» C h cia łe m — pisze H ebbel w D zienniku o tej s w o je j sztu ce — w y w r z e ć w raże n ie p rzez p ro sty obraz z życia , a uniknąć w sze lk ich b o czn y ch ścieżek m yśli i retleksyi, k tó reb y się nie go d ziły z p rzed staw ion ym i ch arakteram i. P rz y c h o d z i to tru d n iej n iżby się zd a
w ało , je ż e li kto tak ja k ja n a w y k ł o b ja w y i postacie odnosić za w sze do idei p rzez nie rep reze n to w an ych , w o g ó le do cało ści i głębi ż y cia i św iata. Musiałem się b ardzo strzed z, by się p rzy p racy nie ro zp alać, by nie w y k r a c z a ć poza ciasne ram y obrazu i nie w p ro w a d za ć r z e c z y doń nie n ależących , ch o ciaż te w łaśn ie rz e c z y n a jw ię c e j m nie w abią, głó w n y bow iem urok tw ó rc z o ś c i tk w i dla m nie w tem, żeb y jak iś c h ara k ter d o p ro w a d zić do szczy tó w z początku przeze m nie n ie p rze w id zian y ch i stam tąd oglądać św iat.
Sądzę, że ta re z y g n a c y a z m ojej ind yw id u aln ej p o trze b y te ra z mi się pow iodła«.
P ow iodła się rzeczywiście. Magnetyczne działanie Idei nie je st tu już zabarw ione teo
logicznie; Idea działa bezim iennie, ukryta w głębi w ypadków . »Chodziło mi — dodaje Hebbel do pow yższych słów — o odrodzenie m ieszczańskiej tragedyi i o pokazanie, że n a w et w najciaśniejszem kole m ożliw ą je st n a j
bardziej w strząsająca tra g ik a , jeżeli się ją tylko umie w yprow adzić z w łaściw ych czyn
ników, należących do tego w łaśnie koła«.
Gdzieindziej znów nazyw a tę tragikę p arad o ksalnie »straszliwą g ł ę b o k o ś c i ą p o w i e r z c h n i życia«. Upiora nędzy swych lat dziecię
cych, swej zw iędłej w śród ciasnych stosunków m łodości zaklął Hebbel w »Maryi Magdalenie«.
»Musiałem się strzedz, bym się przy pracy nie rozpalił« — bardzo szczególne ja k na poetę wyznanie. Możnaby zeń w ydedukow ać to, co znakom ity ryw al Hebbla, Otto Ludwig, pow ie
dział: »Marya Magdalena«, pod niejednym względem bardzo chw alebna, ma tę wadę, że chłód rachującego poety, którem u osoby były tylko liczbami, przeszedł na postacie«. To zna
czy nie rozum ieć lub nie chcieć rozum ieć ge
nezy tej w ielkiej sztuki. Poezya byw a czasem zem stą: kiedy się chce pow iedzieć sfinksowi:
znam cię! odgaduję cię! gdy cię tylko nazwę, musisz się rzucić w przepaść! I teraz idzie o to, żeby przy rysow aniu potw ornego oblicza ręka ani na chwilę nie zadrżała, żeby ani j e den rys się nie w ym knął, i w tedy niezmier- nem w ytężeniem oczu p rzykuw ając wciąż wi- zyę przed sobą, tw orzy się — z zaciśniętem i zębami. Chłód je st tu tylko inw ersyą n ajg o rętszego uczucia, opanow aniem go, zam ianą jego sentym entalnej energii na czynne n arzę
dzie w w alce z w ym ykającą się zmorą.
W yobraźm y sobie, że rów nom ierność w ci
śnieniu atm osfery o taczającej nas zewsząd p su je się w jed nem m iejscu i w tedy rozgniata nas olbrzymi, kilkunaslom ilow y slup pow ie
trza: to będzie w rażenie z »Maryi Magdaleny«.
Nasze życie społeczne je st system em różnych nacisków z zew nątrz, na które odpow iadam y naciskam i od w ew nątrz; gdy ta rów now aga się z a m ą c i, społeczeństw o m iażdży nas tak żyw iołowo-niewinnie, ja k nieraz to czyni tłum cisnący się podczas uroczystości. Nie walkę dw óch klas (ta je st w »Intrydze i miłości«
Schillera) przedstaw ił tu Hebbel, ale rozłam
w obrębie je d n ej klasy, sprzeczności w rzą
dzących nią przesądach, — tak ja k w »Genowe- fie« pokazał sprzeczności w łonie chrześcijań stwa, — a oprócz tego »niezdolność do dyalelt- tyki« u ludzi sfery m ieszczańskiej i płynącą stąd »niezaradność w zaw ikłanych sytuacyach«, to znaczy tragiczny b rak oryentacyi. Dlatego m ajster Antoni staje się katem córki, koch a
nek katem kochanki, dlatego ginie Klara, nie m ając się naw et nikom u poskarżyć. P opełniła w praw dzie błąd, o d d ając się niekochanem u Leonardowi, aby go przekonać, źe nic je j nie łączy z daw nym tow arzyszem lat dziecięcych (sekretarzem ), który pow rócił i nie zgłosił się o nią. Błąd m inim alny, lecz pociąga straszne skutki, gdy m iędzy tych ludzi w ejdzie przy
padek. A przypadek je st tu w łaśnie zaczerp
nięty z ich sfery. Złośliwy policyant, o b ra
żony na m a jstra Antoniego za jego w ynio
słość — w szynku nie chciał się z nim kuflem trącić! — aresztu je jego syna na podstaw ie niesłusznego podejrzenia o kradzież. Teraz L eonard m a pretekst do zerw ania zaręczyn z Klarą, jak o siostrą złodzieja — a w łaściwie
HIBBEl 6
dow iedział się, że m ajster Antoni, pedant su
m ienności, posagiem Klary spłacił jak iś swój daw ny u ro jo n y dług honorow y. Podczas are
sztow ania brata Klary um arła z żalu jego m atka — stąd zaciekła rozpacz w duszy m a j
stra Antoniego, który grozi córce, że jeżeli i na nią zaczną ludzie .pokazywać palcami, on poderżnie sobie gardło. Biednej, zahukanej Klarze, któ ra czuje się ciężarną, na chwilę jeszcze świta nadzieja, gdy wreszcie zjaw ia się sekretarz i ośw iadcza się o nią. Jej od
pow iedź:
C icb iel cieb ie koch am ! tak! tak! W ołam to do ciebie, jak b ym ju ż stała po tam tej stronie grobu, gdzie nikt się nie ru m ieni, gd zie w s z y s c y nago i drżąc od zim na obok siebie się p rzek rad a ją , bo straszliw ie św ięta b lizk o ść B oga w y ż a rła m yśli ziem skie w k aż
dym aż do k o rzen i! A jed n ak m uszę p ó jść do tam tego, m uszę się na kolan a p rzed nim rz u cić i błagać:
sp ó jrz na siw e w ło s y m ego o jca i w e ź mnie!
A gdy L eonard znow u j ą odrzuca — jakże m ożna żenić się z osobą, która mówi: niena
widzę cię! przyrzekam ci struć się po ślubie! — Klara topi się w studni.
Dla teoryi dram atu i dla technologii życia
szczególnie pouczającym je st sposób, w jaki Hebbel w tej sztuce tra k tu je p r z y p a d e k . W iadomo, że banalni teoretycy dram atu (zw ła
szcza w Polsce) są zbzikowani na punkcie
»konieczności« i popisują się przy lada spo
sobności swą w iedzą o tem pojęciu, które stało się jednym z wielu straszaków i n arzę
dzi do szykanow ania w krytyce literackiej.
Dla Hebbla przypadek je st » w ypływ em bo
skiej woli, która m odyfikuje wolę ludzką«, j est »pstrym a n a g r a m e m k o n i e c z n o - ści «. To znaczy, że konieczność w życiu nie objaw ia się po akadem icku, prostolinijnie, prze
ciwnie: ona bardzo często zak rad a się ja k zło
dziej, pod m aską przypadku, w ystępuje nie
spodzianie (»nagłe rozpętanie Ducha etyczne- go«) i ta niespodzianość je st je j barw ą. W szak i w życiu człowiek sobie zwykle swój los choćby i n ajczarn iejszy w innej form ie w yo
braża niż ta, która mu potem rzeczywiście drogę zabiega. Przypadek je st nietylko w y
padkow ą nieobliczalnych, w ażnych sił ż y ją cych poza człowiekiem ; on także ściąga d o koła siebie siły tkwiące w samym człowieku,
6*
staje się odczynnikiem natury ludzkiej i de
m askuje ją lub apoteozuje. Jak w ażną jest np. ro la »przypadku« w »Hamlecie!« W »Ma- ryi Magdalenie« każdy przypadek je st sym bo
lem — i tego to w łaśnie n ajlepiej nauczył się u Hebbla Ibsen. W chwili np. gdy Klara w y
zn aje sekretarzow i całą praw dę, uprzytom nia on sobie, że to m oże i on zaw inił tutaj ocią
gając się z ośw iadczynam i; chw yta go nie
zm ierny żal, lecz zam iast przygarnąć do sie
bie K larę i uspokoić ją, w aha się, w ypowiada nieszczęsne słow a: »Nie! przez to nie p rz e j
dzie żaden m ężczyzna!« i biegnie do Leonarda, aby go w yzw ać na pojedynek, bo zanim się zdecyduje mimo w szystko p o ją ć Klarę za żonę, musi w przód zastrzelić tego ła jd a k a , które- m uby nie m ógł później spojrzeć w oczy. Ta chwila, w k tó rej w duszy sekretarza myśl: co on n a to powie? o je d en w łos przew ażyła nad obow iązkiem litości, ta je d n a chwila rozstrzyga o życiu Klary. Mógłby kto zarzucić: gdyby sekretarz w rócił z pojedynku o kw adrans w c z e śn ie j, byłby przeszkodził sam obójstw u Klary — ergo: gdzie konieczność? co to za
budow a? Znam wielu takich pp. budow niczych w polskiej krytyce. Nie należy być m ałodu
sznym i bezkrytycznie ulegać urokow i term i
nologii literackiej. T u chodzi w łaśnie o to, że pew ne rzeczy dzieją się zawsze o kw adrans później. Mówi się np. w naszej krytyce o po
trzebie oczyszczania tem atu z przypadkow ości, wzdycha się za tem atam i rdzennie, odwiecznie tragicznym i, ogólnoludzkim i. Ale w ten sposób w yjaław ia się d ram at i rzekom o idealizując go, pozbaw ia się go zw iązku z życiem. Kto wie bowiem, czy w łaśnie odwiecznym , zasa
dniczym faktem tragicznym nie je st to, że ży
cie m a pewne oznaczone tem po, m a jakieś stałe niedobory, opóźnienia, nieporozum ienia i t. d. W wielkiej tragedyi społecznej zaś — a taką je st niew ątpliw ie »Marya Magdalena« — to tem po je st głów ną podstaw ą tragizm u, w y kładnikiem tajn y ch w ew nętrznych procesów , czy to nazw iem y je gniciem, rozkładem czy ewolucyą.
Pierw iastek zależności ekonom icznej sta
rał się Hebbel w ykluczyć w »Maryi Magdale- nie«, ale nie uniknął w plecenia go: bo jeżeli
K lara zaręcza się z niekochanym Leonardem , to aby zapew nić sobie przyszłość; jeżeli prze
staje liczyć na sekretarza, to dlatego, że ten z a ją ł wyższą rangę tow arzyską; wreszcie Leo
n ard działa już tylko z pobudek pieniężnych.
A więc i tej strony tragedyi socyalnej nie om inął Hebbel, ale gdy później jed en z jego zw olenników ro zw ijał przed nim możliwość stw orzenia tragedyi proletaryatu, odparł Heb
bel, że »ogólna nędza nie je st skutkiem krzy
wego biegu historyi, lecz takiem samem, śle- pem, odw iecznem złem ja k śm ierć i dlatego tak sam o ja k ona, w ykluczając kw estyę winy i p o jednania, nie n ad aje się do trag ed y k . To była niekonsekw encya, bo w takim razie i to
»związanie życia w jednostronność^, cechu
ją c e m ieszczańskie sfery, na którem w edług słów H ebbla opiera się »Marya Magdalena«, je st także odw iecznem złem: w szakże niepo
radność, upór w przesądach i t. d. m ożna ła tw o zredukow ać do b raku wykształcenia, które je st znow u skutkiem ubóstwa, nędzy. Hebbel stanął tu na analogicznem stanow isku ja k np.
Scholz, który w swem dziełku o Hebblu,
krv-ty k u jąc »Maryę Magdalenę« pow iedział wręcz, że tragika jakiegobądź stanu czy klasy je st fik- cyą, że »stosunek w arunków przypadkow ych do koniecznych, ogólnoludzkich zm niejsza się, im wyższą je st ja k a ś klasa społeczna«. W łaściw ą tragedyą byłyby w edług tego zapatryw ania konflikty rozgryw ające się m iędzy ludźm i n a j
bardziej uświadom ionym i, stojącym i u szczytu ludzkości; stąd u tragików wszelkiego czasu pociąg do przedstaw iania królów , w odzów i wszelkiego ro d z aju arystokracyi rodow ej czy duchow ej. W szystkie tragedye drugiej, konserw atyw nej epoki H ebbla są też trage- dyam i królów . Ale konsekw entnie najw yższe tragedye pow innyby się rozgryw ać tylko m ię
dzy filozofami i kulm inow ać w system ach fi
lozoficznych, bo przecież one dopiero są najle- pszem i najczystszem uśw iadom ieniem sobie wszelkich »odwieczności« świata, i albo każda tragedya m usiałaby pow tarzać to samo, albo mo- żliwąby była tylko je d n a tragedya, n ajb ard ziej
»konieczna«, n ajb ardziej d e s t y l o w a n a i — akadem icka. T aka destylacya je d n ak odbiera poezyi krew , prow adzi do czczego biada
nia n ad przeklętym i kategoryam i przestrzeni i czasu i nad paskudną Ananką, eskam otuje wszystko to, dla czego w łaśnie w arto pisać tragedye, usuwa faktyczne problem aty ludz
kości na rzecz fikcyjnych i rzeczywiście u- p r a s z c z a , bardzo u p ra s z c z a — ale zadanie!
W ięcej od kw estyi zależności m ateryalnej interesow ały Hebbla w »Maryi Magdalenie«
inne, bardziej psychiczne czynniki m ieszczań
skiego życia: m ianow icie stosunek tego życia do »etycznych potęg rodziny, honoru i m o
ralności®. T u znow u w p ad a ją na siebie rów ne upraw nienia. N iew ątpliw ie bow iem K lara jest niew inną, ale św iat je j niew inności uznać nie może, nie m oże w nikać w te wszystkie oko
liczności, które j ą zagnały w plugawe objęcia L eonarda; dlatego i m a jster Antoni m a słu
szność, bo przykłady takie ja k Klary zagra
ż a ją praw om n ajw ażniejszej kom órki życia społecznego: rodziny. Hebbel śm iałą dłonią w targnął tu w sieć zagadnień i w skazał in
nym drogę. Np. ogólnie znany »Honor« Su- derm anna należy do tego zakresu problem a
tów, a pułkow nik Schw artze w »Gnieździe
rodzinnerm je st dziesiątą kopią m a jstra Anto
niego, najpyszniejszej postaci hebblow skiej.
M ajster Antoni, ten szatan uczciwości, który z w yniosłą ironią trak tu je wszystko, co je st lekkie, świeże, wesołe, co je st odstępstw em od p rzyjętej trądycyi, je st je d n a k nietylko p o dziwu godną kreacyą psychologiczną, lecz mimowoli staje się także doprow adzeniem do absurdu społecznego faryzeuszostw a.