• Nie Znaleziono Wyników

My&li i zdania poety z dziedziny eslelyki, rcliaii i litera tu ry ")

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 3 (Stron 186-200)

P R Z E D S T A W I Ł

H e n ry k dr. ‘B ie g e leise n .

Poglądy społeczne autora „ Nieboskićj, “ skrystalizowały się niebawem po jego wyjeździe z kraju w stałe normy, od których w ni- czćm już nie odstąpił. Aby je w właściwćm pokazać świetle przypo­

mnijmy sobie, jakie zasady społeczne poruszały ówcześnie naród i lite­

raturę. Między polakami, którzy po r. 1831 udali się na emigracyą do Francyi, naówczas głęboko wzruszonćj namiętnościami i ideami re- publikańskiemi, uzyskało już wcześnie stanowczą przewagę stronnic­

two demokratyczne, czerpiące swoje idee z wrzącego, a mętnego źró­

dła francuzkiego teroryzmu. Demokraci nasi mieli szlachetne chęci i pobudki, gorące uczucie patryotyczne i żywe dla sprawy ludu współ­

czucie, ale mieli tćż wiele wad i błędów. Pomijając czczą deklama- cyą, krzykactwo, warcholstwo i tym podobne objawy, grzeszyło to stron­

nictwo manią małpowania poglądów francuzkich i rozbudzaniem nie­

nawiści przeciw szlachcie, uznanćj za kastę zbutwiałą i zgniłą, za nio- przyjaciółkę ludu i wszelkiego postępu. Dowiodło ono tćm nieznajo­

mości rzeczywistego stanu, bo szlachta polska nie była w ó w c z a s ka­

stą, ale znaczną częścią narodu, mającą jedynie pełne poczucie naro ­ dowości i stanowiącą siłę intelektualną kraju. (Dziennik literacki 1862, str. 265 i 273).

2e przeciwko tym zapatrywaniom i naukom demokracyi wy­

stępował w słowie i piśmie autor „Psalmów przyszłości,“ wychowa­

ny i zrosły w wyobrażeniach i tradycyach szlacheckich, to nikogo dziwić nie będzie. Ale Krasiński pojmował daleko szerzćj zadanie arystokracyi. Przedcwszystkiem nie był arystokratą, przyjmującym

D o k o ń c z e n ie . — P a t r z zes zyt ■/.& lip iec, 1 8 8 4 .

184 Z Y G M U N T K R A SIŃ S K I.

za podstawę bytu społecznego przywilćj szlachecki, przeciwnie — jego hasłem było zespolenie szlachty z ludem („z szlachtą polską, polski lud!“ ). Arystokracya bez demokracyi i odwrotnie, są, zdaniem jego,

„rzeczami umierającemi.“ Pierwsze konają w zgłupieniu, w odręt­

wiałości, w letargowym kretynizmie z podejrzliwością wenecką, łoże śmierci otaczając sobie policyantami; drugie w anarchii, w błocie i w krwi, z rykiem hyeny na ustach i z kleszczami k ata w ręku... To jedno tylko „żyje, trwa i w zrasta,“ co p r z e z l u d odzywa się w indy­

widua znakomite, a przez indywidua te p r o w a d z i l u d . Lud jest materyałem , łodygą, arystokracya kwiatem ; owocem zaś jest pań­

stwo całe, jest narodowość cała. A z tego owocu nasienie, to znowu lud, a z tego ludu kwiat, to znowu arystokracya. I tak ciągle c o r a z w z n o s z ą c y m s i ę i p o s t ę p o w y m kręgiem. (W yjątki z listów do Gaszyńskiego. Paryż, 1841).

Z prostego ludu po wszystkie czasy z lemiesza i roli, nie zaś z bruku i z rzemienia wyrastała, zdaniem jego szlachta, bo w pro- stćm wieśniaczym plemieniu zaród wszystkich wielkości narodu. Ten zaród, gdy się z błota otrząśnie, a zachowa twardość i połysk żelaza, nazywa się szlachtą. U nas chłopem i szlachtą w ostatnich czasach, w dawniejszych zaś samą szlachtą wszystko się stało. Coś w tśm sta­

rożytnego, rzymskiego — wielkiego! A zatćm.... I dziś w szlachcie ocalenie kraju — w pogodzeniu się jćj z ludem wiejskim jedyny zaród siły, w przewodzeniu jćj nad tłum am i, jedyny zakład przyszłćj le- pszćj doli... Autor „Psalmów przyszłości“ stoi tu na stanowisku historycznym, kieruje się historyą. To tylko jest prawdą dla narodu, co wypływa z jego historyi, co wyrosło na jego polu, jak zboże lub sośnina. Ktoby cukrową trzciną chciał Mazowsze zasadzić, byłby szalonym, nie muićj szalonym, kto cudzemi politycznemi sposoby....

chce w Polsce działać, cukru z tego nie będzie... Wzrośliśmy szlachtą i upadliśmy szlachtą — przez nią się podźwiguiem! (Kissingen, G lip- pca 1837, w liście do Gaszyńskiego).

Kraj, który stał przez arystokracyą, gdy ta arystokracya ginie, musi przejść przez długie lata poniżenia i podłości. Nie odrazu siły żywotne zgromadzone w nićj mogą kierunek wziąć inny i znów być jasnym płomieniem. Gdzie lud jeszcze niewywyższouy oświatą, tam bez arystokracyi nic nie będzie i być nie może. Lud sam działać nie zdoła uigdy, reprezentanci jego prawdziwi, to arystokracya. Kto po­

rywa rnassy? kto się sam porywa na drogi niebezpieczne, którym tylko przyświeca gwiazda honoru lub sławy? Kto? lud tylko z ary sto kra­

cyą. Lud sam nie umie być przez trzy dni zgodnym i wielkim, lecz wpada w ręce mniejszćj liczby ludzi. (Z listu do Sołtana; Praga, z Augusta, 1836).

Republikańska forma rządu, to zdaniem jego utopia — obecnie niemożliwa, a nieprawdziwa historycznie. „Z jakich ty Judzi złożysz Rzeczpospolitą we Francyi? — pyta Gaszyńskiego, przejętego ideami demokratycznemi. — Czy z kupców, którzy panują, czy z robotuików,

Z Y G M U N T 2K K A SIŃ SK I. 1 8 5

którzy w warsztatach pracują, dzisiaj? Przyznasz mi, że ni jedni ni drudzy nie zdali się do porządku rzeczy, wymagającego największych poświęceń. Pierwsi są chciwi i srodzy, bo władną, drudzy są i

na-n«ra >L° U ’ CIUIW ‘ Przy takim stauie świata dwa syste- m ata byc mogą tylko: despotyzm i anarchia, ale ltzeczypospolitćj być nie może. Marne to marzenia! Ale i w bistoryi nie masz właściwie republiki, iizym był wieczną walką patrycyatu z plebsem. S parta wieczną patrycyatu przewagą. Weuecya była to tyrania kupiecka, otduy Zjednoczone wówczas się chwiafy... Ideał wolnćj republiki nigdy się nie sprawdzi jak każdy ideał, a wszystkie dążenia ku niemu będą krwią oblane i otoczone zniszczeniem. Wielką to pomyłką ni­

szczycieli, ze się mają za restauratorów , za wskrzesicieli, oni są ty m ­ czasem tylko narzędziami — kiedyś ród ludzki wzgardzi nimi, jak my dzisiaj gardzim łańcuchami... JŚa świecie masy idą najczęściej jak bydło, porwane chwilowym eutuzyazinem lub odwiecznym interesem, i,/* listu do Gaszyńskiego; Koma, 17 stycznia 1834).

Ale czem właściwie jest u Krasińskiego republikanizm? Oto w iecznie tylko s iłą odporną, siłą niszczącą, usiłującą n a g r u z a c l i coś wznieść, a zatem czy tak burzy, czy tak, zawsze burzy. (W ie­

deń, 5 kwietnia 1837. VV odpowiedzi na krytykę „Niebosluej“ przez Uinclia). liepublikani noszą niewłaściwą nazwę, nie należą bowiem do ltzeczypospolitćj, ale do pospolitej rzeczy. W ykarmieni dawnemi frazesami, me domyślają się, że świat o jednę otchłań dalćj postąpił, ze om mają prawo tylko częścią być, nie zaś całością, (ltom a, 23 grudnia 1840).

Pod wpływem smutnych wypadków z r. 1846, zaostrza się jego niechęt ku demokracyi. Cieszy się, że na emigracyi, ,,demagogi pój­

dą, w psy“ i że pokażą się skutki ich złej wiary, me Chrystusowych pojęć, m ałpiarstwa i)3 r. i hajdamaczyzuy. „Nachylą się umysły, wziąwszy przeważnym i krwią zlanym czynem 180 trupam i szlachec- kiemi w pysk, ku przekonaniu, że jedność ześrodkowana w władzy jakiejś potrzebna i że duch szlachty polskiej bohatćrski, poświęcony, oezprzesądny, wyższy milionkroć od wścieklizny zwierząt rozpasanych z jednćj strony, a ou wścieklizny zwierząt ukonstytuowanych z dru­

giej.“ Był przekonanym, że środ owych demagogów na emigracyi działa gęsty deszcz jak na Danaę sypany z rubli—i że kiedyś wyświe­

ci się tam zbiorowa zdrada... (L listów do Gaszyńskiego; Nicea, 25 marca i 14 kwietnia 1846).

Dwie apostazye grożą, zdaniem Krasińskiego, narodowi. Obie żądają od mego, aby zupełnie zerwał z przeszłością, z wiekami, które jego zasługę ziemską składały i wyrobiły mu na ziemi ciało widome.

O jednej nie potrzebuję mówić... druga, to: Demokracya. (Por. listy do Gaszyńskiego z 2y maja, z 9 listopada 1847 i z 2 marca 1848).

i ' r ze po w l a d a ł , że kłótliwa szlachta na 24 godzin przed wybuchem rewolucyi tak się zlęknie i spoi strachu spójnią, że utrzym a się zwy- cięzko przeciw czerwonym. Lecz przyjdzie dzień zwycięztwa i sy­

T om III. S ierp ień 1884. u

nów „B aala,“ krótkiego wprawdzie, jednak niechybnego. Ale dziecko nim się sparzy, kazań o ogniu nie zrozumie. Tak samo i lud. Do­

piero nazajutrz po zwycięztwie zrozumie to olbrzymie dziecko, że ta- kiemi środkami raju się na ziemi nie otrzyma, a wtedy pochyli czoło w dół i serce podniesie ku Bogu!... (Z listu do Sołtana z Dadeu, 29 sept. 1851). Motłoch i despotyzm, to ród jeden, dążność jedna, okru­

cieństwo jedno, zawiść taż sama — z góry, z dołu, jedna zwierzęcość, jednakie rozpasauie się natury ludzkićj bez Boga, wędzidła, czci i su­

mienia, na wszystko co nieludzkie, na wszystko, co pyszne i podle zarazem. Okresy cywilizacyi kończą, się zwykle potwornym nastro­

jem, złożonym z tych dwóch potęg. Wszystkie pośrednie szczeble społeczeństwa przepadają pod ich ciosami, a potśm i one same od razów sobie zadawanych giną także we krwi, w błocie, w kale, w hań­

bie, i w niemocy. Przekleństwo im! (W yjątki z listów do Gaszyń­

skiego, z Badeu, 1851).

Komunizm, powiada, jest szaleństwem w obecnych stosunkach.

Stan komunistyczny państwa może być celem, ku którem u cięży histo- rya świata, ale to jako najwyższy stan społeczny i dlatego, aby nie być najstraszniejszą ironią, najszaleńszym despotyzmem, m u s i nastać dopiero w dni owe, gdy Chrystusowe oświecenie wszystkich uświęci.

Dziś jćj niepodobna zastosować. Czy ją lud zrozumie? .Nie. Lud tylko własność zrozumie, bo jćj pozbawion, a nie wyzucie wszelkiej własności. Jedyną radą przyjąć za zasadę prawo, nadające włościa­

nom własność gruntów, przez nich posiadanych i uprawianych. ( Wy ­ ją tk i z listów do Gaszyńskiego, Nicea, 1846j. K rasiński był zwolen­

nikiem teokracyi pojętćj w duchu chrześciańskim. H istorya rodu ludzkiego, poczęta od teokracyi, zdąża ku teokracyi. Papiestwo jest także jednym z kształtów teokracyi. Ostateczny kształt rozwoju ludzkości będzie teokracya i to podobna do rzymskiej, papieskiej, w tern znaczeniu, że ten sam pierwiastek religijny, będzie i świeckich rzeczy rządzicielem, natchnieniem i świętością. (List do St. Koźmia- na z 2 maja 1847).

1'eorya społeczna, jaką widzimy w „Nieboskićj,“ mało co się zmieniła. „Psalm miłości“ rozwija ją tylko szczegółowo, a w kores- poudencyi znajduje zupełne potwierdzenie. Czy widzisz owe tłumy stojące u bram m iasta wśród wzgórz i sadzonych topoli— namioty roz­

bite — zastawione deski długie, okryte mięsiwem i napojami, podparte pniami, drągami. Kubek lata z rąk do rąk, a gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groźba, przysięga lub przekleństwo. On lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc i błyszcząc wśród tysiącow. Czy widzicie, jak oni czekają niecierpliwie, szemrzą między sobą, do wrzasków się gotują — wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczochranemi włosy, w łachmanach, z spiekłemi twarzami, z dłoniami pomarszczonemi od trudu — kobiety przybyły także, ich matki, ich żony, głodne i biedne, jak oni zwiędłe przed czasem, bez śladów piękności— na ich twarzy kurzawa bitśj drogi—na ich łonach

1 8 6 Z Y G M U N T K R A S IŃ S K I.

poszarpane odzieże, w ich oczach coś gasnącego, ponurego, gdyby przedrzeźnianie wzroku. Ale wnet się ożywią... Kubek lata wszę­

dzie, obiega wszędzie Niech żyje kielich pijaństwa i pociechy!...

(Z „Nieboskićj,“ część II, 3).

Tak wygląda lud. — Nielepićj i szlachta. Oto kroczy orszak zgarbionych i smętnych, trzymający w ręku, dźwigający na plecach dawne jakieś miecze, kolczugi i hełmy. Stanęli, wybierają dam asceń­

skie złoto, perskie turkusy, z ojcowskich tarcz oddzierają dyam enty od buzdyganów i szabel — by ślad ostatni starożytnój chwały ponieść kupcom na sprzedaż... I syny dzielnych wstały i szły wyżćj, trzym a­

jąc ku kupcom wyciągnięte dłonie i prosili się głosem uniżonym, aby mogli wstąpić między książęta i handlarze... („Nieboska,“ część I, 2).

O godność szlachecką, rodową, szło mu wiele, wymagał od wiel­

kich imion czynów wielkich, bohaterskich. Tęczyński, straciwszy dwóch synów, podpisywał się zawsze „ultimus virorum de Tenczyn.“

„My— dodaje K rasiński—wszyscybyśmy się tak podpisywać powinni...

(Krasiński w listach do Sołtaua str. XII). Sam arystokrata z krwi i przekonań, nie patrzył różowo na swój stan, zwłaszcza na współ­

czesną arystokracyą w Królestwie. „Co opłakanćm jest — donosi Sołtanowi z Warszawy, d. 12 maja 1844, co doszło do n a j u n i ż e ń - s z e g o p o n i ż e n i a , to historyczne imiona. Młodzież, która niemi obarczona, zupełnie pozbawiona potrzebnej siły do ich udźwignienia, nawet wyobrażenia nie mają co godność jakabądź, a dopieroż co szla­

chetność najlepszych i najdzielniejszych a Q in io ę x ę a zo ę ] Szynk z jednej strony, a kam erjunkrostwo z drugiej i ślepa bezwiedza z trze­

ciej, ignorancya nieskończona, oto ich piętna! Wszyscy ożyją, da Pan, co w niebie, ale oni — i to mu łzy wydziera — o n i n i e ! “

Nigdy nie przypadało mu do serca towarzystwo wielkiego świa­

ta, ani go zajmowały jego „komeraże, intryżki, klucze na połach fraka i gwiazdy na pętlicy.“ (W liście do Sołtana z Wiednia, dnia 16 gru­

dnia 1835).

„Świat tutejszy polski — pisze w rok później z W iednia do Soł­

tana, a mówi tu naturalnie o arystokracyi,— świat tutejszy składa się z wielu członków. Nie uwierzysz, co za plotki, przegryzki, śmieszne dumy i drobne podłości, źle mówię drobnych podłości niema, najdro­

bniejsza jest już morzem hańby. Dlatego tćż stronię od nich i nie­

nawidzę ich głupich wieczorów.“ Bywał tylko u książąt Konstan­

tych ***. Dom dobry, szlachetny ale smutny i pusty, podobny do tych pałaców włoskich „kędy przy obrazach Rafaela i gzymsach zło­

conych powój gruzów się rozplata.“ Przyjdziesz w wieczór, zastaniesz rodzinę we troje siedzącą w ogromnym przepysznym salonie. Ojciec zda się zasypiać, m atka dumać o smutnych dzieciach, córka o sm u­

tniejszych jeszcze, bo o swojćj przekwitłej młodości. Na jćj pięknćm czole już widać zmarszczki namiętności czy smutku ślady. Pójdziesz do *Ąt* obaczysz rozumną żmiję w ciemnej o dwóch świecach komnacie.

Sploty jój przebiegłości nieustannie czujesz koło siebie. Pochlebia ci,

ZY G M U N T K R A S IŃ S K I. 1 8 7

188 Z Y G M U N T K R A SIŃ S K I.

by potćm urągać się z twojćj zyskanćj ufności, kładzie ci w uszy ba­

śnie i tajemnice, by umysł twój zablichtrować. Przyjaźń ci przyrze­

ka, aby ci szkodzić i męczy się na wszystkie strony sama, byś ją admi- rował. P ająk to nadęty miłością własną, co nigdy nie pęka i dlatego straszny.”

Teraz inna grupa z tego świata. A... siedzi w chwale swojćj i żony swojćj, i córki swojćj i klucza swego. To pół boga z peruką Ludwi­

ka XIV na głowie z angielskiemi guzikami, na frak u — „G uarda e pas­

s a ”... „In n i z starych bab i mężczyzn mdłych złożeni, emetykiem są dla duszy mojćj” ... (Krasiński do Sołtana z Wiednia dnia 7 stycznia

1837 r.).

Jakżeż mocno odbijał od tćj rzeczywistości, jak sam przyznaje i d e a l n y obraz tych co palili się wciąż ofiarą na ojczyzny ołtarzach, których pierś kwitnęła w blizny... co byli żniwem trupićm na wszyst­

kich polach bitew, albo posiewem idei cbrześciańskićj po całym świecie.

, , N a a lp e j s k i c h s k a l wyżynie, P o Aróilziemnych fal błęk ic ie , N a ita ls k im A p e n in ie ,

N a h is z p ań s k ic h S ie r r ó w szczycił', N a g e r m a ń s k i c h niw r ó w n in ie ,

P o m o s k ie w s k ic h w s zys tk ich lo d ac h , N a f r a n c n z k ić m k ażddm p o l u ,

P o wszech zie m ia ch , po wszech w odach, Si eli przyszły P o lsk i siew!

Boże z ia rn a — w ła s n ą krew I wy, gyny to g o b ó lu !” ...

Jak mu był drogi stan szlachecki w swćj wielkości, tak nienawi­

dził merkantylizmu, episerstwa, burżuazyi, wcielonćj w osobie bankie­

rów i przechrztów, przechadzających się po Karlsbadach i Marienba- dach, celników żydowskich, spanoszonych po r. 1831 arendą, wziętą od rządu na wódkę i tym podobnych ludzi, gadających o swoich kucha­

rzach, apartam entach, o balach dawanych w zamku pod kolumną Zy­

gmunta, w których figurują na pierwszćm miejscu „razem z aj waj!“ ...

"Widział w Marienbadzie w sezonie letnim r. 1836 jeden egzem­

plarz tych panów, z m atką i z siostrami, wlokący się za tymi żydami z prawdziwie świętą rezygnacyą... rozmawiający z nimi, jedzący, pi­

knikujący— zupełnie im oddany... Serce mu się krajało na widok tych „pomyi warszawskich“ tćj „brahy skiśniułych gorzelników i pi­

wowarów“ ... Te figury naszego t i e r s - e t a t gorsze tysiąc razy niż niemieckie bankiery i episiery francuzkie porównywał do a g e n t s de c h a n g e , czekających w przedsieniu llotszyldów. Łzy cisną mu się do ócz, bo widzi jak „wali się z pieca na łeb“ ostatek godności naro- dowćj, jak z nędzy i hańby powszechnćj korzystają niemcy i żydzi—

ja k „żydzi wszędzie i żydzi tylko mają wpływy, znaczenie, potęgę, do­

ZY G M U N T K R A SIŃ S K I. 1 8 9

statk i“ ... (Z listu do Sołtana dnia 1 augusta 1836 r.). Nic śmie­

szniejszego nie było dlań nad tę namiętność, z którsj. ci przechrzty i kram arze kwapią się naśladować ubiór, poruszenia, słowem układ cały szlachty przeszłego wieku. Usługa największa, k tó rą oddać mo­

żna krajowi zależy na tćm, aby tym przechrztom i przemyślnikom nie dozwolić monopolu wszelkich bogactw i wpływów moralnych. W Pols­

ce bowiem jest t i e r s ć t a t nie narodowy, przybył z Niemiec lub z P a­

lestyny, własnego nigdy nie było w Polsce. ' W darł się on do Polski z prawami cudzoziemskiemi, odwoływał się do M agdeburga, zarzucił Polskę cudzoziemszczyzną, zdobył ją i zgnębił m oralnie i ducha sło ­ wiańskiego, rodzinnego w nićj zatarł. Episier we Francyi może ci czterdzieści lat zwycięztw przytoczyć i nazwać je swojemi, co ci prze­

chrzta, co niemiecki rzemieślnik w Warszawie, co ci za chwały i czy­

ny opowiedzieć zdoła? (Z listu do Gaszyńskiego dnia 6 lipca 1837 roku1).

Czćm są istotnie „te żydy wśród świata naszego?“ Oto duchownym zabytkiem, nietkniętym, nienaruszonym ideału ojczyzny starożytnej, pogańskićj. Z tym starym ideałem żyją wśród wyższego ideału, wśród Chrześciaństwa. Odgraniczywszy się od całćj ludzkości sta ra ją się pod swoję jednostkę całą ludzkość podciągnąć, lub swoją jednostką ludzkość całą zamordować. Mój Bóg jest Bogiem zazdrosnym, Bo­

giem Gniewu, każe zabijać cudzoziemców, rugować inne ludy z ich ojczyzn, by moja ojczyzna pierwszą się stała przez zniszczenie ludzko­

ści”... To żydowska miłość ojczyzny—głównie dlatego wydają mu się żydzi „podłymi, obrzydliwie szkaradnym i” lecz i dlatego, że gdziekol­

wiek idzie o ludzkość — cofają się. Ni plac boju ich nie ujrzy, ni wiedza chrześcianska ich nie widzi na swoich katedrach, a wszystko chcą za­

bić „zabić na swoję korzyść,“ „działając przez wieczną podłość.“ (Wy­

jątki z listu Zygmunta, Miiuich 1848 r.).

Mimo to, kierując się zasadą wszechmiłości, polecał polakom, re ­ prezentantom najwyższego ideału chrześciańskiego, tym „najniższym ludziom nowożytnćj epoki“ służyć, pomagać, z sobą równać—słowem zbawiać. (W yjątki listów Zygmunta, tamże str. 165).

Szeroki widnokrąg poety-myśliciela ogarniał swym wieszczym wzrokiem całą ludzkość w teraźniejszości, przeszłości i przyszłości. Wiek obecny, a miał na myśli epokę po r. 1840, był zdaniem jego wiekiem przejścia. Cechują go dziwactwa, szaleństwa, głupstwa i ciągle sprze­

czności. Poronienie lub zawczesny zgon ludzkich czynów i pomy­

słów napisane czerwonemi literami na jego czole. Jestto pora brza­

sku, niedopełniona, przeklęta, ale potrzebna, konieczna nawet na to, by z łona nocy zupełnej weszło słońce jasne. Ten brzask dnia trw a kil­

ka chwil tylko w historyi rodu ludzkiego, może ogromnie dtugo po­

trwać, tak długo nawet, że pokolenie, które się pod jego śniadem świat­

łem urodziło, pod temże światłem skona. Sprawiedliwość i mądrość Boża rozmierzona na wieki, a my lat kilku tylko dziedzicami jesteśmy,

więc co błogosławieństwem w istocie rzeczy w całości dziejów, nam w cząstce tychże dziejów żyjącym i przemijającym wydać się może przekleństwem. (Z listu do Sołtana, Iloma 21 maja 1841 r.).

Czasy współczesne są dla Krasińskiego dojrzałym wyrazem upa­

dku i podłości. Masami brani ludzie są ,,zwierzętami głupstwa lub dzi­

kości. Szlachetne osobistości są wyjątkowe. Ale na takie przerobią się kiedyś i masy, bo w ludzkości jest postęp powolny i „przyjdą cza­

sy lepsze od naszych.” (Do tegoż, z Monachium 10 listopada 1841 r.).

Było to bowiem pewnikiem nietylko Krasińskiego, ale całego naszego społeczeństwa po r. 1831, wyczekującego zbawienia kraju z niebios, że Ojca Niebieskiego pomoc i ratunek objawi się widomie. Nas właśnie którzyśmy skosztowali, co życie i co grób, zarazem nas z całym zapa­

łem życia i z całą mądrością grobu, przygotowała Opatrzności ręka, byśmy odkupili całą ludzkość, przechodzącą w sferę czynu. Nim to jednak nastąpi musi przejść ludzkość przez sferę rozprzężenia i a n a r­

chii i chaosu. Taką epoką przesilenia były zdaniem Krasińskiego czasy mu spółczesne. W okręgach religijnych wszędzie rozbrat...

W dziedzinie wiedzy filozoficznej pewność, ale braku tylko, dowód, ale krytyczny tylko, że przeszłość nie zdolna potrzebom ludzkości zadosyć uczynić. Cały rój zagmatwany mniemań, teoryi, przypuszczeń, syste- matów... Wszystkich wieków, co przeszły nad ludzkością marzenia, nadzieje, szlachetne wiary i straszne bluźnierstwa, herezye chrześciań- skie, panteizm, dualizm i monoteizm, idealność wyłączna i zmysłowość wyłączna wskrzeszona, razem jedne na drugie zasuwające się tak, iż trudne do poznania, a wszystkie wołające do nieba o dzień sądu, 0 chwilę rozstrzygnienia, same proszące się o śmierć by się prędzćj przemieniły i zmartwychstaly. Oto obraz cywilizacyi współczesnćj, odmalowany przecudnie w Przedświcie. (W przedmowie spisaućj dnia 17 marca 1843 r.).

Stan całego świata arcydziwny, zdawał mu się zdążać ku dniom bardzo ważnym. Gazety ówczesne pełne co chwila najdziwaczniej­

szych czy odkryć, czy zdarzeń, czy przeczuć. P lan eta wyrachowana wprzód matematycznie przez Łaverriera, że być musi koło U ranusa, 1 wnet potćm odkryta teleskopowo; eter, ból nerwom odejmujący, pełen dziwnych tajemnic o śm ie rc i, bawełna przemieniona nagle w proch, balonom kierunek dany, ci wszyscy, zasypiający, w K arlsru­

he, nagle od rozlanego gazu i nieczujący płomieni pożaru. Ma-

he, nagle od rozlanego gazu i nieczujący płomieni pożaru. Ma-

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 3 (Stron 186-200)