• Nie Znaleziono Wyników

Czworo reprezentantów

Harry siedział nieruchomo, ´swiadom, ˙ze wszystkie głowy zwróciły si˛e w jego stron˛e. Był kompletnie oszołomiony. Odr˛etwiały. My´slał, ˙ze to sen. Albo ˙ze si˛e przesłyszał.

Nie było oklasków. Szum, podobny do brz˛eczenia rozw´scieczonych pszczół, wypełnił Wielk ˛a Sal˛e. Niektórzy wstawali, by lepiej widzie´c Harry’ego. A on zamarł w bezruchu na swoim krze´sle.

Profesor McGonagall zerwała si˛e na nogi i przeszła szybko obok Ludona Bagmana i profesora Karkarowa, by szepn ˛a´c kilka słów profesorowi Dumbledo-re’owi, który pochylił ku niej głow˛e, marszcz ˛ac czoło.

Harry odwrócił si˛e do Rona i Hermiony; za nimi zobaczył cały długi stół Gryffindoru. Wszyscy gapili si˛e na niego z otwartymi ustami.

— Ja nie wrzuciłem tam swojego nazwiska — b ˛akn ˛ał Harry. — Przecie˙z wie-cie, ˙ze tego nie zrobiłem.

Oboje patrzyli na niego w milczeniu.

Profesor Dumbledore wyprostował si˛e, kiwaj ˛ac głow ˛a do profesor McGona-gall.

— Harry Potter! — powtórzył. — Harry! Podejd´z tu, prosz˛e!

— Id´z — szepn˛eła Hermiona, popychaj ˛ac lekko Harry’ego.

Wstał, przydepn ˛ał sobie skraj szaty i zachwiał si˛e. Ruszył mi˛edzy stołami Gryffindoru i Hufflepuffu. Była to bardzo długa w˛edrówka. Stół nauczycielski wcale si˛e nie przybli˙zał, czuł te˙z na sobie setki spojrze´n, jakby ka˙zde z nich było reflektorem. Szum narastał. Wydawało mu si˛e, ˙ze upłyn˛eła godzina, zanim stan ˛ał przed Dumbledore’em, czuj ˛ac, ˙ze wpatruj ˛a si˛e w niego wszyscy nauczyciele.

— No, to. . . do s ˛asiedniej komnaty, Harry — powiedział Dumbledore.

Nie u´smiechał si˛e.

Harry powlókł si˛e wzdłu˙z stołu nauczycielskiego. Hagrid siedział na samym ko´ncu. Nie mrugn ˛ał do Harry’ego, nie machn ˛ał r˛ek ˛a, nie zrobił ˙zadnego przy-jaznego gestu czy miny. Wygl ˛adał na kompletnie zaskoczonego i gapił si˛e na Harry’ego tak samo jak wszyscy. Harry przeszedł przez boczne drzwi i znalazł si˛e w małym pomieszczeniu, obwieszonym portretami czarownic i czarodziejów.

Naprzeciw niego huczał wesoło ogie´n na kominku.

Twarze na portretach zwróciły si˛e ku niemu, gdy wszedł. Zobaczył, jak jaka´s pomarszczona czarownica wyskoczyła z ram swojego obrazu, wskoczyła w s ˛ a-siednie, w których królował czarodziej z w ˛asami morsa, i zacz˛eła mu co´s szepta´c do ucha.

Wokół kominka stali Wiktor Krum, Cedrik Diggory i Fleur Delacour. Wygl ˛ a-dali dziwnie imponuj ˛aco na tle drgaj ˛acych płomieni. Krum, przygarbiony i

zamy-´slony, opierał si˛e o gzyms kominka, w pewnym oddaleniu od dwojga pozostałych.

Cedrik stał z r˛ekami zało˙zonymi do tyłu, wpatruj ˛ac si˛e w ogie´n. Fleur Delacour obejrzała si˛e, kiedy wszedł Harry, i odrzuciła do tyłu swoje długie, srebrzyste włosy.

— Co jest? — zapytała. — Czi chc ˛a, ˙zebi my wrócili do sali?

Najwidoczniej uznała, ˙ze przyszedł z jak ˛a´s wiadomo´sci ˛a. Harry nie miał po-j˛ecia, jak im wyja´sni´c to, co si˛e przed chwil ˛a wydarzyło. Stał, patrz ˛ac na troje reprezentantów. Uderzyło go, ˙ze wszyscy s ˛a bardzo wysocy.

Usłyszał za sob ˛a pospieszne kroki i do pokoju wszedł Ludo Bagman. Wzi ˛ał Harry’ego pod rami˛e i poprowadził do kominka.

— Niesłychane! — mrukn ˛ał, ´sciskaj ˛ac mu rami˛e. — Absolutnie niesamowi-te! Panowie. . . pani — dodał, podchodz ˛ac do kominka i zwracaj ˛ac si˛e do trójki pozostałych. — Pragn˛e wam przedstawi´c. . . cho´c mo˙ze to wyda´c si˛e wam nie-prawdopodobne. . . czwartego uczestnika turnieju.

Wiktor Krum wyprostował si˛e. Jego gburowata twarz pociemniała, gdy spoj-rzał na Harry’ego. Cedrik sprawiał wra˙zenie zakłopotanego. Patrzył to na Bag-mana, to na Harry’ego, jakby nie był pewny, czy dobrze zrozumiał, co Bagman powiedział. Natomiast Fleur Delacour potrz ˛asn˛eła srebrn ˛a grzyw ˛a i powiedziała:

— Och, to barzo dobri ziart, monsieur Bagman.

— ˙Zart? — powtórzył zdumiony Bagman. — Nie, nie, nie, to wcale nie jest

˙zart! Czara Ognia wła´snie wyrzuciła jego nazwisko!

G˛este brwi Kruma drgn˛eły lekko. Cedrik nadal wygl ˛adał na uprzejmie zdzi-wionego.

Fleur zmarszczyła brwi.

— Ale to musi jaka´s pomyłka — powiedziała z wyrzutem. — On nie mozi.

Jest za muodi.

— No có˙z. . . to rzeczywi´scie niezwykłe — rzekł Bagman, pocieraj ˛ac swój gładki podbródek i u´smiechaj ˛ac si˛e do Harry’ego. — Ale, jak wiadomo, ogra-niczenie wieku zostało wprowadzone dopiero w tym roku, jako nadzwyczajny

´srodek ostro˙zno´sci. A jego nazwisko wypadło z Czary. Nie s ˛adz˛e, by na tym eta-pie mo˙zna było kogo´s wycofa´c, to sprzeczne z przepisami. . . Jeste´scie wszyscy zobowi ˛azani. . . Harry b˛edzie po prostu musiał robi´c, co w jego. . .

Drzwi ponownie si˛e otworzyły i weszła du˙za grupa ludzi: profesor Dumble-dore, a tu˙z za nim pan Crouch, profesor Karkarow, madame Maxime, profesor McGonagall i profesor Snape.

177

— Madame Maxime! — zawołała natychmiast Fleur, podchodz ˛ac szybko do swojej dyrektorki. — On mówi, ˙ze ten mali chłopiec ma te˙z by´c reprezentant!

Harry poczuł, ˙ze przez grub ˛a, wełnist ˛a warstw˛e oszołomienia przedarła si˛e w nim fala gniewu. Mały chłopiec?

Madame Maxime wyprostowała si˛e, demonstruj ˛ac w cało´sci swoj ˛a okazał ˛a posta´c. Szczyt jej wdzi˛ecznej głowy omiótł wisz ˛acy u sufitu ˙zyrandol ze ´swieca-mi, a czarna satynowa szata wzd˛eła si˛e imponuj ˛aco.

— Co to znaczi, Dumblidorr? — zapytała władczym tonem.

— Ja te˙z chciałbym to wiedzie´c, Dumbledore — powiedział profesor Karka-row. U´smiechał si˛e chłodno, a jego niebieskie oczy przypominały dwa lodowe dropsy. — Dwóch reprezentantów Hogwartu? Nie przypominam sobie, by kto´s mi mówił, ˙ze szkoła, w której rozgrywa si˛e turniej, mo˙ze wystawi´c dwóch zawod-ników. . . chyba ˙ze nie do´s´c dokładnie przeczytałem regulamin.

I parskn ˛ał ironicznym ´smiechem.

— C’est impossible — o´swiadczyła madame Maxime, której olbrzymia dło´n, ozdobiona mnóstwem wspaniałych opali, spocz˛eła na ramieniu Fleur. — ’Ogwart nie mozi wystawi´c dwa reprezentant. To by bilo nie fair.

— Byli´smy przekonani, ˙ze twoja Linia Wieku wykluczy młodszych preten-dentów, Dumbledore — powiedział Karkarow, wci ˛a˙z u´smiechaj ˛ac si˛e chłodno, a jego oczy błysn˛eły lodowat ˛a stal ˛a. — Bo w innym przypadku, oczywi´scie, do-konaliby´smy wyboru z wi˛ekszej liczby kandydatów.

— Karkarow, to wył ˛acznie wina Pottera — powiedział łagodnie Snape, a jego czarne oczy rozbłysły nienawi´sci ˛a. — Prosz˛e nie obwinia´c profesora Dumbledo-re’a o to, ˙ze Potter rozmy´slnie złamał przepisy. Robi to zreszt ˛a od chwili, gdy do nas przybył. . .

— Dzi˛ekuj˛e ci, Severusie — przerwał mu stanowczym tonem Dumbledore, a Snape umilkł, cho´c jego oczy nadal połyskiwały zło´sliwie spoza kurtyny tłu-stych czarnych włosów.

Profesor Dumbledore patrzył teraz na Harry’ego, który odwzajemniał to spoj-rzenie, staraj ˛ac si˛e dostrzec wyraz oczu profesora za półkolistymi okularami.

— Harry, czy wrzuciłe´s swoje nazwisko do Czary Ognia? — zapytał spokojnie Dumbledore.

— Nie — odpowiedział Harry.

Był ´swiadom, ˙ze wszyscy patrz ˛a na niego uwa˙znie. Ukryty w cieniu Snape prychn ˛ał pogardliwie.

— Czy prosiłe´s jakiego´s starszego ucznia, ˙zeby wrzucił twoje nazwisko do Czary Ognia? — zapytał Dumbledore, nie zwracaj ˛ac uwagi na Snape’a.

— Nie — odpowiedział porywczo Harry.

— Ach, on kłami! C’est impossible! — krzykn˛eła madame Maxime.

Snape kr˛ecił głow ˛a, wykrzywiaj ˛ac usta.

— Nie mógł przekroczy´c Linii Wieku — powiedziała ostro profesor McGo-nagall. — Jestem pewna, ˙ze wszyscy si˛e co do tego zgadzamy. . .

— Dumbli-dorr pomylisie z t˛e lini˛e — o´swiadczyła madame Maxime, wzru-szaj ˛ac ramionami.

— To oczywi´scie mo˙zliwe — zgodził si˛e uprzejmie Dumbledore.

— Dumbledore, przecie˙z doskonale wiesz, ˙ze nie ma mowy o ˙zadnej pomył-ce! — powiedziała ze zło´sci ˛a profesor McGonagall. — To czysty nonsens! Harry nie mógł przekroczy´c tej linii, a skoro profesor Dumbledore wierzy, ˙ze nie na-mówił te˙z ˙zadnego starszego kolegi, ˙zeby zrobił to za niego, to chyba zamyka spraw˛e!

Rzuciła w´sciekłe spojrzenie na Snape’a.

— Panie Crouch, panie Bagman — odezwał si˛e Karkarow obłudnym, przesło-dzonym tonem — jeste´scie naszymi. . . ee. . . obiektywnymi s˛edziami. Chyba si˛e zgodzicie, ˙ze mamy tu do czynienia z uderzaj ˛ac ˛a nieprawidłowo´sci ˛a?

Bagman otarł chusteczk ˛a swoj ˛a kr ˛agł ˛a, chłopi˛ec ˛a twarz i spojrzał na pana Cro-ucha, który stał poza kr˛egiem ´swiatła z kominka i sprawiał troch˛e dziwne wra˙ze-nie, bo w tym półmroku wygl ˛adał o wiele starzej, a jego głowa przypominała trupi ˛a czaszk˛e. Kiedy jednak przemówił, głos miał jak zwykle uprzejmy.

— Musimy trzyma´c si˛e zasad, a zasady wyra´znie mówi ˛a, ˙ze ci, których na-zwiska wyrzuci Czara Ognia, maj ˛a obowi ˛azek wzi˛ecia udziału w turnieju.

— No có˙z, Barty zna regulamin na pami˛e´c — powiedział Bagman, u´smiecha-j ˛ac si˛e i odwracaj ˛ac z powrotem do Karkarowa i madame Maxime, jakby rzecz została przes ˛adzona.

— Nalegam, by nazwiska reszty moich uczniów zostały poddane nowej pró-bie — o´swiadczył Karkarow. Porzucił ju˙z swój oble´sny ton i nie u´smiechał si˛e obłudnie. Przeciwnie, jego twarz ziała teraz zło´sci ˛a. — Ustawimy ponownie Cza-r˛e Ognia i b˛edziemy do niej wrzuca´c nazwiska do czasu, a˙z ka˙zda szkoła b˛edzie miała po dwóch reprezentantów. To jedyne sprawiedliwe rozwi ˛azanie, Dumble-dore.

— Ale˙z, Karkarow, to niemo˙zliwe — powiedział Bagman. — Czara Ognia wygasła. . . i nie zapłonie ponownie a˙z do nast˛epnego turnieju. . .

— . . . w którym Durmstrang na pewno nie we´zmie udziału! — krzykn ˛ał Kar-karow. — Po tych wszystkich naradach, negocjacjach i kompromisach nie spo-dziewałem si˛e, ˙ze dojdzie do czego´s takiego! Zastanawiam si˛e, czy nie wyjecha´c natychmiast!

— Pró˙zne gadanie, Karkarow — zagrzmiał głos spod drzwi. — Nie mo˙zesz te-raz opu´sci´c swojego reprezentanta. A on musi wzi ˛a´c udział w turnieju. Oni wszy-scy musz ˛a wzi ˛a´c udział w turnieju. Wi ˛a˙z ˛acy magiczny kontrakt, jak powiedział Dumbledore. Bardzo wygodne, co?

Do komnaty wszedł Moody. Poku´stykał do kominka, przy ka˙zdym kroku stu-kaj ˛ac złowieszczo drewnian ˛a nog ˛a.

179

— Wygodne? — powtórzył Karkarow. — Obawiam si˛e, ˙ze nie rozumiem.

Harry mógłby przysi ˛ac, ˙ze Karkarow chciał, by jego głos zabrzmiał

lekcewa-˙z ˛aco, tak jakby Moody powiedział co´s nie zasługuj ˛acego na uwag˛e. Zdradziły go jednak r˛ece, które bezwiednie zacisn˛eły si˛e w pi˛e´sci.

— Nie rozumiesz? — powiedział cicho Moody. — To bardzo proste, Karka-row. Kto´s wrzucił do czary nazwisko Pottera, wiedz ˛ac, ˙ze b˛edzie musiał wzi ˛a´c udział w turnieju, je´sli czara je wyrzuci.

— Il est de toute évidence. . . kto´s, kto chciał da´c ’Ogwart double-szans˛e! — zawołała madame Maxime.

— Całkowicie si˛e z pani ˛a zgadzam, madame Maxime — rzekł Karkarow, kła-niaj ˛ac si˛e jej. — Zło˙z˛e skarg˛e w Ministerstwie Magii i w Mi˛edzynarodowej Kon-federacji Czarodziejów. . .

— Je´sli ju˙z kto´s ma powody, by si˛e skar˙zy´c, to tylko Potter — warkn ˛ał Mo-ody — ale. . . dziwna rzecz. . . nie słyszałem, by wypowiedział cho´cby jedno sło-wo. . .

— Czemu mialbi si˛e skarzic? — wybuchła Fleur Delacour, tupi ˛ac nog ˛a. — Je-mu nagle dali szansy w tym turnieju! My na to wyciekali i wyciekali cali tygodni!

Tu chodzi o ’onor Beauxbatons! Tysi ˛acy galeoni! Za taki szansy wielu by umarli!

— By´c mo˙ze wła´snie kto´s ˙zywi nadziej˛e, ˙ze Potter umrze, jak dostanie ta-k ˛a szans˛e — powiedział Moody, a w jego głosie dało si˛e odczu´c leciutkie echo

´smiechu.

Po tych słowach zaległo pełne napi˛ecia milczenie. Ludo Bagman, który teraz miał ju˙z bardzo wystraszon ˛a min˛e, zakołysał si˛e nerwowo na pi˛etach i powiedział:

— Moody. . . mój stary. . . co ty opowiadasz!

— Wszyscy wiemy, ˙ze profesor Moody uwa˙za poranek za stracony, je´sli przed obiadem nie wykryje sze´sciu spisków na swoje ˙zycie — powiedział gło´sno Karka-row. — Najwidoczniej teraz uczy młodych ludzi, ˙zeby i oni bali si˛e morderczych zamachów. Dziwna to cecha u nauczyciela obrony przed czarn ˛a magi ˛a, Dumble-dore, ale na pewno miałe´s swoje powody.

— Ja sobie wyobra˙zam spiski, tak? — zagrzmiał Moody. — Widz˛e wsz˛edzie morderców, tak? Ten, kto wrzucił do czary kartk˛e z nazwiskiem tego chłopca, musiał by´c bardzo zr˛ecznym i dobrze wyszkolonym czarodziejem. . .

— Ach, a ma na to jaki dowody? — zapytała madame Maxime, wznosz ˛ac swoje olbrzymie r˛ece.

— Ten kto´s oszukał bardzo pot˛e˙zny obiekt magiczny! — rzekł Moody. — Musiał u˙zy´c wyj ˛atkowo silnego zakl˛ecia Confundus, ˙zeby wykiwa´c czar˛e tak, by zapomniała o tym, ˙ze tylko trzy szkoły uczestnicz ˛a w turnieju. . . Podejrzewam,

˙ze przy nazwisku tego chłopca podano nazw˛e czwartej szkoły, ˙zeby wygl ˛adało,

˙ze jest jedynym kandydatem w swojej kategorii. . .

— Chyba bardzo długo nad tym rozmy´slałe´s, Moody — powiedział chłod-no Karkarow. — To genialna hipoteza. . . Ale słyszałem, ˙ze niedawchłod-no przyszło

ci do głowy, ˙ze twój prezent urodzinowy to chytrze zamaskowane jajo bazylisz-ka i roztrzasbazylisz-kałe´s je na drobne bazylisz-kawałki, zanim si˛e zorientowałe´s, ˙ze to budzik.

Musisz wi˛ec nas zrozumie´c, je´sli nie b˛edziemy traktowa´c twoich hipotez zbyt po-wa˙znie. . .

— S ˛a tacy, którzy wykorzystaj ˛a ka˙zd ˛a niewinn ˛a okazj˛e, by osi ˛agn ˛a´c swój cel — odparł Moody jadowitym tonem. — Taki ju˙z mam zawód, Karkarow. . . A polega on na przewidywaniu, w jaki sposób mog ˛a nas zaatakowa´c mistrzowie czarnej magii. . . Powiniene´s o tym pami˛eta´c. . .

— Alastorze! — krzykn ˛ał Dumbledore ostrzegawczym tonem.

Harry zastanawiał si˛e przez chwil˛e, do kogo dyrektor mówi, ale pó´zniej zdał sobie spraw˛e, ˙ze „Szalonooki” nie mo˙ze by´c imieniem Moody’ego. Moody za-milkł, cho´c wci ˛a˙z wpatrywał si˛e w Karkarowa z widoczn ˛a satysfakcj ˛a — twarz Karkarowa płon˛eła niezdrowym rumie´ncem.

— Nie wiemy, jak doszło do takiej sytuacji — powiedział Dumbledore, zwra-caj ˛ac si˛e do wszystkich obecnych. — Wydaje mi si˛e jednak, ˙ze nie mamy wyboru, musimy j ˛a zaakceptowa´c. Zarówno Cedrik, jak i Harry zostali wybrani, by wzi ˛a´c udział w Turnieju Trójmagicznym. I dlatego wezm ˛a w nim udział. . .

— Ach, Dumbli-dorr, ale. . .

— Moja droga madame Maxime, je´sli ma pani jak ˛a´s inn ˛a propozycj˛e, wysłu-cham jej z najwy˙zsz ˛a przyjemno´sci ˛a.

Czekał, ale madame Maxime milczała, patrz ˛ac na niego spode łba. I nie ona jedna. Snape te˙z był w´sciekły, a Karkarow posiniał ze zło´sci. Natomiast Bagman sprawiał wra˙zenie podekscytowanego t ˛a sytuacj ˛a.

— No to co, rozwijamy ˙zagle? — zapytał, zacieraj ˛ac r˛ece i u´smiechaj ˛ac si˛e ochoczo. — Udzielimy instrukcji naszym zawodnikom? Barty, mo˙ze ty?

Pan Crouch zrobił tak ˛a min˛e, jakby ockn ˛ał si˛e z gł˛ebokiej zadumy.

— Tak. . . instrukcje. Tak. . . pierwsze zadanie. . .

Podszedł do kominka. Z bliska wydał si˛e Harry’emu chory. Miał sine cienie pod oczami, a pomarszczona skóra miała jaki´s niezdrowy, papierowy wygl ˛ad. Od czasu mistrzostw ´swiata w quidditchu bardzo si˛e zmienił.

— Pierwsze zadanie ma sprawdzi´c wasz ˛a odwag˛e — zwrócił si˛e do Harry’ego, Cedrika, Fleur i Kruma — wi˛ec nie powiemy wam, na czym ono polega. M˛estwo w obliczu nieznanego jest wa˙zn ˛a cech ˛a dobrego czarodzieja. . . bardzo wa˙zn ˛a. . . Pierwsze zadanie czeka was dwudziestego czwartego listopada, a b˛edziecie je wy-konywa´c na oczach wszystkich innych uczniów i zespołu s˛edziów. Zawodnikom nie wolno prosi´c nauczycieli o pomoc w wykonaniu turniejowych zada´n i nie wol-no im takiej pomocy przyj ˛a´c. B˛edziecie uzbrojeni tylko w ró˙zd˙zki. Po wykonaniu pierwszego zadania otrzymacie instrukcje dotycz ˛ace zadania drugiego. Ze wzgl˛e-du na wymagaj ˛acy i czasochłonny charakter zada´n turniejowych, reprezentanci szkół b˛ed ˛a w tym roku zwolnieni z egzaminów ko´ncowych.

Pan Crouch spojrzał na Dumbledore’a.

181

— To chyba wszystko, Albusie?

— My´sl˛e, ˙ze tak — odpowiedział Dumbledore, wci ˛a˙z patrz ˛ac na pana Croucha z lekkim niepokojem. — Na pewno nie zechcesz zosta´c na noc w Hogwarcie, Barty?

— Nie, Dumbledore, musz˛e wraca´c do ministerstwa. To bardzo trudny okres, mamy mnóstwo pracy. . . Zostawiłem na stanowisku tego młodzie´nca, Weather-by’ego. Ma du˙zo zapału. . . szczerze mówi ˛ac, mo˙ze troch˛e za du˙zo. . .

— Ale przynajmniej napijemy si˛e czego´s razem, co? — zapytał Dumbledore.

— Daj si˛e skusi´c, Barty, ja zostaj˛e! — odezwał si˛e Bagman. — To, co dzieje si˛e tu, w Hogwarcie, jest o wiele bardziej podniecaj ˛ace ni˙z robota w ministerstwie!

— Nie s ˛adz˛e, Ludo — odrzekł Crouch z nut ˛a swojego dawnego zniecierpli-wienia.

— Profesorze Karkarow, madame Maxime. . . — zacz ˛ał Dumbledore — wy-pijemy po szklaneczce czego´s rozgrzewaj ˛acego przed pój´sciem do łó˙zek?

Ale madame Maxime ju˙z obj˛eła Fleur za ramiona i wyprowadzała j ˛a pospiesz-nie z komnaty. Harry dosłyszał, jak obie rozmawiaj ˛a bardzo szybko po francusku.

Karkarow skin ˛ał na Kruma i obaj wyszli, bardzo poruszeni, ale milcz ˛acy.

— Harry, Cedriku, powinni´scie ju˙z i´s´c spa´c — rzekł Dumbledore, u´smiecha-j ˛ac si˛e do nich. — Jestem pewny, ˙ze w Gryffindorze i Hufflepuffie czekaj ˛a, by

´swi˛etowa´c wasz wybór, a byłoby zbrodni ˛a pozbawia´c ich tak wspaniałej wymów-ki do urz ˛adzenia okropnego zamieszania i hałasu, jakiego si˛e spodziewam.

Harry zerkn ˛ał na Cedrika, a ten kiwn ˛ał głow ˛a i wyszli razem.

Wielka Sala ju˙z opustoszała, w wyszczerzonych g˛ebach dy´n dopalały si˛e ´swie-ce, co nadawało im tajemniczy, niemal gro´zny wygl ˛ad.

— A wi˛ec znowu gramy przeciwko sobie! — zauwa˙zył Cedrik z lekkim u´smiechem.

— Na to wygl ˛ada — odrzekł Harry. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, w której miał kompletny chaos, jakby mu przetrz ˛a´sni˛eto mózg.

— Wi˛ec powiedz mi — rzekł Cedrik, gdy znale´zli si˛e w sali wej´sciowej, któr ˛a teraz o´swietlały tylko pochodnie — jak ci si˛e udało wrzuci´c swoj ˛a kartk˛e?

— Nie zrobiłem tego — odpowiedział Harry, patrz ˛ac mu w oczy. — Nie rzu-całem ˙zadnej kartki. Mówi˛e ci prawd˛e.

— Ach. . . w porz ˛adku. — Harry był pewny, ˙ze Cedrik mu nie uwierzył. — No to. . . do zobaczenia.

Zamiast wej´s´c po marmurowych schodach, Cedrik wszedł w drzwi po prawej stronie. Harry stał przez chwil˛e, słuchaj ˛ac jego kroków po kamiennych stopniach wiod ˛acych do lochów, a potem zacz ˛ał si˛e wspina´c po marmurowych schodach.

Czy uwierzy mu ktokolwiek poza Ronem i Hermion ˛a, czy raczej wszyscy s ˛a przekonani, ˙ze to on sam zgłosił si˛e do turnieju? Ale jak oni mogli co´s takiego pomy´sle´c, przecie˙z jego rywale maj ˛a za sob ˛a trzy lata nauki magii wi˛ecej od nie-go. . . przecie˙z stanie w obliczu zada´n, które nie tylko s ˛a niebezpieczne, ale maj ˛a

by´c wykonane na oczach setek ludzi! Owszem, my´slał o tym. . . fantazjował. . . ale to był tylko ˙zart, jałowe marzenia. . . przecie˙z nigdy powa˙znie nie liczył na swój udział w turnieju.

Tymczasem kto´s inny o tym pomy´slał, kto´s inny chciał, ˙zeby to on si˛e zgło-sił, kto´s zadbał, ˙zeby Czara wyrzuciła jego nazwisko. Dlaczego? ˙Zeby zrobi´c mu frajd˛e? Jako´s nie bardzo w to wierzył. . .

Zeby zobaczy´c go, jak zrobi z siebie głupca? No, je´sli tak, to ten kto´s jest ju˙z˙ bardzo bliski celu. . .

A mo˙ze po to, ˙zeby wystawi´c go na pewn ˛a ´smier´c? Mo˙ze Moody wcale nie jest zwariowanym emerytem, który wsz˛edzie widzi zagro˙zenie? Mo˙ze kto´s znał jak ˛a´s sztuczk˛e, dzi˛eki której wrzucił do czary ´swistek z jego nazwiskiem? Czy kto´s naprawd˛e chce go zabi´c?

Na to ostatnie pytanie natychmiast udzielił sobie odpowiedzi. Tak, kto´s pra-gnie jego ´smierci, kto´s prapra-gnie jego ´smierci od chwili, gdy sko´nczył zaledwie rok:

Lord Voldemort. Ale jak by mu si˛e udało wrzuci´c jego nazwisko do Czary Ognia?

Przecie˙z przebywa gdzie´s daleko, w jakim´s odległym kraju, samotny. . . słaby. . . pozbawiony mocy. . .

A jednak w tym ´snie, tu˙z zanim przebudził si˛e z bol ˛ac ˛a blizn ˛a, widział, ˙ze Vol-demort nie był sam. Rozmawiał z Glizdogonem. . . planował ´smier´c Harry’ego. . .

Wzdrygn ˛ał si˛e na widok Grubej Damy. Nogi same go niosły, nawet nie wie-dział gdzie. Zaskoczyło go równie˙z, ˙ze nie była sama w swych ramach. Obok niej siedziała owa pomarszczona czarownica, która na jego widok przeskoczyła do s ˛asiedniego obrazu, kiedy wszedł do bocznej komnaty na dole. Musiała prze-skakiwa´c błyskawicznie z obrazu na obraz przez siedem pi˛eter, ˙zeby dosta´c si˛e tu przed nim. A teraz i ona, i Gruba Dama wpatrywały si˛e w niego z najwy˙zszym zainteresowaniem.

— No, no, no — powiedziała Gruba Dama. — Violet wła´snie mi o wszystkim opowiedziała. Wi˛ec kto został reprezentantem szkoły?

— Banialuki — burkn ˛ał Harry.

— ˙Zadne banialuki! — oburzyła si˛e blada czarownica.

— Nie, nie, Violet, to tylko hasło — uspokoiła j ˛a Gruba Dama i wyskoczyła do przodu na zawiasach, ˙zeby wpu´sci´c Harry’ego do pokoju wspólnego.

Ryk, jaki rozdarł mu uszy, gdy tylko otworzyła si˛e dziura pod portretem, pra-wie zwalił go z nóg. W nast˛epnej chwili został wci ˛agni˛ety do pokoju wspólnego przez blisko tuzin r ˛ak i stan ˛ał przed całym domem Gryffindoru, a wszyscy wrzesz-czeli, klaskali i gwizdali.

— Dlaczego nam nie powiedziałe´s, ˙ze si˛e zgłosiłe´s? — rykn ˛ał Fred, troch˛e

— Dlaczego nam nie powiedziałe´s, ˙ze si˛e zgłosiłe´s? — rykn ˛ał Fred, troch˛e