• Nie Znaleziono Wyników

167 Potem ojciec spojrzał na Jankę, ona także była milcząca

i zasmucona, lecz w tej chwili zaczęła się uśmiechać do małej 'Wandzi i coś mówić do niej, a ja pomyślałam, że chciała zapewne tym sposobem odwrócić od siebie uwagę, aby nie wyglądać na dziecko, podobne do mnie. Ojciec też nic jej nie powiedział, chociaż zdawało mi się, że w spojrzeniu jego był cień niepokoju.

I znów życie nasze płynęło dawnym, jednostajnym bie­ giem; ojciec, zajęty gospodarstwem od rana do wieczora, te­ raz, podczas najważniejszych robót, często nawet na obiad nie wracał do domu, lecz kazał sobie posiłek odnosić w pole lub do stodoły, mama mnóstwo miała zajęcia, i w warzywnym, i w owocowym ogrodzie, a ja zabrałam się do przerwanych nauk. Ojciec bardzo słusznie powiedział, że po takim dłuższym odpoczynku praca lepiej idzie; chociaż mię nikt do książek nie napędzał, powróciłam teraz do nich ze zdwojonym zapa­ łem i wkrótce smutek mój rozwiał się zupełnie, czasu na to nie było, od książek biegłam prosto do mamy i pomagałam jej, o ile mogłam.

Z Janką stało się inaczej; w pierwszych dniach po od- jeździe naszych przyjaciół zasmucenie jej było bardzo nie­ znaczne, lecz z czasem, zamiast się zacierać, przeciwnie zda­ wało się wzmagać i stawało się coraz widoczniejsze, chociaż nieraz, usiłowała je ukrywać nawet i przede mną. Sposób jej życia nie zmienił się w niczem, miała swoje książki i czaso­ pisma, miała piękny nowy fortepian, sprowadzony jeszcze na wiosnę, rozkładała nieraz, i pendzle, i przybory do różnych ozdobnych robótek. Dawniej zawsze powtarzała, że wszystkie te zajęcia przyjemnie jej czas zajmują i chronią od nudów, bo oczywiście innego celu mieć nie mogły, teraz jednak w usposobieniu Janki zaszła dziwna jakaś zmiana, już to jej

nie wystarczało, łatwo to można było poznać. Zaczynała czytać i po chwili rzucała książkę, nie zaznaczywszy kartki, siadała do fortepianu, ale nigdy prawie nie dokończyła rozpoczętego kawałka, brała do ręki ołówek lub pendzel, także nie na długo; najczęściej usiadłszy na kanapce, splatała ręce na piersiach i pogrążała się w myślach, a potem zrywała się bez powodu i z jakimś niepokojem chodziła z kąta w kąt. Czasem gdy mateczka miała ważną jaką robotę z suchemi konfiturami, po­ widłami, marmeladami, a ja śpieszyłam tam z pomocą, i ona szła ze mną, przypatrywała się, nawet i sama kiedyniekiedy ręlu do czegoś przyłożyła, ale czyniła to jakby z musu. korzy­ stała też z pierwszego pretekstu, aby odejść.

Jesień jak na toż była dość słotna w tym roku, rzadko kiedy mogłyśmy wychodzić na dalsze przechadzki, czasem na­ wet po kilka dni z rzędu do ogrodu wyjść było niepodobna; Janka wówczas wyglądała bardziej jeszcze posępna, milcząca, skwaszona. Matka moja ten stan jej zauważyła bardzo prędko i widziałam doskonale, że się tem zmartwiła i zaniepokoiła, musiała też, jak zwykle, zwierzać się przed ciocią Terenią i rady jej zasięgać, bo do uszu moich pewnego wieczora do­ leciało parę słów z rozmowy, była wzmianka o nudach, z bez­ czynności pochodzących, o nieuniknionych skutkach życia bez celu, zaraz też domyśliłam się, o co idzie i serce moje ścisnął smutek, z którego sobie sprawy zdać nie umiałam. Czułam, że Janka, ukochana siostrzyczka m oja, nie była szczęśliwa u nas, nie była zadowolona, a my nie mogliśmy na to po­ radzić.

Tak upłynęło ze dwa miesiące po wakacyach. Pewnej niedzieli byliśmy, jak zwykle, w kościele w Borowie. Już msza się rozpoczęła, gdy przez zakrystyą weszły trzy panie wy­ kwintnie ubrane i zajęły obok ołtarza ławkę kołatorską, która

169 zawsze stała próżna. Raz tylko na chwileczkę widziałam ba- •ronową Wernerową, dziedziczkę Borowa, poznałam ją jednak bdrazu, a także i obie panny, któreto niegdyś przemknęły tylko przed nami, gdyśmy z ciocią zwiedzały ogród pałacowy. Po chwili wszedł także do kościoła i baron Lolo ze szkiełkiem w oku, nie usiadł jednak w ławce, lecz stanął z boku pod filarem i spostrzegłam, że oko szkiełkiem uzbrojone skierował w naszą stronę. Nie miałam zwyczaju strzelać oczyma po ko­ ściele, siedziałam spokojnie i najprzykładniej oczy miałam wlepione w książkę do nabożeństwa, ale trudno, jak się ma wzrok młody a bystry, widzi się wszystko, nie patrząc nawet.

Gdyśmy wychodzili z kościoła, ciocia przyłączyła się do nas, ojciec prosił, żebyśmy zaczekały na niego chwilkę na po­ dwórzu kościelnem, bo musiał pójść do zakrystyi, miał jakiś interes do proboszcza. Stanęłyśmy więc z boku pod murem, otaczającym podwórze, rozmawiając z ciocią Terenią, która zapraszała, żebyśmy do niej na przekąskę wstąpili, ale mama się wymawiała, tłómacząc cioci, że jej daleko łatwiej zabrać się z nami i do nas na resztę dnia pojechać. A wtem ze drzwi zakrystyi, wprost naprzeciw nas, wyszła baronowa z cór­ kami; sądziłyśmy, że się zwróci do furtki, a w takim razie nie potrzebowałaby wcale obok nas przechodzić, bo stałyśmy zupełnie na uboczu, aby nie przeszkadzać wychodzącym z ko­ ścioła; jakież b jło zdziwienie nasze, gdy panie te śpiesznie ku nam się skierowały. Pani baronowa z wdzięcznym śmie­ chem i ukłonem nadzwyczaj uprzejmym podała rękę cioci Tereni, mówiąc:

— Ach, pani droga, jakże się cieszę, że tu panią spo­ tykam; wczoraj dopiero wieczorem przyjechałam, nie miałam jeszcze czasu powitać pani, właśnie też teraz wprost z ko­

ścioła chciałyśmy wpaść do pani bez ceremonii, i ja, i moje panienki.

Baronówny podbiegły także do cioci i z serdecznością niezmiernie ręce jej ściskały. Mama odsunęła się trochę, nie chcąc przeszkadzać tym niespodziewanym wynurzeniom czu­ łości, my obie z Janką stanęłyśmy także przy niej, w nadziei, że to niedługo potrwa i baronowa sobie odejdzie. Ale ona inne miała zamiary, jak tylko powitania się skończyły, ode­ zwała się tak głośno, ażebyśmy słyszeć mogły i wskazując na nas wdzięcznem skinieniem głowy:

— To jest niezawodnie siostra pani, której nie mam szczęścia znać, chociaż jesteśmy tak bliskiemi sąsiadkami. Nie­ zmiernie żałuję, że nigdy dłużej nie bawiąc w Boro wie nie mogłam dotąd zbliżyć się z panią Wirską. Ale muszę nieod- kładając skorzystać ze sposobności, niechże nas pani zapozna z sobą.

Nie było rady, ciocia Terenia postąpiła parę kroków wraz z panią baronową, zbliżyła się do nas i prezentacya odbyła się według wszelkich reguł. Mama była bardzo zdzi­ wiona i w milczeniu przyjmowała oznaki wszelkie uprzejmości p. baronowej, która ją witała tak zupełnie, jak gdyby ta zna­ jomość była spełnieniem najgorętszych jej pragnień. Powta­ rzała też razporaz, że zbliżając się do mamy w tej chwili, gdy ją obaczyła przy cioci, rozminęła się całkowicie z etykietą, wie o tem doskonale, ale na to nie zważa, na wsi bowiem wolno wziąć rozbrat z etykietą. Nareszcie spojrzała łaskawie i na nas, i nagle złożyła ręce, jakby niespodzianie a bardzo przyjemnie zadziwiona i wykrzyknęła:

— Go ja widzę! wszak to panna Nina Wirska, panna Nina, którą widywałyśmy w Rzymie, u czcigodnej ś. p. hra­ biny L. Więc pani tu jest teraz, u ojca? Cóż za miłe spotka­

171