• Nie Znaleziono Wyników

K W I ETY STY CZN Y WYDŹWIĘK HEB- BLOWSKIEGO ŚWIATOPOGLĄDU

W dokumencie Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności (Stron 163-199)

Dobrowolna sam opopraw ka czyli p o je d n a­

nie w »Gigesie« je st w łaściw ie dopiero zgodą na konieczność i przebłaganiem je j przez ofiarę własnego życia. W yższym stopniem byłoby może przew idyw ać konieczność i stosow ać się do niej lub w ywoływać ją zawczasu. »Czło- wiek, który pojął swój stosunek do w szech­

świata z punktu w idzenia konieczności, osią­

gnął szczyt doskonalenia się«. Ale wynik tego stosunku jest już Hebblowi znany ja k b y a priori:

deindywidualizacya. Dobitnie w yraża to np.

pierwsza strofka jego sonetu p. t. »Człowiek i dzieje«:

Die W eltg esch ich te su clit aus spróden Stollen Kin rein es B ild d er M enschheit z u gestalten,

V o r deni, die je tz t sich scliranken los entfalten, Die Individuen ve rg e h n die schrofFen.

(H istorya u siłu je z op orn ego m ateryału w y cio sa ć c z y ­ sty p osąg lu d zko ści, w o b e c k tó rego zan ik łyb y kan­

ciaste jed n o stki, nie zn ające dziś m iary w s w y m ro z ­ w o ju ).

Według' intencyi Hebbla ograniczenie je ­ dnostki je st dla niej sam ej korzystne. Dopu­

szcza on pew ną ilość egoizmu uzasadnionego, 0 ile w nim się zaw iera ta siła człowieka, która n ad aje jego życiu sens (za taką siłę uw ażał u siebie swój artyzm ); poza tem je ­ dnak pow inna jed n o stk a dbać o to, aby oszli­

fow ać sw oje ostrości, zaokrąglić je i mieć jak najm niej płaszczyzn oporu w zetknięciu z si­

lam i świata.

Nie m ożna tw ierdzić, żeby taka abnegacya była je d y n ą logiczną konsekw encyą założeń hebblowskiego św iatopoglądu. Idzie o to, na k tó rej z dw óch sił, początkow o rów noupra­

wnionych, położony je st akcent: czy na sile odśrodkow ej, która je st przyczyną »błędów«

1 »win« ludzkich, czy na sile dośrodkow ej, tej, która wszystko popraw ia i red u k u je do

Idei. Gdyby był pierw szą uznał za główną, za w ażniejszą m imo słabszości, m ógł d o jść n a­

wet do krańcow ego indyw idualizm u. W sam ej rzeczy w pierw szych tragedyach Hebbla nie brak zapędów w tym kierunku: Holofernes i Golo są tytanam i indyw idualizm u; jeszcze w »Maryi Magdalenie®, »Michale Aniele«, »IIe- rodzie i Marianinie® zaw iera się obrona praw jednostki, chociaż fale indyw idualizm u nie idą ju ż tak wysoko. W iele jest także enuncyacyi poety z tej pierw szej epoki, świadczących, że i jego myśl ja k igła m agnetyczna nie zw ra­

cała się wciąż tylko ku wiecznym biegunom , lecz nieraz drgała niespokojnie, afektow ana blizkością wybuchów w ulkanicznych: wszak jego rozw ój przypadł na czas m iędzy r. 1830 a 1848. C harakterystyczne je st np. takie jego w ynurzenie z r. 1836, które późniejszy Hebbel z pew nościąby potępił:

»Nic grzech e m lecz w arun kiem ż y c ia jest, żeb y c zło w ie k in d y w id u alizo w a ł się w b re w ludzkim insty- tucyom , któ re c h cą ogólnego c zło w ie k a ; ostatecznym celem czło w iek a je st, by się nie uginał pod lo n d y ń ­ skie jarzm o p raw b ezczeln ie k rę p u ją cy ch to, co ż y w e i w oln e.«

Inny aforyzm , w ystępując przeciw w szel­

kim sztucznym czy to religijnym czy misty­

cznym próbom kom unikow ania się z Bogiem, tak pow iada:

u.Iedna jest ty lk o d ro ga do b ó stw a: przez czyn ludzki. K ażdy zw iąz an y je st z P rze d w ie czn y m tylko p rzez n a jw y b itn ie jszą s w o ją site i ty lk o o ile tę siłę ro z w ija , o ty le zb liża się do sw eg o S tw ó rcy . W szelka inna religia jest m głą i c z c z y m p o zorem .«

I ten aforyzm , ja k niem al większa część hebblow skich zapisków w jego Dzienniku, tych, ja k je nazyw a, »nacięć, które śmiały podróżny robi na drzew ach w dziewiczym lesie«, jest w skutek swej abstrakcyjności nie­

jasn y i dopuszcza dwie interpretacye. Albo każdy czyn ludzki, byleby, p o 1 u d z k u rzecz biorąc, był w ja k najlepszym gatunku, już przez to samo m im ochodem dogadza także ew entualnym postulatom religijności czy m i­

stycyzm u; albo cel: dotarcia do bóstwa, jest z góry w ytknięty i dopiero jak o najlepszą doń drogę u zn aje się życie ludzkie. T a druga interpretacya odpow iada późniejszym zapa­

tryw aniom poety i określa jedyny sens, jaki

ma indyw idualność w pantragicznym procesie świata, tylko niem a tu jeszcze tonu ofiary, ab- dykacyi. W yraźniejszym je st już ustęp z w ier­

sza »Byt« (wiersz filozoficzny, ze w szech m iar godny uwagi tych, co się Hebblem zajm u ją):

...Dass alle F orm nur G renzen steckt, Dam it sic E igen stes erw eckt...

(Ze w szelk a fo rm a ty lk o dlatego sta w ia gran ice, aby w zb u d zić to, co w każd ej isto cie jest n ajw łaściw sze ).

Do jednego »aby« trzeba jeszcze dodać drugie: aby ten je j najw łaściw szy rdzeń, w y­

dobyty przez »g'ranice«, złożony był potem na ołtarzu Idei. To znaczy: indyw idualności są pryzm atem , przez który Idea uskutecznia redukcyę do sam ej siebie, inaczej byłoby je j zbyt nudno. Szykana narzuca się tu, ja k i gdzie­

indziej przy za dalekich spekulacyach filozo­

ficznych, — sam a z siebie.

K rańcow y indyw idualizm i indywidualizm poddany Idei: dw a bieguny połączone osią konieczności. W jaki sposób pojęcie konie­

czności ustaw iło ostatecznie konsekw eneye

pre-mis hebblowskich w tę grupę zapatryw ań, którą Scheunert m ianuje deindyw idualizacyą, a ja konserw atyw no-kw ietystycznym wydźwiękiem św iatopoglądu Hebbla, to jest dla mnie cie­

kaw ą zagadką psychologiczną, którą w łaśnie usiłuję rozw iązać w tej książce. Pam iętam przytem wciąż, że filozoficznem tleni owej za­

gadki je st antinom ia konieczności i swobody;

pam iętam też dobrze, że w takich spraw ach lojalność w interpretacyi słów autora nie może iść nigdy za daleko, zw łaszcza gdy się wie, iż praw ie wszystkie św iatopoglądy op ierają się na kom binow aniu jak ich ś sprzeczności i są zawsze narażone na zarzut niekonsekwencyi.

Hebbel sam doskonale raz napisał o tego ro ­ d zaju nieporozum ieniach na począł ku przed­

mowy do »Maryi Magdaleny«. Z drugiej je ­ dnak strony wolno jest sum ow ać w duchu te enuncyacye, z których każda pojedynczo nie da się zaczepić, i ze sumy tej wyciągać w nio­

ski. A zresztą: w szelka krytyka musi być ra- bulistyką.

Pierw szy krok na linii ku konserw atyzm ow i widzę już w owej Przedm ow ie do » Mary i Ma­

gdaleny« w następuj ącem, dla Hebbla bardzo w ażnem zdaniu:

D ysonanse, jakie dziś coraz in tensyw n iej w y stę­

pują w naszem publicznem i pryw atn em życiu , p o­

chodzą stąd, że nasza epoka jest epoką p rzejściow ą, że ludzka św iad om ość ch ce się rozszerzyć i znow u przełam ać jeden p ierścień. N ie są w ię c one ani tak nienaturalne ani tak nieb ezpieczne, jak sądzą niek tó­

rzy, b o c z ł o w i e k n a s z e g o s t u l e c i a n i e p r a ­ g n i e b y n a j m n i e j — j a k m u s i ę t o n i e r a z z a ­ r z u c a — n o w y c h i n i e s ł y c h a n y c h i n s t y t u - c y i, p r a g n i e t y l k o l e p s z y c h f u n d a m e n t ó w d l a i n s t y t u c y i j u ż i s t n i e j ą c y c h , p r a g n i e , ż e b y s i ę o n e n i e o p i e r a ł y n a n i c z e m i n n e m j a k t y l k o n a m o r a l n o ś c i i k o n i e c z n o ś c i k t ó r e t o p o j ę c i a u t o ż s a m i a j ą s i ę , a w i ę c ż e b y t e n z e w n ę t r z n y h a k , n a k t ó r v m o n e p o c z ę ś c i a ż d o t y c h c z a s b y ł y p r z y t w i e r - d z o 11 e , z a m i e n i ć n a w e w n ę t r z n y ś r o d ę k c i ę ż k o ś c i , z k t ó r e g o b y j e m o ż n a w c a ł o ś c i w y d e d u k o w a ć *).

A więc przesunięcie środka ciężkości, za­

m iana stosunków sztucznych lub w m ów ionych na naturalne, pozorów choćby najpiękniejszych

*) W oryginale rozstrzelon ym drukiem.

HEBBEL j |

i najszanow niejszych na tw ardą, lecz już raz n a zawsze bezpieczną praw dę — oto dążenia, które Hebbel chciał uczynić podstaw ą swej tw órczości, lecz na w iększą skalę przeprow a­

dził tylko w »Maryi Magdalenie«. Spadko­

biercą jego pod tym w zględem został Ibsen, którego »Żona morza« np. je st niejako próbą, rew izyą m ałżeństw a w imię sw obody wyboru.

Ale gdyby szukanie środka ciężkości wy­

m agało przecież »nowych i niesłychanych in- stytucyi«, a zburzenia starych? Hebbel z góry je d n ak przesądza rezultat w duchu konserw a­

tywnym . Przytoczone pow yżej tw ierdzenie już zaw iera w zarodku główny elem ent ew olucyj­

nej form y jego św iatopoglądu. Ustanowić m o­

ralność w edług konieczności! Lecz najp rzó d trzeba obliczyć konieczność dla każdego wy­

p a d k u , zestawić niejak o tablicę wszystkich konieczności, podobnie ja k się zestawia ta ­ blice logarytm ów . W praw dzie i tak wszystko na świecie jest konieczne, ale człowiek pow i­

nien w spółdziałać z popraw kam i natury i osią­

gać sw oje konieczności z pełnem uśw iadom ie­

niem celu i środków . T ak ą jest w edług Hebbla

»idea wiecznego praw a, którą ludzkość do­

tychczas zdobyła; zadaniem przyszłości bę­

dzie ją zastosować« — rozpocząć to, co Scheu- nert w myśl Hebbla nazyw a »m oralnym rene- sansem«. Cel zostanie osiągnięty, jeżeli »zni- knie sprzeczność m iędzy Ideą a zjaw iskiem , i w szystko stanie się poetycznem «. »Sztuka i społeczeństwo« — pisze Hebbel w D zien­

niku — »pozostają do siebie teraz w takim stosunku ja k sumienie człowieka i jego dzia­

łalność. O jak iż czas nastanie, gdy one będą się w zajem nakryw ały, gdy sztuka nie będzie mogła w ym arzyć snu piękniejszego nad życie społeczeństwa!® Skoro zaś »wszystkie możliwe konstellacye czynników Idei« (w yrażenie Scheu- nerta) zostaną przerobione w edług zasad ko- rektury, redukcya do Idei stanie się zupełną, co w ypow iada Ilebbel w następującym afo­

ryzmie: »Jeżeli wszystko we wszystkiem raz stanie się punktem środkow ym , w ówczas świat stanie u celu, bo wszystko ju ż siebie całko­

wicie w ykosztowało«. Innego sposobu w ytłó- maczenia sensu św iata nie widzi Hebbel: »bez Boga nie m a św iat celu«, pozostałaby bowiem

1 1*

tylko bezduszna Idea ze swoimi rozkurczam i i skurczam i, chaos.

A więc rozw ój w kierunku najniższych punktów ciężkości, rozw ój aż do królestwa bożego, w którem by panow ała zasada n a j­

m niejszej fatygi, tragizm złagodzony do szczu- tka w nos!? Świat zredukow any do czegoś w ro d zaju niem ieckiej zabaw ki »Geduldspiel«, w k tó rej tak długo potrząsa się pudełkiem , aż wszystkie kulki w irujące w osobnych przedziałach nie w biegną do środka! P rzy­

szłość: niw elacya indyw idualności, tak jak przyszłością pow ierzchni ziemskiej jest niw e­

lacya gór; kostnienie życia w jednostkach, po­

dobnie ja k w edług pew nych hipotez przyro­

dniczych w naturze d aje się zauw ażyć stała tendencya do przekrysztalenia wszystkich pier­

w iastków chem icznych w ciała stałe, tak że końcem św iata będzie ogólne zlodowacenie.

Czyżby taka apoteoza fdisterskiej rów nowagi m iała być ideałem Ilebbla? N iejasnym i są jego zw ierzenia pod tym względem, lecz któżby tu w ym agał jasności! N iew ątpliw em jest, że ja k ­ kolw iek sam cel byl kw ietystyczny, to jednak

drogę doń prow adzącą przedstaw iał Hebbel so­

bie w form ie w ojow niczych, tragicznych k ata­

klizmów. Scheunert, pierwszy, który zw rócił baczniejszą uw agę na ten rozdział w filozofii Hebbla, twierdzi, że ideał poety należy rozu­

mieć nie w duchu eudajm onistycznym , lecz jak o »tragiczne stężenie świata«. Sam Ilebbel pisał raz: »Przed losem chroni tylko jedno:

nicość w ew nętrzna«. Innym znów razem tw ier­

dził: »W ir sollen dem Schicksal enlgegen han- deln«, to jest: działając m am y w yjść n ap rze­

ciwko losu. Czy to je d n ak znaczy: pow inni­

śmy los, t. j. konieczność prow okow ać? czy też: pow inniśm y działać w m yśl konieczności?

Praw dopodobnie to drugie, ale czyż takie dzia­

łanie nie jest w łaśnie działaniem na przekór losowi, bo jak b y przedrzeźnianiem go? Na w i­

dok takiej zw aryow anej ofiary, która sam a się spieszy, żeby wleźć w paszczę, — konieczność, gdyby była lwem, podw inęłaby ogon pod sie­

bie i poszła.

Ale błędy graniczne św iatopoglądów są zarodniam i poezyi. Sam Hebbel pisze w jednym ze swych listów: »Czynność poetycka je st ro ­

dzajem łudzenia samego siebie; igra z zagad­

kam i, aby o nich zapomnieć«. Czarem niesły­

chanej siły i subtelności okrył Hebbel swą filozofię rezygnacyi. T rzeba czytać np. taki poem at ja k »Ofiara wiosny«, którego wiersz sączy się tak m elodyjnie i słodko, ja k ów strum ień, w którym przegląda się bohater p oem atu, m łodzieńczy bóg wiosny, zaw sty­

dzony swą w łasną pięknością kochanek kw ie­

cistych łąk. C udow na ryw alizacya miłosna:

każde spojrzenie m łodzieńca budzi na chcą­

cej m u się przypodobać niwie nowy kw iat do życia, im niw a piękniejsza, tem obfitsze jego spojrzenia, i tak w zajem nie p otęgują się obie tęsknoty (z um ysłu kom binuję tutaj »Ofiarę wiosny« z sonetem »Młodzieniec słoneczny«).

Lecz u tej granicy, gdzie ju ż się otw iera ot­

chłań upojenia, p rzejm u je go dreszcz śm ier­

telny na myśl o zazdrości bogów:

Da b esch leich t ihn dum pfe Trauer, Ihm erlisch t der W ange Rot, Und ihn m ahnt ein kalter Schauer

An den Tod, den friihen Tod;

Doch, von dem durchzuckt, entziltert

M e von selbst, sein Kranz dem Haar, D er die E w gen ihm erbittert,

Und sein Fuss zertritt ihn gar.

Zw racam uw agę na to, że ofiara w ieńca od­

byw a się sam a przez się (wie von selbst), ja k b y tylko mimowolnie, im m anentnie, dopiero ostatni wiersz zaw iera dobrow olne przyzw o­

lenie i potw ierdzenie sam opopraw ki. Ofiarę m łodzieńca pow tarza cała łąka; je st to p o d a­

tek kw iatow y złożony zawiści, rodzaj prem ii asekuracyjnej, lub może raczej: zw rotu poży­

czki. Całkiem ja k w schillerow skim »Pierście- niu Polikratesa«, który to symbol pochodzi z tego samego ideowego w arsztatu co pierś­

cień Gigesa.

Praw dziw ym bohaterem rezygnacyi je st bram in, który w utw orze pod tym tytułem na sposób cierpliwego Hioba pogrążony w stra­

sznych boleściach odpiera wszelkie sposoby ratunku. »Niech się stanie, co się może i m a stać!« Utwór ten skom ponow ał Hebbel ju ż na śm iertelnem łożu w ijąc się w cierpie­

niach. W ydźw ięk filozofii Hebbla przechodzi tu w ton mistyki religijnej, w surową, tw ard ą

pobożność. W niebowzięcie bram ina zestawia Bam berg z najlakoniczniejszym aforyzmem w D zienniku Hebbla: »Den Tod geniessen: Ab- schluss der W elt« (używać śmierci: koniec świata). Czy nie o czemś podobnem m arzył nam Holofernes? Umrzeć przez życie! zabić się myślą! Ale jakże daleka droga od Holofer- nesa do Bram ina.

Nigdzie je d n a k u Hebbla ten wydźw ięk nie brzm i tonam i m elancholii; na szczytach eks­

tazy m istycznej pow staje w nim ja k b y zu­

chw ałe żądanie w zajem ności. »Schweb em por, son st steig ich nieder!« w oła Bóg do bram ina.

»W zlatuj, bo inaczej ja zstąpię — będę musiał zstąpić na ziemię!« Apoteozą tego w ym arzo­

nego stanu: tw arzą w tw arz naprzeciw ko Idei ale tw arzą prom ieniejącą zrozum ieniem i zgodą, je st zaśw iatow a w izya pt. »Doskonałość«:

D ajcie m i m arzyć o cu d ow n ym k w iecie:

D zień sw e prom ienie ku niem u rozprasza, B arw y w nim budzi, zdobi i okrasza, N oc go przystraja w złudnych pereł siecie.

W olbrzym a rośnie w yp ieszczon e d ziecię, Życie w nim w zbiera, w on i pełna czasza.

O, b ierzcie gw iazdy, to danina wasza!

I w oń gorącą na w sze strony m iecie.

Lecz aby raz Się p ięk ność dokonała, Zamyka niebo sw e spragnione usta, Nie piją gw iazdy, k siężyce, ni słońca;

N iech bucha w onią, n iech tęsknotą pała, W rosę się skrapla ta ofiara pusta I znow u na k w iat opada bez końca.

U pojenie będące zarazem m odlitw ą nie może być chyba lepiej oddane.

Ale co nas ludzi obchodzi Idea? cele bo­

skie? cele całości? W szak »s!owo nie może nic wiedzieć o calem zdaniu« — niechże będzie słowem! Po co tej kurateli nad absolutem ? Niech on sobie sam radzi ja k może. I tak przecież »do Boga prow adzi je d n a tylko droga:

przez Ż3rcie« pow iedział Hebbel. Mogą sobie istnieć jak ieś m istyczne spraw y na świecie, które nas nic nie obchodzą, m ogą być jakieś szumy tak wielkie, że ich ludzie nie słyszą.

Idea, jeżeli w ogóle istnieje, m a sw oje zupełnie odrębne rachunki. Gdyby Syzyf zatroszczył się o to, że koniecznością kam ienia je st spadać

w dół, nigdyby go ju ż w górę nie toczył, lecz siadłby na nim i otarł czoło spocone. Gdyby Sokrates kierow ał się przestrogam i króla Kan- daulesa lub utożsam iał m oralność z ko­

niecznością, om inęłaby go cykuta, ale nie mie­

libyśm y P latona. Gdyby tem i sam em i zasadami kierow ali się Chrystus albo Giordano Bruno...

Śmierć nie je st dow odem niekonieczności. Idea m ogła i j ą mieć w swoim planie, bo obliczała na dalszą m etę (P atrz str. 67). Nie mówmy o konieczności, m ów m y o słuszności. Mówmy o tem naw et, ja k a m iara sztuczności, nienatu- ralności i — niekonieczności konieczna je st na świecie, choćby poto tylko, aby praw om ko­

nieczności stało się zadość. Hebbel w imię n a­

tury w yszydzał F ouriera i P roudhona. Ale obok n a tu ra n a tu ra ta istnieje jeszcze n atu ra n a tu - rans.

To rozbierzem y.

STATYKA I DYNAMIKA.

Nie ta jn e mi jest, że kwestye, których do­

tykam, sąsiadują tuż obok z innem i bardzo doniosłej natury kw estyam i zajm u jącem i dziś umysłowość pow szechną (m ateryalistyczne p o j­

m ow anie dziejów a rew izyonizm ). Oprócz tego jestem wciąż św iadkiem kom edyi, ja k ie się w yrabia w literaturze naszej z pojęciem ko­

nieczności. Tuzinkow y krytyk gazeciarski w P o l­

sce, jeżeli w ypowie słowo »konieczność«, m nie­

ma, że stanął już u granic wszelkiej m ożliw ej wiedzy o dram acie. A trzeba sobie w yobrazić ten jego pew ny siebie, tajem niczy gest, z j a ­ kim on ku zdziwieniu w szystkich to pojęcie wreszcie ze swego arsenału wydobywa! Z p o ­ śród wielu szw indlów grasujących bezkarnie w naszej literaturze najśm ieszniejszym może

je st s z w in d e l g r e c k i . W »tragoedyach« n a­

szych Ajschilosów i Sofoklesów znać na k a­

żdej stronicy forsow ne fabrykow anie tej ko­

nieczności; żeby zaś nieśw iadom y dobroczyn­

nych intencyi autora czytelnik nie pomylił się, obsiew a się tragedyę gęsto drogowskazam i, na których napisane jest: tu masz widzieć Los, tam Dolę, ówdzie Przeznaczenie, Fatum , A nanke — a jeżeli się jeszcze słowo Ananke napisze greckiem i literam i, autor m a wizyę, że sam papa Sofokles z zadow oleniem klepie go po ram ieniu. Radziłbym tym zabłąkanym w przestrzeni i czasie Grekom, by sw oje utw ory pisali zawsze tylko 13-zgłoskowym wierszem dla tem silniejszego zaznaczenia odwiecznego — pardon! »wiekuistego» Pechu.

N iezawodnie bardzo im ponujące, bardzo szanow ne i bardzo perspektyw iczne jest to słowo: konieczność. A przedew szystkiem wy­

godne. D aje ja k ą ś złudę pew ności w śród cha­

osu. Uspokaja. Z dejm uje odpowiedzialność.

Udaje, że wszystko, choćby było najgorszem , je st przyn ajm n iej w porządku. Jest n ajsub ­

telniejszym sposobem sam obójstw a. A przy- tem m a taki dźw ięk spiżowy, nieubłagany.

Ale ten, co je w ynalazł, ze wszystkich sił znał tylko siłę ciężkości ziemi. Szedł w przy­

szłość, odw rócony plecym a do celu, zauw aża­

ją c tylko, ja k od nieprzejrzanej bryły czasu odryw a się je d n a cząstka po drugiej i spada bezpow rotnie w przeszłość ze stem plem : na zawsze! A każda cząstka była już m artw ym popiołem. Ten obraz stał się drugą n atu rą jego źrenic i gdy odw rócił oczy, barw y i kontury rzeczy się zacierały, urozm aicenie św iata w y­

dało się kłam liw ą m askaradą, bo wszystko było przecież tylko m atery ałem n a popiół. P rze­

szłość w ionęła na teraźniejszość i przyszłość i pokryła wszystko czarnym pyłem. N astępuje niwelacya, nihilizm. W szystko je st naturalnie w obliczu śm ierci równe, a że poezya jest śmiercią, wiec: w szystkojednictw o (»Pałuba«

str. 105, 500).

Do tego samego wylotu myśli m ożna dojść i wielu innemi drogam i, wogóle zawsze, ile­

kroć człowiek — czylo złudzony lub zrażony pew ną praw idłow ością zjaw isk zaw artych w

re-zerw oarze przeszłości, czyto zbyt skwapliwie antycypując przyszłość — zaczerpnie motywów do swego działania lub niedziałania z zakresu, który do m otyw ów nie należy i wykluczy siebie samego ze świata ja k o regulujący czynnik, ja k o w iecznie żywe źródło now ych możliw o­

ści i w tedy

albo zechce m odelow ać przyszłość według w zoru przeszłości;

albo wybiegłszy poza nawias, do którego na­

leży, zechce grzecznie (natrętnie?) uprzedzać te sam opopraw ki (one m ogą się i inaczej nazywać), któreby się i bez niego m oże dokonały a może nie dokonały, czyli popełni tautologię fatali- styczną na w łasnem »ja«;

albo też odstąpiwszy na bok zacznie się tylko w słuchiw ać w szum przelatujących mimo niego w ypadków , możliwości lub m y śli*).

W e w szystkich tego ro d zaju w y p ad k ach ,—

których liczbę m ożnaby jeszcze pom nożyć,—

>) Ten stan w św ietn ej fantazyi filozoficznej op i­

sał B rzozow ski jako »tragedvę widza« (»Kultura i ży-

sał B rzozow ski jako »tragedvę widza« (»Kultura i ży-

W dokumencie Fryderyk Hebbel jako poeta konieczności (Stron 163-199)

Powiązane dokumenty