• Nie Znaleziono Wyników

Przyroda i Technika, R. 10, Z. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przyroda i Technika, R. 10, Z. 1"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

ROK X. ST Y C Z E Ń 1931. ZESZY T 1.

PRZYRODA I TECHNIKA

C Z A SO P IS M O P O Ś W IĘ C O N E P O P U L A R Y Z A C JI N A U K P R Z Y R O D N IC Z Y C H I T EC H N IC Z N Y C H W S Z E L K IE P R A W A Z A S T R Z E Ż O N E . P R Z E D R U K D O ZW O LO N Y Z A P O D A N IE M Ź R Ó D Ł A .

D r. K . SIMM, Cieszyn.

HODOWLA GRZYBÓW PRZEZ OWADY.

Obserwując życie owadów, zwłaszcza gatunki, żyjące społecz­

nie, odnosi się wrażenie, jakoby wszystkie ich zabiegi i czynności obracały się wyłącznie dokoła jednej tylko sprawy, mianowicie zapewnienia bytu potomstwu, przynajmniej na pierwsze chwile po przyjściu jego na świat. Sam ice przecież zawsze starają się umieścić jaja tak, aby larwy, wylęgające się z nich, odrazu zna­

lazły odpowiednie pożywienie, lub też tak, aby tego pożywienia nie musiały daleko od m iejsca urodzenia szukać. Przykładów nie brak. Wszak sam ica pospolicie znanego motyla bielinka kapust- nika przylepia jaja zawsze do liści kapusty, żuki gnojarze skła­

dają jaja w odchodach zwierzęcych, grabarze w padlinę, korniki w chodnikach, wygryzionych przez sam ice w podkorowych tkan­

kach drzew, i t. p. Jeszcze wyraźniej występuje to zjawisko u ga­

tunków takich, jak pszczoły, osy, mrówki, termity, które potom­

stwo swoje troskliwie pielęgnują i gromadzą dla niego niekiedy olbrzymie zapasy odpowiedniego pożywienia w gniazdach. Tu także trzeba zaliczyć takie zjawisko, jakie widzimy u rozmaitych gatunków gąsieniczników, których sam ice składają jaja w żywe ciało innych owadów.

Spryt i inteligencja owadów idzie jednak jeszcze dalej. Znamy bowiem takie gatunki, które umieją hodować rozmaite rośliny, stanowiące jużto wyłączny pokarm i istotne pożywienie danego owadu, jużto będące tylko dodatkiem do właściwego pożywienia i stanowiące jakby rodzaj przysmaku, niekoniecznego do utrzy­

mania życia.

Wypada mi w tej chwili wyjaśnić tytuł artykułu, może nieco nieścisły. Nie mam bowiem zamiaru mówić o uprawie kwiatów czy warzyw przez owady, jakby to można z tytułu rozumieć.

Pragnę atoli na podstawie paru przykładów wyjaśnić pewien stosunek, jaki istnieje między owadami a pewnemi roślinami,

1

(2)

2 Hodowla grzybów p rzćz1 owady.

stosunek, wynikający bezpośrednio z właściwości życiowych jed­

nych i drugich istot.

Jeżeli chodzi o ogólny charakter ogrodnictwa owadziego, to polega ono na hodowli pewnych gatunków grzybów, które są od owadów niemal zupełnie zawisłe, a także na forytowaniu przez nie niektórych roślin, dostarczających im pożywienia lub też bę­

dących tego pożywienia uzupełnieniem. W pierwszym wypadku istnieje między gatunkiem owadu a hodowanym przez niego ga­

tunkiem grzyba ścisłe współżycie, w drugim wypadku owady wybierają z pośród mnóstwa rosnących w sąsiedztwie roślin tylko te, które mogą być spożyte, przyczem ani roślina nie zależy od owadu, ani owad od rośliny.

Omówię najpierw pierwszy przypadek, t. j. ten, w którym owad i hodowana przez niego roślina pozostają w ścisłej życio­

wej zależności wzajemnej. Naturalnie, że do kategorji takich roślin, których byt zależy wogóle od tego, czy w podłożu, na którem rosną, istnieje dostatek materji organicznej, t. j. trupów roślinnych lub zwierzęcych, należą grzyby, które jedynie z pośród t. zw. niższych roślin mogą wchodzić w grę jako pożywienie dla owadów. Grzybożernych owadów znamy bardzo wiele, jak np.' owe czerwie much, toczące grzyby, przez człowieka jadane. Jed­

nak w tym wypadku byt grzyba nie zależy zupełnie od owadu.

Owad pożera go tak samo, jak np. koń trawę. Rtoli z prawdziwą hodowlą grzybów przez owady spotykamy się bardzo często, przyczem właśnie występuje najaw owa ścisła zależność jednej istoty od drugiej. Tak np. niektóre gatunki chrząszczy, wywo­

dzące się w chodnikach, wygryzanych w drewnie, m uszą w tychże chodnikach hodować grzyby, będące jedynem pożywieniem larw.

W tych też wypadkach hodowla ta jest może najprymitywniejsza, bo owad nie przygotowuje dla grzyba specjalnego podłoża. Pod­

łożem tem są ściany chodnika, drążonego przez larwę chrząszcza w drewnie. Ponieważ grzyby, hodowane przez drewnojady, wyma­

gają stałego dostępu tlenu atmosferycznego, przeto larwa musi tro­

ciny, powstające przy drążeniu chodnika, stale z niego usuwać, aby powietrze mogło swobodnie wnikać do wnętrza chodników. Wilgoci grzyb ma poddostatkiem, a pożywką dla niego są tkanki drzewne.

Grzybnia, rozwijająca się na ścianach chodnika, wydaje do wnętrza jego strzępki zarodnikonośne, dostarczające larwom t. zw. ambrozji.

Z tego rodzaju hodowlą grzybów spotykamy się u niektórych gatunków korników, przyczem zasadniczo pewien gatunek kornika

(3)

Hodowla grzybów przez owady.

3

hoduje tylko pewien gatunek grzyba. Co do przynależności sy ­ stematycznej tych grzybów nie ma jeszcze do dzisiaj pewności, ponieważ nie udało się jeszcze poznać ich całkowitego cyklu rozwojowego, a zwłaszcza stadjów zarodnikotwórczych. Najpraw­

dopodobniej pierwotny typ rozwoju tych grzybów wskutek ho­

dowli przez korniki uległ znacznym zmianom. Także niezupełnie pewne jest, w jaki sposób zarodniki tych grzybów są przeno­

szone do świeżych żerowisk. S c h n e i d e r - O r e l l i znalazł wpraw­

dzie w przewodzie pokarmowym zimujących sam ic przetrwalniki grzyba takie same, jak te, które w lecie powstają na ścianach chodników larwowych kornika, w le­

cie jednak ulegają one strawieniu, w ciągu zimy nie. Nadto zarodniki, wydobyte z jelita sam icy zimującej, kiełkują łatwo nawet na sztucznej pożywce, w przeciwieństwie do za­

rodników letnich, które zupełnie nie kiełkują. Te zimujące w sam icy za­

rodniki, wysiane na ściany chod­

nika, kiełkują bardzo łatwo i rozwi­

jają się szybko, wydając zarodni-

konośne strzępki, dostarczające lar- bukd“ 1w“/- wom kornika smakowitej ambrozji. kdw 'c - aP7czw°aikt < ^1? l0ma’

Z chrząszczy, hodujących am-

brozjowe grzybki w chodnikach larwowych, wypada jeszcze wspomnieć jeden gatunek z rodziny drwalników, mianowicie w i e r c i e n i a Hylecoełus dermestoides (ryc. 1), którego larwa że­

ruje w pniach buków, świerków i innych drzew* drążąc chod­

niki w ich bieli. I tutaj na ścianach chodników krzewi się bujny pilśniowaty porost grzyba ambrozjowego. Do wnętrza chodników, zawsze czysto z trocin wymiecionych, wystają za- rodnikonośne strzępki, dostarczające owadowi pożywnej ambro­

zji (ryc. 2). Dostarczanie tego grzyba osobnikowo żyjącym lar­

wom wiercienia było doniedawna nieznane. Dopiero N e g e r w r. 1909 wyjaśnił tę sprawę. Larwy wiercienia, wgryzając się w głąb drewna, usuwają z chodnika starannie trociny przy po­

mocy łopatkowato rozszerzonego ostatniego odcinka odwłoka (ryc. Ib), jakby łopatą wygarniając je przez cofanie się tyłem do otworku wejściowego, gdzie też trociny gromadzą się zwykle w większej ilości i zdradzają obecność szkodnika w drzewie.

1*

(4)

4 Hodowla grzybów przez owady.

Dzięki temu zabiegowi do wnętrza chodnika ma stale dostęp po­

wietrze, co jest koniecznym i niezbędnym warunkiem życia grzyba i jego normalnego rozwoju. Dorosła w jesieni larwa roz­

szerza swój chodnik przy końcu dość znacznie, doprowadzając go prawie do sam ej powierzchni kory. Tu też larwa zimuje i na wiosnę przyszłego roku przeobraża się w poczwarkę, aby w lecie przemienić się w chrząszcza, który uleci na sąsiednie drzewo.

Tu sam ica składa pojedynczo jaja w szczelinach kory, a wylęgłe

(względnie larwa) zosobna dostaje odpowiednią porcję zarodni­

ków, przylepionych do ścian jaja. Jest to możliwe dzięki temu, że na spodniej stronie odwłoku posiada sam ica dwie podłużne kieszenie skórne, wypełnione zarodnikami grzyba a otwiera­

jące się tuż obok otworku płciowego. Wskutek tego jajo, wydo­

stając się nazewnątrz, zostaje oblepione zarodnikami, a wylęga­

jąca się larwa zjada część skorupki jajowej wraz z zarodni­

kami, które w ten sposób dostają się później do wnętrza chodnika.

Przejście zarodników przez jelito larwy jest koniecznym warun­

kiem ich dalszego rozwoju. Innemi słowy: między grzybem a larwą wiercienia istnieje ścisła zależność biologiczna, polega­

larwy wgryzają się pod korę, drążąc chodniki, na których ścianach rozwinie się w krótkim czasie bujna porośl grzybni, niezbędnej dla owadu.

Ryc.' 2. G rzyb, hodow any p rze z larw y w iercienia. — a form a we­

getatyw na, b — ow ocu jąca w k olebce p oczw arkow ej (p odług Bu ch n era).

Wypada odpowie­

dzieć na pytanie, skąd larwa dostaje zarod­

niki, względnie skąd się w chodniku bierze grzyb, skoro niema go na korze drzewa. Grzyb bowiem żyje wyłącznie tylko na ścianach chod­

ników larwowych. Oka­

zało się z badań Buch­

nera,1 że każde jajo

1 P. B u ch ner: H olznahrung und Sym biose. Berlin 1928.

(5)

Hodowla grzybów przez owady. 5

R yc. 3. C hodniki larw ow e w icr- cienia w drew nie św ierka (podł.

K o ch a, sch em at).

jąca na obopólnej korzyści dwu tych całkiem odmiennych istot.

Wspólnota ta polega na tem jeszcze, że owad bez grzyba nie mógłby żyć, bo ten jest dla larwy wiercienia jedynem pożywie­

niem. Z drugiej strony i grzyb nie mógłby istnieć bez owadu, skoro rozwój jego jest zależny od przejścia przez jelito larwy wier­

cienia. Zagadką jednak dotychczas jest je­

szcze, w jaki sposób sam ica napełnia swe skórne kieszonki zarodnikami grzyba.

Odmienny charakter ma hodowla grzybów przez niektóre gatunki termitów i mrówek.

Te owady przygotowują dla grzyba spe­

cjalne grzędy kompostowe. I tak mrówka s a u b a (Atta cephalotes, ryc. 5), zam ieszku­

jąca lasy tropikowej Ameryki, żywi się wy­

łącznie grzybem, noszącym botaniczną na­

zwę Rhozites gongylophora. Aby jednak mieć dostatek grzyba, zakłada, sauba spe­

cjalne jego hodowle w gniazdach, na podo­

bieństwo tego, co robi człowiek, chcąc mieć świeże pieczarki.

Wiadomo, że wszelkie grzyby najlepiej udają się na podłożu, ztożonem z butwiejących roślin, więc na kompoście. Dlatego pie­

czarkarnie zakłada człowiek na nawozie końskim, który rozgrzewa się przy roz­

kładzie, co sprzyja wielce rozwojowi grzyba. Tak samo postępuje sauba. Grzędy kompostu przygotowuje wprawdzie nie z nawozu końskiego, lecz ze świeżych liści, zwłaszcza pomarańczowych i cytryno­

wych krzewów, kawowych drzewek i wi­

norośli. Po liście udaje się sauba w olbrzy­

mich gromadach, które w ciągu kilku godzin potrafią doszczętnie ogołocić ro­

śliny z liści, co nieraz przyprawia plan­

tatorów o kolosalne straty (ryc. 4). Mrówka ta buduje gniazda na ziemi w postaci kop­

ców, czasem do 2 metrów wysokości do­

chodzących, których wnętrze jest podzielone na liczne komory, mające rozmaite przeznaczenie, między innemi także do hodowli grzyba.

R yc. 4. L iść , ogry zio n y p rzez robotn ice sa u b y (p o d łu g S titza

z B reh m a).

(6)

6 Hodowla grzybów przez owady.

Podłożem dla grzyba jest kompost, przyrządzony z dobrze przeżutych i zmieszanych ze śliną liści wspomnianych wyżej roślin. Powstaje z tego gęsta, brajowata papka, z której robotnice sporządzają nieregularne bryły, przypominające budową gąbkę.

W tych to bryłach zasiewają mrówki zarodniki grzyba, który w krótkim czasie rozrasta się bujnie w pożywnej dla siebie gle­

bie i wydaje strzępki owocujące. Te strzępki m ają postać maleń­

kich kalarepek, są białawo szare, krągławe i przypominają wy­

glądem kuleczki zestalonego białka. One właśnie są pożywieniem całego ludu mrówczego, o nie też przedewszystkiem dbają pilnie robotnice, nawożąc pożywkę własnemi odchodami. Trzeba jeszcze podkreślić to, że sauba zna się doskonale na grzybach i zawsze,

jeżeli przypad­

kiem dostanie się na grzędę in­

ny jakiś gatu­

nek grzyba, sta­

rannie plewi nie­

potrzebne chwa­

sty, aby nie zanieczyszczały hodowli. Nadto cała hodowla jest bardzo ce­

lowo prowadzo­

na w kierunku jak najsilniejszej produkcji owych kalarepowatych ciałek jadalnych.

Bardzo osobliwy widok przedstawiają zastępy robotnic sauby, znoszące do gniazda potrzebne na kompost liście. Jak wyżej wspomniano, mrówki udają się gromadnie na upatrzone krzewy czy drzewka i każda odgryza z liścia okrągły kawałek, z którym schodzi na ziemię. Tu wszystkie robotnice szykują się jak woj­

sko w zwarte szeregi, a każda dzierży w szczękach swoją zdo­

bycz, wznosząc ją ponad głowę, co czyni wrażenie olbrzymiego tłumu, karnie w szeregach posuwającego się naprzód a jakby parasolami nakrytego lub niosącego jakieś tajemnicze transpa­

renty. Jeszcze osobliwszy widok przedstawiają zastępy robotnic innego gatunku północno-amerykańskiej mrówki Trachymyrmex septentrionalis, która znosi na grzybowe grzędy szpilki świerkowe.

Robotnice, trzymające owe szpilki wzniesione prostopadle nad

Ryc. 5. M rów ka sa u b a (A ita ceph alotes). T ro jak ie j w ielkości robotnice, n ajw iększe d o sta rc z a ją k om p ostu, śred n ic w ych ow ują potom stw o, n ajm n iej­

sze h o d u ją grzy b y . W ielkość n atu raln a w ynosi 22, 15 i 8 mm (p od ł. S titz a z B reh m a).

(7)

Hodow la grzybów przez owady. 7

głową, czynią wrażenie kolumny wojska najeżonej „iskrami ba­

gnetów“.

Muszę jeszcze dodać, że sauba ma trojakiego rodzaju robot­

nice (ryc. 5), różniące się między sobą wielkością. Największe, dochodzące do 22 milimetrów długości, posiadające olbrzymią głowę, znoszą potrzebny na kompost materjał, średnio wielkie, do 15 milimetrów długości mające, pilnują w gnieździe porządku i wychowują potomstwo, a najmniejsze, bo tylko 8 milimetrów długości mierzące, są właściwemi hodowczyniami grzyba i tylko temu się wyłącznie poświęcają, może dlatego, że jako bardzo małe potrafią się wcisnąć łatwo do wnętrza kanalików gąbcza­

stej grzędy grzybowej. One są w tym wypadku właściwymi ogrodnikami.

Ponieważ grzyb ten jest dla sauby jedynem i wyłącznem pożywieniem, więc też młode samice, opuszczające rodzicielskie gniazdo, dostają w posagu zarodniki grzyba, które przechowują w specjalnej kieszonce w ustach tak długo, dopóki nie założą w nowej siedzibie własnej hodowli. Początkowo jest ta grzybiar- nia maleńka, rozbudowują ją jednak wnet coraz liczniejsze za­

stępy robotnic. Sam ica, zakładająca nowe gniazdo, musi począt­

kowo sam a dbać o swoją grzybiarnię. Ponieważ jednak jest zajęta składaniem jaj, nie może przygotować odpowiedniego kompostu.

Radzi sobie atoli w ten sposób, że składa zarodniki grzyba na ziemi i użyźnia ją własnemi odchodami, stanowiącemi dla grzyba początkowo pożywkę. R by zaś owych odchodów było jak najwięcej, sam ica pożera początkowo niemal wszystkie skła­

dane przez siebie jaja, zostawiając tylko nieliczne. Dzięki temu zabiegowi ilość odchodów jest wystarczająca aż do chwili, kiedy pojawią się pierwsze zastępy robotnic, które już przejmą na siebie obowiązek sporządzenia grzędy i starannego dal­

szego utrzymania niezbędnej grzybiarni. Wtedy też matka przestaje pożerać jaja, które zresztą przezorne robotnice na­

tychmiast odnoszą do komór lęgowych. Ostrożność bowiem nie zawadzi.

Podobnie hodują grzyby niektóre gatunki termitów. Te jednak sporządzają grzędy grzybowe z własnych kuleczkowatych odcho­

dów, czasem zmieszanych z resztkami roślinnemi. Z tego mate- rjału robocze termity sporządzają nieforemne gąbczaste bryły, za świeża miękkie, po wysuszeniu twarde i kruche. Na nich są za­

siewane zarodniki grzyba, nazwanego w botanice Volvaria eurhiza.

(8)

8

Proporcjonalność ciała ludzkiego.

Niestety, nie wiemy dotychczas, w jaki sposób owe zarodniki są przenoszone do nowych gniazd. Prawdopodobnie dostają je w po­

sagu wylatujące z gniazd samice, podobnie jak mrówki.

Dr. STANISŁAW ŻEJM O-ŻEJM IS, Kraków.

PROPORCJONALNOŚĆ CIAŁA LUDZKIEGO.

Historyczne mamy dowody, że już w głębokiej starożytności interesowano się sprawą wzajemnego ustosunkowania się po­

szczególnych partyj ciała ludzkiego, że usiłowano stosunki te ująć w pewien schemat liczbowy, o jak najprostszej strukturze, który z jednej strony odpowiadałby istotnemu stanowi rzeczy, t. zn. przeciętnemu typowi ludzkiemu, z drugiej strony był pod- ręcznem vademécum dla artystów, malarzy, a przedewszystkiem dla rzeźbiarzy. Owe schematy, próbujące ująó w jak najprostszy sposób, a więc liczbowo, proporcje ciała ludzkiego, nazywamy kanonami. Opierano się naturalnie na ogólnej obserwacji ciała ludzkiego, ale potem układano schematy, jakbyśm y powiedzieli, apriorycznie, zgóry, t. zn. ciało człowieka dzielono na partje, wedle zgóry ułożonego planu, odpowiadającego wyimaginowa­

nemu ogólnemu obrazowi człowieka, w sposób mniej lub więcej dowcipny.

Wszystkie te kanony artystyczne, gdybyśm y sprowadzili do wspólnego mianownika, w gruncie rzeczy niewiele różnią się między sobą — poza odmiennemi metodami ujęcia; mało tego:

nie wiele one różnią się od rezultatów, jakie nauka współczesna — na podstawie badań i pomiarów, przeprowadzonych na tysiącach osobników, pod rozmaitemi szerokościami geograficznemi — otrzymała i była w stanie podać rzeczywiste, faktyczne liczby co do proporcji ciała u przeciętnego człowieka. Hołd tu więc musimy złożyć artystycznej intuicji i zdolnościom- obserwacyj­

nym przeszłych pokoleń.

Takich schematów czyli kanonów doliczył się swego czasu Stratz aż 80. Najstarszym kanonem — obok buddyjskiego — jest kanon egipski, mianowicie: środkowy palec ręki, a więc ten naj­

dłuższy ma mieścić się 19 razy w mierze wysokości człowieka.

I tego też kanonu trzymali się Egipcjanie od najdawniejszych bodaj czasów, zamierzchłych i mgłą pokrytych, o czem świad­

(9)

Proporcjonalność ciała ludzkiego. 9

czą wizerunki człowieka na ścianach ich grobów, płaskorzeźby i rzeźby, przez nich wykonane.

Twórcą kanonu greckiego był rzeźbiarz P o l i k l e t e s , współ­

cześnie żyjący z F i d j a s z e m i P r a k s y ł e l e s e m , a więc w okre­

sie największego rozkwitu kultury i sztuki helleńskiej. Wedle tegoż kanonu głowa miała wynosić 1/s całej wysokości ciała. Nie wszyscy jednak artyści trzymali się ogólnie przyjętego tego sche­

matu proporcji ciała ludzkiego.

Jeśli bowiem chodziło o wyra­

żenie czegoś wielkiego, potęż­

nego i boskiego, czegoś Zeuso- wego, uwydatniano bardziej partję czołową, podkreślając w ten sposób mądrość, lub uwydatniano silniej szczęki i kąt twarzowy, podkreślając znowu w ten sposób potęgę i moc. Jeśli chodziło o szla­

chetność i wdzięk, ścieniano nieco szyję, a kończyny prze­

dłużano. Szerokie bary ozna­

czać miały siłę, węższe zaś chłopięcość i kobiecość. Idea­

lizowano więc postać czło­

wieka, wedle założeń i potrzeb artystycznych.

Oryginalnemi są kanony H a y ’a i Z e i s i n g ’a. H a y , wychodząc z założenia, że piękno spoczywa w harmonji, szukał związku między harmo- nją form, a harmonją tonów.

Podzielił w tym celu ciało człowieka na partje wedle zasad teorji muzycznej, na tercje, ąuinty, sexty i t. d. Z e i s i n g znowu dzielił ciało ludzkie i ustosunkowywał poszczególne jego partje do siebie wedle zasad „złotego podziału“, znanego z ge- ometrji.

Najmniej zmienną, a najbardziej stałą częścią organizmu ludzkiego jest kręgosłup. Powstały) więc kanony proporcjonal­

ności, oparte na całym lub częściach kręgosłupa ludzkiego, jako

Ryc- 6. P ro p o rc je c ia ła d o ro słeg o i now orod ka wedle k anonu F risc h ’a . Jed n o stk ą głów ną p ro p o rc ji jest

„*u b m o d u lu sK, t. zn czw arta część m od u lu su (o d ­ leg ło ści p o d n o sie-sp o jcn ie łonow e k ości biodrow ych ).

U now orodka głow a n iep rop orcjon aln ie d u ża, koń­

czyny krótkie. (W edług S tr a tz ’a ).

(10)

10

Proporcjonalność ciała ludzkiego.

jednostce. Najbardziej zbliżonym jest do rzeczywistych, anato- micznych stosunków kanon F r i t s c h a .

Odległość podnosia (subnasale) do spojenia łonowego (symphi- sis ossium pubium) kości biodrowych nazywa Fritsch modulusem.

Podzieliwszy ten modulus na cztery części, otrzymamy cztery submodulusy, podstawowe jednostki kanonu. Drugą jednostką, pomocniczą jeśt odległość podnosia (subnasale) do końca bródki (mentale), t. zn. odległość szczękowa. Jeżeli nam teraz przedsta­

wią jakiegoś osobnika do oceny, czy jest on proporcjonalnie zbu­

dowanym, czy nie, musimy zmierzyć odległość podnosie-spo- jenie łonowe, wymiar ten podzielić na cztery części i zmierzyć odległość podnosie-bródka. Otrzymaliśmy w ten sposób potrzebne nam zasadnicze jednostki: submodulus i odległość szczękową, wyrażone w milimetrach. Poszczególne odcinki ciała m uszą rów­

nać się bądź owemu submodulusowi, jako jednostce, bądź części jego, bądź też wielokrotności, wszystko wedle ułożonego sche­

matu przez Fritscha. I tak np. jednemu submodulusowi (t. j. lU części całego modulusu) winny równać się: wysokość szyi, dłu­

gość mostka, górna i dolna część brzucha, wysokość głowy, od­

ległość rękojeści mostka od główki kości ramieniowej i t. d. Je ­ żeli nasze wyniki zgodne są z danemi, jakich żąda schemat ka­

nonu Fritscha, będziemy mogli wówczas powiedzieć, że dany osobnik zbudowany jest proporcjonalnie, czyni zadość wymaga­

niom ideału piękności człowieka. Rzeźbiarz berliński Rauscher wymodelował ten kanon Fritscha jako wzór.

Później Stratz zmienił nieco i uzupełnił pewne niedociągnie- nia kanonu Fritscha. W ogólności przyjął, że wzrost człowieka winien równać się 8 wysokościom głowy, podobnie więc, jak domagał się klasyczny kanon grecki, no i tak, jak stwierdziły współczesne badania pomiarowe na bardzo licznym materjale ludzkim — dalej, wysokość tułowia winna równać się 37* razy wysokość głowy, podobnie długość kończyn ^górnych, długość zaś kończyn dolnych powinna być większa 4 lu razy niż wyso­

kość głowy.

Jak przed chwilą zaznaczyliśm y, kanon Fritscha, czy zwła­

szcza Stratza — chociaż są kanonami wyimaginowancmi, aprio- rycznemi, opartemi jednakowoż na wielkościach przyrodzonych, naturalnych — zbliżone są najbardziej do istotnego stanu rzeczy, odpowiadając najczęściej spotykanym stosunkom wśród Europej­

czyków.

(11)

Proporcjonalność d a ła ludzkiego.

11

r,hh ! K \ 6Mi. IMk. ‘ M

R yc, 7. Z m ian a p ro p o rc y j fizyczn ych w ciąg u rozw oju człow ieka od urodzen ia a ź do zak ończen ia ok resu rozw ojow ego. G łow a n iem ow lęcia m ieści się czter* krotnie w całym w zroście, głow a d o ro słego

ośm iokrotn ie (w edług S lr a t z ’a ).

Przejdźmy teraz do rzeczywistych proporcyj ciała ludzkiego, otrzymanych na podstawie badań na wielu tysiącach osobników, które pozwoliły nam cyfrowo wyrazić owe stosunki u przecięt­

nego człowieka, w szczególności Europejczyka.

Człowiek, przychodząc na świat, ma poszczególne partje swego ciała inaczej wzajem ustosunkowane, niż później jako doj­

rzały. Uderza nas przedewszystkiem niewspółmiernie wielka głowa, będąca 1U częścią całej długości ciała, gdy u dorosłych jest tylko Vs, t. j. 25% na 13% ; dalej, względnie krótkie odnóża dolne (32% całego wzrostu, gdy u dorosłych 47%), podczas gdy tułów i kończyny górne odpowiadają mniej więcej stosunkom u dorosłych. Część mózgowa czaszki znacznie przeważa u noworodka nad częścią twarzową, twarz sam a jest szeroka, a przy braku zębów w .obu szczękach wydaje się okrągłą i płaską. Do tego dziecinnego typu twarzy zbliżoną jest twarz starców skutkiem utraty uzębienia i zaniku wyrostka zę- bodołowego na szczękach. Klatka piersiowa u dziecka od góry jest wąska, od dołu szersza, do czego przyczynia się silnie roz­

winięta wątroba i serce, nie wiele jest jednak ona szerszą od

(12)

1 2 Proporcjonalność cíala ludzkiego.

R yc. 8. G łow a s ta r c a i d o jrzałeg o (w edług C a m p e r’a).

obwodu głowowego, czasam i nawet tak szeroką w ramionach, jak i obwód głowy. Siąg u noworodka, t. zn. odległość wyciągnię­

tych ramion na boki, jest zawsze nieco mniejszy, niż wzrost, przeciwnie niż w wieku dorosłym, kiedy siąg jest większym od wzrostu.

W czasie rozwoju stosunek poszczególnych części organizmu do siebie ulega zmianom. Najmniej stosunkowo rozwija się głowa, najbardziej kończyny dolne. Rozrost najintensywniejszy odbywa się w pierwszych latach życia, i to stadjami, tak że raz prze­

wagę bierze wzrost ku górze, raz rozrost wszerz, bez względu na klimat i położenie geograliczne. Okres ten dzielimy na trzy główne perjody. Perjod pierwszy to okres zębów mlecznych, dzielący się na trzy poddziały: a) niemowlęctwo do ukończenia 1 roku życia; b) t. zw. turgor primus, między 1 a 4 rokiem ży­

cia, kiedy dziecko stosunkowo silniej rośnie w szerz; c) t. zw. pro-

(13)

ceritas prima, między 5—7 rokiem, gdy silniej rośnie ku górze, niż wszerz. Perjod drugi to okres wyróżnicowywania się seksu- lanego, dzielący się znowu na dwa poddziały: a) turgor secun-

Proporcjonalność ciała ludzkiego. 13

O kres zębów mlecznych ( 1 - 7 lat)

O kres seksualizacji ( 8 - 1 5 lat)

T u rgor p rim u s ( 1 - 4 lat) (w zrost w sz e ­

rokości)

P ro ceritas prim a ( 5 - 7 lat) (w zrost w górę)

T urgor secu n d a ( 8 - 1 0 lat) (w zrost w sze ro -

rokości)

P ro ceritas secu n d a (11— 15 lat) (w zrost w gó rę)

dus, między 8 a 10 rokiem życia, kiedy znowu przewagę bie­

rze raczej rozrost w szerokość; b) proceritas secunda, między 11 a 15 rokiem, o rozroście silniejszym ku górze. Wreszcie perjod trzeci, to okres pubertatis, między 15 a 20 rokiem, kiedy rozrost fi­

zyczny organizmu w głównych zarysach zostaje zakończonym.

(14)

14 Proporcjonalność ciała ludzkiego.

Z chwilą dokończenia rozrostu stosunki stabilizują się. Głowa już tylko wynosi 13% całej wysokości ciała, a nie 25%,- jak u niemowlęcia. Twarz wydłużyła się — więcej u mężczyzn niż u kobiet, u tych bowiem zawsze jest więcej owalna i miękka w swych konturach. Patrząc na twarz en face wyróżnić w niej możemy trzy części: czołową, nosową i szczękową. Część czo­

łowa wynosi — wedle materjału polskiego — przeciętnie 34%

całej twarzy, u kobiet nieco więcej — 36%, część nosowa zajm uje 29% twarzy, u ko­

biet troszkę mniej (28,6%), a część szczękowa więcej niż obie poprzednie części — 37%

twarzy u obu płci. K lasycz­

nym ideałem piękności było, by twarz rozpadała się na trzy części, t. zn. po 33%.

Jak widzimy, podane cyłry nie zgadzają się z tym ka­

nonem, część bowiem szczę­

kowa a także czołowa zna­

cznie przewyższają część no­

sową. Wytłumaczyć to jednak można tem, że Grecy należą przeważnie do t. zw. rasy dy- narskiej, odznaczającej się wielkiemi nosami, o słabem wcięciu w nadnosiu, zwanych

R y c. 10. P ro p o rc ja fizyczn a E u ro p e jc z y k a i N eg ra su - . .

damskiego. (Według Martina). popularnie greckiemi nosami, swój ideał więc piękności twarzy kontynuowali na obserwacji swoich własnych twarzy i nosów.

Tułów wraz z głową i szyją wynosi przeciętnie — 52'5%, u kobiet nieco więcej — 53% ; sam kadłub bez głowy i szyi wy­

nosi 35% u mężczyzn, a 36% u kobiet. Kończyna dolna jest krótszą stosunkowo niż tułów, wynosi 47'5% wzrostu — u kobiet 47% ; kończyna górna jest trochę krótsza od kończyny dolnej, wynosi ona 46’5% wzrostu, u kobiet 46%. Kobiety mają więc stosunkowo krótsze kończyny, a dłuższy tułów, co w związku pozostaje z ich przeznaczeniem biologicznem. Siąg u dorosłych zawsze większym jest, niż wzrost (103%). Ramię w stosunku do

(15)

Proporcjonalność Ciała ludzkiego. 15

całej kończyny górnej jest prawie połową — 44’6% , u kobiet jest ono krótszem — 4 3 1 %, tak że ręka kobieca i przedramię są dłuż­

sze nieco stosunkowo, niż u mężczyzn. Podobne stosunki kon­

statujemy i co do kończyny dolnej.

Powyższe proporcje ciała spotykamy u wszystkich ludów św iata; wahania odbywają się w niezbyt szerokich granicach 2 —4% . Murzyni odznaczają się dłuższemi stosunkowo kończy­

nami, a krótszym tułowiem, Chińczycy i Mongoli znowu odwrot­

nie: nieco krótszemi kończynami, a dłuższym tułowiem.

Ry ° . 11. P ro p o rc je c ia ła V e n u s (n a lew o) m e d y cejsk ie j w porów naniu z p ro p o rc ja m i c iała kobiety eu ro ­ p ejsk iej o śred n im w zroście (na p raw o ). K o d c zy n y V e n u s sq n ieco k rótsze, głow a m n iejsza, sz y ja

d łu ższa, ram io n a b ard z ie j sp a d z iste i rozb u d ow an a je st siln iej w szerz. (W edług S ch adow ’a).

Mieliśmy sposobność już podkreślić zgodność wyników ba­

dań naukowych z niektóremi kanonami proporcji ciała ludzkiego.

Kiedy wymierzono proporcje klasycznych rzeźb, przekonano się, że Apollo belwederski i V enus milońska niczem prawie nie róż­

nią się od przeciętnego typu Europejczyka co do swoich pro- porcyj ciała. Klasyczna głowa jest stosunkowo trochę mniejsza, biodra węższe, piersi szersze, tułów krótszy, a kończyny nieco dłuższe, w minimalnych jednak cyfrach. Klasyczna piękność, poczęta z artystycznej intuicji, znalazła dziś swój oddźwięk w zwięzłym i zimnym rachunku.

Na podstawie ścisłych obliczeń wykazano, że także i twarz boskiej V enus jest asymetrycznie zbudowaną, co odpowiada

(16)

J 6 T elewizja.

rzeczywistym stosunkom. Ciało bowiem człowieka nie da się podzielić na dwie idealnie równe i podobne części. Lewa część głowy i twarzy jest nieco silniej wykształcona, niż prawa, skut­

kiem tego twarz jast nieco przesunięta na prawo i ku przodowi, lewa szczęka dolna bardziej wysunięta jest ku przodowi i na zewnątrz, podobnie ucho. Nawiasem tu możemy dodać, że ide­

ałem zawsze było ucho długie, z długiemi płatkami usznemi.

t. zn. tą częścią ucha, do której przyczepia się kolczyki (lobulus).

Budda, Oziris, Izyda, wogóle postacie, mające przedstawiać bo- skość, szlachetność, nieprzeciętność, arystokratyzm, przedstawiane były z długiemi uszami. Zwyczaj noszenia kolczyków — poza momentami zdobniczemi — może mieć źródło swoje także w chęci przedłużenia owych płatków usznych. Co do tułowia, to przeciwnie, niż głowa, jest on silniej rozwiniętym po swej pra­

wej stronie, a prawe żebra są dłuższe niż lewe. Prawa kończyna górna bywa dłuższa od lewej o jeden, nawet dwa cm, bywa także i grubsza, zwłaszcza w partji ramieniowej. Muskulatura jej jest silniej wykształcona od 6 do 13%. Niech każdy porówna swoje obie ręce, a spostrzeże, że prawa jest szersza, m asywniejsza, rzecz oddawna znana rękawicznikom. W przeciwstawieniu znowu do kończyn górnych lewa kończyna dolna w 50—70% wypad­

ków jest dłuższą, niż prawa, o około 2 cm i szerszą o około Va cm.

Organizm więc człowieka wykazuje dysproporcję, asymetrję krzyżową: z jednej strony silniej nieco wykształcona jest lewa partja głowowa i lewa kończyna dolna, z drugiej strony prawa część tułowia i prawa kończyna górna. Przekonano się o tern na podstawie wielu obserwacyj i badań na materjale żywym, a na­

wet stwierdzono to na mumjach egipskich i — jak zaznaczy­

liśm y — na V enus milońskiej. W yjaśnić sobie tego zjawiska dziś nie umiemy, podobnie jak zadawalniająco nie możemy so­

bie wytłumaczyć praworęczności i leworęczności (mańkuctwa) człowieka, choć istnieje na ten temat kilkanaście bodaj hipotez.

D r. F . B U R D E C K I, W arszaw a.

TELEWIZJA

Jeszcze dwa lata temu telewizja uznana była przez fachow­

ców za problem, na którego rozwiązanie czekać trzeba będzie

1 Patrz również artykuł: „Zastosow anie komórki św iatłoczułej“ w 5 zesz.

„P rzyrody i Techniki“ z 1930 r.

(17)

Telewizja. 17

długo. W czasie tym postęp techniki nadal trwał, a obecnie już w wielu państwach wybitni radjotechnicy pracują nad konstruo­

waniem aparatów telewizyjnych, których dostatecznie umiarko­

wana cena byłaby gwarancją prędkiego ich rozpowszechnienia wśród najszerszych warstw społecznych. Z pewnością więc mo­

żemy już twierdzić, że za lat kilka radjowizja doczeka się ta­

kiego rozpowszechnienia, jak obecnie radjofonja.

Zagadnieniem widzenia na odległość fizycy zajęli się już prze­

szło 50 lat temu, a więc wcześniej, aniżeli odkryto fale elektro­

magnetyczne. Pierwszy projekt telewizyjny opublikował w roku 1875 Amerykanin Carey, który swój pomysł oparł na badaniach działania oka. Zamierzał on stworzyć pewnego rodzaju sztuczną siatkówkę, w której obraz uchwycony miał być zapomocą ogrom­

nej ilości drucików platynowych, zanurzonych w światłoczułej warstwie. Przewodnictwo elektryczne tej reagującej na światło warstwy byłoby zależne od natężenia światła poszczególnych plam obrazu. Wszystkie zaś druciki platynowe miały być połą­

czone zapomocą przewodników elektrycznych z odpowiedniem urządzeniem odbiorczem. Pomysł Carey’a nigdy nie został zre­

alizowany, a gdyby nawet przy wielkim nakładzie kosztów skon­

struowano odpowiedni aparat, możnaby zapomocą niego zawsze tylko jeden obraz przesyłać, gdyż owa warstwa światłoczuła wy­

magałaby, przy każdym obrazie, podobnie jak płyta fotograficzna, odnowienia.

Trzy, cztery lata później, niemal równocześnie kilku uczonych w celu rozwiązania problemu telewizji zaproponowało wykorzy­

stanie pewnych własności selenu, mianowicie zmiennego prze­

wodnictwa prądu pod wpływem oświetlenia. Projekty takie wy­

sunęli: w roku 1878 profesor włoski D, Paiva, w roku 1879 Francuz Senlecą i Włoch Perosino oraz w tym sam ym czasie w Ameryce: Bell, Shaw i Baldwin, Najciekawszy, gdyż przypo­

minający dzisiejszą fultografję, jest projekt Francuza Senlecq’a.

Według tego projektu poruszałaby się maleńka komórka selenowa w płaszczyźnie obrazu, powstałego w camera obscura, i zamie­

niałaby impulsy świetlne poszczególnych części obrazu na prądy elektryczne o zmiennem natężeniu. Równocześnie na stacji od­

biorczej miękki ołówek przesuwałby się po kartce papieru a, po­

łączony z kotwicą magnetyczną, która ze zmienną siłą przyciska­

łaby go do papieru, rysować miał jaśniejsze i ciemniejsze plamy, s y a ^ fe fig się na cały obraz. Nieco podobny był projekt Perosina.

M t 2

S; J |

|o > J

(18)

18 Telewizja.

W roku 1880 ukazuje się już rozprawa Le Blanc’a, w której tenże omawia krytycznie poszczególne projekty rozwiązania pro­

blemu telewizji. Szczególną uwagę przywiązuje Le Blanc pro­

jektowi regulowania przy aparacie odbiorczym natężenia światła źródła świetlnego zapomocą pewnego rodzaju filtru, który, przy­

czepiony do kotwicy magnetycznej, zależnie od impulsów elek­

trycznych przepuszczałby mniej lub więcej światła.

Rok 1884 uznać można za rok przełomowy w historji telewi­

zji, a może nawet za rok narodzin dzisiejszych badan na tern polu techniki. W roku tym zgłosił młody student rer. nat. et

math. Paweł Nipkow, rodem z Wej­

herowa na Pomorzu, swój pomysł te­

lewizyjny do opatentowania w Ber­

linie. Główną częścią jego aparatu jest tak zwana t a r c z a N i p k o w a, która umożliwiła na drodze mecha­

nicznej rozkład obrazu przesyłanego na części składowe, które w apara­

cie odbiorczym zostałyby następnie ponownie złożone w całość, podobnie jak kamyczki w obrazie mozaikowym.

Ponieważ większość obecnie sto­

sowanych systemów telewizyjnych stanowi właściwie tylko ulepszenia Ryc. i2. Paweł i^pkow,^wynalazca „tarczy elektrycznego teleskopu“ Nipkowa,

a w niniejszym artykule mam zamiar omówić zasadniczą ideę owych systemów, uważam za najwła­

ściwsze omówić bezpośrednio historyczny patent, obecnie jeszcze żyjącego, przeszło siedemdziesięcioletniego Nipkowa. Załączona ryc. 13 pochodzi z owej rozprawki patentowej.

Przed soczewką objektywu G znajduje się przedmiot, którego obraz mamy zamiar ujrzeć na stacji drugiej. Soczewka G wy­

twarza obraz w płaszczyźnie okrągłej obracającej się tarczy T.

Ryc. 13 wyobraża nam wygląd tej tarczy. Zawiera ona sze­

reg otworów, spiralnie ułożonych. Gdy tarcza się obraca, coraz to inna część obrazu ukazuje się w przesuwających się otwo­

rach. W ryc. 13 właśnie otwór D znajduje się przed soczewką K, skupiającą na komórce selenowej L światło z D. Zależnie od ja ­ sności punktu świetlnego światłoczuła komórka L słabiej lub sil­

niej przewodzi prąd z baterji M. Prąd ten o zmiennem więc na­

(19)

Telewizja. 19

tężeniu dostaje się do stacji drugiej, odbiorczej, i przebiega zwoje cewki. Wewnątrz cewki znajduje się specjalny aparat pola­

ryzacyjny, którego działania nie będziemy tu bliżej omawiali.

W ystarczy nam wiedzieć, że prąd elek­

tryczny, przebiegający przez cewkę słabiej lub silniej, zależnie od swego natężenia, przyćmiewa promienie z silnego źródła świetlnego P, zebrane przez soczewkę Q.

Równocześnie druga tarcza Nipkowa Tj, obracająca się dokładnie w tym samym rytmie co T, sprawia, że obserwator w V widzi w okularze teleskopu elektrycznego jasność i ciemność na odpowiedniem miej­

scu. Jeśli obie tarcze bardzo prędko się obracają, w ciągu sekundy każdy otwór spirali przesunie się kilkanaście razy przed okiem obserwatora i wszystkie punkty ja ­ sne i ciemne zleją się w jeden obraz.

Jak widzimy, do teleskopu elektrycz­

nego Nipkowa niepotrzebny był żaden

ekran, na któryby rzutowano obraz. Od- wany * r; {“ ide0biainienic biorca widział obraz tak, jak patrzący przez

lunetę w okularze Nipkowego teleskopu. By otrzymać obraz pla­

styczny, Nipkow radził zbudować aparaty podwójne, do każ­

dego oka jeden, któreby wywołały efekt ste­

reoskopowy.

Na pomysł swój otrzymał wprawdzie Nipkow już w roku 1884 patent, atoli dopiero po 45 latach sędziwy wynalazca ujrzał po raz pierwszy swoją tarczę (31 października 1929 r.) w Urzędzie Centralnym Poczty Rzeszy, realizacja bowiem teleskopu, elek­

trycznego była niemożliwa w chwili jego

powstania z powodu ówczesnego stanu Ryc. Tarcz. raptal.

techniki. Przedewszystkiem komórka sele­

nowa nie mogła zadość uczynić stawianym jej zadaniom, reaguje bowiem bardzo powoli na zmiany oświetlenia, nie mogła więc kil- katysięcznych (w ciągu jednej sekundy) wahań jasności prze­

kształcić w przepływające przez nią prądy o zmiennem natę­

żeniu. Mniej ważnym jest zarzut, który możnaby obecnie wysu- 2*

(20)

20

Telewizja.

nąć, mianowicie, że aparat Nipkowa działał za pośrednictwem przewodów. Nieznano jeszcze wówczas fal elektromagnetycznych, trudno więc wymagać od Nipkowa urządzenia radjowego. Zresztą kwestja przekształcania impulsów elektrycznych na fale eteru nie jest już dziś przedmiotem dyskusji zasadniczej i nie przedstawia już żadnych trudności.

Pomysł Nipkowa mógł dopiero w naszych czasach ponownie odżyć, kiedy skonstruowano niezwykle czułe komórki światło­

czułe, pracujące na podstawie nieco odmiennej zasady, aniżeli komórka selenowa. Stwierdzono mianowicie, że pewne metale, umieszczone w próżni, wyrzucają z siebie elektrony, gdy pada

na nie promień świetlny. Najwidocz­

niej energja promienista, napotykając na powierzchnię owych metali, jak potas, rubid i inne, zamienia się na energję ruchową elektronów.

Z drugiej strony wiemy, że prąd elektryczny powstaje pod wpływem ruchu elektronów. Łatwo już teraz zrozumieć działanie potasowej ko­

mórki światłoczułej. Na dnie bańki szklanej, z której wypom­

powano powietrze, znajduje się warstwa potasu (patrz ryc. 15).

Naprzeciwko części uwarstwionej P znajduje się siatka meta­

lowa S, która połączona jest z dodatnim biegunem baterji, podczas gdy warstwa potasu połączona jest z biegunem ujem­

nym. Prąd przerwany jest próżnią między P a 5. W chwili atoli naświetlania komórki z P wydobywają się elektrony i roz­

poczynają przemarsz do siatki S — powstaje regularny prąd, którego natężenie będzie tem większe, ¡m jaskraw szy promień świetlny pobudzi warstwę potasu do wyrzucania z siebie elek­

tronów. Taka fotocela działa z nadzwyczajną precyzją i może tysiące razy zmienić natężenie prądu w ciągu jednej sekundy, jest więc wymarzonym instrumentem dla teletechnika.

Istotnie zapomocą takiej fotoceli w połączeniu z tarczą Nip­

kowa można już zbudować stosunkowo prosty aparat telewizyjny, który umożliwia przesyłanie drogą radjową „żywych“ obrazów, o ile obrazy te nie są bogate w zbyt subtelne szczegóły. Ryc. 16 przedstawia nam stację odbiorczą telewizyjną, zbudowaną przez radjo-amatora. Widać tarczę Nipkowa, przy której górnej krawę­

dzi znajduje się ostrosłup ścięty, na którego dnie ukaże się

R yc, 15- św ia tło c z u ła k o m ó rk a p otasow a (sch em at,).

(21)

Telewizja.

21

obraz. Poza owym ostrosłupem i poza tarczą znajduje się spe­

cjalnie skonstruowana lampka ża­

rowa, która świeci ze zmienną jasnością zależnie od impulsów przepływających przez nią prą­

dów elektrycznych.

Na innych nieco zasadach zbu­

dowane są obecnie aparaty sy ­ stemu Karolusa. System ten pra­

cuje zapomocą tak zwanego „ k o ł a W e i l l e r a “ oraz k o m ó r k i K e r r ’a.

Komórka Kerr’a służy do regu­

lowania światła, wysyłanego przez stałe źródło świetlne, naprzykład

przez lampę łukową, podobnie jak R yc. 16. a b i o w a ^ j f c ^ f o r f e a telew izyjna

przy aparacie Nipkowa prąd dzia­

łaniem swem na przebieg polaryzacji światła regulował jasność względnie ciemność przesyłanego w danej chwili elementu obrazu.

Kolo Weillera zaś zastępuje rolę tarczy Nipkowa (ryc. 17). Na obręczy tego koła znajduje się znaczna ilość zwierciadełek, z któ­

rych każde nachylone jest pod nieco odmiennym kątem do płaszczyzny koła. Promień świetlny, odbity od jednego z tych zwierciadełek, dostaje się na ekran, na którym wytwarza się cał­

kowity obraz z mozaiki ogromnej ilości plamek świetlnych, rzu­

towanych bardzo prędko na niego. Zarówno komórka Kerr’a, jak i koło Weillera nie są wynalazkami ostatnich lat, lecz po­

wstały w roku 1890, względnie 1889.

Przy kole Weillera poszczególne lusterka są sztywnie połą­

czone z obręczą koła. Nieco inaczej obmyślił w roku 1898 Szcze­

panik swój pomysł telewizora. W jego aparacie znajdowały się tylko dwa zwierciadełka, za­

wieszone jednak swobodnie i pod wpływem prądów elek­

trycznych nachylające się pod

róźnemi kątami. lampa.

We wszystkich omawia- iukowa nych dotąd system ach rozkład

obrazu na punkty świetlne

i 1 R yc. 17. S ta c ja o d b io rc z a telew izyjno-telekinow a wc-

0F3Z późniejsza synteza tychże dłu g rysun k u K a rd u sa (sch em at).

(22)

2 2 Telewizja.

następuje na drodze mechanicznej, zapomocą tarczy Nipkowa, lub jakiejś kombinacji zwierciadlanej. Sposób ten grzeszy tą wadą, że nigdy nie będzie można na tej drodze osiągnąć możliwości przesła­

nia kilkuset tysięcy punktów świetlnych w ciągu jednej sekundy.

Tarcza Nipkowa, względnie koło Weillera, musiałyby bowiem w tym celu obracać się z zawrotną prędkością obrotową, przy której siła odśrodkowa groziłaby rozsadzeniem całego przyrządu. Tylko prądy, albo też drgania elektronowe mogą wykonać podobnie prędkie wahania.

Na zasadzie takiego to rozumowania można przypuszczać, że, mimo zalet omawianych wyżej i wypróbowanych już metod, osta­

tecznie w telewizji zwycięży system zgoła odmienny, przy któ­

rym niepotrzebne będą ani tarcza Nipkowa, ani też koło Weil-

erę telewizji. Wprawdzie trzeba nieco sceptycznie przyjmować wiadomości prasy amerykańskiej, niemniej również i tej meto­

dzie musimy poświęcić słów kilka.

Ze szkolnych doświadczeń fizykalnych wiemy, że prąd elek­

tronów, płynących w rurkach próżniowych od katody do anody, zbacza nieco z drogi, jeżeli nań działa pole magnetyczne lub elektromagnetyczne. Poza tem wiemy również, że elektrony pro­

mieni katodowych powodują fluorescencję niektórych materyj, stawianych im wpoprzek drogi. W lampie elektronowej Brauna (ryc. 18) ekranem jest więc tylko ściana, składająca się z spe­

cjalnie spreparowanego fluoryzującego szkła. Na ekran ten pada

składającą się z czterech płytek kondensatorów. Zależnie od stanu elektrycznego tych płyt, elektrony zbaczają na lewo, prawo, wgórę lub nadół. Zapomocą prądów zmiennych można zbocze­

nia te tak regulować, że pęk elektronów miarowemi drganiami prześlizgnie się po całej powierzchni fluoryzującego ekranu. Aby powstał w ten sposób obraz, trzeba się oczywiście tak urządzić,

lera, mianowicie system , w którym główną rolę odegra szczególnej kon­

strukcji lampa katodowa, tak zwana lampa elektronowa Brauna.

R yc. 18. L a m p a elektronow a B rau n ’a.

Ekran fluoryzujący

Niedawno przyszły do nas wia­

domości z Ameryki, że dr. Zworykin skonstruował elektronową lampę Brauna, która ma być szczytem do­

skonałości i ma zapoczątkować nową

wiązka elektronów, przebywszy poprzednio pewnego rodzaju bramę,

(23)

Telewizja. 2 3

by poza tern natężenie fluorescencji było zmienne odpowiednio do jasności, względnie ciemności przesyłanej części obrazu. Kwestja ta nastręcza właśnie największe trudności przy tym systemie tele­

wizji. Trzeba, by prąd elektronowy był rozmaitego natężenia. Za­

mierzano to uskutecznić przez umieszczenie pewnego rodzaju przegród, siatek, których stan elektryczny byłby zmienny i powo­

dowałby zahamowanie prądu elektronowego. Niestety każde takie zahamowanie prądu elektronowego powoduje również małe zbo­

czenie kierunku, które oczywiście w tym wypadku nie jest wska­

zane. Nad tern zagadnieniem pracują więc obecnie fizycy i technicy.

R yc. 19. F u llo g ra l.

System oscylatora promieni kalodowych, jak go opisaliśmy powyżej, również nie jest nowy i dr. Zworykin nie jest pierw­

szym, który w tej dziedzinie pracował. Juz w 1906 r. Dieckmann proponował taką właśnie aparaturę odbiorczą, a w roku 1907 Rosing w Piotrogrodzie zbudował nawet odpowiednie urządzenia.

Jak więc widzimy, zagadnieniami telewizji zajmują się technicy już od przeszło 40 lat. Badania dawniejsze przeważnie z tego powodu nie były ukoronowane sukcesem, ponieważ ówczesna technika nie mogła dostarczyć wynalazcom dostatecznie czułych przyrządów pomocniczych. Ale i dziś jeszcze trudno powiedzieć, że problem widzenia na odległość jest ostatecznie rozwiązany.

Jak dotąd, możliwe jest tylko przesyłanie obrazów kinowych, czy też bezpośrednio „zdjętych“ z żywych postaci, obrazów o nie­

zbyt subtelnych szczegółach.

(24)

Znacznie lepiej już przedstawia się problem przesyłania drogą radjową odosobnionych obrazów, naprzykład zdjęć dziennikarskich.

Zagadnienie to rozwiązano w dwojaki sposób: systemem Fultona oraz systemem inż. Manczarskiego. Fulton nawiązuje bezpośrednio do projektu Senlecq’a i Perosina. Ryc. 19 przedstawia nam aparat, działający na podstawie metody Fultona. Prąd o zmiennem natęże­

niu przepływa przez rylec, papier i walec, powodując rozkład che­

miczny górnej warstwy papieru. Rylec opisuje na obracającym się walcu linję spiralną, rysując punkt po punkcie cały obraz.

Średnio produkcja każdego zdjęcia trwa mniejwięcej dwie minuty.

System inż. Manczarskiego jest może jeszcze prostszy od systemu Fultona, gdyż pracuje na stacji nadawczej bez fotoceli.

Obraz natomiast powstaje jnie na papierze, lecz jest widoczny w tubie aparatu odbiorczego. Manczarski wymyślił t. zw. kliszę elektryczną, którą trzeba poprzednio stworzyć dla obrazu prze­

znaczonego do wysłania. Ta klisza elektryczna zastępuje fotocelę i reguluje natężenie prądu na stacji wysyłającej obraz. Niezwykle oryginalny pomysł polskiego inżyniera może się stać pobudką dla innych wynalazców i przyczynić się do dalszego rozwoju tej gałęzi telewizji.

2 4 Spraw y bieżące.

SPRAWY BIEŻĄCE.

L A U R E A T N O B L A RA M A N .

Tegoroczną nagrodę Nobla z ii- snop ten powstaje pod wpływem zyki otrzymał uczony hinduski, promieni świetlnych, odbitych i roz- C. V. Raman, jeden z najwybit- proszonych przez cząsteczki pyłu niejszych badaczy tak zwanej dy- i rozmaite zawiesiny, unoszące się frakcji molekularnej, odkrywca „zja- w powietrzu. Im bardziej zanieczy- wiska Ramana“. Raman jest dy- szczone jest powietrze, tern wyraź- rektorem laboratorjum w Kalkucie niej, to znaczy jaśniej odcina się i przeprowadza razem ze swoimi rozproszone światło od ciemnego współpracownikami Krishnana, Ra- tła. Możnaby sądzić, że po całko- ma Kriszna Rao, Ramanathan witem oczyszczeniu powietrza zja- i Venkateswaran od roku 1922 wisko rozpraszania światła nie za- doświadczenia nad światłem, roz- chodzi, że niema dyfrakcji ■ świetl- proszonem w gazach lub płynach, nej w gazach absolutnie czystych, Jeżeli do ciemnego pokoju wpu- względnie w płynach jednorodnych szczamy przez wąską szparę pęk i przezroczystych. Taki sąd atoli jaskrawego światła, zauważymy wymaga potwierdzenia doświad- w ciemnościach zarysowujący się czalnego, a często zdarza się, że wyraźnie snop jasności. Oczywiście w przyrodzie sprawa zupełnie ina-

(25)

Spraw y bieżące.

czej się odbywa, aniżeli można było zgóry sądzić. Również w tym wypadku eksperyment wykazał myl- ność sądów apriorycznych, a stwier­

dzenie tej okoliczności zawdzięcza­

my uczonemu francuskiemu Caba- nes’owi, bliższe zaś badania tej tak zwanej dyfrakcji molekularnej Ra- manowi, który poza tern z drob­

nego na pozór zjawiska przy­

rody umiał wy­

snuć niezwy­

kle ciekawe konsekwencje.

W roku 1923 dr. Ramana- than zajęty był badaniem roz­

proszonego w płynach świa­

tła. Ramana- than rzucił snop niebie­

skiego światła na ciecz, znaj­

dującą się we­

wnątrz kolby.

W myśl uzna­

nych ogólnie praw dyfrak­

cji, ciecz po­

winna rozpra­

szać li tylko światło niebie­

skie, gdyż tyl­

ko takie światło przenikało do kolby. Gdy atoli Ramanathan spojrzał na ciecz przez filtr zie­

lony, ujrzał jasność, mimo, że nie należało się już spodziewać żadnego efektu świetlnego. Raman, powiadomiony o tern zjawisku, przypuszczał pierwotnie, że świa­

tło zielone powstato w płynie pod wpływem fluorescencji pewnych jego domieszek. Faktycznie bardzo wiele ciał posiada większą lub

mniejszą własność zmiany długo­

ści promieni świetlnych, napoty­

kających na nie. W ciągu następ­

nych lat starali się więc obaj uczeni usunąć z badanych cieczy wszelkie domieszki, mogące ewen­

tualnie powodować fluorescencję.

Jednak mimo to we wnętrzu pły­

nów okazywały się stale słabe re- eksy różnoko­

lorowego świa­

tła.

Wówczas to, mianowicie w r. 1928, Raman wyraził przy­

puszczenie, że owe tajemnicze światło powsta­

je pod wpły­

wem bezpo­

średniego o d- d z i a ł y w a n i a molekułów cie­

czy na pro­

mienie świetl­

ne i na odwrót, przyczem no­

wy rodzaj świa­

tła rozproszo­

nego będzie za­

leżny zarówno od pierwotnych promieni, jak i od samej cie­

czy. Raman zdołał również otrzymać prążki widmowe nowoodkrytych promieni, przyczem okazało się, że widmo wykazało podstawowe prążki źró­

dła świetlnego, a obok nich sy­

metrycznie ułożyły się prążki po­

chodne. Od fluorescencji różni się zjawisko Ramana zasadniczo tern, że światło fluoryzujące, jako niezależne od źródła świetlnego, świecić będzie zawsze tą sam ą barwą, przy zjawisku zaś Ramana

2 5

R yc. 20. C h an eb rasc k h ara Y e n k ala R am an, lau re a t n a­

grody N obla z d zia łu fizyki.

(26)

2 6 Spraw y bieżące.

zależnie od źródła świetlnego roz­

maite kolory mogą się ukazać w tej samej cieczy.

Rozkład prążków widmowych przy zjawisku Ramana został zna­

komicie wyjaśniony zapomocą rów­

nań teorji kwantów, a równocze­

śnie umożliwił nam odkrycie no­

wych ciekawych związków, zacho­

dzących między promieniowaniem świetlnem a stosunkami, panują- cemi wewnątrz atomu. Przekonano się przedewszystkiem ponownie, że atomy i molekuły oddają i pobie­

rają energję promienistą nie w do­

wolny sposób, *lecz pewnemi ści­

śle określonemi porcjami, które najwidoczniej zależne są od we­

wnętrznej budowy drobin materji.

Badania nad zjawiskiem Ramana są dopiero rozpoczęte. W Polsce badania te zairigurował prof. dr.

S. Pieńkowski w zakładzie fizycz­

nym Uniw. Warsz. Trudno już o- becnie ocenić całą doniosłość od­

krycia Ramana, które zapoczątko­

wało nowy rodzaj niezmiernie cie­

kawych badań widmowych. f. b.

M O R SK I K U R S N A U K O W Y A K A D E M IC K IE G O K O ŁA PR Z Y R O D N IK Ó W U N IW ERSY TETU JA N A KAZIM IERZA WE LW O W IE W HELU.

W miesiącu lipcu 1930 roku drużyna złożona, z 12 studentek i studentów, studjujących nauki przyrodnicze na Uniwersytecie lwowskim, zrealizowała dawno już żywiony plan zapoznania się w ogól­

nych zarysach z florą i fauną mo­

rza i wybrzeża polskiego.

Podejmując 4-tyg. wycieczkę, młodzi przyrodnicy lwowscy po­

szli za przykładem Koła Przyrod­

ników U. J. w Krakowie, które w roku 1929 również w ciągu wielkich feryj u-

rządziio tego ro­

dzaju imprezę na­

ukową. Drużyna lwowska wybrała za punkt środko­

wy swych opera- cyj, wycieczko­

wych Wielką Wieś, miejsco­

wość, położoną prawie w równej odległości od za­

chodnich granic Rzeczypospolitej z jednej strony, a ostatniego punk­

R yc. 2 ! . G ru p a uczestników w ak acy jn ego k ursu przyrodników z U. JL K . na H elu p od p rze ­ w odnictw em prof. B . Fulirfskiego (2). Prof.

K. D cm ei (1).

tu półwyspu helskiego z drugiej strony.

W ciągu swego pobytu młodzi przyrodnicy zwiedzili cały pas przybrzeżny od Wielkiej Wsi aż po brzegi Piaśnicy, rozkoszowali się pięknem położeniem jeziora Żarnowieckiego i jego bogatą florą i fauną. Następnie zrobili wypad do Szwajcarji Kaszubskiej, by zapo­

znać się w ogólnych zarysach z kra­

jobrazem pojezierza Pomorskiego.

Liczne wycieczki na kutrach, po­

dejmowane w o- brębie zatoki puc­

kiej na przestrze­

ni od Kuźnicy aż po Puck, pouczyły uczestników o tej dziwnej bioaso- ćjacji, noszącej znamiona bioa- socjacji morskiej i słodkowodnej, pleniącej się przy w s p o m n i a n y c h właśnie wybrze­

żach.

Najważniejszą z tych rozmaitych

Cytaty

Powiązane dokumenty

W tych obszarach jest bardzo mało roli, która ogranicza się jedynie do poszczególnych zagłębień i zamkniętych depresyj, a składa się z jałowej gleby

sunkowo niezbyt wielkiej odległości od nas, albo też, że jest w gruncie rzeczy silnem źródłem promieniowania, lecz znajduje się od nas bardzo daleko.. Jeżeli

ska ciekawe zjawisko masowego pojawienia się w okolicy Gdańska krzyżodzióba, który to ptak w tych stronach prawie nigdy dotychczas w większej ilości nie

Saturna nie trudno znaleźć poniżej Wenus. Czas widzialności tej planety również bardzo się skraca w ciągu miesięca. Na początku stycznia zachodzi Saturn blisko

W szczególności Zjazd zwraca uwagę odnośnych pracowników naukowych na konieczność naukowego zajęcia się zagadnieniami z dziedziny geografji politycznej, która

O znaczanie długości geograficznej przy pomocy telegrafu bez drutu. Jedne z nich, południki, łączą biegun północny z południowym, drugie zaś, równoleżniki,

ków zwłaszcza praktyczne staje się jasne, jeśli się zważy, że stanowią one podstawowy składnik ropy naf­. towej i gazów

3) Estryfikowaniem nazyw am y proces powstaw ania estrów (por.. Zagadnienia technolog, wytwarzania tłuszczów na tle stosunków wojennych. E scales użył zam iast