• Nie Znaleziono Wyników

163 — Mój drogi, — rzekła mama — nie bądźże takim go

rączką, poczekaj, jak tu się załatwimy z naszą robotą i zjemy podwieczorek, odprowadzimy wszyscy naszych gości do Bo­ rowa; możesz i ty pójść z nami, będziemy przechodzili obok sklepiku i zasięgniemy potrzebnych wiadomości.

— A jeżeli ona wcześnie sklepik zamknie ...

— To go przecież jutro znów otworzy — odrzekła mama, śmiejąc się — ale bądź o to spokojny, ja ciebie na takie niebezpieczeństwo nie narażę, nie spałbyś chyba przez noc całą. Skalska trzyma sklep do późna otwarty i sama nigdzie nie odchodzi, bo wieczorem najczęściej ktoś z kupujących przyjdzie.

— I w cóż ja teraz zawinę swoje guziki? — zawołała p. Amelia, udając wielkie zakłopotanie. — Panie Kański, niechże mi pan da jaką ćwiartkę papieru na miejsce tej drogocennej karty z dyaryusza, bo widzę, że jej nie odzyskam, chociaż przed chwilą nazwałeś ją pan moją własnością.

— Ach, przepraszam p a n ią , natychmiast — odrzekł, wujaszek, wydobywając śpiesznie pugilares z kieszeni i wyj­ mując z niego różne papiery; odglądał je jedne po drugich, pokazało się jednak, że wszystko to były potrzebne jakieś notatki, żadnej z nich wujaszek widocznie nie miał ochoty się pozbywać, wahał się i biedził, a p. Amelia tymczasem śmiała się i owinąwszy guziki w papierek, który w kie­ szeni znalazła, rzekła dopiero:

— Dziękuję, niech się pan już nie trudzi.

Po podwieczorku wyruszyliśmy wszyscy do Borowa, od­ prowadzając panie Solskie, które rozstały się z nami przed sklepikiem i poszły do domu, wujaszek wraz z mamą wszedł do sklepu, a my obie z Janką usiadłyśmy na dużej kłodzie przy drodze czekając na nich.

— Gzy uważałaś Janko tę rozmowę o p. Falskiej? — spytałam po chwili milczenia — jestem pewna, że odgadłaś...

— Odrazu, — przerwała Janka z wesołym uśmiechem — a co. czy nie mówiłam, że p. Kański nie wygląda bynajmniej na człowieka ze złamanem sercem?

— To prawda, ale przecież nie możesz mu brać tego za złe...

— A pocóżbym mu to za złe brać miała? — rzekła Janka z żywością. — sam powiedział najsłuszniej, że nie zasługiwałby na nazwę rozumnego człowieka, gdyby wiecznie rozpaczał po takiej p. Falskiej.

— I wiesz, moja Janko, — mówiłam — co mnie teraz na myśl przychodzi? Jeżeli wujaszek pozbył się już tamtej mi­ łości, to mógłby pokochać raz drugi, a z pewnością wybrałby teraz lepiej i byłby szczęśliwy. Ach, muszę ci się nawet przy­ znać, że mam już pewne projekty; cobyś na to powiedziała naprzykład, żeby się ożenił. .. no. zgadnij, z kim.

— Skądże mam zgadnąć? — odrzekła Janka tak sucho i obojętnie, że mnie to troszkę niemile tknęło; odwróciła się, kreśląc coś końcem parasolika po ziemi, nie zapytała wcale, kogo to przeznaczałam w myśli dla wujaszka, chociaż ja dłuż­ szą chwilę milczałam.

— Nie zgadujesz? — rzekłam wreszcie, bo będąc paplą okropną, musiałam się wygadać z tern, co miałam na sercu — no, to ci już powiem. Ja myślę, że na całym świecie nie znalazłby wujaszek Stefan lepszej żony dla siebie od Anusi Solskiej. Ach! cobym dała za to, żeby ją pokochał.

— Dlaczegoźby miał koniecznie ją pokochać; a nie inną? — rzekła Janka zawsze z głową odwróconą i wzrusza­ jąc lekko ramionami.

16 5

— Ale jeżeli jej nie kocha? — mówiła Janka — czyż ma się z nią żenić dla twojej przyjemności jedynie?

— Czemuż jej nie ma pokochać? — ciągnęłam dalej uparcie, bo byłam niezadowolona, że Janka nie pochwaliła mo­ jego świetnego pomysłu. — Anusia jest taka miła, taka poczci­ wa. Gdybym była mężczyzną, zaraz bym się w niej pokochała. — Nie idzie zatem, żeby p. Kański koniecznie twoje gusta podzielał — odparła znów Janka tym suchym tonem, który mię drażnił.

— Moja Janko, cóż ty masz przeciw temu? — zawoła­ łam z żywością.

— Ja? — odezwała się Janka i rozśmiała się głośno, a mnie się wydało, że śmiech jej był jakiś wymuszony — co też tobie w głowie, moja Kaziu; żeń sobie' swego wujaszka, z kim ci się po­ doba, cóż ja mogę mieć przeciw temu i co mnie to ma obchodzić? Zaperzyłam się na to okropnie i miałam wielką ochotę powiedzieć wręcz Jance, że dziwi mię i smuci taka obojętność, bo przecież, należąc do naszej rodziny, nie powinnaby z takim naciskiem wujaszka Stefana nazywać m o i m wujem; czyż to grzecznie było tak się zarzekać wszelkiego z nim pokrewieństwa? Nim jednak usta otworzyłam, aby te wszystkie burzliwe myśli wypowiedzieć, wujaszek wybiegł ze sklepu, unosząc w górę ogromny plik papierów i wołając do nas z daleka:

— Go za odkrycie! ach! co za odkrycie! Zgadłem, to jest dyaryusz klasztorny i ta nieoceniona Skalska obiecała mnie zapoznać ze starym zakrystyanem, który jeszcze i inne skarby podobne posiada.

Nadeszła i mama, rozpoczęła się ożywiona rozmowa o tej zdobyczy wujaszka, wyruszyliśmy z powrotem do domu, a ja przez drogę zapomniałam zupełnie o tem clrobnem niepo­ rozumieniu z Janką.

N O W A ZNAJOMOŚĆ.

Czas szybko bieży w wesołem towarzystwie. Ani się opatrzyłam, gdy przyjemne te wakacye dobiegły do końca. Najpierw młodzież szkolna rozjechała się, moi braciszkowie w jedną stronę a Ignaś Solski w drugą, potem wujaszek nas opuścił, uwożąc z sobą różne skarby, zdobyte w sklepiku Skalskiej, i na strychu kościelnym, przy współudziale zakry- styana; nakoniec i pani Solska z córkami odjechała do W ar­ szawy z wielkim żalem naszym. Rozstanie jest zawsze rzeczą smutną, to też gdyśmy zostali znów sami w cichym naszym dornku, gdzie przez tych kilka tygodni taki gwar i ruch pa­ nował, gdy zasiadając do podwieczorku, pomyślałam sobie, że ani jutro, ani pojutrze nie zobaczę już przy tym stole licznej gromadki miłych osób, mimowoli westchnęłam i czułam się bliską płaczu. Spostrzegł to ojciec i rzekł, głaszcząc mnie po głowie:

— Go się tak córeczka moja zasępiła? Rozbawiło się dziecko troszkę i rozpróżnowało, no, ale i to czasem potrze­ bne, po takim dłuższym odpoczynku raźniej idzie praca. Teraz, Kaziuchno, weźmiemy się znów porządnie do nauki, mam dla ciebie parę nowych książek, które trzeba będzie przestucłyować.

167