• Nie Znaleziono Wyników

Bronisław Malinowski

Malinowski podzielał z Boasem wizję antropologii jako dyscypliny opar-tej na solidnym fundamencie naukowym. Jako twórca funkcjonalistycznej teorii

kultury, rasowy badacz terenowy i nauczyciel, Malinowski – podobnie jak Boas w Stanach Zjednoczonych – ustanowił nowe standardy dla badań etnograficz-nych, wywierając wpływ na całe pokolenie antropologów. Wyraźny „tempera-ment badacza empiryka” (Paluch 1981, s. 50), każący mu silnie akcentować terenowe, językowe oraz naukowe kompetencje antropologa, również zbliżał Ma-linowskiego do Boasa, czyniąc go luminarzem etnografii, który „metodę inten-sywnych badań terenowych doprowadził do perfekcji” (tamże, s. 54).

Obu badaczy zasadnie uznaje się dziś za fundatorów nowoczesnych badań antropologicznych. Tym jednak, co zdaje się różnić Malinowskiego zarówno od Boasa, jak i od wielu innych mu współczesnych badaczy takich choćby, jak Radcliffe-Brown, Mead, Kroeber czy Lowie, była nie tyle jego rozwinięta wraż-liwość krytyczna i metodologiczna – tę podzielał wszak co najmniej z Boasem – lecz raczej stanowcze wymaganie, aby ów namysł „meta” każdorazowo stawał się integralną częścią danej etnografii. „Malinowski uważał za obowiązek każde-go antropologa, aby sumiennie i szczerze zdawał on sprawę z własnych roszczeń poznawczych oraz błędów popełnionych podczas badania terenowego” – pisała jedna z jego uczennic – (Kaberry 1957, s. 79), powtarzając niemal dokładnie sło-wa samego mistrza, zasło-warte na pierwszych stronach Życia seksualnego dzikich.

Nie na darmo pisał tam Malinowski: „Sumienny badacz-obserwator powinien nie tylko powiedzieć, co wie i jak doszedł do tego, co wie, lecz również zwrócić uwagę na dostrzeżone luki i niedociągnięcia w swych wiadomościach oraz braki i niepowodzenia w pracy terenowej” (Malinowski 1984, s. 113). Specyfiką dzie-ła Malinowskiego było zatem to, że fragmenty, w których poddaje on krytycz-nej ocenie i rozliczeniu stosowane przez siebie metody, interferują z momenta-mi ogólniejszej refleksji nad czynnikamomenta-mi wpływającymomenta-mi na kształt i obiektywność relacji etnograficznych, niezwiązanymi z procedurą naukową, lecz wynikającymi z samej istoty rzeczywistości kulturowej, w której zapośredniczone jest pozna-nie antropologiczne. Choć to właśpozna-nie te fragmenty interesują mpozna-nie najbardziej, prezentację rozpocznę od wypowiedzi Malinowskiego skupiających się na meto-dologii badań terenowych (fragmenty I-IX), by potem przejść do ogólniejszych refleksji o charakterze epistemologicznym (fragmenty X-XVII).

Uwagę badaczy najczęściej przyciągają Ogrody koralowe i ich magia – ostatnia monografia etnograficzna Malinowskiego, w której końcowej części, a konkretnie w Uzupełnieniu II zatytułowanym bezprecedensowo: „Przyznanie się do niewiedzy i do popełnionych błędów”, zawarł on znamienne komenta-rze oraz uwagi krytyczno-metodologiczne. Na początek Malinowski stawia pro-blem „luk”, pojawiających się w etnograficznych relacjach antropologów. Uczo-ny uważa za niekompletną i znacząco zaburzoną taką pracę, w której na pewien temat nie ma żadnych informacji. Antropolog nie ma prawa uznać, że „nie do-wiedział się nic na dany temat”. W sytuacji, gdy w badaniu istnieje oczywista

luka – radzi badacz – „antropolog musi przynajmniej oświadczyć, że przystąpił do badania określonego zjawiska i badanie nie powiodło się, lub że nie uczynił tego” (Malinowski 1986, s. 647-648).

Opisując własne metody gromadzenia danych, Malinowski zaznacza w in-nym fragmencie, iż nieodzowne jest:

[Fragment I.] […] sprawdzenie materiału uzyskanego od jednego informatora i po-równanie go z materiałami pochodzącymi od innych informatorów i z innych okolic, a także […] wyzbycie się sztywnego podejścia badawczego”, albowiem „przedwcze-sne i sztywne porządkowanie danych może łatwo okazać się fatalne” (tamże, s. 658).

Podobny błąd przydarzył się Malinowskiemu, gdy pochopnie przypisał on magii funkcję jedynie inauguracyjną (czynienie przez Trobriandczyków obrzędów magicznych przed wykonaniem prac ogrodniczych), podczas gdy już opinia inne-go z informatorów z inneinne-go regionu wysp uświadomiła mu, że magia zawierać też może zaklęcia wzrostu, o których badacz po prostu wcześniej nie wiedział.

W innym fragmencie Uzupełnienia Malinowski przyznaje się do ignorancji w zakresie wiedzy botanicznej i technologicznej:

[Fragmenty II, III, IV.] Wielką przeszkodą była dla mnie moja ignorancja w dzie-dzinie botaniki. Pewna wiedza na temat tropikalnych roślin uprawnych stanowiłaby dla mnie ogromną pomoc. Sam bowiem nie byłem w stanie osądzić, gdzie kończy się racjonalny sposób postępowania i które czynności są zabiegami magicznymi czy estetycznymi (tamże, s. 660).

Niekompetencji w zakresie technologii Malinowski przypisuje uchybienia w opi-sach tubylczych urządzeń takich, jak na przykład spichrz, a przede wszystkim w

[…] badaniu związku między wytworem technicznym, z jednej strony, a tubylczą teo-rią dotyczącą trwałości, fundamentów i wentylacji, z drugiej (tamże, s. 661).

Badacz przyznaje dalej:

[…] gruntowne zrozumienie, jak krajowcy budują spichrz yamowy, umożliwiłoby mi dokonanie oceny, dlaczego budują go w ten sposób, i omówienie z nimi naukowych podstaw ich systemów produkcyjnych. Umożliwiłoby mi ono także szybsze ustale-nie socjologicznych implikacji szczegółów technologicznych i konstrukcyjnych (tam-że, s. 661).

Cenne dla badacza pragnącego przybliżyć stopień autokrytycyzmu Mali-nowskiego, są jego uwagi odnośnie do „grzechów śmiertelnych przeciw meto-dzie badań terenowych”, jakie sam popełnił, stosując „zasadę malowniczości

i dostępności” (tamże, s. 661). Fragmenty, które tu następują, bez wątpienia przeszły już do klasyki antropologii, kreśląc jedną z pierwszych w historii myśli antropologicznej rys na czcigodnym autorytecie etnograficznym:

[Fragment V.] Ilekroć miało wydarzyć się coś ważnego, zabierałem ze sobą aparat fotograficzny. Fotografowałem to, co było miłe dla oka i doskonale nadawało się do sfotografowania. Tak więc moje zdjęcia przedstawiają w należyty sposób pewne fazy żniw, tj. pokaz taytu w wiosce i w ogrodach oraz ceremonie kamkokola z atrakcyj-nym widokiem magicznych konstrukcji. Ale np. pierwszej ceremonii odbywającej się w ogrodach przyglądałem się tylko jeden raz; panowała wówczas zła pogoda i na dodatek nie zabrałem aparatu fotograficznego. Poza tym jeden obrzęd vilamalia ob-serwowałem w ulewnym deszczu, a drugi o świcie. W ten sposób zamiast sporzą-dzania wykazu ceremonii, które należy za wszelką cenę udokumentować zdjęciami, a następnie upewniania się, że wszystkie te zdjęcia zostały wykonane, fotografowanie potraktowałem na równi ze zbieraniem ciekawostek – niemalże jako relaks w pracy terenowej. A ponieważ fotografowanie nie było dla mnie bynajmniej relaksem, gdyż nie mam naturalnych uzdolnień ani skłonności w tym kierunku, zbyt często traci-łem dobre okazje (tamże, s. 662).

Autor referuje inne jeszcze trudności, napotkane przezeń podczas fotogra-fowania:

[Fragmenty VI, VII.] Niektóre z czynności niełatwo było sfotografować. Mężczyźni są słabo widoczni na tle splątanej roślinności, a ścinanie zarośli widziane przez ma-towe szkło lustrzanego aparatu fotograficznego bardzo przypomina bezczynne włó-czenie się na skraju dżungli (tamże, s. 662).

Dzień po dniu, siedząc, przyglądałem się żniwom i nie fotografowałem ich, w prze-konaniu, że mam jeszcze na to czas. Był to być może mój najbardziej niewybaczal-ny grzech (tamże, s. 662).

Dominantę wyznań Malinowskiego pod koniec Ogrodów koralowych stano-wi często przytaczany passus, w którym badacz przyznaje się do zniekształceń w autoryzowanych przezeń materiałach etnograficznych, spowodowanych pośpie-chem i poszukiwaniem sensacji:

[Fragment VIII.] Głównym źródłem braków we wszystkich moich materiałach, czy to fotograficznych, czy lingwistycznych, czy też opisowych, jest fakt, że, jak każdego etnografa, nęciły mnie wydarzenia dramatyczne, wyjątkowe i sensacyjne. Wspomnia-łem już, jak okropnie zniekształcone są moje materiały lingwistyczne wskutek tego, że nie zapisywałem najważniejszych typów wypowiedzi – tych, które łączą się ze zwy-kłymi, codziennymi czynnościami. W fotografowaniu przykładem tego jest sytuacja, w której nie utrwaliłem na zdjęciu grupy ludzi siedzących przed chatą, ponieważ

w ich wyglądzie nie było nic nadzwyczajnego. Był to również grzech śmiertelny prze-ciw metodzie funkcjonalnej, której istota polega na tym, że forma ma mniejsze zna-czenie niż funkcja (tamże, s. 663).

I dalej:

[Fragment IX.] […] Pominąłem również wiele spośród wydarzeń codziennych, nie rzucających się w oczy, bezbarwnych i odbywających się na mniejszą skalę. Je-dyna pociecha, jaka może z tego wynikać, polega przede wszystkim na tym, że funkcjonalne badania terenowe, które na Wyspach Trobriandzkich zostały mimo wszystko w znacznej mierze zapoczątkowane, przyniosły pierwszą zmianę pod tym względem, a po drugie, że moje błędy mogą być użyteczne dla innych (tam-że, s. 663-664).

Pod wpływem własnych przemyśleń nad badawczymi niepowodzeniami i zniekształceniami, jakie objawiały się w „obiektywnych” na pierwszy rzut oka relacjach etnograficznych, Malinowski wypracował i opisał w Argonautach Za-chodniego Pacyfiku procedurę badawczą, która ograniczała nieco ryzyko arbi-tralności w doborze analizowanych materiałów. Metodą tą było obserwowanie ze szczególną uwagą „imponderabiliów aktualnego życia”, czyli zjawisk „o wielkiej doniosłości, których nie da się uchwycić przez samo stawianie pytań czy zbie-ranie dokumentacji statystycznej, lecz które należy obserwować in vivo” (Mali-nowski 1987, s. 50). Do tego typu zjawisk Mali(Mali-nowski zaliczał między innymi rutynę codziennej pracy, szczegóły ubioru i pielęgnacji ciała, sposób przygotowy-wania i przyjmoprzygotowy-wania pożywienia i wiele innych fenomenów, które, jakkolwiek nie byłyby „pozornie drobne i nieważkie”, są ważne dla antropologa, albowiem jako „fakty aktualnego życia są realną częścią tego, co tworzy całą strukturę spo-łeczną”. To właśnie na tych z pozoru nieatrakcyjnych albo niewiele znaczących dla rekonstrukcji rzeczywistości kulturowej danego społeczeństwa czynnościach

„osnute są niezliczone nici, stanowiące więź, która spaja rodzinę, klan, społecz-ność wioskową czy plemię” (tamże, s. 50).

Także w Argonautach Zachodniego Pacyfiku odnajdziemy ślady charak-terystycznej dla Malinowskiego refleksyjności, obejmującej sobą poszczególne etapy antropologicznego badania. Odnośnie do metody obserwacji i notowania imponderabiliów aktualnego życia Malinowski zastrzega, że „skala błędów, wy-nikających z subiektywnej oceny obserwatora, może tu być o wiele większa niż przy zbieraniu skrystalizowanych danych etnograficznych. Ale i tutaj należy uczy-nić wszystko, co możliwe, żeby fakty mówiły same za siebie” (Malinowski 1987, s. 52). Uczony zdaje sobie sprawę, że zachęta do przyglądania się codziennym czynnościom danego plemienia może na etapie opisu i interpretacji zamienić się w subiektywną zgadywankę co do ich ewentualnego znaczenia.

Celem opisu etnograficznego nie jest dla Malinowskiego jedynie „przedsta-wienie wyrazistego zarysu struktury plemiennej i skrystalizowanych elementów kulturowych”, które tworzą „szkielet” danej kultury. Kluczowe jest odtworzenie

„ducha” kultury, który stanowią „tubylcze poglądy, opinie i reakcje uczuciowe”

(tamże, s. 54). Z racji, że człowiek zawsze w pewnej mierze podporządkowuje się kulturze, z jakiej się wywodzi, powiedzieć można, że „podąża [on – W. K.]

za tradycyjnie wyznaczonym biegiem działania; robi to, kierując się pewnymi motywami, w zgodzie z pewnymi uczuciami oraz pod wpływem pewnych idei.

Te idee, uczucia, impulsy są kształtowane i warunkowane przez kulturę, w któ-rej są zawarte i stąd też stanowią etniczną właściwość czy specyfikę danego spo-łeczeństwa. Dlatego też muszą być objęte badaniami i winny być zarejestrowa-ne” (tamże, ss. 54-55).

Opisany wyżej wymóg badania, interpretowania i rozumienia stanów uczu-ciowych, motywacji oraz celów działania członków danego społeczeństwa dość długo wydawał się antropologom jasny, a przede wszystkim zupełnie nieproble-matyczny. Mówiąc o refleksyjności u Boasa, ustaliłem, że sama możliwość takie-go porozumienia między badaczem a tubylcem nie była przezeń kwestionowana;

sumiennie realizowany wywiad oparty na zasadach empatii i relatywizmu kul-turowego wydawał się wszakże pierwszemu pokoleniu antropologów amerykań-skich wystarczającym środkiem służącym temu celowi. Tymczasem Malinowski nie obawiał się wyrażać wątpliwości co do powodzenia tak zdroworozsądkowo pomyślanego zabiegu. Odnośnie do rozumienia mentalności „dzikich”, pytał więc:

[Fragment X.] Czy jest to możliwe? Czy te subiektywne stany nie są zbyt nieuchwyt-ne i nieukształtowanieuchwyt-ne? I nawet zakładając, że ludzie zwykle myślą doświadczając pewnych stanów psychicznych w związku z wypełnianiem zwyczajnych aktów, to jed-nak większość z nich nie byłaby w stanie sformułować tych doznań, ująć je w sło-wa. To ostatnie musimy przyjąć jako pewnik i jest to zapewne prawdziwy węzeł gordyjski we wszelkich badaniach z dziedziny psychologii społecznej (tamże, s. 55).

W celu rozwiązania tego dylematu, Malinowski zalecał ograniczenie perspek-tywy do jedynie socjologicznej, akcentującej to, co jednostki „odczuwają i myślą jako członkowie danej społeczności” (tamże, s. 55).

Znany jest zestaw porad kierowanych do badacza terenowego, jaki pozosta-wił po sobie Malinowski. Jedną z ważniejszych wskazówek była znajomość ję-zyka, jakim posługują się badane społeczeństwa. W Argonautach… Malinowski podkreślał zalety znajomości tubylczego języka, pozwalającej posługiwać się nim jako narzędziem badawczym. Nie można jednocześnie przeoczyć faktu, że ten sam badacz pozostawał doskonale świadom „zanieczyszczeń”, jakie wprowadzać może do relacji etnograficznej bezpośrednie tłumaczenie słów oraz poszczegól-nych zwrotów na język własny:

[Fragment XI.] Pracując w języku kiriwińskim miałem początkowo pewne trudno-ści przy zapisywaniu wypowiedzi, które tłumaczyłem od razu, w trakcie sporządza-nia notatek. Tłumaczenie jednak często pozbawiało tekst całego charakterystycznego kolorytu, zacierało wszelkie subtelniejsze punkty, tak że stopniowo przeszedłem do notowania pewnych ważnych zwrotów dokładnie w tej samej formie, w jakiej zosta-ły wypowiedziane, to znaczy w języku tubylczym (tamże, s. 54).

Metafora przekładu nie była Malinowskiemu obca; posługiwał się nią zarów-no w odniesieniu do tłumaczenia języka tubylczego na własny, jak i w kontek-ście możliwości ogólnego rozumienia specyfiki innej kultury przez antropologa oraz jego czytelników. W Przedmowie do pierwszego wydania Życia seksualne-go dzikich Malinowski pisał: „Poznawanie obcej kultury przypomina naukę ob-cego języka; najpierw sama asymilacja i surowe tłumaczenie, pod koniec całko-wite oderwanie się pierwotnego środka pomocniczego i kompletne opanowanie nowego” (Malinowski 1984, s. 113). Dalej następuje istotny fragment, w którym badacz zwraca uwagę na możliwość błędów językowych zniekształcających po-wstający przekaz:

[Fragment XII.] […] by dotrzeć do czytelnika, muszę odwołać się do jego osobistych przeżyć i doświadczeń, które nabył on i rozbudował we własnym społeczeństwie. Zu-pełnie tak samo jak muszę pisać po angielsku i tłumaczyć na język angielski ter-miny i teksty z języka tubylczego, tak samo muszę, jeśli mają być one rzeczywiście zrozumiałe, tłumaczyć stosunki melanezyjskie na nasze. A jeżeli powstają przy tym błędy, są one nie do uniknięcia. Antropolog, choć może doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że traduttore traditore, nie może nic jednak na to poradzić – nie może przecież zesłać kilku swoich cierpliwych czytelników na parę lat na atol kora-lowy mórz południowych; musi niestety pisać dzieła o swych dzikich i o nich wy-kładać (tamże, s. 113).

Podobną refleksję odnajdziemy w Aborygenach australijskich. Praca ta za-czyna się, podobnie jak dyskutowane już wcześniej studia, od przedstawienia problemu i metody badawczej. Jedną z kwestii, na którą Malinowski zwraca tu uwagę, a która jego zdaniem zaważyć może na rezultatach antropologiczne-go poznania, jest niewspółmierność tubylczych wyrażeń językowych z wyraże-niami i ideami pochodzącymi z języka, jakim posługuje się badacz, a także sam rejestr czy też stylistyka spisywanej przez niego wypowiedzi. Pisze Malinowski:

[Fragment XIII.] Ze względu na to, że wielu naszych informatorów nie posługuje się precyzyjną terminologią, lecz językiem potocznym, często udającym styl literacki, narażamy się czasem na ryzyko omyłki spowodowanej przez jakieś słowo czy wyra-żenie (Malinowski 2002, s. 47).

Malinowski odradza trzymanie się werbalnego sensu wypowiedzi, bez wcze-śniejszego ich sprawdzenia:

[Fragment XIV.] Jeśli pojęcia ”rodzina” i „plemię” zostaną ściśle zdefiniowane, to wyrażenie w rodzaju „aborygeni żyją w rodzinach” nie może być przyjęte jako argu-ment, ponieważ jest bardzo prawdopodobne, że przez termin „rodzina” autor mógł rozumieć to, co my rozumiemy, posługując się terminem „plemię” (tamże, s. 47).

Praca Aborygeni australijscy zawiera jeszcze kilka innych fragmentów re-fleksyjnych i pod tym względem stanowi niemniej cenny materiał dla analizy, niż Ogrody koralowe. Malinowski po raz kolejny objawia się tu jako badacz świadom faktu, że rezultat antropologicznych dociekań nieraz bywa w stopniu mniejszym lub większym kształtowany przez wiele różnych czynników, których antropologowie tradycyjnie nie zwykli byli brać pod uwagę. Malinowski wie na przykład, że:

[Fragment XV.] […] „stan tubylców i metoda obserwacji mogą oddziaływać na koń-cowe świadectwa”, podobnie jak na całościowy kształt etnografii wpływać może „mo-tywacja, która stoi za powstaniem książki danego autora” (tamże, ss. 51-52).

Co interesujące, badacz rozważa również poszczególne kwestie odnoszące się do kwalifikacji etnografa, niemal explicite wypowiadając tezy, które w niecałe sto lat później głosić będzie antropologia interpretatywna i wchodząca z nią w alians krytyka refleksyjna. W ten sposób autor Argonautów wpisuje się w poczet ba-daczy, których antropologowie krytyczni i refleksyjni w osobach Jamesa Cliffor-da czy George’a Marcusa przywoływać mogliby w charakterze swoich znakomi-tych antenatów. We fragmencie o nieocenionej wadze Malinowski nie wahał się zawrzeć słów kontrowersyjnych, świadczących jednak o nim jako o badaczu wy-przedzającym myśleniem własną epokę:

[Fragment XVI.] Całkowicie zrozumiałe jest więc, że nie tylko osobisty charak-ter, lecz także zawód pisarza mają wielce znaczący wpływ na wartość, wiarygod-ność, i kształt określonej informacji. Osobisty charakter etnografa to raczej materia dość delikatna, lecz nikt nie może zaprzeczyć temu, że niektórzy autorzy wzbudzają w nas wiarę, że wszystko co mówią, stanowi ich prawdziwe przekonanie, oparte na solidnym fundamencie faktów, podczas gdy innym autorom nie udaje się wywrzeć na czytelniku takie samego wrażenia. Jest też jasne, że misjonarz, policjant konny czy etnolog będą postrzegać te same fakty w odmienny sposób; każdy z nich zu-pełnie inaczej pogrupuje najistotniejsze cechy i sformułuje uogólnienie; wyrazi się też w kategoriach, które wcale nie cechują się takim samym poziomem dokładno-ści i jasnodokładno-ści. Ostatecznie każdy człowiek ma swoje zawodowe skrzywienie: na mi-sjonarza oddziałują jego wyznanie i zasady moralne, na etnologa teorie, a osadnik

czy policjant konny będą czasami – jeżeli zyskają taką sposobność – działali pod dyktando swoich emocji, które zazwyczaj dalekie są od czystego współczucia dla tu-bylców (tamże, s. 56).

Podobny fragment, przynoszący kolejne spostrzeżenie dotyczące pochodno-ści faktów od teorii oraz antycypację problemu teoretycznego, jaki nauki społecz-ne w drugiej połowie XX wieku dostrzegą we własnym zapośredniczeniu w me-dium pisma i retoryki, odnaleźć można w Zeszycie Trobriandzkim, wchodzącym w skład Dziennika. Badacz notuje tam:

[Fragment XVII.] Myśli: pisanie dziennika retrospektywnego daje mi dużo reflek-sji: dziennik jako „historia” faktów absolutnie dostępnych obserwatorowi, jednak pisanie dziennika wymaga głębokiej wiedzy i daleko idącego treningu; zmiana teo-retycznego treningu, doświadczenie w pisaniu doprowadza do zupełnie innych re-zultatów, nawet nie zmieniając obserwatora. Cóż dopiero u rozmaitych obserwato-rów! A więc nie można mówić o obiektywnie istniejących faktach: teoria stwarza fakty. A więc nie ma «historii» jako wiedzy odrębnej. Historia jest obserwacją fak-tów w myśl pewnej teorii; zastosowaniem tej teorii do fakfak-tów, jak ją czas rodzi (Ma-linowski 2007, s. 472).