• Nie Znaleziono Wyników

Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności"

Copied!
226
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

LITERATURA I SZTUKA T. IV.

MONOGRAFIE.

(4)

LITERATURA I SZTUKA

M O N O G R A F I E

W YDAW NICTW O KSIĘGARNI I SKŁADU N U T

O O O P O D F I R M Ą : OO O

A. lim I SPÓŁKA (M n M SKIER) STAłllSŁAWdW

O P O D R E D A K C Y Ą : O

S T A N I S Ł A W A B R Z O Z O W S K I E G O

DOTĄD WYSZŁY NASTĘPUJĄCE TOMIKI:

T . I. B rzozow sk i S t., W spółczesna po✓ K- h- wieść p o l s k a ... 2 40 T . II. B aum feld G .r M a k sy m G orkij (śla^

darni c z ło w ie c z e ń s tw a )...i — T . III. F eldm an W ., P om niejszyciele o l'

brzym ów , szkice literacko^pole^

m iczne ...I 60 T . IV . Irz y k o w sk i K ., F ry d e ry k H ebbel 2 60 T . V B rzo zow sk i S t., W spółczesna k r y ✓

t y k a lite ra c k a w P olsce . . . . 2 40 W DRUKU:

T . V I. O lszew sk i M ., W ład y sła w P o d k o w iń sk i.

T . V II. B rzozow ski S t., F ry d e r y k N ietzsche.

T . V III. O lszew ski M ., S ta n isła w W y sp iań sk i jak o m alarz.

T . IX . B rzozow ski S t., K a ro l M a rx i jego świa^

top ogląd.

T . X . S todor A ., G e rh ard H a u p tm an n .

(5)
(6)
(7)

K A R O L IR Z Y K O W S K I

FRYDERYK HEBBEL

JAKO POETA KONIECZNOŚCI

N A K Ł A D E M K S IĘ G A R N I I S K Ł A D U N U T P O D F IR M Ą

A. STAUDACHER I SPÓŁKA (MARYAN HASKLER) STANISŁAWÓW □ E. WENDE I SP.t W ARSZAW A

(8)

O

'" " f 7 *W-oS: #*>( WJ IMW I

t ' W i - m i '

^\rbxm

KRAKÓW — DRUK W. L. A N C Z Y C A I SPÓ ŁK I.

(9)

ŻYCIORYS.

F ryderyk C hrystyan H ebbel u rod ził się w r. 1813 w h o lszty ń sk iem m iasteczk u W es- selburen. B ył syn em czelad n ik a m urarskiego, cz ło w ie k a p onu rego, po którym o d zied zicz y ł tyrańsk i, zab o rczy charakter w o b co w a n iu z ludźm i, ale tak że su ro w ą p o w a g ę w trakto­

w aniu zad ań ży c io w y c h . O jciec p raw ie n ie n a ­ w id ził syna, topił je g o u lu b ion e k oty, o d ry w a ł n icp on ia od k sią żek i zm u sza ł do p od a w a n ia w ap n a i ce g ieł przy rob ocie, aby sob ie w y c h o ­ w a ć p om ocn ika. N a sz c z ę ś c ie dla syn a u m arł o jc ie c , a 14-letni F ryd eryk d zięk i p rotek cyi m ie jsc o w e g o n a u czy ciela d ostał się do kan- celaryi n aczeln ik a gm in y, Mohra, g d zie u rzę­

d o w a ł lat 8 z p oczątk u ja k o p rosty p o sła n iec, p otem ja k o pan pisarz. Jadał razem ze słu żb ą

HEBBEL

1

(10)

sw eg o szefa, spał z je g o ch orym w o ź n icą w cia ­ sn ej k o m ó rc e o k szta łcie p ud ła o d fortepianu, m u siał zg ry źć w m ilczen iu o b elg ę w yrząd zo n ą m u p rzez szefa, k tóry m u p ro p o n o w a ł o ż e ­ n ek ze sh ań b ion ą przez n iego , p ana w ó jta , d ziew k ą, — i stał na c z ele m ie jsc o w e j gm in y litera ck iej. P rzez tych 8 łat b y ł sam ou k iem , co m ia ło tę dobrą stronę, że u m y słu je g o nie w y m ię ła sw em i d o b r o d z ie jstw a m i fd ologia k la ­ syczn a, a tę n iek orzystn ą, że p ó źn ie j n ie m ógł ju ż n igd y zd o b y ć w y k szta łc en ia , o tw ie ra ją c eg o d rogę do t. żw . n orm aln ych za w o d ó w . Z cia­

sn ych sto su n k ó w w W esselb u ren , które z b ie ­ giem łat sta ły się dla p ełn e g o w y ż sz y c h aspi- racyi m ło d zień ca ro zp a czliw y m i, w y rw ała go d opiero literatka A m alia S ch opp e, zain icy o - w a w sz y d lań sk ład k i u za m o żn y ch rodzin h am burskich.

H eb bel p rze n ió sł się do H am burga, aby się

p rzy g o to w a ć do stu d y ó w u n iw ersyteck ich , i o d ­

tąd za czy n a się n o w a ep o k a w je g o życiu,

p ełn a n o w y c h u p ok o rzeń i g w a łto w n y ch w y ­

siłk ó w w celu zd o b y cia sob ie chleba. Z regu ­

larnej nauki m u sia ł w k ró tce zrezygn ow ać,

(11)

u czę szcz a ł tylk o ja k o n a d z w y c z a jn y słu ch a cz na u n iw ersytet w H eidelbergu, a p o tem w M o­

nach iu m , gd zie słu c h a ł S ch ellin ga. Z erw ał ze sw y m i d o b roczyń cam i; w sp ierała go z H am ­ burga je g o p rzy ja ció łk a , E liza L en sin g. Jego w łasn a zd o ln o ść za rob k ow an ia b yła m ała. P i­

syw ał w p ra w d zie z M onachium do pism h am - burskich k o resp o n d en cy e, ale m ę c z y ła go ta robota, p o le g a ją c a na ślizgan iu się po p o ­ w ierzchni zja w isk ; p isy w a ł p óźn iej k rytyk i lite ­ rackie, ale tak su m ien n e i w głąb idące, że m o żn a śm iało p o w ied zieć, iż sp rzed a w a ł je n iżej k o ­ sztów w ła sn e g o w yrobu . Z p o czą tk iem r. 1839 w zim ie, w śród w ielk ich trud ów , w r ó c ił p ie ­ ch otą z p iesk iem na ręku do H am burga, do E lizy; w tym sa m y m roku n apisał traged yę p. t. »Judyta« — p ierw szy g łęb o k i o d d ech p e ł­

n ej n iesp o d zia n ek gen ialn ej d uszy. »Judyta«

nie w y d o b y ła sw e g o autora z b iedy, ch ociaż m iała w ielk ie p o w o d zen ie.

S tosu nek do E lizy L en sin g rzuca na p ier­

w szą p o ło w ę ży c ia H ebbla p onu ry cień. Była to d ziew c zy n a o w ielk ich za leta ch serca, p ełn a p o św ięcen ia , ale o 10 lat starsza od sw eg o

l*

(12)

k och an k a. Z łą czy ły ich o k o lic z n o śc i i p raw o u zu p ełn ian ia się ch arak terów . U pokarzany przez sw y c h d o b r o czy ń có w p oeta m u siał przylgn ąć do tej d obrej duszy, w o b e c której o d zy sk i­

w a ł ca łą sw ą d um ę, którą m ógł tyra n izo w a ć, ja k m u się p od o b a ło . U n ie j, p an n y z dobrego (łom u, za sięg a ł on, proletaryusz, rad to w a rzy ­ skich, jej sk arżył się i zw ierzał, do niej p isy­

w a ł listy, w k tórych b y ło w ię c e j filozofii i este­

tyki niż m iło ści. A i p ien iąd z od egrał tu rolę:

E liza p osiad ała m a ły kapitalik, k tóry c a łk o ­ w ic ie p o św ię c iła na u trzym an ie gen ia ln eg o k o ­ chanka. H ebbel nie k o ch a ł je j m ło d zień cz ą m i­

łością , ani nie o b ie c y w a ł je j m ałżeń stw a . W Mo­

nach iu m , gdy b ył od n iej z d aleka, u trzym yw ał stosu n ek z m ło d ą , k rew k ą B eppi Schw arz, córk ą stolarza, która b yła je g o p ierw o w zo rem do »Maryi M agd alen y"; p ó źn ie j w Ham burgu, gd y ju ż był o jc e m d zieck a E lizy, szalał za p ięk n ą E m m ą Sch ród er, a r ó w n o c z e śn ie zło ż y ł p o ety ck i h ołd E lizie ja k o » gen iu szow i cier­

pienia", a p o teo z u ją c ją w drugiej sw ej tra-

ged yi: »G enow efie«. A le ju ż go p rzygn iotło

ja rzm o o b o w ią zk ó w ; k apitalik E lizy b ył w y ­

(13)

czerp an y i z k olei m u siał teraz on o p ęd za ć k o szta n ie leg a ln e g o ogn isk a rod zin n ego. Od

»Judyty« m iał ju ż za p ew n io n ą n ieśm ierteln o ść, ale długi czas je sz c z e n ie m iał za p ew n io n eg o jutra.

Z k ło p o tó w w yratow ał go na krótko z a s i­

łek p ieniężn y, k tóry m u dał król d uń sk i Chry- styan VIII ty tu łem styp en d yu m na p odróż, za w sta w ie n ie m się p o e ty O eh len sch lagera. H eb- bel w y je c h a ł (w r. 1843) do P aryża i tu p rze­

ży ł je d e n rok, h ajob fitszy dlań w e w strzą sa ­ jące d o św ia d czen ia . B ied a d o sk w ierała m u n ie m n iejsz a ja k w H eid elbergu i M onachium . Aby o szc zęd za ć p ien iąd ze dla sw o ich , cierp iał o g ro m ­ ne braki w garderobie, g ło d z ił się, jego c a ­ łym o b iad em b y ła c z ęsto ty lk o k aw a z bułką;

aby się zagrzać, ch o d ził w zim ie do p u b li­

cznych b ib liotek tem ch ętn iej, że w ła sn y ch k siążek p raw ie nie p osiad ał. A le b yło to w P aryżu, k tóry silnie o d d z ia ły w a ł na je g o zm y sł h isto ry czn y i p r z e sz ło śc ią i te r a ź n ie j­

szo ścią i d a w a ł m u w cią ż p o czu cie n ie sk o ń ­

cz o n eg o tła dla je g o w ła sn ej d zia ła ln o ści, co

lłeb b e l w yraził w takim d w u w ierszu :

(14)

Bogow ie, w iele nie żądani! W muszli niech mam m ie­

szkanie, Bylebym w iedział, żc muszla toczy się w oceanie.

D o tej sze ro k o ści p ersp ek tyw życia, której sym b olem b y ł dla n iego P aryż, w n ie zn o śn y m k o n traście sta ło p o czu cie ciasn oty w ła sn y ch w a ru n k ó w ż y c io w y c h , k tóre się w je g o d uszę w g r y zło od m a leń k o ści. T eraz je d n a k n ad e­

szła ch w ila p rze zw y c ię żen ia zm ory, p rzezw y ­ ciężen ia p rzy n a jm n iej w e w n ę trz n e g o , gdy m a- teryalne n ie b y ło m o ż liw e . Oto w P aryżu n a­

p isał n a jzn a k o m itsze s w o je d zieło, »Maryę M agdalenę«, traged yę m ieszczań sk ą .

A kt w y z w o le n ia o so b iste g o , sta n o w ią cy zresztą p o d sta w ę k a żd eg o szczerego d zieła, o d b y ł się tu ca łk iem in a c zej niż w »Judycie«.

»Judyta« b y ła u ciecz k ą z co d zien n ej r z e c z y ­ w isto śc i w św ia t lu d zi-g ig a n tó w , »Marya Ma- gd alen a« p o w ro te m w tę r z ecz y w isto ść i gi- g a n ty czn em je j op an o w a n iem . S tw orzył k la ­ sy cz n ą tra ged yę o te m a cie n aw sk róś n o w o - żytn em , d u sz n o ść so cy a ln y ch stosu n k ów p e ­ w n ej gru p y lu d zi p o d n ió sł do g o d n o śc i gre­

ck iego fatum , a je d n e j z g łó w n y ch postaci,

(15)

stolarzow i A n toniem u, tem u p o tw o ro w i w y lę g ­ łem u w lab iryn cie n o w o c z e sn e g o ży cia , n adał n ie za p o m n ia n e je s z c z e w id o c z n ie d u ch o w e rysy — w ła sn eg o o jca .

W śród pisania je d n a k z a sk o c z y ł go d alszy akt traged yi w ła sn e g o życia. Z H am burga n a ­ d eszła od E liz y w ie ść o n a g ły m zg o n ie ich synka, k tóra w n et w n ie sp o d zie w a n y sp osób sk o m p lik o w a ła je g o stosu n ek do k och an k i, lecz n a jp rzód p ogrą ży ła go w rozp acz tem w ięk szą , że za p raw ion ą w yrzu tam i su m ien ia.

Oto ja k się sp o w ia d a w sw y m D zienn iku :

»Mój Maks, mój luby, uśm iechnięty aniołek o głę­

bokich niebieskich oczach i słodkich blond w łosach, jest trupem. Oto leży m ały jego loczek przedemną;

to wszystko, co mi po nim zostało. O, gdy sobie po­

myślę, że to dziecko, na które każdy z w yjątkiem mnie samego, jego ojca, w ielkiego poety, — bo niech i to b ę­

dzie napisane! — patrzył z rozkoszą i zachw ytem , tak było piękne i miłe, że to dziecko teraz gnije, że je robaki jedzą, to chciałbym sam b yć robakiem , aby przynajm niej jako obrzydliw e zw ierzę m ieć w nim ten sw ój udział, którym jako człow iek, jako ojciec, gardziłem. Mógłbym połknąć ten lok, mógłbym zrobić coś jeszcze gorszego, spalić go, bo nań nie zasługuję!

O mój Maksiu, nie krąż naokoło mnie, ani minuty, zo­

(16)

stań przy matce, pociesz ją , ulżyj je j holowi przez T w ą tajem niczą blizkość, jeżeli możesz, — tylko nie mojemu, nic m ojem u! »Ja się tylko schowałem , szu­

kajcie mnie, a ten mnie nigdy nie znajdzie, kto mnie za mało k o ch ał!« Oto pociecha, która dźwięczy ku mnie z wieczności. Widzę Cię, dziecko, T y słodkie rozkw itające życie, ja k podczas obiadu siedziałeś przy swoim małym stoliku, k iw ałeś ku mnie głów ką i mó­

w iłeś: i ja w ina! i czekałeś, czy dla Ciebie kroplę zo­

staw ię. A tw arzyczka, ta słodka, słodka tw arzyczka!

O lioże.o Boże! Postaw iłeś anioła przed moimi drzwiam i a on uśm iechnął się do mnie i spytał: czy mnie chcesz?

Nie pow iedziałem : tak! ale 011 w szedł do mnie, ho m yślał: przypatrz mi się tylko, a potem to już mnie zatrzymasz. Ale ja rzadko kiedy myślałem o nim co innego ja k tylko to jedno: ja k go tu w y ż y w ić! i to moje tchórzostw o oślepiło, stępiło mnie względem szczęścia, które tylko objąć potrzebowałem , aby mieć skarb po w szystkie czasy. W tedy go Bóg odw ołał, a on nie poszedł chętnie, bo miał matkę, która wzamian za ojca podw ójnie matką 11111 była. Teraz nie pomogą ani skargi, ani łzy! O tak, to praw da, że drżę przed przyszłością, że nie wiem , skąd w ziąć k aw a­

łek clileba, że drżę bardziej niż żebrak przy drodze, bo boję się zostać tem, czem 011 już jest. Ale prze­

cież powinienem się b ył zdecydow ać na najgorszą ostateczność, choćbym go miał z żebraniny utrzym y­

w ać i kij żebraczy w spuściznie mu zostawić, w ted y- bym przynajm niej nie potrzebował się w stydzić przed

(17)

każdym robotnikiem, który mnie m ija z potem pracy na czok1, mógłbym teraz spokojnie pow iedzieć: Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Boże będzie pochwalone!

A ja k często byłem surow ym , okrutnym względem dziecka, gdy mi moje ponure m yśli przeryw ało rz e­

wnie niewinną pustotą! O żebym się b ył nigdy nie narodził! To westchnienie w y ry w a mi się z głębin duszy! A co w ycierp iała Eliza! Jaki mi list napisała!

Tak nie pisze żaden bohater! ten spokój przejm uje mnie grozą! Boże, Boże! Powinieneś b ył je j zostawić to dziecko, gdyś widział, ja k cierpiała! A ja nie miałem ani najlżejszego przeczucia, — wesoło mi w praw dzie nie było, ale przecież pracow ałem , pisałem sw ój dra­

mat, może nawet pyszniłem się jak ą udatną sceną w tej samej chw ili, kiedy dziecko ze śm iercią w alczyło. Raz podali nm mój portret, a 011, słodki, ch w ycił go z ży ­ w ością i przycisnął do ust gorących i całow ał i znowu całował. Ach, bo cała miłość matki w nim m ieszkała, tom zauważył. O drogie, kochane dziecko! Gdybym mógł przynajm niej T w ó j obraz w sobie w yw ołać. — Nie, nie mogę, nigdy nie mogłem. W szechm ocny Boże, Ona! Ona! Gdyby i ona umrzeć miała, gdybym nie mógł napraw ić tego, w czem ją skrzyw dziłem , gdy­

bym je j nie mógł dać przynajm niej mego nazw iska, bo nie mam nic innego, to niechby żal za nią w ysu ­ szył mi ducha aż do ostatniej m yśli w mózgu i niech- bym potem żarł traw ę, jak zw ierz. Pioruny w iszą na- demną — a mnie jest tak, jakbym już b ył trafiony, cho­

ciaż drżę przed tem. A tu przychodzi do mnie Bam-

(18)

berg i m ów i: Uspokój się Pan, pom yśl Pan, coś winien sobie i św iatu! Sobie! Chyba tyle, żeby siebie we wszystkich głębiach rozgrzebać i rozgryźć, póki osta­

tni ząb się nie stępi. Św iatu! Być człow iekiem , nie ta­

kim, który siebie za pomocą tego, co nazyw ają siłą i talentem, w yw yższa ponad proste, odwieczne praw a moralne, ale takim, który stoi tam, gdzie wszystkie noże pierś p rzeszyw ają. O, nie w m aw iam w siebie, żebym mógł przez ból cokolw iek odpokutować, ale nigdy także nie w m ów ię w siebie, że nieczułość jest siłą...«

Oto je st p ie rw sz o rzę d n y »d ok u m en t ludzki«,

o d sła n ia ją c y charakter H ebbla lep iej, n iżb y to

m ogła u czy n ić n a jlep sza biografia. O bok w y ­

z y w a ją c e j sa m eg o sieb ie szczero ści, ob ok p o ­

sta n o w ień ety czn y ch , k tórych grozą ch ce stłu ­

m ić w yrzu ty su m ien ia, k rąży z d aleka refleksya

p o ety -p sy ch o lo g a , p o d sy ca b ól i bada go za ­

razem . .Tuż p o p rzed n io za sta n a w ia ł się H ebbel

nieraz w d zien nik u nad filozofią bolu, teraz

m a w so b ie sa m y m ż y w y przyk ład. W listach,

k tóre teraz p isz e do E lizy, aby ją p o cieszy ć,

r o z w ija je j tę filozofię, m ó w i, że sw ó j w ła ­

sn y b ó l o fia ro w a ł B ogu za to, że B óg m u ją

zo sta w ił; w r e sz c ie układ a dla niej tercyn ą m e ­

(19)

tafizyczn y p o em a t w form ie listu d zieck a do m atk i z za grobu, m n iem a ją c, ż e tak otw iera je j n a jw y ż sz e źród ła u k o jen ia , sam zaś n o tu je w sw y m d zien nik u aforyzm : »Ból: n ic w ni- czem o nic«. P o d c z a s je d n a k k ie d y on p o ­ g łęb ia ją c sw ó j b ó l p rzez to sam o go u n ic e ­ stw ił, ból E lizy czy sto ziem sk i, m ateryaln y, n ie u stęp o w a ł i n ie b a w em z a c z ę ła się m ięd zy n im i sp rzeczk a — o ilo ść w y la n y c h łez.

E liza w ą tp iła w szc z e r o ść je g o żalu, on p od ejrzy w a ł je j u p ieran ie się p rzy rozp a czy o eg o isty c zn y cel — w y z y sk a n ia ch w ili. Gdy

jednak m im o to na seryo p rze m y śliw a ł nad tem , że b y E liz ę sp ro w a d zić do P ary ża i o ż e ­ n ić się z nią, stan ął m ięd zy nim a n ią B a m ­ b e r g , w sp o m n ia n y ju ż p o w y że j p rzy ja ciel Hebbla, i w y r a c h o w a ł m u co do grosza, że o sp row ad zen iu E liz y n ie m o ż e b y ć m o w y . S k o ń cz y ło się na listo w n em o św ia d cze n iu H ebbla, że z E lizą łą c z y go »ślub z sum ienia«

(G ew issen seh e), ale to n ie w y sta r cza ło E lizie, która ju ż ty m cza sem zosta ła m atk ą je g o dru­

giego syna: aby się u ch ron ić od szyk an ze

strony k u m o szek , n a zy w a ła się w o b e c w s z y s t­

(20)

kich »d o k to ro w ą H ebbel« (tytu ł doktora o sią ­ gn ął H ebbel za ro zp ra w ę teorety czn ą o dra­

m acie, d o łą c z o n ą do »Maryi M agdaleny#).

Z P a ryża w y je c h a ł H ebbel do W ło ch , ale ca ła ta d alsza p od róż robi w rażen ie ucieczki przed o sta te czn em rozstrzy g n ięciem ety czn ego d ylem atu . B o on, k tóry w d zieła ch sw o ich tak m o c n o z a w sz e a k cen to w a ł etyk ę, on, który tw ierd ził, że »nie m o żn a p isać tak ich d ram a­

tó w ja k S zekspir, a b yć r ó w n o c z e śn ie takim łotrem jak Jag'o«, za w a h a ł się teraz, czy m a d otrzym ać E liz ie p rzyrzeczen ia. »W szystk o m o żn a ofiarow ać, tylko n ie ca le s w o je życie«.

»T o co cieb ie zab ija, nie m o ż e n ik om u w y jś ć n a p ożytek« — p isa ł w ó w c z a s w sw y m D zien ­ niku i d o d a w a ł: »Zenić się b ez m iło ści, to z n a c z y rob ić głu p stw a w ro zsąd n y sposób«.

»N iech ginie, co n ie je s t p iękn e! m ó w i W . H ugo, a S zek sp ir tw ierd zi, że p ię k n o ść je st cnotą« — n o tu je H ebbel na in n em m iejscu , z p e w n o śc ią z m y ślą o starszej od niego o 10 lat E lizie. R ozg ry w a się m ięd zy n iem i d ram at w listach , z k tórych g łó w n ą c z ę ść zn i­

sz c z y ł p ó źn ie j B am b erg. E liza w y stę p o w a ła

(21)

coraz w yra źn iej ja k o w ierzy cielk a , a H ebbel, p r z y z w y c z a jo n y w id zieć w n iej u o so b ien ie b ezin ter eso w n o ści, o d czu w a ł to je j n o w e »ja«

ja k o przykrą n iesp od zian k ę. R o z u m o w a ł tak:

on m o ż e się w p ra w d zie p o św ię c ić , b iorąc ją za żon ę, lecz on a n ie p o w in n a tej ofiary p rzy ­ jąć, inaczej n ie jest je j godną. T o b y ło b łę ­ dne k oło , z którego je d y n e m w y jś c ie m z d a ­ w a ło m u się ju ż tylk o — u m rzeć. W y g lą d a ł febry n erw o w ej lub udaru m ó z g o w e g o ja k zb aw ien ia.

R ozstrzygn ięcie n astąp iło w inn y sp osób.

Z W ło ch m iał się H ebbel u dać do B erlina, aby się tam z je c h a ć z E lizą, i w stą p ił p o d ro­

dze do W ied n ia, aby u zu p ełn ić sw ą — gard e­

robę; zaop a trzył się tam jednak n ie tylk o w ubranie, ale i w ż o n ę w o so b ie sw ej w ie l­

bicielki, p ięk n ej C hrystyny E n geh au sen , z n a ­

k om itej artystki teatru d w o rsk ieg o . Z w iązek

m ięd zy p o etą a ak tork ą, k tóra w c ie la ła na

scen ie je g o p o stacie, rozu m iał się n ie ja k o sam

przez się. M ałżeń stw em tem , k tóre m u w d o ­

datku za p ew n iło zu p ełn y d obrobyt m ateryaln y,

rozciął H ebbel od razu za w ik ła n y w ę z e ł sto ­

(22)

sunku z E lizą, u w a ln ia ją c sieb ie od b e z n a d z ie j­

nej ofiary, a j ą od roli lich w iark i. W p raw d zie E liza zrazu p o czy ta ła m u ten je g o krok za zb ro­

dnię, m ó w ią c, że » zo h y d ził je j n a jg łęb sze, n a j­

św ię tsz e u czu cia i rzu cił je j serce ze w zgard ą i szy d er stw em do stóp ja k ie jś aktorki«, ale p óźn iej p o g o d z iła się z nim i z je g o żon ą, i za d o w o liła się rolą w y c h o w a w c z y n i ich dzieck a.

U m arła w H am burgu, gd zie k ilka lat tem u w ielb iciele p oety w y sta w ili je j p ięk n y p o m ­ nik. P o d k o lu m n ą z p op iersiem H ebbla stoi E liza, tr zy m a ją c w rękach g a łęzie w aw rzyn u , z za m k n ięte m i p o w iek a m i, z w y ra zem n ie ­ zm iern eg o sm u tk u w p o w a ż n e j, m ęskiej n ie ­ m al lecz sy m p a ty czn ej tw arzy, — istny sy m ­ b ol re zygn a cyi, w y w o łu ją c y sw o je m m ilcz e­

n iem p ytan ie: czy dalsza tw ó r c z o ść p oety o k u ­

p iła zła m a n e serce tej N iob y? Co w ięc ej z a ­

w a ż y k ie d y ś na szali: j e j kilka łez gorzkich ,

czy kilka je g o a rc y d z ie ł? H ebbel, z r y w a ją c

z E lizą w im ię praw sw eg o ro z w o ju , o d w o ła ł

się do sąd u p o to m n o ści. M ylił się; p o to m n o ść

n igd y n ie w y n a jd z ie w a g i do zw a żen ia tych

(23)

d w óch w artości. T a sp raw a n a leży do k on fli­

któw, które, m ó w ią c z H ebblem , »nie m ogą b yć czy sto rozw ią za n e, a tak ie w ła ś n ie k o n ­ flikty są sp ecyaln ie tragiczn ym i«. T ak też p o j­

m u ją ją w sz y sc y b io g r a fo w ie H ebbla, n a j­

lep iej zaś u ch w y cił ją prof. u niw . W ern er ze L w ow a, w sk a z u ją c w s w o je j biografii H ebbla na to, że stosu n ek H ebbla do E liz y b y ł od sam ego p oczą tk u »n ieetyczn ym «, bo opartym na k łam stw ie (v id e Ibsen!), a w in a tragiczna E lizy w tem p o leg a ła , że o d d a la się on a d u ­ szą i cia łem m ę ż c z y ź n ie , k tóry — ja k ani ch w ili w ą tp ić nie m ogła — m u s i a ł je j z o ­ stać d łu żn y m p ełn ą rek om p en satę.

Druga p o ło w a ży cia H ebbla u p ły n ęła dlań zu p ełn ie sz c z ę śliw ie , ale dla n as je s t m n iej interesującą. Jego p o w o d zen ie literack ie rosło, sp ad ały nań za szczy ty i o d zn a czen ia , a c h o ­ ciaż m u w r o g ó w n ie brakło, o g ó ł w id z ia ł w nim zaw sze pisarza n a jw y ż sz e j m iary. 0 je g o p r z e j­

ściach w e w n ę trz n y c h z tego ok resu w iem y

m ało. P ra w d o p o d o b n ie charakter je g o , szczu ty

przez los w p ierw szej p o ło w ie życia, nie rych ło

się rozch m u rzył, p ra w d o p o d o b n ie i p o ży cie

(24)

z C hrystyną nie o b e sz ło się zrazu bez k o n ­ flik tów p sy ch ic zn y ch , k tórych o d b icie m am y w »H erod zie i M ariam nie«, traged yi o d w ie ­ cz n e g o n iep orozu m ien ia m ię d z y m ę żczy zn ą a k obietą. A le zresztą m a łże ń stw o w y w a r ło nań w p ły w zb aw ien n y, to też w y s ła w ił je g o w y c h o w a w c z ą p o tęg ę w ep o sie »Matka i dzie- cko«. O tw arły m u się teraz szerzej o c z y na p rob lem aty so c y a ln e i p o lity czn e, a w yp ad k i r. 1848 sk ry sta lizo w a ły o sta te czn ie je g o p o ­ gląd na św iat. H ebbel brał w tych w yp ad k ach z p oczątk u d o ść ż y w y udział i ja k o zw olen n ik zasad m o n a rc h icz n o -k o n sty tu cy jn y c h zw a lc za ł za r ó w n o ab solu tyzm ja k i repu b lik an izm , o k a ­ z u ją c p rzytem god n ą p oety, ch lub n ie n ieo stro ­ żn ą o d w a g ę przekon ań . I tak w Insbruku, sto ­ ją c na c z ele d ep u tacyi, która m iała n ak łon ić cesarza F erd yn an d a do p ow rotu do stolicy, w y tk n ą ł n a jw y ż sz y m o so b o m ostro u le g ło ść w zg lęd em k am aryili i ja k o p o w ia d a n a o czn y św ia d ek , gro źn ą sw ą m iną n ap ęd ził d o b ro ­ d u sznem u ce sa rzo w i n iem a łeg o strachu; na drugim zaś fr o n c ie artykułam i p isan ym i do

»(iazety a u g sb u rsk iej« p rzeciw “n ied o jrza ły m

(25)

u top iom so cy a listy czn y m « naraził się na listy a n o n im o w e, w k tórych m u śm iercią grożon o.

U m arł H eb bel w r. 1863 w W ied n iu na z a w iłą ch orob ę reu m atyczn ą, która b yła n a ­ stęp stw em n ęd zy, w y cierp ia n ej w m ło d o ści, w czasie, k ied y nie m a ją c p ie n ię d z y na op ał, system atyczn ie się zazięb iał.

H EBBEL 9

(26)

»JUDYTA«.

P a m iętn e m i je st p ierw sze w rażen ie, k ied y lekturę H ebbla ro zp o c zą łem od »Judyty«. Jak­

b ym w y lą d o w a ł na b rzegu n iezn a n eg o planety, za m ieszk a n eg o p rzez d ziw n ych , w ielk ich ludzi, k tórzy ży li ja k iem ś od ręb n em ży ciem , służyli ja k iem u ś ta jem n icze m u ce lo w i, a m ó w ili sło w a św ia d c z ą c e o n ie sły ch a n e m n apięciu w e w n ę trz­

n eg o życia, sło w a , z k tórych k ażd e z osob na

b y ło ju ż od k ryciem , ja k z trudem od erw an e

gła zy , p rze zn a czo n e dla ja k ie jś b u d o w y — j a ­

k ie j? k to j ą w z n iesie? żeb y z n o w u n ie ta p o e ­

ty ck a uzurpacya, k tóra w y stę p u je w o b e c nas

ja k w ie r z y c ie l i k aże n am u zu p ełn iać n a jw a ż ­

n ie jsz ą c z ę ść rob oty! P rzeczu cie nie z a w io ­

dło: w ciągu d alszej lektury d zieł H ebbla je g o

o d p o w ie d z i n ietylk o z a sp o k o iły m o je pytania

(27)

ponad w sz e lk ą sp o d z ie w a n ą m iarę, ale n au ­ c z y ły m n ie zu p ełn ie n o w y c h pytań. Od o w e g o czasu p rzeszed łem św ia t H ebbla nieraz w szerz i w zd łu ż, zn a la złem n ie je d n o »ale«; lecz w e w d zięc zn ej p a m ięci z a c h o w u ję w c ią ż to p ier­

w sze b ło g ie p rzeczu cie p rzy szłej sy to ści w r a ­ żeń i to u sp o k o je n ie się, że je s t k toś, k ogo suprem acyi p o w ierz y ć się m ożna.

P od sta w ą »Ju dyty« jest dram at p sy c h o lo ­ giczn y, w k r a c z a ją c y n a w et w d zied zin ę iizy o - logii. Judyta, w słu ch a n a la ta listy cz n ie w g ło s B oży, c z u je się n ag le p rzezeń p o w o ła n ą do zgład zen ia p od stęp em ok ru tn ego H ololern esa, o b le g a ją ce g o B etu lię, ale w id o czn em je st, że k ieru je nią n ietylk o ch ęć u ratow an ia o jc z y ste g o m iasta, lecz także n ie u św ia d o m io n y p o cią g ku w r o g o w i, który je j im p o n u je sw ą m ęsk o ścią . U d aje się do je g o ob ozu , a w te d y to, co w je j planie b y ło p ierw o tn ie środ k iem do celu n a w p ó ł n ie św ia d o m ie ob ran ym , o w ła d a nią ca łk o w icie.

Ona m usi go k och ać, ale tylk o w fo rm ie n ie ­

n aw iści, bo in n ej n ie d op u szcza ten id ea ln y e g o ­

ista, k tóry b osk ą n a iw n o śc ią sw ej natury u p o ­

karza je j ducha i w y sz y d z iw sz y ją , p oryw a

(28)

z sob ą do syp ialn i. P o ch w ili w y p a d a stam tąd Judyta z ro z p u szczo n y m i w ło sa m i, n iep ew n ym k rok iem , i tak sk arży się sw ej tow arzyszce:

»Mirzo, jesteś dziew icą: pozwól, rozjaśnię św ięto­

ści tw ej dziew iczej duszy. Dla dziew icy niema w aż­

niejszego momentu nad ten, w którym nią być prze­

staje, a każdy przedtem zwalczony bunt krw i, każde stłumione w estchnienie pow iększa w artość jej ofiary.

Ona oddaje wszystko — czyż za dumne jest je j żąda­

nie, żeby przez to sw oje w szystko dawała zachw yt i błogość? A teraz w ym aluj sobie chw ilę, w której w styd z załamanemi rękam i rzuca się między ciebie a tw o je wyobrażenia, w ym aluj sobie siebie samą w riaj- większem poniżeniu, w yobraź sobie tę chw ilę, w któ­

re j ktoś w ycisk a ci ciało i duszę, abyś 11111 zastąpiła nadużyte wino i jeden ohydny szał pomogła zakoń­

czyć drugim, jeszcze ohydniejszym , — w której usy­

piająca żądza bierze jeszcze z tw oich własnych ust tyle ognia, ile jej potrzeba, aby zam ordować to, co masz najśw iętszego, gdzie tw o je zm ysły, ja k rozpojone niewolniki, nie znające już sw ego pana, przeciw ko to­

bie sam ej się b u n t u ją ...«

I m sz czą c się za to r o z d w o je n ie sw ej n a ­

tury, za to, że n ie m o g ła m u się od d ać po

sw o je m u , że ona b yła j e g o , a ni e o n j e j ,

u cin a m u g ło w ę . L ecz zaraz p otem n a stęp u je

(29)

reak cya w y c h y lo n ej na c h w ilę p oza sw ó j za ­ kres k o b iec o ści, żal, od raza do sw eg o czynu , sp ó źn io n y atak tch ó rzo stw a . Z abicie g w a łc i­

ciela m iało sp ro w a d zić restitutio a d in tegru m , a w y w o ła ło n o w e, ty m ra zem ju ż zu p ełn e zn iszczen ie d uszy Judyty. G loryfikacya, k tórej potem Judyta d o z n a je u sw eg o ludu, je s t dla niej m ęczarnią. »G dyby k a m ień zab ił H olo - fernesa, b yłb y g o d n ie jsz y m p o d zięk i, niż ja!

A jedn ak żąd am zap łaty! M acie m n ie zabić, gdy w am rozkażę! N ie c h cę p o ro d zić syn a H olo fern eso w i. M ódlcie się do B oga, że b y m e ło n o n ie p ło d n em u czy n ił! M oże się zlitu je n adem ną«. W ja k i sp osób ten ostatn i m i­

strzow sk i rys p o d a je ese n c y ę ca łej traged y i, w k ró tce zo b aczym y.

G dyby b y ł H eb bel o g ran iczył się n a w e t na dram acie czysto p sy ch o lo g ic zn y m , to ju ż ch o ćb y przez stw o r zen ie ty p o w e j sy tu acyi II aktu, u stalającej raz na z a w sz e jąd ro sp raw y, b y łb y p o zo sta w ił w ty le w szy stk ich d ram aturgów , którzy, m a ją c p o d o b n y tem at, n ie u m ieli p o ­ sta w ić je g o w ła ś c iw e j d y a g n o z y (M aeterlincka

»M onna V anna«). A le b u d o w a h eb b lo w sk ich

(30)

d ram atów tern się w ła śn ie od zn a cza , że autor p o za in d y w id u a ln y m w y p a d k iem otw iera co- razto d a lsze i szersze p ersp ek tyw y, czyli sy m ­ b o liz u je go 1). T rzy z w ła sz c z a r o d z a je dram atu ch cia ł H ebbel p o łą c z y ć w jed n o : so cy a ln y , h isto ry czn y i fd ozo ficzn y.

’) Trzeba zauważyć', że symbolizm u Hebbla po­

w staje w sposób niewym uszony, przez to m ianowicie, że obraz wypadku na pierw szy plan wysuniętego kon­

centruje w praw dzie i reprezentuje siły i procesy poza nim tkw iące, jest niejako ich przekrojem , ale zacho­

w u je sw o je samodzielne znaczenie. Symbolizm taki, jaki mamy u now szych pisarzy, np. u Ibsena, Haupt- manna, M aeterlincka, odbiera sam odzielność pierw szo­

planowym obrazom ; jest to raczej alluzyonizm albo parabolizm, ma on jednak sw oje odrębne uprawnie­

nie wr poezyi.

(31)

PERSPEKTYWICZNOŚĆ DRAxMATU HEBBLOWSKIEGO POKAZANA NA

»JUDYCIE.«

»Judyta« je s t d ram atem s o c y a l n y m w tym

sen sie, że na ty p o w y m p rzy k ła d zie p rzed staw ia

w a lk ę obu p łci. W czasie, k ied y lib eraln e M łode

N iem cy z G u tzk ow em na c z e le g ło siły kult

k ob iety w y e m a n c y p o w a n e j, sa m o istn ej, »Ju-

dyta« b y ła cz y n e m strin d b ergow sk im — z n ieco

k o n se rw a ty w n ą p rzym ieszk ą. »W Judycie«,

m ó w i H ebbel, »m alu ję c z y n k o b i e t y , a w ię c

coś, co je st sam o w sob ie sp rzeczn e, co je s t

raczej w y z y w a n ie m sam ej sieb ie, niż p raw -

d ziw em d ziałan iem «. W y ż sz o ść m ę ż c z y z n y n a ­

tom iast o trzy m u je w H o lo fern esie n a w e t w y ­

raz w sch o d n ie j p o gard y dla k ob iet. »A by się

przed tob ą u ch ron ić, p o trzeb u ję tylk o zrobić

ci d zieck o «, szy d zi H olofern es, gd y Judyta,

(32)

w y b u c h a ją c n agle n ien a w iścią , p rzy zn a je mu się, ż e p rzy szła go zabić. »W y zn a ła m ci! T e­

raz m n ie z a b ij!« »1 o w sze m , m o ż e jutro; dziś p ó jd ę z tob ą do łóżk a. W itaj m i rozk oszy, zap a lo n a od o gn ia n ie n a w iś c i!« W alk a m ięd zy m ę ż c z y z n ą a k ob ietą p o leg a tu na tem , że k o ­ b ieta ch cia ła b y go ściągn ąć do sieb ie, u czyn ić so b ie p o d o b n y m (np. scen a III aktu, w której Judyta u siłu je chytrą d y a lek ty k ą sk ło n ić Ho- lo fer n e sa do lito ści n a d o b lę ż o n e m m iastem ) i to je s t je j p raw em , n ie ja k o p raw em próby hartu tej in d y w id u a ln o ści, k tórej ona m a się od d ać, bo z drugiej strony w ła śn ie ta in d y ­ w id u a ln o ść m ęsk a, zu p ełn ie j e j obca, je s t tem , co ją n a jw ię c e j p ocią g a (w y ja śn ie n ie zaczerp ­ n ię te z h eb b lo w sk ieg o D zienn ika).

H i s t o r y c z n ą je s t »Judyta« w c a le nie d latego, że je j tem atem je s t p o d ejrza n ej zre­

sztą au ten ty czn o ści tak t z historyi b ib lijn ej.

O w szem fa k t ten, tak ja k go o p o w ia d a biblia,

jest, zd an iem H ebbla, ob u rzającym : »Judyta,

która po za b iciu H o lo fern esa trzy dni śp iew a

i ta ń czy i w p au zach za p ew n ia zio m k ó w , że

ten tyran w c a le je j n ie sp lu gaw ił, n ie je st

(33)

b ohaterk ą tragiczną, ale fa n atyczn o-ch ytrym p otw orem «. H eb bel d o w o ln ie p rzein a czy ł fakt;

ale bo też w e d łu g n ieg o zad a n iem dram aturga h istoryczn ego nie je s t ^ galw an izow ać u m arłe raz na za w sz e ży cie«, ja k to rob ili Grabbe i S ien k iew icz, lecz p rzed sta w ia ć w y n ik i w ie l­

k ich p ro cesó w d z ie jo w y c h , do k tórych te r a ź n ie j­

szo ść m a su b jek ty w n y stosu nek. »N iech p oeta m a lu je n ero n o w e p o ch o d n ie z e s z ły c h stu leci nie dla ję k ó w im to w a rzy szą cy ch , ale d la p o ­ nurego blasku, o św ie tla ją c e g o labirynt, w k tóry i n a s z a stop a m o g ła b y się zab łąk ać!« M o­

głab y — p o n iew a ż natura lu d zk a p o z o sta je w cią ż tą sam ą, epoki h isto ry cz n e m od yfik u ją ją tylk o w ten lub ó w sp osób . R zeczą p o ety je st u c h w y c ić stosu n ek lu d zk iej natury do tych m o d y fik a c y i, k tórych n a jw a ź n ie jsz e m źró d łem są dla H ebbla n ie zm ia n y w w aru n ­ kach ek o n o m iczn y ch , nie p o ło ż en ie g eo g ra ­ ficzne itp., lecz religie.

W ięc op rócz w alk i p ici, m am y w »Judy-

cie« także w a lk ę religii. »Judyta je s t z a w r o ­

tn ym szc zy te m ży d o stw a , H o lo fern es p rzek o -

z io lk o w u ją c e m się p o gań stw em «. R z ecz y w iśc ie

(34)

szal ślep ej w iary w je d y n e g o B oga, autosug- g esty e re lig ijn e — z k tórych je d n ą je st w ła śn ie d ecy z y a Judyty — sk reślo n e są tu w sposób, 0 k tórego sile św ia d czy ch o ćb y to, że zn alazł tak ich n a śla d o w c ó w ja k L u d w ig (»M achabeu- sze«). Z w ła szcz a sce n y lu d ow e, w k tórych ślep y starzec osk arża się o d a w n e zb rod n ie, n iem y nagle o d z y sk u je m o w ę i za czy n a p roro k ow ać 1 t. p., p rzesią k n ięte są a tm osferą b ib lijn ą, zn a ­ k o m icie u ch w y co n ą .

B ard ziej b ezp o śred n io je d n a k d zia ła na nas p o g a ń stw o , k tórego ostatn ie k o n se k w e n c y e ch cia ł H eb bel u cieleśn ić w H olofern esie. M o­

d elem autora n ie b y ło tu ju ż, ja k tam , k on- w e n c y o n a ln e w y o b ra ż en ie o ju d a izm ie, które d op iero o ż y w ić n a le ża ło , lecz w id m o w ła sn y ch n a jg łę b sz y c h p rzeżyć, p rzetłu m a czo n e na hi- storyozofię. I to w ła śn ie uderza w »Judycie«

p rzed ew szy stk iem , to d a je je j w iec zn ie św ie ż y

urok, — urok m ło d o ś c i, b ez którego n ie je ­

dnem u w y d a ła b y się m o ż e ta p ierw sza trage-

d ya H ebbla d ziełem n ie zn o śn ie i p o d e jrz a n ie

d ojrza łem . D e m o n ic z n o ść H olofernesa, w ysn uta

z w ła sn y c h sn ó w autora, gran iczy w sk u tek sw ej

(35)

b aro k o w o ści n a w et o m ied zę z b lagą lub śm ie ­ szn o ścią i p rzyp om in a n iek tóre p o sta cie z dra­

m atów ro z g en ia ln io n eg o an arch isty sztuki, G rabbego, z k tórym Ileb b el m ia ł b ąd ź co bądź tyle w sp ó ln eg o , że go n iem a l aż n ien a w id ził.

A le je st też m ięd zy n im i za sa d n icza różnica.

P o d cza s gd y figury G rabbego ja k N a p o leo n , H annibal, są w y n ik iem rozp ętan ia w ła sn e g o d em on izm u autora na rach u n ek i o d p o w ie ­ d zia ln o ść tych p ostaci h isto ry czn y ch , u H ebbla odrazu w y stę p u je p o d z iw u god n a m o c o p a n o ­ w y w a n ia sw ej siły i p rzek u w an ia je j na w a r­

tości o b jek ty w n e. D latego m ó g ł np. p óźn iej je d e n z n a jle p sz y c h z n a w c ó w w sch o d u , H am ­ m e r-P u rg sta ll, p o d z iw ia ć in tu ic y jn ą trafn ość rysunku H olofern esa ja k o w sch o d n ie g o tyrana, rozp u stn ik a i blu źn iercy. H o lo fern es je s t n ie ­ dow iark iem , k tóry w z g a rd ziw szy w szy stk im i b ogam i, za czy n a sam sieb ie u w a ża ć za b oga i to je st w n im w e d łu g H ebbla ostatn ią lo g i­

czn ą k o n se k w e n c y ą g in ącego p oliteizm u . N ie

trzeba je d n a k ty sią ca lat p oliteizm u , aby d o jść

do sam o u b ó stw ien ia in n ą drogą; w y sta r czy

np. zab łąk ać się o d w a żn ie w filozofię solip sy zm u

(36)

i ro z szerzen ie w ła sn e g o »ja« na ca ły św iat d o p r o w a d zić do w izy i, a m o ż n a sp otk ać się z H oło fern esem . T o m o ż e m ia ł na m yśli Il eb- b eł, p iszą c o »labiryncie, w k tóry i n asza stopa zab łą k a ćb y się m ogła«. H olo fern esa z o w ią też słu sz n ie p rototy p em »n ad czło w iek a « , iście bo n ietzsch ea ń sk i duch b ije np. z takich słó w je g o :

»Tak pięknie byłoby umrzeć przez życie! Niechby jego strumień tak nabrzmiał, ażby pękła żyła, w którą się on przelew a! N ajw yższą rozkosz zmieszać z grozą zniszczenia! Często zdaje mi się, jakbym niegdyś po­

w iedział do siebie: teraz chcę żyć! ')• W tedy zostałem w ypuszczony, jak b y z najczulszego objęcia, jasność mnie otoczyła, zimno na mnie powiało, jeden ruch i — oto jestem ! Tak samo chciałbym kiedyś rzec do siebie:

teraz niech umrę! A je śli wtedy natychm iast nic roz­

w ieję się na w szystkie strony, je śli mnie nie wchłoną w siebie napowrót ch ciw e usta wszechśw iata, p rzy­

znam ze wstydem , żem w ięzy uw ażał za korzenie. Ale możliwem jest, że jeszcze się ktoś zabije za pomocą sam ej m y śli!«

■) Patrz Fichtego: »ja« ustanawia samo siebie (das Ich setzt sich selbst).

(37)

F ilo zo fię zaś sw e g o o k ru cień stw a p o d a je w tak im m on ologu :

»W śród tych głupich ludzi zdaje mi się czasem, jakbym ja jeden tylko rzeczyw iście istniał, a oni w szyscy tylko w tedy mogli poczuć sw o je istnienie, gdy im utnę ręce i n o g i... Ludzkość ma tylko jeden wielki cel: porodzić z siebie Boga; a ten Bóg jakżeż okaże, że jest Bogiem , je śli nie przez to, że stanie na­

przeciwko niej ku w iecznej w alce, że stłumi w sobie wszystkie głupie odruchy litości, wstrętu, zgrozy przed sw ojem olbrzym iem zadaniem, że ją na proch zm ia­

żdży i jeszcze w godzinie śm ierci w ydrze z niej okrzyk radosny?«

Obraz tak iej in d y w id u a ln o ści nie b y łb y j e ­ dnak po h eb b low sk u zao k rą g lo n y m , g d yb y je j brakło tego n ie b e zp iecz n e g o m om en tu , w k tó ­ rym on a p rze p ły w a w sferę ob cą, p rzeczu w a sw ą je d n o stro n n o ść, zn osi n ie ja k o sam a sieb ie (S elb stau fh eb u n g — u lu b ion y term in H ebbla).

T ym m o m en tem je s t dla H olofern esa tęsk n ota za w ła sn em i gran icam i, za p rzeciw n ik iem , którego sob ie w y o b ra ża na s w o je p o d o ­ b ieństw o:

»Niech przyjdzie ten, który ma stanąć naprze­

ciwko mnie, który mnie powali. Tęsknię za nim! To

(38)

lak pusto nic módz czcić nikogo, ja k tylko samego siebie. Niech mnie utłucze w moździerzu i miazgą zatka dziurę, którą zrobiłem w św iecie. W iercę mie­

czem coraz głębiej i głęb iej; i jeżeli w rzask nie obu­

dzi zbaw cy, to zbaw ca nie istnieje! Orkan szaleje w przestw orach, chce poznać sw ego brata!«

Ze p rzeciw n ik m o ż e się p rzy c zo łg a ć jak w ąż, o tern m u się n ie śn iło. A le u pad ek Ho- lo fern esa je s t k o n ieczn y , je g o filozofia jest b ez p rzy sz ło śc i, on sam m arzy tylko o ja k ie jś w sp a n ia łej śm ierci w o b liczu ca łej zm a ltreto ­ w a n ej przez sieb ie lu d zk ości. Jest to w ię c c z ło w ie k ju ż przez lo s sk azan y na śm ierć, c z ło w ie k d o jr z a ły , tragiczn y; taki sam ja k np.

H am let, o k tórym H eb bel p isał p ó źn iej: »Ha- m let ju ż p rzed traged yą jest ścierw em ; ona sam a p o k a z u je n am tylk o róże i osty, które ze ń w y ra sta ją . A utor m ógłb y był eg zek u cy ę w y k o n a ć n a w et za p o m o cą ce g ły , sp ad ają cej na H am leta z dachu«. E g zek u cy a d okon an a na llo lo fe r n e s ie je s t tem tr a g iczn iejszą , że stoi w ja sk ra w y m k on traście do je g o m arzeń.

Z am iast śm ierci b oh atersk iej p onosi śm ierć

n iesp od zia n ą, straszną, ob rzyd liw ą; zg w a łc o n a

(39)

lu d zk o ść n isz czą c się na tym bogu, n ie z a ­ d a je so b ie trudu u w zg lęd n ie n ia je g o m arzeń i w śm ierci robi zeń b ydlę. T rzeba sob ie tylko w yo b ra zić p rzera ża ją ce o ck n ie n ie ściętej g ło w y H olofernesa, je j ostatn ie m y ś li, k o n iec j e j ś wi a t a . . .

P raw ie k ażd y sw ó j d ram at w y p e łn ia H eb- bel lik w id a cy ą ja k ie g o ś św ia to p o g lą d u na rzecz n o w eg o , k tóry je s t m o ż e n ie p ię k n ie jsz y lub w y ższy , ale b ard ziej w yrafin ow an y, sk o m p li­

k o w a n y i p rzed staw ia n o w ą fa z ę d yalek tyk i d z ie jo w e j. T a lik w id a cy a sta n o w i tło — »łań- cu ch górski, za m y k a ją c y kraj o b ra z« i w ią że się ściśle z m e t a f i z y c z n ą p ersp ek tyw ą dram atu. I tak w »Judycie« p an em w alk i o byt św ia to p o g lą d ó w z o sta je ju d a izm , tj. fa ­ n atyczn e p od d a n ie się pod w o lę je d n e g o n ie ­ w id zia ln eg o B oga, ale je d n o stk a lud zk a, której u żyto za n arzęd zie, Judyta, ła m ie się w n iw ecz.

N ieb ez p iec zn y stosu nek je d n o stk i do ukrytych zad ań św iata ja k o c a ło śc i je s t w e d łu g Hebbla n a jw a ż n ie jsz y m p rzed m iotem dram atu w o g ó le.

Aby to d o k ła d n ie p o ją ć , trzeba się c o fn ą ć do

tak zo h y d zo n ej

11

nas przez szk olarsk ie z a ­

(40)

ch w y ty p ro feso ró w g im n a zy a ln y ch i p od sta ­ rza ły ch re cen ze n tó w gazecia rsk ich »D ziew icy O rlea ń sk iej« Schillera, która na szc z ę śc ie je st lep sza od tych p o ch w a ł. Ze »D ziew ica« je st p ie rw o w zo re m »Judyty«, to n am m ó w i sam H ebbel, k tóry o g ro m n ie c z c ił Schillera; tego d o w o d zi zresztą akt II »Judyty«, w którym H ebbel w y c isn ą ł na p r z e sz ło śc i sw ej bohaterki piętn o m istyczn e, p red esty n u ją ce ją na p o sła n ­ n ic zk ę B o g a , a sy tu a cy ę o b lę ż o n e g o m iasta starał się na w z ó r I aktu »D ziew icy« za p o­

m o cą sto p n io w a n ia c io só w losu p rzed staw ić

ja k o tak b ezn a d ziejn ą , że ratunkiem z niej

m o ż e b yć t y l k o albo raczej n a w e t cud,

w y w r a c a ją c y z w y k ły p orząd ek św iata. A w ta ­

kim razie — p isze H ebbel z o k azyi » D ziew icy

Orleańskiej® — »B óg nie w z m o ż e naturalnych

sił m ę żcz y zn y , lecz n ie w ie śc ie u ży cz y sił n ad ­

n aturalnych; n ie zaop atrzy w łó c z n i raz ju ż

n ad arem n ie rzu co n ej w lep sze ostrze, lecz ze

słom k i w łó c z n ię u c z y n k . » P o ec ie — p isze

n adto H ebbel — w o ln o w y o b rażać sob ie św ia t

ja k o c o ś z ło ż o n e g o z n ie sk o ń cz o n e j ilo ści k ół,

k tóre się z sieb ie spiralnie ro z w ija ją . K ażde k o ło

(41)

szersze p o z o sta je w takim stosu nk u do w ę ż ­ szego, ż e p raw a p a n u ją c e w w ę ż s z e m w tej sam ej ch w ili się za w ie sza ją , w k tórej k o lid u ją z p raw am i w ię k sz e g o k o ła . D la teg o różn ica m ięd zy m ę żcz y zn ą a k o b ietą od p ad a n a ty ch ­ m iast, gd y w m a ły m św ie c ie , k tóreg o szc zy te m je st c z ło w ie k bez w z g lę d u na p łeć, ja k iś w ielk i a k o n iec zn y cel tylk o za p o m o cą n a d z w y c z a j­

n ego n arzęd zia m o ż e b y ć osiągn ięty«. A le gd y się to ju ż stało, gd y »k on ieczn o ści« szerszeg o k o ła zo sta ły ju ż z a sp o k o jo n e — co się w ó w ­ czas d zieje?

W tym p u n k cie o d stęp u je H eb bel od sw eg o p ierw ow zoru . N iec h y b n ie S ch iller p o d a ł dro- gę, g d y k aza ł Joan nie za k o ch a ć się w e w rogu.

Ale d alszy tok traged yi je s t ju ż ty lk o a p o ­ te o zą w o ln o śc i w o li, tryu m fu ją cej nad p oku są, je st u d ra m a ty zo w a n iem k an to w sk iej etyk i, ty ­ p o w y m w y k w ite m sch ille ro w sk ieg o id ealizm u , za którego p o m o c ą S ch iller w z n ió s ł się — u ciek ł p onad r z e c z y w isto ść i zn a la zł m n ó stw o n a śla d o w c ó w , n a w et G oeth ego (O tylia w » P o - w in o w a ctw a ch z w yb oru «). W d ram acie H ebbla n astęp u je n ie ja k o re w izy a p roblem atu. N ie

HEBBEL 3

(42)

lu d zk a w o la zw y c ię ż a , lecz p raw o natury, które g w a łc i tak sam o Judyta, ja k H olofern es. Już sa m o p o sta w ien ie fak tu w ten sp osób, że Ju­

d yta c h ce i m u si o d d a ć się H o lo fern eso w i, n im go za b ije, i że sw ą zgu b ą m oraln ą o k u ­ p u je je g o śm ierć fizyczn ą, je s t n o w y m eta­

p em w ew o lu c y i dram atu p o sch iller o w sk ie g o . P r o sto lin ijn o ść b oh aterstw a z o sta je zam ąco n a na rzecz w ię k sz e j k otn p lik a cyi m o ty w ó w . T ę d rogę w sk a z a ł H eb b low i je g o m istrz, Kleist, k tóry ju ż p rzed n im w »P en tesilei« p ró b ow a ł re w izy i teg o sa m eg o p roblem atu, a w »K sięciu H om burg« z d o b y ł się na n ie sły ch a n y w ó w c z a s krok: p rzed sta w ić sw e g o b ohatera w fazie tch órzostw a. T o tch ó r zo stw o bohatera b yło n a jw ię k sz ą o d w a g ą autora i n araziło go na w ie le n iep orozu m ień . I H eb b low i n ie p oszło gład k o: z a m ą c e n i e m o t y w ó w w b o h a ­ terce, a w ię c to, co p rócz p ostaci H olofernesa n a jw ię c e j w a b iło je g o tw ó rczo ść, to, bez czego

»Judyta b y ła b y tylk o h eroiczn ą k o cicą w ro ­ d za ju K aroliny Corday«, p o czy ty w a n o m u sw eg o czasu za k ard ynaln y błąd!

Judyta p rzyb yw a do ob ozu p ogań sk iego na

(43)

rozkaz b o ży , z »su ggestyą, z n ie ja sn y m obra­

zem ezynu «, lecz dopiero pod w p ły w e m o s o ­ bistej k rzy w d y zm ien ia się je j o g ó ln ik o w y plan, w »m ateryalną r z e c z y w isto ść w y k o n a ­ nia® — ja k się trafn ie w y ra ża W . v. S ch olz w sw em d ziełk u o H ebblu w zb iork u »Die D ich - tung«. Aż do ch w ili za m o rd o w a n ia H olofern esa m otyw y obu k ół w sp iera ją się w z a je m n ie : bez p ryw atn ej k rzyw d y Ju dycie zab ra k ło b y ż y w e g o b od źca do czynu , b ez m n iem a n eg o rozkazu b ożeg o nie w p a d łab y na ten w ła śn ie rodzaj zem sty, nie p osu n ęła b y się aż tak daleko. A le teraz skoro ju ż gen iusz historyi w yb rał sw ą daninę, Judyta p o zo sta je sam ą. K oło w ięk sze zam yk a się, a z a w ie sz o n e na c h w ilę praw a m n ie jsz e g o k o la o d zy sk u ją sw ą a u to n om iczn ą m oc i m szczą się. T ragizm Judyty je s t tragi­

zm em p sz c z o ły , która u k łu w szy n iep rzy ja ciela m usi zgin ąć. Z d y m ią ceg o k rw ią k ad łu b a w sta je upiór H olofernesa, rzuca je j d u szę w proch przed scb ą i » za p o zn a je j ą z ta jem n icą sw ej nieśm iertelności® . »U k łułam św ia t w sam o serce, a trafiłam dobrze!« — w o ła z ironią Judyta blizka ob łąkania. N ie je s t to reak cya m iło ści, raczej

3'

(44)

w stręt do sieb ie sa m ej, p o czu cie — m orderstw a.

B o m o ż e się zd arzyć, że n a w et kat m a p oczu cie m orderstw a. B o w o b liczu sk u tk ów czyn u n a ­ g le u św ia d a m ia je j się ta sk ryta żąd za, która ją tu p rzyp ęd ziła . »G dybyś tu n ie b yła p rzy­

szła w blask u sw ej p ię k n o ści, n ie m ia łab yś nic do p om szczen ia« — m ó w i je j to w a rzy szk a Mir­

za. Jest to w ię c n ie tylk o m ord erstw o, n ie tylko sk ry to b ó jstw o , ale co ś je s z c z e o h y d n iejszeg o : perfidne za sta w ien ie sid eł na lw a ze sw o je m w ła sn em cia łem na p rzyn ętę. » 0 , tu je stw ir !« — w o la Judyta p od n acisk iem tych w yob rażeń ; sło w o »wir« je s t h a słem i k lu czem całej tra- ged yi. P ro z a iczn ie m ów iąc: Judyta zatraca p o ­ cz u c ie p ro ce n to w eg o stosu nk u m o ty w ó w sw eg o czynu .

D w a ro d za je tragiczn ego zn iszczen ia j e ­ d nostki m am y w d ram atach Hebbla: m ech a ­ n iczn y i ch em iczn y . T ragizm przez z m ia ż d ż e­

nie (G en o w efa , A gn ieszk a B ernauer) i tragizm przez rozk ład , przez zatru cie (Judyta, Klara).

W »Judycie« m am y n a w et fizyczn y sym b ol

»zatrucia«: m o ż liw o ść , że Judyta p orod zi d zie­

ck o H o lo fer n e so w i. N a ten w yp ad ek k aże Ju­

(45)

dyta zio m k o m , że b y ją zabili. P rz y to cz y liśm y ju ż p o w y ż e j d o ty cz ą ce je j sło w a i n a zw a liśm y je e se n c y ą sztuki. Judyta n ie m o g ą c sam a w yb rn ą ć z labiryntu sw y c h u czu ć, o d d a je całą sp raw ę p od sąd b oży: je ż e li B óg ją r z e c z y ­ w iście w y sła ł, ja k je j się p rzed tem z d a w a ło , to n ie u czyn i je j teraz m atką, je ż e li zaś je j czyn b y ł zbrodnią, B óg ukarze ją p ło d em w je j łon ie. W ten sp o sób z w isa ją c y z n ieb a n a z ie ­ m ię ła ń cu ch w y p a d k ó w zah a cza się zn o w u o n iebo, fatalizm re lig ijn y Judyty za czą ł, fa ta ­ lizm k o ń c zy traged yę, autor zaś na k o ń cu o sta ­ tniej p ersp ek tyw y u k a zu je »cień B oga«, to z n a ­ czy n ie sk o ń cz o n o ść , t a j e m n ic ę ... » T a jem n ica zaś — m ó w i H ebbel — je s t k o ń c em w sz y st­

k iego, je s t ż y w io łe m p o e z y i...«

G dzieś tam d alek o o setki m ilio n ó w m il na je d n em z e sło ń c p o w sta ła n o w a p lam a, po n ie sk o ń cz o n y m łań cu ch u p rzy czy n p rzebiega do ziem i iskra, i brat za b ija brata, w y b u ch a ją pożary, d z ie ją się w o jn y i rew o lu cy e. Coś się d zieje w św ie c ie , z c z e g o tylk o refleks w id z i­

m y — b o »ja k ż e ż s ło w o m o ż e c o ś w ie d z ie ć

o całem zdaniu?« Jed n ostk a je st n iczem . G dzieś

(46)

tam w cz w a rty m w y m ia rze narosła n o w a for- m a cy a h isto ryczn a, m o n o te iz m m a w yp rzeć p o g a ń stw o i d latego giną H olofern es i Judyta, a p a m ięć o n ich je s t tylk o c z em ś nakształt o w y c h c h rz ą szcz y k ó w ,k tó re zn a jd u je m y w pra­

starych p ok ła d a ch g eo lo g icz n y c h . »Są m otyw y , k tóre ro z strzy g a ją o p od staw ach dram atu w ostatn iej in stan cyi, tak ja k tellu ryczn e lub sy d ery czn e siły w naturze«, p o w ia d a H ebbel.

N a leż y je s z c z e u su n ąć je d n o m o ż liw e n ie ­ p orozu m ien ie. C hociaż w p ierw szych sw o ich d ram atach H ebbel n ie je s t w o ln y m od deizm u, to je d n a k ten B óg, o k tórym on m ó w i, je st in n y m niż B óg Judyty. O patrzność h istoryczna czy li B óg H ebbla p o słu g u je się p rzew ażn ie środ k am i natu ralnym i: w zb u d za w Judycie (ak t II.) c ie k a w o ść z m y sło w ą , żą d zę od dan ia się u p ragn ion em u m ę ż c z y ź n ie za cen ę je g o g ło w y i tę to żą d zę dopiero p rzetłóm acza sob ie Judyta na rozk az s w o je g o , ż y d o w sk ieg o Boga.

P o n iew a ż je d n a k o w a h eb b low sk a O patrzność

n ie troszczy się p ó źn iej w c a le o zap ob ieżen ie

w tórn ym sk u tk o m sw eg o p ostęp o w a n ia , p o ­

w sta je bardzo w a ż n e pytanie: d la czeg o ta

(47)

O patrzność n ie tylk o d o p u ściła do »czą stk o- w e g o n aru szen ia p raw a m oraln ego« (k tóre p rzecież sam a u sta n o w iła ), lecz n a w et sam a — bo p rzecież on a w szy stk iem rządzi! — gnębi i karze n aru szycielk ę tego p raw a? N ie je s t że to z ło śliw e ok ru cień stw o? G dzie je s t lo g ik a cz y n ó w O patrzności?

A by na to p ytan ie o d p o w ie d z ie ć, m u sim y się zap o zn a ć z filozofią H ebbla, cz y li z je g o p a n t r a g i z m e m x).

•) Tak według analogii heglowskiego »panlogizmu«

nazwał tę filozofię Arno Scheunert w wielkiem dziele pt. »Pantragism us ais System der W eltanschauung und Aesthetik Fried rich Hebbels« (Lipsk 1903), w którem pracow icie zestaw ił rozrzucone aforyzm am i w Dzien­

niku poety, oraz w listach i k rytykach poglądy Iiebbla.

Z części inform acyjnej tego dzieła korzystałem gdzie­

niegdzie w mej p ra cy ; część k rytyczn a jest trw ożliw a i niedostateczna.

(48)

PANTRAGIZM.

Ś w iato p o g lą d H ebbla n ie je s t u zb rojon ą p rzeciw w sz e lk im fa c h o w y m zarzu tom filo zo ­ fią, lecz raczej filozoficzn ą fan tazyą, którą p o ­ eta sam so b ie w y m y ś lił dla oryen to w a n ia się w ży c iu i w sw o ich zagad n ien ia ch dram atur­

g iczn y ch . O d n a jd u je się w n im w p ły w y Sch el- lin ga i H egla; m ó w ię »w p ły w y « , a n ie »analo- gie«, bo ja k k o lw ie k w ie lb ic ie le H ebbla n a le­

g a ją n a to, b y u zn ać je g o sy stem za tw ór z u ­ p e łn ie orygin aln y, a H eb bel sam ośw ia d cza , ż e ob u ty c h m y ślic ie li p ra w ie zu p ełn ie nie zn ał, to je d n a k dla m n ie je g o z a leż n o ść m y ­ ślo w a o d n ich n ie u lega w ą tp liw o ści: filozofia b o w iem za w iera się n ie tylk o w książkach, lecz k o n d en su je się ta k że w term inach, które k ur­

su ją z u st do ust, z k sią żek do gazet, i bystra

(49)

g ło w a potrafi z kilku term in ów , z kilk u d o ­ ry w czo za sły sza n y ch ak sy o m a tó w o d b u d ow ać c a ły system , p od o b n ie ja k u czo n y naturalista potrafi z je d n e g o kręgu sk o n stru ow ać cały szk ielet zw ierzęcia. A le ten b ądź co b ądź lu ­ źn y zw ią z ek z oficyaln em i p o d ó w c z a s filo zo ­ fiam i w y c isn ą ł na h eb b lo w sk iej sp ek u la cyi ch arak terystyczn e p iętn o: z je d n e j stron y je st ona b u d o w lą p oety, lu b u ją ce g o się w o g ro ­ m n ych p ersp ek tyw ach , z drugiej d z ie łe m c z ło ­ w iek a d o św ia d c z o n e g o p rzez cierpienia, który czu ł rz ecz y w istą w a g ę życia, o d ry w a ł z n iego n ow e k a w a ły i cz y n ił j e »p oesie-fah ig«. P o e- zya b o w iem je s t zd a n iem H ebbla tak sam o ja k ż y c ie próbą, k on trolą filozofii.

N a c zeln ą zasad ą system u H ebbla je s t I d e a *), przyp u szczaln a je d n o ś ć w szy stk ich różn orod -

*) Ideę — termin w zięty od Hegla — należy odróżnić od »idei« w znaczeniu »pomysł« »myśl przewodnia«

i dlatego będziemy ją pisali przez w ielką literę. R ó ­ wnoznacznie z Ideą używ ał Hebbel także w yrażeń : Bóg, universum, byt, absolut, ustaw a św iata, moralny porządek świata, Duch św iata, Duch m oralny, centrum, wola świata.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Adarnus jak tylko doszedł do siebie, natychmiast rzucił się w kierunku Victora, jednak Jazakier był szybszy i zatrzymał towarzysza.. -Uspokój się, to

Osuszacze zmienoobrotowe ALUP AVSD umożliwiają osiągnięcie najwyższej jakości powietrza przy niewyo- brażalnych wcześniej oszczędnościach energii.. Ich napęd o

zofii ustnej Platona. Względem żadnego innego antycznego autora nauka nie ośmiela się na luksus odrzucenia jednej z dwóch istniejących gałęzi tradycji. Chociaż

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

Podstawą procesu edukacyjnego jest komunikacja w relacji nauczyciel – – student i to ona będzie przedmiotem dalszych rozważań, uporządkowa- nych za pomocą metafory

Niestety, podobne ar- tykuły pojawiły się także w mutacjach re- gionalnych, a to rodzi podejrzenie grani- czące z pewnością, że to raczej nie jest przypadek, lecz zorganizowana

Ich Ekscelencjom Księdzu Arcybiskupowi Józefowi Staniew- skiemu, Księżom Biskupom Aleksandrowi Kaszkiewiczowi i Antoniemu Dziemiance, Księdzu Proboszczowi Piotrowi

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w