• Nie Znaleziono Wyników

AGNIESZKA BERNAUER

W dokumencie Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności (Stron 143-163)

»Agnieszka Bernauer« je st n ajp arad ok sal- niejszym , najzuchw alszym , n ajb ard ziej w yzy­

w ającym dram atem Hebbla. W sposób j a ­ skraw y i okrutny w ystępuje tu zasadnicza sy- tuacya jego tragedyi: zgniecenie jednostki na rzecz konieczności państw ow ej w szechśw iata, a w tym w ypadku naw et w szczególności na rzecz konkretnego państw a. Stosownie do jego teoryi Agnieszka podobnie ja k Genowefa jest zupełnie niew inną; »winą« jej jest chyba n ad ­ zw yczajna piękność, która ja k o coś an o rm al­

nego narusza porządek św iata i w yw ołuje po­

praw kę. Młody książę Albert, baw arski następca tronu, żeni się potajem nie z Agnieszką, córką m ieszczańską, lecz m ałżeństw o to jak o nie­

rów ne ściąga na k raj grozę nieuchronnej wojny z chciwym i sąsiadam i, czyhającym i na spadek.

Książę Ernest, ojciec Alberta, wyczerpawszy wszelkie dostępne m u środki na zażegnanie w idm a tej w ojny, w y d aje rozkaz podstępnego zam ordow ania Agnieszki. I oto now a ofiara Idei, k tó rą przedtem reprezentow ał Moloch, tu zaś państw o.

Czy stary książę m iał słuszność, czy nie?

Dyskusya otw arta. Hebbel sam do niej wy­

zy w a, nie k ry je się po tchórzow sku poza przyw ileje objektyw ności autorskiej, owszem oświadcza, że stoi po stronie starego księcia.

A nie potrzebow ałby tego czynić, bo i ten d ram at opiera się na rów noupraw nieniach;

wszystko, coby przem aw iało przeciw ko E rn e­

stowi, je st pow iedziane i przedstaw ione z taką bezinteresow nością, że czasem się w ydaje, jakby autor sam chciał sobie przeprow adzenie głó­

w nej myśli uniemożliwić. Urok tej sztuki po­

lega na artystycznym kontraście dwóch par- tyi: wszystko, co się dzieje ze strony Ernesta, je st m ądre i zimne, grupa Alberta działa z m ło­

dzieńczą gw ałtow nością, m a po swej stronie

świeżość, poetyczność i niedojrzałość. Światła i cienie porozdzielane rów nom iernie, a jednak poeta staje do dyskusyi, co mu Ludwig b a r­

dzo wytyka.

Przeciwnicy Hebbla załatw iali się z E rn e­

stem krótko; w ystarczało pow iedzieć z ironi­

czną intonacyą: »aha, p ań stw o !« i m rugać przy tem tajem niczo oczyma, a spraw a była zała­

twiona. Tak prostą je d n ak ona nie jest. P a ń ­ stwo je st dla Hebbla sym bolem sprzęgniętych w jed n ą św iadom ą swego celu organizacyę ludzkich dążeń ku doskonałości. Organizacya ta może popełniać błędy, ale je st nam tu na ziemi zastępcą Cherubina — tak powiedział Hebbel. Podstaw m y na m iejsce »państwa« coś sym patyczniejszego, np. k tó rą z naszych partyi, rdzeń problem atu pozostaje ten sam. Czy wolno w pew nych w ypadkach dla dobra ogółu po­

święcić jednostkę? Kanclerz E rnesta pow ołuje się na to, że Agnieszka »wywołała stan, w któ ­ rym nie m ożna już mówić o winie lub braku winy, tylko o przyczynie i skutku« — więc który potrzeba traktow ać w sposób przyrodni­

czy. »Gdyby istniał k lejn ot — d od aje k an ­

clerz — droższy niż te wszystkie, które bły­

szczą w koronach królew skich i spoczyw ają w głąbiach gór, ale w łaśnie dlatego w zbudza­

jący w szędzie najdziksze nam iętności, podnie­

cający dobrych i złych do m ordu i rabunku, czy nie byłoby obow iązkiem tego jedynego, któryby jeszcze nie był olśnionym , pochwycić ów klejn ot i rzucić go w morze?« Znowu po­

rów nanie człowieka z rzeczą, ja k w cytacie na str. 67 (człowiek-liść). Hebbel zaś sam bro ­ niąc E rnesta m ów i o w yjątkow ych sytuacyach, w których ja k podczas w ojny nie może być m ow a o m ordzie, lecz tylko o ofierze. W jego oczach je st Agnieszka »now ożytną Antygoną«.

Egzekucya Agnieszki je st więc rodzajem am putacyi. Jak wiem y w praktycznej polityce takie am putacye są na porządku dziennym i nie robi się z niemi wielkich ceregieli; inna rzecz w poezyi. P oeta wybiera w ypadek, m o­

gący uzyskać znaczenie precedensu po wszyst­

kie czasy; jeżeli to m ord i jeżeli mu przykla- śniemy, razem z nim popełniam y idealne m or­

derstwo. Kwestya została więc postaw iona w sposób bardzo niebezpieczny. Niektórzy

krytycy Ilebbla próbow ali się od niej uchylić, tw ierdząc np., że w dram acie to niebezpie­

czeństwo, o którego zażegnanie chodzi E rn e­

stowi, jest na razie jeszcze dalekie, nie zagraża bezpośrednio — egzekucya Agnieszki obraża więc ich zdaniem postulat naoczności (Sinn- lichkeit) w poezyi. Chcieliby dla E rnesta — ła ­ godzących okoliczności. Niech zabija, ale do­

piero w ostatniej chwili, pod w pływ em afektu.

Jest to ten sam nieco sentym entalny argum ent, który np. nakazuje lekarzom przedłużać m ę­

czarnie konających o ile się da, bo natura może jeszcze cud zrobić! Ale wobec poety trzeba być lojalnym i przyznać mu jego »albo- albo«, tem bardziej, że ja k wiemy, są w poli­

tyce sytuacye, w których czekać dopiero na naoczne ujaw nienie się jakiegoś niebezpieczeń­

stwa byłoby dzieciństwem.

Nie! Teoretycznie Ilebbel ma słuszność!

Błąd tkwi w wyborze praktycznego symbolu.

Symbolem Idei — jeżeli już koniecznie o nią idzie — ma być nie to, co oficyalnie za drogę do je j urzeczywistnienia uchodzi, nie skostniała lub wciąż na nowo z natury rzeczy kostnie­

ją c a form a, lecz wiecznie żywe, czujne i wciąż odśw ieżające się w duszy ludzkiej poczucie osobistej odpow iedzialności — nie m oralnej, tę posiada książę E rnest w wysokim stopniu — lecz intellektualnej w obec swego ideału, lleb- bel m ordu je tutaj na rachunek cudzego ideału, w który sam wierzy tylko o tyle, o ile on jest znakiem. Państw o! Ale państw o je st nie egzy- stencyą lecz jakością. W »Agnieszce« ja wi­

dzę tylko tragedyę przesądu taką ja k w »Ma- ryi Magdalenie«. Ks. Ernest, którego dewizą je st rozum stanu, w łaśnie ja k o mąż stanu po­

winien był siebie zapytać: Co w arte je st pań­

stwo, w którem mój syn nie może poślubić córki m ieszczańskiej bez narażenia k ra ju na k atastro fę? I nie życie Agnieszki, ale życie kilkunastu tysięcy B aw arczyków powinieneś był Mości Książę poświęcić, aby wywalczyć taki stan, w którym by nie potrzeba ju ż m or­

dow ać Agnieszek, inaczej rozum ow anie W a­

szej Ks. Mości przypom ina owego Ugolina, który — w edług znanego dow cipu — dlatego tylko pożarł sw oje dzieci, aby im zachować ojca.

Agnieszkę nazyw a Ernest »naj czystszą ofiarą, ja k ą kiedykolw iek w ciągu w ieków złożono na ołtarzu koniecznością Ale je st d w o jak a konie­

czność: je d n a naturalna, która odcina w szyst­

kie inne drogi i w yw ołuje czyn przym usow y;

druga, którą w historyi rozp oznaje się dopiero ex post, ale w imię której działać nie m ożna i nie wolno. Można działać tylko za siebie ale nie za historyę, inaczej — j a k mówi Ludwig — jest się w ykonaw cą a nie spraw cą swych czy­

nów. W »Agnieszce« przew aża ten drugi typ konieczności, chociaż je st jeszcze zam asko­

wany. Odsłoni się on nam w yraźniej, gdy o d ­ ważymy się na domysł, że »Agnieszka Ber- nauer« jest poetyckiem uspraw iedliw ieniem się autora z odtrącenia Elizy Lensing. P raw a sw oje do rozw iązania stosunku z Elizą opierał Heb- bel na tem, że on w porów naniu z nią rep re­

zentował siłę wyższą, bo ja k o poeta był j e ­ dnym z najpotężniejszych czynników w pan- tragicznym procesie w szechświata. Odważył się być w je d n e j osobie sędzią i stroną, ks.

Ernestem i jego ludem, i ja k ks. E rnest p od­

pisując w yrok nie w aha się śm iało ośw iad­

czyć: »W imię wdów i sierót, któreby w ojna zrobiła, w imię m iast i wsi, któreby ona spu­

stoszyła: Agnieszko B ernauer giń!« tak i Heb- beł poświęcił Elizę w imię tego, co uw ażał za sw oje przeznaczenie historyczne. Świato­

pogląd Hebbla po raz pierwszy może w jego życiu m usiał wtedy w ytrzym ać próbę odpo­

w iedzialności etycznej. Ale ja k wiemy, ów światopogląd był głów nie konstatow aniem i aprobow aniem tego, co się i tak dzieje, uzna­

w aniem wszystkiego za w ażne i konieczne, był więc tylko statyką, opisem tego, co jest.

Jakże je d n ak ze statyki wywieść dynam ikę, to znaczy nakazy dla czynu? Tu Hebbel na m ałym punkcie św iata m usiał być sam oist­

nym dem iurgiem , lecz załatw ił spraw ę tak, że tylko naśladow ał przypuszczalny bieg natury, nic od siebie nie do dając: odegrał niejako sam siebie, podstaw ił m om ent statyczny za dynam iczny.

Nie m a to być krytyką m oralną postępku Ilebbla, tylko tego schem atu, który on ze swego w ypadku w yjął i na w ypadek Agnieszki Ber­

nauer przeniósł, pragnąc tę całą spraw ę rozpa­

trzyć w czystej, oderw anej formie. Przez to oderw anie je d n ak spraw a zaciem niła się, bo właśnie wszelkie zagadki praktyczno-m oralne rozw iązane być m ogą nie in abstracto, lecz w śród pełni szczegółów życia, które spraw ę rozśw ietlają i do rozstrzygnięcia d o jrzałą czynią.

»PIERŚCIEŃ GIGESA. <

Ze w szystkich tragedyi Hebbla »Giges« pol­

skim neodekadentom (już są!) najb ard ziejb y przypadł do gustu. Destylacya »ogólno-ludz- kości« posunięta jest tu do najdalszych gra­

nic, zbliżenie się do tragedyi greckiej prze­

chodzi w stylizowanie, główny symbol nie jest ju ż po hebblow sku jasn y m i sam oistnym , lecz migotliwym i tajem niczym , ciaśniejszym od swego znaczenia, na sposób hauptm annow skiej

»Pippy« lub ostatnich dram atów Ibsena. My­

liłby się je d n ak krytyk a la Wilde, upatrując w »Gigesie« np. naw rót autora-doktrynera do czystego artyzm u. P rąd problem atów hebblow- skich [>rzepływa i przez tę tragedyę, tylko tym razem je st spokojny, pew ny siebie, lubuje się niejako we w łasnej ciszy i g łę b i, drzemie

gładką taflą jeziora, którego w oda niegdyś grzm iała w gw ałtow nej katarakcie. »Giges«

oddycha jak by szczęściem rezygnacyi po osta- tecznem zam knięciu rachunków z życiem, je st dojrzały m ęską d o jrzałością jesieni; styl ma w sobie rytm pluskających, na wieki szczęśli­

wych fal, tak różny od burzliwych, betow e- nowskich dźwięków »Genowefy«.

Do zestawienia z »Genowefą« w yzyw a i p o ­ krew ieństw o stosunku osób w »Gigesie«; tylko że tu pada ofiarą nie G iges-G olo, lecz Kan- daules-Zygfryd, a po nim Rodope - Genowefa.

Pow ód konfliktu je st dla nieuprzedzonego o d ­ czucia zbyt drobny ja k na tragedyę i stąd w łaśnie pochodzi w spom niana pow yżej inkon- gruencya między symbolem czyli pierw szo­

planow ą sytuacyą a ideow em jej znaczeniem . Kandaules, postępow y król Lidyi, zapragnął pokazać Gigesowi swą piękną żonę Rodopę, która zachow ując tradycyę swej ojczyzny, In- dyi, ukryw a się przed okiem obcych. N am a­

wia więc Gigesa, by w nocy wszedł do jego m ałżeńskiej kom naty; ud aje się to przy p o ­ mocy cudownego pierścienia, który czyni

Gi-HEB8EL 10

gesa niewidzialnym . Postępek Kaudaulesa jest bądź co bądź nieładny; m ożnaby w nim n a­

w et upatryw ać perw ersyę, gdyby go brać do­

słownie. Ale żeby Rodope po odkryciu zbrodni rozkazyw ała Gigesowi zabić lekkomyślnego m ałżonka — to nam się w yd aje k arą niesto- sunkowo wielką. To też Hebbel chcąc po ludzku um otyw ow ać anorm alną drażliw ość Rodopy, wysilił cały swój artyzm i uczynił z Rodopy dziw ną cłioć niesym patyczną postać kobiety- mimozy, która cała żyje wegetatyw nem , cie- plarnianem życiem, poświęconem kultowi trą ­ dy cyi. Rzecz w yjaśnia się zupełnie dopiero, gdy sobie uprzytom nim y, jak ich sił symbolami m a ją być pierścień Gigesa i w elon Rodopy.

Ten tajem niczy, niebezpieczny pierścień, w y­

dobyty z czeluści jakiegoś grobu, połyskiwał niegdyś na palcu jednego z Tytantów , którzy pomagali Zeusowi w walce z Kronosem. »Jest u nas legenda — mówi z przerażeniem Ro­

dope — że tu i ów dzie na ziemi ukryte są rzeczy, które m ogą św iat zburzyć. Ten pier­

ścień do nich należy!« Symbol przejrzysty!

Tym pierścieniem są wszelkie hasła rew olu­

cyjne, które niew ątpliw ie należą do planu świata, są odłam kam i w ielkich potęg kosm i­

cznych, m ających świat przetw orzyć, ale n ad ­ użyte lub użyte przedw cześnie, w yw ołują skutki tragiczne.

Nadużyte lub użyte przedw cześnie! To je st w łaśnie odw ieczna piosnka konserw atystów ! Oni nigdy nie mówią, że je st czas. Hebbel idąc za wzorem nauczyciela swej młodości, Schil­

lera, autora takich konserw atyw nych ostrzeżeń ja k »Pieśń o dzwonie« (»W eh denen die dem Ewig-blinden...«), »Nurek« (»Und der Mensch versuche die Gótter nicht...«) i »Zasłonięty posąg w Sais«, w kłada w usta K audaulesa n a j­

piękniejszą ja k ą kiedykolw iek napisano apo- logię konserw atyzm u:

Nie trzeb a w ciąż p y ta ć:

Gzem je st rz e c z jakaś? ale czasem także:

Za co uchodzi? W iem w p ra w d zie z pew n o ścią, Że czas nadejdzie, kied y w s z y s c y będą T ej sam ej m yśli, co ja ; cóż bo m oże L eżeć w ieczn e go w zasłonach, koronach Lub rd z a w y c h m ieczach ? A le św iat zm ęczo n y Jakoby zasnął nad ty m i przed m ioty,

K tóre w ostatnim sw oim zd o b y ł boju,

10*

D zie rży je m ocno. K to by ch cia ł je w y d rz e ć,

I sp ałbyś dalej sp okojn ie do ranka, K tó ry nie tego albo też ow ego ,

L ecz w szy stk ich w e z w ie do n o w eg o żyeia!

T aki to ze m nie b y ł p rze d w c ze sn y natręt, W ięc teraz jestem w ręk ach B riareu sa, K tó ry ro zcie ra k o ląceg o gza.

P rzeto G igesie, jak b ąd ź fala ż y c ia

Jeszcze cię w zn iesie, a w zn iesie cię p ew nie W yżej niż sądzisz, tej fa li się p o w ie rz I śm iało sięgaj n aw et po ko ro n y, T y lk o p rzen igd y nie ty k aj snu św iata!

Nie m ąć snu świata! Oblicz się z siłami!

Ale takich spraw nigdy m atem atycznie obli­

czyć nie m ożna, zawsze trzeba coś zaryzyko­

wać, odłożyć an fo n d p erd u , zawsze pozostaje w rachunku pew ne x niew iadom e, które d o ­ piero przez czyn ujaw nione być może. Na tem polega istota czynu. Ze to x pow inno być ja k najm niejsze, na to zgoda; ale zw lekanie aż do zupełnego usunięcia ow ej niew iadom ej albo uzurpow anie sobie o niej wyłącznego sądu je st i było zawsze płaszczykiem konser­

w atyzm u i zam iast strat przez ryzyko w yw o­

ływało inne strat)-: przez opóźnienie. K alen­

darz konserw atystów nigdy nie pokazuje czasu

zbiorów a wszelkiego ro d zaju rew olucya przed­

staw ia im się zawsze ja k o sztuczne spędzenie płodu. Organiczny rozw ój! pow tarza Hebbel w swych politycznych p ism ach, zw alczając w r. 1848 dem okratycznych ultraradykałów , i w raca wciąż do porów nania z drzewem, które dziś zasadzone nie może ju ż ju tro w y­

dać owoców. Znowu podstaw ienie mom entu statycznego za dynam iczny. Kto wie bowiem, czy w łaśnie w planie organicznego rozw oju nie są już uw zględnione takie, ja k je Hebbel nazywa, »skoki śm iertelne«, czy z naturą czło­

wieka nie godzą się raczej zam achy na naturę niż naśladow anie je j, czy naw et owoc, gdyby mógł sw oje dzieje opow iadać, nie odsłoniłby nam w sw ojej przeszłości całego szeregu d ro­

bnych rewolucyi.

T ak samo przybranym w form ę niby to przy­

rodniczego praw a a w gruncie rzeczy konser­

w atyw nym je st następujący aforyzm Hebbla:

»N aj\vyższem praw em państw i jed no stek jest praw o u trzy m yw a n ia się (sieli zu behaupten). Jeżeli w sta­

r e j form ie je st je s z c z e tyle siły, że m oże n ow ej sta­

w iać op ór, to z p e w n o ścią niem a je szc ze tyle siły

w form ie n o w ej, że b y po złam aniu starej m ogła o b ­ ją ć te w szystk ie elem enty, które o b jąć n ależy.«

Jak łatw o m ogłaby na tej podstaw ie stara form a powiedzieć do now ej: W idzisz, stawiam ci opór, w i ę c jeszcześ nie d ojrzała, ustąp!

Na to now a: Możność oporu nie je st jeszcze dowodem przeciw ko mnie, lecz dopiero p un­

ktem w yjścia walki. A jeżeli mi odm awiasz praw a do walki, jakżeż ci udow odnię, że cię pokonam ?

Ale hebblowski konserw atyzm nie je st by­

najm niej konserw atyzm em niedołęstw a i głu­

poty, kryjącym się tak często w edług praw a mim ikry naw et pod form y postępow e; je st to konserw atyzm raczej teoretyczny niż ch ara­

kterow y, je st to pew na konstellacya zaw artych w nim elem entów filozoficznych, stanow iąca dlań wciąż żywy, gotowy do now ych faz p ro ­ blemat. Myliłby się, ktoby np. przypuszczał, że w »Gigesie« tradycya w ychodzi z tryum fem . Owszem, ostatni akt pomimo dw óch trupów zaw iera naw et elem enty satyryczne. Rodope, która Gigesowi każe stoczyć pojedynek z

Kan-daulesem, potem przed ołtarzem Hestii oddaje zwycięzcy sw ą rękę i ze słow am i:

Stało m i się zadość, Bo nikt nic w id zia ł m nie, kto nie m iał p raw a, A teraz — oto! — z tobą się ro zstaję!

p rzeb ija się sztyletem, je st śmieszną, obłudną form alistką. Kradzież pozostaje przecież d a­

lej kradzieżą, choćby złodziej później za skra­

dziony przedm iot p o d w ójn ą cenę zapłacił. Na­

tom iast K andaules — jed en z najudatniejszych charakterów Hebbla — w Y akcie im ponuje tym łagodnym hum orem , z jak im trak tu je sy- tuacyę; pojedy nek swój z Gigesem, w którym ja k wie, musi uledz, zam ienia w zabawę:

»Ty bądź dla mnie tygrysem, ja dla ciebie lwem, a to m iejsce lasem, w którym polow a­

liśmy tak często!« Hebbel w tym akcie dopeł­

nił tego, co uw ażał za szczyt tragedyi: j e ­ dnostka, zawiniwszy, staje się nie przym usow ą lecz dobrow olną ofiarą obrażonej Idei i »ustę- pu je ze św iata w pokoju, d ając nam przez to rękojm ię, że ju ż potem nigdy na innym pun­

kcie św iata buntow niczo się nie wynurzy«. Za­

stosował tu Hebbel ew olucyjną form ę swego światopoglądu, chciał pokazać, ja k należy po­

stępować, dał przedsm ak tej »tragedyi przy­

szłości®, której niew yraźny plan p. t.: »Zu irgend einer Zeit« zostaw ił w swych papierach.

Bodaj czy nie najpozytyw niejszą stroną »Gi- gesa« je st to, że osoby sto ją na takiej w yży­

nie intellektualnej, tak jasno zd ają sobie spra­

wę z w zajem nego stosunku do siebie i do Idei, ro ztrząsają swój konflikt psychologicznie i filozoficznie i w końcu działają ju ż nie pod wpływem impulsów, lecz z pobudek zasadni­

czych. To że tak powiem y intelk ktualizow a- nie konfliktów czyni Hebbla poetą p a r excel­

lence now ożytnym . Z zasadniczych pobudek działa u niego ostatecznie i ks. Ernest, n aj- w ybitniej je d n ak w ystępuje ten żywioł prócz

»Gigesa« i »Michała Anioła« w »Julii«, gdzie trzy osoby, sprzągnięte z sobą w ęzłam i tra ­ gicznej , niebezpiecznej natury, przez sam ą rozm ow ę przebyw ają wszystkie m ożliw e m ię­

dzy niemi katastrofy, uw ew nętrzniają cały konflikt a potem uszlachetnione, jasne, regulują na nowo swój stosunek i na wyżynie sam oza­

parcia się sta ją się — ja k to Hebbel nazyw a — m onadam i. M onadą bow iem staje się według niego czy tu czy po śmierci każda dusza ludzka przekrysztalona prom ieniam i Idei.

Jak żywo przypom ina nam to Ibsena!

W eźmy np. ostatni akt »Nory«, albo jeszcze lepiej »Rosmersholmu« lub »Eyolfa«. I tu m am y działanie z pobudek zasadniczych, m y­

ślowych, m am y rozpraw y, w których otw ie­

ra ją się coraz to głębsze, coraz to bardziej niespodziew ane pokłady duszy ludzkiej; od­

słania się potęga zła, które, nie zn ajd u ją c u j­

ścia w czynach, zaczaiło się po w szystkich k ą­

tach myśli, lecz zarazem potęga dobra i świa­

tła, które może aż tam się przecisnąć i zle wypłoszyć, czyniąc przez to duszę dojrzałą do »wielkiej ciszy«.

K W I ETY STY CZN Y WYDŹWIĘK HEB-

W dokumencie Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności (Stron 143-163)

Powiązane dokumenty