Dom strachu wynajmę
Każdy pretekst jest dobry, by wezwać policję i na bruk wyrzucić klientów, którzy zapłacili za cały pobyt z góry.
Pod pozorem hałasowania, braku pantofli lub źle zaparkowanego samochodu tracisz prawo pobytu w pensjonacie, a twoje rzeczy są wyrzucane za drzwi. Dodatkową "atrakcją" jest szarpanina, straszenie ochroną i wyzwiska. Całość ubarwia szybkie przybycie policjantów, którzy czuwają nad tym, by klient potulnie opuścił pensjonat. Bo naruszył regulamin obowiązujący w obiekcie. Pieniądze, jakie wpłaciłeś za pobyt pod Tatrami, przepadają: twoja rezerwacja została właśnie anulowana. Z bagażami - lub bez - lądujesz na ulicy. Tak w wielkim skrócie kończą się w Zakopanem pobyty niektórych turystów, którzy trafili do "Tatarzanki". Do naszej redakcji zgłaszają się kolejni goście, którzy czują się oszukani.
Plucie i paralizator
Wracamy do sprawy niechlubnej działalności zakopiańskich apartamentów, których właściciele potrafią bardzo szybko zmusić klientów do rezygnacji z opłaconych wcześniej noclegów. W minionym tygodniu opublikowaliśmy historię rodziny ze Stargardu. - Byliśmy pierwszy raz w Zakopanem, więcej nasza noga tu nie postanie - zapewniają nasi rozmówcy. Czują się oszukani, bo nie dość, że stracili pieniądze, to musieli szukać miejsca w hotelu. Zostali wyrzuceni, gdy zgłosili kilka uwag na temat wyposażenia i plam na kanapie. Doszło do rękoczynów, w ruch poszedł
paralizator, w który uzbrojona była jedna z właścicielek. Bagaże wylądowały za drzwiami, a jedzenie z lodówki za oknem. Nie obyło się bez plucia na klienta, który nagrywał telefonem przebieg zajścia.
Rodzina z dziećmi wylądowała na ulicy, dlatego turyści złożyli zawiadomienie na policji. Podobnie zrobiła właścicielka obiektu, który działa na Pardałówce. - Moja matka ma złamany kręg szyjny - twierdzi prowadząca "Tatarzankę". Przedstawia się jako ofiara ataku turysty. Obie strony będą dochodzić swych praw w sądzie.
W bardzo podobny sposób, choć bez brutalnych rękoczynów potraktowani zostali turyści z Nowin pod Kielcami. - To był ten sam apartament, mąż od razu poznał na nagraniu, i równie szokujące
zachowanie tych prowadzących - mówi pani Kamila. Jej mąż Adam Zawióra wynajął "Tatarzankę" w maju. Skusiła go dobra cena. Za trzy noclegi dla trzech osób od 26 do 29 maja zapłacił z góry 483 złote. Tuż przed wyjazdem popsuł mu się samochód. - Mąż zadzwonił, przeprosił, że nie przyjedziemy w niedzielę wieczór, ale dzień później, bo auto zastępcze dostaniemy dopiero w poniedziałek rano - mówi Kamila Zawióra. W słuchawce usłyszał, że jak się spóźnią, to pobyt przepada. Turyści się zdziwili, bo przecież zapłacili za trzy noclegi, będą krócej, więc nie powinno być problemów.
Usłyszeli, że jak nie przyjadą w niedzielę do godz. 23, to tracą prawo do pobytu. Pan Adam wybłagał w serwisie samochód zastępczy na niedzielę.
Wyrzuceni za "schadzki"
- Zdążyliśmy, byliśmy w "Tatarzance" w niedzielę, trochę po 22, i poszliśmy spać - mówi Kamila Zawióra. Dzień później były rozgrywki piłkarskie Tatra Cup. Synek turystów jest młodym piłkarzem i brał udział w zawodach. Po rozgrywkach było rozdanie nagród. - Syn miał brudne rzeczy z boiska. Jak zobaczyłam, że na wyposażeniu jest pralka, to puściłam pranie, a my usiedliśmy z mężem na tarasie.
Przyszła do nas siostra z mężem, zrobiłam kawę. Siedzieliśmy na tarasie, a tu drzwi się otwierają, wpadają te kobiety z policją i krzyczą, że mamy się wynosić - opowiada turystka. Myślała, że to za użycie pralki. Jej mąż zaoferował, że zapłaci za pranie 50 złotych.
Gdy zaczęła się dopytywać, o co chodzi, usłyszała, że złamała regulamin, że urządza w apartamencie schadzki. Na nic zdały się tłumaczenia. Z bagażami wylądowali na ulicy. Była godzina 19. Znajomi pomogli im znaleźć inny nocleg. - Pieniądze przepadły, to są brudne pieniądze, z oszustwa, bo nas oszukali - podsumowuje. Zaznacza, że gdy płacili za wynajem, nic nie wiedzieli o żadnym
regulaminie. Nie widzieli ani jednego punktu. I czuli się cały czas inwigilowani przez zamontowane w mieszkaniu kamery. - To jest chory regulamin, a ja w życiu nie spotkałam się z takim chamstwem - dodaje Kamila Zawióra.
Po tym, jak opublikowaliśmy szokujące nagrania z akcji opróżniania apartamentu, posypały się kolejne zgłoszenia. Dotyczą nie tylko apartamentów "Tatarzanka" na Pardałówce, ale przede
wszystkim willi "Tatarzanka", która od kilku lat działa na Tatarach w Zakopanem. To tu obowiązuje restrykcyjny, ponaddwudziestopunktowy regulamin. Za złamanie któregokolwiek punktu właściciel przypisuje sobie prawo wyrzucenia gościa bez zwrotu pieniędzy. Mówi o tym kluczowy pkt 5. "Obiekt może odmówić dalszego świadczenia usług osobom naruszającym porządek i zasady regulaminu w trakcie przebywania na terenie obiektu, a także może żądać natychmiastowego opuszczenia obiektu bez zwrotu opłaty uiszczonej za pobyt".
Słodki diabeł
O szczęściu w nieszczęściu mówi Krystyna Wasielewska z Lipna w Kujawsko-Pomorskiem. Na ferie zimowe wynajęła pokój dla dwóch osób na Tatarach. Z 19 dni za dwie osoby zapłaciła nieco ponad 1300 złotych. - Przyjechaliśmy do "Tatarzanki" 14 stycznia, przyjęła nas bardzo uprzejmie miła gospodyni. Była wręcz słodka - mówi Krystyna z Lipna. Gdy pokazała gościom pokój, zrobiło się nieprzyjemnie. Bo lokum w niczym nie przypominało pięknego, obszernego pokoju ze zdjęć w internecie. - To była klitka z szarą pościelą na łóżku i brudnoszarymi ręcznikami w łazience. Jak z mężem stanęliśmy z walizkami na środku, to trudno było się obrócić - podkreśla Krystyna
Wasielewska. - Gdy grzecznie zwróciłam uwagę, że oferta rozmija się z tym, za co zapłaciliśmy, w jednej chwili w tę panią jakby diabeł wstąpił, wrzeszczała, żeby się wynosić, że nas nie stać na pobyt w Zakopanem, że wezwie ochronę, chwyciła mnie za kurtkę i wyrzuciła z pokoju.
Straszyła gości policją, gdy upomnieli się o zwrot pieniędzy. Ale oni spokojnie i konsekwentnie domagali się zwrotu wpłaconych na konto 1300 złotych. Gdy w przedsionku zakładali buty - bo zgodnie z regulaminem po obiekcie można chodzić jedynie w pantoflach - właścicielka wręczyła im
wydruk komputerowy o przelaniu pieniędzy. Całą kwotę na swym rachunku zobaczyli trzy dni później. - Mieliśmy szczęście, bo z tego, co się orientuję, wielu innych pieniędzy nie odzyskało - podsumowuje Krystyna Wasielewska. Gdy wróciła do pensjonatu po torbę z butami, której zapomniała, nie została wpuszczona do środka. - Uchyliły się drzwi i właścicielka wyrzuciła moje rzeczy na bruk - mówi Krystyna z Lipna. - Jeszcze krzyczała, że są ferie i nigdzie poza "Tatarzanką"
noclegu nie dostaniemy.
Wbrew tym słowom wystarczyło 15 minut, by w internecie znaleźć wolne kwatery.
Nocne wrzaski
Janina Wawrzyniak do tej pory nie może sobie darować, że nie zareagowała na brutalne zachowanie prowadzących "Tatarzankę". Po dwunastogodzinnej podróży autobusem dotarła z przesiadkami do Zakopanego ze Szczecinka. Przyjechała w Tatry z córką i koleżanką na tydzień. - Na wejściu pani potraktowała nas obcesowo, arogancko kazała zdjąć buty. My po pokonaniu 600 kilometrów, zmęczone, nie wiedziałyśmy o papciach i regulaminie - mówi Janina Wawrzyniak. Dwie noce
upłynęły spokojnie. Ale trzeciej nocy trójkę pań obudziły dzikie wrzaski. Była godzina druga w nocy.
Gospodyni dobijała się do pokoju naprzeciw. Mieszkały w nim dwie młode dziewczyny. - Usłyszałam, jak się tłumaczą, wyjątkowo przestraszone, że nie ma żadnych hałasów, przepraszały wielokrotnie. Na nic to się zdało, właścicielka wrzeszczała, że nie toleruje hałasów - mówi Janina ze Szczecinka. Dwie dziewczyny zostały wyrzucone z pensjonatu. A trzy panie ze Szczecinka do rana nie spały. Z
przerażeniem czytały komentarze na różnych portalach turystycznych, w których opisywano liczne przypadki chamskiego i oszukańczego działania "Tatarzanki". Janina podkreśla, że cały pobyt, pięć kolejnych nocy, był zmarnowany. - To był totalny stres już do końca, czy naszych rzeczy nie wyrzucą, czy po powrocie z miasta będziemy mieć gdzie przenocować - mówi Janina Wawrzyniak. Żałuje, że nie stanęła w obronie wyrzuconych dziewczyn. Zostawia w redakcji swoje namiary kontaktowe w razie, gdyby dziewczęta chciały dochodzić swych praw - obiecuje, że będzie zeznawać w sądzie jako świadek. - To dom grozy, fatalna sprawa dla Zakopanego, bo przez nieobliczalne zachowanie i wyłudzanie pieniędzy zła opinia idzie na rachunek wszystkich kwaterodawców - podsumowuje Janina Wawrzyniak. Dodaje, że była w Zakopanem dziesiątki razy i nigdy nie spotkała się z tak karygodnym postępowaniem.
Wakacje z horroru
Marzena Świderska z Legionowa pod Warszawą bardzo lubi góry. Przyjechała do Zakopanego w trakcie wakacji, które spędzała w Krakowie. Chciała być pod Giewontem dwa dni, nie zależało jej na luksusach. Trafili na "Tatarzankę". Po przyjeździe jej mąż poszedł dokonać opłaty. Zarezerwowali kwaterę na 4 osoby. - Piąta była moja 6-letnia córka, która śpi ze mną i nie potrzebowała
dodatkowego łóżka. Pani została o tym powiadomiona i nie robiła żadnych problemów - zaznacza Marzena Świderska. - Wieczorem zajrzałam do internetu i przeczytałam opinie o tej willi. Włos mi się na głowie zjeżył, jak dowiedziałam się o awanturach i wyrzucaniu gości. Bała się głośniej oddychać, by po 22 nie wyrzucili ich z pokoju.
Niestety nie udało się. Pani Marzena najwyraźniej nie zapoznała się z pkt 18 regulaminu "Tatarzanki".
Mówi on, że dokonując rezerwacji i podając liczbę osób, należy uwzględniać dzieci. "Dziecko to też osoba. W przypadku przyjazdu większej liczby osób niż zdeklarowano na przelewie, obiekt może odmówić zakwaterowania bez zwrotu przedpłaty". Dlatego dzień po pierwszym noclegu ok. godz. 15 właścicielka poinformowała turystkę, że złamała regulamin i ma się wyprowadzić. - Chciałam z panią spokojnie porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Usłyszałam, że jestem oszustką i mam wypierdalać.
Zaczęła się wykłócać, obrażać nas, straszyć policją. Zadzwoniła przy mnie do Booking.com zgłosić złamanie regulaminu i na policję. Poprosiłam o zwrot pieniędzy za drugą dobę. Wtedy wpadła w szał.
Zwyzywała mnie od kurew, suk i kazała wypierdalać. Rzuciła się na mnie, zaczęła szarpać, wyrwała mi klucze z ręki, kalecząc mi palec - opowiada Marzena Świderska. Córka rzuciła się jej na ratunek.
Turystka domagała się, by właścicielka wpuściła ją do pokoju, bo zapłaciła za pobyt i ma prawo wejść po swoje rzeczy. - Usłyszałam , że to jest jej dom i nie mam tutaj żadnych praw i mam wypierdalać.
Zawołałam do córki, żeby poszła po mojego męża, bo sytuacja robi się niebezpieczna - dodaje turystka.
Powiadomiła policję o wyrzuceniu i przepadku bagaży. Po przyjeździe policji mąż pani Marzeny wszedł do środka i w asyście funkcjonariuszy mógł spakować rzeczy. Ona sama odchorowała
awanturę. Do tej pory bierze leki. - Nie mogę sobie darować, że naraziłam moją rodzinę na taki stres.
Jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby wyrzucić troje dzieci na bruk? Młodsza córka budzi się w nocy z płaczem i pyta, czy nikt nas nie wyrzuci z domku - podsumowuje Marzena Świderska. Wpłaconych pieniędzy nie odzyskała.
Kilkadziesiąt wezwań
Policjanci przyznają, że gorący temperament właścicielek "Tatarzanki" jest znany, a patrole wysyłano tam kilkadziesiąt razy. - Mam zestawienie od 1 stycznia 2016 roku wezwań do 3 miejsc, którymi te osoby zawiadują - mówi Roman Wieczorek, rzecznik prasowy zakopiańskiej policji. - To około 40 interwencji. Zarówno na wezwanie turystów, jak i tych pań.
Zwykle interwencje polegały na uspokojeniu nastrojów, wystudzeniu emocji, powiadomieniu obu stron o przysługujących im prawach. Nigdy, do czasu akcji turystów ze Stargardu, którzy nagrali film obrazujący zachowanie kwaterodawców, nie doszło do zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Akcja w "Tatarzance" odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Do naszej redakcji zgłosili się prawnicy z kancelarii odszkodowawczej, którzy oferują pomoc poszkodowanym turystom w odzyskaniu straconych pieniędzy za nieudany pobyt pod Tatrami. - Ciarki przechodzą po plecach, że w dzisiejszych czasach tak można kogoś traktować - zaznacza mecenas Katarzyna Witkowska z zespołu prawnego Kancelarii Citi. - Te panie swoim zachowaniem narażają się na odpowiedzialność za przestępstwa z Kodeksu karnego, między innymi: art. 191. KK, art.
158. KK, art. 286 KK, art. 217 KK. Oferujemy darmową pomoc prawną każdemu, kto poczuł
się poszkodowany przez zachowania tych pań w ostatnich latach. Bez opłat wstępnych będziemy reprezentować interesy każdego poszkodowanego z takich sytuacji, pomożemy na policji, w prokuraturze, przed sądem. Nie wolno ludzi wyrzucać z obiektu w sytuacji, gdy zapłacili za pobyt i nie podpisywali żadnych dokumentów odnośnie wewnętrznych
regulaminów.
Próbowaliśmy kilkakrotnie porozmawiać z właścicielką willi. Odmówiła komentarza.
* * *
We wtorek prowadząca willę "Tatarzanka" wezwała policję, bo jak twierdzi, "zaatakowali ją dziennikarze ze Słowacji". Ci chcieli jedynie porozmawiać, dlaczego turyści traktowani są w tak niespotykany sposób przez właścicieli pensjonatu.
Rafał Gratkowski