m 47 (1590). Warszawa, dnia 24 listopada 1912 r. Tom X X X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".
W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi „Wszechświata" i we wszystkich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „Wszechświata'4 przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R ed a k cy i: W S P Ó L N A .Nb. 37. T elefon u 83-14.
H E N R Y K K A D Y I .
W sp o m n ien ie pozgonne.
U niw ersytet lwowski poniósł bardzo ciężką stratę przez śmierć profesora ana
tomii opisowej na wy
dziale lekarskim ś. p.
H enryka Kadyiego, zmarłego d. 25 paździer
nika r. b. Była to po
stać niezwykła, otoczo
na najgłębszą czcią dla niepowszednich zalet swego umysłu i serca.
Jako badacz, był ide
ałem ostrożności, sk ru pulatności i sumienno
ści, jako człowiek — ideałem obywatela w najszerszem znaczeniu tego wyrazu. To, co można powiedzieć o ś. p.
Kadyim, nie daje się zastosować do bardzo
wielu innych wybit-
H e n ry knych mężów Polski i
do wielu naszych najtęższych uczonych.
Ś. p. Kadyi odznaczał się zaletami, któ
re, według mego głębokiego przekonania staw iały go, jako człowieka, na piede
stale, do jakiego mało kto dosięga. Była to prawdziwie postać świetlana, świe
tlana dla tych, którzy mieli szczęście bliższego się z nią zetknięcia. Podej
rzliwość i złośliwość, te brzydkie cechy, wła
ściwe niestety tak czę
sto ludziom nauki, zwła
szcza starszym, były dlań uczuciami obce- mi. W każdym odczu
wał on i uznawał prze
dewszystkiem to, co by
ło dobre, w każdym uczcił i uszanował to, co uczcić i uszanować należało, a o wadach innych nigdy nie lubił mówić i wszystkich usiłowrał usprawiedli
wić; to też uczniów swoich i najbliższych kolegów ujmował sobie
K ad y i.
tak, ja k mało kto po
trafi ująć sobie ludzi.
Kadyiemu nieznane było zupełnie uczucie
obłudy; była to n atu ra szczera i prawa
W SZECHSW IAT JY» 47 nawskroś, do szpiku kości, a same fakty
i czyny jego o tej niezwykłej prawości jego charak teru przekonyw ały otoczenie.
Kadyi kochał wogóle naukę sercem tak gorącem, ja k mało kto z uczonych, a szcze
rym i gorącym będąc patryotą, kochał głęboko naukę polską i pojmował olbrzy- mie jej znaczenie dla życia i kultury swego narodu. Kochał n aukę nie dla sa
mej tylko nauki, lecz i dla miłości oj
czyzny. U kochanie głębokie Polski było je d n ą bodaj z najpotężniejszych dźwigni
miłości jego dla nauki polskiej.
Jeszcze jeden podniosły rys ch ara k teru Kadyiego imponował wszystkim, którzy go bliżej znać mieli szczęście—nigdy się przed nikim niczem nie chełpił. Cheł
pliwość — ten ry s brzydki, tak częsty u ludzi, n aw et u mężów nauki, obcy był najzupełniej ś. p. Kadyiemu. N a js k ru p u latniejsze wypełnianie wziętych na sie
bie obowiązków kosztem zdrowia w łasne
go, wygód własnych i zapominanie o so
bie, gdy chodziło o dobro publiczne i o interesy nauki — oto istotne znam io
na tego wielkiego charakteru.
Pisząc o H enryku Kadyim, musiałem na sam ym wstępie zaznaczyć ry sy jego ch arak teru, tej wzniosłej, szlachetnej d u szy, k tó ra nam wszystkim przykładem świecić winna.
Jako uczony, ś p. Henryk Kadyi nale
żał do najznakom itszych przedstawicieli nauki polskiej i cieszył się głębokiem poważaniem u kolegów specyalistów za
granicą.
Urodzony w Przem yślu 23 maja 1851 roku, ukończył gim nazyum we Lwowie, studyow ał medycynę w Krakowie i W i e dniu; był, jak o słuchacz uniw ersytecki, dem onstratorem przy katedrze anatomii u prof. K. L ang e ra w Wiedniu, a w ro
ku 1875 otrzymał stopień doktora wszech nauk lekarskich. W rok później objął posadę 1 go a sy sten ta (prosektora) przy katedrze anatomii opisowej u n iw e rs y te tu Jagiellońskiego, gdzie pozostawał do k o ń ca niemal roku 1881, pracując pod św ia
tłem kierow nictw em prof. d-ra Ludw ika Teichmanna. Ostatni w yw arł n ie zatarty wpływ n a ucznia swego i w spółpraco
wnika. Sam znakomity tech n ik w dzie
dzinie badań anatomicznych, przelał swre uzdolnienia i kierunki na ucznia, który je d n a k przewyższył pod wielu w zględa
mi mistrza swego.
W roku 1878 Kadyi habilitował się na wydziale lekarskim uniw ersytetu Ja g ie l
lońskiego jako docent anatomii człowie
ka i anatomii porównawczej. Otrzymaw
szy stypendyum z fundacyi Gałęzowskie- go, wyjeżdża zagranicę, zwiedza celniej
sze in s ty tu ty anatomiczne i zoologiczne w A u stry i i Niemczech, półrocze letnie r. 1879 spędza między innemi w praco
wni zoologicznej Ii. Leu ck arta w Lipsku.
W trakcie tego zostaje otw arta we Lwo
wie Szkoła, później Akademia W etery- naryi, w następstwie długoletnich zabie
gów naszej reprezentacyi krajowej w W ie
dniu. Katedrę zwyczajną anatomii opi
sowej zwiarząt domowych i anatomii pa
tologicznej powierzono młodemu, a tak wiele obiecującemu anatomowi H enryko
wi Kadyiemu. Młoda, ledwie do życia powołana instytucya wymagała wiele b a r dzo prac i zachodów i oto Kadyi u boku ówczesnego d yrektora ś. p. Piotra Seif- manna, a później rektora J. Szpilmana pracuje nad podniesieniem i rozwojem tego zakładu naukowego. Rozprawa Ka
dyiego „O potrzebie zasadniczej reformy studyów w etery n a ry i“, ogłoszona po pol
sku i po niemiecku, utorowała w znacz
nej mierze drogę dla reformy tej, k tó ra po wielu pracach, debatach i ankietach ze współudziałem Kadyiego w prowadzo
na została w życie na mocy najwyższe
go postanowienia z d. 31 grudnia 1896 roku. Szkoły w eterynaryi w A ustryi przekształcone zostały na zakłady zupeł
nie równorzędne uniwersytetom, co dla postępu nauki wielkie miało w państwie znaczenie, a w czem główna część z a s łu gi przypada w udziale Kadyiemu. Ale przedewszystkiem ś. p. Henryk, powoła
ny na katedrę anatomii, stw arza in s ty tu t anatomiczny i wzbogaca go w liczne bardzo, cenne zbiory i preparaty, mi
strzow ską jego dłonią wykonane. Jako bezpośredni następca Kadyiego na k a te drze anatomii zwierząt domowych w lw ow
skiej Akademii W etery n ary i (od roku
1895 do roku 1906), objąłem po nim
H 47 WSZECHSWIAT 789 w puściźnie te wspaniałe zbiory anato
miczne, a z racyi stanowiska swego mo
głem ocenić nieprawdopodobny wprost ogrom pracy, włożony w ten insty tu t i jego muzeum. P reparaty Kadyiego nie mają sobie równych w całej Europie.
Można przejechać wszerz i wzdłuż wszy
stkie największe ogniska kultury, a nie znajdzie się takiego doboru preparatów, jakie w ykonywała prawdziwie mistrzow
ska i głęboko artystyczna dłoń Kadyie
go. Oglądałem słynniejsze muzea anato
miczne zagraniczne, widziałem tam wiele preparatów bardzo pięknych i imponują
cych, a jednak niektórym preparatom Kadyiego, mianowicie nastrzykiwanym m asą Teichmannowską oraz ulepszoną przez Kadyiego masą tą olejną karm ino
wą lub barową nie dorównywają żadne zagranicą.
W obu półroczach roku 1882/83 tu dzież w półroczu zimowem r. 1883/84 Ka- dyi wykłada zastępczo zoologię w u n i
w ersytecie lwowskim, aż do chwili obję
cia kated ry przez prof. B. Dybowskiego.
W roku 1887 otrzymuje polecenie w y kładania anatomii ciała ludzkiego na uni
wersytecie lwowskim, jako docent płat
ny, mianowicie dla słuchaczów Wydziału filozoficznego. Miało to być pierwsze przygotowanie na uniw. lwowskim do za
łożenia w przyszłości wydziału lekarskie
go. W roku 1894 Kadyi obejmuje k ate
drę anatomii ciała ludzkiego w świeżo założonym wydziale lekarskim w uniw.
lwowskim, a jako pierwszemu i je d y n e mu na razie profesorowi wydziału le k a r
skiego, przypadły mu w udziale bardzo liczne prace i obowiązki połączone z or- ganizacyą tego wydziału. Był on, rzec śmiało można, organizatorem wydziału.
On to poczynił wspólnie z architektami plany dla budynków instytutu anatomicz
nego, histologicznego i fizyologicznego, on musiał myśleć o wszystkich potrze
bach przyszłych instytutów i pracowni naukowych, on był nadto niezmiernie czynnym członkiem komitetu budowy w szystkich innych tak zw. teoretycznych zakładów wydziału lekarskiego tudzież klinik. Cóż za ogrom pracy i energii włożył w to ten człowiek o imponują
cych zdolnościach organizatorskich. Set
ki posiedzeń w biurach namiestnictwa, setki konferencyj, tysiące szczegółów, wygotowanie dziesiątków i setek refera
tów to do ministeryum, to do nam iest
nictw a — to praca nadludzka, to trud, którego podjąć się mógł tylko Henryk Kadyi, o którym śmiało można powie
dzieć, że zorganizował wydział lekarski na wszechnicy lwowskiej, bo i w spra
wie obsadzenia wszystkich pierwszych k ated r na wydziale tym głos Kadyiego był niemal decydujący, a uniw ersytet cały i rząd miał bezgraniczne zaufanie do jego rozumu i jego gorącej, bezprzy
kładnej miłości dla sprawy.
W roku 1898/9 ś. p. Kadyi był rek to rem uniw. lwowskiego. W roku 1900 poruszył myśl założenia „Polskiego a r chiwum nauk biologicznych i lekarskich", w celu wydawania prac naukowych z tych zakresów wiedzy nietylko w języku pol
skim, lecz także w jednym z obcych, w celu — ja k pisał — „aby skupić prace badaczów polskich rozrzucone w rozmai
tych w ydawnictwach obcych i uczynić je w całej rozciągłości dostępnemi obcym badaczom pod wyraźnem i niezatartem piętnem prac polskich, a odebrać je w y dawnictwom obcym, które pracami na- szemi zasilamy moralnie i m ateryalnie ze szkodą naszego dorobku naukowego".
Z inicyatywy Kadyiego zebrało się 40 osób ze Lwowa, Krakowa i W arszaw y i złożywszy znaczny fundusz, rozpoczęło wydawnictwo, wybrawszy redaktorem ini- cyatora. Wyszło 22 zeszytów tego w y
dawnictwa, obejmujących 48 prac nau k o wych, z których wykonano we Lwowie 24, w Warszawie 8, w P etersburgu 3, w Krakowie 4, w Paryżu, Monachium i na Litwie po 1. Gdy wszakże przede- wszystkiem członkowie założyciele w K ra
kowie zrzekli się swego udziału, w yda
wnictwo, nieotrzymując żadnych subwen- cyj zzewnątrz, zostało zawieszone z po
wodu b rak u funduszów, pomimo, że ma- teryału naukowego miało zawsze bardzo wiele.
J ó z e f N usbaum -H ilarow icz.
(Dok. nast.).
790 WSZECHSW IAT JMó 47
Z B A D A Ń N A D Z A L E Ż N O Ś C I Ą D R U G O R Z Ę D N Y C H C E C H P Ł C I O W Y C H O D O R G A N Ó W R O Z R O D
C Z Y C H .
(S te fa n K opeć: U n te rs u c h u n g e n iib e r K a s tra tio n u n d T ra n s p la n ta tio n bei S c lim e tte rlin g e n . A rch.
f. E n tw ic k lu n g sm e e łia n ik d e r O rgan. 1911, t. 33, zesz. 1 i 2, s tr. 1 — 116).
Kwestya zależności drugorzędnych cech płciowych od organów rozrodczych i od ich rozwoju poruszana ju ż była przez licznych autorów, nie została je d n ak do
tąd należycie wyświetlona. Na p rzesz
kodzie staw ała zawsze nadzw yczajna jej zawiłość, tudzież trudność w przeprowa
dzeniu bezwzględnie rozstrzygających do
świadczeń. Obecnie przybyw a w tej dzie
dzinie większa praca, w ykonana w p r a cowni zoologicznej prof. Garbowskiego w Krakowie przez Stefana Kopcia.
P. Kopeć badał rzeczone stosunki u mo
tyli; w ykonywał przytem doświadczenia kilku rodzajów: przeprow adzał kastracyę gąsienic w bardzo wczesnych okresach rozwojowych, tran sp lan to w ał gruczoły rozrodcze jednej płci do kastrow anych osobników płci drugiej, wreszcie wpro
wadzał do krwi k as tro w any ch gąsienic miazgę z drobno ro ztarty ch gonad la r w alnych płci przeciwnej, albo też zm ie
niał krew kastrow anej gąsienicy, w ypusz
czając jej w łasną i wprowadzając krew gąsienicy pici innej. Do badań używał głównie gąsienic ćmy L y m an tia dispar L., ponadto niektóre inne z Lym antiidae tudzież z Lasiocampidae i wiele z dzien
nych Ropaloceridae. Doświadczenia z ka- stracy ą przeprowadzał w następujący sposób. Zapomocą ostrych nożyczek roz
cinał skórę na grzbietowej stronie gąsie
nicy na ósmym pierścieniu odwłokowym i wyjmował gonady. Operacyi poddawał gąsienice różnego wieku, między innemi małe osobniki, będące po pierwszej wy- lince, 5 — 7 milimetrowe, lub po drugiej wylince 7 — 10 mm. Ranę przykryw ał cienką w arstw ą kolodyum. K astracya mogła być jed n o stron n a, gdy usuwany
był z ciała gąsienicy jeden tylko g r u czoł, albo dw ustronna — gdy obadwa.
W razie jednostronnej kastracyi gąsie
nic samczych L ym antia dispar okazało się, że u owada dorosłego, który się w y
lągł z danej gąsienicy, nasieniowód stro ny operowanej był krótszy od normal
nego, i, równocześnie, jedyne pozostałe ją d ro było znacznie większe, niż bywa zazwyczaj, często prawie dwa razy tak duże, ja k normalne. Inne części organu rozrodczego nie ulegały żadnym zmia
nom, tak w razie jednostronnej, ja k i dwustronnej kastracyi.
Podobneż rezu ltaty dała k astracya g ą sienic samczych Dispar: zwiększenie się znaczne pozostałego, jedynego gruczołu;
gdy w normalnym ja jn ik u długość ce
wek dochodzi średnio do 5,5 cm, a liczba jajek, znajdujących się w obu do 500, w ja jn ik u przerosłym, cewki są długości do 8 cm, a liczba jaj w jednym tylko dochodzi do 400. W budowie histolo
gicznej jednostronnie rozwiniętych g r u czołów, ja k męskich, ta k żeńskich, nie było zmian zasadniczych.
Transplantacyę gruczołów badacz nasz przeprowadził śród osobników różnej płci, należących do tego samego gatunku, al
bo do gatunków różnych. W pierwszym przypadku przenosił gruczoły męskie do kastrow anych gąsienic samiczych, albo też naodwrót; kastrow ał zaś i tran sp lan tował oba gruczoły, albo tylko jeden.
Transplantował też w kastrow aną gąsie
nicę jeden gruczoł płci przeciwnej, albo parę, albo kilka par, umieszczając je w odwłoku i w tułowiu, w blizkości skrzydeł, albo zwojów nerwowych. Do
świadczenia te czynione były zazwyczaj z bardzo młodemi gąsienicami. W ta kich warunkach ewentualny wpływ g ru czołów właściwych danem u osobnikowi na rozwój jeg o cech drugorzędnych płcio
wych zostawał usunięty; natom iast wpro
wadzenie gruczołów płci przeciwnej umo
żliwiało ewentualne oddziaływanie ich na rozwój cech nowego gospodarza.
Implantowane gonady rozwijały się bardzo dobrze; jeżeli umieszczonych było kilka jąder, jedno koło drugiego, zazwy
czaj zrastały się ze sobą; często też zra
JM® 47 WSZECHSWIAT 791 stało się implantowane jądro zapomocą
pozostałej przy niem części nasieniowo- du z jajowodem organizmu gospodarcze
go, pozostałym po wycięciu jajnika. J ą dra zrastały się ze sobą wrtedy, gdy pod
czas przenoszenia ich zostały zranione;
zrastały się albo tylko błonami zewnętrz- nemi, albo ściankam i otw artych komór.
Zazwyczaj też przy jądrze wytwarzał się workowaty wyrostek, w którym widać było skurcze perystaltyczne; wyrostek ten, podług p. Kopcia, przedstawiał rege- nerat, wytworzony z resztki nasieniowo- du, k tóra pozostała przy gruczole. Same ją d ra leżały albo swobodnie w jamie ciała, albo obrośnięte były tłuszczem;
objętość ich była większa niż normalnie;
budowa histologiczna zupełnie niezmie
niona. Tak samo zachowywały się j ą dra, transplantowTane w organizm sam i
czy niekastrowany.
Przenoszenie jajników do organizmów męskich dało rezultaty podobne do
Avspo-mnianych wyżej. Jajn ik i przyjmowały się dobrze, czasami zrastały się z nasie- niow^odami, ich budowla histologiczna była bez zasadniczej zmiany. Na wiel
kości ich, kształtach i położeniu odbijały się wyraźnie w arunki przestrzenne, w któ rych się znalazły. Gdy jądra, umiesz
czone w odwłoku samiczym, miały dużo miejsca i mogły się rozrastać, jajn ik i w ciele samczem, znacznie mniejszem, nie mogły dojść do rozmiarów normalnych;
o hypertrofii więc tu, takiej jak tam, nie mogło być mowy. Jajniki, umieszczone w odwłoku, rozrastały się w nim, wy
pełniały go w zupełności i nadawały mu pełny, zaokrąglony kształt; umieszczone zaś podczas implantacyi w tułowiu w y
pełniały cały tułów, aż do głowy i ró
wnież przenikały do odwloką. Liczba ru rek ja jn iko w y ch była różna, od 1 do 8, co znajdowało się w związku ze zrasta
niem się jajników , bądź z zanikiem n ie
których cewek uszkodzonych podczas operacyi; długość cewek była 3—5 razy mniejsza, od normalnych; znowu n iew ąt
pliwie wpływ braku miejsca. Również tą samą okolicznością można tłumaczyć nieliczne wytwarzanie się jajek; najw ięk
sza ich liczba to 40 — 50 we wszystkich czterech cewkach jajnikowych.
Transplantacyę gonad między osobni
kami dwu różnych gatunków badacz przeprowadzał w taki sposób, że przeno
sił jedno albo dwa. ją d ra bądź jajniki z Lymantia dispar do kastrow anych g ą
sienic tej samej, bądź przeciwnej płci L. monacha, Malacosoma neustria, Satur- nia pavonia, Pieris rapae, Vanessa io i in nych, albo też odwrotnie. W taki spo
sób wrykonał 206 implantacyj. Rezultaty ty ch doświadczeń we wszystkich razach okazały się w ostatecznym wyniku j e dnakowe: transplantowane gonady podle
gały degeneracyi. Proces ten przebiegał w następujący sposób. N atychm iast po umieszczeniu gonady w obcym organi
zmie następował rozrost otaczającej ją osłonki łączno-tkankowej; tk a n k a rozra
stała się w kierunku przegród między komorami, a następnie przenikała do ko
mór. W 4—8 dni po implantacyi rozrost tkanki łącznej bywał już bardzo znacz
ny; ją d ra jej komórek dzieliły się szybko i, ja k nasz badacz przypuszcza, amito- tycznie. Światło gonad było ju ż małe i śród komórek zarodkowych rzadko mo
żna było spotkać karyokinezę; liczne sper- matogonia, spermatocyty, sperm atydy i spermatozoa (bądź odpowiadające im ele
m enty gruczołów żeńskich) były już w de
generacyi i zamieniały się na bezkształ
tne grudki i ziarna; ziarna te potrochu były resorbowane; na ich miejsce coraz więcej przenikała tk a n k a łączna. W l i dni po implantacyi tka n k a łączna wypeł
niała prawie cały gruczoł, który zaczy
nał kurczyć się i marszczyć. Teraz n a stępowały procesy degeneracyjne w tk a n ce łącznej; plazma przybierała kolor zie
lono - żółty, chrom atyna bronzowy; we w nętrzu im plantatu zaczynała się w y tw a
rzać bronzowawa, jednolita, podobna do chityny masa. W 13 — 18 dni z g r u czołu pozostawała ju ż tylko gru d k a j e dnolitej ciemno - bronzowej substancyi, którą jako taką można było potem zna- leść w ciele owada dorosłego. W niektó
rych razach następowała absorpcya zu
pełna przesadzonego organu, tak, że w do
rosłym owadzie niemożna już było od
792 W SZECHSW IAT JMs 47 szukać jego śladów. Transplantow anie
krw i polegało na tem, że do ciała gąsie
nicy, z której krew własna uprzednio była wysączona, badacz zastrzykiw ał krew z innego osobnika innej płci, a n a wet innego gatunku. Operacya ta nie wpływała najzupełniej na dalszy rozwój osobnika, ani na jego własności płciowe.
Zastrzykiwanie miazgi z gonad dało taki sam rezultat. W 5 godzin po zastrzy- knięciu, można było widzieć już we krwi owada energiczną fagocytozę nowo wpro
wadzonych elementów; w 24—34 godzin fagocytoza była największa; po pewnym czasie im plantowana miazga znikała w zu
pełności; osobnik normalnie rozwijał się dalej.
Z opisu tych w szystkich doświadczeń wynika, że wprowadzone do ciała owada obce gonady rozwijały się zawsze zupeł
nie normalnie, o ile nie stały temu na przeszkodzie ja k ieś zewnętrzne, czysto mechaniczne przeszkody. Pomimo to j e dnak, ja k się okazuje, nie wpływały one najzupełniej na norm alny rozwój właści
wych danem u osobnikowi cech fizycz
nych wogóle, ani w szczególności d ru g o rzędnych cech płciowych. Tak więc, bez zmiany rozwijały się tak ważne cechy dymorficzne, j a k rożki. J a k wiadomo, u samców są one zawsze cienkie i dłu
gie, u samic krótkie, grube i podwójnie grzebieniaste. Własności te zachowywały się nietylko u osobników kastro w an ych jednostronnie czy dw ustronnie, ale ró
wnież u tych, które posiadały po kilka, do pięciu, obcych im plantatów, bądź m ia
ły zastrzy k iw aną krew obcą. Podobnie, ja k rożki, zachowywały; się inne cechy dymorficznie ważne: golenie u Gastropa- cha ąuercifolia, barw a tułowia i odwło
ka, barw a i wielkość skrzydeł. Ostatnia cecha, ta k ch ara k te ry s ty c z n a i ważna, j e s t tutaj najbardziej decydująca; n ie ty l
ko wielkość i drobne szczegóły w kolo
rach nie odchylały się od normalnych, ale i stosunek szerokości skrzydeł do długości i układ najdrobniejszych żyłek nie ulegał zmianie. Wszelkie odchyle
nia, ja k ie można było zauważyć, nie prze
kraczały norm alnych odchyleń, w ywoły
wanych przez zmienność indywidualną.
Pozostaje do rozpatrzenia jeszcze cha
r a k te r in sty n k tu płciowego u zwierząt operowanych. W tym kierunku p. Kopeć wykonał szereg ciekawych doświadczeń.
Okazało się, że kastrow ane motyle nie różnią się niczem w swem życiu płcio- wem od normalnych. Nie wpływa ró
wnież na in s ty n k t płciowy implantacya cudzych gonad, ani zastrzykiwanie cu
dzej krwi. Kastrowane samice kopulują równie chętnie z kastrow anem i samcami, ja k z normalnemi; w yryw ają sobie też puch z odwłoku i przygotow ują kokony dla ja je k pomimo braku ostatnich. Ope
rowane samce kopulują równie chętnie ze wszystkiem i samicami. P. Kopeć p rzy tacza następujący wypadek. Młody sa
miec Lym antia dispar, który posiadał w odwłoku 3 jajn ik i iinplantowane g ą
sienicy jego po drugiej wylince, i dwa w tułowiu z okresu po 4 wylince, został wpuszczony w kilka godzin po wylęgnię
ciu się do skrzynki z normalnemi sami
cami. W pół godziny potem nastąpiła zupełnie normalna kopulacya z je d n ą z sa
mic. Po pewnym czasie motyla przenie
siono do drugiej skrzynki, w której były kastrow ane samice. Tutaj zaraz połączył się z samicą, posiadającą w tułowiu dwa ją d ra, a trzy w odwłoku.
Na zasadzie tych wszystkich wyników o trzym anych z doświadczeń, można wy
ciągnąć pewne wnioski ogólne, dotyczą
ce zależności drugorzędnych cech płcio
w ych od rozwoju gruczołów rozrodczych u owadów, lub wogóle członkonogich.
Niewątpliwie, zależności tej niema. Pod
czas rozwoju larwy owada widzimy zja
w iska dwu rodzajów: korelacyi i samo- różnicowania. Zjawisko korelacyi prze
jaw ia się głównie w przeroście gonady, pozostałej po jednostronnej kastracyi, w przeroście jądra, umieszczonego w od
włoku samczej gąsienicy, w zahamowa
niu wzrostu transplantowanego jajnika.
D rugi rodzaj zjawisk, samoróżnicowanie, j e s t decydujący dla fizycznych własności motyla, również więc dla jego drugorzęd
nych cech płciowych. K astracya motyla,
tran splan tac y a obcych gonad, miazgi
z nich, a wreszcie cudzej krwi w bardzo
wczesnych naw et okresach larwalnych,
N» 47 W SZECHSWIAT 793
nie są w stanie wpłynąć na drogi roz- i wojowe pozostałych jego własności (o ile, naturalnie, nie wystąpią przypadkowo czynniki natury mechanicznej) na barwy tułowia motyla i jego skrzydeł, na wy
kształcanie się instynktów.
Można byłoby przypuścić, że w opisa
nych wyżej przypadkach pewien wpływ wywierały drogi wyprowadzające gonad, albo gruczoły dodatkowe, które pozostały w ciele. Jednak doświadczenia innych badaczów, jak np. Meisenheimera, prze
prowadzone również na motylach, usu
wają tę ewentualność.
Wyprowadzone prawo jest w zgodzie z wieloma zjawiskami, znanemi z mor
fologii zwierząt niższych, a dotyczącemi opisywanej dziedziny. Tak np. wiele her
mafrodytów - motyli posiada wewnętrzną organizacyę męską lub żeńską, a zewnę
trzne cechy odwrotne albo obupłciowe.
To samo dotyczę hermafrodytycznych błonkówek, pluskwiaków, pająków i ra
ków. Znajdujemy tutaj takie przypadki, w których, obok zewnętrznej organiza- cyi jednopłciowej, występują wewnętrzne cechy dwupłciowe.
Ażeby wytłumaczyć rozwojową możli
wość takiego stanu rzeczy, p. Kopeć przyjmuje pogląd, podług którego płeć jest już zdeterminowana w jaju zapłod- nionem, a być może nawet, w niezaplod- nionem. Czynniki jakieś, sprawiają, że jaje otrzymuje zakreślony ten, czy tam
ten kierunek. Odtąd już, wraz, być mo
że, z owym „akcesorycznym chromoso
mem" (Henking, Wilson, Morgan), który ma decydować o płci, jaje wstępuje na pewną drogę i zmienić jej nie może; ka
żda też z własności, bądź z grup własno
ści, raz założonych, rozwijać się musi samodzielnie, bez względu na rozwój in
nych. Jeżeli spotykamy fakty, dowodzą
ce bezpośredniej korelacyi, to bliższe ba
dania wykazują, że zmiany pozornie ko
relacyjne, uzależnione są od zupełnie in
nych czynników, niż wpływ gonad. Tak np. u królowej mrówczej, Lasius alienus, występuje zanik skrzydeł; jednak, jak to wykazał Mrazelc, nie znajduje się to w związku z gonadami, lecz ze złem od
żywianiem się. U mszycy Typhlocyba
Douglasi i innych, posiadających w ciele pasorzyty, larwy muchy Aphelopus me- laleucus, Giard opisał równocześnie z wię
kszą lub mniejszą redukcyą gonad, re- dukcyę pokładełka albo prącia. Trzeba przypuścić, że w tym przypadku rzecz się przedstawia podobnie, jak u Lasius.
Wszechstronne rozpatrzenie kwestyi wymaga jeszcze przeprowadzenia poró
wnania z kręgowcami. Znane są po
wszechnie zjawiska zaniku pewnych dru
gorzędnych własności płciowych u ka- stratów kręgowców, np. kogutów, wołów, koni. Liczne fakty, obserwowane u tych zwierząt, wykazują, że kastracya u ssa
ków 1) wywołuje niezupełny rozwój, al
bo zanik cech drugorzędnych, właści
wych danej płci, i 2) równoczesny roz
wój, choć słaby, pewnych cech, należą
cych do płci przeciwnej.
Za bezpośrednią zależnością drugorzęd
nych cech od gonad przemawiają liczne doświadczenia. Tak np. M. Nussbaum wykazał na Rana fusca, że kastracya samca wywołuje niezupełny rozwój cech, które normalnie osiągają rozkwit podczas okresu płciowego; mianowicie: modzeli na przednich nogach, silnej zwykle mu
skulatury na przedniem ramieniu i pę
cherzyka nasiennego. Ten sam badacz wykazał równocześnie, że można wywo
łać rozwój normalny tych organów u ka- strata, jeżeli implantuje mu się gruczoły tej samej płci do worków limfatycznych, albo zastrzykuje kilka razy miazgę z tych gruczołów. Doświadczenia te wykazy
wałyby bezpośredni wpływ gruczołów rozrodczych i do tego na drodze chemi
cznej. Podobnież chemicznego wpływu gruczołów dowodzą doświadczenia Hal- bana nad pawianami. U kastrowanej samicy wstrzymuje się menstruacya; je żeli jednak jej własne jajniki będą jej transplantowane gdziekolwiek pod skórę, to w mcnstruacyi nic się nie zmienia.
Loewy karmił kapłona substancyą z ją
der kogucich; wywołał w ten sposób dal
szy, normalny rozwój jego drugorzęd
nych cech płciowych, zahamowany po
kastracyi. Możnaby przytoczyć wiele
przykładów tego rodzaju.
794 W SZECHSW IAT JNTo 47 Niektóre obserwacye rzu cają na daną
sprawę nieco inne światło. W eb er opi
suje herm afrodyta zięby F ringilla coelebs, który posiadał w lewej połowie ciała hi
stologicznie zupełnie normalnie zbudowa
ny ja jn ik , w prawej takież jądro; rów no
cześnie lewa połowa ciała była typu męs
kiego, praw a — żeńskiego. P rzyk ład ten wskazywałby prędzej wpływ gonad dro
gą nerwową.
Istnieje też szereg faktów, które p rz e mawiają przeciwko poglądom dopiero co wypowiedzianym, przynajmniej w części.
Do nich należy rozwój cech drugorzęd
nych płci przeciwnej u kastrató w . U wo
łów su tk i rozwijają się daleko silniej, niż u byków; kapłony nab y w ają in s ty n któw samiczych, jak np. popędu do sie
dzenia na jajach. Rohrig opisuje szereg samic jeleniow atych, które miały z a h a mowane funkcyę ja jn ik a i pomimo że nie posiadały jąder, miały rogi, coprawda, niezupełnie wykształcone.
Już z zestawienia tych faktów możemy wywnioskować, be u kręgowców podług wszelkiego prawdopodobieństwa, p ow sta
wanie drugorzędnych cech płciowych nie zależy od gonad, je d n a k do normalnego i zupełnego ich rozwoju obecność gonad je s t konieczna; wreszcie — że obecność gonad nie dopuszcza do w ykształcenia się cech płci przeciwnej. Znamy fakty, w skazujące, że niema korelacyi między gruczołami a cechami drugorzędnem i płciowemi; z drugiej stro n y istnieją też takie, które w y k azu ją stosunki korela
cyjne między tem i cechami a niektóremi własnościami zwierzęcia, płciowo obojęt- nemi. Tak n ap rzykład podług Róhriga u jeleni uszkodzenie przedniej nogi w y wołuje silną redu k cy ę rogu z tej samej strony ciała, uszkodzenie zaś tylnej no
gi — redukcyę rogu stro ny przeciwnej.
Podobny wpływ na rogi jeleni m ają usz
kodzenia w ątroby, choroby płuc albo sy stem u odżywiania. Podług Sellheima ka- stracya u kręgowców obu płci wywołuje znaczne zmiany w kościach i nietylko w morfologicznej ich budowie, ale w sa
mym procesie kostnienia, k tó ry j e s t b a r dzo zahamowany. Tu m am y widoczny
związek między gruczołami rozrodczemi a organami zupełnie płciowo obojętnemi.
J a k widzimy, własności zwierzęcia po
wiązane są ze sobą w grupy prawami korelacyi; to samo dotyczę drugorzęd
nych własności płciowrych, które są w ko
relacyi z wieloma cechami, je d n a k nie- zawsze mającemi znaczenie płciowe; r ó wnież gruczoły płciowe znajdują się w za
leżności od różnych, jak to widzieliśmy, organów. Wycięcie ostatnich, nie w y wołuje bezpośrednio zmian własności drugorzędnych płciowych, jed n ak , po
średnio, zapewne przez jakieś organy obojętne płciowro, z którem i gonady są w korelacyi, może w płynąć i na tam te.
Stosunki korelacyi między organami zwierzęcia są nadzwyczaj powikłane i do
tąd mało zbadane; bliższe opracowanie ich może nam dopiero wskazać, w jak im stopniu cechy drugorzędne płciowe są zależne od cech pierwszorzędnych.
Wnioski ogólne, które można w ypro
wadzić z rozprawy p. Kopcia, są n astę
pujące. Cechy drugorzędne płciowe u członkonogich, może u wszystkich bez
kręgowców, niezależne są w zupełności od organów rozrodczych; u kręgowców zależność pewna istnieje, stopień jed n ak tej zależności będzie mógł być dopiero w ted y ściślej określony, gdy dojdziemy do lepszej znajomości zawiłych stosun
ków korelacyjnych, któremi powiązane są organy i własności zwierząt wyższych.
Różnica w stosunku gonad do cech dy- morficznych u dwu typów zwierzęcych nie j e s t zasadnicza, lecz polega jed y n ie n a stopniu niezależności.
H . Raabe.
JM® 47 WSZECHSWIAT 795
H . L E C H A T E L IE R . C złonek A kad. N., pro feso r S orbony.
W I E D Z A , J E J I S T O T A , P O Ż Y T E K I N A U C Z A N IE .
(C iąg dalszy).
W większości przypadków znajdujemy się dopiero na pierwszym etapie odkry
cia naukowego, t. j. poszukujemy dopie
ro jakościowej zależności pomiędzy ró- żnemi faktami, wyliczamy poprostu czyn
niki elementarne, od których zależy każde poszczególne zjawisko. Codziennie mamy do rozwiązania podobne zagadnie
nia albo przynajmniej moglibyśmy usi
łować je rozwiązać: zjawiska życia ma- teryalnego i moralnego są tak skompli
kowane, że nie możemy dziś rościć pre- tensyi do znajomości zupełnej bodaj j e dnego z ich praw; proste poszukiwanie jakościowe czynników, które w nich wy
stępują ju ż przedstawia dla nas interes kapitalny. Wobec tego warto zatrzymać się nieco dłużej nad tym pierwszym eta
pem poznania naukowego.
Metody, jakiem i posługiwać się należy, by z powodzeniem przeprowadzić to ba
danie jakościowe w dziedzinie wiedzy, były już przedmiotem magistralnej pracy Klaudyusza Bernarda p. t. W stęp do me
dycyny doświadczalnej, dzieła, będącego dla badaczów przewodnikiem wprost nie
ocenionym, a które powinnoby się stać przedmiotem rozważań każdego człowie
ka pragnącego działalności swej nadać k ieru n ek rozumny.
Klaudyusz Bernard rozróżnia cztery fazy kolejne w pierwszym etapie odkry
cia naukowego, t. j. w rozpoznawaniu jakościowem istnienia pewnych zależ
ności:
1. Narodziny idei naukowej, t. j. po
dejrzenia co do istnienia nowej zależno
ści, jednem słowem powstanie hypotezy.
2. Rozumowanie naukowe, które zmie
rza do poddania hypotezy kontroli do
świadczenia, t. j. poszukiwanie konsek-
wencyj tej hypotezy, które w drodze sprawdzeń dają możność odrzucenia lub potwierdzenia idei naulcowTej, powziętej pierwotnie.
3. Kontrola doświadczalna konsekwen- cyj w ten sposób wybranych, na którą składają się: z jednej strony skombino- wanie metod i przyrządów, z drugiej zaś strony — m ateryalne urzeczywistnienie zamierzonych doświadczeń lub spostrze
żeń.
4. Roztrząsanie krytyczne wyników doświadczalnych, które powinno prowa
dzić bądź do przyjęcia now^ej prawdy, zależności dotąd nieznanej, bądź też do przyznania, że podjęte usiłowania pozo
stały bezowocnemi.
Narodziny idei naukowej mogą, zda
niem Bernarda, odbyć się w sposób dwo
jaki. Czasem, jakiś fakt nieprzewidzia
ny uderzy umysł obserwatora, dając po
czątek nowej idei, w drodze odruchu jeszcze nieświadomego. Legenda i histo
ry a ukazują nam Galileusza, p rzy g lą d a
jącego się wahaniom świeczników w k a tedrze pizańskiej, Newtona patrzącego na spadek jabłka, Sainte Claire Devillea w rozmarzeniu przed dm uchawką tleno- wodorową. Ta wrażliwość na objawy zewnętrzne je st u różnych ludzi bardzo różna. Niektórzy nie widzą nic z tego, co przewija się przed ich oczami. Iluż to chemików powtarzało doświadczenie Cavendisha i wytwarzało argon, niedo- strzegając tego. Inni, przeciwmie, po
dobni w tem do konia czystej krwi, k tó ry odczuwa najsubtelniejsze drgnienie wędzidła, dostrzegają z niezmierną żywno
ścią każdy fakt nieprzewidziany. Berthe- lot, Pasteur, Sainte Claire Devilie posia
dali w wysokim stopniu tę zaletę, która je s t je d n ą z postaci zmysłu arty sty czn e
go. Z pomiędzy wszystkich uzdolnień,
właściwość powyższa należy do tych,
które najbardziej może różnicują ludzi,
poświęcających się poszukiwaniom n a
ukowym i wytwarza najwyraźniejsze ro z
graniczenia pomiędzy uczonymi. Gdyby
wolno było posługiwać się tu liczbami,
to możnaby powiedzieć np., że od je d n e
go osobnika do drugiego właściwość ta
może zmieniać się w stosunku 1:1000.
796
W SZECHSW IAT
ATo 47Drugiem źródłem idei naukowej je st
poszukiwanie system atyczne i rozmyślne pewnej nowej zależności, poszukiwanie, oparte na analogii z faktami ju ż znane- mi, z prawami ustalonem i poprzednio.
Tak np. odkrycie różnych gazów rzad
kich atmosfery nie było wynikiem spo
strzeżenia przypadkowego, ja k odkrycie argonu. Po odkryciu tego pierwszego gazu Ramsay umyślił sobie przeprow a
dzić badania system atyczne celem prze
konania się, czy atmosfera nie zaw ie
ra innych jeszcze ciał podobnych. Tak samo Sainte Claire Deville, o dkryw szy przypadkowo zjawiska dysocyacyi, zaczął poszukiwania system atyczne nad prawami tych zjawisk, opierając się na przypuszczalnej ich analogii ze zjaw iska
mi zwykłego parowTania i ty m sposobem doszedł do praw a ciśnień stałych. P o
dobnież Vieille odkrył proch, zwany b ez
dymnym, poszukując system atycznie ciał wybuchowych o spalaniu powolnem.
Ten drugi sposób rozwoju myśli n a ukowej nie w ym aga już tak j a k poprzed
ni, wyobraźni, wciąż napiętej, czułej na najdrobniejsze wrażenia zewnętrzne; w y maga nato m iast bardzo żywej czynności umysłowej, przyzw yczajenia do ciągłego wysiłku, który u wielu n a tu r wywołuje zmęczenie fizyologiczne, a naw et może stać się niepodobieństwem. Ten prąd do badania sy stem atycznego j e s t w y n i
kiem podniecenia mózgowego, które n ie
kiedy graniczy z pomieszaniem zmysłów.
J e s t to zdolność, którą sp o ty k a się zn a
cznie częściej niż poprzednią; wszyscy wynalazcy posiadają j ą w stopniu bardzo wysokim.
Skoro hypotezą została raz sformuło
wana, drugi krok polega n a poddaniu tej hypotezy kontroli doświadczenia. Do t e go w ystarcza pewna erudycya, znajo
mość ogólna dziedzin sąsiednich oraz praw, w nich ustalonych. Są to zdolno
ści dość często spotykane u wszystkich ludzi wyrobionych przez stu d y a nau k o we, o tyle o ile posunięte. Bardzo wielu uczonych mogłoby obmyśleć, j a k to uczy
nił Sainte Claire Deyille, metodę „rurki gorącej i zimnej" celem w ykazania d y socyacyi ciał w tem p eratu rach wysokich.
Z tego tytułu uzdolnienia różnych b ad a
czów fachowych nie będą różniły się wię
cej ja k w stosunku 1 : 1 0 .
Ściśle to samo powiedzieć można o czyn
ności trzeciej, która zasadza się na urze
czywistnieniu zamierzonych doświadczeń.
Czwarta atoli czynność, t. j. interpre- tacya wyniku doświadczeń, sformułowa
nie wniosków, przem awiających za lub przeciw hypotezie, poddanej spraw dza
niu, wymaga sądu bardzo niezawisłego, wielkiej niezależności umysłu. Z tego pun k tu widzenia różnico pomiędzy ludź
mi są bardzo wielkie; mogą one, jeżeli zachowamy naszę klasyfikacyę liczbową, zmieniać się w stosunku 1 : 100. W y niki doświadczalne nie mają nigdy ści
słości matematycznej, z drugiej zaś stro ny doświadczenie wprowadza często nie
dostrzegalnie dla nas, czynniki, obce sa
memu jego celowi. Bywa rzeczą bardzo trudną odróżnić dokładnie to, co należy do badanej hypotezy od tego, co właści
we j e s t szczególnym w arunkiem doświad
czenia. Niewielu chemików posiadało ten zmysł w stopniu takim ja k Berthelot, który umiał z doświadczeń nieraz bardzo ogólnikowych wyciągać wnioski prawie zawsze słuszne. Podobnież cechą ch arak terystyczną P asteura, przyczyną w szy st
kich jego powodzeń naukowych było to, że łączył w sobie w ybujałą wyobraźnię k tóra komunikatom jego, ogłaszanym w Sprawozdaniach Akademii Nauk, nada
wała cechy przypominające niekiedy ustę
py z Apokalipsy, z nieubłaganą k ry ty k ą w szystkich swych hypotez, niewyłącza- ją c tych, które na pierwszy rzu t oka w y
daw ały się najrozsądniejszemu Jako przykład odwrotny błędów interpretacyi przytoczyć można twierdzenia niektórych uczniów Sainte Claire Devilleą, k tórzy bez dostatecznej racyi rozciągnęli jego prawo ciśnień stałych na roztwory, opie
rając się na doświadczeniach, których ścisłe roztrząśnięcie powinno ich było doprowadzić do wniosku wręcz przeciw nego.
Czy słusznie j e s t utrzymywać, ja k o tem kilkakrotnie już napomknąłem w tym artyk u le, że metoda naukowa zbyt czę
sto obca bywa rozumowaniom większo
No 47 W SZECHSW IAT 797 ści ludzi naw et takich, którzy otrzymali
bardzo rozlegle wykształcenie naukowe?
Aby tego dowieść, wezmę za przykład kwestyę, k tó ra'ż y w o zajmuje dzisiaj opi
nię publiczną we Francyi i co do której każdy wyrobił sobie jakieś sdanie mniej lub więcej umotywowane, mianowicie kwestyę prochu B. Zacznę, oczywiście, niewymieniając nazwisk, od kilku d a
wnych uczniów naszych wielkich szkół, którzy, zdawałoby się, posiadają większą wprawę w posługiwaniu się rozumowa
niem naukowem.
Poraź pierwszy zdarzyło mi się rozma
wiać o kw estyi prochu bezdymnego przed laty mniej więcej piętnastu. Pewien ge
nerał piechoty, który następnie zajmo
wał wysokie stanowisko w zarządzie woj
skowym, uskarżał się bardzo na lichy gatunek tego prochu. Proch ten palił się źle; po każdej salwie ziemia usłana była resztkam i niedopalonemi. Dla sfor
mułowania w tym przedmiocie opinii n a ukowej należałoby zacząć od pytania, j a kie są cechy podstawowe, czynniki do
minujące dobrego prochu. Odpowiedź j e s t oczywista: przedewszystkiem, donio
słość pocisku, napięcie jego drogi; po- wtóre, jednolitość pomiędzy różnemi par- tyami prochu, niezbędna do zapewnienia prawidłowości strzałów. Spalanie mniej lub więcej zupełne występuje jedynie j a ko czynnik wpływający na koszt; s k u t
kiem niezupełnego spalania zwiększa się zużycie, a więc wzrasta i wydatek, k tó
rego w ym aga nadanie pociskowi pewnej danej prędkości. Zresztą, zasięgnąwszy iniormacyj u osób kompetentnych, nie
trudno byłoby dowiedzieć się, że istota wynalazku Vieillea polega nie na p rzy gotowaniu prochu, któryby nie dawał dymu, ja k to głoszono celem wprowadze
nia w błąd cudzoziemców, lecz na spre
parowaniu prochu palącego się wolno, k tó ry b y w razie potrzeby spalał się ty l
ko częściowo w luiie armaty. Wada, k tórą zarzucano nowemu prochowi, była właśnie objawem jego zalety.
Przed trzem a laty pewien admirał uża
lał się znów przede mną na proch biały, k tóry otrzym ała marynarka. Byłoby to czynem prawdziwie patryotycznym, po- I
wiadał, gdyby nam oddano napowrót nasz stary proch czarny, który poznali
śmy ta k dobrze i do którego mieliśmy zaufanie. Admirał ten zapomniał był ró
wnież zapytać siebie, ja k a je s t główna zaleta prochu, przeznaczonego do prze
bijania najgrubszych pancerzy. Barwa z pewnością nie ma tu żadnego znacze
nia, chodzi jedynie o prędkość pocisku.
Otóż, proch biały, podwajając siłę żywą, dał dzisiaj przewagę armacie nad pance
rzem. Flota, któraby zachowała proch czarny, straciłaby wszystkie swoje okrę
ty zanim zbliżyłaby się do nieprzyjaciela na taką odległość, z którejby mogła roz
począć ogień. Są to błędy kapitalne, k tórych możnaby uniknąć z największą łatwością, mając elementarną bodaj wpra
wę w rozumowanie naukowe.
Niedawno pewien wybitny uczony za
lecał Izbom powierzenie wyłącznie sa
mym tylko chemikom opieki nad nasze- mi prochami wojennemi. Skromnem mo- jem zdaniem w propozycyi tej tkw i błąd metody naukowej. Własności prochu są funkcyami kilku jednocześnie czynników:
chemicznych, fizycznych i mechanicz
nych, i byłoby rzeczą wprost zgubną po
święcić dwa z pomiędzy tych punktów wadzenia samemu tylko trzeciemu. Che
micy niezbędni są w fabrykach w c h a rakterze osób dozorujących proces wyro
bu oraz w pracowniach do wypróbowy- wania recept, ale rzadko się zdarza, że
by chemik wynalazł ja k i środek w ybu
chowy. Generał Castan, generał Brugó- re, kapitan Fayier, Yieille, Mallard, No
bel byli oficerami lub inżynierami w r ó wnej mierze uzdolnionymi w najrozmait
szych dziedzinach badań naukowych, a bynajmniej nie tem, co nazywramy po
spolicie chemikami. M ateryały w ybu
chowe dają początek zjawiskom bardzo złożonym, a badanie ich naukowe w y
maga uwzględnienia w szystkich czynni
ków' oraz położenia na szali wartości k a żdego z nich. Przesadna specyalizacya chemików doprowadza ich do negacyi tej metody.
Patrząc na błędy dawnych wychowań-
ców uniwersytetów i szkół specyalnych,
rozumiemy lepiej błędy tłumu. Czyta
798 WSZECHSWIAT JSfi 47 ją c codziennie w swoim dzienniku, że
prochy, w yrabiane przez najkompetent- niejszych inżynierów, w y b u ch ają same, gdy tym czasem proch w yrabiany przez zakłady pry w atn e poza obrębem w szel
kiej kontroli ma ja k o b y przedstaw iać wszelkie gwarancye bezpieczeństwa, n a j
rozsądniejszy obywatel daje się w końcu przekonać. Franciszek Sarcey doskonale wyjaśnił przyczyny niezaprzeczonej wyż
szości czekolady Perrona. Ale cóż je st w arte świadectwo prasy? Najelementar- niejsza w iara w determ inizm zabrania nam dopuszczania możliwości faktów bez przyczyn; je st rzeczą naukowo niemożli
wą, by wszyscy pisarze ja knajbardziej niekom petentni zgodzili się na uznanie niebezpieczeństwa monopolu pań stw o w e
go, gdyby nie kierowała nimi niew i
dzialna ręka. Ta jednomyślność, dla fi
lozofa, musi posiadać wagę jednego ty l
ko głosu, a wartość tego gtosu nie może być wielka, ponieważ je s t to głos ano
nimowy.
Te błędy m etody miały n astęp stw a bardzo ważne; na nich to ciąży odpowie
dzialność za katastrofy, które raz p o r a ź straszliwemi ciosami spadają na naszych marynarzy. Zahypnotyzowane cnotami przemysłu pry watnego lub zaletami dwu- fenylaminu, władze zaniedbały p rzed się
wziąć najpierwotniejsze środki ostrożno
ści. Dla obrony przed m ateryałam i wy- buchowemi nie istnieje żadne panaceum jedyne, ale nieskończona liczba ostrożno
ści różnego rodzaju, które wszystkie p o siadają wielką wagę. Po katastrofie z Je- ną, zmarnowano mnóstwo sil na nieskoń
czone badania nad chemicznemi w łasno
ściami nitrocelulozy lub su b stan cyj u s ta lających (stabilizatorów), lecz ani na chwilę nie pomyślano o środkach zm niej
szenia doniosłości wypadków, które za
wsze są możliwe. Nie dokonano n aw et ani jednego doświadczenia celem w yszu
kania przyczyny zapalań się przedwczes
nych w strzelaniu przyśpieszonem. Trze
ba było podwójnej k atastrofy z p an ce r
nikiem Jules Michelet, by wstrząsnąć tem skamienieniem; a je d n a k problemat występowrał tu w w aru n k ach w yjątkowo sprzyjających szybkiem u rozwiązaniu,
albowiem znane były trzy z pomiędzy jego prawdopodobnych czynników: łatw a zapalność substancyi wybuchowej, pod
niesienie tem p eratu ry arm aty i wysiłek mechaniczny, wywierany na powlokę ła dunku.
Te błędy sądu, wynikające z braku metody naukowej, zasłaniają wzrok um y
słom najdzielniejszym, uniemożliwiając im uwzględnianie jednoczesne rozmaitych stron tego samego zjawiska i, więcej jeszcze, ocenę względnej ich wartości.
Skutkiem tego umysły te kroczą w j e dnym kierunku, niedomyślając się naw et istnienia przepaści, które otaczają drogę.
Nie potrzebuję zapewne kłaść większe
go jeszcze nacisku na praktyczną u ży teczność ducha naukowego, na koniecz
ność zwracania w sposób coraz to zupeł
niejszy naszych metod wychowania ku takiemu formowaniu umysłu. Ale w t a kim razie, powiedzą nam, wystarczy roz
winąć studya naukowe ścisłe, zwężając n atom iast część przypadającą na studya literackie. Byłby to błąd poważny. No
m enklatura dwu działów zasadniczych:
nauk ścisłych i tak zw. humaniorów, p rz y ję ta w dzisiejszem nauczaniu średniem, je s t prawdziwą niedorzecznością. Rze
czywiście, jeden z tych działów odpowia
da badaniu świata materyalnego, drugi zaś—świata moralnego. Ale, j a k to już niejednokrotnie powiedzieliśmy wyżej, sam przedmiot studyów nie stanowi wie
dzy; tę ostatnią cechuje pewna metoda.
Otóż, badanie świata materyalnego, t. j.
nauka, udzielana w oddziałach nauk ści
słych, mało się nadaje, przynajmniej w dzisiejszej swej postaci, do rozwijania ducha^_naukowego. Twierdzenie to, n ie zgodne z mniemaniem powszechnem, w y
maga pewnego wyjaśnienia.
Tłum. S. B.
(Dok. nast.).
M 47
WSZECHSWIAT 799
Akademia Umiejętności.
III. Wydział matematyczno-przyrodniczy.
Posiedzenie dnia 14. października 1 9 / 2 r.
P rzew odniczący: D y rek to r E. Janczew ski.
(D okończenie).
Czł. M. Raciborski przedstawia rozprawę p. Władysława Szafera p. t.: „O florze drya- sowej z pod Krystynopola".
W terasie dyluwialnej, na której leży miasteczko Krystynopol, p. Szafer znalazł w przekopie now ego koryta rzeki Sołokii florę starodyluwialną, dobrze zachowaną w siw ych iłach piaszczystych. Dzięki po
mocy polskiego Tow. Przy rod n. im. Koper
nika, wykonano otworem 15 cm wiercenie, którem w głębokości 20 m dotarto do o p o ki kredowej, uzupełniając w ten sposób ten profil, ważny zarówno dla położenia flory kopalnej jak i dla geologii dyluwium Nad- buża. W charakterze flory wyróżnić na
leży dwa poziomy: 1) Górny, składający się z utworów staw ow ych , z licznemi szczątka
mi małżoraczków, ślimaków i glonów w o
dnych (z facies przybrzeżnej i planktono
wej). Tutaj znalazły się także gałązki z Al- nobetula yiridis. Z glonów znaleziono n a stępujące: l^Dinobryon Sertularia Ehrenb., Melosira cronulata (Ehr.) Kutz., Ceratoneis A rcus Kutz., Odontidium hiemale (Lyngb.) Kutz., Navieula subcapitata Greg., Ampho- ra oyalis, E u n o tia (Himantidium), Arcus Ehr.?, Synedra Sp., Cymbella sp., oraz r e sztki nitek sinic, należących do grup: Oscil- latoria i Anabaena. Liczne są także w tym poziomie owocki ramienic. Prócz Alnobe- tula yiridis znalazły się w górnym pozio- 1 mie: Dryas octopetala, B elu la nana i S ilix herbacea. 2) Dolny, ze szczątkami licznych roślin flory bagniskowej oraz flory tundry północnej. Z mchów stwierdzono: Drepano- cladus vernicosus (Lindb.) Warnstorf, Dr.
capilli folius (Warnst.) Warnst., Dr. suba- duncus Warnstorf, Calliergon giganteum (Schimper) Kindberg, Scorpidium scorpioides (L.)
Limpricht.,
Mniuin punctatum (L.) Hedw. Z roślin kwiatowych znaleziono:Dryas octopetala, Betula nana, B. humilis?, Salix herbacoa, S. polaris, S. retusa, S. re- ticulata?, S. myrtilloides, Batrachiuin sp., Myriophyllum sp., Polygonum viviparum, Galium sp., P otam ogeton sp., Potamogeton pusillus, Carex sp. Poziom dolny siw ych iłów krystynopolskich powstawał w czasie, g d y na wysoczyzniejsokalskiej znajdował się lodowiec północny, u czoła jego zaś pano-
| wała bezhśna formaeya tundry północnej.
Poziom górny, połączony bezpośrednio z dol-
| nym, charakterem swej flory stawowej w sk a zuje okres tworzenia się u czoła lądolodu jeziorzysk, które zatopiły tundrę. Powyżej tego poziomu znajdujemy 3-metrowy pokład drobnych żwirów i piasków fluwioglaeyal- nych.
Czł. M. Siedlecki przedstawia: „Doświad
czenia nad regeneraoyą u gąsienic i motyli dojrzałych1' (doniesienie tym czasowe) p. S t e fana Kopcia.
P. K. wykonał doświadczenia nad zdolno
ścią do regeneracyi gąsienicowych rożków, oczek, narzędzi p yszczk ow ych i brodawek skórnych, organów, które nie były pod tym względem dotychczas badane. Do doświad
czeń zostały u ż y te gąsienice prządki brud
nicy nieparki (Lymantia dispar L.). Wraz z organami larwalnemi usuwane były za
wiązki organów definityw nych dla zbadania również ich zdolności regeneracyjnej. Rożki gąsienic, operowanych po
2
ej lub po 3-ej wy lince, ulegały zazwyczaj regeneracyi, przy- czem regeneraty różniły się od organów normalnych niekiedy tylko brakiem szczeci końcowych; różnicowanie się członów szło zawsze w kierunku distalnym. U poczwa- rek i u motyli dojrzałych, powstałych z operowanych gąsienic, w ystępow ały często re
g eneraty, których długość, niekiedy normal
na, była tem większa, im młodszych gąsie
nic użyto do doświadczeń. Oczka gąsienic nie odtwarzają się; natomiast u paru mo
tyli, których gąsienicom usunięto zawiązki oczów definitywnych, p. K. stwierdził o bec
ność tych oczów. Z narzędzi p yszczk ow ych gąsienic regenerują się szczęki 1-ej i 2 ej pary, oraz labrum, epipharynx zaś zdolności tej nie posiada. Silne glaszczki szczęk 2-ej pary motyli dojrzałych nio odtwarzają się nigdy u okazów, których gąsienicom u s u nięto zawiązki tych organów. Różne bro
dawki skórne gąsienic mogą ulegać reg en e
racyi. Biorąc pod uw agę metody w y k o n y wania operacyj, p. K. wyprowadza z tych doświadczeń wniosek, że organy wyżej hi
stologicznie zróżnicowane regenerują się sła
biej niż organy o budowie prostej.
Czł. L. Marchlewski przedstawia rozpra
wę prof. d-ra L. Popielskiego p. t.: „Nie- krzepliwość krwi i wazodylatyna (Pepton W it t e ) “.
Wazodylatyna, wprowadzona do krwi, wywołuje dwa ważne zjawiska: obniżenie ciśnienia i niekrzepliwość krwi. Gdy pod- wiążemy naczynia krwionośne, arter. coelia- ceae, art. mesent. superior, et inferior, w ó w czas, po wprowadzeniu wazodylatyny, krew krzepnie prędzej, jakkolwiek ciśnienie krwi obniża się wyraźnie. Po założeniu przetoki E c k e g o zapomocą sposobu Queirolo i po
800 WSZECHSWIAT Nit 47
podwiązaniu arfcer. hepaticae, wprowadzeniewazodylatyny w yw ołuje i niekrzepliwość i obniżenie ciśnienia krwi. Po połączeniu aortae abdominalis z v. portae i po p odw ią
zaniu arteriae coeliaceae, arter. inesenfcer.
superioris et inferioris, w azodylatyna obniża ciśnienie, a krzepliwość krwi przyspiesza.
Stąd wynika, źe krew nie krzepnie pod w p ły w em w azod ylatyn y z powodu w y t w a rzania speoyalnego ciała, antytrom biny, w y twarzanego w n aczyn iach krw ionośnych przewodu pokarmowego. Ciało to rzeczy w iście istnieje, gdyż, dodane do krwi nor
malnej, krzepliwość jej zmniejsza. Ciało to powstaje w śródbłonku na czy ń krwionośnyoh przewodu pokarmowego. Zjawisko obniże
nia ciśnienia krwi można zatem oddzielić od zjawiska niekrzepliwości krwi na drodze i'i-
zyologicznej.
Czł. L. Marchlewski przedstawia rozprawę prof. d-ra L. P opielskiego p. t.: „U ciskanie nadnerczy i adrenalina. Przyczyna eklamp- s y i “.
U ciskanie nadnerczy w y w o łu je zawsze podwyższenie ciśnienia krwi. W ysokość c i śnienia zależy od siły i od d ługości u c isk a nia. N p . w razie uciskania nadnercza w cią
g u 45 sekund co 3 — 4 sek u n d y, ciśnienie podniosło się z 92 do 230 m m Hg. C iśnie
nie podnosi się nawet w razie lek k iego do
tykania, gładzenia nadnercza: lekkie d o t y k a nie nadnercza w ciągu 15 sek u n d w ywołało podwyższenie ciśnienia krwi z 80 m m do 120 m m Hg. To podw yższenie ciśnienia krwi, wynikające z uciskania nadnerczy, nie zależy od drażnienia n. trzew iow ego, gdyż po podwiązaniu jednego nadnercza u samej v. cava infer., a po w ycięciu drugiego, n a w e t m ocne naciskanie pozostawionego w ja
mie brzusznej nadnercza ciśnienia nie pod
nosi. Drażnienie n. trzew iow ego podnosi c i
śnienie krwi niezależnie od nadnerczy, gdyż po ic h w y c ię c iu ciśnienie krwi podnosi się tak samo jak przed ich w ycięciem . U c i s k a nie nadnerczy w ustroju ludzkim może być przyczyną sta n ó w patologicznych. Macica w ostatnich dniach ciąży może naprzykład w y w o ły w a ć u cisk nadnerczy i prowadzić do nagromadzenia adrenaliny we krwi. W y w o łując anemię m ózgu, adrenalina w ytw arza drgawki krótko trwające, wraz z utratą świadomości i osłabieniom. J e s t rzeczą zro
zumiałą, że te drgawki po rozwiązaniu u sta ją, co potwierdza obserwaoya lekarska. A d r e nalina, zwężając naczynia krwionośne, w y twarza anuryę, niewywierająo jednak szk o
dliwego w p ły w u na samę wydzielniczą funk- c y ę nerek, które, po. powrocie ciśnienia do normy, wydzielają mocz normalnie. Podczas eklampsyi stale wydarza się anurya, po roz
wiązaniu znikająca. Nefrytj^czne nerki bę
dą oczyw iście silniej cierpiały od zwężenia
naczyń krwionośnych. Napady uremiczne mogą komplikować eklamp3yę, niestanowiąc jednak jej istoty. Przepełniony pokarmami żołądek, jelita grube wypełnione kałem m o
gą wywierać ucisk na nadnercza i w y w o ły wać szereg stanów patologicznych z powodu prz idostawania się adrenaliny do krwi. A s te - n iczne formy zaparcia stolca mogą być w y razem działania adrenaliny, która znosi pe- rystaltykg kiszek.
Sekretarz zawiadamia, że pp. prof. Tad.
E streicher i M. Staniewski złożyli całkow ity tek st rozprawy p. t.: „Ciepło właściwe kil
ku pierwiastków w nizkich temperaturach", o której wiadomość tymozasowa została przedstawiona na posiedzeniu dnia 17-go lipca 1911-go roku.
K R O N IK A NAUKOWA.
Wybór pokarmu przez Stentor coeruleus.
Czy w ym oczki mogą wybierać sobie pokarm, czy też pobierają to wszystko, co p rzynie
sie im prąd wody— to zagadnienie, poruszo
ne w ostatnich czasach przez kilku a u to rów, stara się rozstrzygnąć A. A. Schaeffer na znanym wym oczku, Stentor coeruleus.
Schaeffer przeprowadzał swoje doświadcze
nia w taki sposób, że puszczał zapomocą de
likatnej pipetki drobne cząstki badanego po
karmu w wir wodny, w ytw arzany przez rzęski Stentora dookoła jeg o otworu g ę b o wego. Z i każdym razem dawał w ym oczk o
wi jednę ty lk o cząstkę pokarmu i badał jej los. Okazało się, że w ym oczek nie każdy pokarm jednakowo chętnie przyjmuje. Gdy badacz poddawał drobne wiciowee z gat.
Phacus i delikatnie roztartą siarkę, pierwsze S ten tor przyjmował, siarka zaś prawie w ca- łośoi wydostaw ała się z powrotem z vesti- bulum. Gdy karmił wiciow cam i E u g len a yiridis i Trachelomonas yol^oeina, Stentor zatrzym yw ał z pierwszych 5 6 a/ 0, z drugich 10°/0- N aw et między tak blizko pokrewne- mi formami, jak Phacus triąueter i Phacus longicaudus w ym oczek badany czynił w y bór. Zdolność wybierania pokarmu wzma
gała się po dłuższem karmieniu; tak więc np. Stentor karmiony E u g len a i Traohelo- monas początkowo pobierał ostatniego, po pew nym czasie jednak zatrzym yw ał tylk o E u glen a. S. przypuszcza, że to zjawisko w y w oływ ane było przez nasycenie; zwierzę na
s y c o n e nie tak ła pczyw ie pobierało j u t po
karm. Ażeby przekonać się, jakie czynniki w yw ołują zatrzym yw anie lub odrzucanie p o karam, S. dawał wym oczkowi w iciow ce za*