• Nie Znaleziono Wyników

Dwie siostry : opowiadanie z życia młodych dziewcząt

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dwie siostry : opowiadanie z życia młodych dziewcząt"

Copied!
320
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

\ V

(4)
(5)
(6)

f

(7)
(8)
(9)

f i l a r y a ^ u l i a ^ j a l e s k a

O P O W IA D A N IE Z ŻYCIA M ŁODYCH D Z IE W C Z Ą T

®~ sY 9 p 3 W A R SZA W A N A K Ł A D G E B E T H N E R A I W O L F F A KRAKÓW — G. GEBETHNER I SP. 1899

Ja wiem, że tutaj z litości Pana Na każdą troskę pociecha dana; Spokojna godność, wytrwałość z pracą, Ubóstwo znoszą, lub też bogacą.

Gabryela.

<2__ ^>T<^ __s

(10)

BapmaBa 21 Iiojih 1898 ro^a.

(11)

I.

LIST Z RZYMU.

Nigdy nie zapomnę tego zimowego wieczora. W cichym naszym domku wiejskim wszystko było, jak zwykle. W po­ koju jadalnym płonęła lampa, zwieszająca się od sufitu, na kominku ogień trzaskał wesoło, a ja krzątałam się żwawo, pobrzękując kluczykami; wyjmowałam z szafy i ustawiałam na stole, niewarową serwetą przykrytym, cukiernicę, koszyk z bułkami i inne przybory do herbaty. Po chwili weszła m a­ teczka, zdjęła z siebie ciepłą chustkę i klucz od spiżarni scho­ wała do szufladki na to przeznaczonej. Tuż za nią służąca wniosła masło, garnuszki ze śm ietanką, krajanki sera i wę­ dliny na talerzykach. Stanął wreszcie i gotujący się samowar na siole, a ja, zasypawszy herbatę, przykrywszy czajnik ser­ wetką. zadowolona z siebie po spełnieniu tych ważnych zajęć codziennych, usiadłam przy oknie i spoglądałam na dziedziniec, śniegiem ubielony. Mateczka usadowiła się obok lampy i ro­ botę jakąś wzięła do ręki, taki to już był zawsze jej zwyczaj, że ani na jedną chwilę nie mogła usiedzieć z założonemi rękami.

— Gdzież to ojciec? — spytała matka — czy nie był tu jeszcze? wszakże już pewnie dawno młócić przestali w stodole.

(12)

— Był ojciec przed chwilą — odrzekłam, nie ruszając się z miejsca — poszedł do stajni, mówił, że zaraz wróci.

Ledwo wymówiłam te słow a, gdy drzwi skrzypnęły i wszedł ojciec, ocierając wąsy ze śniegu i mówiąc spokojnie:

— Zdaje się, że będzie odwilż. Oto macie dzienniki: po­ słaniec wrócił z poczty, przywiózł i list jakiś.

Zbliżyłam się do stołu, ojciec położył na nim dzienniki, nie rozrywając opasek, spojrzał na list i nagle wzruszenie nie­ zwykłe odmalowało się na jego twarzy. Był to list z czarną obwódką, z marką zagraniczną, ojciec trzymał go przez chwilę w drżących ręku, jakby nie miał odwagi otworzyć koperty, mówił przytem półgłosem:

— To z Włoch ... z R zym u... co to może znaczyć ? . . . — Może hrabina... — odezwała się matka niespokojnie. Ojciec wreszcie z gorączkowym pośpiechem rozerwał kopertę, spojrzał najpierw na podpis, odetchnął, jakby m u ciężar spadł z serca, potem zaczął cicho list czytać. Zacieka­ wiona niezmiernie, nie spuszczałam go z oczu, śledząc dziwną grę uczuć w rysach jego; było to coś, jakby ździwienie ra­ dosne, jakby rozrzewnienie, uśmiech niewymownej tkliwości pojawił mu się na ustach.

— Hrabina nie żyje — rzekł wreszcie, dokończywszy czytania — Janka została sama jedna i przyjeżdża do nas, już jest w drodze.

— Do nas ? przyjeżdża do nas ? — powtórzyła matka, a w głosie jej, obok wielkiego wzruszenia, brzmiało coś na- kształt obawy. Ale ojciec nie zwrócił na to uwagi, zatopiony był w powtórnem odczytywaniu listu, który widocznie poruszył w jego sercu głębokie jakieś uczucia. Łza nawet zabłysła mu w oku i spłynęła po twarzy, lecz nie musiała to być łza bólu, bo jednocześnie uśmiechał s ię , mówiąc zcicha sam do siebie:

(13)

3 — Dziecina moja droga! nie nauczono jej kochać ojca, a jednak serce się w niej ozwało: osierocona ptaszyna za­ tęskniła za gniazdkiem rodzinnem. A nie zawiedzie się na nas, nieprawdaż, kochanko ?

Tu podał list matce, mówiąc:

— Przeczytaj to, i Kazia niech przeczyta — dodał, zwra­ cając się do mnie.

Mateczka wzięła list do ręki i czytać zaczęła, ja zaś. uszczęśliwiona z pozwolenia, pochyliłam się nad nią i przez ramię jej czytałam także. Zanim jednak przytoczę treść tego listu, muszę wprzód wspomnieć o wypadkach dawniejszych, z których się wywiązały dziwne okoliczności teraźniejsze.

Matka moja była drugą żoną ojca, z pierwszą żył bardzo krótko, rok jeden tylko, umarła w parę tygodni po urodzeniu córeczki Janiny. Pierwsza ta żona ojca była to bogata jedy­ naczka, panna dumnego, arystokratycznego rodu. Szlachcic na małej wiosce nie był odpowiednią partyą dla hrabianki, to też rodzice jej ani słyszeć o tym związku nie chcieli. W ja ­ kich okolicznościach ojciec się z nią poznał, jakim sposobem przyszło wkońcu do tego, że ją poślubił wbrew woli rodziców, o tem nigdy dokładnie dowiedzieć się nie mogłam. Pociągnęło to jednak za sobą bardzo smutne następstwa, dumni rodzice wydziedziczyli córkę i wyrzekli się jej, żadne błagania posta­ nowienia tego zmienić nie zdołały.

Młoda kobieta cierpiała nad tem strasznie, a gdy w kilka miesięcy ojciec jej, hrabia L. życie zakończył i hrabina, dono­ sząc o tem córce w krótkich słowach dodała, że zgryzota zgon jego przyśpieszyła, biedaczka przenieść tego nie mogła, zapadła w stan chorobliwy, smutek niepokonany, wyrzuty sumienia pod­ kopały wątły organizm, nawet uśmiech dziecięcia nie zdołał jej przynieść pociechy, zgasła w rok po ślubie, pozostawiając

(14)

malutką sierotkę. Przybyła wówczas do domu ojca hrabina L. i zalewając się łzami nad zwłokami swej jedynaczki, żądała, aby jej oddał wnuczkę. Przyrzekała opiekować się nią troskliwie i zapisać tej dziecinie cały m ajątek, który matka utraciła przez zawarcie niestosownego małżeństwa. Położyła jednak za warunek, aby ojciec zrzekł się wszelkich praw do córki i na­ wet nie widywał jej nigdy.

Biedny ojciec! wyobrażam sobie, jak bolesne wrażenie wywrzeć na nim musiała ta propozycya, która go raniła w uczuciu własnej godności i miłości ojcowskiej; może też z drugiej strony sumienie mu wyrzucało, że i on wydarł dziecię rodzicom, że kwiat ten wątły przedwcześnie zwiądł z jego winy; może teraz tę winę okupić pragnął, zrzekając się własnego dziecięcia, któremu to poświęcenie miało zapewnić szczęście... bo wielki majątek jest przecież szczęściem w mnie­ maniu świata. Co czuł, co myślał w tej chwili, to pozostało tajemnicą między nim a Bogiem, dość że malutka Janka, która matki pamiętać nie mogła, a ojca nie poznawała jeszcze, prze­ wieziona była niezwłocznie do pałacu babki, wkrótce też po­ tem wyjechała z nią do Włoch na stałe mieszkanie. ■

Skąd ja się o tern wszystkiem dowiedziałem, doprawdy, nie potrafię dokładnie wytłómaczyć; ojciec nie wspominał nigdy o smutnych dziejach swej przeszłości, a i mateczka nie poruszała w jego obecności tego przedmiotu. Zasłyszałam za­ pewne kiedyniedy jakieś słówko, przy mnie, choć nie do mnie wymówione, a raz natrafiwszy na nić przewodnią, reszty do­ myśliłam się potrosze; wkońcu i mateczka opowiedziała mi całą praw dę, ażebym sobie o tem wszystkiem nie tworzyła fałszywego wyobrażenia. Przeróżne myśli o tej siostrze nie­ znanej snuły mi się często po głowie, a obraz jej przedsta­ wiał mi się zawsze w jakichś poetycznych, fantastycznych

(15)

5 prawie barwach. Widziałam ją wyniosłą, piękną, w powłó­ czystych szatach z jedwabiu i złotogłowiu, stąpającą uroczyście po kobiercach bogatych, a głos jej melodyjny powtarzał:

Znasz-li ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa, Pomarańcz blask majowe złoci drzewa?

Ojciec mój dotrzymał przyrzeczenia, nigdy nie starał się zbliżyć do córki, ona też przez lat ośmnaście nie dała mu żadnego znaku życia. Czyżby nawet o istnieniu jego nie wie­ działa ? 1 dlategoto owego pamiętnego wieczora tak nadzwy­ czajne wrażenie wywarł na nas wszystkich ów list z Rzymu, list, w którym Janina donosiła, że babka jej nie żyje, a ona przyjeżdża do nas. Stojąc pochylona nad ramieniem matki, czytałam w tym liście następujące słowa:

„Ojcze mój drogi! Smutne to jest i straszne, że ja, córka twoja rodzona, po raz pierwszy piszę do ciebie. Ty mnie nie znasz wcale, a ja, ojcze, z boleścią to w yznaję, dopiero teraz zapragnęłam cię poznać. Babcia nie żyje, śmierć jej była bar­ dzo przykładna, po przyjęciu Sakramentów świętych, powie­ działa mi całą prawdę; dowiedziałam się, że to ona mię nie­ mowlęciem wyrwała z rąk twoich i wymogła, abyś się córki swej wyrzekł. Ojcze, przebacz jej, bo ona szczerze tego żało­ wała, poznała błąd swój w chwili śmierci, gdy sprawy tego świata przedstawiły się w innern świetle oczom jej duszy. Poznała, że kto chce miłosierdzie otrzymać, powinien i sam być miłosiernym".

„Musisz i ty, mój ojcze, dowiedzieć się całej prawdy, chociaż mi przykro oskarżać babcię; ale mógłbyś powątpiewać o mojem sercu, gdybym najtajniejszych swych uczuć nie wy­ nurzyła przed tobą. Wmówiono we mnie, że ty mnie, ojcze, kochać nie możesz, że uczyniłeś matkę moją nieszczęśliwą

(16)

i byłeś przyczyną śmierci jej przedwczesnej i śmierci mego dziadka. Ach! Bóg jeden osądzić może, kto tu był winniejszy. Ja wiem tylko, żeś matkę moją kochał, żeś szczęścia jej pra­ gnął gorąco, niepodobna więc, aby i dla mnie nie było w two- jem sercu miłości. A ja tak bardzo tej miłości potrzebuję, ojczulku najdroższy; po śmierci babci, która mię poswojemu kochała, zostałam tu sama jedna pośród obcych, osierocona. A jednak nie jestem zupełną sierotą, Bóg dobry wraca mi ojca. O, jakże serce moje rwie się do ciebie, ojczulku drogi!"

„Nie będę czekała odpowiedzi twojej, nie wytrzymałabym tak długo, jutro więc wyjeżdżam: lektorka babuni, pani Fro- ment, odwiezie mnie do granicy, a tam zastanę ciebie, nie­ prawdaż, ojczulku ? Wiem, że niezbyt daleko od granicy mie­ szkasz. będę tam 18 stycznia, we czwartek. A żebyś ty wie­ dział. ojcze, jak ja się cieszę na myśl, że będę miała sio­ strzyczkę. I o tem teraz dopiero się dowiedziałam. Miłość ojca, siostry, to dla mnie nowe, nieznane uczucia, i ta, która miejsce matki mojej zajęła w twoim domu, może mnie zechce przyjąć za córkę. .Ja was tak wszystkich kochać będę, że i wy mnie pokochać musicie. A teraz ściskam was i do widzenia, nie- niezadługo. Pamiętaj, ojczulku, 18 stycznia, we czwartek, na granicy; kochająca twoja córka Janina“

Matka moja kilka razy łzy ocierała przy czytaniu tego rzewnego listu, rzekła wreszcie:

— Poczciwe to musi być i serdeczne dziewczątko, wi­ dzę, że niesłusznie się obawiałam. A jak to ładnie z jej strony, że i macochę życzliwie wspomniała.

Macocha! Moja droga mateczka miała [być macochą! Nazwa ta, zastosowana do niej, wydała mi się potworną. Co do mnie, byłam zachwycona. Ta siostra, o której tak często

(17)

7 marzyłam, jako o jakiejś istocie z bajki czarodziejskiej, prze­ bywającej w obłokach, miała mi się wkońcu ukazać w rzeczy­ wistej postaci. Ja wprawdzie nie byłam jedynaczką, miałam dwóch braci młodszych, w szkołach w poblizkiem miasteczku i malutką siostrzyczkę, śpiącą w tej chwili w kolebeczce w sy­ pialnym matki pokoju, ale przyjaźń siostrzana była dla mnie dotąd nieznanem, a bardzo upragnionem uczuciem. Nie byłam już dzieckiem, kończyłam rok piętnasty, a chociaż Janina miała ośmnaście lat skończonych, nie w ątpiłam , że pomimo tej różnicy wieku, doskonale się zgodzimy. Z pięćdziesiąt razy od­ czytałam ten ustęp jej listu: „Jak się cieszę tą myślą, że będę miała siostrzyczkę". O, i ja także cieszyłam się tern serdecznie.

Zapomnieliśmy wszyscy o herbacie, tak nas ten list po­ ruszył. Służąca weszła, chcąc sprzątać, ale ze zdziwieniem spostrzegła, że filiżanki stoją jeszcze nietknięte. Wówczas do­ piero mateczka zawołała na mnie z uśmiechem:

— Ach, Kaziu! herbata musiała okropnie przeciągnąć, nalewajże prędzej.

Przy herbacie rozmowa się ożywiła, ojciec widocznie bardzo był szczęśliwy i potrzebował się z tem wynurzyć, bo też to taka niespodziewana była dla niego pociecha.

— Nigdy nie marzyłem o tem! —■ powtarzał raz po raz! — To dziecko było od lat tylu jakby stracone dla mnie, a przecież się odnalazło! Jak ona też może wyglądać Janeczka moja ? Prawda, że to dziwne i straszne, ażeby ojciec nie znał wcale rodzonej córki!

■— Dziś wtorek, — mówiła matka — więc to już po­ jutrze 18 stycznia; dobrze przynajmniej, że niedługo trwać będzie to oczekiwanie.

— Zapewne, — odrzekł ojciec — bo i jabym tego nie wytrzymał. We czwartek raniutko pojadę pierwszym pociągiem

(18)

do granicy, a na wieczór będziemy tu już oboje. Mój Boże, jak my się tam poznamy na granicy? Ona będzie wypatry­ wała ojca pośród obcych ludzi, a ja może zawaham się wobec rodzonej córki. Pewnie nawet nie pomyślała o tem nieboga, pisząc do m n ie . . . — i znowu cień smutku twarz jego przysłonił.

— Ojczulku — zawołałam — jabym ją z pewnością po­ znała odrazu, przeczułabym, odgadła nawet wśród największego tłumu siostrzyczkę Jankę. Niech tylko ojczulek mnie weźmie z sobą, a wszystko będzie dobrze.

— Wyborna myśl — odezwała się matka. — Kazia jest dosyć roztropna, trzeba jej oddać tę sprawiedliwość, najpierw przydać ci się może, gdy tam będzie przy tobie, a potem i Janinie pewnie to przyjemność sprawi, że siostra pragnęła ją powitać jak najprędzej.

— A to dobrze; — rzekł ojciec — weselej mi będzie jechać z tą gadulską, nie da mi się zamyślać i snuć w duszy smutnych wspom nień...

— Otóż to właśnie — dodała matka.

Gwarzyło się jeszcze o tem i owem, wreszcie ojca od­ wołano, bo karbowy czekał na jakieś rozporządzenia, a my zostałyśmy same z matką. Ja zaczęłam się krzątać, porządku­ jąc, jak zwykle po herbacie, mateczka wzięła robotę do ręki, lecz odłożyła ją po chwili, wstała, chodziła z kąta w kąt, usiadła znowu, westchnęła zcicha.

— Wiesz co, Kaziu, — rzekła wreszcie —• ja jednak jestem trochę niespokojna. Tak niespodzianie ta wiadomość na mnie spadła, ani wiem, jak to będzie. . .

Miałam wprawdzie piętnasty rok dopiero, musiałam być jednak w rzeczy samej dosyć na swój wiek roztropna, bo w domu nie byłam wcale traktowaną jak dziecko, mateczka

(19)

9 często zwierzała się przede mną, jeżeli jej coś leżało na sercu, i teraz więc zrozumiałam odrazu, że potrzebuje się wynurzyć, usiadłam przy niej i patrząc jej w oczy, zapylałam:

— O cóż ci idzie mateczko ? czy przyjazd Janiny cię niepokoi ?

— A no tak; nie chciałam o tem wspominać przy ojcu, żeby mu nie zakłócać radości, ale im więcej się zastanawiam, tem więcej się czegoś obawiam. Bo pomyśl tylko: to panna bogata, wychowana wśród zbytków, świetności, jakże ona tu wyżyć potrafi w naszym szlacheckim domku, czy będzie mogła przywyknąć do mierności, do skromnego takiego otoczenia ? Będzie ją tu wszystko raziło: my pracujemy, musimy praco­ wać, ona pewnie potrzebuje zabaw, rozrywek. W tej chwili może jest rzeczywiście spragniona miłości rodzinnej, ale prędko się rozczaruje, gdy nie znajdzie czem czasu zapełnić. Bo co ona tu u nas będzie robiła?

— Te słowa matki sprawiły na mnie wrażenie wiadra zimnej wody, smutno mi się zrobiło. Czyżby Janina miała rzeczywiście się rozczarować, zamieszkawszy u nas ? To prawda, że w naszym domu każdy miał zajęcie, trudno było sobie wyobrazić, coby robiła pomiędzy nami osoba, nie mająca, jak mówiła mateczka, czem czasu zapełnić ? Ale ja takich osób nie znałam wcale, więc mi się to jakoś w głowie pomieścić nie m ogło, wkrótce też uspokoiłam się i zaczęłam matkę uspokajać.

— Moja mamo, — mówiłam — nieraz czytałam o tem, że bogate panie nudzą się często w swoich złoconych salo­ nach, że im się przykrz/ bezczynność. Może też i Janka nu­ dziła się u tej babki swojej hrabiny, a u nas jej się podoba? Kto to wie.

(20)

— Daj Boże! — rzekła matka — w każdym razie trzeba czekać, aż przyjedzie, zobaczymy. Teraz jest w żałobie, więc na początek nie mogłaby w żadnym razie światowych rozry­ wek szukać, a później, zapewne zamąż wyjdzie. No, idź spać, córeczko.

Odeszłam do swego pokoiku, lecz długo z wieczora usnąć nie mogłam, różne myśli snuły mi się po głowie, roiłam o przyjemnościach, jakich spodziewałam się doznać w towa­ rzystwie Janiny, powtarzałam sobie na pamięć słowa jej listu, mnie się tyczące; nie było wątpliwości, kochała mnie już za­ wczasu ta siostrzyczka nieznana, tak samo, jak i ja ją ko­ chałam. To znów niepokój budził się w mojem sercu, gdym sobie przypominała słowa matki, jej przypuszczenia, że Janka nie będzie się czuła szczęśliwa w naszym skromnym domku, a i to, co mówiła mateczka, na pociechę niby, o blizkiem prawdopodobnie jej zamążpójściu, nie pocieszało mnie wcale. Czyż poto doczekałam się przybycia tej siostry wymarzonej, wyśnionej, ażeby ją ktoś miał zabrać, obcy jakiś człowiek, może znów dumny hrabia, który jej każe się wyrzec szla­ checkiej rodziny?

Usnęłam wreszcie, a i we śnie ukazywała mi się ciągle Janina, w powłóczystej żałobie, takim gęstym welonem kre­ powym osłonięta, że w żaden sposób nie mogłam dojrzeć jej rysów. Potem nagle welon krepowy zmieniał się w biały, fał- dzisty welon panny młodej, a zawsze równie szczelnie twarz jej osłaniał. Aż wreszcie sięgnęła ręką do tej zasłony, już, już miała ją podnieść, ja czekałam z gorączkową niecierpliwością, z wytężonym zwrokiem, gdy wtem usłyszałam tuż przy sobie wołanie:

— Wstawaj, Kaziu, wstawaj już bardzo późno, co tak dziś zaspałaś.

(21)

11 To mateczka przyszła mnie zbudzić. Zerwałam się, prze­ tarłam oczy i westchnęłam zcicha. Gdyby mateczka była po­ czekała z tem budzeniem choć chwilkę jeszcze, obaczyłabym Jankę, a tak musiałam to odłożyć do jutra. Ha! niedługo, pomyślałam sobie i zaczęłam się spiesznie ubierać.

(22)

SIOSTRA NIEZNANA.

Dnia następnego matka od samego rana zajęła się przy­ gotowaniem pokoju dla Janiny. Wszyscyśmy się nad tem na­ radzali, który będzie najlepszy dla niej; matka chciała wnieść łóżko do ładnego pokoiku obok bawialnego, gdzie stało parę szaf z książkami, stąd zwany był biblioteką. Ale ojciec zau­ ważył, że biblioteka ma okna wychodzące na dziedziniec, a tam często bywa hałas zrana, więc przeszkadzałoby spać Jance, pewnie nie przywykła bardzo rano wstawać. Matka gotowa była odstąpić swój pokój sypialny i przenieść się do biblio­ teki lub do pokoju chłopców, tak przezwanego, bo tam mie­ szkali moi dwaj bracia, nim do szkół wyjechali i teraz, gdy przyjeżdżali na wakacye lub święta. Ale sypialny mamy miał obicia dobrze już zniszczone i trochę był ciemny. Ja w końcu zadanie to rozstrzygnęłam, twierdząc, że w całym domu mój pokoik jest najładniejszy i najwygodniejszy, z pewnością też Jance się spodoba, mnie zaś doskonale będzie w poblizkim po­ koju chłopców.

— Troszkę za mały, — rzekł ojciec — ale rzeczywiście jasny i wesoły, okna wychodzą na ogród, latem tam jest śli­ cznie. Jeżeli ci to nie sprawi przykrości, K aziu ...

(23)

13 oddala była wszystko, co posiadałam, byle tylko czuła się, ii nas szczęśliwą, nie tęskniła po bogatych salonach i . . . nie śpie­ szyła z wyjściem za mąż. Zawinęłyśmy się zaraz obie z m a­ teczką do roboty, przybrałyśmy ten pokoik, w co było najle­ pszego i najpiękniejszego w domu. Zawiesiłyśmy świeże białe firanki nieużywane jeszcze, przeznaczone do saloniku na miej­ sce dawnych, bardzo już pocerowanych. Chciałam zostawić tam biurko, które niedawno na urodziny dostałam, ale mate­ czka kazała przynieść swoje, równie ładne, utrzymując, że duży stolik, stojący teraz w pokoju chłopców, wygodniejszy będzie dla niej, bo więcej rzeczy na nim pomieścić można. Przyniesiono też jeszcze małą kanapkę z saloniku, szafkę z lustrem z pokoju mamy i drugą na książki z biblioteki; mały zegarek stojący i różne ozdobne drobiazgi ustawiła m ate­ czka sama na biurku i stoliku, nakoniec ojciec zawiesił na ścianie parę ładnych sztychów oprócz tych, które tam już były da­ wniej. Pokoik ten wyświeżony i przybrany wyglądał naprawdę tak ślicznie, że ojciec uściskał mnie za dobry pomysł.

— Jutro więc raniutko jedziecie z ojcem, — rzekła m a­ tka, poprawiając jeszcze i porządkując ostatecznie wszystko — a ja tu sama jedna na cały dzień zostanę; będzie mi się czas strasznie dłużył. Trzebaż jeszcze trafu, żeby ciocia Terenia teraz właśnie wyjechała; zaprosiłabym ją na gawędkę.

Ciocia Terenia, rodzona siostra mojej matki, mieszkała bliziutko, w sąsiedniej wiosce, teraz wyjechała była do W ar­ szawy i za tydzień dopiero powrócić miała do domu.

— A cóż, ciocia Terenia o niczem jeszcze nie wie! — zawołałam, przypomniawszy to sobie w tej chwili; ważny wy­ padek wczorajszy tak mnie oszołomił, że o Bożym świecie zapomniałam -— dopieroż będzie zdziwienie, jak powróci i Jankę zastanie!

(24)

Nadszedł wreszcie ranek czwartkowy. O świcie wyruszy­ liśmy z ojcem krytemi saniami do stacyi kolei, o milę odda­ lonej, konie tam czekać miały naszego powrotu. Matka dała swoje futro dla Janki, bo dzień to Był bardzo mroźny, a jak mówiła mateczka, ona, nawykła do ciepłego klimatu, mogła się wybrać w podróż bez futra i w takim razie przeziębłaby w saniach jakkolwiek krytych. Gdyśmy przybyli na miejsce, parę godzin mieliśmy czekać jeszcze na pociąg zagraniczny. Na dworcu kolejowym było pusto i cicho, prawie mi się to dziwne wydało, że wszystko tu miało pozór codzienny, że nic nie zwiastowało uroczystości dnia dzisiejszego. Chwilami do­ znawałam takiego wrażenia, jak gdyby to był sen, dziwnie piękny i obawiałam się przebudzenia. Rzeczywistość tak była podobna do marzeń, kołysanych oddawna w mej duszy, iż mi się także marzeniem wydawała. Siostrzyczka Janka nie na obłoku wprawdzie spływała, lecz przybywała prozaicznie po­ ciągiem kolejowym z krainy cytryn i pomarańcz, nie mogłam jednak oswoić się z tą myślą, że ją naprawdę obaczę tak prędko oczyma własnemi.

Czas upływał,, zbliżała się chwila przybycia pociągu, już urzędnicy kolejowi, posługacze, tragarze, poczynali się żywiej poruszać, ojciec zerwał się z krzesła, ja także wstałam, serce mi biło, jak młotem, nowa trwoga mię ogarnęła:

— Ojczulku, — rzekłam — a jeżeli ona nie przyjedzie ? — Ha! wszystko być może; gdyby jej co przeszkodziło... w takim razie napisze lub zatelegrafuje.

Ale i jego to przypuszczenie zaniepokoiło widocznie. Tymczasem ruch na dworcu wzmagał się szybko, powstał szum, hałas, przeraźliwy głos dzwonka przebił powietrze, od­ powiedział mu z daleka gwizd lokomotywy i pociąg z łosko­ tem, sapaniem, syczeniem zatoczył się przed dworzec kolei.

(25)

35 I trwała jeszcze długa chwila oczekiwania, osoby przyjeżdża­ jące ż zagranicy, jak zwykle oddawały paszporty, nie wysia­ dając z wagonów, sala była próżna, chociaż pociąg przybył. Wreszcie i to się skończyło, otworzono drzwi wchodowe, po­ dróżni tłumnie się cisnęli do sali, ja poskoczyłam naprzód i o mało nie wykrzyknęłam na głos: To ona!

Pośród tego ruchliwego, różnobarwnego tłumu, ujrzałam młodą dziewczynę w żałobie, w długim welonie krepowym, zupełnie jak we śnie, tylko że welon ten spadał na jej ramiona, nie osłaniał ślicznej twarzyczki i dużych, wyrazistych oczu, pa­ trzących niespokojnie na wszystkie strony, jakby szukała ko­ goś. Wspierała się na ramieniu starszej kobiety, na którą ża­ dnej nie zwróciłam uw agi, nie potrafiłabym powiedzieć, jak wyglądała. Nie namyślając się ani wahając, przecisnęłam się szybko przez tłum i dotknęłam lekko ramienia czarno ubranej panienki, patrząc jej w oczy, ale nie byłam w stanie przemó­ wić. Wzrok mój musiał być jednak bardzo wymowny, bo ona drgnęła nagle, twarz jej oblała się żywym rumieńcem.

— Jestem Janina Wirska, — rzekła zcicha głosem bardzo wzruszonym — czy tu jest mój ojciec ?

— Czekamy z ojcem na ciebie, siostrzyczko! — zawoła­ łam radośnie; w te samej chwili ojciec stanął przy nas, po­ chwycił Jankę swoją w objęcia i na ręku prawie uniósł ją w najodleglejszy kąt sali. Jakeśmy się tam ściskali, witali urywanemi słowy i łzami rozrzewnienia, tego opisać nie po­ trafię. Nie było jednak dużo czasu na te rozczulania, ojciec usadowił nas obie wygodnie na kanapce w kąciku, a sam za­ jął się odebraniem rzeczy Janiny i załatwieniem wszelkich for­ malności. Co się stało z ową panią Froment, którą w przelocie tylko spostrzegłam, nie wiem doprawdy i mało mię to obchodzi, musiała sobie odjechać szczęśliwie, bo nie widziałam jej więcej.

(26)

Jużto co prawda w tej chwili nic i nikogo nie widziałam oprócz siostrzyczki mojej, już teraz nie wyśnionej, nie wyma­ rzonej, ale prawdziwej, rzeczywistej, siedzącej obok m n i e, pa­ trzącej mi w oczy z tkliwością niewymowną i tulącej obie moje ręce w swoich dłoniach. Gdy ojciec powrócił, my już rozmawiałyśmy z sobą jak dwie siostry, razem chowane od dzieciństwa. Opowiedziałam Jance, jak to ja się podjęłam rozpoznać ją wśród tłumu, co mi się też doskonale udało. Ona mówiła mi o swoich obawach, gdy zbliżała się do gra­ nicy i przyszło jej na myśl, że list mógł nie dojść w porę, że ojcu mogło coś przeszkodzić wyjechać na jej spotkanie. Mnie zaś nie wyglądała wcale i pojawienie się moje było dla niej niespodzianką, bardzo miłą, radosną niespodzianką.

Teraz już czas mi się nie dłużył wcale, reszta podróży zbiegła jak jedna chwilka. Futro mamy przydało się Jance, bo rzeczywiście dość lekko była ubrana. Ubawiły mię niezmiernie jej wykrzykniki, gdyśmy nakoniec wsiedli do sani, które czekały na nas na ostatniej stacyi. Nigdy w życiu nie jeździła saniami i widziała je tylko na rysunkach.

— Toś ty może i śniegu nigdy nie widziała ? — zapytał ojciec.

— O, śnieg pada czasem i we Włoszech, — odrzekła — widziałam także i w Alpach ogromne płaty śniegu, co tam leżą po górach nawet i latem błyszczą na słońcu. Ale te sa­ nie, tak to się dziwnie przesuwa, cichuteńko, ciągle mi się zdaje, że tam do nich pieski muszą być zaprzężone albo reni­ fery. A jak też tu wszystko smutno wygląda w tym kraju! Ziemia śniegiem zasypana, a drzewa jakie brzydkie bez liści.

— Poczekaj, — ozwałam się — zaraz będzie las sosnowy, nie taki smutny zimą. bo sosna nie opada. Tyś tam pewnie , we Włoszech nigdy nie widziała sosnowego lasu.

(27)

#

17 — We Włoszech nie, ale w Szwajcaryi widziałam lasy sosnowe, i modrzewie, i limby. Zdaleka to bardzo ładnie wy­ gląda taki bór ciemny na stokach gór wysokich, gdy obok sterczą cyple skał szarych; niezmiernie to jest malownicze. Ach, oto już ten las, zblizka wcale nieładny.

— Odwykłaś od k ra ju , moje dziecko, — rzekł ojciec z odcieniem smutku w głosie — a raczej nie znasz go wcale: obcy on całkiem dla ciebie i dlatego ci się wydaje nędzny i ponury. Kto wyrósł pośród tych sosen, a co rok zimą patrzy na pola śniegiem usypane, ten sercem musi zespolić się z tą ziemią i ukochać ją taką, jaką jest.

Janka nic na to nie odpowiedziała, zaczęła mówić o swo­ jej podróży, spoglądała na okolicę, pytała o to i owo, lecz nie powtórzyła już ani razu, że jej się kraj wydaje smutny i nieładny; może instynktem odgadła przykrość, jaką to spra­ wiało ojcu..

Już mrok zapadał, gdyśmy przed dom zajechali. Mateczka, owinięta ciepłym szalem, stała na ganku, ja pierwsza wysko­ czyłam z sani i szepnęłam jej do ucha, nim Janka wysiadła: — Śliczna, dobra, kochana, nie obawiaj się, mateczko będzie jej dobrze z nami i nam z nią.

Że matka przyjęła przybraną córkę z wielką serdeczno­ ścią, o tem nawet mówić nie potrzebuję. Gdy Janka zdjęła z siebie kapelusz i ciepłe okrycia, wydała mi się jeszcze ła­ dniejsza. Duża, wysmukła, bardzo kształtna, włosy miała cie­ mne, prawie czarne i takie ogromne, że chociaż ciasno sple­ cione i płasko upięte, tworzyły jednak warkocz olbrzymi na jej główce. Rysy jej nie były bardzo regularne, ale pociągały wyrazem dziwnie szlachetnym, zdawało się, że jasność jakaś bije od niej; największy urok nadawały jej oczy, duże, ciemno- szafirowe? pełne głębokiego, rzewnego nieco uczucia, w ruchach

2

(28)

też miała dużo wdzięku. Gała jej postać pomimo czarnego stroju, nie wiem sama dlaczego, przypominała mi lilię białą.

Mateczka upatrzyła zaraz pewne podobieństwo rodzinne pomiędzy mną i Janką, co ją niezmiernie ucieszyło, a i mnie także, wyznaję to szczerze, bo pomyślałam sobie, że nie mu­ szę być chyba bardzo brzydką, jeżeli jestem choć troszeczkę do niej podobna. Stanęłyśmy przy zwierciedle jedna obok drugiej, żeby się o tern przekonać; przypatrywałam się bardzo uważnie osóbce swojej i porównywałam ją do ślicznej po­ staci Janki. Ba! myślałam sobie, jeśli jest jakie podobieństwo pomiędzy nami, to tylko chyba rodzinne. Mam wprawdzie także włosy ciemne i dosyć duże warkocze spadają mi na ramiona, oczy moje są także szafirowe, ale patrzą zupełnie inaczej, nie tak rzewnie jakoś, prędzej figlarnie, mniejsza też jestem znacznie, chociaż pewnie jeszcze wyrosnę trochę. Obie jesteśmy podobne do ojca, oto rzecz cała.

Samowar stał już na stole w pięć minut po naszem przybyciu, zabrałam się niezwłocznie do przyrządzania herbaty; mateczka chciała mnie wyręczyć, żebym nie odstępowała Janki, ale ona zawołała zaraz, że mi pomagać będzie, bo lubi to bardzo i u babki także zwykle gospodarowała przy herbacie. Zaczęłyśmy więc gospodarować razem, ojciec spoglądał na to z uśmiechem szczęścia na twarzy, a i mateczkę widocznie opu­ ściły poprzednie obawy. Janka nie wyglądała wcale na dumną pannę, w hrabiowskich pałacach wychowaną, którąby raziły skromne zwyczaje naszego szlacheckiego domu. Po herba­ cie mama przyniosła półroczną siostrzyczkę moją Wandzię i przedstawiła ją Jance. Wartoż było widzieć jej zdziwienie i radość:

— Nowa niespodzianka! — wołała z zachwyceniem, skła­ dając ręce i oglądając malutką ze wszystkich stron — ja nic

(29)

19

* 1

a nic nie wiedziałam o tej siostrzyczce. Jaka ona śliczna, jak ja ją będę kochała! — i całowała buzię i rączki dzieciny.

— Tylko nie więcej niż mnie, — wołałam — bardzo proszę.

— Bądź spokojna, — mówiła, obejmując mnie ramie­ niem i ściskając czule — ja was wszystkich tak kocham, tak serdecznie kocham.

— Czy i mnie także, Janinko ? — spytała matka wzru­ szonym głosem.

— O mateczko, mateczko droga — odbiegła ode mnie i rzuciła się w objęcia matki.

— A dla mnie to już nic nie zostanie — odezwał się ojciec, niby zadąsany. I znowu Janka z kolei ściskała ojca, upewniając, że jej starczy kochania dla wszystkich.

Taki był pierwszy wieczór po przybyciu siostrzyczki Janki do naszego domu. Matka ją namówiła, aby poszła po­ łożyć się wcześnie, bo podróż ją zmęczyć musiała; odprowa­ dziłam ją do przygotowanego dla niej pokoiku i zapytałam, czy jej się podoba.

— Wszystko mi się tu podoba — odpowiedziała. — A myśmy się obawiali, to jest m am a się obawiała... — tu urwałam, bo zmiarkowałam, że może nie należy wygadać zaraz tego wszystkiego, co mateczka mówiła mi w zaufaniu.

— Czegoście się obawiali? dokpńcz, siostrzyczko, do­ kończ — nalegała Janka.

Nie było rady, musiałam dokończyć.

— Mama sądziła, — mówiłam — że nie będzie ci do­ brze tu w naszym skromnym, szlacheckim domku, boś ty przywykła do pałaców, do zbytków, do towarzystwa hrabiów i książąt. Ale jeżeli ty nas kochasz ...

— A zwłaszcza jeżeli wy mnie kochać będziecie — 2*

(30)

rzekła Janka i umilkła, a oczy jej. te piękne, smętne oczy, wpatrzyły się w dal, widocznie myślą odbiegła ode mnie i od chwili obecnej. Westchnęła zcicha, usiadła na kanapce, posa­ dziła mnie przy sobie i objęła ramieniem.

— Ty tego nawet zrozumieć nie możesz, siostrzyczko. — rzekła — jakiego ja tu pośród was wszystkich doznaję uczucia. Wyrosłaś w tej atmosferze serdecznego ciepła, otoczona miło­ ścią rodziców, ich czułość, ich pieszczoty są dla ciebie rzeczą zwyczajną, przywykłaś do tego. Ze mną było inaczej: babunia mnie także kochała, ale innym sposobem. Babunia nie lubiła okazywać uczucia; nie wiem. czy to pochodziło z usposobienia wrodzonego, czy też może wiek. lub cierpienia przebyte wyro­ biły w niej chłód taki; wielkie rozczulenie uważała za słabość, pogardy godną, za śmieszność i dzieciństwo. Czy ty uwierzysz, Kaziu, że babcia nigdy mnie nie popieściła, nigdy do mnie tkliwie nie przemówiła. Godzień rano i wieczorem dawała mi rękę do pocałowania, a tylko dwa razy do roku, w dzień swoich imienin, gdym jej składała życzenia, i moich, gdy ona znów mnie jakimś wiązaniem obdarzała, całowała mnie w czoło.

— Mój Boże! — zawołałam z przerażeniem — jakże ty mogłaś tak wyżyć, moja biedna, droga Janeczko.

— Przyzwyczajona byłam do tego od dzieciństwa, a je­ dnak cierpiałam nad tern. Widziałam nieraz dzieci w objęciach matek i babunie pieszczące czule swoje wnuczęta, bolało mię dotkliwie, że ja jedna jestem pozbawiona takiego szczęścia. Miałam zawsze dość bujną wyobraźnię i będąc jeszcze małą dziewczynką, uroiłam sobie, że ja muszę być jakąś księżniczką wydziedziczoną przez niegodziwych krewnych, którzy sobie zapewne mój tron i berło przywłaszczyli, a mnie oddali pod straż sędziwej damy dworskiej, jakiejś królewskiej ochmistrzyni, odgrywającej przed światem i przede m ną rolę mojej babki.

(31)

21 Nieraz godziny całe upływały mi na tych narzeniach, nie tra­ ciłam nawet nadziei, że jacyś wierni stronnicy moi, bohaterscy rycerze, oswobodzą mię kiedyś i tron utracony powrócą. Li­ czyłam na to, że wówczas odzyskam rodziców, którzy gdzieś także muszą być uwięzieni, a może i jakąś inną. lepszą babunię.

- Dziwnaż to rzecz doprawdy, — rzekłam, przerywając opowiadanie Janki — żeby dziecko nie mogło uwierzyć, iż jego babunia jest babunią prawdziwą i uważało ją za osobę obcą. Było jednak w tych dziecinnych twoich urojeniach, sio­ strzyczko, przeczucie prawdy; tronu i berła nie odzyskałaś co- praw da. . .

— Lecz odzyskałam ojca, rodzinę, masz słuszność, Kaziu, to musiało być przeczucie. Zrozumiałam to już wówczas, gdy pisałam do ojca i dlatego z taką ufnością do jego serca się odwoływałam.

— Nie wiem, cobym ja zrobiła na twojem miejscu, — mówiłam znów po chwili milczenia — zdaje mi się jednak, że byłabym się starała rozruszać trochę tę lodowatą babunię. Gdybym tak naprzykład raz po raz skakała jej na szyję, mo- żeby się w końcu rozczuliła.

— Przypomniałaś mi jedną z najboleśniejszych chwil mo­ jego dzieciństwa, — odrzekła Janka ze smętnym uśmiechem — popróbowałam i ja raz jeden tego sposobu, raz jeden tylko, odechciało mi się potem na zawsze. Miałam wówczas już lat trzynaście, spędzaliśmy lato w Wenecyi, gdzie spotkaliśmy parę rodzin polskich, miałam też i ja towarzystwo trzech pa­ nienek swojego wieku, a jedna z nich, sierota, tak samo, jak ja, z babką podróżowała. Otóż dnia pewnego zachciało się tym panienkom pojechać obejrzeć okręt angielski, stojący w porcie. Przybył on prosto z Chin, wiózł rozmaite towary Wschodnie, cuda opowiadano o tych osobliwościach, które

(32)

wszystkim pozwalano oglądać i kupować. Gale nasze towarzy- stwo siedziało na placu św. Marka, gdy któraś panienka ten projekt podała, a jedna z pań starszych ofiarowała się zabrać nas wszystkie cztery z sobą. Ale mamy i babcie nie odrazu się na to zgodziły, nie pomnę już, jakie tam różne były przeszkody, dziewczęta jednak tak gorąco błagały, każda swojej, że zmiękły w końcu i zezwoliły. Moja babcia najmniej się sprzeciwiała, podobno nawet odrazu powiedziała, że mogę jechać, jeżeli inne pojadą. Gdy więc wszystkie pozwolenie otrzymały, a prócz tego i małe kwoty pieniężne na kupienie jakich drobnostek chińskich, powstała radość wielka, trzy moje towarzyszki ska­ kały i klaskały w dłonie, a ja razem z niemi, potem każda z uniesieniem rzucała się w objęcia matki lub babki, dzięku­ jąc, że się uprosić dała. Moja babcia podała mi także parę lirów, a mnie w tej chwili szalona myśl strzeliła do głowy: czemże ja gorsza jestem od nich, pomyślałam sobie i czemu nie mam tego samego zrobić ? I nie wiele myśląc rzucam się, z zamkniętemi oczyma w ramiona babci. Uniósł mię do tego stopnia zapał powszechny.

— No i cóż? — pytałam zaciekawiona, bo Janka umilkła w tem miejscu opowiadania.

— Ukarana byłam ciężko za ten wybryk szalony; — mówiła dalej głosem wzruszonym — nigdy nie zapomnę, z ja ­ kiem zdumieniem, przerażeniem prawie, babcia spojrzała na mnie, odtrącając mnie lekko ręką. „Nino, powiedziała lodowa­ tym tonem, bo tak mnie zawsze nazywała, Nino cóż to znów za dzieciństwa? Wiesz, że tego nie lubię“. Cofnęłam się, jakby zimną wodą oblana. Nie potrafię i dziś zdać sobie sprawy, dlaczego to mnie tak strasznie zabolało, wszak rzeczywiście wiedziałam oddawna, że ona tego nie lubi. Byłam upokorzona, zgnębiona, nawet ta wycieczka na okręt nie sprawiła mi

(33)

ż»-23 dnej przyjemności, wstydziłam się okazać towarzyszkom mojej rozpaczy, a tu łzy gwałtem cisnęły mi się do oczu. Pojmujesz, że odtąd nigdy już nie próbowałam babci rozczulić, nauka poskutkowała.

— Biedna Janeczko! — mówiłam ze współczuciem i by­ łabym ją jeszcze dłużej pocieszała, gdy w tern głos matki ode­ zwał się za drzwiami.

— Kaziu! cóżto do północy myślisz gawędzić? Nie da­ jesz zasnąć Jance, a i sama wyspać się potrzebujesz, żeby wstać w porę. Będziecie przecież miały dość czasu na rozmowę.

Zerwałam się jak niepyszna. — Dobranoc, Janeczko.

— Dobranoc Kaziu, — odrzekła, a ściskając mnie, sze­ pnęła ciszej: — proszę cię, zmów pacierz za duszę mojej babci i nie myśl źle o niej; ona mię kochała po swojemu.

— Będziesz ty teraz kochana po naszemu — pomyślałam sobie i szybko odbiegłam do swego pokoiku.

(34)

ŻYCIE RODZINNE W OLSZANCE.

Pierwsze dnie pobytu Janiny w naszym domu były dla mnie nieustającem świętem. Matka uwolniła mię od wszystkich prawie zwykłych zajęć, nawet od nauki, pozwoliła mi się na­ cieszyć siostrzyczką, nie odstępowałam też jej ani na chwilę. Dla Janki, wychowanej od lat najmłodszych za granicą, wszyst­ ko tu u nas było taką nowością, jak gdyby zajechała do jakiegoś nieznanego kraju, pod biegun lub równik, do kraju, o którym nawet w opisach podróży nie czytała. Mnie ta jej niewiado- mość bawiła niezmiernie, mateczkę czasem wprawiała w zdu­ mienie, graniczące z przestrachem, a ojca podobno trochę mar­ twiła, bo jakkolwiek starał się tego nie okazywać, wzdychał czasem mimowoli, gdy dziwne jej zapytania i przypuszczenia obiły się o jego uszy.

A teraz muszę przedstawić dokładniej nieco położenie moich rodziców, życie nasze domowe, stosunki, zajęcia, to wszystko, z czem Janka zapoznawała się powoli za mojem pośrednictwem, jato bowiem opowiadałam jej, stosownie do okoliczności, dzieje dawniejsze, lub tłómaczyłam i wyjaśniałam to, co miała obecnie przed oczyma. Ojciec mój był właścicielem niewielkiej wioski Olszanki, o kilkunastu włókach ziemi, wcale więc za majętnego uważać się nie mógł i tylko oszczędnością

(35)

i pracą był w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby domowe i utrzymać w szkołach dwóch młodszych moich braci.

Nie brakło nam jednak na niczem, mieliśmy wszelkie wygody, dostatek nawet rzec można, a często i różne przyje­ mności, ojciec zaś nigdy nie narzekał na ciężkie czasy. Mówił on zwykle, że każdy człowiek powinien potrzeby swoje stoso­ wać do dochodów, bo trudniej jest daleko dochody do potrzeb zastosować. Trzymał się też święcie tej zasady i dobrze nam wszystkim z tem było. Raz jeden wprawdzie odstąpił był od niej ojciec, a to po owem pierwszem ożenieniu swojem z hra­ bianką, matką Janiny. Ona. przyzwyczajona do wystawnego, zbytkownego życia, nie pojmowała wcale, że to, co dla niej niezbędnem prawie było, dla ojca stanowiło już życie nad stan. Ten jeden rok nie tylko pochłonął wszystkie oszczędno­ ści ojca, lecz zmusił go do zaciągnięcia dość znacznego długu. Widząc żonę ciągle stroskaną i cierpiącą, byłby chętnie oddał wszystko, co posiadał, byle jej przynieść ulgę i pociechę. Wo­ ził ją nawet za granicę, do Szwajcaryi. a potem na wybrzeża Renu, lecz ona sama zapragnęła rowrócić do kraju, wkrótce też życie zakończyła.

Po stracie ukochanej żony, po rozstaniu z córeczką, wy­ dartą mu przez hrabinę, ojciec wpadł w straszną rozpacz, i Bóg jeden wie, coby się z nim było stało, gdyby nie napo­ tkał w samą porę bodźca potężnego, który go podźwignął. Najskuteczniejszym podobno ratunkiem w cierpieniach moral­ nych jest praca, w pracy też znalazł ojciec uspokojenie i po­ ciechę. W chwilach najcięższego przygnębienia, gdy stracił już był ochotę do życia, a wszelkie zajęcia gospodarskie zaniedbał, wyrwał go z tego stanu wierzyciel, który natrętnie o dług swój upominać się zaczął, grożąc subhastą. Był to jeden z tych niemieckich osadników, coto jak pająki sieci swoje podstępnie

(36)

i cierpliwie zarzucają na ziemię polską, zwłaszcza w pobliżu gra­ nicy i sadowią się na niej, wypierając odwiecznych jej posiada­ czy. Zrazu chciał ojciec sprzedać mu wioskę dobrowolnie i z reszt­ kami funduszu puścić się w świat, na jakąś daleką wędrówkę bez celu, szukając zapomnienia. Zanadto jednak miał głębokie poczucie obowiązków obywatelskich, aby się nie ocknął w porę i nie podźwignął z upadku ducha. Postanowił więc ratować ojcowiznę, nie oddać jej na pastwę cudzoziemca.

Ani się spodziewał chytry Niemiec, że natarczywością swoją wyświadczył dłużnikowi prawdziwą usługę, wskazując mu drogę pracy i obowiązku, która chroni od rozpaczy. Ojciec nie miał wprawdzie innego sposobu zaspokojenia owego Niemca, tylko musiał takiż dług zaciągnąć u Żyda, na większy jeszcze procent, ale przynajmniej zyskiwał na czasie. Zaraz też wy­ przedał wszystkie kosztowniejsze sprzęty domowe, powozy i cugowe konie, mógł więc odrazu procent wypłacić z góry. Zabrał się gorliwie do pracy, zaprowadził wszędzie najściślej­ szą oszczędność, odmawiał sobie wszystkiego, co nie było po­ trzebą niezbędną, chodził w szermiędze, jadał na obiad dwie potrawy, i to najprostsze, przestał palić tytuń, sam doglądał wszystkiego, i roli, i nabiału, i ogrodu, odprawił większą część służby, jeclnem słowem wytężył wszystkie siły, aby się z przy­ krego położenia wydobyć i ojcowiznę utrzymać. I Bóg poczci­ wym chęciom pobłogosławił. W pierwszym roku nie było wielkiego urodzaju, ledwo też zebrało się tyle, że starczyło na opłacenie procentu. W drugim, w trzecim już poszło lepiej, mógł ojciec częściami dług spłacać, a tym sposobem i procen­ tów ubywało stopniowo.

Ojczulek kochany lubił wspominać o tych czasach, utrzy­ m ywał, że ten kawałek ziemi, który po rodzicach w spadku otrzymał, stał mu się droższym i milszym, odkiedy go własną

(37)

2 7

mozolną pracą okupił. Zawsze też przytem dodawał, że nie­ ma nic przykrzejszego, jak grosz z trudem uzbierany oddawać za procent, bo doznaje się takiego uczucia, jak gdyby to były pieniądze za okno wyrzucone, chociaż w rzeczywistości wie­ rzyciel ma zupełne do nich prawo. To też od tej pory ojciec nabrał takiego wstrętu do długów, że wolałby był, jak mówił, żyć suchym chlebem, byle tylko nie myśleć o procentach.

Janka słuchała z nadzwyczajnem zajęciem i wzruszeniem wielkiem, gdym jej te dzieje opowiadała; nieraz łza błysnęła w jej oku, pewnie wówczas myślała sobie, że biedny ojciec wpadł w te okropne kłopoty, pragnąc jej matce szczęście przy­ nieść. Może też rozrzewniało ją także to jego osierocenie, opuszczenie; nie wpadłby pewnie w rozpacz i zniechęcenie do życia, gdyby miał przy sobie swoją dziecinę, gdyby o niej pa­ miętać musiał.

Opowiadałam potem Jance o mojej kochanej mateczce, jak jej współczucie i dobroć zdołały pocieszyć ojca i przeko­ nać go, że może jeszcze nowe życie rozpocząć i być szczęśli­ wym na ziemi. Wiedziałam to wszystko ze szczegółami od cioci Tereni. Matka moja była nauczycielką na pensyi w W ar­ szawie, w czasie wakacyj przyjechała na kilka tygodni do sę­ dziwego proboszcza sąsiedniej wioski, stryja swojego. Ojciec, bywając w kościele w niedzielę i święta, zwykle po nabożeń­ stwie wstępował choć na chwilkę na plebanią, poważał bowiem i cenił proboszcza, a w rozmowie z nim zawsze znajdował po­ krzepienie i pociechę. I otóż tym sposobem poznał się z ma­ teczką, nic też dziwnego, że go prędko pochwyciła za serce, a i mateczce nie dziwię się wcale, że jej się podobał ojczulek. Jużto, jak Janka słusznie zauważyła, było w tern prawdziwe zrządzenie Opatrzności. Ojciec, stroskany i zajęty pracą, nigdzie nie bywał, unikał towarzystwa, trzeba więc było takiego szcze­

(38)

gólnego zbiegu okoliczności, aby spotkał panienkę dobrą, miłą, wykształconą, posiadającą wszystkie przymioty, które go uszczę­ śliwić mogły.

Mateczka nie wniosła mu posagu, a jednak, jak twierdził zawsze ojciec, ona to w znacznej części przyczyniła się do tego, że się pozbył ostatecznie długów i doszedł do takiego dobrobytu. W naszej Olszance jest dosyć duży sad owocowy, który zawsze niezłe dawał zyski, ale dopiero mateczka rozwi­ nęła ogrodnictwo do tego stopnia, że zaczęła mieć z niego znaczne dochody. Wydziwić się Janka nie mogła, słuchając mego opowiadania, jaka to u nas robota jest w ogrodzie la­ tem i w jesieni. Mateczka sprzedaje bardzo rzadko świeży owoc, bo przekonała się, że daleko większą korzyść przynosi przyrządzanie rozmaitych konserwów. suchych konfitur, syro­ pów, galaret, wreszcie owoców suszonych. Niemała to wygoda, że niema potrzeby spieszyć ze sprzedażą w obawie, aby owoc się nie zepsuł, nic się nigdy nie zmarnuje, a konserwy, soki, konfitury suche stoją sobie spokojnie w piwnicy, potem wszy­ stko razem do miasta się odsyła.

Uśmiałam się serdecznie, gdy Janka zapytała najpowa­ żniej w świecie, czy ojciec ma i winnicę i czy wina u nas się także robią. Jużto co do wartości pieniędzy nie mogłyśmy się w żaden sposób porozumieć z moją siostrzyczką. Gdym jej powiedziała, że mateczka miewa co rok po kilkaset rubli czy­ stego dochodu z ogrodu owocowego i warzywnego, wykrzy­ knęła ze zdziwienia. Sądziłam, iż ta suma jej się wydaje ogro­ mną, więc powtórzyłam ją raz jeszcze z uśmiechem zadowo­ lenia. lecz teraz ja z kolei się zdziwiłam, bo ona przeciwnie pojąć nie mogła, jak można tyle pracy sobie zadawać dla kil­ kuset rubli dochodu na cały rok! Upewniałam ją jednak, że to wystarcza na utrzymanie dwóch braci moich w szkołach

(39)

29 w mieście. Ale dla niej widocznie nietylko setki, ale i tysiące rubli były niczem. Ta babcia jej lodowata musiała mieć stra­ szną moc pieniędzy, a więc i nasza Janka mogła się dziś uwa­ żać za bardzo bogatą dziedziczkę, bo cały majątek po babce przeszedł na nią. Gdy wspomniałam o nauce braci, Janka spojrzała na mnie, jakby sobie coś przypomniała i spytała nagle:

— A któż ciebie uczy, moja Kaziu? Nie widzę tu u was nauczycielki; nie ukończyłaś jeszcze przecież, jak sądzę, edu- kacyi, choć bardzo jesteś na swój wiek rozwinięta.

Zarumieniłam się z radości na te słowa, a ona mówiła dalej z uśmiechem, biorąc rękę moją w swoje dłonie:

— Naprawdę, jak cię kocham, siostrzyczko, nie wyobra­ żałam sobie, że będę mogła z tobą tak poufale rozmawiać, jak z dorosłą osobą; nieraz spotykałam siedemnastoletnie pa­ nienki. bardziej dziecinne od ciebie. Gdym ja była w twoim wieku, traktowano mnie jeszcze zupełnie, jak dzieciaka. Musiał to sprawić jakiś wyborny systemat wychowania.

— Albo ja wiem, — odrzekłam, śmiejąc się — to pe­ wna, że ja się wychowuję według jakiegoś niezwykłego syste- matu i nie powiem, ażeby mi z tern źle było. Dziwisz się, Janeczko, nie widząc u nas nauczycielki; ale ja nigdy nauczy­ cielki nie miałam, uczyłam się potrosze od wszystkich, od ojca, mamy, cioci, a teraz uczę się sama.

— Jakto sama? Nikt ci nie wykłada, nie zadaje lekcyj i wypracowań? Jakimże ty sposobem się uczysz?

— Mam dużo książek naukowych; widziałaś, co tam tego w naszej bibliotece. Ojciec niezmiernie lubi książki, powiada, że to jedyny zbytek, na który sobie pozwala, ciągle też potro­ sze kupuje nowe, a tym sposobem, powoli, ziarnko do ziarnka, utworzył się zbiorek spory. Mama nauczyła mię po francusku

(40)

i po niemiecku, głównie dlatego, żebym mogła korzystać z wy­ bornych dziel naukowych, pisanych w tych językach, teraz uczę się znów po angielsku, także prawie sama, z pomocą cioci Tereni. Ona ma bardzo dużo zajęcia, nie może siedzieć nade mną godzinami, więc dała mi wyborną metodę, wska­ zuje kiedyniekiedy, jak mam się brać do tego, dopomaga mi z wymawianiem i już zaczynam wcale nieźle czytać i rozumieć. Będę więc mogła z czasem i z angielskich książek się uczyć, a to rzecz bardzo ważna, bo w obcej literaturze mnóstwo jest dzieł naukowych, tak przystępnych, popularnych, jakto nazy­ wają, że łatwo zrozumieć z nich wszystko, bez pomocy nau­ czyciela.

— Ależ to zawsze musi być bardzo trudno samej się czegoś nauczyć z książki, bez ustnego wykładu; — mówiła Janka — ty chyba, moja Kaziu, masz jakieś wyjątkowe zdol­ ności.

— Ej, nie sądzę: — odezwał się ojciec, który w tej chwili zbliżył się do nas niepostrzeżenie — roztropna z niej dziewuszka, to prawda, ale żeby aż wyjątkowe miała zdolno J ści! Widzisz córeczko — mówił dalej, siadając na sofie obok Janiny, która się pieszczotliwie do niego przytuliła — myśmy się długo nad tem naradzali z moją żoną, jak pokierować wychowaniem Kazi. Nauczycielkę wziąć do domu, osobę tak wykształconą, aby mogła wszystkie nauki wykładać porządnie, to dla nas, ludzi niebogatych, koszt i kłopot niesłychany. Nie mówiąc już o tem, że o taką encyklopedyę żyjącą nie bardzo łatwo, a chcąc panience, na wsi mieszkającej, dać prawdziwie wyższe wykształcenie, trzebaby mieć do tego kilka osób. Z dru- strony, nie mieliśmy żadnej ochoty oddawać Kazi do mia- a pensyę. Odwykłaby dziewczyna zupełnie od zajęć do- [ych, nauczyłaby się wprawdzie różnych mądrości, ale za

(41)

31 to powróciwszy do nas po latach kilku, nie miałaby żadnego wyobrażenia o gospodarstwie, możeby nawet i upodobanie do niego straciła, zasmakowawszy w bruku miejskim.

_ O, to to nie, ojczulku, — przerwałam w tern miej-scu _ jabvm lubiła czasem pojechać do miasta na parę dni, zobaczyć coś nowego, ale mieszkać tam nie chciałabym za nic. — Ja też sądziłem, że skoro masz później żyć na wsi, powinnaś się na wsi wychowywać. Systematyczne wykłady na pensyi, patent z ukończenia n a u k , wszystko to są rzeczy pię­ kne, przydałoby ci się to, gdybyś naprzykład miała zostać nauczycielką...

— Nauczycielką? — wykrzyknęła Janka zdziwiona — niechże Bóg broni, po cóżby Kazia miała być nauczycielką?

— A cóż w tem złego? — odrzekł ojciec — stan nau­ czycielski jest bardzo szanowny i pożyteczny, ale jabym wolał, ażeby Kazia obrała sobie jakieś zajęcie gospodarskie na wsi, a jest takich zajęć niemało, stosownych bardzo dla kobiet, z czasem przybywać ich będzie coraz więcej. Wielki to błąd, mojem zdaniem, że kobiety, szukające sposobu do życia, cisną się wszystkie do większych miast, kiedy na wsi tyle jest ga­ łęzi pracy zaniedbanych, a które należałoby rozwinąć.

— Szukające sposobu do życia, ojcze, to są wyrobnice, kobiety, które nie mają z czego żyć — mówiła Janinka — ale dlaczegóż to stosujesz do Kazi? Ona, Bogu dzięki, ma dom, rodziców, opiekę i pracy szukać nie potrzebuje, ani w mieście, ani na wsi.

— Moja Janko — rzekł ojciec — tyś się wychowała w odmiennych całkiem wyobrażeniach i nie rozumiesz mnie może. Możebym i ja myślał inaczej, gdybym był się urodził bardzo bogatym i nigdy nie potrzebował pracować z konie­ czności. Teraz jednak mam to głębokie przekonanie, że i bo­

(42)

gaci ludzie powinni dzieci swoje sposobić do pracy, bo naj­ pierw każdy może utracić majątek, a potem, powiem ci szcze­ rze, nie pojmuję ani dla mężczyzny, ani dla kobiety życia bez celu. bez pożytecznego zajęcia. Najpierwszą jednak rzeczą jest wykształcenie ogólne, później dopiero, do lat doszedłszy, wy­ brać sobie można pracę specyalną. Otóż, jak już wspomniałem, co się tyczy wychowania Kazi, po długich naradach z moją żoną, stanęło w końcu na tern, ażeby się obejść w tej sprawie i bez nauczycielek domowych i bez pensyi miejskiej. Kazia jest dosyć roztropna z natury, postanowiliśmy z niej zrobić po­ rządnego samouka. Jak już wiesz, uczy się sama.

— Słyszałam o tem — mówiła Janka — i wydziwić się nie mogę, bo. o ile mi się zdaje, ona dużo na swój wiek umie.

— Bo też samouctwo. moje panienki, nie jest wcale nie­ uctwem; — rzekł ojciec z uśmiechem — metoda ta naukowa, mało rozpowszechniona, zwłaszcza pomiędzy młodzieżą, ma swoje bardzo dobre strony. Uczeń spuszcza się na nauczyciela, przywyka do tego, że on mu każdą rzecz wytłómaczy, wyjaśni, za rękę go niejako prowadzi, mniej więc sam pracuje umy­ słem. Samouk musi zdobywać wiadomości o własnych siłach, mozolnie, dobrze nieraz nałamie głowę, zanim jakąś trudność pokona, coś niezrozumiałego wyjaśni. Ale ta walka z trudno­ ściami czyni zw3rcięstwo przyjemniejszem, większą zwykle cenę przywiązuje się do nauki, nabytej samodzielnie i nie bez trudu. Często też u samouków napotkać można wielkie, gorące za­ miłowanie do umysłowej pracy. Jużto, prawdę powiedziawszy, wszystkie szkoły, pensye, akademie nawet, przygotowują tylko ludzi do samouctwa. Nikt, wyszedłszy z uniwersytetu, nie jest jeszcze wielkim uczonym; a niejeden pozyskawszy nawet

(43)

33 świetne dyplomy naukowe, pozostał człowiekiem bardzo po­ spolitym. Dopiero ten, kto po ukończeniu nauki szkolnej, sam o własnej sile pracować zacznie, obrawszy sobie jakąś gałąź wiedzy, może z czasem dojść do znakomitych zdobyczy nau­ kowych. Każdy uczony badacz to samouk w swoim rodzaju. — Ach, ojczulku! — zawołałam, składając ręce — tak pięknie to przedstawiłeś, żeś we mnie wzbudził zapał ogromny. Dumną jestem z tego, że się do rzędu samouków liczę.

— Ja się tern nie pochwalę: — rzekła Janka — od dzieciństwa aż do ukończenia edukacyi byłam otoczona bo­

nami, nauczycielkami i nauczycielami różnych narodowości, prowadzona ciągle jakby na pasku.

— To jeszcze szczęście, że pośród tych wszystkich na­ rodowości znalazła się i polska — rzekł ojciec.

— Przez trzy lata miałam nauczycielkę polkę, pannę Konstancyę Malską; uczyła mię historyi i literatury polskiej, czytałam wówczas dużo polskich książek i prozą i wierszem.

— A! — mówił ojciec z zadowoleniem — więc znasz przynajmniej Mickiewicza i innych wielkich wieszczów.

— Czytałam dużo wyciągów, a le ... trochę już zapo­ mniałam.

— Masz tobie, — rzekł ojciec, machając ręką — przed­ wcześnie się ucieszyłem. Ręczę, że nie zapomniałaś o Lamar- tinie, o Wiktorze Hugo i innych poetach francuskich. Gdybyś chciała, córeczko, popróbować teraz samouctwa co do rzeczy polskich, tobyś mi wielką sprawiła przyjemność. Książek sto­ sownych nie zabraknie ci tu u nas.

— O dobrze, ojczulku, dobrze; będę miała zajęcie, bo przecież nie mogę tak ciągle przeszkadzać Kazi się uczyć. Chociaż to ja, co prawda, parę lat temu ukończyłam

eduka-DWIE SIÓSTR1'.

(44)

cyę, ale według twoich wyobrażeń, ojcze, to i moja edukacya cała była chyba tylko przygotowaniem do samouctwa.

— Co za poczciwe dziecko z ciebie — rzekł ojciec uszczęśliwiony. — Jutro niedziela, mam cały dzień swobodny, będziemy razem czytali „Pana Tadeusza" Mickiewicza. Prze­ robimy my tu ciebie na swój ład, córeczko, zobaczysz.

(45)

IV.

W Y K O N A W C A TESTAMENTU.

Upłynęło zaledwie parę tygodni od przyjazdu Janki, gdy dnia pewnego przed dom nasz zajechała kareta na saniach, w cztery piękne konie zaprzężona, lokaj w liberyi zeskoczył z kozła i otworzył drzwiczki, a z karety wysiadł nieznajomy, sędziwy mężczyzna. Nigdy tacy paradni goście nie bywali u nas, wielkie też było zdziwienie, i moje, i mateczki, ojciec na szczę­ ście nie miał dziś ważnych zajęć gospodarskich i był w poko­ ju; wyszedł więc do sieni na powitanie przybyłego; po chwili

wprowadził go do saloniku, przedstawiając jako p. prezesa S., wykonawcę testamentu zmarłej hrabiny L., mianowanego tymże testamentem opiekunem Janki, aż do czasu objęcia przez nią majątku we władanie. Ona tego pana nie znała wcale, widziała go pierwszy raz w życiu. Po przywitaniacli i zamianie kilku słów obojętnych o pogodzie i sannie, p. prezes, usadowiony w wygodnym fotelu, odezwał się z uprzejmym uśmiechem:

— Jako opiekun jestem tu zupełnie zbytecznym, gdy, jak widzę, ojciec rodzony obowiązek ten objął. Występuję więc tylko w charakterze wykonawcy testamentu, który jest u mnie złożony, muszę też zapytać miłej mojej pupilki, jak zamyśla życie swoje obecnie urządzić?

— Myślę przedewszystkiem nie rozstawać się z ojcem — 3*

(46)

odrzekła Janina spiesznie, lekko zaniepokojona tą uroczystą przemową.

— Piękne postanowienie, bardzo piękne postanowienie — mówił prezes i kiwał głową, i uśmiechał się z tym łagodnie żartobliwym wyrazem, z jakim się zwykle przemawia do m a­ lutkich dzieci. — Czas żałoby najstosowniej będzie spędzić w tem ślicznem zaciszu wiejskiem. Lecz później może tu dla panny Janiny będzie troszkę za samotnie. Dobra Wojniłowice, obecnie będące własnością pani, oddawna pozostają w dzier­ żawie, która kończy się dopiero za dwa lata. Pałac jednak ze wszystkiemi zabudowaniami, z ogrodem i parkiem, wyłączony był z dzierżawy, wszystko tam zawsze stało w pogotowiu na przybycie pani hrabiny, gdyby kiedy, choć na czas jakiś, za­ mieszkać chciała w kraju. Wiem, że przed śmiercią myślała o tem, nie doprowadziła jednak zamiaru do skutku. Ja sądzę, że panna Janina powinnaby tam zamieszkać, przybrawszy do towarzystwa jakąś starszą, poważną osobę. Mam krewną da­ leką , wdowę, któraby chętnie ten miły obowiązek wzięła na siebie. Dziedziczka tak wielkiego majątku musi przecież poro­ bić znajomości, urządzać przyjęcia, żyćjednem słowem w świę­ cie, póki stosowna partya się nie trafi.

Zimno mi się zrobiło, słuchając tych wyrazów, cedzonych powoli, zawsze z tą uśmiechniętą miną; byłabym chętnie tego nieznośnego prezesa za drzwi wyrzuciła. Janka słuchała w mil­ czeniu, z natężoną uwagą, błyski wzruszenia przebiegały po jej twarzy. Ojciec uprzedził ją w odpowiedzi prezesowi, był poważny i spokojny, w głosie jego tylko brzmiał smutek głęboki:

— Pan prezes ma słuszność, — mówił — szczerze wy­ znaję, że dotychczas, uszczęśliwiony widokiem mojej córeczki, nie pomyślałbym o tem, że wielki jej majątek staje pomiędzy

(47)

37 nia i nami. Stosowniej jest zapewne, aby bogata dziedziczka mieszkała w pałacu, przyjmowała licznych gości, wiodła życie wystawne. Taka też była niezawodnie wola ś. p. hrabiny, która jej ten majątek zapisała. Ja nie mam prawa tej woli się sprze­

ciwiać, ani odrywać córki mojej od świata, od towarzystwa, do którego przez matkę i babkę należy. Ona zapewne i w pa­ łacu nie zapomni o ojcu i czasem tu zajrzy pod naszą szla­ checką strzechę. Nieprawdaż, Janeczko?

Janka wstała, oczy jej błyszczały wesoło, jakby wcale smutku ojca nie spostrzegła, zbliżyła się do niego i obie rączki oparła na jego ramieniu, a pochylając się tak, że twarz jej do­ tykała prawie jego twarzy, mówiła:

— Ależ jeżeli ja mam ten ogromny majątek i ten piękny pałac, to jedźmy tam wszyscy, ojczulku, i ty, i mateczka, i Ka­ zia, i malutka Wandzia, mieszkajmy tam razem. Jaka ja jestem dziecinna, że mi to wprzód nie przyszło do głowy! wiedziałam przecież, że mi babunia to wszystko zapisała. Taki duży ma­ jątek dla nas wszystkich wystarczy. Potem pojedziemy sobie trochę za granice, do Włoch, do Szwajcaryi. .Jakato będzie przyjemność zwiedzać znów te miejsca z Kazią i z wami wszystkimi!

Serce moje uderzyło gwałtownie, pomysł Janki wydał mi się genialnym, tylko, ty lk o ... nie mogłam jakoś uwierzyć w urzeczywistnienie tych pięknych planów, póki ojciec się nie odezwie. I odezwał się bardzo prędko. Najpierw uściskał Jankę z czułością, przysunął krzesło, posadził ją przy sobie:

— Nie, moje dziecko, — rzekł — to niepodobna. Ani ja, ani rodzina moja majątku twego używać nie może; my tylko do twego serca, do miłości twojej mamy prawo. Zresztą, my wszyscy pracować musimy, ja nie rzucę swego kawałka roli, żona moja gospodarstwa domowego, bo praca nasza daje

(48)

utrzymanie rodzinie. Dla Kazi wystawne życie w twoim pałacu nie byłoby wcale stosowne, ona do zbytków przywykać nie powinna, była dotąd szczęśliwą w mierności i dalej tak być musi.

W miarę, jak ojciec mówił, twarzyczka Janki się przecią­ gała, pochyliła główkę, a gdy skończył, westchnęła zcicha i chwilkę jeszcze milczała; wkońcu podniosła znów wypogo­ dzone czoło, spojrzała ojcu prosto w oczy:

— Jeżeli inaczej być nie może; — rzekła — a czuję, że ty, ojcze, zdania swego nie zmienisz, to niechże sobie ten pa­ łac stoi i dalej zamknięty, jak stał przez lat tyle, ja pewnie do niego bez was nie pojadę, zostanę tu z wami.

Ojciec był tak rozrzewniony, że w pierwszej chwili mówić nawet nie mógł, tylko ją tulił do siebie i usta przycisnął do jej czoła, po chwili dopiero rzekł znowu:

— Dziecino moja droga, niech cię Bóg błogosławi, serce mi pękało na myśl, że cię po raz drugi utracę; — umilkł na chwilę i mówił dalej — ale, Janeczko moja, ja nie chcę ko­ rzystać z chwili twojego uniesienia, zastanów się, namyśl, bo uprzedzam cię, że jeżeli zostaniesz z nami, musisz podzielić we wszystkiem nasze życie, życie mierności i praczy, wyrzec się świetnych towarzystw, zabaw, podróży. Gdybyś pożałowała swego postanowienia, bądź zupełnie szczerą, w każdej chwili zmienić je możesz.

Ona tylko główką poruszyła znacząco.

— Nic łatwiejszego, — odezwał się prezes z tym samym swoim nieznośnym uśmiechem — będę zawsze na rozkazy panny Janiny. Tymczasem przywiozłem tu pewną sumę pie­ niężną, którą złożę w ręce szanownego pana, w razie potrzeby chciej pani udawać się do mnie. Rachunki zdam w porze właściwej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Brewiarium natomiast – określenie to stosuje się przede wszyst- kim do zamieszczonych w naszym tomie utworów Eutropiusza i Festusa (takie tytuły ich dzieł zostały

Podczas gdy fizycy koncentrowali się na pochodzeniu promieniowania, biologowie i geolodzy rozważali jego wpływ na procesy zachodzące na Ziemi i związane z tym skale czasowe.. W

„– Spodnie nie dotyczą kota, messer – niezmiernie godnie odpowiedział kocur, – Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie

Choćby zatem każdy bogacz zapłacił dziesięć razy więcej akcyzy za trunek niż chłop to zawsze wszyscy ludzie prości w kupie oddadzą do skarbu cztery razy

b) poziom satysfakcji dzieci i młodzieży ma związek z percepcją technik wychowawczych stosowanych w okresie dorastania przez ich rodziców – technika pozytywna wprowadza- nia

zofii ustnej Platona. Względem żadnego innego antycznego autora nauka nie ośmiela się na luksus odrzucenia jednej z dwóch istniejących gałęzi tradycji. Chociaż

Leka- mi przeciwdepresyjnymi zalecanymi jako pierwszego rzutu w zaburzeniach borderline, szczególnie przy znacznie nasi- lonej chwiejności emocjonalnej, agresji

Wstęp: Dzięki olbrzymiemu rozwojowi kardiochirurgii około 85% dzieci z wrodzonymi wadami serca dożywa wieku dorosłego — niezbędne staje się zatem stworzenie