• Nie Znaleziono Wyników

VI.

W następną niedzielę byliśmy w kościele parafialnym w Borowie, spotkaliśmy tam ciocię Terenię, która nas obie z Janką zabrała do siebie, obiecując razem z nami przyjechać przed wieczorem do Olszanki. Rodzice wrócili do domu wprost z kościoła, a my poszłyśmy pieszo z ciocią do jej mieszkania. Było to mieszkanko małe i bardzo skromne, ale tak schludnie i porządnie utrzymane, że miłe spraw iało wrażenie. Ciocia miała prawdziwe zamiłowanie piękna i dużo g u stu , umiała też małym kosztem wszystko około siebie przyozdobić i upię­ kszyć. Podobnie, jak w ubraniu jej, i w urządzeniu mieszkania, każdy sprzęcik, każdy przedmiot, choć prosty i niekosztowny, tak umiejętnie i starannie był dobrany i ustawiony, że całość wyglądała prawie wytwornie.

Gdyśmy weszły do pokoju, który był razem bawialnym i jadalnym, ciocia stanęła przed Janką i na wpół żartem, a na- wpół z tkliwem jakiemś wzruszeniem mówiła:

Oto mój domek nikczemny, A wszystko, co w nim widzicie, Niech wam tak będzie przyjemne, Jak mnie tu wasze przybycie.

Potem uściskała nas obie i przeprosiła, że musi wyjść na chwilkę i zajrzeć do kuchni, ażebyśmy z głodu nie zginęły. Nie bawiła jednak i pięciu minut, a gdy powróciła, rozpoczę­ łyśmy odrazu swobodną i wesołą gawędkę.

Ciocia mieszkała w małym dworku z ogródkiem, w któ­ rym było i drzew kilka, dających cień w czasie letnich upa­ łów. W początkach p. baronowa wyznaczyła jej dwa pokoje w oficynie pałacowej, ale niewygodnie jej tam było, nie czuła się zupełnie niezależną w tak blizkiem sąsiedztwie służby dworskiej, prosiła więc, aby jej oddano do rozporządzenia chatę dawniejszego pachciarza z ogródkiem, i własnym kosztem kazała ją sobie przebudować trochę i oporządzić. Zrobił się z tego dzisiejszy dworek z ganeczkiem, przez wieśniaków bia­ łym dworkiem przezwany, nizki wprawdzie, nieduży, ale ciocia była tak mało wymagająca, że jej to zupełnie wystarczało; miała swój własny, zaciszny kącik, ogródek z warzywem, nawet i kwiatkami, ławeczkę pod cienistą lip ą , a co najważniejsza, wyborną piwnicę na nabiał, nie potrzebowała nic więcej.

Pokoik, w którym siedziałyśmy obecnie, miał ściany po- prostu wapnem bielone, dwa okna, wychodzące na ogród, za­ wieszone firankami z kolorowego perkalu w duże kwiaty, co ładnie odbijało od białych ścian, a i pokrycie sprzętów było z tegoż samego perkalu. Przed oknami stały dwie żardynierki koszykarskiej roboty, napełnione roślinami w doniczkach, parę stolików, parę szaf i półek z książkami, bardzo proste biurko, nizkie sofki, tudzież foteliki, wszystko to, i rozmiarami i kształ­ tem, wybornie było dobrane i zastosowane do skromnego tego pokoju. Ładne sztychy, w drewniane ramki oprawione, zdo­ biły ściany, oleodruków ciocia nie lubiła, nazywając je fałszem. Nic tu nie było rażącego, nic, coby wyglądało nie na swojem miejscu, i dlatego całość tak miły przedstawiała widok. Janka

61

z zajęciem przypatrywała się wszystkiemu, stanęła przy pół­ kach z książkami i odczytywała tytuły. Na jednej półeczce naj­ niższej, naliczyła kilka dzieł botanicznych i polskich, i w obcych językach, zwróciło to jej uwagę:

— A co też to ciocia ma do czynienia z botaniką? — spytała — widzę tu nawet bardzo uczone dzieła, i duży atlas botaniczny, do czegóż to może cioci służyć?

— Ach! — odrzekła ciocia z uśmiechem — odkryłaś moją słabą stronę, kochanko. Dawniej byłam nauczycielką muzyki, teraz jestem mleczarką, a tymczasem nieprzeparte jakieś za­ miłowanie ciągnie mnie do świata roślinnego. Nie ogrodnictwo jednak ma dla mnie powab taki. lecz dzikie rośliny, swobodnie po lasach i łąkach żyjące. Rozpoznawać je, śledzić ich taje­ mnice, to dla mnie rozkosz największa. Nie samym chlebem przecież człowiek żyje, a wpatrywanie się w te cuda. których pełno jest w życiu roślin, czy to nie prawdziwy pokarm du­ cha ? O. ja rozumiem ten wykrzyknik wielkiego botanika Lin- neusza, który wykrywszy zjawisko jakieś nieznane przy ba­ daniu kwiatów, wołał zachwycony: „Ujrzałem widoczny ślad ręki Bożej!" Gdy widzę czasem, jak młode panienki zrywają bezmyślnie kwiatki na łące. nie oglądając ich nawet uważniej, i po tern tylko rozróżniając je pomiędzy so b ą , że jeden jest różowy, drugi niebieski, a trzeci żółty, to tak dla mnie wy­ gląda, jak gdyby kto przewracał kartki książki, czytać nie umiejąc.

— O mnie tego cioteńka nie powie — zawołałam — bo ja się znam trochę na roślinach i mam wcale ładny zielnik, chociaż lubię i ogrodnictwo, którem ciocia gardzi. Tylko że ja, co prawda, sama jeszcze dobrze nie wiem, do czego mam największe zamiłowanie. Jak mi ojciec dał do przeczytania to piękne dzieło francuskie o gwiazdach, to mi się przez czas

jakiś zdawało, że niema w świecie piękniejszej nauki jak astro­ nomia; całymi wieczorami wpatrywałam się w niebo gwia­ ździste, wyuczyłam się rozpoznawać wszystkie gwiazdozbiory, a ideałem moim była siostra astronoma Herschla, która sia­ dywała w obserwatoryum i pomagała bratu w jego uczonych pracach. Ale gdy przyjechał wujaszek Stefan i przywiózł mi szkice Szajnochy, a zwłaszcza, gdy zaczął opowiadać różne szczegóły z życia tego znakomitego historyka naszego, zapo­ mniałam o astronomii i ogarnął mię taki zapał do badań hi­ storycznych, że pragnęłam z wujaszkiem iść w zawody. Nie znasz jeszcze wujaszka Stefana, — dodałam, zwracając się do Janki — ale poznasz go i pewnie pokochasz tak samo, jak nas wszystkich.

— A! więc jeszcze i wujaszka mieć będę, tego mi tylko do szczęścia brakowało, — zawołała Janka wesoło — niechże prędzej przyjeżdża, pokocham go niezawodnie; a tyś mi nic o tern nie mówiła, niedobra Kaziu.

— To prawda, — odrzekłam — czemu ja ci dotąd nic nie mówiłam o wujaszku Stefanie? Nie zobaczymy go prędko, niestety, latem dopiero będzie mógł przyjechać. Jest to ro­ dzony i nieodrodny brat mamy i cioci Tereni, sądzę, że to dostateczna rekomendacya. Jeśli zaś chcesz mieć o nim do­ kładniejsze wyobrażenie, to ci pow iem , że ma wiele podo­ bieństwa do Szajnochy, i z talentu, i z usposobienia; roz^ miłowany jest w historyi, o niczem nie myśli, nie marzy, tylko o starych pergaminach, o dokumentach niezbadanych, siedziałby nad tymi swoimi szpargałami dnie i nocy, zapominając o śnie, o jedzeniu, zupełnie jak Szajnocha.

— Szajnocha, Szajnocha, — powtórzyła Janka — ojciec dał mi parę dni temu do czytania jakąś książkę tego autora, ale muszę wyznać, że nic a nic nie wiem o jego życiu.

63