• Nie Znaleziono Wyników

Centurion Pedan – dokładny, a jednak nie pedantyczny 24

Potrzebne były jeszcze przynajmniej dwa impulsy. Pierwszym okazały się trzy zdania zauważone podczas „lektury nadobowiązkowej” (oczywiście, czynię tu aluzję do sformułowania spopularyzowanego w cyklu publikacji przez naszą Noblistkę) ogromnego powieścidła Emmanuela Carrère’a Królestwo, w któ­

rym znalazłem nie w pełni obiektywną ocenę wysiłków Józefa Flawiusza jako historyka:

Józef, pisząc ku chwale Tytusa, podkreśla, że ów zalecił, by nie urzą­

dzano zbyt krwawej rzezi i nie pozwolił zburzyć Świątyni. Ale nie mógł wszystkiego doglądać: Świątynia została puszczona z dymem, kobiety i dzieci, które się tam schroniły – spalone żywcem. Mówi się o setkach tysięcy ofiar: rebeliantów, mieszkańców i pielgrzymów razem wziętych, i tyluż ocalałych, których stłoczono w obozach, aby, zależnie od stanu fizycznego, wysłać ich później do kopalń w Egipcie, sprzedać jako niewol­

ników prywatnej klienteli, a najurodziwszych wyselekcjonować z myślą o triumfie, który szykowano w Rzymie25.

Zarzut niepełnego obiektywizmu opieram na tym, iż widzę wyraźnie, że zamiarem Józefa było także pisanie ku własnej chwale, nie tylko późniejszego cesarza Tytusa, który go usynowił. Drugim impulsem do bliższego przyjrzenia się obu podwładnym – Afraniuszowi i Pedanowi – było zaproszenie do udziału w projekcie „Wyprawa do biblioteki”.

Wojna żydowska to dzieło pióra naocznego świadka i współuczestnika nie­

których spośród omawianych tu dalej wydarzeń, człowieka, który był „histo­

rykiem, kapłanem, politykiem i nawet, przez ironię losu, strategiem w jednej osobie, człowiekiem tkwiącym w dwóch światach – żydowskim i rzymskim”26, Żyda Josefa ben Matatia i zarazem Rzymianina Titusa Flaviusa Josephusa, dziś znanego jako Józef Flawiusz. W żadnym jednak miejscu prac historycznych Józefa Flawiusza, ani w Dziejach dawnego Izraela, ani w Wojnie żydowskiej nie 24 Przywołuję ten epitet za Feuchtwangerem, który użył go do negatywnej charakte­

ryzacji Tytusa; Berenika dostrzegała cechy niekorzystne (choć ta ocena podlega przecież historycznej relatywizacji) swego kochanka: „Nie pomagały kpiny z jego pedanterii, z bez­

myślnej manii stenografowania, zarówno przed bratem, jak przed samą sobą. W swym śmierdzącym obozie, w pustyni otaczającej Jerozolimę, Tytus był mężczyzną, prawdziwym mężczyzną” [Wż 1, 404].

25 E. Carrère: Królestwo. Przeł. K. Arustowicz. Kraków 2016, s. 436.

26 J. Radożycki: Przedmowa. W: J. Flawiusz: Wojna żydowska. Przekład, wstęp i ko­

mentarz J. Radożycki. Warszawa 1991, s. 5.

ma postaci Afraniusza lub innego wykonawcy rozkazów prefekta Judei mających rzekomo prowadzić do „ocalenia” Judy z Kiriatu, wskutek których to rozkazów tenże ginie zasztyletowany. Został natomiast w Wojnie żydowskiej dwukrotnie wspomniany żołnierz noszący imię Pedaniusz. Pierwszą lakoniczną wzmianką nie zaprzątamy sobie myśli, bo występuje tu wyłącznie jako „legat Pedaniusz”

uczestniczący w sądzie pod przewodnictwem króla Heroda (ks. I, rozdz. XXVII, w. 53827). Drugi raz został obszerniej wspomniany jako „jeden z jeźdźców kohor­

ty” (ks. VI, rozdz. II, w. 161–163) i temu fragmentowi poświęcimy nieco uwagi, gdyż przedstawiony w nim człowiek może być prototypem postaci z Wojny żydowskiej Feuchtwangera:

Kiedy Żydów już zmuszono do ucieczki i zepchnięto w dolinę, jeden z jeźdźców kohorty imieniem Pedanius zajechał im z boku w pełnym galopie i porwał jednego z uciekających nieprzyjaciół, młodzieńca zresztą silnie zbudowanego i dobrze uzbrojonego, chwyciwszy go za nogę przy kostce. Musiał się mocno wychylić i to z konia w pełnym galopie, ale i okazać niemałą siłę ramienia i w ogóle ciała, a do tego mistrzowskie opanowanie jazdy konnej. Przywiódł tedy swego jeńca do Cezara, jakby zdobył jakiś cenny skarb. Tytus wyraził podziw dla siły tego, który go pochwycił, i rozkazał jeńca ukarać za udział w ataku na szańce, a sam całą uwagę skierował na walki toczące się wokół świątyni i ponaglał do robót przy sypaniu wału28.

Zwraca uwagę drobny, jednak dziś widziany jako ahistoryzm, fakt: Józef Flawiusz pisze o Tytusie, synu Wespazjana, tytułuje go Cezarem, co nie przy­

sługiwało mu jeszcze w tym momencie, przed zdobyciem Jerozolimy i trium­

fem. W powieści Feuchtwangera, niemal niewolniczo w niektórych miejscach opar tej (z przytaczanymi niemal bez zmian opisami wydarzeń, miejsc i osób) na Wojnie żydowskiej Flawiusza, spotykamy Pedana w czasie początków oblęże­

nia Jerozolimy29, przy okazji zorganizowanej przez dowódcę defilady i wręczania odznaczeń za gorliwość okazaną w tej fazie przygotowań do zdobycia miasta:

27 Tamże, s. 127.

28 Tamże, s. 373. Radożycki w przyp. 55 na s. 513 podaje: „Wspomniany już w 1,538 Pedanius nie jest bliżej znany”, zatem „legat” i „jeździec kohorty” to jedna i ta sama osoba.

Kara, wedle kolejnego przypisu, to „zapewne […] chłosta, tortury, ukrzyżowanie”.

29 Księgę V, Jerozolima, otwiera zdanie: „Poczynając od dnia pierwszego miesiąca nissan pokazali się na drogach Judei pielgrzymi ciągnący do Jerozolimy, żeby zabić jagnię paschalne przed ołtarzem Jehowy i zjeść wieczerzę w świętym mieście”. Za nimi szły wojska: „Kiedy dnia 14 miesiąca nissan, w przeddzień święta a w sam dzień wieczerzy, ostatni pielgrzymi dotarli do bram miasta, bramy zamknęły się, gdyż na wzgórzach za nimi ukazały się straże przednie Rzymian” [Wż 1, 351–352].

Po defiladzie Tytus rozdawał odznaki honorowe – bardzo oszczędnie rozdzielano chorągiewki, lance, złote i srebrne łańcuchy. Spośród stu­

tysięcznej armii oblegającej odznaki otrzymała niecała setka. Jeden z nich się wyróżniał: oficer niewysokiej rangi, kapitan Pedan, centurion pierw­

szego oddziału pierwszej kohorty piątego legionu, człowiek około pięć­

dziesięcio letni, czerwony na twarzy blondyn o włosach nieco przypró­

szonych siwizną. Zuchwały nos o rozdętych nozdrzach, jedno oko lśniące, niebieskie, jedno martwe, sztuczne. Kapitan Pedan miał już najwyższe odznaczenie, jakie zdobyć może żołnierz: wieniec z ziół. Nie udzielał go dowódca, lecz dawała armia, i to tylko takim wojownikom, których zręczność i dzielność uratowała całą armię od niebezpieczeństwa. Kapi­

tanowi Pedanowi uwito wieniec z ziół pewnego wzgórza armeńskiego, tam bowiem, pod naczelnym dowództwem marszałka Korbulona, dzięki przebiegłości i zimnej krwi, wyprowadził swój oddział okrążony przez Partów mających nad nimi znaczną przewagę liczebną. Kapitan Pedan, zuchwały, szaleńczo odważny, pyskaty i sprytny, był ulubieńcem armii.

[Wż 1, 366–367]

Feuchtwanger aż czterokrotnie powtarza w tak krótkim fragmencie, jako epitet stały, funkcję bohatera drugiego planu: „kapitan Pedan”30. Postać ta w niczym nie przypomina „człowieka w kapturze”, podwładnego prefekta Piłata.

Widzimy raczej spore podobieństwo w opisie do Marka Szczurzej Śmierci, choć Bułhakow oszczędniej gospodarował elementami charakterystyki swej równie monumentalnej postaci; podczas rozmowy Piłata z Jeszuą, przed ustaleniem, jak należy się zwracać do „hegemona”, czytamy taki akapit:

Wszystkim się wydało, że zapada mrok, kiedy centurion pierwszej centurii Marek, zwany także Szczurzą Śmiercią, wszedł na taras i sta­

nął przed procuratorem. Był o głowę wyższy od najwyższego żołnierza legionu i tak szeroki w barach, że przesłonił sobą niewysokie jeszcze słońce. […] Wszyscy prócz nieruchomego procuratora odprowadzili spojrzeniami Marka Szczurzą Śmierć, który skinął na aresztanta, każąc mu iść za sobą. Szczurzą Śmierć w ogóle zawsze wszyscy odprowadzali spojrzeniami, gdziekolwiek się pojawiał, tak niecodziennego był wzrostu, a ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, patrzyli nań z tego także powodu, że twarz centuriona była potwornie zeszpecona – nos jego strzaskało niegdyś uderzenie germańskiej maczugi. [MiM 27]

30 To ahistoryzm Feuchtwangera, rangę „kapitana” spotykamy dopiero w XIV wieku i odnosi się ona do dowódcy rycerstwa jednego okręgu we Francji. Podobnie starożytność nie znała najwyższego stopnia wojskowego nadawanego za wybitne osiągnięcia bardzo nielicznym dowódcom – „marszałka”, który należy tu traktować jako synonim „głównodo­

wodzącego”. W kolejnym przytoczeniu „kapitan” Pedan zostanie określony jako „pierwszy centurion piątego legionu”.

Bułhakow, a właściwie z jego woli piszący powieść o Piłacie i Jeszui Mistrz, nie obciąża swego narratora obowiązkami charakteryzowania postaci świata przedstawionego, znacznie więcej o bohaterskich czynach wojennych Marka dowiadujemy się z mowy niezależnej, ze zdań wypowiadanych przez Piłata, gdy ten przekonuje Jeszuę, że centurion Marek nie jest „dobrym człowiekiem”, i do­

kładnie objaśnia przyczyny oszpecenia „w czasie bitwy pod Idistaviso” [MiM 39]

nad Wezerą, oczywiście autentycznej starożytnej bitwy Rzymian z Germanami, wspominanej w Rocznikach Tacyta; Arystoteles byłby zachwycony. Wróćmy jednak do sceny wręczania przez Tytusa odznaczeń niepełnej żołnierzy setce spośród stutysięcznej armii. Już w tym momencie padają słowa, które zaważą w sposób decydujący i nieodwracalny na dalszym rozwoju akcji; zatrzymaliśmy się w miejscu, gdy autor Wojny żydowskiej konkluduje, że Pedan „był ulubień­

cem armii”, zaraz też okaże się, że nie jest on ulubieńcem dowodzącego armią Tytusa, z wzajemnością:

Łańcuch honorowy, który mu teraz Tytus wręczył, nie był zbyt za­

szczytnym odznaczeniem. Pierwszy centurion piątego legionu wypowie­

dział przepisaną formułę dziękczynną od niechcenia. Potem skrzeczącym, donośnym głosem dorzucił:

– Jedno pytanie, wodzu, czy i ciebie już wszy oblazły? Jeżeli się tu wkrótce nie uporamy, oblezą cię z pewnością. Jeżeli chcesz mi zrobić łaskę, to, proszę, zabierz swój łańcuch i pozwól kapitanowi Pedanowi, żeby pierwszy rzucił płonącą pochodnię do tej przeklętej dziury, w której ci parszywi Żydzi ukrywają swego boga. [Wż 1, 367]

Tytus zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele zależy od jego odpowiedzi, której przysłuchuje się jego kochanka, księżniczka Berenika, obrończyni Świątyni31, przysłuchuje się wojsko i „usłyszy” ją niewątpliwie przebywający w Rzymie ojciec, cesarz Wespazjan. Odpowiada z woli autora tekstem poprzedzonym uwagą, która w dramacie znalazłaby się z pewnością w didaskaliach, mówi

„nieco wymuszenie”:

31 Tytus domyśla się przyczyn przybycia do obozu Bereniki, to zgrabny zabieg fabular­

ny, że nie musimy słuchać poniżających kobietę próśb: „Słodka moja, królowo, kochanko.

Przybyłaś zapewne, by ratować Świątynię. Jeżeli tak, niechaj będzie błogosławiona. Miałem niezłomny zamiar pozostawienia jej nietkniętą. Słodka moja, gdybym miał nawet poświęcić w walce jeszcze dziesięć tysięcy żołnierzy, Świątynia pozostanie na miejscu. To twoja Świąty­

nia” [Wż 1, 407]. Wcześniej, podczas bezsennej nocy Tytus rozważa: „Tryumf to rzecz dobra.

Ale czy nie przysiągł Berenice i sobie samemu, że gniewu swego przeciw powstańcom nie wyładuje na Świątyni?” [Wż 1, 400].

– Sprawa, co poczniemy ze Świątynią, jest sprawą mego ojca, cesarza.

Ale nikt nie będzie bardziej rad ode mnie, jeżeli zdarzy się okazja udzie­

lenia ci jeszcze jednego odznaczenia. – Był zły, że mu przyszła do głowy jedynie tak mizerna odpowiedź. [Wż 1, 367]

Wie również, że jego ojciec „wciąż jeszcze stara się utrzymać fikcję, że nie chodzi tu o wyprawę wojenną, lecz o zarządzenie policyjne. Tytus nie podziela tego zdania. Podobnie jak i jego armia, jako nagrodę za trudy widzi przed sobą tylko triumf w Rzymie, promienne zaszczytne widowisko” [Wż 1, 368–369].

Zdobycie miasta i zniszczenie Świątyni to „najkrótsza i najpewniejsza droga do tryumfu” [Wż 1, 400], a jednak Tytus wysyła z misją pojednawczą Józefa, który także pragnie ocalić Świątynię i z przyczyn patriotycznych próbuje pertraktować ze współplemieńcami, za co zresztą zostaje przez nich znienawidzony (pisze o tym obszernie we wspomnianych tu już dziełach historycznych). Po niepo­

wodzeniu misji Józefa Tytus próbuje zrozumieć postępowanie pozostających

„po tamtej stronie muru”:

[…] Wytłumacz mi, mój Żydzie, czego oni chcą. Nie mogą przecież osiągnąć swego celu, dlaczego więc wolą umrzeć niż żyć? Mogą utrzy­

mać swoją Świątynię, o którą walczą, dlaczegóż więc chcą żeby spłonęła?

[Wż 1, 403]

Dowodzący oblężeniem Jerozolimy nie otrzymał zadowalającej odpowiedzi.

Artyzm autora polega na tym, że ogień nieustannie tli się w tle jego powieści; gdy Tytus relacjonuje Berenice przebieg poszczególnych potyczek w zdobywanym mieście, widzimy i taki nader lakoniczny32 opis: „Ci Żydzi, to diablo trudny do zgryzienia orzech. […] Ciągle mają nowe, barbarzyńskie pomysły. Oto na przy­

kład obłożyli dach kolumnady łączącej fort Antonia z wewnętrznym dziedziń­

cem Świątyni suchym drzewem i smołą; po czym, zwabiwszy na dach Rzymian, usmażyli ich jak ryby” [Wż 1, 406]. Ogień jest coraz bliżej Świątyni. W innym miejscu czytamy, że „Tytus kazał podłożyć ogień pod bramy” [Wż 1, 408]. Na szczęście dla dowodzącego oblężeniem i zarówno ku jego utrapieniu, wojsko obowiązują procedury i prawo, nawet jeśli jest to prawo wojenne. „Tytus zwołał radę wojenną. Miała na niej zapaść decyzja, jak postępować dalej ze Świątynią”

[Wż 1, 404].

Trudno w kilku słowach streścić pięciostronicowe obrady, wypełnione żoł­

nierską i historyczną retoryką tudzież wnikaniem autora w myśli bohaterów.

Najkrócej: w pierwszej obrad fazie odczytano list cesarza Wespazjana, który nie 32 Józef Flawiusz szczegółom tego drobnego wojennego epizodu poświęcił ponad pół­

torej strony.

wziął pod uwagę opinii niektórych ministrów, że „należy zrównać z ziemią to siedlisko buntu” [Wż 1, 409]; „Sam cesarz, brzmiały końcowe słowa listu, doszedł do wniosku, że należy zalecić dowódcy, by, o ile to możliwe, oszczędzić Świątynię”

[Wż 1, 409]. Obrady w obozie utrudniała, podobnie jak radę ministrów w Rzy­

mie, świadomość, że wszyscy „wiedzieli, że chodzi tu o triumf. Gdyby Świątynia została zdobyta, byłoby to pełne chwały zakończenie wyprawy. […] Ale o tym nie wolno było mówić” [Wż 1, 409]. „Ostatecznie zrodził się z tego ów kompromis, zrodziło się owo «o ile to możliwe», zrodził się ów list, który odpowiedzialność za to, co się stanie lub nie stanie, przerzucał na armię. No cóż, armia może ponieść tę odpowiedzialność. Armia pragnie tryumfu, nastrój wojsk, które tęsknią za tym, by podeptać świętość butami, udzielił się również dowódcom” [Wż 1, 409].

Pojawiają się kolejne argumenty: „Nie wolno narażać dalszych tysięcy. Żołnierze pragną za wszelką cenę spalić Świątynię, zabrać z niej złoto” [Wż 1, 4010]. „Żydzi zrobili twierdzę ze Świątyni, pozostanie nią nadal po stłumieniu powstania.

[…] Oszczędzenie jej nie jest możliwe” [Wż 1, 4011]. Wreszcie „Tytus przyrzekł jemu [tj. Józefowi – M.P.], Berenice i sobie samemu, że oszczędzi Świątynię. Jest jednak żołnierzem” [Wż 1, 411–412]. Dyskusję domyka decyzją Tytus:

– Przyłączam się do zdania tych, którzy uważają za możliwe oszczę­

dzenie Świątyni. Liczę na to, że legiony rzymskie zachowają karność i dyscyplinę, nawet jeśli jakiś rozkaz nie będzie po ich myśli. Dziękuję wam, moi panowie. [Wż 1, 412]

Dopiero teraz rozpoczyna się rzecz bodaj najtrudniejsza, której efekty zajmą naszą uwagę niemal do końca rozdziału: Tytusa zadowala dopiero trzecia redak­

cja przygotowywanego rozkazu. Niemile zaskakuje go, że po rozkaz zgłasza się

„pierwszy centurion piątego legionu” (pamiętamy o epopeicznej funkcji epitetu stałego) Pedan, który „zgodnie z regulaminem” odczytuje rozkaz „doniosłym głosem”, aczkolwiek:

[…] słowa końcowe „oszczędzenie budowli”, wypowiedział jak gdyby od niechcenia. Czytając patrzył badawczo zarówno żywym okiem, jak i martwym raczej na dowódcę niż na tabliczkę, zacinał się od czasu do czasu, jak gdyby nie mógł odczytać tekstu. Pod spojrzeniem tych oczu Tytus poczuł znowu – jak to już często bywało – wyraźną niechęć do tego hałaśliwego, nieokrzesanego człowieka i tę samą pokusę, tę samą szaleńczą żądzę, która go porywała, gdy generałowie namawiali, by dalej puszczać wszystko z dymem, nie oszczędzając Świątyni. [Wż 1, 413–414]

Pedan nie otrzymał żadnej wyraźnej wskazówki, jak ma rozumieć ten rozkaz.

Narrator też „umywa ręce” w tej kwestii, zasłania się zwrotem „Tak zapewne

odczuwał Tytus, gdy kapitan Pedan stał przed nim i czekał. Tytus nie wyraził swej myśli słowami, o nie, wystrzegał się tego. Jedyną jego reakcją był lekki, nieznaczny uśmiech” [Wż 1, 414]. Pedan zapamiętał ten rozkaz jako „dziwaczny”.

A jednak Świątynia spłonęła, o czym relacja mogłaby zająć drugie tyle tekstu tego szkicu. Pedan osobiście rzucał kolejne zapalone żagwie w najczulsze miejsce, w którym zgromadzono zapasy drewna, znał plany Świątyni. Po zwycięstwie dowódca usłyszał upragniony krzyk tysięcy żołnierzy: „Witaj, cezarze Tytusie!”

[Wż 1, 433]. „Tytus oddał Pedana i jego żołnierzy pod sąd wojenny, któremu sam przewodniczył” [Wż 1, 433], ale żaden z żołnierzy „nie widział, żeby kapitan Pedan rzucił choćby jedną głownię” [Wż 1, 434]. Bez mrugnięcia, jednym okiem, Pedan zeznał, że nie znał planów Świątyni i to „zaparcie się” nie pociągnęło za sobą żadnej kary. Także żaden „z oficerów nie potrafił sobie wytłumaczyć nawet w przybliżeniu, wskutek czego powstał pożar” [Wż 1, 435]. Koronną przesłanką uniewinnienia Pedana okazał się argument „marszałka Tyberiusza Aleksandra”:

„To, co Pedan prawdopodobnie uczynił […], albo na co przynajmniej z całą świadomością pozwolił, tego chciała cała armia” [Wż 1, 436]. Konkluzja zdumie­

wająco przypomina sądy o wyższości głosu suwerena nad prawem stanowionym (nawet wojennym): „Skończyło się na niczym. W mdłym rozkazie dowództwo wyraziło pierwszej kohorcie swe niezadowolenie za to, że nie umiała zapobiec pożarowi” [Wż 1, 436]. Złupione dobra pozostały przy zdobywcach33.

Pora na wnioski. Pierwszy formułowałbym tak, iż „naturalny ludzki porządek rzeczy” (fraza wyjęta z zakończenia przywoływanego tu Wstępu Andrzeja Dra­

wicza [MiM LXXXII]) obejmuje wykonywanie przez podwładnych rozkazów wydawanych przez ich przełożonych. Wykonywanie ich à rebours w odniesieniu do oficjalnej warstwy słownej, wyrażonej dobitnie przez rozkazodawcę, jest naj­

wyższą formą posłuszeństwa i wierności podwładnego. Z kolei nieposłuszeństwo

33 Na interesujący trop polskiej recepcji dzieła Feuchtwangera naprowadza mnie dr hab.

Marta Tomczok, mianowicie Tadeusz Konwicki w „łże­dzienniku” z 1976 roku zapisał taką refleksję dotyczącą jakże osobistej lektury powieści: „Kiedy rozczytywałem się któregoś dnia w Wojnie żydowskiej Feuchtwangera, wydało mi się raptem, że jestem Żydem, i poczułem się Żydem. Usłużna wyobraźnia podsunęła mi natychmiast obraz dziadka, którym był młody piękny Żyd z Oszmiany, Mejszagoły albo Świecian. Młody Żyd, kupiec wędrowny, uczony talmudysta lub poeta piszący nostalgiczne wiersze w strasznym żargonie jidysz. I zrozu­

miałem szalone świętokradztwo miłości mojej babki, i zrozumiałem okrutne fatum, które jak gradowa chmura okryła życie ojca i trochę moje życie. I stałem się odrobinę wzniosły, nieziemski, dosyć bliski świętości. / Ale potem Żydzi mnie zdenerwowali, a właściwie zdenerwowali mnie niektórzy koledzy, i przestałem się czuć Żydem, i od tego czasu raczej rzadko czuję się Żydem. / A inne hipotezy objaśniające moje pochodzenie już mi się wy­

dają nie dość romantyczne, ubogie w tragizm, pozbawione pierwiastków piekła i boskości”

(T. Konwicki: Kalendarz i klepsydra. Warszawa 2005, s. 14).

może ujść bezkarnie, zwłaszcza jeśli przynosi wyraźną korzyść rozkazodawcy, tym bardziej, że zazwyczaj zdejmuje z niego odpowiedzialność.

Drugi wniosek: dzięki solidnemu zakorzenieniu w materii arcydzieła Buł­

hakowa i zauroczeniu tą materią oraz dość przypadkowej ponownej lekturze powieści historycznej Feuchtwangera, dwóch obszernych narracji powstają­

cych w tym samym mniej więcej czasie, spostrzegłem wyraźną koincydencję pomiędzy sposobem, w jaki komendant tajnej służby Afraniusz i centurion Pedan gorliwie wykonują rozkazy à rebours swych przełożonych procuratora Poncjusza Piłata i prefekta pretorianów Tytusa, w żadnym jednak wypadku nie sugeruję, że może to być naśladowanie i łączenie tego fabularnego drobiazgu z zależnością pomiędzy słynną antyutopią Eugeniusza Zamiatina34 My (1920) a – w znacznym stopniu – Aldousa Huxleya35 Nowym wspaniałym światem (1932) czy – na granicy, a może nawet poza granicami plagiatu – George’a Orwella Rokiem 198436 (1949); takie sugestie uznaję wręcz za niestosowne.

Podstawową różnicą „wierności” w tym w istocie niewiernym wypełnianiu rozkazów pozostaje to, że Afraniusz realizuje zamierzoną przez rozkazodawcę odwrotność ustnego rozkazu, po którym i tak nie pozostał żaden ślad. Afra­

niusz zostaje sowicie wynagrodzony, natomiast Pedan nie wykonuje spisanego na tabliczce rozkazu i pozostaje bezkarny, triumf Tytusa jako wynik sabotażu jego rozkazu w wersji literalnej pozostaje „wartością dodaną” tej oczywistej niesubordynacji. Tak korporacyjna solidarność rzymskich legionistów wygry­

wa z prawem i wojskowymi prokuratorami (inter arma silent leges). Dowódca zostanie w tej przegranej w wygranej okrzyknięty przez legionistów cezarem za zwycięstwo (za życia cezara – ojca, Wespazjana), triumfalnie wjedzie do Rzymu, zyska miłość księżniczki Bereniki. Pedan jest wątpliwym bohaterem tej fabuły.

(Nie)posłuszeństwo wykonywania rozkazów nie otrzymuje zadowalających ram moralnych. Wygrywa pragmatyzm.

34 E. Zamiatin: My. Przeł. A. Pomorski. Warszawa 1989.

35 A. Huxley: Nowy wspaniały świat. Przekład i posłowie B. Baran. Kraków 1988.

36 G. Orwell: Rok 1984. Przeł. T. Mirkowicz. Kraków [b.r.]. Trzy ostatnie książki w zatoczce oceanu naszej biblioteki dryfują w nieprzesadnie rozgałęzionym fiordzie utopii i antyutopii.

Pewnym swojej wiedzy jest się tylko wtedy, kiedy się wie mało; razem z wiedzą rosną wąt­

pliwości.

Johann Wolfgang Goethe1 […] nie rozważali nawet faktu, że jeśli człowiek

Johann Wolfgang Goethe1 […] nie rozważali nawet faktu, że jeśli człowiek