GDALENIE«.
A więc: wbrew, czy: pom im o pierw otnej chęci objektyw nego przedstaw ienia rów noupra
w nień, ju ż przez sam w ybór takiego ch arak
teru ja k m a jster Antoni, pow iedział Hebbel:
tak oto się tu dzieje, ale tak się dziać nie po
winno! — a naw et przecież »rozpaliwszy się«
głosi przy końcu sztuki przez usta zranionego śm iertelnie w pojedy n k u sekretarza tolerancyę, ludzkość, potrzebę uniezależnienia się od obłu
dnej opinii ogółu. W padł więc na te same tory co nielubiane przezeń Młode Niemcy i za
ostrzył naw et tendencyę politycznie, bo ty ra
nia w ładzy ojcow skiej, skostnienie patryar- chalności stało w zw iązku z panującym p od
ówczas wszędzie absolutyzmem . Tendencya
u Hebbla je st co praw da tylko ubocznym re zultatem przeprow adzonej przezeń likwidacyi m ieszczańskiej m oralności. Jem u zawsze cho
dzi o uchw ycenie tego m om entu, w którym
»rozpryśnięte życie w raca na chwilę do pier
w otnej jedności« czyli do Idei, ale w tym wy
padku Idea nie je st filozoficzną chim erą, lecz karzącą, spraw iedliw ą Nemezis, któ ra w izdebce stolarza podsum ow uje krw aw ą k reską bilans bezosobistych zbrodni społecznych. Zresztą nie w paru skąpych refleksyach sekretarza w k o ń cow ej scenie mieści się sens sztuki, lecz w tej jed n ej wizyi, będącej podstaw ą całego dram atu, a ucieleśnionej z niesłychaną siłą: ja k trzech m ężczyzn spycha powoli w śm ierć biedną ko
bietę kurczow o trzy m ającą się życia. Czytali
ście E dgara Poego »Przepaść i w ah ad ło «?
Przypom inacie sobie stam tąd chwilę, w której naokoło w ięźnia rozżarza się żelazny czw oro
bok ścian, nam alow ane na nich czarcie posta
cie n ab ierają gorących kolorów życia, i powoli czw orobok zsuw a się w coraz to węższy rom b, popychając w ięźnia ku okrągłem u otw orow i w środku, który je st bezdenną przepaścią?
Czemś takiem w świecie nie mechanicznych, lecz psychicznych kom binacyi je st »Marya Ma
gdalenach Idea staje się potem widmem uto
pionej Klary, przeciw którem u tw ardy starzec broni się zajadle, aż do końca. Każde słowo, które w ypow iada m a jster Antoni w ostatniej scenie, je st »trefferem« pod względem chara
kterystyki, aż do ostatniego zdania w łącznie:
»Już nie rozum iem św iata!« w którem n a j e dną chwilę świta mu przeczucie wyższego po
rząd ku rzeczy.
Jak w idzim y Hebbel pomimo, że był p a r excellence poetą konieczności, nie w ym ijał ten- dencyi. Pow iedział: poeta żyje zawsze w pe
w nej epoce i jeżeli chce rzeźbić Ideę, nie może tego inaczej uczynić, ja k w m ateryale zaczerpniętym z tej rzeczyw istej epoki, ma- teryał ten zaś je st i w nim i naokoło niego i niem a odeń ucieczki. Oto jego w łasne słowa:
»Poeta nie m oże dać nic innego ja k tylko sw ó j w łasn y p ro ce s ż y c io w y ; nie m oże i nie p o trzebu je, bo je ż e li ż y je p ra w d ziw e m życiem , je ż e li nie za sk o ru p ia się m ało stkow o i sam olubnie w sw’ojem chudem
»ja<r, le cz da p rzez siebie p rz e p ły w a ć tym n ie w id zia l
nym ży w io ło m , któ re każd ego czasu są płynne i p r z y go to w u ją n ow e fo rm y i postacie, w te d y m oże iść sp o kojnie za popędem sw e g o du ch a i b y ć pew n ym , że w sw o ich p o trzebach w y p o w ia d a p o trze b y św iata, w sw o ich fan tazyach daje o b ra zy p rzy szło ści, ch o ciaż z tego w cale nie w y n ik a, b y się m iał m ieszać o so b i
ście w w alk i, które się w łaśn ie to czą na ulicy«.
Swoje dram aty zaś nazyw ał »ofiarami a r
tysty dla swego czasu« (kiinstlerische Opfer der Zeit), był i chciał być zaw sze »współcze- snym«, bo naw et gdy pisał taką »Judytę«, »Ma- riam nę«, »Gigesa«, to wiedział, że je pisze jak o człowiek w spółczesny i zabarw ia w spół- czesnemi zagadnieniam i. K ażda cząstka czasu, która teraz tuż koło mnie przepływ a, je st go
dna, żeby ją widzieć sub specie Idei. Ale »współ- czesność« Hebbla chyba tylko w »Maryi Ma
gdalenie® była popularną; jego dyagnozy były podobnie ja k dyagnozy Nietzschego »unzeit- gemasse Betrachtungen«.
Z apytajm y jed n ak , co było tendencyą ten- dencyi u H ebbla? Zawsze tylko redukcya do Idei. Do redukcyi tej dąży poezya podw ójnie:
raz osiąga ją chwilowo ju ż przez samo w ra
żenie estetyczne z dzieła sztuki płynące, po- w tóre: otw iera człowiekow i oczy na św iat (je dno i drugie całkiem Schopenhauer) i przez uśw iadom ienie m u podstaw bytu, nakłania go do świadom ego brania udziału w pantragicznym procesie ludzkości, do którego każda epoka historyczna m a inny stosunek, a którego ce
lem je st św iadom y pow rót do Idei. A więc Idea i znow u Idea, nie człowiek.
Ale ja k ju ż raz powiedzieliśm y: »m ateryał się mści«. To znaczy, że Hebbla tem peram ent był za silnym, aby w imię fetysza ja k ie jś tam Idei przejść do porządku dziennego nad tem, co się naokoło niego działo. Dlatego »Marya Magdalena« oddziałała bardziej niż teorya Hebbla; ona była jedn ym z w zorów wielkiego Ibsena, który już w cale nie wstydził się być poetą tendencyjnym (Karol, b rat Klary, czło
wiek przyszłości, je st postacią w ybitnie ibse- now ską), ona jeszcze stoi poza taką »Różą Bernd« H auptm anna. Polscy poeci dopiero co m inionego okresu, ci poeci »wiekuistych aktualności« całkiem inaczej sobie poczynali.
Dla nich w spółczesne tem aty broń Boże nie
śmiały mieć haczyka tendencyjnego, dla nich tem aty takie były tylko o tyle poetyczne, o ile i w nich była — dusza! I w nich! n a w e t w nich! Co za łaska! I o w ydobyw anie tylko tej duszy chodziło. A czy nie lepiej by było odw rócić aksiom at i powiedzieć: duszę o tyle tylko wydobyć można, o ile tem at je st aktual
nym? Jeżeli wogóle potrzeba ja k ie jś tam d u szy, czy Idei...
Powiedzm y otw arcie: o co idzie wielu p o etom, gdy piszą sub specie aetern ilałis, gdy n a w et m ając jak iś w spółczesny tem at pod pió
rem przez ró żnem an ipu lacyjk i asek uru ją sw oje dzieło na wieczne czasy, tak ja k się k o nser
w uje sardynki, albo obsypuje lód trocinam i.
Próżność, próżność panowie! Chcielibyście so
bie zapew nić nieśm iertelność i chodzi wam tylko o w ynalezienie recepty na to, żeby się podobać i za 2000 lat! I dlatego to ju ż zaw czasu usłużnie odrzucacie wszystko, co ja k o p rz e j
ściowe m ogłoby nudzić i niecierpliwić waszych prapraw nuków , a dbacie tylko o to, co jest
»ogólnoludzkie«!
I Hebbel pisał sub specie aełern ilatis, ale
tylko w znaczeniu poczucia odpow iedzialno
ści — wobec gwiazd. Zresztą trzeba czytać w Przedm ow ie do »Maryi Magdaleny«, ja k sarkastycznie zapatryw ał się na m arzenia po
etów o nieśm iertelności.
Jest tylko jeden słuszny pow ód, dla k tó
rego nie dow ierza się poezyi tend encyjnej:
poczucie, że tendencya obliczona je st na zbyt k ró tką metę, że za mało pociesza, za mało rozjaśnia, a m oże tylko łudzi. Bo jeżeli się stoi oko w oko naprzeciw poezyi, chciałoby się od niej mieć wszystko, a przynajm niej p rz e j
rzeć wszystko, mieć pełny obraz sw ojej nę
dzy czy swego zadania. Każda książka działa na nas tylko o tyle, o ile je st fragm entem z ja k ie jś je d n ej idealnej książki, Książki-Matki...
Z tego stanow iska dopiero m ożnaby pomówić o tem, co je st praw dziw ą a co fałszyw ą aktu
alnością, naturalnie w ykluczając z góry aktu
alność m etafizyczną z okresu Przybyszew skie
go, k tó ra je st blagą.