwości utwory lodowcowe młodsze od kam bryjskich lecz jeszcze paleozoiczne, mamy dopiero z końcowych czasów system u węglowego.

Molengraff mianowicie 3), badając sto­

sunki geologiczne Transwaalu, zauważył, że zlepieńce tamtejsze, oznaczane nazwą Dwyka, składają się z głazów różnorod­

nego pochodzenia i rozmaitej wielkości, spojonych ze sobą szarą lub niebieskawą gliną, mających brzegi zaokrąglone i na niektórych ścianach cale układy równo­

ległych rys, tak, że niczem nie różnią się od otoczaków potrzeciorzędowych lub współczesnych lodowców. Uważając zle- pieniec ten za denną morenę olbrzymie­

go lodowca, w arstw y towarzyszące, zwa­

ne d ’Ecca, Molengraff poczytuje za osady potoków i jezior lodowcowych obszaru morenowego. Wszystkie utwory pokryte owym zlepieńcem cechuje wygładzenie powierzchni i ry sy w kierunku ruchu lo­

dowca. W niektórych miejscach naw et mamy pagórki, będące niewątpliwie „łba­

mi baraniemi", ta k silnie wygładzone, że ja k opisuje odkrywca: „słońce odbija się w ich powierzchni ja k w lustrze wypu-

J) A. W . Rogers et E. H. L. Schwartz. B e- port on the G eology o f the Aderbergen and ad- join in g C oai.try (C a p eo fG o o d H o p e, Geol. Com- m ission, Ann. Report, 1900. Cape Town. 1901).

3) G. A. F. Molengraff. Geologie de la Ee- dublique sud-afrieaine du Transwaal, (Buli. Soe.

Góol. Er. 1901).

kłem “, a „konno zupełnie je s t niemożli- wem wjechać na nie".

Do jakiej epoki geologicznej należy odnieść czas powstania tych nieulegają- cych wątpliwości utworów lodowcowych?

Gdy przez czas Dewonu i w początkach epoki węglowej, ja k to wiemy, flora i fa­

una na całej ziemi naszej była mniej więcej jednakowa wszędzie, już w środ­

ku epoki węglowej widzimy różnice mię­

dzy dwiema półkulami, dość znaczne i długi okres czasu potem jeszcze istnie­

jące. Oto na półkuli południowej, w tej zwłaszcza jej części, którą Suess nazwał lądem Gondwana, widzimy w tych cza­

sach odmienną florę, cechującą się ta- kiemi postaciami, ja k Glossopteris i Gan- gamopteris. Naturalnie to samo ju ż w sk a­

zuje ja k trudno przeprowadzić paraleli- zacyę między różnemi poziomami geolo- gicznemi dwu półkul globu. Jednakże mamy kilka miejscowości, szczególniej w Brazylii, gdzie znaleziono okazy flory glossopterydowej z okazami północnemi wspólnie. Ta szczęśliwa okoliczność po­

zwala nam przynajmniej w niektórych miejscach przeprowadzić ową paraleliza- cyę. I oto wiemy, że w arstw y z Glosso­

pteris Browniana Bgt., nie zawierające jed n ak Gangamopteris, można uważać za piętro Stóphanbńskie, odpowiadające wę­

glowym warstwom centralnego masywu francuskiego. Zlepieniec Dwyka wobec tego musimy uważać za najniższy po­

ziom tego Stćphanienu.

Nie wyłącznie jed n ak tylko w Afryce południowej spotykamy utwory lodowco­

we z epoki węglowej.

Gdzie znajdujemy osady z florą typu Gondwana, wszędzie prawie mamy głazy szramowane i inne ślady działalności lo*

dowców. W Indyach kompleks Gondwa­

na rozpoczyna górnowęglowy zlepieniec z głazami szramowanemi. W Nowej Po­

łudniowej Walii (Australia) warstwy Mur- raya zawierają nieulegające wątpliwości ślady lodowców: oto znajdujemy tu cał­

kowite skorupy małż w położeniu natu-

ralnem, pośród oszlifowanych a niekiedy

i porysowanych głazów różnej wielkości,

prócz tego, podobnie ja k pod Kapstad-

te m „łby baranie“; w wielu miejscowo­

(4)

1 0 0

WSZECHSWIAT JMś 7

ściach można było przytem określić kie­

runek rys, przez co i kierunek ruchu lo­

dowców; gdzie podścieliskiem był utwór piaskowy, zauważyć się też dały na nim silne skręty, powstałe w sk u tek ciśnienia lodowca, a identyczne z temi, które mo­

żemy łatwo obserwować np. u spodu ple- istoęeńskiego lodowca w Anglii. Stepha- nieński wiek tych w arstw Murrayow- skich j e s t zupełnie pewnie określony, za­

wierają one bowiem jedynie Glossopteris, a położone są pod w arstw am i z Ganga- mopteris, co ważniejsza jed n ak , oto w nie­

których miejscach przeplatane są ław i­

cami pochodzenia morskiego, zawierają- cemi między innemi skamieniałościami ta k charakterystyczną na całej ziemi dla tego piętra formę P roductus Cora. Ma­

m y tu ja s n y dowód już nie jednego lecz szeregu, może 10 kolejnych zlodowaceń.

Ogólna miąższość w arstw lodowcowych dochodzi 60 m; miąższość przeplatających je ławic morskich w sumie przekracza 600 m. Zaznaczyć należy, że w ostatnich znajdujem y pokłady węgla kamiennego.

Otóż w arto zauważyć, że ta wielość epok lodowcowych w system ie węglo­

wym dziwnie przypomina wielość potrze- ciorzędowych zlodowaceń Europy. A nie były one jedynie zlodowaceniami miej- scowemi. Ślady ich m am y w całej nie­

mal południowej A ustralii w granicach od 20° do 42° (w Tasmanii) szer. połudn., a z pewnością sięgały jeszcze dalej, w okolice zalane dziś morzem.

Tak. więc napewno możemy dziś tw ier­

dzić, że ląd Gondwana pod koniec epoki węglowej spoczywał pod lodowcami, i j e ­ żeli nie wszędzie, to przynajmniej w n ie ­ których jego okolicach zlodowacenie to przechodziło różne fazy, powtarzając się kilkakrotnie.

Wspomnieliśmy ju ż wyżej o różnicach we florze ówczesnej dwu półkul naszego globu. Otóż prawdopodobnie te specyal- ne warunki klimatyczne, ja k ie powstały z powodu rozszerzenia się lodowców na lądzie Gondwana, były przyczyną rozwi­

nięcia się odrębnej flory glossopterydo- wej. Była ona nie obfita w rodzaje i g a ­ tunki, jed n ak że większość jej przedsta­

wicieli odznaczała się wielką w y trzy m a­

łością i przystosowalnością, gdyż bez zmian prawie przetrwała od środka epo­

ki węglowej, przez cały Perm, aż do koń­

ca Tryasu. W sk u tek tego też na ich podstawie nie możemy prawie określać względnego wieku poszczególnych pozio­

mów.

Zaznaczymy, że analogiczne zjawisko znamy z końca pliocenu, gdy lodowce zaczęły pokrywać ląd północno-atlantyc­

ki, rozpoczynając okres potrzeciorzędo- wych epok lodowcowych. Według Zeil- lera mianowicie—brak w dzisiejszej n a ­ szej florze znanych typów trzeciorzędo­

wych, a natomiast istnienie pewnych form północnych, potwierdza oziębienie się klimatu Europy przez rozwój lodow­

ców.

Nie możemy nakoniec pominąć milcze­

niem fak tu istnienia i w Europie utw o­

rów lodowcowych, współczesnych dopie­

ro co opisanym. Oto w Westfalii w e­

dług Mullera i Frecha mamy w arstw y gliny blokowej z głazami szramowanemi, położone na wygładzonych i zrysowanych utworach systemu węglowego. Znajduje­

my dalej podobne utwory w Anglii, pół­

nocnej Prancyi i t. p.

Otóż wszystkie te odkrycia, rzecz pro­

sta, musiały podminować, a raczej pod­

dać na nowo gruntownej rewizyi zasady naszych poglądów na fakt i przyczyny powstawania epok lodowcowych.

Przyznać trzeba, że co do epok lodow­

cowych przedkambryjskich, zwłaszcza w Chinach, k w esty a prawdziwości ich do dziś jeszcze nie je st rozstrzygnięta.

Między geologami toczy się właśnie go­

rąca polemika w tej sprawie. Jedni, ja k np. wspomniany już Wallis, usilnie bro­

nią poglądu przyjmującego istnienie tych epok. Znany uczony ten nie waha się naw et wyciągać wniosków co do klimatu epoki przedkambryjskiej. Istnienie lo­

dowca pod 31° szerokości półn. (mowa o lodowcu Nan - Tu) i to nad poziomem morza, według niego, świadczyć może ty l­

ko o stosunkowo surowym klimacie. Na potwierdzenie tego mniemania przytacza między innemi fakt, że we współczes­

nych warstwom Nan-Tu czerwonych osa­

dach seryi pokładów pobliskich Man-To,

(5)

M 6 WSZECHS WIAT 101

nie znaleziono żadnych śladów organicz­

nych. Brak ten, tem charakterystyczniej- szy, że w poprzedzającej i następnej epo­

ce świat organiczny dość obficie w ystę­

puje, według Wallisa może być w y tłu ­ maczony tylko tem, że morze było wów­

czas mroźne, utrudniające pobyt w nim, tern więcej rozwój bogatszej fauny. We­

dług Meuniera 1) znowu istnienie tylko głazów szramowanych jedynie nie w y­

starcza, aby dla wytłumaczenia sobie ich obecności koniecznie przyjmować bytność lodowców. Według niego w pewnych przypadkach brózdowanie głazów może powstać i skutkiem innych przyczyn, np.

w sk utek przesuwania się warstw po sobie.

Ponieważ, gdybyśmy naw et nie brali pod uwagę wszystkich tych nie przesą­

dzonych jeszcze ostatecznie faktów, wo­

bec bądź co bądź niezaprzeczenie stw ier­

dzonej bytności lodowców za czasów epo­

ki węglowej, musimy uznawać fakt istnie­

nia epok lodowcowych w dawniejszych od końca trzeciorzędu okresach geologi­

cznych, co za wnioski możemy z tego wyciągnąć i ja k sobie wytłumaczyć przy­

czyny pow staw ania tych tajemniczych epok? Przedewszystkiem wysuwa się wniosek, że bynajmniej na ziemi naszej nie było tej jednostajności klimatu za czasów dawnych epok, tem samem owe­

go stopniowego ciągłego oziębiania się atmosfery, lecz, że podobnie ja k dzisiaj, istniały różne strefy klimatyczne, n a tu ­ ralnie zapewne bardzo nawet odmienne od dzisiejszych, bo w każdym razie z bie­

giem dłuższych okresów czasu musiały się przecie zmieniać w pewnym ogólnym kierunku i koleje dziejów całej ziemi.

Do dzisiaj nie możemy jeszcze zupełnie napewno wytłumaczyć sobie, co umożli­

wiało w ciągu tak długich okresów cza­

su zachowanie się bez większych zmian tej równowagi klimatycznej całego na­

szego globu, Najlepiej jeszcze wyjaśnia nam to hypoteza Arrheniusa 2), według

*) Stanislas Meunier. Etude geologiąuo sur le terrain a f.alets stries des Próalpes vaudoises (R ev. Gen. des Sciences 1902).

*) Svante Arrhenius. L es oscillations secu- laires de la temperaturo a la surface du Globe terrestre (Rev. Gen. des Sciences 1899).

której przyczyną zajmującego nas faktu je s t dwutlenek węgla. Mianowicie obfi­

tość tego gazu w atmosferze dawnych epok, spowodowana najprawdopodobniej wzmożoną intensywnością czynności w ul­

kanicznych, miała obniżać temperaturę, która normalnie powinna była być sto­

sunkowo wysoką z racyi większych niż dzisiaj ilości ciepła wewnętrznego ziemi, a również i silniejszego działania słońca.

Drugi wniosek—oto, że epoki lodowco­

we nie są, ja k długo mniemano—jakiemś zjawiskiem nadzwyczajnem, wyjątkowem, zaszłem pod wpływem przyczyn normal­

ny bieg wypadków naruszających. Jesz­

cze przed odkryciem paleozoicznych epok lodowcowych ostatnie hypotezy, tłum a­

czące przyczyny ich powstania, opierały się na faktach przedewszystkiem n atu ry ściśle geologicznej. Przestano przyczyn zjawisk ziemskich szukać poza ziemią, ja k to do niedawna się praktykowało, wciągając zjawiska astronomiczne na- przykład w poczet czynników rozwiązu­

jący ch zagadnienie ostatnie zlodowace­

nia na półkuli północnej. Rozwijając h y ­ potezy najnowszych badaczów, a szcze­

gólniej Heinitza, wytłumaczono zadowa­

lająco istnieniem od drugiej połowy trze­

ciorzędu—wielkiego lądu, łączącego dzi­

siejszą Amerykę Północną z Europą i czę­

ścią Azyi, a który, odcięty będąc od cie­

płych prądów morskich i powietrznych, przytem w niektórych swych okolicach zapewne wznosząc się stosunkowo w y­

soko nad poziom morza, musiał, wobec całego zresztą szeregu innych jeszcze odpowiednich warunków, bardzo oziębić swój klimat i z czasem powlec się lo­

dowcami nawet. Że taki ląd istniał rze­

czywiście przekonywa nas mnóstwo da­

nych paleontologicznych, geologicznych, a naw et paleoetnologicznych, zresztą dzi­

siejsze zoo i fitogeograficzne stosunki Europy i Ameryki Północnej; że n astęp­

nie z jego rozerwaniem się na Amerykę i kontynent Europejsko - Azyatycki mu­

siały powrócić dawne, a raczej zmienić się na łagodniejsze klimatyczne stosun­

k i — przekonywa nas fakt, że dzisiejszy Golfstrom ma możność stosunkowo dale­

ko ku północy dosięgać i łagodzić suro-

(6)

102 WSZECHSWIAT M 7

.wość k rain przez się oblewanych. D o­

dać należy, że ślad wyniesienia się nie­

gdyś nad poziom morza północnych czę­

ści A tlantyku mamy w istniejącym dziś kształcie dna: pod szerokością odpowia­

dającą właśnie południowym granicom lądu z czasów epoki lodowcowej wpo- przek całego oceanu, aż ku Kanadzie mamy w yraźny próg; na południe więk­

sza raptow nie głębia wskazuje wyraźnie, że gdy próg ów wznosił się nad poziom wody, głębia ta jeszcze stanowić musiała morze.

Otóż, czy istnienie epok lodowcowych w dawniejszych okresach geologicznych, tem więcej, gdy przyjm iem y hypotezę Arrheniusa, nie da się wytłumaczyć n aj­

lepiej i jedynie naw et podobnemi podno­

szeniami się niektórych części globu n a ­ szego, podnoszeniami pociągającemi za sobą cały łańcuch następstw , zmieniają­

cych całokształt panujących stosunków?

Trudno bezwzględnie przesądzać. W e­

dług tych danych, jakie mamy do dzi­

siaj, przypuszczenie to wydaje się naj- prawdopodobniejszem. Ale trzeba pam ię­

tać, że przyroda ciągle nam sprawia niespodzianki. Już nieraz zdarzało się, że zjawiska, zdawało się wyjaśnione zupeł­

nie, w świetle nowych z czasem odkryć zasadniczo naw et musiały być inaczej tłumaczone. J a k będzie ze sprawą po­

w staw ania epok lodowcowych — powie nam dopiero przyszłość.

Tadeusz D ybczyński.

Prof. dr. H . ILTIS.

G R Z E G O R Z M E N D E L *).

Wyniosła postać kapłana, w y k u ta z m a r­

m uru mistrzow ską dłonią Charlemonta,

i) O życiu Mendla w iedziano do niedaw na naw et w kołach sp ecyalistów bardzo mało. D la- fcpgo w yd aw ało mi się w łaściw em zapoznać czy­

telnika z krótkim życiorysem M endla, podanym w „N atnrw issenschaftliche M /ochenschrift“ (Ns 47, 1910) przez prof. lltisa , opracow ującego pier­

w szą obszerną biografię w ielk ie g o biologa.

(Przyp. tłum.).

ozłocona łagodnem słońcem jesiennem a przed nią wśród świątecznego tłumu, zgromadzonego na dziedzińcu klasztor­

nym w Starem Bernie, przedstawiciele wolnej nauki, przyrodnicy, uczeni — za­

prawdę dziwny to widok.

Imię Grzegorza Mendla, którego po­

mnik odsłonięto 2 października r. z w sto­

licy Moraw, znane je s t dziś każdemu, interesującem u się naukami biologiczne- mi; jeszcze przed dziesięcioma laty nie znali go nawet uczeni. Zadaniem poniż­

szych wierszy je s t opowiedzieć o życiu tego męża, którego imię wkrótce po j e ­ go śmierci okryło się tak wielką sławą.

Jan Mendel (Grzegorz było jego imię zakonne) urodził się 20 lipca 1822 roku w zapadłym kącie Śląska, Heinzendorfle około Odrawy. Nielicznie osiadłe tam ro­

dziny niemieckie były oddawna ze sobą spowinowacone, a ponieważ chłopska nie­

ufność wobec wszystkiego, co obce, unie­

możliwiła związki z okoliczną ludnością słowiańską, więc zarówno niemiecka krew, j a k i tradycya przechowywały się w czy­

stej formie. Właśnie do jednej z tych rodzin, których nazwiska ciągle się spo­

ty k a w miejscowych księgach kościel­

nych, należał ojciec Jana, Antoni Men­

del. Był on uczestnikiem wojen Napo­

leońskich, a powróciwszy do domu oże­

nił się z Rozyną Schwirtlichówną, córką nauczyciela. Początkowo rodzice prze­

znaczali J an a do zawodu rolniczego, je ­ dnak skoro im nauczyciel zwrócił uwagę na wielkie zdolności chłopca, pozwolili mu uczyć się dalej. Chodził więc do szkoły do pobliskiego Lipnika, a n astęp­

nie w 13 roku życia został przyjęty do gimnazyum w Opawie. W nędzy i o gło­

dzie musiał się uczyć młody Mendel, lecz mimo wszelkich niewygód przeszedł przez wszystkie 6 ldas z ogromnem powodze­

niem. Dyrektorem gimnazyum był wów­

czas O. Ferdynand Schaumann, Augu- styanin; być może, że właśnie on skie­

rował uwagę Mendla na ciche życie kla­

sztorne, sprzyjające studyom naukowym.

W roku 1841 Mendel zapisał się w Oło­

muńcu na t. zw. filozofię, odpowiadającą

7 i 8 klasie dzisiejszych gimnazyów. Po

ukończeniu jej w roku 1843, Mendel zo­

(7)

AB 7 WSZECHSWIAT 103

stał polecony przez nauczyciela fizyki, k tó ry go nazywa swym najzdolniejszym uczniem, opatowi Augustyanów w S ta ­ rem Bernie i w tymże roku przyjęto go na nowicyusza. W ciągu dwu lat Men­

del odbywa nowicyat, od roku 1845 do 1848 studyuje teologię, wreszcie 26 lipca 1848 roku zostaje przyjęty do klasztoru w Starem Bernie. W klasztorze pozo­

staje je d n ak niedługo. W liście do bi­

skupa berneńskiego opat Napp pisał, że

„Mendel mniej się nadaje do duszpaster­

stwa, ponieważ ogromna obawa opano­

wuje go u łoża chorych, a nawet już na sam widok chorych i cierpiących, w sku­

tek czego poważnie się rozchorował i dla­

tego byłem zmuszony zwolnić go od duszpasterstw a". Mendel z radością przy­

ją ł nominacyę na zastępcę nauczyciela gimnazyalnego w Znojmie, gdzie w ykła­

dał matematykę i fizykę. Wróciwszy do Berna, zastępował od 7 kwietnia 1851 r.

prof. Helcelta, wykładającego przyrodo­

znawstwo ogólne na kursie przygotowaw­

czym do tamtejszej szkoły technicznej, z której się następnie rozwinęła wyższa szkoła techniczna. W październiku roku 1851 spełniło się gorące pragnienie Men­

dla: zakon wysłał go na uniwersytet do Wiednia, gdzie studyował przez pięć se­

mestrów. W Wiedniu Mendel słuchał fizyki u E ttin g h au sera i Dopplera, był uczniem wielkiego chemika Redtenba- chera, zoologa Knera oraz botaników, Penzla i Ungera. Zwłaszcza ostatniemu, znakomitemu fizyologowi, Mendel mógł zawdzięczać niejakie pobudki do swych późniejszych badań.

W roku 1854 widzimy Mendla znów w Bernie. 26 maja tegoż roku zostaje mianowany nauczycielem w miejscowej wyższej szkole realnej i pozostaje na tem stanowisku aż do 30 maja r. 1868, w którym to dniu kapituła klasztorna obrała go opatem. Czternaście lat dzia­

łalności nauczycielskiej w berneńskiej szkole realnej były wielkiemi i szczęśli- wemi latami w życiu Mendla. W cichych ogrodach klasztornych, podnoszących się tarasam i od nisko położonego Starego Berna ku zachodniemu stokowi Spielber­

gu, Mendel rozpoczyna swe klasyczne

doświadczenia nad krzyżowaniem zwy­

kłego grochu jadalnego (Pisum sativum).

Badacze, zajmujący się krzyżowaniem gatunków przed odkryciem praw Mendla, probowali krzyżować gatunki lub odmia­

ny, różniące się pod względem wszys­

tkich cech, i starali się odnaleść w otrzy­

manych mieszańcach gatunki rodziców z ich tysiącznemi cechami; ogromna zło­

żoność tego zagadnienia nie pozwoliła im jednakże odkryć jakiejś prawidłowo­

ści. Tymczasem Mendel nie kładł naci­

sku na gatunek, jako na pewien ogół cech, lecz obrał za przedmiot swych ba­

dań jednę cechę gatunkową, dającą się znacznie ściślej określić. Krzyżował te­

dy rośliny, różniące się nie całym swym wyglądem zewnętrznym, lecz tylko pa­

roma wyraźnie zaznaezonemi cechami, i odkrył w zachowaniu się mieszańców te cudowne prawa, które zapewniły jogo badaniom późniejszą sławę światową.

Oczywiście nie możemy w niniejszej krótkiej notatce bliżej rozpatrywać praw Mendla, któremi są, ja k wiadomo: 1) pra­

wo dominacyi, stwierdzające wśród mie­

szańców przewagę cechy jednego z ro­

dziców nad odpowiednią cechą drugiego;

2) prawo rozszczepiania, stwierdzające ponowne wystąpienie pozornie przytłu­

mionej cechy wr następnej generacyi w stałym stosunku 1 :3 ; 3) prawo nieza­

leżnego i samodzielnego dziedziczenia się cech *). Zaznaczymy jedynie, że o stat­

nie prawo je s t podstawą teoryi m u tacy j­

nej de Vriesa, uważającego g atunek za.

mozaikę niezależnych od siebie cech, i że, opierając się na prawach Mendla, hodowca może otrzymać w ciągu nie­

wielu generacyj nawet z mieszanych ras wszelkie żądane formy rasy czystej. Kla­

syczna nauka Mendla staje się więc ró­

wnie ważną dla praktyki, ja k i dla te­

oryi.

!) Do gruntow nego zapoznania się z prawa­

mi Mendla polecić przedew szystkiem należy: Ba- teson, Mendels Principles o f H eredity, Cambrid­

ge 1909, oraz Johannsen, E lem ente der exakten

Erblichkeitslehre, Jena 1909. (Przyp. tłum.). Po-

i-ówu. także W szechśw iat z roku 1906, str. 305,

325. (Przyp. red.).

(8)

104 W SZECHSW IAT JM

s

7

Dokonowawszy blisko 10 000 krzyżo­

wań, Mendel ujął wyniki ich w odczycie, k tó ry wygłosił przed licznem audyto- ryum w Towarzystwie Przyrodniczem w Bernie w roku 1865. W spraw ozda­

niach Towarzystwa za tenże rok została wydrukowana rozpraw a Mendla pod t y ­ tułem: „Yersuche iiber Pflanzenhybriden“.

Mendel został niezrozumiany: zabardzo wyprzedził swą epokę. Gdy rozprawę jego rozesłano drogą wymiany na w szys­

tkie strony świata, n ik t na nią nie zwró­

cił uwagi, również j a k i na mniejszą j e ­ go rozprawę „(Jber einige aus kunstli- cher Befruchtung gewonnene Hieracien- b a s ta r d e ”, k tó ra ukazała się w 4 lata póź­

niej w Sprawozdaniach tego samego To­

warzystwa. Niepozorne tom y pokrywały się kurzem na półkach bibliotecznych, aż dopiero w roku 1900 zostały na nowo odkryte odrazu w trzech miejscach. Te­

raz dopiero nadszedł czas na zrozumie­

nie prac Mendla, stały się one równie szybko sławnemi, ja k dawmiej szybko poszły w niepamięć; zarządzony przez Tscherm aka przedruk w Ostwalda „Klas- siker der exakten Wissenschaften" bę­

dzie musiał ukazać się wkrótce w po- wtórnem wydaniu.

Mendlowi nie chodziło jednakże o po­

wodzenie. Pracow ał spokojnie i nadal, interesując się w szystkiem, co miało związek z przyrodą. Oprócz doświadczeń nad krzyżowaniem, uprawiał hodowlę drzew owocowych i dziś jeszcze widzieć można w ogrodzie klasztornym gdzienie­

gdzie na gałęziach pieczęci, zawieszone ręk ą Mendla, na znak miejsca szczepie­

nia. Hodował także k w iaty i otrzymał wyniki, uważane przez ówczesnych ogrod­

ników za ogromne zdobycze; wymienimy tu zwłaszcza piękną pełną fuksyę, zwa­

ną fuksyą Mendla. Hodowanych przez siebie z wielkiem zamiłowaniem pszczół Mendel użył również do doświadczeń nad krzyżowaniem, żałować tylko należy, że skąpe słowa, jakie wygłosił w stow arzy­

szeniu pszczelarzy o ty c h mozolnych i z wielką starannością wykonanych do­

świadczeniach, nie w ystarczają do do­

kładnego zdania sobie spraw y z otrzy­

manych wyników. Wzorowemi wreszcie

byty jego obserwacye meteorologiczne.

Zaczynając od roku 1860, notował codzień bardzo dokładnie znaczną liczbę danych meteorologicznych. Oprócz zwykłych d a­

nych, dotyczących temperatury, stanu barometru, wilgoci powietrza, zachmurze­

nia, ilości opadów, kierunku i siły w ia­

tru, znajdujemy w dzienniku Mendla ró ­ wnież i dane o zawartości ozonu w po­

wietrzu, o stanie wody zaskórnej i o zmia­

nach plam słonecznych. We wszystkiem, co czynił Mendel przez tych 14 lat, od­

bija się w ewnętrzna harmonia i wesele ducha, które się również odbijało na j e ­ go lekcyach, mile wspominanych przez wszystkich jego uczniów.

Rok 1868 położył kres tej skupionej pracy. Kapituła klasztorna obrała Men­

dla opatem, wynosząc go z dawniejszej skromnej godności na bardzo wysoką, lecz obarczoną zaszczytami i obowiązka­

mi, wobec których zabrakło wolnego czasu na pracę naukową. Wreszcie w sku­

tek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności wciągnięty został ten mąż światły i nie­

zależnych przekonań w walkę kościoła z państwem, która zamąciła mu ostatnie lata życia. Zaraz po wydaniu w r. 1879 prawa: „Religions-fondsgesetz", nakłada­

jącego stosunkowo wysokie podatki nad­

zwyczajne na klasztory, Mendel założył uroczysty protest, opierając się na za­

gwarantowanej zasadniczemi prawami państwowemi równości wszystkich oby­

wateli przed prawem i wzbraniał się sta­

nowczo uiścić podatek. Zarówno prośby, któremi go zasypywano, ja k i wszystkie groźby, któremi chciano go zawahać, je ­ dynie podniecały jego opór. Rozpoczęła się tedy wytężona walka z rządem i pań­

stwem, która z wesołego i miłego czło­

wieka uczyniła na starość wrogo uspo­

sobionego dla świata mizantropa. W alka ta pochłonęła jego największe dobra: spo­

kój wewnętrzny, radość z życia, a w re­

szcie i zdrowie.

Oddawna już chorowite ciało nie mo­

gło sprostać ciągłym podnieceniom. Do chronicznego zapalenia nerek przyłączyła się w końcu roku 1883 choroba serca.

Musiał położyć się do łóżka, siły go opu­

szczały, aż 9 stycznia 1884 roku, zmęczo­

(9)

M 7 WSZECHSWIAT 105

n y życiem, zam knął za grubemi klasztor- nemi murami swe oczy na wieczny spo­

czynek.

W sprawozdaniach gazet o pogrzebie czytamy, że wszystkie władze i setki lu­

dzi oddały ostatnią posługę temu wyso­

kiemu dygnitarzowi, a zarazem zacnemu, dobroczynnemu człowiekowi. Lecz nikt z pośród tych ludzi nie wiedział, że mąż, którego chowano, wzniecił potężną po­

chodnię wiedzy, rozjaśniającą ciemne i tajemnicze dziedziny — a może i Men­

del sam o tem zapomniał w ostatnich latach swego życia. Nigdy nie ubiegał się o zewnętrzne zaszczyty, lecz gdyby dziś zmartwychwstał, cieszyłby się zape­

wne serdecznie, że praca jego otworzyła nauce nową wielką dziedzinę badań.

Wdzięczną pamięć winniśmy zachować dla tego męża, który był wielkim bada­

czem, a zarazem prawdziwym kapłanem:

dobrym, wolnym na duchu i pełnym mi­

łości.

Tłum. St. Pon.

Ill-ci Z J A Z D M I Ę D Z Y N A R O D O W Y B O T A N I K Ó W .

(Dokończenie).

Ogólne zasady wyrażone w ty ch pro- pozycyach zostały przyjęte przez Zjazd prawie jednogłośnie. Najtrudniej jednak było zgodzić się na ustalenie pojęcia formacyi roślinnej. Zaznaczyły się tu ­ taj dwa kierunki: Z jednej strony komi­

te t angielski (Central Commitee for the survey and study of british vegetation) postanowił trzymać się w tym względzie określenia danego przez Mossa, według którego formacya roślinna je s t ściśle związana ze stanowiskiem (Standort, ha­

bitat), przedstawiając szereg różnych faz rozwoju roślinności na danem stanowis­

ku. Tego poglądu bronił na Zjeździe A. G. Tansley, krytykując pogląd War- minga, który określa formacyę jako „zbio­

rowisko roślinne, składające się z gatu n ­ ków należących do określonych typów biologicznych, których wspólne występo­

wanie je s t uwarunkowane przez własno­

ści zewnętrzne (gleby lub klimatu) s ta ­ nowiska, do którego są one przystoso- w an e“. Warming bronił znowuż swego punktu widzenia i kwestya. w ten spo­

sób nie została rozstrzygnięta przez ża­

dną specyalną uchwałę kongresu.

Tak więc sprawa ustalenia nomenkla­

tu ry fitogeograficznej została dopiero za­

początkowana na ostatnim Zjeździe; dal­

sze opracowanie tej kwestyi powierzono osobnej komisyi, która przedstawi przy­

szłemu Zjazdowi nowy materyał do dy- skusyi.

W ścisłym związku z wymienioną kwe- styą znajduje się zaledwie poruszona przez referentów kw estya kartografii bo­

tanicznej, gdzie również warto byłoby się zjednoczyć w obiorze ściśle określo­

nych jednakowych znaków. Chcąc prze- dewszystkiem zaznajomić członków Zja­

zdu z faktycznym inateryałem, ja k i już istnieje, prof. C. Schroter urządził pod­

czas Zjazdu nadzwyczaj ciekawą i bo­

gatą wystawę kolekcyi map botanicz­

nych najrozmaitszych typów. Ma się rozumieć, były to wszystko rzeczy wy­

dane w językach zachodnio-europejskich.

Gdybyśmy mogli uczestniczyć w tej wy­

stawie, nie mielibyśmy co wystawiać — najwyżej specyalne mapy Łapczyńskie- go i Zapałowicza. Nakreślenie mapy roz­

mieszczenia roślinności w naszym kraju pozostaje jed n ą z najbardziej palących kwestyj naszej fizyografli botanicznej.

Oprócz kwestyi ustalenia nom enklatu­

ry, która była głównym tematem obrad Zjazdu, wygłoszono, ja k to zwykle bywa na w szystkich Zjazdach, szereg refera­

tów naukowych. Lecz liczba ich była niewielka. Już z początku zaznaczyłem pewne ubóstwo programu naukowego Zjazdu w Brukseli w porównaniu ze Zja­

zdem wiedeńskim. Na tym Ostatnim by­

ły poruszone niektóre ciekawe zagadnie­

nia, zbiorowo opracowane przez kilku specyalistów, ja k np. „Hiśtorya rozwoju flory Europy od czasów okresu lodowe- go“, „0 regeneracyi“, „O asymilacyi u ro­

ślin zielonych i pozbawionych chlorofi­

lu". Prócz tego było mnóstwo jeszcze

innych luźnych odczytów tak, że prawie

(10)

106 WSZECHSWIAT

N k

7

każdy botanik mógł znaleść referat ze swojej specyalności. Tymczasem pod­

czas Zjazdu w Brukseli obrady nad u s ta ­ leniem nom enklatury pochłonęły prawie cały czas, tak, że wygłoszono zaledwie 10 luźnych, żadną ideą przewodnią nie związanych, rełeratów naukowych. W iel­

kie zainteresowanie wzbudził odczyt prof.

Schrotera z Zurichu w kwestyi, która stała się obecnie bardzo aktualną, a n a ­ wet „rnodną“ w Europie Zachodniej, a mianowicie—o ochronie zabytków przy­

rody. Autor zaznajomił słuchaczów z dzia­

łalnością tych instytucyj, jak ie pracują w Szwajcaryi w tym kierunku; takiem i są „Schweiz. Bund fur Nat,urschutz“

i „S chw eiz.V ereinigungfurH eim atschutz“.

Niewielka składka w pierwszem stow a­

rzyszeniu (1 fr. rocznie) i gorące przy­

wiązanie Szwajcarów do swrego kraju uczyniły ten związek nadzwyczaj popu­

larnym, tak, że releren t z dum ą mógł wrskazać pierwszy ważny rezu ltat p ropa­

gandy, ja k im je st założenie pierwszego szwajcarskiego „parku naród owego * na wzór am erykańskich, w Yal Cluoza, miejscowości położonej w dzikim połud­

niowo - wschodnim kącie Szwajcaryi na granicy włoskiej w dolnym Engadynie.

Prócz tego parku o przestrzeni 25,6 k i­

lometra kwadratowego zwrócono już uw agę na cały szereg sąsiednich m iej­

scowości, co do których prowadzą się układy z gminami, tak, że z czasem uda się, zapewne, Szwajcarom ogromny kęs ziemi ustrzedz od w targ n ięcia k ultu ry i zachować tam dziką przyrodę w stanie pierwotnym. W szeregu pięknych dya- pozytywów prof. S chroter pokazał nam wszystkie cudy tego dzikiego zakątku przyrody szwajcarskiej z nadzwyczaj bo­

gatą i różnorodną roślinnością.

Na tem samem posiedzeniu prof. A.

V rigt z H am burga pokazyw ał piękne ko­

lorowe przezrocza, przedstaw iające płan- tacye rozmaitych roślin pożytecznych na wzorowo urządzonej stacyi doświadczal­

nej w Amani kolonii niemieckiej wschod- nio-afry kańskiej.

Z ogólnych uchw ał kongresu można zwrócić uw agę na postanowienie sekcyi pedagogicznej, aby w wykładzie nauk

przyrodniczych w szkole średniej zwró­

cić przedewszystkiem uwagę na pozna­

wanie przyrody żywej z pomocą wycie­

czek pod wodzą odpowiednio w ykształ­

conych biologów.

Wspomnę wreszcie o zwróceniu się do kongresu szanownego prof. L. Nicotra (z Messyny) z gorącą prośbą do wszys­

tkich botaników o przysyłanie dubletów roślin zielnikowych do Ogrodu Botanicz­

nego w Messynie, żeby módz stworzyć nowy zielnik na miejsce starego, który uległ całkowicie zniszczeniu podczas pa­

miętnego trzęsienia ziemi. Postanowie­

nie w miarę możności przyjścia z pomo­

cą kolegom włoskim było ostatnim ak ­ tem kongresu Brukselskiego, który dnia 22 maja zamknął swe posiedzenia, w y­

bierając miejsce dla przyszłego zjazdu w Londynie w roku 1915.

Jeden dzień Zjazdu był poświęcony walnemu zebraniu Związku Międzynaro­

dowego Botaników („Association In te r­

nationale des Botanistes"), który zbiera się częściej niż Zjazdy Międzynarodo­

we i). Posiedzenie nosiło charakter czy­

sto sprawozdawczy dotyczący stanu fi­

nansów Towarzystwa oraz wydawnictwa organu związku „Botanisches Central- b la tt“. Z instytucyj powołanych do ży­

cia przez Związek należy zwrócić uwagę na coraz bardziej rozwijającą się działal­

ność centralnej stacyi czystych hodowli grzybów, która obecnie znajduje się w Amsterdamie pod kierunkiem p-ny J.

W esterdijk. Podczas Zjazdu w I n s ty tu ­ cie Botanicznym była ciekawa wystawa tych kultur, mających doniosłe znacze­

nie dla specyalistów. Przed 5-u laty po­

dobna w ystaw a była i w Wiedniu, lecz rozmiary jej były bardzo skromne: obej­

mowała ona wówczas zaledwie kilkadzie­

siąt gatunków grzybów, gdy tymczasem obecnie liczba gatunków hodowanych dochodzi do 307, pomiędzy któremi je st dużo form rzadkich i ciekawych. Każdy, kto się interesuje grzybkami, może otrzy­

mać stam tąd czyste hodowle za pienią-

!) Ostatni Zjazd odbył się w M ontpellier

■w roku 1908.

(11)

N° 7 WSZECHSWIAT 107

dze lub też wzamian za nowe czyste ho­

dowle, jakich stacya nie posiada i).

Następne walne posiedzenie Związku ma się odbyć w Kopenhadze w r. 1913 przed przewodnictwem prof. E. Warmin- ga, który został obecnie wybrany na p re­

zesa stowarzyszenia na miejsce ustęp u­

jącego prof. Ch. Flahaulta.

Przejdźmy wreszcie do ostatniej stro­

ny działalności kongresu—do wycieczek.

Jeżeli mamy przeciągać porównanie po­

między dwoma ostatniemi kongresami w dalszym ciągu, to musimy zaznaczyć, że i pod tym względem ostatni kongres musi ustąpić przed wiedeńskim. Ma się rozumieć, nie można tego poczytywać za winę botanikom belgijskim, którzy ze swej strony zrobili wszystko, co mogli, organizując całe mnóstwo drobnych oraz kilka dłuższych wycieczek do rozmaitych zakątków swego kraju. Wzorowa orga- nizacya tych wycieczek je st całkowicie zasługą prof. J. Massarta, który osobiście przewodniczył wszystkim wycieczkom, starając się pokazać każdemu wszystko, co zasługuje na uwagę z naukowego p u n k tu widzenia. Lecz maleńka Belgia z jej intensyw ną ku lturą i gęstem za­

ludnieniem, z mnóstwem fabryk, kopalń i centrów handlowych nie przedstawia takiego ciekawego terenu dla botanika ja k np. A ustrya, gdzie jeszcze w wielu miejscach możemy znaleść przyrodę mało zmienioną przez człowieka. Nawet naj­

bliższe okolice Wiednia są bardzo cieka­

we pod względem fłtogeograficznym, nie mówiąc już o takich wycieczkach, ja k do Bośni i Hercegowiny, na brzegi Adrya- ty k u lub w Alpy wschodnie, które bu­

dziły niezwykłe zainteresowanie. Lecz i belgijskie wycieczki miały pewną siłę przyciągającą: dzięki doskonałemu zba­

daniu szaty roślinnej i wybornemu kie­

row nictw u prof. Massarta można było tutaj doskonale badać wpływ warunków zewnętrznych na rozmieszczenie roślin,

Adre?< Centralstelle fiir Pilzkulturen. Am­

sterdam. Roem er Yisoherstraat A4 1. Dir. dr.

Joh-a W esterdijk. Cena hodow li dla członków

„Związku* 1,50 guldena, dla nieczłonków —3 guld.

holend.

walkę pomiędzy oddzielnemi zbiorowis­

kami i wreszcie wpływ człowieka na ugrupowanie roślin.

Wycieczki były dwojakiego rodzaju:

1) dla fitopaleontologów i 2) dla fitoge- ografów. Pierwsze miały na celu zapo­

znanie ze skamieniałościami roślinnemi systemu węglowego, tak obficie w y stę ­ pującego w Belgii. W tym celu zorga­

nizowano pod kierunkiem G. Schmitza zwiedzanie kopalni 3-ch zagłębi belgij­

skich a także zwiedzenie specyalnego Muzeum Węglowego w Louvain (Musee Geologique des Bassins Houillers Belges).

Z fitogeograficznych wycieczek najcie­

kawsze były dwie 3-dniowe (jedna przed zjazdem, druga po jego ukończeniu), gdyż miały na celu pokazanie dwu n ad ­ zwyczaj charakterystycznych zakątków Belgii, gdzie na szacie roślinnej sto s u n ­ kowo najmniej odbił się wpływ k u ltu ­ r y —są to tak zw. „diuny‘£ na wybrzeżu morskiem oraz wyżyny Ardeńskie na po­

graniczu niemieckiem z bardzo bogatą i różnorodną roślinnością, wśród której nie bralc form podalpejskich i arktycz- nych.

Podczas pierwszej wycieczki można było obserwować w przyrodzie charak­

terystyczne obrazy życia roślin na pias­

kach nadmorskich, które tak pięknie zo­

stały zilustrowane na ogromnych 86-u fototypiach in folio w dziele prof. Mas­

s a r ta „Les districts litt.oraux et allu- v ia u x “, będącen: pierwszym tomem kapi­

talnego dzieła profesorów brukselskich Ch. Bommera i J. Massarta p. t. „Les aspects de la vśgćtation en Belgique“

(Bruxelles, 1908). Wspaniałe to wyda­

wnictwo ma na celu zilustrowanie zbio­

rowisk roślinnych Belgii w pięknie do­

branych i wykonanych tablicach.

Następnie w ciągu Zjazdu codziennie odbywały się wycieczki w najbliższe okolice Brukseli. Dla lepszego oryento- wania się oprócz programów była wyda­

na specyalna broszura: „Coliection de I cartes, profiles, coupes, tableaux et c.

relatifs aux herborisations du Congrfesa (Bruksela 1910, str. 38), przedstawiająca wyciąg z większej pracy prof. Massarta,

‘ którą każdy z członków Zjazdu otrzymał

(12)

108 WSZECHSWIAT JV° 7

w darze. Najciekawsza była ostatnia wycieczka po kongresie. Pokazano nam najpierw bezpłodne rów niny we wschod­

niej Belgii w miejscowości zwanej Cam- pine Limbourgeoise w okolicach m iaste­

czka Genk, gdzie można było obserwo­

wać krok za krokiem stopniowe zmiany szaty roślinnej od roślinności wodnej po­

przez różnego typu błotne, mokre i su­

che wrzosowiska aż do ro ślinności'diun piaszczystych. Następnie podziwialiśmy piękne lasy w okolicach Spaa i błota pół­

nocnego ty p u na wysokościach Hautes P agnes w okolicach Baraąue Michel (naj­

wyższy p u n k t Belgii 670 m), gdzie nie­

wielkie wyniesienie nad poziom morza stw arza surowsze warunki, niż można- by się spodziewać i daje przytułek ob­

cej florze a dobrze mi znanej, bardziej północnej, będącej tutaj reliktem okresu lodowego. Ostatni wreszcie dzień w y­

cieczki pozwolił nam zebrać piękne oka­

zy ta k zwanej flory „cynkow ej“ w miej­

scowości W elkenraedt przy samej g ra ­ nicy niemieckiej po drodze do Akwis- granu. Obecność galmanu w glebie w y ­ tworzyła niektóre specyficzne odmiany roślin, będące poniekąd wskaźnikami cynku, ja k Viola lu tea var. calaminaria i Thlaspi alpestre rar. calaminare; prócz tego widzimy tam niektóre inne g a tu n ­ ki, które w Belgii rosną wraz z wyżej wymienionemi tylko w miejscowościach, gdzie j e s t cynk, j a k Alsine verna i Ar- meria elongata.

Reasumując wrażenia wywiezione ze Zjazdu botaników w Brukseli, muszę j e ­ szcze raz powtórzyć, że ustępował on pod wielu względami Zjazdowi w iedeń­

skiemu ze względu na niewielką ilość członków, ubóstwo p rogram u naukowego i nieznaczny teren dla wycieczek. Po­

mimo to odegrał ważną rolę w sprawie jednoczenia botaników, dając kodeks no­

m enklatury roślin zarodnikowych i ko­

palnych oraz robiąc początek w sprawie ustalenia nom enklatury fitogeograflcznej;

pozostawił przytem dużo wspomnień przy­

jem n y ch o chwilach mile spędzonych w tym maleńkim k raik u nadzwyczaj in­

tensywnej p racy —nie tylko n a polu prze­

mysłu i handlu, lecz i n a polu nauko-

wem. Bliskość Brukseli od innych kul­

turalnych centrów zachodu pozwoliła wielu botanikom na urządzenie wycie­

czek do sąsiednich krajów. Tak np. wie­

lu z członków kongresu zwiedziło nad­

zwyczaj ciekawą wystawę kwiatową w Haarlemie w Holandyi. Znajomość oso­

bista zawarta podczas wycieczki z prof.

H. de Yriesem, pozwoliła i mnie skorzy­

stać z zaproszenia dla zwiedzenia jego ojczyzny i ujrzeć na własne oczy w spe- cyalnym oddziale Ogrodu Botanicznego w Amsterdamie sławne hodowle różnych mutacyj i mieszańców wiesiołków (Oeno- thera), które posłużyły za punkt wyjścia dla nowej teoryi powstawania gatunków.

Bliskość Anglii wreszcie pozwoliła mi na zwiedzenie jednego z najpiękniejszych i najbogatszych w świecie ogrodów bo­

tanicznych, jakim je st królewski Ogród Botaniczny w Kew pod Londynem (Kew Iioyal Garden).

Bolesław Hryniewiecki.

f\l<ademia Umiejętności.

III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 9 stycznia 1911 r.

P r z e w o d n ic z ą c y : D y r e k to r E . J a n c z e w s k i•

(D okończenie).

Sekretarz zawiadamia, że dnia 15 grudnia 1910 r. odbyło się posiedzenie K om isyi fi- zyograficznej pod przew odnictw em D y rek to ­ ra W ydziału m a tem atyczn o-p rzyrod n iczego prof. d-ra E . Janczew skiego.

Przew odniczący p ośw ięcił gorące w spo­

m nienie zmarłemu w e w rześniu przew odni­

czącem u K om isyi ś. p. prof. d-rowi S. K reu­

tzow i i zawiadomił zgrom adzonych o stra ­ cie, którą K om isya poniosła przez śm ierć zasłużonych na polu florystyki członków:

d-ra W ładysława D ybow skiego w L ubczy na L itw ie i d-ra Franciszka B łońskiego w Śpi- czyńcach na Ukrainie. Pam ięć zm arłych obecni uczcili przez pow stanie. W dalszym ciągu prof. dr. E . Janczew ski ośw iadczył, że objął chwilowo przew odnictw o Komisyi fizyografieznej jako dyrektor W ydziału ma­

tem atyczno-przyrodniczego; w ybór przew od­

niczącego K om isyi odbędzie się na posiedze­

niu adm inistraoyjnem K om isyi w marcu b. r.

(13)

M 7 W SZECHSW IAT 109

P rzyjęto n astępujący preliminarz sta ły ch i niezbędnych w ydatków K om isyi na rok 1911:

I. W ydaw nictw o Sprawozdań

K o m is y i... 4 000 K.

II. P otrzeb y S ek oyi m eteoro­

logiczn ej... 720 III. K oszt utrzym ania i urzą­

dzenia M uzeum . . . . 3 300 1. P otrzeby m u­

zealne . . . 400 K.

2. R em uneracya kustosza . . 1 4 0 0 „ 3. R em uneracya

pom ocników

kustosza . . 1 400 „ 4. P osłu ga . . 100 „ IY . R em uneracya sekretarza

K o m is y i... 600 Razem 8 620 K.

Sekretarz zaw iadom ił zgrom adzonych, że p. J u l. Isaak w Zaw ierciu proponował K o­

m isyi sprzedaż sw oich bogatych zbiorów en tom ologiczn ych za conę 7 000 rubli.

P . radca A. N ow ick i przedstaw ił w y k o ­ naną przez siebie część m apy leśnej Galioyi i ośw iadczył, że zm uszony przez w iek i stan zdrowia do zaniechania dalszej pracy nad tą mapą, składa K om isyi gotow ą jej częśó z propozycyą, żeby K om isya zajęła się u zu ­ pełnieniem tego m ateryału i w ydaniem ma­

p y leśnej G alicyi. Po d yskusyi, w której zabierali głos pp.: prof. dr. B . Godlewski, J . M. B ocheński, prof. dr. J. Grzybowski, prof. dr. E . Janczew ski, dr. W. Kuźniar, dr. P . W ilkosz i W. K ulczyński, wyrażono p. A . N ow ick iem u podziękowanie za d ok o­

naną pracę a sprawę jej uzupełnienia i ob­

m yślenia środków na w ydanie m apy leśnej G alicyi polecono Zarządowi Kom isyi.

Sekretarz zawiadamia, że dnia 19 grudnia 1910 roku odbyło się posiedzenie K om isyi antropologicznej.

Dr. Pr. Chłapowski z Poznania przedsta­

w ił urodzonego w W ieliczce i tam że żebrzą­

cego, czterd ziestoletn iego A ntoniego Mikę, urodzonego całkiem bez ramion i ze zm niej­

szoną, koszlawą i sztyw n ą nogą lewą, k tó­

rej ty lk o palcami m ógł poruszać i porównał zdjęte z niego w k lin ice chirurgicznej kra­

kow skiej roentgenogram y z roentgenogra- m ami kośoienia obserw ow anego latem w (Kis- singen) dw udziestoletniego Iwana Rodakowa, z W iazem skiej guberni, obecnie w Chełmie żyjącego, tak samo pozbaw ionego od uro­

dzenia ramion i o zm niejszonej, zesztyw n ia­

łej i skoszlaw ionej nodze prawej, a w ięc u ży ­ w ającego tylk o nogi lewej do skakania i do zastępow ania rąk. W tem w yręczaniu rąk w iększą ma wprawę Rodakow, jako m łodszy i w yk ształceń szy, podozas gdy Mika dłużej

na jednej nodze może skakać, naw et na g o ­ łoledzi.

Opisawszy szczegółow o anom alie kośoienia obu ty c h dziwolągów, tak do siebie p odob­

nych, a zarazem sposoby, jakiem i um ieją wyrów nać brak kończyn górnych, dr. C hła­

powski zastanaw iał się szczególniej nad za- uważonem przezeń poraź pierw szy porusza­

niem dobrowolnem żeber rzekom ych (dol­

nych), czego w żadnym opisie podobnych kilkunastu przypadków w literaturze tera- tologicznej dotychozas nie znalazł, a co po­

maga znacznie w pełzaniu po ziem i i pod­

noszeniu się na nogę zdrową z pozyoyi le- żąoej.

N astępnie prelegent podał pogląd na zm ie­

niające się z biegiem czasu teorye teratoge- nezy czyli powstaw ania dziw olągów w ogóle, na podziały przypadków teratologiczn ych dawniejsze i na obecny podział, oparty na em bryologii i patologii sam ego płodu, a zw ła­

szcza błony zwanej owodnią (amnion); sz cze­

gólniej zaś tłum aczył, jak te choroby płodu mogą w płynąć na zniekształcenie kościenia już w pierw szych tygodniach żyoia płodo­

wego, w przeciw staw ieniu do zniekształceń w tórnych, które dopiero później powstają.

Szczególnie interesująca jest zauważona we w szystk ich podobnych przypadkach zn ie­

kształcenia kościenia (braku kończyn) ener­

gia dążenia do w yrów nania tego braku i nad­

zw yczajna ułom nych ty c h ludzi in teligen cya, rozwijająca się zw łaszcza w razie um iejętne­

go ich kształcenia.

W związku z tem twierdzeniem p. Ch.

przedstawiał od lew y gipsow e zdrowych stóp obu obserw ow anych przypadków, m ianow i­

cie w stanie sp oczyn k u i zgięcia palców;

a także i odciski listew ek skórnych zdrowej stop y jed n ego i drugiego. N aw iązując do badania ty c h linij na stopie (Loth) i do spo­

sobu stosow ania ich jako dowodu filogenii stop y ludzkiej, w ystąp ił przeciw teoryi Kla- atscha w yw odzenia człow ieka od małpozwie- rzy (Prosim iae) a następnie przeciw ko no­

wej jego teoryi o podwójnem pochodzeniu człow ieka, a w ięc o dw u pierw otn ych , cał­

kiem od siebie odrębnych gatunkach Homo:

H. m estrinensis i H. arignacensis, jed yn ie z pow odu zauw ażonych przezeń różnio bu­

dowy czaszki i kości długich. Patologia do­

starczyła dowodów, że upośledzony rozwój jednego gru czołk a o w ydzielaniu w ew nętrz- nem może w y w o ła ć daleko w ybitniejsze ró­

żnice w k ościeniu, niż podnoszone przez Kla- atscha różnice w szczątkach czaszki i dłu­

gich kości, jakie w jaskiniach ów badacz znajdował. W iadom o, że upośledzenie roz­

woju może być dziedziczne. Wiadomo też, że naw et i wśród ludności obecnie żyjącej w P olsce oba te ty p y się znajdują.

P ostęp patologii płodów przyczyni się zda­

Cytaty

Powiązane dokumenty

d., bądź też, nie istniejąc pierwotnie w roślinie, pojawiają się pod wpływem działania fermentów na glukozydy; zarówno ferment, jak i glukozyd znajdują się

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Czł. Rostafiński przedstawia rozprawę własną p. Twierdzenie to jest zgoła nieprawdziwe. z Turcyi przez Wołosz­.

Co dotyczę grzybów, hodowanych przez te korniki, to zdaje się, że przystosowały się one już zupełnie do sposobu życia korników. Co więcej, należy naw et

ne i podziurawione — j a k się okazało, była to robota dzięciołów, które pojawiają się w ślad za mrówkami i dobierając się do nich, niszczą, roślinę.

Badał on zachowanie się porostów podczas zetknięcia się ich brzegów i doszedł do wniosku, że porosty, spotkawszy się, już się dalej po skale nie

Kości udowe

Był czas, kiedy Bierkowski cieszył się sławą nie tylko w Krakowie, w którym najczynniejsze lata życia swego spędził, lecz i daleko poza granicami Krakowa i