• Nie Znaleziono Wyników

Wszystko w domku naszym powracało powoli do zwy­ kłego porządku. Ojciec doglądał pilnie gospodarstwa, co za­ bierało mu prawie dzień cały, gdyż nie trzymając ekonoma, sam musiał z kluczami chodzić do gumna i śpichrzów stać przy młóceniu zboża, pilnować karmienia inwentarza. W go­ spodarstwie mateczki mniej było wprawdzie zimą zajęcia, ogród, który go przyczyniał najwięcej, spoczywał teraz pod śniegiem, ale mateczka nie próżnowała dlatego, najpierw, tak jak ojciec bez ekonoma, tak ona obywała się bez gospodyni, sam a więc wydawała jedzenie dla sług, utrzymywała cały po­ rządek w spiżarni i piwnicy, pilnowała udoju krów i t. d. Niedość na tem. po załatwieniu tych czynności codziennych, mateczka zasiadała do szycia, miała też i maszynę, kiedynie- kiedy brała na dni kilka szwaczkę do pomocy, zawsze jednak własną ręką rzecz każdą odmierzyła i przykrajała. Umiała ona godziny dnia tak rozłożyć, że jej czasu na wszystko starczyło, nawet i na czytanie, które już za odpoczynek i rozrywkę uważała, codzień też i ojciec i ona znaleźli jakąś chwilkę, aby zajrzeć do moich naukowych zajęć, prowadzonych, jak już wspominałam, metodą samouctwa, ale pod ich nadzorem.

i w szyciu, o tyle, aby nauka na tem nie cierpiała, bo ta nauka moja o własnej sile nie była wcale zabawką, jakby się komu zdawać mogło. Uczyłam się nietylko z obowiązku, lecz z prawdziwego zamiłowania i sądzę, że rodzice musieli dobrze wprzód wypróbować moje zdolności i usposobienie, zanim zdecydowali się wybrać dla mnie ten niezwykły rodzaj wy­ chowania. Niektóre przedmioty miały dla mnie urok większy od innych, i to nie koniecznie łatwiejsze, przeciwnie, niekiedy właśnie nęciły mię trudności; jeżeli czegoś zrazu zrozumieć nie mogłam, brałam na kieł, jakto mówią, szukałam wytrwale wyjaśnienia w jednej, drugiej książce, w encyklopedyach, a wkońcu zawsze znalazłam. Sprawiało mi to wielką przy­ jemność, doznawałam uczucia zwycięstwa, tryumfu po szla­ chetnej walce, a każda wiadomość, zdobyta tym sposobem, nabierała dla mnie tej wartości, jaką posiada tylko owoc własnej pracy i trudu własnego. Z czasem nawet tak polubi­ łam to pasowanie się z trudnościami, że w ostateczności je­ dynie udawałam się po objaśnienia do ojca lub matki.

Janka z zajęciem przypatrywała się mojej naukowej pracy, zaglądała do książek i kajetów, słuchała uważnie, gdy z zapałem rozprawiałam o tem i owem, często powtarzała z uśmiechem, że jestem nadzwyczaj na wiek swój rozwinięta. Może miała słuszność, rozwinięcie to zawdzięczałam, jak mi się zdaje, tej właśnie gimnastyce umysłowej, nauce o własnej sile. I ona także, nie można powiedzieć, ażeby pędziła życie zupełnie bezczynne, pamiętam, gdy matka jej raz zapytała, czy nie będzie się nudziła u nas, odpowiedziała:

— O, ja się nigdy nie nudzę. Często z babcią mieszka­ łyśmy po kilka miesięcy w zupełnem prawie odosobnieniu, bo babcia nie była zdrowa, towarzystwo ją nużyło, więc gdy zdarzyło się, że bliżsi znajomi wybrali się gdzieś w inne

strony, nie widywałyśmy prawie nikogo. Babcia trzymała zawsze lektorkę, która ze m ną wychodziła i wyjeżdżała, gdy edukacyę ukończyłam i nie miałam już nauczycielki, zwykle też tak umiałam sobie czas zapełnić, wynaleźć różne zajęcia, że mi godziny upływały niepostrzeżenie. Nieraz jednak spoty­ kałam osoby, które od rana do wieczora poziewały i narze­ kały na okropne nudy.

Słuchałam z lekkiem zdziwieniem, dotychczas bowiem nie miałam o tem pojęcia, aby ktoś potrzebował sztucznie sobie czas zapełniać dla uniknienia nudów. U nas w domu każdy zazwyczaj przemyśliwał nad tem, czy mu czasu starczy na pożyteczne, konieczne zatrudnienia. Janka takich nie miała, a mnie jej sposób życia wydawał się ciągłem świętowaniem, inaczej tego określić nie umiałam. W stawała znacznie później od nas wszystkich, śniadanie podawano jej osobno, z początku rumieniła się troszkę i przepraszała mateczkę, lecz gdy ta ją pokilkakrotnie upewniła, że nikomu tem najmniejszego nie przyczyni kłopotu, weszło to w zwyczaj i nie zwracało uwagi niczyjej. Po śniadaniu czytała godzinę lub dwie, książek jej zabraknąć nie mogło, bo pomiędzy pakami, które przywiozła z sobą z zagranicy, była jedna pełna najrozmaitszych dzieł francuskich, włoskich, angielskich i niemieckich; polskich nie było tam wcale, lecz w te znowu nasza biblioteka była za­ opatrzona.

Już to zauważyłam wkrótce, że Janka rzadko kiedy po polsku czytała, wówczas tylko, gdy ojciec sam jakąś książkę wybrał dla niej i czyniła to widocznie bez wielkiego zapału, może jedynie dla sprawienia przyjemności ojcu. Odłożywszy książkę, brała jakąś robótkę, do czego także przywiozła z sobą różne ozdobne i kosztowne przybory, kolorowe jedwabie, nici złote i srebrne, kanwy jakieś wytworne. Czasem rozkładała

piękn i szkatułkę z farbami, pendzlami i innymi przyrządami malarskimi, co wszystko wyglądało, jak cacka; wcale też ła­ dnie malowała kwiaty i owoce, lecz zwykle po ukończeniu oddawała do zabawy małej Wandzi, a ta w parę minut całą tę pracę w drobne kawałki darła.

— Pocóż ty jej to dajesz, moja Janko? — mówiłam — czyż to nie szkoda? siedziałaś nad tern tak długo.

— Kiedy mi to wcale nie potrzebne, — odpowiadała — do czegóż to może służyć? Jutro zresztą wymaluję sobie coś innego, mam ogromny zapas farb i papieru.

—■ Ale pocóż ty to robisz, jeżeli ci na nic nie potrzebne , i do niczego służyć nie może? — pytałam znów, roztwiera- jąe oczy.

— Ot tak sobie, byle coś robić.

A ja szerzej jeszcze oczy otwierałam, bo mi się w gło­ wie pomieścić nie mogło, ażeby warto było podejmować ja ­ kąkolwiek robotę, ot tak sobie, byle coś robić. Czasem Janka grywała na fortepianie i śpiewała piosenki, włoskie lub fran­ cuskie. Mieliśmy w domu fortepian, darowany mi przez ciocię Terenię, stał on jednak od dość dawnego czasu zamknięty, bo odkiedy okazało się, że żadnego talentu do muzyki nie mam, przestałam się uczyć, ażeby darmo czasu nie tracić. Janka uprawiała muzykę tak samo, jak i malarstwo, grała i śpie­ wała nieźle, lecz bez zamiłowania, dla zabawki, dla zapełnie­ nia czasu, nie myślała o tern wcale, aby który z tych talentów doprowadzić do wyższej doskonałości.

Dnia pewnego o zmierzchu Janka siedziała przy forte­ pianie i zanuciła na prośbę moją jakąś barkarolę, śpiewaną zwykle, jak mi opowiadała, przez gondolierów weneckich. Ja stałam przy jej krześle zasłuchana, myśląc o Wenecyi i gon­ dolach. nie dosłyszałam, czy też nie zwróciłam na to uwagi,

49