i zasmucona, lecz w tej chwili zaczęła się uśmiechać do małej 'Wandzi i coś mówić do niej, a ja pomyślałam, że chciała zapewne tym sposobem odwrócić od siebie uwagę, aby nie wyglądać na dziecko, podobne do mnie. Ojciec też nic jej nie powiedział, chociaż zdawało mi się, że w spojrzeniu jego był cień niepokoju.
I znów życie nasze płynęło dawnym, jednostajnym bie giem; ojciec, zajęty gospodarstwem od rana do wieczora, te raz, podczas najważniejszych robót, często nawet na obiad nie wracał do domu, lecz kazał sobie posiłek odnosić w pole lub do stodoły, mama mnóstwo miała zajęcia, i w warzywnym, i w owocowym ogrodzie, a ja zabrałam się do przerwanych nauk. Ojciec bardzo słusznie powiedział, że po takim dłuższym odpoczynku praca lepiej idzie; chociaż mię nikt do książek nie napędzał, powróciłam teraz do nich ze zdwojonym zapa łem i wkrótce smutek mój rozwiał się zupełnie, czasu na to nie było, od książek biegłam prosto do mamy i pomagałam jej, o ile mogłam.
Z Janką stało się inaczej; w pierwszych dniach po od- jeździe naszych przyjaciół zasmucenie jej było bardzo nie znaczne, lecz z czasem, zamiast się zacierać, przeciwnie zda wało się wzmagać i stawało się coraz widoczniejsze, chociaż nieraz, usiłowała je ukrywać nawet i przede mną. Sposób jej życia nie zmienił się w niczem, miała swoje książki i czaso pisma, miała piękny nowy fortepian, sprowadzony jeszcze na wiosnę, rozkładała nieraz, i pendzle, i przybory do różnych ozdobnych robótek. Dawniej zawsze powtarzała, że wszystkie te zajęcia przyjemnie jej czas zajmują i chronią od nudów, bo oczywiście innego celu mieć nie mogły, teraz jednak w usposobieniu Janki zaszła dziwna jakaś zmiana, już to jej
nie wystarczało, łatwo to można było poznać. Zaczynała czytać i po chwili rzucała książkę, nie zaznaczywszy kartki, siadała do fortepianu, ale nigdy prawie nie dokończyła rozpoczętego kawałka, brała do ręki ołówek lub pendzel, także nie na długo; najczęściej usiadłszy na kanapce, splatała ręce na piersiach i pogrążała się w myślach, a potem zrywała się bez powodu i z jakimś niepokojem chodziła z kąta w kąt. Czasem gdy mateczka miała ważną jaką robotę z suchemi konfiturami, po widłami, marmeladami, a ja śpieszyłam tam z pomocą, i ona szła ze mną, przypatrywała się, nawet i sama kiedyniekiedy ręlu do czegoś przyłożyła, ale czyniła to jakby z musu. korzy stała też z pierwszego pretekstu, aby odejść.
Jesień jak na toż była dość słotna w tym roku, rzadko kiedy mogłyśmy wychodzić na dalsze przechadzki, czasem na wet po kilka dni z rzędu do ogrodu wyjść było niepodobna; Janka wówczas wyglądała bardziej jeszcze posępna, milcząca, skwaszona. Matka moja ten stan jej zauważyła bardzo prędko i widziałam doskonale, że się tem zmartwiła i zaniepokoiła, musiała też, jak zwykle, zwierzać się przed ciocią Terenią i rady jej zasięgać, bo do uszu moich pewnego wieczora do leciało parę słów z rozmowy, była wzmianka o nudach, z bez czynności pochodzących, o nieuniknionych skutkach życia bez celu, zaraz też domyśliłam się, o co idzie i serce moje ścisnął smutek, z którego sobie sprawy zdać nie umiałam. Czułam, że Janka, ukochana siostrzyczka m oja, nie była szczęśliwa u nas, nie była zadowolona, a my nie mogliśmy na to po radzić.
Tak upłynęło ze dwa miesiące po wakacyach. Pewnej niedzieli byliśmy, jak zwykle, w kościele w Borowie. Już msza się rozpoczęła, gdy przez zakrystyą weszły trzy panie wy kwintnie ubrane i zajęły obok ołtarza ławkę kołatorską, która
169 zawsze stała próżna. Raz tylko na chwileczkę widziałam ba- •ronową Wernerową, dziedziczkę Borowa, poznałam ją jednak bdrazu, a także i obie panny, któreto niegdyś przemknęły tylko przed nami, gdyśmy z ciocią zwiedzały ogród pałacowy. Po chwili wszedł także do kościoła i baron Lolo ze szkiełkiem w oku, nie usiadł jednak w ławce, lecz stanął z boku pod filarem i spostrzegłam, że oko szkiełkiem uzbrojone skierował w naszą stronę. Nie miałam zwyczaju strzelać oczyma po ko ściele, siedziałam spokojnie i najprzykładniej oczy miałam wlepione w książkę do nabożeństwa, ale trudno, jak się ma wzrok młody a bystry, widzi się wszystko, nie patrząc nawet.
Gdyśmy wychodzili z kościoła, ciocia przyłączyła się do nas, ojciec prosił, żebyśmy zaczekały na niego chwilkę na po dwórzu kościelnem, bo musiał pójść do zakrystyi, miał jakiś interes do proboszcza. Stanęłyśmy więc z boku pod murem, otaczającym podwórze, rozmawiając z ciocią Terenią, która zapraszała, żebyśmy do niej na przekąskę wstąpili, ale mama się wymawiała, tłómacząc cioci, że jej daleko łatwiej zabrać się z nami i do nas na resztę dnia pojechać. A wtem ze drzwi zakrystyi, wprost naprzeciw nas, wyszła baronowa z cór kami; sądziłyśmy, że się zwróci do furtki, a w takim razie nie potrzebowałaby wcale obok nas przechodzić, bo stałyśmy zupełnie na uboczu, aby nie przeszkadzać wychodzącym z ko ścioła; jakież b jło zdziwienie nasze, gdy panie te śpiesznie ku nam się skierowały. Pani baronowa z wdzięcznym śmie chem i ukłonem nadzwyczaj uprzejmym podała rękę cioci Tereni, mówiąc:
— Ach, pani droga, jakże się cieszę, że tu panią spo tykam; wczoraj dopiero wieczorem przyjechałam, nie miałam jeszcze czasu powitać pani, właśnie też teraz wprost z ko
ścioła chciałyśmy wpaść do pani bez ceremonii, i ja, i moje panienki.
Baronówny podbiegły także do cioci i z serdecznością niezmiernie ręce jej ściskały. Mama odsunęła się trochę, nie chcąc przeszkadzać tym niespodziewanym wynurzeniom czu łości, my obie z Janką stanęłyśmy także przy niej, w nadziei, że to niedługo potrwa i baronowa sobie odejdzie. Ale ona inne miała zamiary, jak tylko powitania się skończyły, ode zwała się tak głośno, ażebyśmy słyszeć mogły i wskazując na nas wdzięcznem skinieniem głowy:
— To jest niezawodnie siostra pani, której nie mam szczęścia znać, chociaż jesteśmy tak bliskiemi sąsiadkami. Nie zmiernie żałuję, że nigdy dłużej nie bawiąc w Boro wie nie mogłam dotąd zbliżyć się z panią Wirską. Ale muszę nieod- kładając skorzystać ze sposobności, niechże nas pani zapozna z sobą.
Nie było rady, ciocia Terenia postąpiła parę kroków wraz z panią baronową, zbliżyła się do nas i prezentacya odbyła się według wszelkich reguł. Mama była bardzo zdzi wiona i w milczeniu przyjmowała oznaki wszelkie uprzejmości p. baronowej, która ją witała tak zupełnie, jak gdyby ta zna jomość była spełnieniem najgorętszych jej pragnień. Powta rzała też razporaz, że zbliżając się do mamy w tej chwili, gdy ją obaczyła przy cioci, rozminęła się całkowicie z etykietą, wie o tem doskonale, ale na to nie zważa, na wsi bowiem wolno wziąć rozbrat z etykietą. Nareszcie spojrzała łaskawie i na nas, i nagle złożyła ręce, jakby niespodzianie a bardzo przyjemnie zadziwiona i wykrzyknęła:
— Go ja widzę! wszak to panna Nina Wirska, panna Nina, którą widywałyśmy w Rzymie, u czcigodnej ś. p. hra biny L. Więc pani tu jest teraz, u ojca? Cóż za miłe spotka
171