• Nie Znaleziono Wyników

MOJE WSPOMNIENIA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 3 (Stron 72-95)

U S T Ę P Z N IE W Y D A N Y C H P A M I Ę T N I K Ó W

J ^ E O N A p E M B O W S K I E G O .

Teraźniejszemu pokoleniu polskiemu, a mianowicie mieszkań­

com Warszawy, nie potrzeba szczegółowo przypominać, kto był zm ar­

ły przed kilku laty w Warszawie, kasztelan Leon Dembowski, z k tó ­ rego pamiętników ogłaszamy ustęp, odnoszący się do stosunków trze­

ciego dziesiątka naszego wieku, mało dotąd badanych i nie dosyć wszechstronnie znanych. Dembowski cicho gospodarował przez czas pewien w ojczystych swoich Klemontowicach i Bronicach, większość jednak życia i to przeważnie na służbie publicznćj w Warszawie prze­

pędził. W arszawa była drugim jego domem, a jak 011 zżył się z nią zupełnie, tak i mieszkańcy stolicy królestwa kongresowego w pochy­

lonym, wychudłym, posiwiałym staruszku, uznawali swojego stałego obywatela. On sam, zawsze starannie ubrany, wygolony i świeży, ele- ganckiemi manierami towarzyskiemi, przypominał jeszcze obyczaje z końca zeszłego i początku bieżącego wieku, pełen blasku dwór pu­

ławski, na którym się wychował i uprzedzającą grzecznością wiele serc jednał.

Dembowski Leon urodził się w Puławach r. 1789, tegoż samego dnia co Leon Potocki i dla tego obadwaj jednakowe dostali imiona.

Matka jego była serdeczną przyjaciółką ks. Izabelli Czartoryskiej, ge- nerałowćj Ziem podolskich, to tćż wszyscy z m atką Dembowskiego spokrewnieni, uważani byli w Puławach, jakby należeli do rodziny książęcej. Wychowanie tćż młodemu Leonowi dano jaknąjstaranniej- sze, a po szczegóły, odnoszące się do dzieciństwa i młodzieńczego wieku autora Pamiętników, odsyłam czytelnika do pierwszćj ich czę­

ści, ogłoszonśj w r. 1882 w Ateneum.

Z Puław przeniósł się Dembowski do Warszawy, z zamiarem zapisania się na istniejące tu podówczas kursa prawne i w celu rozpo­

częcia praktyki urzędniczćj. Lubo zamiar pierwszy nie był do urze­

czywistnienia łatwy, kursa te bowiem mocno kulały, za to przy sto ­ sunkach, jakie mial Dembowski, nietylko urzędnicza praktyka, ale w całćm znaczeniu tego słowa praca spadła na niego.

Kiedy po kongresie wiedeńskim utwarzano Królestwo, cofnął się Dembowski na wieś, ale tu p r o c u l n e g o t i i s nie mógł długo zo­

stawać, gdyż współziemianie w r. 1817 wybrali go na posła do sejmu z powiatu Kazimierskiego.

Dembowski, posłując przez czas dość znaczny, m iał sposobność wykazać wybitne swe prawnicze, adm inistracyjne i finansowe zdolno­

ści, to tćż wszystkie partyje za rozjemcę go brać zwykły; ks. Adam Czartoryski cenił wysoko jego światło, a już w chwilach wzburzonych żołnierskich namiętności generała Chłopickiego, jeden tylko Dembo­

wski miał do niego przystęp.

Z tych waględów w wypadkach współczesnych sprawował ważne zadanie, o którćin jednak bardzo mało zwykł mówić, ze względu na siebie samego, chociaż w r. 1831 powierzonym mu zostało ministeryum skarbu.

Polityczne zmiany usunęły na pewien czas Dembowskiego do zajęć rolniczych; ale w chwili zagajonych reform administracyi Kró­

lestwa, postanowiono korzystać z jego doświadczenia i powierzano mu kierunek różnych gałęzi rządu, jako to: komisyi spraw wewnętrz­

nych, komisyi oświecenia, a nakoniec komisyi em erytalnćj.

Dembowski, szczególnićj w kwestyach fachowych, b ra ł się nieraz za pióro i szczególnićj w „Przeglądzie naukowym,” założonym przez jego syna, Edwarda z Hipolitem Sldmborowiczem, wiele artykułów jego znajdziemy. Główną jednak po nim spuścizną są obszerne pa­

miętniki, zatytułowane: „Moje wspomnienia.”

Książę Władysław Czartoryski gromadzący wszystkie możliwe m ateryały do życiorysu swojego ojca, od rodziny po zmarłym kaszte­

lanie Dembowski nabył także rękopis jego Pamiętników. Rękopis ten składa się z czterech grubych tomow w formacie arkuszowym i zaczy­

na się od opowieści o rodzinie Dembowskich, oraz od chwili urodzenia autora. Opowiadanie ciągnie się koleją lat do końca 1831 r., a brak jest rękopisu z czasu od r. 1808— 1813. Z początku zapewniano nas, że książę Czartoryski nabył całą po Dembowskim spuściznę, to tćż byliśmy tego przekonania, że tom, obejmujący wypadki z lat powyżćj wymienionych, z wielką stratą dla potomności, jako odnoszący się do epoki stosunkowo mało znanćj, został uroniony. Teraz atoli docho­

dzą nas wieści, że Dembowski Pamiętniki swe spisywał aż do r. 1865 i że reszta ich ma się dotąd w ręku rodziny znajdować. Cieszymy się więc nadzieją, że szczęśliwi ich posiadacze pozwolą z nich publiczności polskićj korzystać, a może tćż znajdzie się u nich także tom braku­

jm y.

Książę Władysław Czartoryski z właściwą, a znaną uprzejmo­

ścią, nietylko, że z tych pamiętników tak samo, ja k ze wszystkich owych bogatych zbiorów pozwolił nam korzystać, ale nawet upowa­

żnił nas do publikowania części, które za więcćj ważne i zajmujące uznamy. Robimy to chętnie, raz dlatego, iż jesteśm y przekonania

7 0 m o j e w s p o m n i e n i a.

tego, że czytelnikom przyjemność sprawimy, a powtóre, że z czasem znajdzie się może wydawca, który całość ogłosić zechce.

Główną podstawą wychowania bogatej naszćj młodzieży w koń­

cu zeszłego i na początku bieżącego wieku, był klasycyzm przefiltro- wany przez francuzki alembik. Nie był to humanitaryzm w czystćm znaczeniu tego słow a, ale raczćj wykształcenie encyklopedyczne.

W umysłach, w ten sposób w drogę życia wyposażonych, widać przy­

gotowanie do praktycznego życia, ogładę i wykształcenie ogólne, ale brak systematu, metody, tych rzeczy właśnie, które daje porządnie przebyta szkoła. Dembowski od współczesnych swoich tćm się wy- różniał, że pola nigdy nie zależał, czytał dużo i ciągle szedł z ruchem współczesnym; jednak mimo tej pracy, a umysłu z natury trzeźwego i jasnego z poglądem ogólnym na rzeczy, nieraz mordował się i porał i brak metody, jako główna wada daje się spostrzegać w jego Pamię­

tnikach.

W ymagania takie przykładać do Pamiętników, byłoby to może rzeczą zbyt pedantyczną, trudno je bowiem uważać za coś więcćj, jak za spisanie faktów, w których się uczestniczyło, lub o których się sły­

szało. U Dembowskiego atoli tak nie jest. Jego pamiętniki nie są ciągle prowadzone w jednym i tym samym tonie. Czasami jest to opowiadacz anegdotyczny, towarzyski niemal gaduła, to znowu prze­

rzuca się na pole historyka i krytyka, chce wszystkie fakta uogólnić, wyszukać dla nich jedno wspólne źródło i podług danój zasady je upo­

rządkować. W takich razach chwieje się zwykle i słabnie, i mimo bogatej w szczegóły wiedzy, niedostaje mu właściwego, a odpowie­

dniego punktu zapatrywania. Niemnićj przeto sumienność w zapi­

sywaniu pojedyńczych szczegółów, krytycyzm, prawda, a szczególnićj cechujący go objektywizm, sprawiają, że zarówno zwolennik, jak i nie podzielający jego zapatrywań, weźmie chętnie pismo jego do ręki.

P a ry ż , d . 2 5 lipoa 1 8 8 3 r . ASr.

M O JE W SPO M N IE N IA . 7 1

Znaczną część tego roku (1830) spędziłem w Warszawie. Sejm w maju i czerwcu przetrzym ał mnie w stolicy. W lipcu dopićro wró­

ciłem do Klemeutowic, które znowu opuściłem w końcu października dla zasiadania w sądzie najwyższćj instancyi.

15-go sierpnia obchodzono w Puławach imieniny księżnv Maryi Wurtembergskićj. Zjazd tego roku był nader liczny. Ordynat Za­

moyski, prezes generału, kasztelanowie: Kochanowski, Koźmian i ja, ks. wojewoda Czartoryski i mnóstwo innych osób przybyło na ten fami­

lijny obchód.

Będąc sąsiadem najbliższym P uław , razem z moim teściem po­

rzuciliśmy Klementowice ') zrana, a, przybywszy do Puław koło go­

dziny 9 zrana, razem z Koźmianem udaliśmy się do M arynek, gdzie mieszkał nasz prezes.

Wkrótce przybył tam i ks. Adam, przynosząc dopićro co odebra­

ne z poczty dzienniki.

Nie było jeszcze wówczas w Europie ani linii telegraficznych, ani kolei żelaznych, ani nawet związku między W arszawą a Paryżem w prostéj linii drogami bitemi, ztąd pochodziło, iż kiedy obecnie m a­

my z Paryża wiadomości telegraficzne w kilka godzin, a dzienniki pa- ryzkie już 3-go dnia są u nas czytywane, w owćj epoce, o którćj piszę, we dwa tygodnie dopiéro odbierano też dzienniki, a najprędsze wiado­

mości, przez kuryerów przesyłane, zaledwo 6-go dnia do Warszawy dochodziły.

Wchodząc ks. Adam rzekł: — Rewolucya w Paryżu!— Dzienniki, które wara zaraz odczytam, zawierają nader niejasne doniesienia. To tylko pewna, że dyuastya Burbonów zepchnięta z tronu. Lecz co d a­

lej będzie? czy wybór innéj? czy powrót Bonapartych? czy Rzeczpospo­

lita?—jeszcze nie da się rozstrzygnąć.

Odczytał nam dziennik „Les Débats,” w którym dnie lipcowe już były dosyć dokładnie opisane.

Nie będę powtarzał opisania tych wypadków, które są powsze­

chnie wiadomemi: po kilkodniowych zapasach ludności, połączoućj z gwardyą narodową, ustąpić musiał Karol X z Paryża, a następnie z Francyi.

Za wpływem generała Lafayette, wyniesiono na regenta Ludwi­

ka Filipa, ks. Orleanu, syna; owego księcia, który się przezwał za pierwszéj rewolucyi Egalité i którego intrygi pozbawiły tronu Ludwi­

ka XVI.

Wkrótce z regenta Ludwik Filip ogłoszony został królem i tyra sposobem zapobieżono utworzeniu Rzeczypospolitéj.

Odczytanie tych wiadomości wywarło niesłychane na wszystkich umysłach wrażenie, lecz szczególnie Koźmian nie mógł się uspokoić.

Trwożył się ciągle, jakby przeczuwał nastąpić mającą burzę, lecz szczególnym zwrotem myśli, który nim zawładnął, przypisywał wy­

padki, które miały miejsce w Paryżu, a które, nie wątpił, że wywrą wpływ i w Polsce, jedynie szkole romantyków i otrzymanéj przewadze nad klasykami. — Ten nieszczęśliwy romantyzm,— mówił o n —spaczył nietylko wyobrażenia o pięknem, lecz również i wyobrażenia o m oral­

ności, o poszanowaniu praw i prowadzi do rozstroju całego towa­

rzystwa.

Zapewne, że Koźmian mylił się co do źródła wypadków, lecz przyznać należy, iż przeczucia jego sprawdziły się. Duch ten

rewo-') T e ś c ie m D em b o w sk ieg o b y ł s e n a to r K o o h a u o w s k i — w ieś K le m e n - to w io e, p o ło żo n a w d zisiejszćj g u b e rn ii L u b e ls k ie j, b y ła w łasn o ścią D e m b o ­ w skiego.

7 2 M O JE W S P O M N IE N IA .

lucyjny, który wziął początek we Francyi, wkrótce ogarnął i półno­

cne części związku niemieckiego.

Nastąpiły kolejno zaburzenia w drobnych państwach rzeszy, a uwieńczyło ten zwrot polityczny oderwanie się Belgii od Królestwa Niderlandzkiego.

I w W arszawie zaczęły się także okazywać jakieś poznaki pod­

niesionego ducha, posunięte do zuchwalstwa. Nie daję wprawdzie wiary twierdzeniom Mochnackiego, który intrygi kilkunastu zapaleń­

ców poczytywał za związek potężny już w końcu r. 1825 istniejący z zamiarem podniesienia buntu podczas koronacyi i do którego wplą­

ta ł imiona poważne, którym się ani śniło popierać te bez celu zamia­

ry; lecz nie mogę zaprzeczyć, iż wypadki we Francyi, Niemczech i Bel­

gii, miały wpływ nader potężny na losy naszego kraju.

W końcu września dymissyonowany oficer, starający się o posa­

dę w magistracie Warszawskim, gdy na podaną prośbę nie otrzymy­

w ał od prezydenta, radcy stanu Wojdy, innćj rezolucyi jak kilka słów cierpkich, tonem imponującym wyrzeczonych, spotkawszy go na ulicy Długiśj, kilkakroć laską uderzył. Wypadek ten, który w innym czasie byłby surowo i natychmiast ukarany, tą razą przeszedł przecie bezkarnie. Aresztowano wprawdzie oficera, lecz, że JW . Wojda nie zjednał sobie zamiłowania obywateli warszawskich, utworzyło się silne stronnictwo, twierdzące, że obelga podobna spełniona na ulicy a za- tćm nie w czasie urzędowania, nie może być jak tylko przedmiotem obrazy osobistej, ulegającój zwykłemu postępowaniu karnemu.

Zdanie to ściśle konstytucyjne, znalazło uznanie władz. Posta­

rano się o złożenie kaucyi, oficer uzyskał wolność a następnie wybu­

chłe powstanie uwolniło go od wszelkićj odpowiedzialności.

O tćm całćm wydarzeniu doniósł mi listownie JW . Kochanowski, domieszczając, iż coś horyzont w Warszawie zaczyna się zciemniać.

Mnie wypadała kadencya zasiadania w sądzie najwyższym od 1-go listopada. Miałem już od Marca najęte mieszkanie w Warszawie na Nowym świecie, w domu, dawnićj Petesta, obecuiep. Wojnarowskie­

go, urzędnika w biurze JW -go Nowosilcowa.

Zajmował on z rodziną część mieszkania na dole, od frontu by­

ły także dwa sklepiki z wiktuałami. Na 2-ićm piętrze mieszkał JW -ny Grejbner, także urzędnik wyższej rangi JW -go Nowosilcowa, który późnićj był prezydentem miasta Warszawy.

Opuszczając Klementowice w końcu października wziąłem z so­

bą jedynego syna, Edwarda i ojca mojego. Pozostał w Klementowi- cach nasz przyjaciel pan Piramowicz, dlatego, zostawiwszy jednego służącego do strzeżenia domu, pokojów nawet nie pozamykałem, zo- stawując wszystko otworem pod pieczą pana Piram ow icza, który mie­

szkał o kilkadziesiąt kroków w oficynie i m iał przy sobie trzech słu ­ żących. Był to bowiem człowiek majętny, który, aczkolwiek posia­

d ał wielkie dobra Puchaczew, wolał mieszkać w Klementowicach

M O JE W S P O M N IE N IA . 7 3

T o m I I I . L ip iec 1884. 10

74 M O JE W S P O M N IE N IA .

przy dawnych przyjaciołach jak z liczną kolateralną rodziną w Pucha- czewie.

Przybyłem do Warszawy 28-go października. Nazajutrz zrana o 6-tćj udałem sig do Belwederu do W-go ks. Konstantego. Było je ­ szcze zupełnie ciemno. Schody i pokoje lampami oświetlone, w przed­

pokoju ściany ozdobione rysunkami i sztychami, wyobrażającemi ubio­

ry wojska polskiego i rozmaite rasy koni.

W sali audyencyonalnej na dole adjutant służbowy czynił honory a razem spisywał imiona i nazwiska żądających posłuchania, wska­

zując każdemu, jakie miejsce ma zająć.

Tymczasem przechodziły posyłki od piechoty i jazdy, dążące do dalszych pokojów dla zameldowania się W-mu księciu.

W-ki książę przywiązywał największą wagę do meldowania się tych posyłek, dla tego generałowie i oficerowie każdego żołnierza k il­

ka razy oglądali, czyli wszystko w jego ubiorze jest w porządku, a mi­

mo tego bardzo często wydarzało się, iż dowódcy dostawali się pod

„O rła“ za popełnione pomyłki w meldowaniu się, w maszerowaniu lub zwracaniu się. Zwykle w podobnych audyencyach ustawiano woj­

skowych w jednćj linii, cywilnych naprzeciwko. W -ki ks. po wyjściu najprzód rozmawiał z wojskowymi, następnie z cudzoziemcami i, je ­ żeli pomiędzy nimi znajdowali się francuzi, W-ki ks., który m iał wie­

le dowcipu, tych ostatnich preferował, a nawet czasem zapraszał ich na dłuższą pogadankę.

Tą razą, kiedy się zbliżył do mnie, i gdy mu oświadczyłem, że przybyłem do Warszawy dla zasiadania w sądzie najwyższym, obej­

rzał mnie i rozpoczął konwersacyą: — ,,Mais Vous avez l'air d’un lieu­

tenant de cavalerie,“ — a to z powodu, źe wedle przepisów miałem buty palone z ostrogami. Po czein wypytywał się, czy całą zimę przepędzę, gdziein obrał mieszkanie? i tym podobne kwestye, któ­

re w ówczasowyin świecie uchodziły za oznakę grzeczności.

Ponieważ o W-m księciu już mało wzmiankować będę, jeszcze ra z—może powtarzam się—lecz napomknę, że, o ile był surowym na placu Saskim i w rzeczach dotyczących służby, to w towarzystwie, w którćrn miałem sposobność bardzo często go widywać u JW -nej Gutakowskićj na Grzybowie, gdzie przybywał wieczorem dla widze­

nia się z panną Grudzińską, był rzadkićj uprzejmości dla wszystkich.

Prowadzący ogólną konwersacyą z dowcipem, a nawet od oficerów, którzy tam przychodzili, nie wymagał zwykłych dla naczelnego wodza atencyi, pragnąc, ażeby w tćm kółku nie za b rata cesarskiego, lecz za zwykłego gościa był uważany. Tu zwykle spotykał ludwika Kickie- go, Teodora Szydłowskiego, pułkownika Skrzyneckiego, Karola Sie- chenia, wszystkich bądź w służbie będących, bądź niedawno z niej wyszłych.

W ciągu dnia tego odwiedziłem mojego teścia. Ten przypo­

m niał mi rozpacz Koźmiana w dniu 15-ym sierpnia, dodając: — „Nie mogę ci zataić, iż tu powszechnie mówią, źe i u nas wybuchnie

rewo-lucya, a nie widzę, gdzie są, środki, gdzie są nawet powody, lecz prze­

konałem się, że i rząd zaczyna wierzyć, iż mogą nastąpić i u nas za­

burzenia.“

Wieczorem odwiedziłem mojego szwagra m inistra oświecenia, Stanisława Grabowskiego. Uwiadomił mnie, że p. Ignacy Sobolewski, minister sprawiedliwości, jest chory, że 2-go listopada bedzie sesya dyscyplinarna i że w miejsce p. Sobolewskiego on jest przeznaczony do prezydowania.

Była u niego na tym wieczorze JW . Tekla z Byszewskich h ra­

bina Skarbek, którćj córka, Emilia, była małżonką mego siostrzeńca Leona Grabowskiego. Zaledwiem przybył prosiła mnie, ażebym z nią udał się do pokoju, w którym mieszkał drugi mój siostrzeniec, Ludwik Grabowski. Gdyśmy się znaleźli sami, rzekła do mnie: — „Jeżeli Bo­

ga kochasz daj mi radę, co mam czynić z córką... Jest w dziewiątym miesiącu ciąży, gdzież ma odbyć połóg? Zapewne wiesz, co tu się świę­

ci i że lada chwila będzie rewolucya.“ — Odpowiedziałem jój, że cho­

ciaż dopiero 24 godzin, jak się znajduję w Warszawie, doszły mnie wprawdzie słuchy o jakichś zaburzeniach, których się spodziewają, lecz, że ja temu wiary nie daję, bo nie widzę ktoby rewolucyą miał wykonać. — Na to odpowiedziała mi: ,,Nie widzisz, bo nie chcesz wi­

dzieć, ale wszakże tu, gdybyś się dobrze przypatrzył, tobyś dostrzegł, że w mieszkaniu ministra Witwicki leje kule. Kiedy więc tu o zapa­

sach wojennych przemyśliwają, cóż się dzieje gdzieindziej?“ Na to jćj odrzekłem: „jest tylko jedno rzeczą pewną, t. j., że w podobnćm usposobieniu umysłów córka pani odbyć połogu na wsi nie może.

Trzeba więc osiąść albo w Warszawie, albo w Poznaniu, albo w B er­

linie.“ Na to odrzekła: — „Za granicę udawać się niepodobna, nie mam dostatecznych funduszów; a w razie zaburzeń nie wiadomo jak długoby trzeba za granicą bawić.“ Zdecydowała się więc córkę na połóg do W arszawy sprowadzić, jakoż najęła mieszkanie na Krakow- skiem Przedmieściu w kamienicy położonćj od strony ulicy Kozićj.

Nazajutrz to jest 30-go października udałem się wieczorem na Grzybów do JW -nćj Gutakowskiśj. Zastałam tam zwykłe towarzy­

stwo a między innymi Skrzyneckiego i Ludwika Kickiego. JW -ny So­

bolewski, prezydujący w Iladzie administracyjnej, g ra ł w maryasza z panią Lnińską przy oddzielnym stoliku. JW -na Gutakowska po przywitaniu się zapytała mnie, co sądzę o tak głośnych w Warszawie rozmowach o nastąpić mającćj rcwolucyi? Odpowiedziałem na to, że dopuszczam możliwość ulicznych zaburzeń, które w każdych wielkich m iastach, czasem z bardzo błahych powodów zawsze nastąpić mogą.

Zanadto krótko bawię w Warszawie, abym mógł się przekonać o po­

łożeniu rzeczy w tein mieście. Wiem, że w Lubelskićm i w sąsiednich województwach Podlaskićm i Sandomierskićm, ani obywatele, ani lu­

dność o rewolucyi nic nie wiedzą i o niej nie myślą. Co zaś do W ar­

szawy, nie widzę w nićj żadnych elementów do podobnego działania.

Garnizon w znacznićjszćj liczbie złożonym jest z rosyan, z pułków

poi-M O JE W S P O poi-M N IE N IA . 75

skich, gwardye a nawet niektóre kompanie wyborcze i 4-ty pułk są znane z przywiązania do osoby W-go księcia, właściciele domów w każdym kraju nie są stronnikami zaburzeń, liczna zaś klasa han­

dlujących, przemysłowców, rzemieślników i żydzi, stanowiący najwięk­

szą masę ludności Warszawy, żadnego nie mają interesu w popieraniu zaburzeń; zdaniem więc mojém najwięcój co może nastąpić, to zabu­

rzenie uliczne, które z łatwością da się przytłumić.

Pan Sobolewski przerw ał swoję partyą i potwierdził moje zda­

nie. Dlatego o tym szczególe wspominam, że wykazuje ja k naczelnik rządu cywilnego w Królestwie uważał całą tę rzecz. Skrzynecki nie omieszkał wmieszać się do rozmowy. Zawsze on mnie nazywał u n r é v o l u t i o n n a i r e , a dnia tego wychwalał cenzurę jako dobrodziej­

stwo dla kraju, arty k u ł dodatkowy jako tamę myślom exagerowanym, w skutku których następowałyby swary i pojedynki, któreby kraj po­

zbawiły najzdolniejszych ludzi. Dziwią się cenzurze, lecz dosyć jest odczytać „Kicińskiego Osła,“ ażeby usprawiedliwić ustanowienie jéj, jakże on śm iał okryć śmiesznością starca, który w usługach kraju stawszv się weteranem, uzyskał zaufanie panującego? A co do arty ­ kuł u dodatkowego, czy dobrze było, kiedy szyby Lindemu powybijano, dlatego, że na mównicy swoje zdanie wyraził?

2-go listopada nastąpiła owa sesya, na którćj pierwszy raz zasia­

dać miałem w sądzie. Że to była sesya dyscyplinarna zastępował mi­

nistra sprawiedliwości, podówczas chorego, m inister oświecenia.

Że miałem dnia tego wykonać przysięgę przed sesyą, przybyłem do pałacu Krasińskich koło godziny 9-tćj. JW -n y Grabowski, który zawsze z wrodzonéj żywości charakteru lubił się spieszyć, wkrótce po mnie przybył. A, gdy obydwa, nie mając co robić, czekaliśmy na kolegów, rozpoczęła się znowu rozmowa o nastąpić mającej rewo- lucyi.

Mówił on: — „Wszystko, co zamierzają spiskujący, jest już rz ą­

dowi wiadome do tego stopnia, że nietylko wiemy, iż oznaką rozpoczę­

cia działań ma być zapalenie w czterech punktach położonych do­

mostw, to jest jeden na ulicy Gęsićj, jeden przy koszarach kirasyer- skich, jeden na ulicy Mazowieckićj naprzeciw domu pana Kochanow­

skiego a jeden koło Karmelitów. Ostrzeż p. Kochanowskiego, aby wody dobry zapas kazał przygotować!

„Mamy prócz tego wykaz imienny spiskowych. Zadziwisz się, kiedy ci powiem, że lista ta dosięga liczby przeszło 1500 osób. Mię­

„Mamy prócz tego wykaz imienny spiskowych. Zadziwisz się, kiedy ci powiem, że lista ta dosięga liczby przeszło 1500 osób. Mię­

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1884, T. 3 (Stron 72-95)