I Hebbel także kroczył tą drogą. »Herod i M ariamna« są najgłębszą tragedyą miłości, ja k ą kiedykolw iek napisano. Co to je st miłość?
Dziś ludzkość je st jak b y przesycona tym p ro
blem atem , a jed n ak sfuszerow ano go tak samo ja k inne. Miłość je st próbą przyszłych n ajw y ż
szych form pożycia społecznego, popartą sym bolem fizycznym, który je st jak by jak ąś obie
tnicą. Dla człow ieka je st człowiek najw iększym skarbem i najniebezpieczniejszą pułapką. P o d a ją sobie ręce ponad przepaścią i strąca ją się w zajem nie w dół. »Dwaj ludzie to zawsze dwa ekstremy«, pow iada Hebbel. Czem bliżsi sie
bie, tem tragiczniejszy ich w zajem ny stosunek.
»Czlowiek je st losem dla człowieka«.
N azw ałem ju ż »Heroda i Mariamnę« w e
dług szablonu tragedyą odw iecznego n iep oro
zum ienia między m ężczyzną a kobietą. Lecz cóż m ożna tw ierdzić o »odwieczności«! Trzeba sobie pomyśleć ludzi, dla których nieporozu
mienia tych bohaterów Hebbla jużby istnieć nie mogły. Stopień w ykształcenia i zaradności odgryw a tu podobną rolę ja k w »Maryi Ma
gdalenie®. Czy nastałyby w ówczas inne nie
porozum ienia? D ram aturg ze szkoły P rzyby
szewskiego x), Lacka, traktow ałby z pew nością spraw ę H eroda i M ariam ny ja k o symbol, ja k o
»znaczek« tych tam odw iecznych stosunków.
I Hebbel widział w niej symbol, ale zbyt czuł życie, by nie w niknąć ja k najgłęb iej w t a j niki tego nieporozum ienia. To co napisał, było rozszerzeniem w łasnych ran aż do
gra-l) W s w o je j p ły tk ie j ro z p ra w c e » 0 dram acie i sce- nie« pisze P rz y b y s z e w s k i: »l)la syn tetyczn e go d ra matu treść jest zu pełn ie ob ojętn a; k ażd y fakt sam w sobie jest nic nic zn aczącym a n ab ierającym w ted y tylko p o w agi i zn aczen ia, gd y się odnosi do ją d ra absolutnego bvtu«. — Ten p o lski absolut p rzypom in a mi za w sze o sła w io n e »kuksy« S zcze p a n o w sk ie g o , sp o c z y w a ją c e w sk arb cu lw o w s k ie j K asy O szczędn ości.
nicy tragizm u, w ynikiem bolesnej ciekawości:
ile to rtu r m oralnych m ożna jeszcze wydobyć, jeżeli p ó jd ę dalej w kierunku tych drobnych utarczek m iędzy m ną a m o ją żoną?
Ale je st jeszcze w »Mariamnie« drugie ognisko ideowe. Pisał ją Hebbel w W iedniu w r. 1848 podczas oblężenia m iasta przez Je- laczyca i cała tragedya, choć zupełnie wolna od alluzyi politycznych, je st przesiąknięta atm osferą w spółczesnych zagadnień. Kwestye polityczne, k ulturalne, w n ik ają tu głęboko w spraw y pryw atne; na horyzoncie zapow iada się przejściem legendow ych trzech króli li- kw idacya starego świata. Misterne pow ikłanie motywów , uzasadnianie każdego kroku boha
terów pobudkam i w ew nętrznem i i zew nętrz- nemi zganiłby Ludwig ja k o sposób zbyt epicki i pow ołałby się na Szekspira, który m otywow ał tylko przez p raw dę i siłę swych charakterów , d a
jąc przyczynę rów nocześnie ze skutkiem. Ale dziś nas ju ż taka »Nora«, »Dzika kaczka«, »Ros- m ersholm« oswoiły z techniką kom plikującą stosunki i interesy osób i sięgającą głęboko w ich przeszłość; już naw et kon statuje Kerr, że tego
za dużo, że u Schnitzlera ta technika docho
dzi aż do »kazirodztw a przyczynowego« (Kau- salinzucht). Hebbel był pod tym w zględem po
przednikiem Ibsena, który, ja k wiemy, pogłę
bił francuską kom edyę zaw ikłań (Scribe, Sar- dou). Sądzę, że do takiej konstrukcyi dram atu skłoniło Ilebbla ustaw iczne w patryw anie się w sieć w ypadków współczesnych. Chciał do
rów nać sw oją skom ponow aną historyą histo- ryi żywej. Znać też, że za frontow ą tendencyę tej sztuki obrał początkow o hasło hum ani
tarne: »Szanuj godność ludzką!« Są w »Ma- riamnie« rzeczy, którym podów czas można było przypisać znaczenie protestu przeciw absolutyzmowi. Oto król Ilerod w yrusza na w ojnę i kierow any zarów no m iłością ja k za
zdrością w ydaje ta jn y rozkaz, aby w razie jego śm ierci zabito królow ę. Nie wie, że ona sama przysięgła nie przeżyć go. O boje m a ją pow ody nie ufać sobie, oboje są zawzięci i skryci, o boje królew scy i k o ch ają się n a
miętnie. Gdy M ariamna dow iaduje się o ro z
kazie H ero d a, łam ie się je j dusza. W je j oczacli rozkaz ten je st zbrodnią n a jw strę t
niejszą; m ąż plugaw i ją i siebie, gdy chce być je j katem poza grobem, narusza zasadnicze, najprym ityw niejsze praw a je j człowieczeń
stw a i poniża j ą do poziom u r z e c z y .
Rzeczy! to było hasło współczesne. Tu
»Mariamna« m a w spólną tendencyę z »Ju- dytą« i »Maryą M agdaleną«; illustracyą tej ten- dencyi je st i los Józefa i Soemusa, których H erod rów nież w yzuw a z zasadniczych praw, posługując się nim i ja k bezdusznem i narzę
dziam i m ordu, a nadew szystko genialnie po
m yślana epizodyczna postać niew olnika Arta- xerxesa: człowiek-zegar z dziada pradziada, rach u jący swój puls i w ygłaszający godziny, człowiek-rzecz. M ariam na i Rodope z »Gi- gesa« są poprzedniczkam i Nory Ibsena.
A je d n ak spraw a M ariam ny stoi poza ob
rębem kryteryów hum anitarnych i w kracza w dziedzinę tragicznych rów noupraw nień. Bo może H erod m a słuszność i to nietylko ze swego indyw idualnego, w yjątkow ego stano
wiska. Po stronie j e j sto ją praw a ludzkości, po j e g o praw a miłości. D yalektykę obu sta
now isk przeprow adził Hebbel z tak w yczer
pu jącą, adw okacką pow iedziałby Ludwig, ar- gum entacyą, że chyba i Bóg na Sądzie Osta
tecznym będzie w kłopocie rozstrzygając tę sprawę. Miłość je st dziw ną sjn te z ą egoizmu i altruizm u; b y w ają w ypadki, w których z d ra pieżnym egoizmem je st je j bardziej do tw a
rzy niż z flegm atycznem zrzeczeniem się praw swoich. Gdy dusze m a ją się stać w zajem nie sw oją własnością, w tedy u stają »zasadnicze praw a człowieczeństwa®. Na m iejscu Maria- mny wiele kobiet z ochotą przebaczyłoby m ę
żom zbrodnię, w gruncie rzeczy tak dla nich po
chlebną. To też spraw a bierze tragiczny obrót do
piero w skutek dziwnego ch arakteru M ariamny.
Jej dem oniczne zam knięcie się w sobie sp ra
wia, że Herod zmylony zupełnie brnie coraz dalej i zaniedbując sposobność, przy któ rejb y mógł w szystko n ap raw ić , ponaw ia rozkaz.
W tedy i M arianina p rzy jm u je udział w walce i z rozpaczy w yw iera na Herodzie zem stę bo
daj czy nie o krutniejszą od jego winy, zem stę obm yśloną przez otrutą miłość. Z abija się j e g o ram ieniem , robi zeń swego kata ale już w życiu, nie poza grobem. T a druga część
dram atu, w któ rej M arianina ściąga na siebie dobrow olnie pod ejrzenia Ileroda, a potem staje przed sądem i idzie na śmierć, zw łaszcza je j spowiedź przed Tytusem , należy do n a jb a r
dziej w strząsających m iejsc w całym Hebblu, m a w sobie tyle posągowego m ajestatu, że może na zawsze służyć jako najlepszy przy
kład, czem je st tragiczne wrażenie. W całej literaturze św iata niem a nic, coby przew yż
szało urok tych scen. Gdy Herod niem al in- tuicyą przeczuw ając kom edyę M ariamny w y
znaje:
N ie ch cę cod zien n ie d rę c z y ć się zagadką, C zj’ n iew in n ości n ajw strętn iejszem licem Jest taki upór, c z y b ezczeln ą m aską G rze c h o w i słu ży, ja z w iru m iłości I n ien aw iści, zanim m nie udusi, Za w sze lk ą cenę ocalenia pragnę!
to ze słów tych w ygląda już nie mściciel swego honoru, ale mężczyzna, który pragnie zniszczyć na wieki wszystko to, co w kobiecie w ydaje m u się nienaw istnem i w rogiem. Gdy potem M arianina żegnając się ze światem mówi:
O g d y b y m i z granitu, Z n iezniszczaln ego, trum nę w y cio san o I po grążo no w głę b o k o ścia ch m orskich , A by ży w io ło m n aw et p ro c h y m oje Po w szy stk ie czasy od jęte zostały!
to je st to nietylko ponury dźw ięk pesymizmu, jakiem u rów nych u Hebbla m ożna znaleźć ju ż tylko w jego w ierszach, ale także w yraża się w tym okrzyku cała natu ra M ariamny, k tóra im brutalniej kto usiłuje w targnąć w je j św ię
tości, tem gw ałtow niej, tem chorobliw iej ow ija się w swą nienaruszalność, tem w iększy w stręt czuje przed m ożliw ością jak iejk o lw iek w spól
ności sw ojej z żyw iołam i świata. Świętość, królew skość zaciszy w szystkich naszych »ja«
podniesiona je st tu do apoteozy; w zdeptaniu ro zk w itają one ja k kw iat cudow ny; M arianina pom ściła Judytę.
Z estaw iając »Mariamnę« z »Antoniuszem i Kleopatrą« Szekspira, zrozum iem y rzucone raz przez Hebbla słowo, że d ram at musi p rze
cież raz w yjść poza Szekspira. Szekspirow ska tragedya je st arcydziełem objektyw nej ch ara
kterystyki, ale — tkw i w skórze, je st tylko
studyum , w którem dzisiejszy czytelnik zale
dw ie tu i ow dzie z radością dostrzega koniu
szek nitki od ukrytego kłębka »kwestyi«; Hebbel otw iera ciało zdarzeń do sekcyi, staw ia p ro blem at. »Pow iadam wam, wy, którzy się mie
nicie dram aturgam i, że w asza sztuka m a tylko tam coś do roboty, gdzie je st jak iś proble
mat® (W stęp do »Maryi Magdaleny«). W nie
m ieckiej literaturze on je st ojcem problem a
tów. Zagadnienie, wydźw ignięte w »Herodzie i M ariamnie« z ciem ności życia ku światłu sztuki podjęli potem Ibsen i Strindberg, pier
wszy rozw inął je w kierunku socyalnym , drugi w seksualnym.