• Nie Znaleziono Wyników

89 któi-y towarzyszył tym słowom, stanął mi przed oczyma

Tymczasem ciocia załatwiła się ze zbieraniem śmietany, zdjęła fartuch, odprowadziła nas do pokoju, i przypomniała, że miałyśmy zwiedzać ogród pałacowy. Od mieszkania cioci do furtki ogrodowej, było zaledwie kilkadziesiąt kroków, ciocia narzuciła na głowę chusteczkę koronkową i poszłyśmy zaraz, chłopcy przyłączyli się do nas. Ogród borowiecki był zawsze przedmiotem zachwycenia dla mnie. Park, zarośnięty staremi, rozłożystemi drzewami, rozciągający się dokoła dużego, muro- wanego domu, powszechnie zwanego pałacem, wydawał mi się wspaniałym, niemniej jak i kwietniki, na których już i te­ raz widać było gdzieniegdzie wczesne krokusy i hijacynty. Naj­ więcej jednak podziwiałam oszklone cieplarnie, stykające się po obu stronach z bocznemi ścianami pałacu, chociaż ciocia wzruszała na to ramionami, mówiąc, że woli sto razy dzikie kwiatki łąkowe i leśne od tych zamorskich potworów.

Zaczęłam oprowadzać Jankę po cieplarni, zatrzymałam ją obok drzewek cytrynowych i pomarańczowych, opowiada­ jąc, jakto ja dawniej, nie znając jej jeszcze, zawsze w wy­ obraźni łączyłam jej postać z cytrynami i pomarańczami. Rozrzewniło ją to bardzo i uściskała mię serdecznie, lecz ku wielkiemu podziwieniu mojemu, nie zachwycała się wcałe cie­ plarnią borowiecką, mówiła, że to wszystko nadzwyczaj nę­ dznie wygląda w porównaniu do ogrodów zimowych w Nicei i innych miejscowościach, że to parodya prawdziwych, wiel­ kich cieplarń, które ona za granicą widywała.

— A jednak jest to zabawka bardzo kosztow na,— mó­ wiła ciocia — wiem od ogrodnika, że roczny dochód z ogrodu owocowego, który jest duży i piękny, nie starczy na utrzy­ manie tej cieplarni. Prawda, że Żyd wynajmuje owoce za bezcen i ma podobno zyski ogromne, chociaż nigdy owocom

dojrzeć nie pozwoli, marnuje je, obrywając niedojrzałe, byle tylko pozbyć się kłopotu pilnowania ogrodu. Co rok patrzę na to z nieopisanym bólem serca i myślę sobie: mój Boże! jeżeli ja mogłam stąd wyrugować pachciarza i zająć z honorem jego miejsce, czemużby się nie znalazła druga odważna stara panna, któraby zastąpiła Jankla sadownika i po ludzku się za- krzątnęła około tych przepysznych owoców. Namawiałam do tego twoją mateczkę, Kaziu, ogromną też ma ochotę ten ogród wynająć, ale nie może się odważyć, za dużyby to był kłopot przy tylu zajęciach jej domowych. Ale jak ty doro­ śniesz i będziesz mogła pomódz matce w gospodarstwie...

— Wyborna myśl, — przerwałam z zapałem — za rok, za dwa najdalej, oświadczam wszem wobec i każdemu zoso- bna, że jestem starą panną, tak jak ciocia, przedstawiam się pani baronowej, powołuję się na rekomendacyą cioci, i obej­ muję posadę Jankla. Ojciec nieraz powtarza, że kobiety, tak samo, jak i mężczyźni, powinny zawczasu rozpoczynać jakąś pracę na własną rękę, zamiast siedzieć z założonemi rękami, wyglądając męża. Ja tam męża ani myślę wyglądać, bo po­ stanowiłam być starą panną, we wszystkiem chcę ciocię na­ śladować.

-— To doskonale! — zawołała Janka — i ja także to postanowienie zrobiłam; będziemy więc obie staremi pannami.

— Wiwat! — wykrzyknęłam, rzucając się w objęcia Janki —• nie śmiałam ci nigdy powiedzieć, że okropnie się obawiam tego zamążpójścia twego, bo gdybyś wyszła za ja ­ kiego hrabiego albo barona, a on nas widywać nie chciał... — Piękne masz o mnie wyobrażenie, niema co mówić, — przerwała Janka, śmiejąc się — ale teraz możesz być spo­ kojna, nie wyjdę ani za hrabiego, ani za barona, ani za ce­ sarza chińskiego, będę starą panną.

91 | __ No no, obaczymy, coto będzie z tych ślubów pa-• JUtifh — rzekła ciocia z uśmiechem — macie jeszcze do­

men31' 1 .

(i.czasu do namysłu. Go do innych twoich zamiarów, Kaziu, chwalam je najzupełniej, czemużbyś nie miała rozpocząć

y na własną rękę. nie czekając koniecznie staropanieństwa? Wszystko się składa wybornie, gdybyś wynajęła ten ogród owocowy, mogłabyś nawet przenieść się tu do mnie na letnie miesiące, jabym urządzała sery i masło, ty suszyłabyś i sma­ żyła owoce. Ach! żeby tak jeszcze porządny sklep produktów wiejskich założył kto w W arszawie...

Ciocia umilkła nagle, usłyszawszy turkot powozu, który zbliżał się szybko, ozwał się wnet i trzask z bicza. W ciągu powyższej rozmowy wyszłyśmy obie wraz z ciocią z cieplarni j stałyśmy przed pałacem, niedaleko od ganku, chłopcy od­ biegli gdzieś dalej. Na zakręcie alei ukazała się kareta, w cztery konie zaprzężona i zatoczyła się przed ganek.

_ Otóż masz: — szepnęła ciocia z lekkiem niezadowo-leniem — powiedziano mi, że baronowa na cały dzień wy­ jechała i późno wieczorem dopiero powróci, a ona się po­ śpieszyła. jak na złość. Nie lubię takich niespodzianek, ale mniejsza tam o to. ukłonię się i odejdziemy sobie spokojnie.

Tymczasem z karety wyskoczył najpierw młodzieniec ze szkiełkiem w oku, domyśliłam się, że to był baron Karol, pospolicie Lolem zwany, syn baronowej, słyszałam o nim nie raz, chociaż, równie jak matka, częściej bawił za granicą, niżeli w kraju. Potem wysiadły dwie panny, a nakoniec i sama pani baronowa, niemłoda już osoba, bardzo wytwornie ubrana, równie jak i córki. Ciocia chciała zdaleka ukłonić się tym pa­ niom i odejść, ale baronowa, spostrzegłszy ją, skłoniła głową i zbliżyła się do niej z powitaniem, podczas gdy młodzi pań­ stwo, nie zatrzymując się, weszli śpiesznie do pałacu.

— Jakże się pani miewa? — rzekła uprzejmie, chociaż i w głosie jej i w postawie widoczny był ten odcień wyż­ szości, oznaczający, że to wielka pani przemawia do osoby daleko niższego stanowiska — milo mi, że się tu spotykamy, właśnie pytałam o panią i z przyjemnością dowiedziałam się, że pani zawsze zadowolona z pobytu w Borowie.

— Dziękuję pani baronowej, — odrzekła ciocia — bar­ dzo mi tu dobrze ze wszystkich względów, mam tak blizko dom siostry i szwagra, co jest dla mnie dobrodziejstwem pra- wdziwem. Oto i dziś właśnie, nie wiedząc, że państwo tak wcześnie pow rócą, pozwoliłam sobie wtargnąć do ogrodu z mojemi siostrzenicami, które pani przedstawiam — tu ciocia wskazała na nas; dotychczas pani baronowa nie raczyła nas zaszczycić swoją uwagą, teraz lekko skłoniła głową w naszą stronę.

— Panny Wirskie, bardzo mi przyjemnie, — i znów zwróciła się do cioci — niechże pani kiedy zajrzy do nas i wyegzaminuje dawne swoje uczenice; trochę się zaniedbały, nie mają czasu, a szkoda, bo talent jest. Do widzenia, zrana, około dwunastej, jesteśmy najswobodniejsze.

I odeszła, pożegnawszy nas królewskim giestem.

— Dziwna rzecz, że mnie nie poznała, — rzekła Janka, gdyśmy wracały do mieszkania cioci — widziała mię jednak kilka razy w Rzymie; nie chciałam się pierwsza przypominać, bo taką miała jakąś minę . . .

— Ach, moja Janko, — odrzekła ciocia, śmiejąc się — byłaby ona odrazu całkiem inną minę zrobiła, gdyby się do­ wiedziała, że ma przed sobą wnuczkę hrabiny L. Nie po­ znała cię, bo prawie nie patrzyła na was, a nie przyszło jej nawet do głowy, żeby cię tu mogła spotkać. Ja też umyślnie powiedziałam tylko ogólnikowo: moje siostrzenice, bo... bo...

93