• Nie Znaleziono Wyników

Chaos w Ministerstwie Magii

Pan Weasley obudził ich po paru godzinach snu. U˙zył magii, by zwin ˛a´c i spa-kowa´c namioty, i opu´scili kemping tak szybko, jak si˛e dało, mijaj ˛ac po drodze stoj ˛acego w drzwiach swego domku pana Robertsa. Wygl ˛adał na oszołomionego;

pomachał im r˛ek ˛a i zawołał: „Wesołych ´swi ˛at!”

— Nic mu nie b˛edzie — powiedział cicho pan Weasley, kiedy znale´zli si˛e na wrzosowisku. — Osoba, której zmodyfikowano pami˛e´c, bywa czasami troch˛e rozkojarzona, ale to trwa krótko. . . A przecie˙z sporo musieli mu wymaza´c z pa-mi˛eci.

Kiedy zbli˙zali si˛e ju˙z do miejsca, gdzie le˙zał ´swistoklik, usłyszeli ponaglaj ˛ace głosy, a kiedy do niego dotarli, zobaczyli spor ˛a grupk˛e czarownic i czarodziejów tłocz ˛acych si˛e wokół Bazyla, stra˙znika ´swistoklika; wszyscy chcieli jak najszyb-ciej opu´sci´c t˛e okolic˛e. Pan Weasley odbył z Bazylem pospieszn ˛a rozmow˛e i sta-n˛eli w ogonku. Wkrótce udało im si˛e skorzysta´c ze starej opony, i zanim sło´nce wzeszło na dobre, znale´zli si˛e z powrotem na wzgórzu Stoadshead. W bladym

´swietle brzasku przeszli przez Ottery St Catchpole i poln ˛a drog ˛a ruszyli ku Norze, nie rozmawiaj ˛ac wiele, bo wszyscy byli bardzo zm˛eczeni i my´sleli tylko o ´sniada-niu. Kiedy min˛eli ostatni zakr˛et alejki i zobaczyli Nor˛e, rozległ si˛e gło´sny krzyk, który potoczył si˛e echem po wrzosowisku.

— Och, dzi˛eki Bogu, dzi˛eki Bogu!

Pani Weasley, która najwyra´zniej czekała na nich przed domem, wybiegła ku nim w bamboszach. Twarz miała blad ˛a i napi˛et ˛a, a w r˛eku trzymała zwini˛ety w tr ˛abk˛e egzemplarz „Proroka Codziennego”.

— Arturze. . . tak si˛e martwiłam. . . tak si˛e martwiłam. . .

Zarzuciła panu Weasleyowi r˛ece na szyj˛e i „Prorok Codzienny” wypadł jej z r ˛ak. Spojrzawszy na pierwsz ˛a stron˛e gazety, Harry odczytał wielki nagłówek:

PANIKA PODCZAS FINAŁU MISTRZOSTW ´SWIATA W QUIDDITCHU, a pod nim drgaj ˛ace, czarno-białe zdj˛ecie Mrocznego Znaku ponad wierzchołkami drzew.

— Nic wam si˛e nie stało. . . — wymamrotała pani Weasley, puszczaj ˛ac m˛e˙za i spogl ˛adaj ˛ac po nich zaczerwienionymi oczami. — ˙Zyjecie. . . och, chłopcy. . .

97

I, ku zaskoczeniu wszystkich, złapała Freda i George’a i przyci ˛agn˛eła ich tak gwałtownie do siebie, ˙ze stukn˛eli si˛e głowami.

— Au! Mamo, udusisz nas. . .

— A ja krzyczałam na was, zanim odeszli´scie! — powiedziała pani Weasley, zaczynaj ˛ac płaka´c. — Tylko o tym my´slałam przez cały czas! My´slałam. . . co by było, gdyby´scie trafili w r˛ece Sami-Wiecie-Kogo, a ostatni ˛a rzecz ˛a, jak ˛a usłysze-li´scie z moich ust, była wymówka, ˙ze dostausłysze-li´scie tak mało sumów! Och, Fred. . . och, George. . .

— Daj ju˙z spokój, Molly, przecie˙z sama widzisz, ˙ze jeste´smy wszyscy ˙zywi i cali — uspokajał j ˛a pan Weasley, odci ˛agaj ˛ac od bli´zniaków i prowadz ˛ac ku do-mowi. — Bill — dodał półgłosem — we´z t˛e gazet˛e, chc˛e zobaczy´c, co napisali. . .

Kiedy wszyscy stłoczyli si˛e w male´nkiej kuchni, a Hermiona zrobiła pani We-asley kubek bardzo mocnej herbaty, do której pan WeWe-asley dolał troch˛e Starej Ognistej Whisky Ogdena, Bill wr˛eczył ojcu gazet˛e. Pan Weasley przebiegł wzro-kiem pierwsz ˛a stron˛e, a Percy zagl ˛adał mu przez rami˛e.

— Wiedziałem — westchn ˛ał pan Weasley. — Ministerstwo działało nie-udolnie. . . przest˛epcy nie zostali schwytani. . . brak nale˙zytego zabezpieczenia. . . czarnoksi˛e˙znicy uciekli nierozpoznani. . . ha´nba narodowa. . . Kto to napisał? No tak. . . oczywi´scie. . . Rita Skeeter.

— Ona si˛e uwzi˛eła na Ministerstwo Magii! — zawołał oburzony Percy. — W zeszłym tygodniu pisała, ˙ze marnujemy czas na jałowe spekulacje na temat grubo´sci denek kociołków, a powinni´smy zaj ˛a´c si˛e likwidacj ˛a wampirów! Jakby nie było specjalnie zaznaczone w paragrafie dwunastym Wytycznych w sprawie traktowania nieczarodziejskich, cz˛e´sciowo ludzkich istot. . .

— Percy, wy´swiadcz nam łask˛e — powiedział Bill, ziewaj ˛ac — i zamknij si˛e.

— Pisze o mnie — rzekł pan Weasley, a w miar˛e czytania oczy za okularami rozszerzały mu si˛e coraz bardziej.

— Gdzie? — krzykn˛eła pani Weasley, krztusz ˛ac si˛e herbat ˛a z whisky. — Gdy-bym to zobaczyła, wiedziałaGdy-bym, ˙ze jeste´s ˙zywy!

— Bez nazwiska — powiedział pan Weasley. — Posłuchajcie: Je´sli przera˙zeni czarodzieje i czarownice, którzy niecierpliwie wyczekiwali jakich´s wiadomo´sci na skraju lasu, spodziewali si˛e nale˙zytej informacji ze strony Ministerstwa Magii, to srodze si˛e zawiedli. W jaki´s czas po ukazaniu si˛e Mrocznego Znaku z lasu wyszedł pewien urz˛ednik z Ministerstwa i o´swiadczył, ˙ze nikt nie został ranny, ale odmówił udzielania informacji. Wkrótce si˛e dowiemy, czy to o´swiadczenie uspokoi pogłoski o kilku ciałach usuni˛etych z lasu w godzin˛e pó´zniej. . . Te˙z mi co´s! — zawołał ze zło´sci ˛a pan Weasley, oddaj ˛ac gazet˛e Percy’emu. — Nikt nie został ranny, wi˛ec niby co miałem im powiedzie´c? Pogłoski o kilku ciałach usuni˛etych z lasu. . . Jakie pogłoski? Pogłoski zaczn ˛a si˛e dopiero wtedy, kiedy ludzie przeczytaj ˛a, co ona tu powypisywała.

Westchn ˛ał gł˛eboko.

— Molly, chyba b˛ed˛e musiał uda´c si˛e do ministerstwa, trzeba b˛edzie to wszystko jako´s doprowadzi´c do porz ˛adku.

— Lec˛e z tob ˛a, ojcze — o´swiadczył z powag ˛a Percy. — Pan Crouch b˛edzie potrzebował wszystkich r ˛ak do pracy. I b˛ed˛e mógł mu odda´c osobi´scie mój raport na temat kociołków.

I wybiegł z kuchni.

— Arturze, przecie˙z masz urlop. Ta sprawa nie ma nic wspólnego z twoim departamentem. Na pewno poradz ˛a sobie bez ciebie.

— Musz˛e tam by´c. To ja pogorszyłem cał ˛a sytuacj˛e. Tylko si˛e przebior˛e i ju˙z mnie nie ma.

— Pani Weasley — odezwał si˛e nagle Harry, nie mog ˛ac ju˙z dłu˙zej wytrzy-ma´c — czy Hedwiga nie przyniosła mi czasem listu?

— Hedwiga? — powtórzyła pani Weasley niezbyt przytomnie. — Nie. . . nie. . . nie było ˙zadnej poczty.

Ron i Hermiona spojrzeli z ciekawo´sci ˛a na Harry’ego. Rzucił im znacz ˛ace spojrzenie i powiedział:

— Ron, nie masz nic przeciwko temu, ˙zebym poszedł do twojego pokoju i zo-stawił tam swoje rzeczy?

— Ale˙z sk ˛ad. . . ja chyba te˙z pójd˛e — odrzekł natychmiast Ron. — A ty, Hermiono?

— Tak, ja te˙z — odpowiedziała szybko i wszyscy troje opu´scili kuchni˛e i wpa-dli na schody.

— Co jest grane, Harry? — zapytał Ron, gdy tylko zamkn˛eli za sob ˛a drzwi od jego sypialni na poddaszu.

— Jest co´s, o czym wam nie powiedziałem. Kiedy obudziłem si˛e w niedziel˛e rano, znowu bolała mnie blizna.

Reakcja Rona i Hermiony dokładnie odpowiadała temu, co sobie wyobra˙zał, le˙z ˛ac w sypialni przy Privet Drive. Hermion˛e na chwil˛e zatkało, po czym natych-miast zacz˛eła mu udziela´c rad, wymieniaj ˛ac mnóstwo ksi ˛a˙zek i ró˙zne autorytety, pocz ˛awszy od Albusa Dumbledore’a, a sko´nczywszy na pani Pomfrey, szkolnej piel˛egniarce.

Ron po prostu gapił si˛e na niego w osłupieniu.

— Ale. . . jego tam nie było, prawda? No. . . Sam-Wiesz-Kogo. . . To znaczy. . . przecie˙z ostatnim razem, jak ci˛e bolała blizna, on był w Hogwarcie. . .

— Na Privet Drive go nie było, tego jestem pewny — odpowiedział Harry. — Ale mi si˛e przy´snił. . . on i Peter. . . no wiecie, Glizdogon. Teraz ju˙z tego dokładnie nie pami˛etam, ale na pewno spiskowali, ˙zeby. . . zabi´c. . . kogo´s.

Przez chwil˛e był bliski powiedzenia „mnie”, ale nie mógł pozwoli´c na to, by Hermiona jeszcze bardziej si˛e wystraszyła.

— To tylko sen — powiedział Ron, staraj ˛ac si˛e, by jego głos zabrzmiał krze-pi ˛aco. — Po prostu nocny koszmar.

99

— Taak. . . Ale czy na pewno? — zapytał Harry, odwracaj ˛ac si˛e, by spojrze´c przez okno na ja´sniej ˛ace niebo. — Troch˛e to dziwne, nie uwa˙zacie? Boli mnie bli-zna, a trzy dni pó´zniej widzimy maszeruj ˛acych ´smiercio˙zerców i znak Voldemorta na niebie.

— Przesta´n. . . wymawia´c. . . jego. . . imi˛e! — wycedził Ron przez zaci´sni˛ete z˛eby.

— A pami˛etacie, co powiedziała profesor Trelawney? — ci ˛agn ˛ał Harry, igno-ruj ˛ac uwag˛e Rona. — Pod koniec roku?

Profesor Trelawney była nauczycielk ˛a wró˙zbiarstwa w Hogwarcie.

Hermiona prychn˛eła pogardliwie.

— Och, Harry, chyba nie przywi ˛azujesz wagi do tego, co mówi ta stara oszust-ka!

— Ciebie tam nie było. Nie słyszała´s jej. Wygl ˛adała zupełnie inaczej ni˙z na lekcjach. Mówiłem wam, wpadła w trans. . . i wcale nie udawała. Powiedziała,

˙ze Czarny Pan znowu odzyska sw ˛a moc. . . stanie si˛e jeszcze bardziej pot˛e˙zny i straszny ni˙z przedtem. . . a zdoła to uczyni´c, bo wróci jego sługa. . . a tamtej nocy uciekł Glizdogon.

Zapadło milczenie. Ron wpatrywał si˛e nieprzytomnym wzrokiem w dziur˛e w swojej narzucie na łó˙zko, pokrytej wizerunkami Armat z Chudley.

— Harry, dlaczego pytałe´s o Hedwig˛e? — odezwała si˛e w ko´ncu Hermiona. — Spodziewasz si˛e listu?

— Napisałem o bli´znie Syriuszowi — odrzekł Harry, wzruszaj ˛ac ramiona-mi. — Czekam na jego odpowied´z.

— Dobry pomysł! — ucieszył si˛e Ron. — Zało˙z˛e si˛e, ˙ze Syriusz b˛edzie wie-dział, co zrobi´c!

— Miałem nadziej˛e, ˙ze odpowie mi szybko.

— Ale przecie˙z nie wiemy, gdzie on jest. . . Mo˙ze by´c w Afryce. . . wsz˛e-dzie — powiedziała rozs ˛adnie Hermiona. — Dla Hedwigi to mo˙ze by´c długa i wyczerpuj ˛aca podró˙z, mo˙ze trwa´c par˛e dni.

— Tak, wiem — zgodził si˛e Harry, ale czuł jaki´s zimny ci˛e˙zar w ˙zoł ˛adku, gdy patrzył przez okno na niebo, na którym nie wida´c było Hedwigi.

— Chod´z, Harry, po´cwiczymy sobie quidditcha w ogrodzie — powiedział Ron. — No chod´z. . . trzech na trzech, Bill, Charlie, Fred i George na pewno zagraj ˛a. . . wypróbujesz zwód Wro´nskiego. . .

— Ron — powiedziała Hermiona takim głosem, jakby chciała jeszcze doda´c

„mógłby´s by´c cho´c odrobin˛e bardziej wra˙zliwy”. — Harry nie chce teraz gra´c w quidditcha, niepokoi si˛e i jest zm˛eczony, wszyscy powinni´smy si˛e przespa´c. . .

— Ale˙z tak, ch˛etnie pogram — o´swiadczył nagle Harry. — Poczekaj, tylko wyjm˛e Błyskawic˛e.

Hermiona wyszła z pokoju, mrucz ˛ac pod nosem co´s, co brzmiało jak: „Ach, ci chłopcy!”

* * *

W ci ˛agu nast˛epnego tygodnia pan Weasley i Percy mało przebywali w domu.

Obaj wychodzili wczesnym rankiem, kiedy reszta rodziny spała, i wracali wie-czorem, ju˙z po kolacji.

— Ale kocioł — powiedział im Percy z wa˙zn ˛a min ˛a w niedzielny wieczór poprzedzaj ˛acy ich wyjazd do Hogwartu. — Przez cały tydzie´n istna kanonada.

Ludzie przysyłaj ˛a mnóstwo wyjców, no, a wiecie, jak si˛e od razu nie otworzy wyjca, wybucha. Biurko mam całe popalone, a z mojego najlepszego pióra pozo-stała kupka popiołu.

— Dlaczego przysyłaj ˛a wam wyjce? — zapytała Ginny, która le˙zała na dywa-nie przed kominkiem i sklejała magiczn ˛a ta´sm ˛a wysłu˙zony egzemplarz Tysi ˛aca magicznych ro´slin i grzybów.

— Skar˙z ˛a si˛e na brak nale˙zytego zabezpieczenia podczas mistrzostw ´swia-ta — odpowiedział Percy. — Domagaj ˛a si˛e odszkodowa´n za zniszczon ˛a własno´s´c prywatn ˛a. Na przykład Mundungus Fletcher ˙z ˛ada rekompensaty za namiot z dwu-nastoma sypialniami i jacuzzi. Ale nie ze mn ˛a te numery, wiem, ˙ze spał pod płasz-czem umocowanym do czterech kijków.

Pani Weasley zerkn˛eła na stary zegar w rogu. Harry’emu bardzo si˛e podobał.

Nie pokazywał godzin i minut, ale udzielał wszystkich niezb˛ednych informacji.

Miał dziewi˛e´c złotych wskazówek; na ka˙zdej było wygrawerowane imi˛e jednego z członków rodziny Weasley ów. Wokół tarczy nie było cyfr, tylko krótkie opisy miejsc lub sytuacji, w których ka˙zdy z członków rodziny powinien si˛e aktualnie znajdowa´c. Były tam wi˛ec takie słowa, jak: „dom”, „szkoła” i „praca”, ale i takie, jak: „zaginiony”, „szpital”, „wi˛ezienie”, a w miejscu, gdzie zwykle jest dwunast-ka, widniał napis: „gro´zba ´smierci”.

W tej chwili osiem wskazówek wskazywało „dom”, natomiast najdłu˙zsza, pa-na Weasleya, wci ˛a˙z tkwiła na pozycji „praca”. Pani Weasley westchn˛eła.

— Od czasów Sami-Wiecie-Kogo wasz ojciec nie musiał chodzi´c do pracy w weekendy — powiedziała. — Za ci˛e˙zko tyraj ˛a. Je´sli wkrótce nie wróci, zmar-nuje mu si˛e kolacja.

— Ojciec chyba chce jako´s naprawi´c swój bł ˛ad — rzekł Percy. — Prawd˛e mó-wi ˛ac, paln ˛ał gaf˛e, wydaj ˛ac publiczne o´swiadczenie bez porozumienia si˛e z szefem departamentu. . .

— Nie wa˙z si˛e obwinia´c ojca za to, co nawypisywała ta przekl˛eta Skeeter! — zawołała pani Weasley z oburzeniem.

— Wiadomo, co by napisała Rita, gdyby tata nic nie powiedział — odezwał si˛e Bill, który grał w szachy z Ronem. — Ju˙z to widz˛e: to ha´nba, ˙ze nikt z minister-stwa nie zdobył si˛e na skomentowanie sytuacji. Rita Skeeter zawsze wszystkich obsmarowuje. Pami˛etacie, raz zrobiła wywiady ze wszystkimi łamaczami zakl˛e´c u Gringotta i nazwała mnie „długowłosym ´swirem”.

101

— No, bo rzeczywi´scie s ˛a troch˛e za długie — powiedziała łagodnie pani We-asley. — Gdyby´s mi pozwolił. . .

— Nie, mamo.

W okno salonu zacinał deszcz. Hermiona zagł˛ebiła si˛e w Standardowej ksi˛e-dze zakl˛e´c (4 stopie´n), której egzemplarze pani Weasley kupiła na ulicy Pok ˛atnej dla niej, Harry’ego i Rona. Charlie cerował ogniotrwał ˛a kominiark˛e. Harry pole-rował Błyskawic˛e; u jego stóp spoczywał otwarty neseser z podr˛ecznym zestawem miotlarskim, który Hermiona podarowała mu na trzynaste urodziny. Fred i Geor-ge siedzieli w k ˛acie, pochyleni nad kawałkiem pergaminu. Rozmawiali szeptem, a w r˛ekach mieli pióra.

— Co wy tam robicie? — zapytała ostro pani Weasley, utkwiwszy wzrok w bli´zniakach.

— Odrabiamy prac˛e domow ˛a — odrzekł wymijaj ˛aco Fred.

— Nie b ˛ad´z ´smieszny, jeszcze s ˛a wakacje — powiedziała pani Weasley.

— No tak, trzeba to było zrobi´c wcze´sniej — powiedział Fred.

— A nie wypisujecie przypadkiem jakiej´s nowej oferty? — zapytała podejrz-liwie pani Weasley. — Nie my´slicie przypadkiem o nowych Magicznych Dowci-pach Weasleyów?

— Mamo — Fred spojrzał na ni ˛a z wyrzutem — je´sli jutro ekspres do Hogwar-tu wykolei si˛e, a ja i George stracimy ˙zycie, to jak b˛edziesz si˛e czuła, wiedz ˛ac, ˙ze ostatnimi słowami, jakie od ciebie przed ´smierci ˛a usłyszeli´smy, były jakie´s nie-sprawiedliwe oskar˙zenia?

Wszyscy si˛e roze´smiali, nie wył ˛aczaj ˛ac pani Weasley.

— Och, wraca wasz ojciec! — zawołała nagle, patrz ˛ac na zegar.

Wskazówka pana Weasleya przesun˛eła si˛e z „pracy” na „podró˙z”, a w chwil˛e pó´zniej zatrzymała si˛e gwałtownie na „domu” i usłyszeli jego wołanie z kuchni.

— Id˛e, Arturze! — krzykn˛eła pani Weasley, wybiegaj ˛ac z pokoju.

Wkrótce do ciepłego salonu wkroczył pan Weasley, nios ˛ac tac˛e ze swoj ˛a ko-lacj ˛a. Wygl ˛adał na wyko´nczonego.

— Awantura na sto fajerek — powiedział, kiedy usiadł w fotelu przy kominku, grzebi ˛ac bez entuzjazmu w lekko zeschni˛etym kalafiorze. — Rita Skeeter w˛eszy od tygodnia, próbuj ˛ac wyłowi´c wszystkie potkni˛ecia ministerstwa. Teraz dowie-działa si˛e o zagini˛eciu tej biednej Berty, wi˛ec ju˙z widz˛e nagłówek na pierwszej stronie jutrzejszego „Proroka Codziennego”. A ju˙z dawno mówiłem Bagmanowi,

˙ze trzeba kogo´s wysła´c, ˙zeby j ˛a odnalazł.

— Pan Crouch powtarza to od tygodni — wtr ˛acił szybko Percy.

— Crouch ma szcz˛e´scie, ˙ze Rita jeszcze nic nie wie o Mru˙zce — powiedział ze zło´sci ˛a pan Weasley. — Miałaby o czym pisa´c przez tydzie´n. To by dopiero była sensacja, gdyby opisała, jak schwytano jego domowego skrzata z ró˙zd˙zk ˛a w r˛eku, t ˛a sam ˛a, któr ˛a wyczarowano Mroczny Znak.

— Chyba wszyscy si˛e zgadzamy co do tego, ˙ze ten skrzat, cho´c tak nieodpo-wiedzialny, nie wyczarował Znaku? — zaperzył si˛e Percy.

— A ja uwa˙zam, ˙ze pan Crouch ma wielkie szcz˛e´scie, ˙ze nikt z „Proroka Codziennego” nie dowiedział si˛e jeszcze, jak podle traktuje swoje skrzaty! — zawołała oburzona Hermiona.

— Bez przesady, Hermiono! — powiedział Percy. — Wysokiej rangi urz˛ednik Ministerstwa Magii chyba zasługuje na bezwarunkowe posłusze´nstwo ze strony swoich słu˙z ˛acych. . .

— Swoich niewolników, to chciałe´s powiedzie´c! — krzykn˛eła piskliwie Her-miona. — Bo przecie˙z nie płacił Mru˙zce ani knuta, zapomniałe´s?

— My´sl˛e, ˙ze wszyscy powinni´scie teraz i´s´c do swoich sypialni i sprawdzi´c, czy jeste´scie dobrze spakowani! — przerwała t˛e sprzeczk˛e pani Weasley. — No, dalej, jazda na gór˛e!

Harry uło˙zył swoje przybory miotlarskie w neseserze, zarzucił Błyskawic˛e na rami˛e i razem z Ronem wyszedł do jego sypialni. Na górze deszcz jeszcze

gło-´sniej b˛ebnił o dach, wiatr j˛eczał i po´swistywał, a ghul mieszkaj ˛acy na strychu wył od czasu do czasu. Kiedy weszli do sypialni, ´Swisto´swinka zacz˛eła ´swiergota´c i fruwa´c po klatce. Widok do połowy zapakowanych kufrów wprawił j ˛a w dzikie podniecenie.

— Daj jej troch˛e przysmaku sów — powiedział Ron, rzucaj ˛ac Harry’emu pu-dełko — mo˙ze si˛e zamknie na jaki´s czas.

Harry wrzucił kilka przysmaków do klatki ´Swisto´swinki, a potem odwrócił si˛e i spojrzał na swój kufer. Obok niego stała otwarta klatka Hedwigi, wci ˛a˙z pusta.

— Ju˙z ponad tydzie´n — mrukn ˛ał, patrz ˛ac na pust ˛a ˙zerd´z. — Ron, chyba nie my´slisz, ˙ze Syriusza złapali, co?

— Co ty, na pewno by o tym napisali w „Proroku Codziennym”. Ministerstwo chciałoby pokaza´c, ˙ze udało im si˛e kogo´s złapa´c, nie uwa˙zasz?

— No, chyba tak. . .

— Zobacz, tutaj jest wszystko, co mama kupiła ci na Pok ˛atnej. Wyj˛eła ci te˙z troch˛e forsy z twojej skrytki. . . i wyprała ci wszystkie skarpetki.

Rzucił na składane łó˙zko Harry’ego stos pakunków, sakiewk˛e z pieni˛edzmi i kilkana´scie par skarpetek. Harry zacz ˛ał rozpakowywa´c zakupy. Prócz Standar-dowej ksi˛egi zakl˛e´c (4 stopie´n) Mirandy Goshawk, znalazł p˛ek nowych piór, tuzin zwojów pergaminu i zapasy do swojego zestawu składników eliksirów — pod koniec ubiegłego roku szkolnego miał ju˙z bardzo mało płetwy skorpeny i esen-cji belladony. Wła´snie wciskał bielizn˛e do swojego kociołka, kiedy usłyszał za plecami pełen odrazy okrzyk Rona.

— Co to ma by´c?

Trzymał w r˛eku co´s, co Harry’emu przypominało dług ˛a, aksamitn ˛a sukni˛e, w kolorze kasztanowym, wokół kołnierza i na ko´ncu r˛ekawów przyozdobion ˛a nie-co zwi˛edni˛etymi koronkowymi falbankami.

103

Rozległo si˛e pukanie do drzwi i weszła pani Weasley, nios ˛ac nar˛ecze ´swie˙zo wypranych szat szkolnych.

— Prosz˛e — powiedziała, dziel ˛ac nar˛ecze na dwie cz˛e´sci. — Tylko zapakujcie je jak nale˙zy, ˙zeby si˛e nie pogniotły.

— Mamo, dała´s mi now ˛a sukienk˛e Ginny — powiedział Ron, podaj ˛ac jej kasz-tanowy strój.

— Ale˙z sk ˛ad — obruszyła si˛e pani Weasley. — To dla ciebie. To jest szata wyj´sciowa.

— Co?! — zawołał przera˙zony Ron.

— Szata wyj´sciowa! — powtórzyła pani Weasley. — Figuruje na waszej tego-rocznej li´scie. Szata na uroczyste okazje.

— Chyba ˙zartujesz — powiedział Ron z niedowierzaniem. — Ja tego nie b˛ed˛e nosił, nie ma mowy.

— Wszyscy je nosz ˛a, Ron! — zaperzyła si˛e pani Weasley. — Wła´snie takie!

Twój ojciec te˙z ma tak ˛a na niektóre przyj˛ecia!

— Pr˛edzej pójd˛e nago, ni˙z to wło˙z˛e!

— Nie b ˛ad´z głupi — powiedziała pani Weasley — musisz mie´c szat˛e wyj´scio-w ˛a, jest na twojej li´scie! Harry’emu te˙z kupiłam. . . poka˙z mu, Harry. . .

Harry, lekko dr˙z ˛acymi r˛ekami, otworzył ostatni ˛a paczk˛e le˙z ˛ac ˛a na jego łó˙zku.

Nie było jednak tak ´zle: jego szata wyj´sciowa nie była ozdobiona koronkami, w gruncie rzeczy przypominała zwykł ˛a szat˛e szkoln ˛a, tyle ˙ze była butelkowo--zielona, a nie czarna.

— Pomy´slałam sobie, ˙ze podkre´sli kolor twoich oczu, kochaneczku — powie-działa pieszczotliwie pani Weasley.

— Jego jest w porz ˛adku! — krzykn ˛ał ze zło´sci ˛a Ron, patrz ˛ac na szat˛e Har-ry’ego. — Dlaczego ja takiej nie mam?

— Poniewa˙z. . . no. . . musiałam ci j ˛a kupi´c w lumpeksie, a nie było du˙zego wyboru — odpowiedziała pani Weasley, rumieni ˛ac si˛e.

Harry spojrzał w bok. Ch˛etnie by si˛e podzielił z Weasleyami wszystkimi swo-imi pieni˛edzmi, spoczywaj ˛acymi w podziemiach banku Gringotta, ale wiedział,

˙ze nie zdołałby ich do tego namówi´c.

— Nigdy tego na siebie nie wło˙z˛e — powtórzył Ron. — Nigdy.

— ´Swietnie — warkn˛eła pani Weasley. — W ogóle niczego nie wkładaj. A ty, Harry, b ˛ad´z tak dobry i zrób mu wtedy zdj˛ecie. Ch˛etnie si˛e troch˛e po´smiej˛e.

Wyszła z pokoju, zatrzaskuj ˛ac za sob ˛a drzwi. Zza pleców dobiegł ich dziwny odgłos, jakby kto´s si˛e dusił. ´Swisto´swince ugrz ˛azł w dziobie zbyt du˙zy przysmak sów.

— Dlaczego wszystko, co mam, musi by´c tak ˛a okropn ˛a tandet ˛a? — zapytał Ron ze zło´sci ˛a, id ˛ac przez pokój, by pomóc sówce.

R O Z D Z I A Ł J E D E N A S T Y