Respekt dla pojęcia konieczności d ram a
tycznej przyzw yczaił Hebbla widzieć w istnie
jących stosunkach przedew szystkiem rezultat przeszłości, m ozolną zdobycz długoletnich walk, zm ian i bezim iennych przystosow ań. P rzy ro dnicze, poza obrębem ludzkiej ingerencyi o d byw ające się narastanie stosunków staw ało się dlań powoli nietylko kontrolorem i ko rek to
rem, lecz i najw yższym probierzem św iadom ych usiłow ań ludzkich. Przez jego dzieła od w cze
snej m łodości przew ija się i w raca w coraz pełniejszych akordach je d en zw łaszcza p ro blemat, któryby m ożna nazw ać problem atem w a rto śc i, tradycyi lub pozoru. Ostatecznie w »Gigesie« z n ajd u jem y ja sn ą zupełnie o d p o wiedź: »Nie pow inno się wciąż pytać: czem
j e s t ja k a ś rzecz? ale czasem także: co ona z n a c z y u lu d zi?« Już kom edya »Dyament«
je st ja k b y żartobliw ym walcem, osnutym na m otyw ach tego zagadnienia. Chodzi w niej 0 dyam ent, do którego histeryczna, a na pun
kcie tradycyi rodzinnych zbzikow ana królew na przyw iązuje znaczenie talizm anu. D yam ent się gubi i dostaje się do chaty chłopskiej, w k tó rej go deg radu ją do roli zabaw ki dla dziecka.
Rząd ogłasza nagrodę na w yszukanie klejnotu 1 w tedy w śród sielankowych stosunków po
w staje kom iczny zam ęt, bo wszyscy się cisną, biją, oszukują, aby sobie w zajem nie w ydrzeć pierw szeństw o dostarczenia zguby, która nim się dostanie do rąk um ierającej już z rozpa
czy królew ny, przejść w pierw musi naw et przez żołądek chytrego żyda, który przez połk
nięcie dyam entu usiłuje sobie zapew nić n a
grodę. N iesłychanie wiele chciał Iłebbel wy
razić w tej sztuce, bo nie mniej ni więcej tylko: »was die W elt im Innersten zusam m en- h;ilt«. »Dyament« należy uw ażać za próbę fan- tazyi w m yślenia się w tę kom edyę, ja k ą w hi- storyi całej ludzkości w idzi zapew ne Róg: ta
niec naokoło u rojon ych ideałów , ludzkie m ro wisko.
Na w ielką skalę i z zupełnem ju ż uśw ia
dom ieniem rozw inął Hebbei ów problem at w »Molochu«, który je st w praw dzie tylko do połow y w ykonany, ale wraz z obszernym pla
nem dalszych aktów stanow i całość zaokrąg
loną i im ponującą. Z tym swoim bez w ątpie
nia najpotężniejszym pom ysłem nosił się Heb- bel ja k Goethe z »Faustem« przez całe życie.
»Moloch« je st tragedyą tw órcy kultury i re- ligii. P od w zględem anegdotycznym przypo
mina nieco »Irydyona« K rasińskiego i genialne utw ory Wellsa. Czem Masinissa dla Irydyona, tem je st H ieram dla m łodego królew icza Teuta. Ilieram , b rat H annibala, przybyw a po upadku K artaginy do jakiegoś »Cherzonezu Cymbrów«, aby tam w ychow ać sobie m ści
cieli. Przyw iózł ze sobą żelaznego bałw ana, Molocha, i najp rzó d przez okropne ofiary z lu
dzi fanatyzuje tubylców i narzuca im w iarę w tego bożka, którego otacza nim bem groźnych tajem nic. Nie b rak niedow iarków , lecz hip
noza religijna zwycięża; dokoła postaci
Mo-9
locha sk u p iają się wszystkie poprzednie prze
czucia i m arzenia tych pierw otnych ludzi.
W ypaliw szy grozą obraz boga w duszach, za
po znaje ich H ieram z jego dobrodziejstw am i:
każe im w ycinać lasy, uczy ich upraw y zboża, w inogradu, rzem iosł itd., a cokolw iek czynią, m a ją czynić w imię Molocha. Ulubiona przez Hebbla zw łaszcza w w ierszach p s y c h o l o g i a p o c z ą t k ó w m iała tu być także zasto
sow aną: rodzi się np. pojęcie własności, ro dzi się m uzyka i poezya. Hieram rzuca teraz na tak przygotow any grunt legendę o Rzymie:
tam na południe idźcie w imię Molocha, tam znajdziecie k raj, w którym ziemia sam a daje w jeszcze b u jn iejszej pełni to wszystko, co tutaj m ozołem zdobywacie! I pisze książkę, w k tó rej przekazuje potom ności swą zemstę.
Ale cały ten pow olny rozw ój kultury, jako żywioł raczej epicki, bo polegający na s t a w a n i u s i ę , miał dostarczać tylko zew nętrz
nych motywów do właściwego dram atu, któ
rego osią je st kw estya praw dziw ości bóstwa.
Miody Teut, zrazu fanatyk, przeznaczony przez H ieram a na głów nego spadkobiercę zemsty,
dostrzega szacherki i kłam stw a arcykapłana i k n u je spisek. Podczas gdy królew icz p rze
byw a fazę racyonalizm u, stary król Teut, który przedtem nie chciał się ugiąć przed Molochem i został przez H ieram a w ypędzony, opuszcza swą jaskinię, widzi naokoło siebie całkiem nowy św iat błogosław ieństw kultury i rad o śnie zdum iony korzy się przed potęgą bóstw a, którem u te wszystkie cuda przypisuje. Tak w sposób naturalny dokonyw a się w nim ta w ia ra , która w jego synu pow stała sam orzu
tnie na tle fantastycznem i zgasła, — zgasła nie na długo. Oto bowiem H ieram zaniepoko
jo n y spiskiem, chce zrzucić m askę i rozw alić Molocha, ale ju ż widzi, że ziejący ogniem p o tw ór przerósł go: on to uzbroił T euta w swej obronie, on to, ponury i m ilczący kloc, mówi teraz do niego, swego zarozum iałego arcy
kapłana, przez splot zrządzeń, i o b jaw ia mu najgłębsze m isterya wiary, ukryte pod pozo
rem absurdu, odsłania m askę maski. Poza ma- teryalnym Molochem tkw i praw dziw y bóg! — to n a u k a , któ rą zostaw ia H ieram Teutow i i aby odpokutow ać za św iętokradcze naduży
9’
cie bóstwa, sam dobrow olnie skazuje się na ostatnią ludzką ofiarę dla Molocha.
I tu ja k w »Dyamencie« m am y ten sam schem at: k am ie ń , przedm iot sam przez się bezduszny, plus w artość, ja k ą m u człowiek przypisuje; tylko że w »Molochu« m artw a bryła staje się ośrodkiem krystalizacyi sił rze
czywiście tw órczych i przez to sama staje się szanow ną i cenną. Ta myśl, która w »Molo- chu« postaw iona je st jeszcze tak, że zaczepić się nie da, k ry je w sobie niebezpieczną kon- sekw encyę: należy szanow ać naw et kłam stw o i głupstwo, jeżeli zrosło się organicznie z ko
rzyściam i kulturalnem i. Dlatego to je st »Mo- loch« tak w ażnym dla zrozum ienia późniejszej epoki konserw atyw nej w tw órczości Hebbla.
W »Agnieszce Bernauer« stary książę Ernest w ten sposób przyw ołuje do porządku swego syna, który chcąc pom ścić straszną krzywdę, w yrządzoną mu ja k o człowiekowi, łam ie obo
wiązki książęce:
»Patrz na ten sztandar, niech on cię p o u czy ! S po
rządzon o go z tego sam ego p rzęd ziw a , z którego z r o biony jest kaftan najpoślednie jsze g o je źd źc a , w
alczą-cego pod tym sztandarem ; on k ie d y ś w p roch się
Że na odw rotnej stronie m ogą być także zapisane ludzką krw ią krzyw da i oszustwo, o tem nie pom yślał. Teraz zd aje mi się ścieżka od »Dyamentu« do »Pierścienia« będzie już w yraźną.