• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

w ■/- fł''

,V> 37 (1172).

W arszawa, dnia 11 w rześnia 1904 r.

Tom X X III.

T Y GOD N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R OD N I C Z Y M.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA44.

W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118-

U S T R Ó J SŁOŃCA.

Znakom ity astronom am erykański C. A.

Young w yłożył świeżo (w kwietniowym ze­

szycie P o p u lar A stronom y z r. b.) obecne swe poglądy na ustrój słońca. Poniżej stresz­

czamy w ybitniejsze i ciekawsze części roz­

praw y Younga.

Niewielka gęstość średnia słońca, w zesta­

wieniu z jego ogrom ną siłą przyciągającą, naprow adza na m niem anie, że centralne je­

go obszary oraz korona składają się z ciał w stanie czysto gazowym , naskutek p an u ją ­ cej tam niezm iernie wysokiej tem peratury, znacznie wyższej od p u n k tu krytycznego wszystkich znanych par. Otóż jeżeli w szyst­

kie pierw iastki chemiczne znajdują się tam , ja k przypuściliśm y poprzednio w stanie dy- socyacyi, nie zdaje się, by m ożna było tam napotkać połączenia takie, ja k np. węgliki, które pow stają dopiero w najw yższych tem ­ p eraturach naszych pieców elektrycznych.

Pod olbrzym iem ciśnieniem, panującem w masie słonecznej, gazy w ew nętrzne są daleko gęstsze od w ody (gęstość średnia słońca wynosi 1,25) i praw dopodobnie dosyć lepkie, by jąd ro podobne było poniekąd do kuli ze smoły ciągliwej w niektórych okoli­

cach: przypuszczenie to potw ierdza dążność plam słonecznych i innych zakłóceń do tw o­

rzenia się w ty ch samych punktach tarczy słonecznej.

F otosfera, czyli powierzchnia widzialna sło ń ca' składa się z powłoki obłoków, po­

w stałych w skutek zgęszczania się i łączenia ty ch p a r słonecznych, dostatecznie ochłodzo­

nych przez prom ieniow anie w przestrzeń.

Pow łoka ta stanow i coś w rodzaju okrycia (W elsbach m antle) o bardzo znacznej mocy prom ieniow ania i daje ciągłe widmo słonecz­

ne. Obłoki 1'otosferyczne są natu ralnie za­

wieszone w gazach, rozłożonych dokoła j ą ­ dra i w parach gazow ych podobnie, ja k n a ­ sze obłoki pływ ają w atm osferze ziemskiej.

Od dolnej powierzchni tej obłocznej po­

włoki, o ile istnieje ona w rzeczywistości, tw orzy się ustaw iczne osadzanie w dolnem jądrze gazowem, a jednocześnie odbywa się wznoszenie par do góry. W ten sposób od­

byw a się obieg pionowy niezm iernie ener­

giczny i gw ałtow ny, k tó ry m usi mieć za sku­

tek wyw ołanie wielkiego ciśnienia w m asie jąd ra, podobnego do ciśnienia powłoki b a ń ­ ki m ydlanej na powietrze, zaw arte w jej w nę­

trzu. Zaznaczyć wszakże trzeba pewną w y­

raźną różnicę: fotosferyczna powłoka obłocz- na nie je s t ciągła, lecz niejako przeryw ana oraz bróżdżona przez p rąd y p a r i gazów, osa­

dzających się w okolicy górnej.

Grubości fotosfery ściśle zmierzyć niepo­

dobna; w ynosi ona zapewne kilka tysięcy ki­

lometrów.

(2)

W S Z E C H Ś W IA T J\ls 37 W praw dzie przeciw teo ry i obłoków w fo­

tosferze w ytoczyć można różne zarzuty, a hy- poteza Schm idta ze S tu ttg a rtu , w edług k tó ­ rej fotosfera je s t poprostu zjaw iskiem op- tycznem , pow stałem skutkiem załam ania w e­

w nątrz i w powłoce kuli zupełnie gazowej, wielu liczy zwolenników. Z daje się w szela­

ko, że stosownie do znanych praw fizyki m a­

sa gazowa, swobodnie zawieszona w p rze­

strzeni i złożona w znacznej części z p a r m e­

talicznych, m usi się niew ątpliw ie pokryć po­

w łoką obłoczną.

AYarstwa odw racająca (reversing layer) i chrom osfera w ydają się niezgęszczonemi param i oraz gazam i, tw orzącem i atm osferę, w której pływ ają obłoki fotosfery i ponad k tó rą się unoszą. Nie m ówim y przez to w ca­

le, że w yraz atm osfera oznacza powłokę ga- ! zową, tożsam ą pod w zględem m echanicznym i z powłoką, pokryw ającą naszę kulę ziemską.

Nie może to być ani rów now aga statyczna pod działaniem graw itacyi słonecznej, ani rów now aga cieplna, ale raczej w arstw a o gni­

sta (a p rairie on fire), w edług obrazowego w yrażenia prof. Langleya.

W arstw a odw racająca je s t cienkim obło­

kiem, położonym u podstaw y tej pow łoki ognistej, zawierającej w szystkie pary, tw o ­ rzące obłoki fotosferyczne. T u głów nie oraz w depresyach, m iędzy obłokam i pow stają linie ciemne F rau nho fera; n a początku i n a końcu zaćm ień słońca widm o tej okolicy w y­

stępuje w ciągu kilku sekund, jak o linia n a d ­ zwyczajnie błyszcząca (fłash spectrum ), ob­

serw ow ana po raz pierw szy przez Y ounga w r. 1870, i w yraźnie widoczna n a fo to g ra­

fiach ostatnich zaćm ień od r. 1896-go.

Chrom osfera je s t obszarem, położonym n a d w arstw ą odw racającą; składa się ona z p a r oraz z gazów, nie dających się skroplić w w arunkach, w jak ic h się znajdują. Są to głów nie wodór, hel i postać pary, dająca li­

nie H i K w idm a. Prócz tego zapewne inne jeszcze gazy niezbadane.

W ystępy (proeminencye) są praw dopodo­

bnie masam i gazów chrom osferycznych, prze- noszonemi ponad poziom ogólny przez w ia­

try i wznoszące się poprzez fotosferę prądy, i pływ ające, że ta k powiemy, w dolnych ob­

szarach atm osfery koronalnej, opierającej się na chrom osferze. N iekiedy p a ry m eta ­ liczne m agnezu, sodu, krzem u, żelaza i t. d.,

w yrzucane byw ają na wielkie wysokości, osobliwie w okolicach, otaczaja^cych plam y czynne i rozległe, ale nie wewnątrz, i wów­

czas w ystępy w ykazują zwykle szybkie zm ia­

ny swych kształtów , którym tow arzyszą za­

kłócenia w liniach widmowych.

D otychczas tłum aczono te zjaw iska w i­

dm owe przez w ybuchy i bardzo gw ałtow ne ruchy gazowe w kierunku prom ienia widze­

nia. O statnie badania astronom a holender­

skiego Ju liu sa i kilku innych astronomów zdają się wszakże dowodzić, że niektóre z ty ch pozornych zjaw isk m ają charakter op­

tyczny, i polegają na niepraw idłow ych zała­

m aniach bardzo gęstych p a r m etalicznych.

Istnienie korony je s t jeszcze, w pewnym stopniu w ątpliwe. J e st to niezawodnie po­

włoka, składająca się z bardzo rzadkiego g a­

zu, przezw anego koronem . Do niedaw na pierw iastku tego nie napotykano zupełnie na ziemi, dopiero ostatnie badania ujaw niły, jak się zdaje, obecność koronu w atmosferze ziemskiej, w praw dzie w ilościach znikająco m ałych.

Grłówną cechą charakterystyczną jego w i­

dm a je st prążka błyszcząca, k tórą przez d łu ­ g i czas uważano za odwrócenie linii 1474 K irchhoffa (X=5316), ale niedaw no uznano ją za nieco bardziej łam liw ą i oznaczono dłu­

gość jej fali na 5304. K orona zawiera jesz­

cze kilka innych linij, ujaw nionych przez fo­

tografie zdjęte podczas zaćmień, a położo­

nych w fiolecie i w ultrafiolecie i pochodzą­

cych zapew ne od tegoż koronu.

Co dotyczę pasów, które zdają się błysz- czącemi w skutek odbijanego przez się świa­

tła słonecznego oraz w łasnego żarzenia się, o ile sądzić m ożna z ich widm a, nie są one gazowe; raczej przypuścić należałoby, że są one złożone z ciałek w yrzuconych ze słońca przez siłę odpychającą n a tu ry elektrycznej albo, być może, przez siłę odpychającą pro­

m ieniow ania, ja k przekonano się niedawno, d rogą badań laboratoryjnych.

R ozkład ich względem powierzchni słońca oznaczony jest oczywiście przez siły, któ rych działanie — jeśli nie pochodzenie — podobne je s t zupełnie do działania sił, w yw ołujących p rąd y zórz w naszej atm osferze; wszelako te o statnie p rąd y są, ja k się zdaje, czysto g a ­ zowe.

(3)

No 37 W S Z E C H ŚW IA T 579 Rozpowszechniony dawniej pogląd, że

plam y słoneczne są zawsze depresyam i w fo ­ tosferze, zachw iany został od czasu, gdy ob- serwacye w Poczdam ie i innych obserwato- ryach, ustaliły, że siła ich prom ieniow ania jest niekiedy u brzegów tarczy słonecznej większa, niż w obszarach otaczających te plam y. F a k t ten m ożnaby w ytłum aczyć przez przypuszczenie, że pochłanianie atm o­

sfery słonecznej jest dla prom ieniow ań św ietl­

nych obłoków fosforycznych znacznie w ięk­

sze, niż dla innych prom ieniow ań nieświetl- nych, o wielkiej długości fali, w ysyłanych przez plam y; atoli zdaje się, że w w yjątko­

wych tych przypadkach plam y bujają na znacznych wysokościach, jak g d y b y uniknąć chciały pochłaniania atm osferycznego. Cie­

m na barw a plam pochodzi praw ie napewno od pochłaniania, i w pewnej przynajm niej mierze pochłanianie to dotyczę gazów a nie tylko części m gławicznych; fa k tu tego dowo­

dzi wyraźnie znaczne wzmocnienie linij w a­

nadu i kilku innych substancyj oraz rozw ią­

zanie się zielonej części widm plam na g ru ­ pę linij ciem nych, wzajem nie pow ikłanych.

Co do pochodzenia plam , Y oung nie uw a­

ża żadnej z istniejących dotychczas teoryj za w ystarczającą. Rozkład ich na tarczy słoń­

ca okazuje jasno, że ulegają one praw u spek­

tralnem u, rządzącem u obrotem tej kuli, a zjawisko to zgadza się z teorya Fayea; ale przejaw y cykloniczne, których w ym aga ta teorya, nie dadzą się łatw o ani stwierdzić, ani w ytłum aczyć. Ścisły związek zachodzi też, ja k się zdaje, między położeniem plam y na powierzchni słońca a stanem gazowego lecz lepkiego jąd ra , o k tó ry m m ówiliśmy w y­

żej.

0

związku tym św iadczy często obser­

wow ana dążność plam do kilkakrotnego k o ­ lejnego pow staw ania w ty ch samych m iej­

scach tarczy słonecznej lub w okolicach b a r­

dzo bliskich.

Zapewne zdarza się często, a je s t to może naw et przypadek ogólny, że silny potok g a ­ zu chrom osferycznego w ytry ska dokoła p la­

my; lecz rzadko przenika on poprzez sam cień, o ile wogóle zdarza się to kiedykol­

wiek. N iektórzy astronom ow ie sądzą, że pla­

mę wywołuje m aterya, pochodząca z w arstw górnych; inni m niem ają, że je s t to zagłębie­

nie fotosfery, pow stałe w skutek ciśnień dzia­

łających z dołu, i do tego też poglądu przy ­

chyla się Young; inni wreszcie przypuszcza­

ją, że wywołuje ją inna jak aś zupełnie różna przyczyna; żadna wszakże z tych hypotez nie czyni zadość wszystkim wym aganiom .

Young oznajmia, że nie m a jeszcze ustalo­

nego poglądu n a przyczyny peryodyczności plam słonecznych, ani na n atu rę niezaprze­

czonego związku między czynnemi zjaw iska­

mi na słońcu a zaburzeniam i m agnetyzm u ziemskiego. Skłania się on do sądu, że źró­

dłem peryodyczności tej je s t słońce; z pewno­

ścią nie można jej przypisać planetom , ale trud no rozstrzygnąć możliwość wpływów ze­

w nętrznych względem naszego układu plane­

tarnego.

Prace, dokonane w ciągu ostatnich 25-ciu lat, oznaczyły tem peraturę słońca na około 6000° C.; lecz w artość stałej słonecznej bar­

dzo jest jeszcze niepewna. W artość, podana przez L angleya (3,0 małe kalorye na centy­

m etr kw adratow y i sekundę), jest, być może, dość blizka praw dy; wszelako badania, prze­

prowadzone w r. 1902 i 1903 w Sm ithsonian In stitutio n, w ym agają zmniejszenia tej w ar­

tości o 25$, t. j. do 2,25.

K w estya stałości promieniowania słonecz­

nego, jedna z najw ażniejszych w astronomii fizycznej, nie je s t jeszcze rozwiązana. Mo­

żemy przecież tuszyć, że badania zamierzo­

ne i przygotow yw ane oraz badania ju ż roz­

poczęte dostarczą nam w tym względzie cen­

nych wyników. Główna trudność polega na związku tego zagadnienia z rozpaczliwemi kaprysam i meteorologii ziemskiej.

Co do trw ałości prom ieniow ania słoneczne­

go, to niem a wątpliwości, że teorya kurcze­

nia się, podana przez H elm holtza, słuszna jest, w pew nych przynajm niej granicach;

m usim y przecież przyznać, że świeże odkry­

cia rad u i ciał pokrew nych nowe w prow a­

dziły dane do tej kw estyi i substancye te okazują, że nowe a potężne źródła energii m ogą współdziałać z siłami dawniej znane- mi, by zachować ciepło słońca.

Przyspieszenie równikowego obszaru sło­

necznego tłum aczą, ja k się zdaje, w yniki ba­

dań Salm ona i W ilsinga; uczeni ci uw ażają je za znikający bardzo wolno „przeżytek"

warunków, które z olbrzym ią energią, ale w ciągu bardzo krótkiego czasu tow arzyszy­

ły pow staw aniu u kładu słonecznego.

(4)

580 W S Z E C H Ś W IA T jY« 37 W praw dzie zupełnie świeżo inni astrono­

mowie, z których przytoczym y Em dena, pró­

bowali wykazać, że jest to konieczna konse- kw encya m atem atyczna u stro ju słońca; atoli niepew ność niektórych hypotez podstaw o­

wych, z których wychodzą, mocno nadw yrę- ża ich wnioski.

Oto poglądy na w szystkie głów ne zaga­

dnienia fizyki słońca, uw ażane przez Y ounga w obecnym stanie nauk i za najpodobniejsze do praw dy.

Przyszłość wyśw ietli niektóre kw estye dziś jeszcze ciemne; a kolejne badania, zm ierza­

jące do w ykrycia praw dziw szych przyczyn zjaw isk słonecznych, w ysuną zapew ne zag a­

dnienia nowe, być może, bardziej jeszcze nie­

pokojące od tych, które zap rzątają um ysły pokolenia współczesnego.

m. h. h.

P R E T E N S Y E N E O W IT A L IZ M U . G dy p anuje ducli reakcyi w jakiejkolw iek dziedzinie um ysłowej nie byw a to zwykle zjaw iskiem odosobnionem lecz najczęściej objawem szerokiej fali wstecznej zalewającej rozm aite pola um ysłowości. Odgrzewanie jakichś daw no i, zdaw ało się, bezpow rotnie pogrzebanych prądów w zakresie poezyi i sztuki idzie w porze z odświeżaniem i od- tynkow yw aniem odrzuconych przez k ry ty k ę i ruch postępow y poglądów w filozofii i w wiedzy.

Do tego rodzaju objawów reakcyi na polu nauk biologicznych należy odnow ienie w ita ­ lizmu, z przydaniem m u dla przyzw oitości przydom ka „neou, ta k ja k ,i najnow sze obja­

w y owej słusznie znienawidzonej m etody ogłupiania, k tó ra w m roku średniowiecznym nosiła o tw artą nazw ę scholastyki, p rzy b ra­

ły ów w stydliw y fartuszek, ukazując się wobec zbyt jasn y ch św iateł naszego stu le­

cia.

Aby czytelnik nieobeznany ze sporam i naukowem i z przed półw ieku m ógł ocenić, czem w istocie różni się t. zw. neow italizm j od dobrego starego w italizm u i n a czem różnica ta polega, pow inniśm y skreślić w kil- j ku słow ach historyę postępu dokonanego W w iedzy biologicznej, a którego w ynikiem

było usunięcie m uru granicznego pom iędzy dziedziną organiczną a nieorganiczną i w pro­

wadzenie jedności w pojm ow aniu zjawisk św iata.

Nizki poziom syntezy chemicznej w pier­

wszej połowie X I X wieku był przyczyną, że nie um iano otrzym ać sztucznie żadnego ze związków, które obficie spotykano w orga- nizm ach roślinnych i zwierzęcych, które sta- } now iły bądź to m atery ał budow lany ciała isto t żyjących, bądź ich w ytw ory. A naliza wszakże, k tó rą łatw o było przeprow adzić—

dość było spalić ciało organiczne i zebrać nie­

liczne p ro d u k ty spalenia—w ykazyw ała, że w skład roślin wchodzą nieliczne pierw iast­

ki, dobrze skądinąd znane chemikom, jak węgiel, wodor, tlen, azot, siarka, fosfor,—

głów nie zaś cztery pierwsze. P rzypuszcza­

no więc, że atom y tych pierw iastków ulega­

ją w organizm ie jakiejś sile odmiennej od tych, które rządzą zw ykłem i połączeniami chemicznemi, sile, k tóra każe im łączyć się w in n y sposób, niż pow inow actw a chemicz­

ne tego w ym agają.

P o gląd tak i znajdow ał uzasadnienie w sze­

regu spostrzeżeń, których w inny sposób w ytłum aczyć nie um iano. Pierw sze miejsce zajm ow ała tu in sta n tia n egativa— faktyczna niem ożność otrzym ania w retorcie lub ty- gielku żadnej z substancyj, które w ytw arza­

ją organizm y. Za in stan tia positiva służył fak t, że skoro tylko życie ustaw ało, pow ino­

w actw a chemiczne n atu raln e b rały przew agę nad sztucznem ugrupow aniem atomów spo- wodow anem siłą życiową: ciała organizm ów rozkładały się na związki proste: dw utlenek węgla, wodę i amoniak.

H ypoteza siły życiowej w ydaw ała się tak zgodną z faktam i, które tłum aczyć m iała, że nie w ahano się odwoływać się do niej jako do zasady w yjaśniającej we w szystkich p rzypad­

kach, których tłum aczenia nie um iano znaleść, podobnie ja k i w daw niejszych czasach tłu ­ m aczono różne zjaw iska fizyczne „obawą p ró ż n i41. Tak, g d y poznano własności t r a ­ wiące soku żołądkowego, nasuw ało się n a ­ tu ra ln e pytanie, dla czego nie traw i on ścia­

nek żołądka. Odpowiedź była gotowa: chroni je siła życiowa.

Znalazł się wszakże badacz, którego nie przestraszyła ustalona pow aga siły życiowej.

Przez fistułę żołądka wprowadził łapkę ży­

(5)

JM» 37 W S Z E C H ŚW IA T 581 wej żaby, k tó ra uległa traw ien iu narów ni

z nieżywym pokarm em . Z resztą i inne pod­

staw y, na których spoczyw ała w iara w siłę życiową zostały stopniowo usunięte. Ju ż w r. 1828 L iebig i W óhler zdołali otrzym ać sztucznie związek organiczny zwany mocz­

nikiem. Odkrycie to wszakże przez długi szereg la t zostawało odosobnione. P rzytem związek otrzym any, o budow iebardzo prostej a przedstaw iający o statni p ro d u k t rozkładu ciał azotowych w organizm ie zwierzęcym, stał niejako na pograniczu między ciałam i organicznem i a nieorganicznem i; był, zda­

wało się, kresem, do którego sięgnąć m o­

gła synteza. Lecz oto w roku 1860 Berthe- lot otrzym ał kwas mrówkowy, ogrzew ając po­

taż gryzący w atm osferze tlenku węgla, a tuż za tem poszły liczne syntezy ciał organicz­

nych.

Upłynęło lat kilkanaście, a starannie prze­

prow adzone doświadczenia wykazały, że roz­

kład substancyi organicznej nie je s t następ­

stwem u tra ty życia, lecz w ynika z działalno­

ści niszczącej licznych organizm ów niższych, rozm nażających się w ty ch ciałach; że w po­

w ietrzu pozbawionem zarodków (przefiltro- wanem przez watę), mięso i inne łatw o g ni­

jące substancyę m ogą przechowyw ać się przez czas dłuższy bez zm iany.

Niepotrzebne było wszakże takie nagrom a­

dzenie obserwacyj, czyniących zbytecznem i bezzasadnem przypuszczenie o istnieniu j siły życiowej. Sam a logika wiedzy wskazy- | w ała drogę ku jedności w pojm ow aniu świa- j

ta. W iedza bowiem jest usiłowaniem zje- j dnoczenia i ujęcia możliwie całkow itego róż- j norodnych zjaw isk świata, a takie zjednocze­

nie niemożliwe je s t tam, gdzie się przyjm ują j

odm ienne zasady tłum aczenia, gdzie siła ciążenia lub pow inow actw a chemicznego ma działać inaczej w jednych ciałach niż w in ­ nych. W szakże w yrugow anie zaśniedzia- j

łych przesądów z jakiejkolw iek, naw et spe- ; cyalnej gałęzi wiedzy byw a zwykle owocem świeżego prądu objaw iającego się w szer- , szych zakresach. T ak też stało się i z w italiz­

mem, a powiewem orzeźwiającym i oczysz­

czającym z pleśni atm osferę um ysłową [ nauk przyrodniczych b y ł ruch m ateryali- styczny rozpoczynający się na przełomie stu ­ lecia.

W r. 1844 ukazały się L isty o chemii Lie- j

biga Ł). Znakom ity chemik, k tó ry tyle za­

sług położył w badaniach nad zastosowniem chemi do fizyologii i rolnictw a, a naw et, ja k nadm ieniliśm y, był uczestnikiem pierwszej syntezy organicznej, staw ał jed nak w tem dziele na przebrzm iałem stanow isku, rozdzie­

lając św iaty organiczny i nieorganiczny nie­

przebytą przepaścią: W odpowiedzi na tę książkę ukazało się w r. 1852 „Krążenie ży­

cia1' młodego filozofa Ja k ó b a M oleschotta, holendra z urodzenia a docenta w H eidelber­

gu, z tytułem dodatkowym: „Odpowiedź fi- zyologiczna na listy chemiczne p. Liebiga."

Opierając się na całym szeregu zdobyczy chemii współczesnej, auto r przy pomocy świetnej arguinentacyi, pełnej śmiałych, nie­

kiedy paradoksalnie brzm iących wywodów, w ykazyw ał jedność sił działających w n a tu ­ rze „m artw ej" a „żywej". Zasługi Liebiga nie zostały przezeń pom inięte. N adm ienia­

jąc o syntezie mocznika mówi:

„Był to św ietny przykład, za pomocą k tó­

rego Liebig i W óhler, otw ierając w tym kie­

ru n k u szerokie widnokręgi, położyli nieśm ier­

telną zasługę, dostarczając naw pół nieśw ia­

domie a naw pół mimowolnie dowodu, że od­

tąd pochodnia życia rozkłada się dla nas na siły fizyczne i chem iczne1' 2).

Lecz jeśli książka M oleschotta, dzięki t a ­ lentow i literackiem u autora, utorow ała dro­

gę nowym poglądom w szerszych kołach, zasługa wcześniejszego w ystąpienia przeciw ­ ko pojęciu siły życiowej i innym pokrew nym upiorom w patologii i terapii przypada 'fi- zyologowi-filozofowi Lotzem u, k tó ry zwal­

czał je w dziele zatytułow anem : „Patologia i terapia ogólna, jako nauk i mechaniczne i przyrodnicze

'1

(1842). Owocem tych wy­

siłków, popartych energicznie przez nowe poglądy na istotę ciepła i na zdolność do wzajemnych przem ian równoważnikowych sił przyrodzonych, w ynikiem badań Joulea i in., było w yrugow anie bezpowrotne wszel­

kich sił tajem niczych przypisyw anych orga­

nizmom, a zapatryw anie się na nie, jako na m achiny cieplikowe, w ytw arzające energię przez spalenie powolne substancyj pokarm o­

wych.

Ł) Przełożone także i na język polski w r. 1845 przez Seweryna Zdzitowieckiego.

2) Moleschott „Kreislauf des Lebens", wyd.

3, 1857, str. 397.

(6)

582 W S Z E C H Ś W IA T JM* 37 Pogląd ton utorow ał drogę do całego sze­

reg u św ietnych odkryć, stając się nicią p rze­

wodnią w badaniach fizyologicznych. J a k ­ kolwiek wszakże świetne były zdobycze fi- zyologii w ciągu ostatniego półstulecia, po­

zostało i pozostaje jeszcze nie m ało zagadek, a n aw et nieraz się zdarzało, że fak ty , które, zdaw ało się, m ogły być w ytłum aczone w spo­

sób bardzo prosty, okazyw ały się po bliższem zbadaniu bardzo skom plikowane i niejasne.

P oglądy w gałęziach specyalnych wiedzy, ja k zauw ażyliśm y już, k sz ta łtu ją się pod wpływem szerokich prądów życia i m yśli ogółu. Gdy więc prądy te uległy kierunko­

wi reakcyjnem u, znaleźli się wśród ludzi wie- i dzy tacy, którzy zbyt skwapliw ie przejęli j

słuszny krytycyzm oględnych uczonych, skie­

row any przeciw zbytniej schem atyzacyi zja­

w isk życiowych, a posuw ając go dalej, poza granice właściwe, poczęli głosić pow rót do pojęć przestarzałych, ta k szczęśliwie w y ru ­ gow anych z zakresu wiedzy. W r. 1886-ym w ystąpił p. B unge, chem ik-fizyolog, w obro­

nie w italizm u Ł) tw ierdząc, że zjaw isk życio­

w ych niepodobna w ytłum aczyć na podstaw ie danych, których dostarcza nam anatom ia i histologia, fizyka i chemia. Nie możemy wpraw dzie w ykryć w organizm ach przy po­

m ocy zmysłów nic ponadto, co należy do za­

kresu owych nauk. A utor więc zalecał szu­

kać w yjaśnienia tajem nic życia w fak tach obserwacyi w ew nętrznej, w danych św iado­

mości.

Ażeby zrozum ieć doniosłość zalecanej m e­

tody, pow inniśm y się zwrócić o 25 wieków wstecz, ku chwili, kiedy po raz pierw szy ugru n to w an a została płodna zasada bad ań przyrodniczych.

L u d y pierw otne nie rozróżniają w yraźnie ty ch dw u zakresów, które wiedza dzisiejsza i um ysł k u ltu ra ln y nazyw ają św iatem w e­

w nętrznym i zew nętrznym , czyli podm iotem i przedm iotem . Podobnie, ja k m łode kocię bawi się chętnie z w ahadłem , widząc w r u ­ chach jego objaw cechujący istotę żywą, człowiek pierw otny tłum aczy sobie wszelkie zjaw iska n a tu ry zewnętrznej przez analogię z własnem i stanam i podm iotowemi. G roźne

*) Vitalismus und Mechanismus; wykład. Lipsk 1886.

zjaw iska są dla niego objawem gniewu, łag o ­ dn e—wyrazem zadowolenia ty ch przedm io­

tów: słońca, rzeki, w iatru i t. p., które spra­

w iają skutki dobroczynne lub szkodliwe dla niego. Tylor, znakom ity badacz początków k u ltu ry , trafn ie nazw ał animizmem tę fazę myślenia; polega bowiem na ożywieniu, upa­

try w an iu duszy we w szystkich ciałach p rzy­

rody, woli lub w yrazu myśli, celu, nam iętno­

ści we w szystkich jej zjawiskach.

Pierw sze próby m yśli naukowej greckiej nie wychodziły poza pogląd m istyczny.

W oda, w której Tales upatry w ał istotę wszechrzeczy, „arche11, któ ra ją zastępuje u A naksym andra, powietrze Anaksym enesa nie były to m aterye na wzór naszych ciał che­

m icznych lub fizycznych, lecz „żywioły11, ob­

darzone duchowością. Podobnież i w pró­

bach późniejszych: siły zarządzające połącze-

j niem lub rozdzieleniem pierw iastków nazy-

j w a Em pedokles „miłością" i „nienaw iścią11; u

| A naksagorasa pierw iastek rozum ny („nus“),

; porządkuje żyw ioły, budując z nich świat, i Stopniow o jed n a k pierw iastek ten oddziela się od m ateryi, któ ra przedstaw ia się naresz­

cie w system acie D em okryta, jako pozbawio­

na wszelkich „stanów w ew nętrznych11. Nie rządzi nią wola, ani świadomość, lecz jedy- ( nie konieczność m echaniczna (ananke), po- Avodująca zbliżenie lub oddalenie atomów w edług zasad fizycznych. „Nie m a nic prócz

| atom ów i p różni:1, powiada D em okryt, a ato­

m am i i ruchem ich rządzą tylko praw a m e­

chaniki.

W ten sposób poraź pierw szy przeprow a­

dzony został konsekw entnie przedział m ię­

dzy św iatem podm iotow ym a przedm ioto­

wym . W szelkie przyczyny celowe i świa­

dom e w ygnane zostały z „przedm iotu11, t. j.

n a tu ry aby pozostawić im pole właściwe w zakresie rzeczy i nauk dotyczących życia duchowego człowieka. Pojęcie „p rzyrody“, ja k o zakresu ściśle ujętego w praw idłowość przyczynow ą poraź pierw szy zostało u tw o ­ rzone, oddzielone od św iata rzeczy ludzkich:

sztuki, m oralności, religii, praw a, państw a i przeciw staw ione jako zakres nieugiętej konieczności m echanicznej, zakresowi wol­

ności i sam orzutności, jak o zakres przyczy­

nowego n astęp stw a zjaw isk, zakresowi celo­

wego postępow ania, cechującego czynności isto t św iadom ych siebie.

(7)

Mi 37 W SZ E C H ŚW IA T 583 Takim był olbrzym i krok dokonany przez

myśl ludzką w ciągn niecałych dw u stuleci a zakończony św ietnie dziełem twórczem L eucyppa i D em okryta. Doniosłość jego dla historyi wiedzy i m yśli ludzkiej polega­

ła na rozdzieleniu od siebie i ścisłem ograni­

czeniu dw u zakresów, z których każdy w y­

m agał dla naukow ego usystem atyzow ania innych pojęć zasadniczych, innej metody, innego p u n k tu widzenia. Pom ieszanie tych pojęć, użycie niewłaściwej m etody lub sta­

nowiska spraw iają zam ęt, nie pozwalają, na dokładne ugrupow anie m ateryału, na nau ­ kowe jego ujęcie.

Na nieszczęście zakresy badań nie były jeszcze podzielone m iędzy poszczególnymi uczonym i w owej epoce życia greckiego, a bujny rozkw it życia politycznego i spo­

łecznego zmusił „filozofów", którzy wów­

czas ogarniali całość wiedzy, do zwrócenia najbaczniejszej uw agi na rzeczy ludzkie, na zagadnienia praw a i państw a, etyki i religii.

Po okresie kosmologicznym, poświęconym badaniu przyrody, następuje okres antropo­

logiczny, ogniskujący nauki dotyczące czło­

wieka. Sokrates i uczniowie jego, a wśród nich przedewszystkiem P lato, stają się przo­

downikam i m yśli helleńskiej. B adania ich skierowane są ku zagadnieniom dotyczącym zasad postępow ania, ideałom społecznym;

przyroda zostaje na drugim planie, a jeśli nią się zajm ują—stosują do niej m etody, sta­

nowiska i poglądy wyrobione w świecie po­

jęć m oralnych

Uczeń P latona, A rystoteles, usiłuje wrócić do badań przyrodniczych; żył on w dobie, gdy G recya, tracąc niepodległość, tracić za­

częła interes do rzeczy politycznych i spo­

łecznych. Nie chciał atoli iść którąkolw iek z jednostronnych dróg w y tkniętych z jednej strony przez idealizm platoński, z drugiej-—■

przez m ateryalizm D em okryta, a nie posia­

dał dosyć bystrości analizy, aby rozgrani­

czyć dokładnie oba zakresy i każdem u wy­

tknąć właściwą metodę, stanowisko, katego- rye. Miesza więc jed n e pojęcia z drugiemi;

w prow adza celowość do zakresu przyrodo­

znaw stw a, klasyfikuje objawy przyrodnicze według zapatry w ań czysto ludzkich podm io­

towych, miesza przygodne form y językowe z istotą fizyczną rzeczy, przesądy i zabobo­

n y z obserwacyam i.

W ten sposób pow stała owa smutnej pa­

mięci „filozofia^, która przez tysiącolecie z górą zastępowała wiedzę św iatu „ucywilizo­

wanemu “, o ile nie panow ała w nim bez­

w zględna noc, spowodowana przez zam knię­

cie pod wpływem fanatyzm u uniw ersytetów starożytnych, ostatnich źródeł św iatła wie­

dzy (r. 519).

K ilka rysów z fizyki A rystotelesa da po­

jęcie, do jakich absurdów dochodzi się, skoro się zapom ina o granicach właściwego zasto­

sowania pojęć właściwych. Ciało zmienia swoje jakości pod wpływem nowych „form “ *), jak pojęcie logiczne przeobraża się przez n a­

danie m u nowego atrybutu; ciała w ypełnia­

ją przestrzeń, nie zostawiając próżni, gdyż

„niebyt

11

nie istnieje; ru ch kołowy jest dosko­

nały i właściwy niebu, ruch prostolinijny nie­

doskonały i właściwy ziemi; pierwszy jest wieczny, drugi czasowy, ustający; ciała są bezwzględnie lekkie lub ciężkie: pierwsze dą­

żą do góry, drugie do dołu; ziemia więc zaj­

m uje najniższe miejsce, ogień (gwiazdy i słoń- ce)-*-naj wyższe. Z tej to fizyki w ytw orzy­

ły się dogm aty, ja k nieruchom ość ziemi, oba­

wa próżni etc., których broniono w ciągu stu­

leci za pomocą stosów i więzień inkwizycyi, gdyż żadnemi rozum nemi argum entam i obro­

nić ich nie było można.

Cóż ocaliło ludzkość z tego zam ętu pojęć, z tej dzikości fanatyzm u ślepego, polegające­

go na wierze in verba m agistri, fanatyzm u posuniętego do tego, że pewien astronom włoski, Caronini, nie chciał za nic w świecie spojrzeć przez wynalezioną świeżo lunetę Galileusza, aby, broń Boże, nie zobaczyć he­

retyckich księżyców Jowisza, przeciwnych nauce Arystotelesa? Nic innego, tylko po­

w rót do zasad D em okryta, którego naukę (w form ie epikureizm u) odnowił Gassendi w X V I stuleciu. N auki przyrodnicze i wiedza hu m an itarna rozw ijają się odtąd niezależnie, stosując właściwe każdem u zakresowi poję­

cia i metody, a postępy w obu stają się zdu­

miewające. W jednym dziesiątku la t każde-

1) W y ró ż n ien ie „ m a te ry iu i „ form y d a tu ją ­ ce się od A ry sto telesa, p rze trw a ło do dziś dnia w w ied zy i w życiu. A le form a u A ry sto te le sa m iała szersze znaczenie, niż dziś; b y ła ona celo­

w ym m otyw em , w yw ołującym pew ne p rze o b ra że­

nie, ta k ja k plan dzieła w rę k u sztu k m istrza. J e s t to id e a p lato ń sk a, przeniesiona n a ziemię.

(8)

584 W S Z E C H Ś W IA T

go z trzech stuleci następujących wiedza czyni może większe zdobycze, niż przez wie­

ki i tysiącolecia ubiegłe. I oto przychodzi sobie profesor niem iecki i proponuje najspo ­ kojniej wrócić do scholastyki arystotelesow - skiej, do zam ętu pojęć z doby przeddemo- krytow ej.

W. M . Kozłowski.

(DN)

TEO RY A N A U K O W A LA T A W C A . A N A L IZ A L A T A W C Ó W ZŁOŻONYCH

ORAZ IC H CZĘŚCI SK ŁAD OW YCH.

(w w y k ład z ie popu larn y m ).

(Dokończenie).

Y.

Po zbadaniu pojedynczych organów la­

taw ca złożonego lub prostego, pozostaje jesz ­ cze rozpatrzenie i określenie sposobów naj- racyonalniejszego przym ocow ania sznura, łą ­ czącego lataw ca z ziemią.

W poprzednim artyk u le określiliśm y, że sznur pow inien być przym ocow any do osi podłużnej lataw ca w punkcie, k tó ry dzieli od­

ległość pom iędzy środkiem ciśnienia, a śro d ­ kiem ciężkości n a części, będące pom iędzy sobą w stosunku 2 : 1 . Lecz z pow odu zmian w nachyleniu lataw ca do poziomu, p u n k t ten zm ienia swe położenie na osi; z tego powodu sznur pow inien być um ocow any za pom ocą jednej, dwu, trzech, a n aw et większej ilości więzi. W te n sposób um ożliw iam y przesu­

wanie się p u n k tu przym ocowania sznura wzdłuż osi.

W istocie, przypuśćm y, że m am y lataw ca

(rys. 16), w którym A i B są to p u n k ty przy ­ m ocow ania więzi, C F kierunek sznura. O ile przedłużym y C F do przecięcia w punkcie M z płaszczyzną, możemy przypuścić, że sznur został przym ocow any w tym punkcie; żeby lataw iec był w równowadze, niezbędnem jest, aby przez ten właśnie p u n k t przecho­

dziła w ypadkow a siły ciężkości oraz ciśnie­

n ia w iatru na lataw ca ja k to w skazuje ry su ­ nek 17.

W iem y jednak, że w m iarę wznoszenia się lataw ca w górę, gdzie w iatr je s t zwykle moc­

niejszy, niż na powierzchni ziemi, k ą t a się

zmniejsza, a pu n k t 0 przesunie się do O'—

now y środek ciśnienia na płaszczyźnie po­

chylonej. (Środek ciśnienia w płaszczyźnie pochylonej nie znajduje się w środku geome­

try czny m figury.) N aturalnem jest, że i p u n k t M (punkt przym ocowania sznura) przesunie się do M ', aby przedłużenie M F ' przeszło przez p u n k t I '. W róćm y do ry su n ku 16.

Poniew aż w razie użycia dw u więzi la ta ­ wiec może obracać się naokoło p u n k tu C, bez zm iany k ierun ku C F , stąd wniosek, że p u n k t M może się przemieszczać pom iędzy p u n k tam i przym ocow ania więzi A i B . W ten sposób dowiedliśm y użyteczności więzi.

W a rto przytoczyć szereg rozum ow ań k a p i­

ta n a B aden-Pow ella, k tó ry w następujący sposób zanalizow ał potrzebę więzi przytw ier­

dzającej sznur do lataw ca w pracy swej, od­

czytanej w L ondynie 1898 r. P odłu g tego au to ra sznur, idący od lataw ca ku ziemi, po­

w inien być przym ocow any do niego za po ­ m ocą kilku więzi. Te ostatnie z różnych stro n otaczają pu n k t, w którym wedle teoryi należałoby um ocować sznur pojedyńczy.

A by objaśnić celowość ty ch więzi w yobraź­

(9)

JM® 37 W SZ E C H ŚW IA T 585 m y sobie, że powiesiliśm y drążek A B (rys.

18), przedstaw iający podłużną oś lataw ca, za pomocą sznura przy mocowanego w O. W y ­ starczy najm niejsza siła P, działająca w do­

wolnym punkcie n a A B , aby wywołać parę

/ ' 5

»p

R y s. 18.

sił, której m om ent obrotow y zmusi A B do przyjęcia położenia prostopadłego. J e s t to przykład, przedstaw iający lataw ca ze sznu­

rem przym ocow anym doń bezpośrednio w je­

dnym punkcie. Jeżeli w ia tr z jakichkolw iek bądź powodów będzie więcej cisnął na dol­

ną część powierzchni, niż na górną lub na- odwrót, lataw iec z podobnem przym ocowa­

niem sznura naty ch m iast się wyw raca. P rze­

ciwnie, o ile zastosujem y więź A I B (rys. 19),

m am y w ypadek drążka, zawieszonego na dw u sznurkach na pewnej odległości jeden od drugiego; widocznem jest, że, o ile zasto­

sujem y dowolną siłę, np. ciężar P w dowol­

nym punkcie pom iędzy sznuram i, odchyle­

nie drążka od kierunku prostopadłej będzie nieznaczne. W tym przypadku drążek n a ­ chyli się o tyle tylko, aby środek ciężkości całego system u znajdow ał się na prostopa­

dłej do poziomu przechodzącej przez I. Z te ­ go też względu kąt, ja k i lataw iec tw orzy z kierunkiem w iatru jest taki, aby kierunek sznura napiętego przechodził przez teore­

tycznie obliczony p u n k t przyczepu.

W niosek z powyższego rozum owania: na­

leży możliwie oddalać p u n k ty przym ocowa­

nia więzi, jak również używ ać więzi o możli­

wie długich ram ionach.

W istocie, przypuśćm y, że A B (rys. 20) przedstaw ia drążek czyli oś lataw ca, a / j e s t

z

punktem zawieszenia. W pewnej chwili po­

czyna działać nowa siła P w punkcie O.

R ów now aga nastąpi, gd y O przejdzie w ()', a siła OP będzie działać w kierunku 0'N . A więc całość obróci się naokoło p u n k tu I na k ą t 0 1 0 ', a lataw iec przyjm ie położenie A 'I B '. Ł uk 0 0 ' tego kąta przedstaw ia dro­

gę przebieżoną przez O w przestrzeni, a zmia­

na w odchyleniu lataw ca w zględnie do po­

ziomu m ierzy się kątem O IO' , który będzie o tyle m niejszy, o ile I będzie odleglejsze od O, a więc o ile sznury więzi będą dłuższe.

Nie je s t praktycznem zbyt przedłużać więź, w każdym razie długość rozgałęzień powin­

na się rów nać najm niej odległości pomiędzy punktam i przyczepień do lataw ca. Czyli A l — A B .

Dotychczas rozpatryw aliśm y lataw ca po­

łączonego z ziemią zapomocą jednego tylko sznura, k tó ry jednoczył oddzielne więzi w jed ny m punkcie. Lecz dla bardzo dużych lataw ców sposób ten nie je st odpowiedni.

Możemy więc zam iast łączyć pojedyncze sznurki w punkcie I prow adzić każdy od­

dzielnie do ziemi. Chcąc zanalizować korzy­

ści takiego połączenia lataw ca z ziemią, po­

wróćmy do naszego przykładu z drążkam i (rys. 21). Przypuśćm y, że A B przedstaw ia drążek lub oś lataw ca, A C i B D oddzielne sznury, widocznem jest, że, o ile zastosuje­

m y jak ąś nową siłę G P w dowolnym pu n k ­ cie drążka, A B pozostanie w równowadze, odchylając się nieznacznie od położenia pier-

(10)

586 W S Z E C H Ś W IA T JNJo 07 wolnego. A więc lataw iec, podtrzym yw any

w podobny sposób, posiada wielką stałość.

Pow yższe łączenie lataw ca z ziemią ma je sz ­ cze tę dobrą stronę, że pozw ala zmieniać w pew nych granicach nachylenia lataw ca do poziomu. A mianowicie, skracając górne sznurki, a w ydłużając dolne zm niejszam y k ą t nachylenia, a tem samem i ciśnienie w iatru n a lataw ca; łatw iej więc m ożem y go przesu ­ wać z miejsca na miejsce. Z ty ch to wzglę­

dów M. M aillot, k tó ry w r. 1886 zbudow ał lataw ca, m ogącego unieść ciężar człowieka, używ ał powyższego sposobu łączenia latawTca z ziemią. Rów nież k ap ita n Baden-Pow ell, k tó ry w r. 1894 odważył się na podobny eks­

p erym en t publiczny, uw ieńczony pow odze­

niem, połączył swego lataw ca za pom ocą k il­

ku sznurów z ziemią i tem dowiódł dośw iad­

czalnie praktyczności pom ysłu M aillota.

Trzeci sposób łączenia lataw ca z ziem ią polega na tem , że więzi łączym y nie w je ­ dnym punkcie, lecz z drążkiem, którego d łu ­ gość rów na jest osi lataw ca. Od d rążka zaś idą dwa sznury, łączące latawica z ziemią.

Cel tego urządzenia: m ożność dowolnego n a ­ chylania płaszczyzny lataw ca do poziomu.

Ja k o przykład, m ożna przytoczyć lataw ca A.

Bazina, k tó ry podczas kongresu aeronautycz- nego w P aryżu 1898 ro ku opisał urządzenie następujące (rys. 22). L ataw iec składa się z płaszczyzny podtrzym ującej A B CD, płasz­

czyzny kierującej trójk ątnej E F D \ dwie w ię­

zi B H i D O idą równolegle do d rążka G H ,

którego długość rów na się B D —długości osi lataw ca, a więc nachylając odpowiednio za

Rys. 22.

pom ocą sznurów , idących ku ziemi, drążek G H , nachylam y jednocześnie i lataw ca, m o­

żem y więc dowolnie trzym ać go w położeniu praw ie prostopadłem lub sprow adzać na zie­

mię. W idocznem jest, że gdybyśm y w po­

dobny sposób połączyli p u n k t A i C, m ieli­

byśm y możność nadaw ania lataw cow i ruchu w k ieru nk u poprzecznym .

VI.

Pozostaje nam jeszcze zbadanie „więzi ela- styczn ych “, których znaczenie jest wielkie szczególnie dla latawców, używ anych w m e­

teorologii. Użycie ich m a n a celu popierw- sze: natychm iastow e zmniejszenie napięcia

(11)

JNTo 37 W SZ E C H ŚW IA T 587 sznura, łączącego lataw ca z ziemią w chwili

nagłego poryw u w iatru, podrugie: Sprężysta więź pozwala z góry określić m axim um n a ­ pięcia sznura, łączącego lataw ca z ziemią, naw et w razie najsilniejszego w iatru.

W istocie, rozpatrzm y lataw ca (rys. 23), który został przym ocow any za pomocą wię­

zi B A i CA] z tych tylko B A je s t sprężystą, a CA nieelastyczną; A B przedstaw ia sznur łączący z ziemią. W razie nagłego poryw u w iatru, albo też zwiększenia jego szybkości nachylenie lataw ca do poziomu się zmiejszy, czyli B A , jako sprężyste się wydłuży i p rzy j­

mie k ształt B 'A , a więc ciśnienie na la ta ­ wca się zmniejszy.

M aximum w ydłużenia więzi sprężystej zwykle obliczamy z góry tak, aby ciśnienie na m etr kw adratow y powierzchni lataw ca nie przeniosło 5 kg.

Badacze z obserw atoryum w Blue Hill (Stany Zjednoczone), znani z badań m eteo­

rologicznych, w ykonyw anych za pomocą la­

tawców, używ ają zawsze więzi elastycznej:

pozwalam sobie przytoczyć kilka przykładów użyteczności tego rodzaju umocowywania la­

tawców.

D w a latawce, z których tylko jeden był za­

opatrzony w więź elastyczną, puszczono pod­

czas w iatru o szybkości 80 km n a godzinę.

W ięź elastyczna była dobrana w ten sposób, aby nie przekroczyć ciśnienia 5 kg na m etr kw adratow y powierzchni. Wistocie, pod­

czas doświadczenia ciśnienie to nie było większe, podczas gdy lataw iec bez więzi ela­

stycznej w ykazał ciśnienie 40 leg na m etr kw adratow y powierzchni. Podczas innego doświadczenia puszczono w powietrze 5 lata- |

wców, przym ocowanych w pewnych odstę­

pach kolejno do jednego sznura [rys. 24

1

)j.

Jeden z nich urw ał się i został później zna­

leziony w m iejscu bardzo odległem od obser­

w atoryum . Pozostałe cztery lataw ce o po­

wierzchni

12

m 2 wisiały w powietrzu w prze­

ciągu 24 godzin. W tym okresie czasu w iatr przeszedł w burzę, a szybkość jego doszła do 130 km na godzinę i gdyby lataw ce nic były opatrzone w więzi elastyczne, ciśnienie było­

by napewno przeszło 150 kg, lecz z powodu więzi sprężystej napięcie liny stalowej, k tóra służyła do przym ocowania latawca, nie do­

sięgło granicy jej wytrzymałości; lina była przeznaczona do obciążeń nie przechodzą­

cych 150 kg. K orzystając z więzi sprężystej, obsei’watorow ie z Blue Hill są w stanie pusz­

czać swe latawce, posiadające w ym iary do

20

m

2

podczas w iatrów , dochodzących szyb­

kości 65 km na godzinę.

.*{: * *

Oto dobiegliśmy do końca analizy nauko­

wej lataw ca. D la lepszego ogarnięcia cało­

k ształtu pracy pozwalam sobie jeszcze raz w krótkości przedstaw ić jej treść. Początko­

wo otrzym aliśm y rów nania, określające siłę nośną lataw ca oraz m inim um niezbędnego w iatru, następnie przeszliśmy do analizy po- jedyńczycli narządów tego aparatu, m ają­

cych na celu głównie zabezpieczenie trw ałej rów now agi lataw ca w powietrzu. Kolejno rozpatrzyliśm y płaszczyzny: kierującą, regu­

lującą, następnie kieszenie, ogon i uszy la­

taw ca, każdorazowo przytaczając przykłady zastosowania tych organów, celem jaśniej­

szego zobrazowania przedm iotu. N astępnie przeszliśmy do bardzo ważnej kwestyi, m ia­

nowicie sposobu przym ocowania sznura, łą ­ czącego lataw ca z ziemią i określenia korzy­

ści, w ypływ ających z więzi sprężystej.

Posiadacz latawca, robiąc doświadczenia

| na podstaw ie powyższych wywodów, będzie

! m ógł w przybliżeniu obliczyć i ocenić w ar-

| tość oraz odpowiedniość pojedynczych części przyrządu, a tem samem jasno zdać sobie spraw ę z wad i zalet swego lataw ca.

B . Orłowski.

r) Sposobem tandem ow ym .

(12)

588 W S Z E C H Ś W IA T O U D Z IA L E D E H Y D R A T A C Y I

W N IE K T Ó R Y C H Z J A W I S K A C H B IO L O G IC Z N Y C H .

J e d n ę z zasadniczych w łasności fizycznych raa- te r y i żyw ej stanow i je j n aw pół ciekła, g a la re to ­ w a ta k o n sy sten cy a , sk u tk iem k tó re j z łatw o ścią w e w n ą trz zarodzi o d b y w ać się m ogą przem iesz­

czenia cząsteczek, zw iązane z przejaw am i ta k zło- żonem i procesów życiow ych. T en s ta n zarodzi zależy przed ew szy stk iem od znacznej za w arto śc i w ody, k tó ra b ąd ź j e s t zw iązana chem icznie, bądź stanow i rozpuszczalnik d la różnych su b sta n c y j, zn ajd u jący ch się w kom órce. Ilo ść w ody, za­

w a rte j w u stro ja c h ożj'w ionych, j e s t dość znacz­

na, śred n io w ynosi 10%, i w aha się dość znacznie n ie ty lk o w zależności od d an e g o g a tu n k u zw ie­

rzęcego lu b roślinnego (wiadom o, że n ie k tó re zw ierzęta m orskie za w ierają 9 8 $ w ody), lecz za-, leży też i od ro d za ju tk a n k i u je d n e g o i teg o ż s a ­ m ego u stro ju .

Z naczenie w ody w procesach życiow ych zostało stw ie rd z o n e p rze d ew szy stk iem przez b a d a n ia os­

ta tn ie j d oby; okazało się, że w o d a w chodzi w g rę w w ielu zjaw isk ach ta k ich , k tó re p rze d tem p rz y ­ pisy w an o działan iu zup ełn ie innych cz3'nn ik ó w . W ogóle możemy dzisiaj pow iedzieć, że szy b k o ść p rzejaw ów życiow ych zn a jd u je się w sto su n k u p ro sty m do ilości w ody, ja k ą z a w iera d an y u stró j;

z b y t sz y b k ie zm iany w zaw arto ści w ody w o rg a ­ n izm ie p o w odują śm ierć je g o . R óżne p ostaci zw ierzęce i roślin n e czasam i p rz e d sta w ia ją p r z y ­ k ła d y szczególnych przystosow ań, p o zw alający ch ty m organizm om n a znoszenie d łu g o trw a łe j suszy, pomim o k tó re j tk a n k i p o zo stają w ty c h raz ach w ilgotnem i, co j e s t n iezb ęd n y m w aru n k ie m życia.

T a k ro ślin y p u sty ń a fry k a ń sk ic h i a ra b sk ic h po­

k ry w a ją się cien k ą pow łoką w oskow ą, za p o b ie g a­

ją c ą zb ytecznem u u la tn ia n iu się w ody przez p rz e t- chlinki. Z a ro d n ik i b a k te ry j, c y s ty p ie rw o tn ia ­ k ó w — p rz e d sta w ia ją rów nież p rz y k ła d y z a b ez p ie­

czania się ustro jó w od u tr a ty cennej w ilgoci.

C iekaw ą j e s t rzeczą, że o ile g w ałto w n a u tr a t a w o d y grozi ustrojom b e z w zg lę d n ie śm iercią, o t y ­ le d e h y d ra ta c y a pow olna i sto p n io w a nie ty lk o nie j e s t n iebezpieczna, lecz n a w e t czasam i b y w a d la u stro jó w k o rz y stn a . P a k t te n został p rz e d e ­ w szy stk iem podniesiony przez G iard a, k tó ra za­

znacza z n aciskiem doniosłość procesu a n h y d ro - biozy, t. j. zw olnienia b ie g u przejaw ó w ży cio ­ w y ch w zw iązku ze stopniow ą d e h y d ra ta c y ą za­

rodzi. O rganizm y, tra c ą c w odę, w p a d a ją w ro ­ dzaj odrętw ienia; po n astęp u jące j zaś potem hy - d ra ta c y i zachodzi znaczne ożyw ienie przejaw ó w życiow ych. T ak np. nie sp o rc za k i (T a rd ig ra d a ) i w ro tk i (R o tato ria) po o k resie życia u ta jo n eg o w sta n ie w ysuszonym , od razu zaczynają żyć b a r ­ dzo in te n sy w n ie , g d y n ap o w ró t zo stan ą p rz e n ie ­ sione do w ody.

L iczn e są k a te g o ry e zjaw isk b iologicznych, za­

leżne od zm ian ciśnienia osm otycznego w zarodzi,

spow odow anych przez d e h y d ra ta c y ę . T ak , po­

d łu g G iard a , w w iększej ilości p rzy p a d k ó w w y­

w ołanego d ro g ą do św iad czaln ą dziew orództw a, m am y do cz ynienia ze zjaw isk iem d eh y d ra tac y i, po k tó rej n astęp o w a ła znów h y d ra ta c y a (,,tono- g am ia“ G iarda). Z w y k łe w ysuszenie może n ie­

k ie d y spow odow ać b rózdkow anie ja jk a niezapło- dnionego, a n a w e t i dalszy je g o rozw ój. W ażne- m i b ard z o w tej m ierze są dośw iadczenia G iard a n a d dziew orództw em sztucznem ro zg w iazd y A ste- ria s ru b en s. J a jk a te g o zw ierzęcia, po w y su sz e­

n iu na b ib u le, zaczynają rozw ijać się dziew oro- d n ie i d a ją do 1 5 $ zarodków . Z auw ażyć w szak­

że należj', że w dośw iadczeniach pow yższych b ró z d k o w an ie o d byw ało się niezm iernie powoli i często daw ało zaro d k i potw o rn e.

P o d łu g L o p rio reg o , działanie b ezw o d n ik a w ę­

glow ego ń a ja jk a n iezapłodnione (wiadom o, że Y . D ela g e uw aża d w u tle n ek w ęg la za zasadniczy czy n n ik w p arte n o g en e zie sztucznej) spro w ad za się rów nież do zw ięk szen ia ciśn ien ia osm otyczne­

go w ew n ątrz kom órek żyw ych.

D o te g o sam ego można spro w ad zić zapew ne i d ziała n ie roztw orów różnych soli, stosow anych w dośw iadczeniach n a d sztucznem dziew oródz­

tw em . Sole te nie ty lk o p o w odują bezp o śred n ie zm iany chem iczne w częściach sk ła d o w y ch k o ­ m órki, lecz zm ieniają też napięcie zarodzi. D zia­

ła n ie „ z ap ład m a jąc eu su b stan cy j znieczulających, chloroform i alkohol, rów nież, po- ja k np. ete r,

d łu g D uboisa, d a je się sprow adzić do zjaw isk a d e h y d ra ta c y i. N iedaw no D elag e w y ra ził n aw e t p rzypuszczenie, że podczas zapłodnienia zw y k łe­

go p lem nik w y w ie ra na p rotoplazm ę ja jk a d ziała­

nie d e h y d ra tu ją c e .

P o b u d z a ją c y w p ły w d e h y d ra ta c y i zauw ażyć m ożna nie ty lk o w kom órkach ja jo w y ch , lecz i w kom ó rk ach cielesnych (som atycznych), k tó re w ty c h w a ru n k a c h zaczynają się energ iczn ie roz­

m nażać. W ro k u zeszłym L au re n t/S tw ie rd z ił, że u ro ślin h odow anych w n asyconych roztw orach różn y ch su b sta n c y j (glukoza, g liceryna, sól k u ­ chenna)— śre d n ic a korzenia dochodzi do anorm al­

n ie w ielkich w ym iarów .

W ciekaw em zjaw isk u k w itn ię c ia jesiennego, w yw ołanego przez nad m iern e ciepło, m usim y ta k ­ że u p a try w a ć w pły w d e h y d ra ta c y i na wzmożenie się rozm nażania k om órek. N iejed n o k ro tn ie stw ie r­

dzano p o w tó rn e kw itn ięcie roślin, silnie og rza­

nych przez p ożarj'. D ec y d u jąc em i w tej m ierze są też b a d a n ia M atru c h o ta i M olliarda, k tó rz y do­

w iedli, że w zarodzi i ją d rz e kom órek roślinnych, p o d d aw an y ch zam rażaniu, zachodzą zm iany zu­

pełnie tegoż sam ego ty p u , co i w kom órkach w y­

suszanych.

W r. z. P e tti t w ykazał, że zapom ocą zm ian w ciśnieniu osm otycznem m ożna w yw ołać m odyfika- c y e w b u d o w ie ją d r a kom órkow ego. Z a strz y - k n ię cie k urom i gołębiom su row icy w ęg o rza po­

w o d u je u ty c h p ta k ó w zw y ro d n ien ie pyknotycz- n e ją d e r w kom órkach p rz y sa d k i m ózgowej;

(13)

JNTs 37 W SZ EC H ŚW IA T 589

w pływ d e h y d ra ta c y i w y ra ż a się w tym p rz y p a d ­ k u przez zm niejszenie się ilości soku ją d ro w e g o i k ondensacyę ch ro m aty n y .

W id zim y więc, że zjaw isk o u tr a ty w ody przez kom órkę może m ieć znaczenie pierw szorzędne dla w ielu zasadniczych zjaw isk , zachodzących w pod- ścielisku żyw em .

J . Tur.

K R O N IK A NA U K O W A .

— P o w ie rz c h n ia sło ń ca w ciągu p ie rw s z e ­ go k w a r ta łu r. 1 904-g o . W e d łu g obserw acyi J . G uillaum ea w o b se rw ato ry u m w L yonie, a za­

kom unikow anych ak ad em ii p a ry sk ie j n a posiedze­

niu z 1-go sie rp n ia r. b., z jaw isk a czynne n a słońcu p rz e d sta w ia ły się w k w a rta le sp raw o zd aw ­ czym ja k n a s tę p u je . D ni o b se rw ac y i było 54.

P lam y . Z anotow ano 3 5 g ru p plam o pow ierzch­

n i ca łkow itej 2 5 7 2 m ilionow ych (w k w a rt, po- przed . 3 3 i 5 4 3 9 ). P o w ierzc h n ia całkow ita, po­

k r y ta plam am i, n ie dosięg a połow y pow ierzchni podobnej z k w a rta łu poprzedniego, albow iem nie było ta k w ielkich plam , ja k w p aź d ziern ik u i listo ­ padzie r. \i.; w szakże w lu ty m dw ie g ru p y , poło­

żone n a -)- 13° i — 12° szerokości dosięg ły g r a ­ n ic y w idzialności gołym okiem .

P o d o b n ie ja k w k w a rta le p oprzednim nie było d n i w olnych od plam ; b y ł to w ięc d alszy ciąg wzm ożonego p o jaw iania się plam , g d y ż od 2 1-go w rz eśn ia r. u. nie b y ło an i je d n e g o d n ia bez plam . P o d ty m w zględem odp o w ied n ia d a ta p o przedniego cy k lu zjaw isk cz ynnych n a słońcu p rzy p a d ła n a 21 m arca 1 8 9 1 -g o ro k u i zestaw ie­

nie p rze cią g u czasu, o d d zielającego te dw ie d a ty od śred n ie j chw ili m inim um , k tó re je poprzedziło d a je 1,6 ro k u po m inim um z r. 1 8 8 9 -g o i 2 ,0 ro k u po m inim um z r. 1 9 0 ] -go.

O bszary zjaw isk czynnych, ilość i pole ty c h obszarów r ó w n ie ż . w zrasta; ja k o ż zanotow ano 77 g ru p p ochodni o pow ierzchni całkow itej 8 6 ,0 ty sią c z n y c h , g d y w k w a rta le poprzednim zanotow ano liczby 6 4 i 6 6 ,0 . P o z k ła d pochod­

n i m iędzy p ó łk u le północną i p o łudniow ą je s t n ie ­ co m niej sy m e try cz n y , niż w k w a rta le p o p rze d ­ nim: 35 g ru p n a połud n io w ej, zam iast 33, i 4 2 na północnej, za m ia st 3 1 .

(C. R .) to. h. h.

— B adania G ild e m e is tra nad drażnieniem m ięśnia pośredniem . W celu zb a d an ia zależ­

ności p o d n ie ty e lek try cz n ej od k sz ta łtu p o w sta ­ w ania p rą d u p. G ild em eister w łączał w obw ód p rą d u cew kę, k tó ra przez sa m oindukcyę zm ienia­

ła n a ra sta n ie p rą d u w sposób, d a ją c y się ła tw o obrachow ać. N atę ż e n ie p r ą d u w ty c h w aru n k ach w zrasta w e d łu g k rz y w e j lo g ary tm iczn ej. Czas n a ra sta n ia p rą d u w y n o sił w dośw iadczeniach ty c h od 0 do 0 ,0 3 2 sek. P rz ed m io tem b adanjnn b y ł

m. g astrocnem is z nerw em kulszow ym żaby.

W y n ik i ty c h b a d a ń są n astęp u jące: p rą d y n a ra ­ sta ją ce lo g ary tm iczn ie nie różnią się p o d w zg lę­

dem działan ia łizyologicznego od rosnących pro ­ stolinijnie, o iie chodzi o p ró g pobudliw ości.

W raz ie w ielkich n atęż eń p rą d u działają one sil­

niej od bodźców m om entalnych. P ra w o p o b u d li­

wości n ie może b y ć w yrażane w p ostaci rów nania różniczkow ego pierw szej p otęgi, a tylko d ru g ie j.

J . K . S.

— Toksyn y z a w a rte w g ru czołach p łc io ­ w y c h . N a posiedzeniu T o w arzy stw a Biologicz-

| nego w P a ry ż u d n ia 9 lipca G ustaw L oisel p rzed-

! sta w ił w yniki sw ych badań n ad ciałam i tru ją c e - mi, zaw artem i w ja jn ik a c h i ją d ra c h szp arłu p n i, płazów i ssaków ; ciała te należą do g ru p y g lo b u ­ lin i g ru p j' alkaloidów . P o ró w n y w ają c w łasno­

ści tru ją c e w yciągów z gruczołów płciow ych z w yciągam i z innych tk a n e k zw ierzęcych, L oisel doszedł do n astęp u jący c h d an y c h liczbow ych:

1 lig ciała k ró lik a zab ity zostaje przez 39 c»J3 w yciągu z ja jn ik ó w ,

1 5 4 cm

3

z m ięśni, 177 cm

3

z n ere k , 2 3 3 cm

3

z ją d e r żaby.

Z ależnie od g atu n k ó w zw ierząt, zm ieniają się w łasności tru ją c e w yciągów z ja jn ik ó w , wogóle n a jb ard zie j tru ją c y c h i d ziałających znacznie sil­

n iej, niż w yciąg z ją d e r; a m ianow icie, a b y zabić 1 kg ciała k rólika, należy bra,ć

3 9 cm3 w y cią g u z ja jn ik ó w ża b y (1 0 g sp ro ­

szkow anego ja jn ik a w 10 0 Cm3 w ody słonej);

1 5 0 c m 3 w yciągu z ja jn ik ó w p sa (2 g p roszku n a 6 0 c m 3 wody);

2 2 5 cm3 w y cią g u z ja jn ik ó w jeżow ca.

D ziałanie w yciągów , za strz y k n ię ty c h w prost do k rw i królików w roztw orach p raw ie izotonicz- nych, w y ra ża się w zaburzeniach ruchow ych (tę­

żec, n astęp n ie paraliż), c y rk u la cy jn y c h (w y d z ie­

lanie łez i śliny) i oddechow ych (dyspnoe); w sz y st­

k ie te zab u rzen ia, p o d łu g au to ra, w y p ły w a ją z p o drażnienia ośrodków nerw ow ych. R oztw ory nasycone w yciągów z ja jn ik ó w żabich, za strzy - k n ię te p o d sk ó rę, za b ija ją n aty ch m iast św inki m orskie, szczury, k ró lik i i żaby. Z astrz y k n ięc ie dozy nied ziałającej śm ierteln ie w yw ołuje po ro ­ nienie u ciężarnych św in ek m orskich i w strzy m u je w zro st m łodych.

W łasn o śc i to k s y n nie zm ienia n a w e t dłuższe działanie na nie gorącego alkoholu lub e te ru , ani trzy m an ie ich przez 3 m iesiące w alkoholu i n a­

stę p n ie przez 4 m iesiące na p o w ietrzu w te m p e ­ ra tu rz e 60°; w ostatnim p rz y p a d k u sła b n ie j e ­ d n a k ich siła, co au to r o b ja śn ia w yw ołaną przez to k sa lb u m in y po liu ry ą, sk u tk iem k tó rej p ro d u k ty tru ją c e szybko w ydalone zo stają z ciała.

A . E .

— M echanizm p rzyro d zo n ej odporności Żmii- U czony fra n c u sk i P h isa lix dow iódł w ro k u

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na cały raport składa się: charakterystyka szkoły (metryczka), opis sytua- cji szkoły, analiza zebranych danych dla każdego wymagania, komentarz do zebranych danych i

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

* W przypadku kryterium” obojga rodziców pracujących lub uczących się w systemie dziennym” wymagane jest złożenie oświadczenie przez każdego z

NNiiee pprrzzyy-- jjęęttoo uucchhwwaałł ddoottyycczząąccyycchh sspprraaww oossoo-- bboowwyycchh,, m m..iinn..:: pprrzzyyzznnaanniiaa pprraaww wwyykkoonnyywwaanniiaa

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co

Wykreśl wyrazy, które nie powinny znaleźć się w zdaniu.. Mama przyniosła do domu

W związku z tym, że burza przeszkodziła nam w dzisiejszej wideo katechezie postaram się Wam krótko przedstawić dzisiejszy temat.. Dzisiejszy temat: Nie zatrzymuję się

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje