• Nie Znaleziono Wyników

– Chciałbym bardzo wiedzieć, co przewodniczący sędziów przysięgłych jadł dzisiaj na śniadanie – powiedział pamiętnego poranka 14 lutego pan Snodgrass, zaczynając rozmowę. – – Mam nadzieję, że dobrze sobie podjadł – rzekł pan Perker.

– Dlaczego? – zapytał pan Pickwick.

– To rzecz bardzo ważna, nadzwyczajnie ważna, kochany panie. Przysięgły zadowolony i w dobrym humorze to rzecz bardzo dla nas dodatnia. Przysięgli niezadowoleni i głodni zaw-sze przychylają się na stronę skarżącą.

– Ależ na miłość boską – zawołał pan Pickwick wielce zdumiony – dlaczego tak jest?

– Nie wiem – odparł zimno mały plenipotent. – Może, by prędzej wyjść. Gdy przysięgli udadzą się na naradę do przyległego pokoju, a nadchodzi godzina obiadowa, przewodniczący ich wydobywa zegarek i mówi: – Wielki Boże! Panowie! Już piąta za dziesięć. A ja zwykle jadam obiad o piątej. – Ja także – mówią inni, wyjąwszy dwóch, którzy jadają o trzeciej i któ-rym zatem wyjść jeszcze pilniej. Przewodniczący przysięgłych uśmiecha się i chowa zegarek.

– No, panowie – mówi – jakże zawyrokujemy? Kto winien? Skarżący czy oskarżony? Co do mnie, zdaje mi się... ale niech to nie wpływa na panów... ja sądzę, że strona skarżąca ma słuszność. – Wskutek tego dwaj lub trzej przysięgli mówią, że i im tak się wydaje, potem wszystko już idzie jednomyślnie, jak z płatka.

– Już po dziesiątej – mówił dalej pan Perker – pora iść do sądu, kochany panie. Gdy toczy się sprawa o naruszenie przyrzeczenia małżeństwa, sala jest zwykle przepełniona. Dobrze by było wziąć powóz, gdyż inaczej spóźnimy się.

Pan Pickwick zadzwonił. Sprowadzono powóz, do którego wsiedli czterej pickwickczycy i pan Perker. W drugim powozie jechali Sam Weller, dependent pana Perkera, pan Lowten i torba z dokumentami...

– Lowten – rzekł plenipotent do swego dependenta, gdy przybyli na miejsce – umieść przyjaciół pana Pickwicka w ławkach: sam pan Pickwick będzie siedział koło mnie. Tędy, kochany panie.

To mówiąc pan Perker schwycił pana Pickwicka za rękaw i poprowadził go ku niskiej ław-ce, tuż pod pulpitem królewskiego prokuratora, którą zrobiono ku wygodzie plenipotentów, by mogli adwokatom szeptać do ucha potrzebne szczegóły jeszcze w czasie rozprawy. Dla szerokich mas widzów są oni tu niewidoczni, ponieważ ławka ta jest niższa niż ławki dla pu-bliczności i obrońców. Do tej pierwszej zwracają się więc plecami, do sędziów zaś twarzą.

– To zapewne trybuna świadków? – rzekł pan Pickwick, wskazując na lewo pewnego ro-dzaju katedrę otoczoną mosiężną balustradą.

– Tak jest, kochany panie – odpowiedział pan Perker, wyjmując papiery z torby, którą mu przyniósł Lowten.

– A tam – rzekł pan Pickwick, wskazując na prawo dwie ławki także ogrodzone balustradą – tam siedzą zapewne przysięgli?

– Tak, zgadł pan, kochany panie – odparł Perker, pukając w wieko tabakierki.

Poinformowany w ten sposób pan Pickwick z wielkim niepokojem powiódł wzrokiem po sali.

Na galerii zebrał się już tłum widzów, a na ławkach adwokatów cała kolekcja panów w pe-rukach, osób wyróżniających się wielką rozmaitością nosów i bokobrodów, z czego tak słynie angielski stan adwokacki. Pomiędzy tymi gentlemanami ci, którzy mieli teczki, trzymali je jak można najwidoczniej i od czasu do czasu pocierali sobie nimi podbródki, by sprawić na widzach tym większe wrażenie. Nie mający tek trzymali pod pachą wielkie tomy w ósemce, oprawne w półskórek, a znane pod techniczną nazwą „cielęca skórka prawnicza”. Inni, nie mający ani tek, ani książek, trzymali ręce w kieszeniach i spoglądali dokoła tak mądrze, jak tylko na to stać ich było, gdy jeszcze inni z ogromnym pośpiechem i niesłychanym poczu-ciem swej ważności biegali tam i z powrotem, zadowoleni, że budzą tym podziw i zdumienie niewtajemniczonych przybyszów. Wszyscy, ku wielkiemu zdziwieniu pana Pickwicka, po-dzieleni byli na małe grupy i rozmawiali o nowinach z największym spokojem, jak gdyby sądy ich wcale nie obchodziły.

Ukłon pana Phunky'ego, gdy ten zajmował wyznaczone mu przez królewskiego prokurato-ra miejsce, wyrwał pana Pickwicka z zadumy. Zaledwie filozof mu się odkłonił, wszedł pan Snubbin ze swym sekretarzem, panem Mallardem, który postawił przed nim ogromną czer-woną torbę, uścisnął rękę pana Perkera i oddalił się. Następnie weszło jeszcze kilku adwoka-tów, a pomiędzy nimi jeden z zaczerwienionym nosem przyjaźnie kiwnął głową panu Snub-binowi i powiedział, że ranek jest ładny.

– Kto jest ten jegomość, który witał się z naszym adwokatem i powiedział mu, że ranek jest ładny? – zapytał cicho pan Pickwick swego plenipotenta.

– Pan Buzfuz, adwokat naszej przeciwniczki. A ten gentleman stojący za nim to pan Skim-pin, jego pomocnik – odparł Perker.

Pan Pickwick, przejęty oburzeniem na widok takiej niegodziwości, już miał zapytać, jak pan Buzfuz, adwokat przeciwnej strony, ośmiela się mówić jego własnemu adwokatowi, że poranek jest ładny, gdy przerwało mu głośne wołanie: – Uciszcie się! – po czym bezwłocznie wszyscy adwokaci powstali. Pan Pickwick odwrócił się i ujrzał wchodzących sędziów.

Pan sędzia Stareleigh, człowiek szczególnie krótki i tak otyły, iż zdawało się, że cały ze-środkował się w twarzy i kamizelce, powitawszy adwokatów, złożył małe swe nóżki pod sto-łem, a swój trójgraniasty kapelusz na stole. Gdy to zrobił, widać było tylko dwoje oczu, sze-roką szkarłatną twarz i blisko połowę bardzo komicznej peruki.

Skoro tylko sędzia zasiadł, woźny stojący przy stole krzyknął tonem komendy: – Uciszcie się! – drugi woźny na galerii powtórzył natychmiast: – Uciszcie się! – tonem cholerycznym; a trzej czy czterej inni woźni krzyknęli: – Uciszcie się! – z wielkim oburzeniem. Następnie gentleman cały ubrany czerwono usiadł trochę niżej niż sędzia i począł czytać listę przysię-głych. Po długim hałasie przekonano się, iż było obecnych tylko dziesięciu przysięgłych spe-cjalnych. Wskutek tego pan Buzfuz zażądał, by liczbę ich dokompletować przez tales quales, a gentleman w czarnym ubraniu owładnął bezzwłocznie jednym kupcem korzennym i jednym aptekarzem jako członkami ławy przysięgłych.

– Proszę odpowiedzieć, gdy wywołam nazwiska panów, abym mógł ich zaprzysiąc – rzekł czarno ubrany jegomość.

– Ryszard Upwitch!

– Jestem – zawołał kupiec korzenny.

– Tomasz Groffin!

– Jestem – odparł aptekarz.

– Weźcie Biblię do rąk, moi panowie. Przysięgamy uczciwie i według sumienia.

– Bardzo przepraszam wysoki sąd – odezwał się aptekarz, mężczyzna słuszny, chudy i żółty – ale mam nadzieję, iż wysoki sąd uwolni mnie od zasiadania.

– A dlaczegóż to? – zapytał sędzia Stareleigh.

– Nie mam pomocnika, milordzie – odparł aptekarz.

– To nic nie pomoże. Pan powinieneś mieć pomocnika.

– Moje środki nie pozwalają na to.

– Pan powinieneś mieć środki – zawołał sędzia czerwieniąc się, gdyż temperament jego nie znosił sprzeciwu.

– Wiem, że powinienem mieć, i miałbym, gdyby mi dobrze szło, milordzie, ale tak nie jest.

– Niech ten gentleman złoży przysięgę – rzekł sędzia stanowczo.

– Bardzo dobrze, milordzie – odpowiedział aptekarz – ale nie moją będzie winą, gdy na-stąpi jakie nieszczęście.

I przysiągł. Następnie zaś siadając, najspokojniej powiedział:

– Chciałbym nadmienić, że w sklepie mam tylko chłopca, nawet bardzo dobrego chłopca, który jednak zupełnie nie zna się na lekarstwach: nie może nawet rozróżnić soli glauberskiej, kwasu pruskiego i syropu z ipekakuany od laudanum. – Po tej przemowie aptekarz usiadł w wygodnej pozycji i przybrał zadowoloną minę, jakby był na wszystko przygotowany.

Pan Pickwick spoglądał na aptekarza z największym przerażeniem, gdy na sali zrobiło się pewne poruszenie. Pani Bardell, podtrzymywana przez panią Cluppins, została wprowadzona i usadowiona w stanie bliskim omdlenia na drugim końcu ławki zajmowanej przez pana Pic-kwicka. Pan Dodson podał jej parasol niepospolitej wielkości, a pan Fogg parę rękawiczek, po czym obaj ci panowie ułożyli sobie twarze w sposób niesłychanie współczujący i melan-cholijny. Za nimi weszła pani Sanders, prowadząc młodego Bardella. Na widok syna czuła matka zadrżała, potem ucałowała go namiętnie, wreszcie wpadłszy w stan osłupienia zapytała swych przyjaciół, gdzie się znajduje. W odpowiedzi na to panie Cluppins i Sanders odwróciły się i poczęły płakać, gdy panowie Dodson i Fogg ze swej strony błagali je, by się uspokoiły.

Pan Buzfuz wytarł sobie czoło chustką i rzucił na przysięgłych wzrok, jakby odwoływał się do ich najlepszych uczuć. Sędzia był wyraźnie wzruszony, a wielu widzów poczęło chrząkać, by ukryć swe rozczulenie.

– Bardzo dobry pomysł – szepnął Perker do pana Pickwicka. – O! Dodson i Fogg to zręcz-ni ludzie. To scena zręcz-niezwykle efektowna, kochany pazręcz-nie, bardzo efektowna.

W czasie gdy pan Perker mówił, pani Bardell przychodziła powoli do siebie, a pani Clup-pins, starannie opatrzywszy guziki i pętelki młodego Bardella, postawiła go przed matką, lo-kując go tak ostentacyjnie, by obudzić litość i współczucie zarówno sędziego, jak przysię-głych. Nie stało się to bez pewnej opozycji ze strony młodego gentlemana, połączonej z mnó-stwem łez, gdyż latorośl rodziny Bardellów przeczuwała nieśmiało, iż to wystawienie go przed sędziami jest tylko formalnym prologiem do niedalekiej jego egzekucji, a przynajmniej do zesłania karnego za morze na całe życie doczesne.

– Bardell i Pickwick! – zawołał czarno ubrany gentleman, wywołując sprawę, która była pierwsza na liście.

– Milordzie – rzekł pan Buzfuz – ja występuję w imieniu skarżącej.

– Kto jest pańskim pomocnikiem? – zapytał sędzia.

Pan Skimpin skłonił się na znak, że on nim jest.

– Ja, milordzie, występuję w imieniu oskarżonego – rzekł pan Snubbin.

– Czy ma pan kogo do pomocy? — zapytał sędzia.

– Pana Phunky'ego, milordzie.

– Panowie Buzfuz i Skimpin w imieniu skarżącej – rzekł sędzia, zapisując nazwiska. – W imieniu oskarżonego panowie Snubbin i Monkey.

– Przepraszam, milordzie: Phunky.

– Bardzo dobrze – odparł sędzia. – Pierwszy raz słyszę to nazwisko.

Tu pan Phunky skłonił się i uśmiechnął, a sędzia odpowiedział mu tym samym; następnie pan Phunky poczerwieniał, usiłując przybrać minę człowieka, który nie wie, iż oczy wszyst-kich są zwrócone na niego: rzecz, która dotąd nikomu się nie udała i zapewne się nie uda.

– Zaczynajmy – rzekł sędzia.

Woźni znowu krzyknęli: – Uciszcie się! – i pan Skimpin streścił sprawę, co zresztą nie-wiele objaśniło słuchaczów, gdyż ważniejsze szczegóły adwokat zachował dla siebie – i po trzech minutach usiadł, pozostawiając sędziów przysięgłych na tym samym wysokim stopniu mądrości, na którym znajdowali się przedtem.

Wtenczas pan Buzfuz wstał i z całą godnością, jakiej wymagała natura procesu, poszeptał z panami Dodsonem i Foggiem, przywdział togę, poprawił perukę i zwrócił się do przysię-głych.

Zaczął od oświadczenia, iż nigdy, w całym przebiegu swego zawodu, od pierwszych chwil, gdy się oddał studiom prawniczym, nie przystępował do żadnej sprawy z tak głębokim wzru-szeniem i poczuciem tak wielkiej odpowiedzialności, odpowiedzialności, której by nigdy na siebie nie był przyjął, gdyby nie miał przekonania równającego się pewności, iż słuszna sprawa jego klientki, zwiedzionej i obrażonej w najczystszych jej uczuciach, przeważy w umysłach dwunastu inteligentnych, szlachetnych i wspaniałomyślnych gentlemanów, których widzi przed sobą.

Wszystkie mowy adwokackie rozpoczynają się zawsze takimi oświadczeniami, ponieważ pochlebiają one przysięgłym, dając im do zrozumienia, iż są ludźmi, których trudno oszukać.

I tym razem skutek nie dał na siebie czekać: wielu przysięgłych poczęło natychmiast robić obszerne notatki.

– Panowie dowiedzieliście się już od mego uczonego przyjaciela – mówił dalej pan Buzfuz, chociaż dobrze wiedział, iż panowie niczego się od jego uczonego przyjaciela nie dowiedzieli – dowiedzieliście się od mego uczonego przyjaciela, iż jest to sprawa o narusze-nie obietnicy małżeństwa, w której żądamy odszkodowania za stracone korzyści 1500 funtów szterlingów; ale nie dowiedzieliście się od mego uczonego przyjaciela, ponieważ nie leżało to w atrybucjach mego uczonego przyjaciela, o faktach i okolicznościach towarzyszących tej sprawie. Te fakty i okoliczności usłyszycie ode mnie, fakty stwierdzone przez dwie damy godne zaufania, które przedstawię wam na tej trybunie.

Tu pan Buzfuz, z wymownym naciskiem na słowie „trybunie”, uderzył majestatycznie pię-ścią w stół, spoglądając przy tym na Dodsona i Fogga, którzy wyraziście okazali swe uwiel-bienie dla adwokata i oburzenie dla obrońcy strony przeciwnej.

– Oskarżycielka – mówił dalej pan Buzfuz głosem łagodnym i melancholijnym – oskarży-cielka jest wdową. Tak jest, panowie, wdową. Śp. Bardell, zaszczycany przez długie lata sza-cunkiem i zaufaniem swego monarchy, jako jeden z dozorujących jego królewskie dochody, odszedł cicho i prawie niepostrzeżenie z tego świata, szukając w innym spokoju i wypoczyn-ku, których komora celna nigdy nie daje.

Przy tym poetycznym opisie zejścia pana Bardella (któremu kuflem rozwalono głowę pod-czas bójki w szynku) głos uczonego adwokata zadrżał i ucichł na chwilę. Potem obrońca za-czął znów z wielkim wzruszeniem:

– Na jakiś czas przed śmiercią upamiętnił on podobiznę swoją w małym chłopczyku. Z tym dziecięciem, jedynym dowodem miłości zmarłego urzędnika, pani Bardell ukryła się przed światem, szukając spokoju przy ulicy Goswell. Tu umieściła w oknie swego pokoju kartkę z napisem zawierającym następujące wyrazy: „Kawalerskie mieszkanie z meblami do wynajęcia. Wiadomość na miejscu”.

Tu pan Buzfuz zatrzymał się, a tymczasem wielu przysięgłych zanotowało tekst tego do-kumentu.

– Czy nie było daty na tym ogłoszeniu? – zapytał jeden z przysięgłych.

– Nie, panie, daty nie było – odrzekł adwokat – ale jestem upoważniony do oświadczenia, iż napis ten umieszczony był w oknie oskarżycielki równo przed trzema laty. Zwracam uwagę panów przysięgłych na treść tego dokumentu: „Kawalerskie mieszkanie z meblami do wyna-jęcia”. Panowie, opinia, jaką sobie pani Bardell wyrobiła o innej płci, była wytworem nieoce-nionych zalet małżonka, którego utraciła. Oskarżycielka nie miała obawy, nie miała nieufno-ści, nie miała podejrzeń. Cała przepełniona była ufnością. Pan Bardell – mówiła sobie wdowa – pan Bardell był także kiedyś kawalerem; więc u kawalera będę szukać pociechy, podpory, opieki. W kawalerze zawsze widzieć będę mogła coś, co mi przypominać będzie pana Bar-della w chwilach, gdy pozyskał moje młode i dziewicze uczucia; odnajmę więc pokój kawale-rowi. – Ożywiona tymi pięknymi i czystymi względami (jednymi z najpiękniejszych, na jakie stać naszą ułomną naturę, panowie), samotna i znękana wdowa osuszyła łzy, umeblowała pierwsze piętro, przycisnęła do swego macierzyńskiego łona niewinne dziecię i wywiesiła w oknie znany już wam napis. Czy długo tam wisiał? Nie. Wąż już czuwał, lont był już zapalo-ny, mina gotowa. Napis zaledwie trzy dni był w oknie... tylko trzy dni, panowie, a już istota, chodząca na dwóch nogach i z powierzchowności podobna do człowieka, a nie do potwora, zapukała do drzwi pani Bardell. Zgłosiła się, wynajęła mieszkanie i przeniosła się do niego nazajutrz. Istotą tą był Pickwick; oskarżony Pickwick.

Pan Buzfuz mówił z takim zapałem, że twarz jego stała się karmazynowa. W tym miejscu zatrzymał się, by odetchnąć. Cisza obudziła sędziego Stareleigha, który bezzwłocznie zaczął coś pisać nieumoczonym piórem, przybrawszy minę nadzwyczaj poważną, aby dać przysię-głym do zrozumienia, iż nierównie głębiej myśli, gdy ma oczy zamknięte.

Pan Buzfuz mówił dalej:

– Niewiele mam do powiedzenia o tym człowieku. Osoba to aż nazbyt mało ponętna, a ja tak samo jak i wy, panowie, nie uważam za przyjemne, gdy przychodzi mi patrzeć na egoizm i systematyczną przewrotność.

W tej chwili pan Pickwick, który od pewnego czasu spokojnie robił sobie notatki, zerwał się gwałtownie, jak gdyby w umyśle jego nagle powstało śmiałe postanowienie zbić adwokata Buzfuza w obecności całego zgromadzenia prześwietnych sędziów. Ale ostrzegawczy gest pana Perkera powstrzymał go od tego, filozof słuchał więc dalej wywodów uczonego pana z oburzeniem, które stanowiło najzupełniejszy kontrast w porównaniu z twarzami pań Cluppins i Sanders promieniejącymi podziwem.

– Powiedziałem: systematyczną przewrotność, panowie – mówił dalej adwokat spoglądając na pana Pickwicka i zwracając się wprost ku niemu – a kiedy mówię: systematyczną prze-wrotność, to pozwólcie mi, panowie, oświadczyć oskarżonemu, jeżeli, jak mi powiedziano, tutaj się znajduje, że postąpiłby sobie nierównie właściwiej, nierównie przyzwoiciej, nierów-nie rozsądnierów-niej i mądrzej, gdyby się był powstrzymał od zjawienia się w tym miejscu. Pozwól-cie mi uprzedzić go, panowie, że jeżeli pozwoli sobie na jakiekolwiek oznaki niezadowolenia w tym oto miejscu, które zresztą na nic mu się nie przydadzą, to zażądacie od niego ścisłego wytłumaczenia się; a przy tym pozwólcie, panowie, powiedzieć mu, jak to mu powtórzy sam sędzia, iż adwokat spełniający obowiązek wobec swego klienta nigdy nie pozwoli siebie ani nastraszyć, ani stropić, ani zmusić do milczenia i że wszelkie usiłowania w tym kierunku spadną na głowę sprawcy, czy będzie nim oskarżyciel, czy skarżący, czy nazwisko jego bę-dzie Pickwick, czy Noakes, czy Stoakes, czy Stiles, czy Brown, czy Thompson.

Ta mała dygresja od głównego przedmiotu wywołała pożądany skutek, gdyż zwróciła oczy wszystkich na pana Pickwicka. Pan Buzfuz, zstąpiwszy nieco z moralnych wyżyn, na które się był wygramolił, mówił dalej bardziej praktycznie:

– Dowiodę wam, panowie, że w ciągu dwóch lat pan Pickwick pozostawał stale i bez prze-rwy w domu pani Bardell; dowiodę, iż przez cały ten czas pani Bardell usługiwała mu, zaj-mowała się jego potrzebami, przyrządzała mu jedzenie, oddawała jego bieliznę praczce,

od-bierała ją, naprawiała, słowem – posiadała całe zaufanie swego lokatora. Dowiodę, iż niejed-nokrotnie dawał on jej małemu synowi po pół pensa, a nawet w pewnych razach po sześć pensów w jednej monecie; dowiodę także świadectwami, których mój uczony przeciwnik nie zdoła unieważnić, dowiodę, powtarzam, iż nawet raz głaskał chłopca po głowie i zapytawszy, ile wygrał w „cetno czy licho”, zadał mu następne pytanie wielkiej doniosłości: – Czy byłbyś zadowolony, gdybyś znowu miał ojca? – Prócz tego dowiodę wam, panowie, że przed rokiem blisko Pickwick począł nagle wydalać się z domu na dłuższy czas, jak gdyby zamierzał stop-niowo zerwać z moją klientką; ale wykażę wam także, iż w epoce tej postanowienie jego nie było jeszcze stanowcze, czy to dlatego, że dobre jego uczucia wzięły górę, jeżeli w ogóle ma dobre uczucia, czy też dlatego, że wdzięki i przymioty mojej klientki zdołały przezwyciężyć w nim nieludzkie zamiary, gdyż dowiodę wam, że pewnego razu, powróciwszy z podróży, zrobił jej zupełnie wyraźną propozycję małżeństwa, postarawszy się wszakże przedtem, by nie było świadka tej uroczystej rozmowy. A jednak jestem w stanie dowieść wam zeznaniami trzech jego przyjaciół, którzy muszą zeznać, choćby nie chcieli, iż tego samego poranka za-stali go, gdy trzymał oskarżycielkę w objęciach i usiłował złagodzić jej wzruszenie perswazją i pieszczotami.

Ta część mowy uczonego adwokata wywarła na słuchaczach widoczne wrażenie. On zaś wydobywszy ze swej torby dwa szpargały mówił dalej:

– A teraz, panowie, jeszcze jedno słowo. Na szczęście wyszukaliśmy dwa listy, które, jak zeznaje sam oskarżony, od niego pochodzą, a które więcej mówią niż całe tomy. W listach tych odbija się cały charakter tego człowieka. Nie są one pisane językiem szczerym, wymow-nym, namiętwymow-nym, nie ma w nich wyrazów pełnych uczucia. Nie: są ostrożne, przebiegłe, uło-żone w słowach dwuznacznych, które jednak, na szczęście, są bardziej przekonywające, niż gdyby zawierały wyrażenia najnamiętniejsze, obrazy najpoetyczniejsze. Listy te należy bar-dzo ostrożnie badać. Pickwick układał je bowiem w ten sposób, by w błąd wprowadzić każdą trzecią osobę, w której by ręce wpadły. Odczytam wam, panowie, pierwszy z tych listów.

„Garraway, południe. Kochana Pani B.! Kotlety z sosem pomidorowym. Z poważaniem Pic-kwick”. Kotlety! Sprawiedliwe nieba! I sos pomidorowy! Panowie, czy godzi się szczęście i spokój czułej i niczego nieprzeczuwającej kobiety niszczyć w tak podstępny sposób? Następ-ny list nie ma daty, co już samo przez sięjest podejrzane. „Kochana Pani B.! Powrócę do do-mu dopiero jutro rano: dyliżans spóźnił się”. A dalej zwrot godny specjalnej uwagi. „Niech

„Garraway, południe. Kochana Pani B.! Kotlety z sosem pomidorowym. Z poważaniem Pic-kwick”. Kotlety! Sprawiedliwe nieba! I sos pomidorowy! Panowie, czy godzi się szczęście i spokój czułej i niczego nieprzeczuwającej kobiety niszczyć w tak podstępny sposób? Następ-ny list nie ma daty, co już samo przez sięjest podejrzane. „Kochana Pani B.! Powrócę do do-mu dopiero jutro rano: dyliżans spóźnił się”. A dalej zwrot godny specjalnej uwagi. „Niech

Outline

Powiązane dokumenty