• Nie Znaleziono Wyników

C ZARA O GNIA H ARRY P OTTERI J OANNE K.R OWLING

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "C ZARA O GNIA H ARRY P OTTERI J OANNE K.R OWLING"

Copied!
469
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

J OANNE K. R OWLING

H ARRY P OTTER

I

C ZARA O GNIA

(3)

SPIS TRE ´SCI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dom Riddle’ów 4

ROZDZIAŁ DRUGI

Blizna 13

ROZDZIAŁ TRZECI

Zaproszenie 20

ROZDZIAŁ CZWARTY

Do Nory! 28

ROZDZIAŁ PI ˛ATY

Magiczne Dowcipy Weasleyów 35

ROZDZIAŁ SZÓSTY

´Swistoklik 44

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Bagman i Crouch 50

ROZDZIAŁ ÓSMY

Finał mistrzostw ´swiata w quidditchu 63

ROZDZIAŁ DZIEWI ˛ATY

Mroczny Znak 77

ROZDZIAŁ DZIESI ˛ATY

Chaos w Ministerstwie Magii 95

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W poci ˛agu do Hogwartu 103

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Turniej Trójmagiczny 111

(4)

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Szalonooki Moody 125

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Zakl˛ecia Niewybaczalne 135

ROZDZIAŁ PI ˛ETNASTY

Beauxbatons i Durmstrang 147

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Czara Ognia 159

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Czworo reprezentantów 174

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Sprawdzanie ró˙zd˙zek 184

ROZDZIAŁ DZIEWI ˛ETNASTY

Rogogon w˛egierski 200

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pierwsze zadanie 215

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Front Wyzwolenia Skrzatów Domowych 231

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Nieoczekiwane zadanie 245

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Bal 257

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Rewelacje Rity Skeeter 276

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PI ˛ATY

Jajo i oko 291

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Drugie zadanie 304

3

(5)

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Powrót Łapy 322

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Szale ´nstwo pana Croucha 339

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWI ˛ATY

Sen 358

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

My´slodsiewnia 369

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Trzecie zadanie 384

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Ciało, krew i ko´s´c 403

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

´Smiercio˙zercy 408

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Priori incantatem 417

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PI ˛ATY

Veritaserum 424

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Drogi si˛e rozchodz ˛a 438

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Pocz ˛atek 452

Kilka słów od tłumacza, czyli krótki poradnik dla dociekliwych 464

(6)

Peterowi Rowlingowi — pami˛eci pana Ridleya i Susan Sladden,

która pomogła Harry’emu

wyrwa´c si˛e z komórki pod schodami

(7)

R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y

Dom Riddle’ów

Mieszka´ncy wioski Little Hangleton nadal nazywali go „Domem Riddle’ów”, cho´c upłyn˛eło ju˙z wiele lat, odk ˛ad mieszkała w nim rodzina o tym nazwisku. Stał na wzgórzu ponad wiosk ˛a. Cz˛e´s´c okien zabito deskami, w dachu ziały dziury, a na fasadzie rozplenił si˛e bluszcz. Kiedy´s pi˛ekny dwór, najwi˛ekszy i najbardziej okazały budynek w całej okolicy — teraz był ponur ˛a, opuszczon ˛a ruin ˛a.

Mieszka´ncy Little Hangleton byli przekonani, ˙ze w tym starym domu straszy.

Pół wieku temu wydarzyło si˛e w nim co´s dziwnego i strasznego, co´s, o czym starsi lubili rozprawia´c, kiedy ju˙z nie było o kim plotkowa´c. Opowie´s´c t˛e powta- rzano tyle razy i w tak wielu domach, ˙ze nikt ju˙z nie był pewny, co naprawd˛e tam si˛e wydarzyło. Ka˙zda wersja zaczynała si˛e jednak w tym samym czasie i miej- scu: pi˛e´cdziesi ˛at lat temu, pewnego letniego poranka, kiedy Dom Riddle’ów był jeszcze zadbany i zamieszkany. Tego ranka słu˙z ˛aca weszła do salonu i zastała wszystkich troje Riddle’ów martwych.

Dziewczyna pobiegła z krzykiem do wioski i pobudziła tylu ludzi, ilu zdołała.

— Le˙z ˛a tam z otwartymi szeroko oczami! Zimni jak lód! Nadal w strojach do kolacji!

Wezwano policj˛e, a w całym Little Hangleton zawrzało. Wszyscy wychodzili ze skóry, ˙zeby si˛e czego´s dowiedzie´c. Nikt nawet nie próbował udawa´c, ˙ze ˙zału- je Riddle’ów, bo w wiosce nie darzono ich sympati ˛a. Pa´nstwo Riddle’owie byli bogatymi, zarozumiałymi snobami, a ich dorosły syn, Tom, był jeszcze gorszy.

Wszystkich obchodziła tylko to˙zsamo´s´c mordercy — było bowiem oczywiste, ˙ze troje zdrowych ludzi nie mogło umrze´c ´smierci ˛a naturaln ˛a w ci ˛agu jednej nocy.

Tego wieczoru w miejscowej gospodzie Pod Wisielcem utarg był wyj ˛atkowo wysoki: zeszła si˛e tu cała wioska, by podyskutowa´c o potrójnym morderstwie. Po- rzucenie wygodnych foteli przed kominkami zostało wynagrodzone, kiedy w go- spodzie pojawiła si˛e kucharka Riddle’ów, i w ciszy, która zapadła na jej widok, oznajmiła, ˙ze wła´snie aresztowano Franka Bryce’a.

— Frank! — zawołało kilka osób. — To niemo˙zliwe!

Frank Bryce był ogrodnikiem Riddle’ów. Mieszkał samotnie w zrujnowanym domku na terenie ich posiadło´sci. Wrócił z wojny ze sztywn ˛a nog ˛a i ogromn ˛a niech˛eci ˛a do tłumu i hałasu, i od tego czasu pracował u Riddle’ów.

(8)

W gospodzie zrobił si˛e ruch, bo wszyscy zacz˛eli stawia´c kucharce drinki, ˙zeby dowiedzie´c si˛e czego´s wi˛ecej.

— Ja tam zawsze uwa˙załam, ˙ze on jest jaki´s dziwny — o´swiadczyła po czwar- tym kieliszku sherry. — Taki odludek. Ze sto razy mu proponowałam, ˙zeby napił si˛e ze mn ˛a herbaty, a on zawsze odmawiał. Nie chciał si˛e z nikim zadawa´c, ot co.

— Trudno si˛e dziwi´c biedakowi — zauwa˙zyła jaka´s kobieta stoj ˛aca przy ba- rze. — Musiał wiele prze˙zy´c na wojnie, to i chce mie´c spokój. Nie widz˛e powodu,

˙zeby. . .

— A niby kto prócz niego miał klucz od tylnych drzwi? — warkn˛eła kuchar- ka. — Od kiedy pami˛etam, zapasowy klucz zawsze wisiał w domku ogrodnika!

Drzwi nie były wywa˙zone! Wszystkie szyby całe! Wystarczyło, ˙ze w´slizn ˛ał si˛e do

´srodka, kiedy wszyscy spali. . .

Zebrani w gospodzie mieszka´ncy wioski wymienili ponure spojrzenia.

— Zawsze uwa˙załem, ˙ze jemu ´zle z oczu patrzy, no i prosz˛e — mrukn ˛ał m˛e˙z- czyzna przy barze.

— Ta wojna pomieszała mu w głowie, jakby mnie kto pytał — stwierdził wła´sciciel gospody.

— Pami˛etasz, Dot, jak ci mówiłam, ˙ze co jak co, ale Frankowi to bym nie chciała podpa´s´c? — odezwała si˛e podekscytowana kobieta w k ˛acie.

— Charakterek to on ma — przyznał Dot, potakuj ˛ac skwapliwie. — Pami˛e- tam, kiedy był chłopcem. . .

Nast˛epnego ranka prawie wszyscy mieszka´ncy Little Hangleton byli ju˙z prze- konani, ˙ze to Frank Bryce zamordował Riddle’ów.

Tymczasem w pobliskim miasteczku Great Hangleton, na ponurym i obskur- nym posterunku policji, Frank uparcie powtarzał, ˙ze jest niewinny i ˙ze jedyn ˛a oso- b ˛a, któr ˛a widział tamtego dnia w pobli˙zu domu, był jaki´s nie znany mu wyrostek, czarnowłosy i blady. Nikt poza nim jednak nie widział chłopaka odpowiadaj ˛acego rysopisowi, wi˛ec policjanci byli przekonani, ˙ze Frank po prostu go wymy´slił.

I kiedy sytuacja Franka wygl ˛adała ju˙z bardzo powa˙znie, nadszedł protokół ogl˛edzin zwłok Riddle’ów, protokół, który zmienił wszystko.

Policjanci jeszcze nigdy nie czytali tak dziwnego orzeczenia. Po zbadaniu ciał zespól lekarzy orzekł, ˙ze ˙zadna z ofiar nie została otruta, pchni˛eta no˙zem, zastrze- lona, zadławiona, uduszona, nie stwierdzono te˙z (przynajmniej w ´swietle doko- nanych przez nich ogl˛edzin) ˙zadnych innych uszkodze´n ciał. Wr˛ecz przeciwnie, lekarze z ogromnym zdumieniem stwierdzili, ˙ze wszyscy Riddle’owie sprawia- li wra˙zenie całkowicie zdrowych — oczywi´scie pomijaj ˛ac fakt, ˙ze byli martwi.

Odnotowali tylko (jakby chc ˛ac za wszelk ˛a cen˛e znale´z´c jak ˛a´s anomali˛e), ˙ze twa- rze ofiar zastygły w wyrazie przera˙zenia. Oczywi´scie takie stwierdzenie niewiele dało policji, bo czy kto kiedykolwiek słyszał, ˙zeby trzy osoby umarły ze strachu?

Poniewa˙z nie stwierdzono niczego, co by wskazywało na to, ˙ze Riddle’owie zostali zamordowani, policja była zmuszona Franka wypu´sci´c. Riddle’ów pocho-

7

(9)

wano na cmentarzu w Little Hangleton, a ich groby przez jaki´s czas były obiektem powszechnego zainteresowania. Ku zaskoczeniu wszystkich i w atmosferze podej- rze´n Frank Bryce wrócił do domku ogrodnika na terenie posiadło´sci Riddle’ów.

— Je´sli o mnie chodzi, to mog˛e si˛e zało˙zy´c, ˙ze to Frank ich zamordował i gu- zik mnie obchodzi, co na ten temat mówi policja — o´swiadczył Dot w gospodzie Pod Wisielcem. — I gdyby miał cho´c odrobin˛e przyzwoito´sci, to wyniósłby si˛e st ˛ad, wiedz ˛ac, ˙ze my o tym wiemy.

Ale Frank nie opu´scił wioski. Został, by nadal zajmowa´c si˛e ogrodem, naj- pierw dla nowej rodziny, która zamieszkała w Domu Riddle’ów, potem dla na- st˛epnych — bo nikt nie wytrzymywał tam długo. By´c mo˙ze cz˛e´sciowo z powodu obecno´sci Franka, ka˙zdy nowy wła´sciciel stwierdzał, ˙ze w tym domu wyczuwa si˛e co´s paskudnego. Opustoszała posiadło´s´c wkrótce zacz˛eła popada´c w ruin˛e.

* * *

Ostatni wła´sciciel Domu Riddle’ów ani w nim nie mieszkał, ani go nie wynaj- mował, a był na tyle bogaty, ˙ze mógł sobie na to pozwoli´c. W wiosce mówiono,

˙ze trzyma dom „ze wzgl˛edu na podatki”, cho´c nikt nie wiedział, na czym to wła-

´sciwie polega. Płacił jednak Frankowi za dogl ˛adanie ogrodu. Frank zbli˙zał si˛e do swoich siedemdziesi ˛atych siódmych urodzin, przygłuchł, noga mu jeszcze bar- dziej zesztywniała, ale nadał, przynajmniej w ładn ˛a pogod˛e, widywano go przy rabatach kwiatów, które zacz˛eły ju˙z zarasta´c chwastami.

Walczył nie tylko z chwastami. Jego prawdziwym utrapieniem byli chłopcy z wioski. Wybijali szyby w oknach Domu Riddle’ów, je´zdzili rowerami po trawni- kach, których utrzymanie kosztowało Franka tyle trudu. Raz czy dwa włamali si˛e do starego domu, ˙zeby zrobi´c mu na zło´s´c. Wiedzieli, ˙ze jest bardzo przywi ˛azany do posiadło´sci, i sprawiało im uciech˛e, kiedy ku´stykał przez ogród, wymachuj ˛ac lask ˛a i pomstuj ˛ac na nich ochrypłym głosem. Je´sli chodzi o samego Franka, to był przekonany, ˙ze chłopcy dr˛ecz ˛a go zło´sliwie, bo podobnie jak ich rodzice i dziad- kowie uwa˙zaj ˛a go za morderc˛e. Tak wi˛ec, kiedy pewnej sierpniowej nocy obudził si˛e i zobaczył, ˙ze w starym domu dzieje si˛e co´s dziwnego, uznał to za jaki´s nowy wybryk łobuziaków, pragn ˛acych go ukara´c za domnieman ˛a zbrodni˛e.

Obudził go rw ˛acy ból w nodze, tak silny, ˙ze podobnego jeszcze nie doznał w swym podeszłym wieku. Wstał i zszedł na dół do kuchni, zamierzaj ˛ac zmieni´c wod˛e w butelce, któr ˛a ogrzewał kolano, by złagodzi´c bolesn ˛a sztywno´s´c. Stoj ˛ac przy zlewie i napełniaj ˛ac czajnik, spojrzał na Dom Riddle’ów i zobaczył migaj ˛ace na pi˛etrze ´swiatło. Od razu pomy´slał, ˙ze to ci niezno´sni chłopcy włamali si˛e znowu do domu, a s ˛adz ˛ac po migotaniu ´swiatła, na pewno go podpalili.

Frank nie miał telefonu, a zreszt ˛a i tak nie ufał policji od czasu, gdy go areszto- wano i przesłuchiwano w sprawie ´smierci Riddle’ów. Natychmiast odstawił czaj- nik, wdrapał si˛e po schodach na gór˛e tak szybko, jak mu na to pozwalała sztywna

(10)

noga, ubrał si˛e i wrócił na dół. Zdj ˛ał z haka przy drzwiach zardzewiały klucz, chwycił opart ˛a o ´scian˛e lask˛e i wyszedł w ciemn ˛a noc.

Na frontowych drzwiach Domu Riddle’ów nie odkrył ´sladów włamania, po- dobnie jak na ˙zadnym z okien. Poku´stykał na tył domu i dotarł do drugich drzwi, prawie całkowicie ukrytych pod bluszczem, wyj ˛ał stary klucz, wsun ˛ał go w dziur- k˛e i cicho je otworzył.

Wszedł do du˙zej, mrocznej kuchni. Było bardzo ciemno, ale cho´c nie zagl ˛adał tu od lat, pami˛etał, gdzie s ˛a drzwi do przedpokoju, wi˛ec ruszył ku nim, czuj ˛ac wstr˛etn ˛a wo´n rozkładu, i wyt˛e˙zaj ˛ac słuch, by wyłowi´c jakikolwiek d´zwi˛ek docho- dz ˛acy z góry. W przedpokoju było nieco ja´sniej, poniewa˙z po obu stronach drzwi frontowych były du˙ze okna przedzielone w ´srodku kamiennymi słupkami. Zacz ˛ał si˛e wspina´c po schodach, błogosławi ˛ac grub ˛a warstw˛e kurzu pokrywaj ˛acego ka- mienne stopnie, bo tłumiła jego kroki i postukiwanie laski.

Na pode´scie zwrócił si˛e w prawo i natychmiast zlokalizował intruzów: drzwi na samym ko´ncu korytarza były uchylone, a przez szpar˛e wylewała si˛e na czarn ˛a posadzk˛e długa smuga złotego, rozmigotanego ´swiatła. Frank zacz ˛ał si˛e skrada´c powoli w tym kierunku, zaciskaj ˛ac palce na lasce. Znalazłszy si˛e kilka stóp od drzwi, zobaczył przez szpar˛e kawałek pokoju.

Na kominku palił si˛e ogie´n. To go zaskoczyło. Zamarł w bezruchu i nasłuchi- wał uwa˙znie, bo z pokoju dobiegł go m˛eski głos, pokorny i zal˛ekniony.

— Je´sli mój pan i mistrz wci ˛a˙z jest głodny, to w butelce jeszcze troch˛e zostało.

— Pó´zniej — odpowiedział drugi głos. Te˙z nale˙zał do m˛e˙zczyzny, ale był dziwnie wysoki i zimny, jak nagły powiew lodowatego wiatru. Było w nim co´s, co sprawiło, ˙ze rzadkie włosy na karku Franka stan˛eły d˛eba. — Przysu´n mnie bli˙zej kominka, Glizdogonie.

Frank zwrócił ku drzwiom prawe ucho, ˙zeby lepiej słysze´c. Rozległ si˛e stuk butelki stawianej na jakiej´s twardej powierzchni, a pó´zniej szuranie, jakby po pod- łodze przesuwano ci˛e˙zkie krzesło. Frank uchwycił spojrzeniem drobnego m˛e˙zczy- zn˛e, odwróconego plecami do drzwi i popychaj ˛acego fotel. Miał na sobie długi czarny płaszcz, a na czubku jego głowy bielała łysina. Po chwili znikn ˛ał z pola widzenia.

— Gdzie jest Nagini? — zapytał zimny głos.

— Ja. . . ja nie wiem, panie — odpowiedział l˛ekliwie pierwszy głos. — Chyba wybrała si˛e na zwiedzanie domu. . .

— Musisz j ˛a wydoi´c, zanim udamy si˛e na spoczynek, Glizdogonie — rzekł drugi głos. — W nocy b˛edziesz musiał mnie nakarmi´c. Ta podró˙z bardzo mnie zm˛eczyła.

Zmarszczywszy brwi, Frank przybli˙zył swoje dobre ucho jeszcze bardziej do drzwi, wyt˛e˙zaj ˛ac słuch. Po chwili ciszy znowu zabrzmiał głos Glizdogona.

— Panie mój, czy mog˛e zapyta´c, jak długo tu zostaniemy?

9

(11)

— Tydzie´n — odrzekł zimny głos. — Mo˙ze dłu˙zej. To do´s´c wygodne miej- sce, a na razie musimy powstrzyma´c si˛e od działania. Byłoby głupio zabra´c si˛e do urzeczywistnienia naszego planu przed zako´nczeniem mistrzostw ´swiata w quid- ditchu.

Frank wsadził do ucha s˛ekaty palec i mocno nim pokr˛ecił. Pewno nagroma- dziło si˛e sporo woskowiny, pomy´slał, bo usłyszałem „quidditch”, a przecie˙z nie ma takiego słowa. . .

— Mistrzostw ´swiata w quidditchu? — powtórzył Glizdogon. (Frank jeszcze gorliwiej pogrzebał w uchu). — Wybacz mi, panie, ale. . . nie rozumiem. . . dla- czego mieliby´smy czeka´c na zako´nczenie mistrzostw ´swiata?

— Dlatego, głupcze, ˙ze wła´snie w tej chwili zje˙zd˙zaj ˛a si˛e do kraju czarodzieje z całego ´swiata i ka˙zdy tajniak z Ministerstwa Magii jest na słu˙zbie, wypatru- j ˛ac jakichkolwiek oznak niezwykło´sci i sprawdzaj ˛ac to˙zsamo´s´c ka˙zdego, kto mu si˛e nawinie. B˛ed ˛a wariowa´c na punkcie bezpiecze´nstwa, ˙zeby mugole czego´s nie zauwa˙zyli. Dlatego musimy czeka´c.

Frank przestał sobie czy´sci´c ucho. Wyra´znie usłyszał słowa: „Ministerstwo Magii”, „czarodzieje” i „mugole”. Nie ulegało w ˛atpliwo´sci, ˙ze te wyra˙zenia maj ˛a jakie´s tajne znaczenie, a Frankowi przychodziły do głowy tylko dwa rodzaje lu- dzi, którzy mogliby mówi´c szyfrem: szpiedzy i przest˛epcy. Zacisn ˛ał dło´n na lasce i wyt˛e˙zył słuch.

— A wi˛ec wasza lordowska mo´s´c jest zdecydowany? — zapytał cicho Gliz- dogon.

— Tak, Glizdogonie, jestem zdecydowany. — W zimnym głosie zabrzmiała nuta gro´zby.

Nast ˛apiła chwila milczenia, a pó´zniej przemówił Glizdogon, wyrzucaj ˛ac z sie- bie szybko słowa, jakby si˛e bał, ˙ze straci odwag˛e, zanim je wypowie.

— Panie mój, to mo˙zna zrobi´c bez Harry’ego Pottera.

Znowu pauza, tym razem dłu˙zsza, a potem. . .

— Bez Harry’ego Pottera, powiadasz? — powtórzył drugi głos z jadowit ˛a łagodno´sci ˛a. — Ach tak, rozumiem. . .

— Panie, nie mówi˛e tego ze wzgl˛edu na chłopaka! — zawołał piskliwym gło- sem Glizdogon. — Nic dla mnie nie znaczy, nic a nic! Uwa˙zam tylko, ˙ze gdyby-

´smy wykorzystali innego czarodzieja albo czarownic˛e. . . kogokolwiek. . . to mo- gliby´smy dokona´c tego o wiele szybciej! Gdyby´s mi pozwolił, panie, oddali´c si˛e na jaki´s czas. . . a wiesz, ˙ze potrafi˛e zmieni´c si˛e tak, ˙ze nikt mnie nie rozpozna. . . wróciłbym tu za dwa dni z jak ˛a´s odpowiedni ˛a osob ˛a. . .

— Tak, to prawda. . . — powiedział cicho pierwszy głos. — Mógłbym u˙zy´c innego czarodzieja. . .

— Panie mój, to naprawd˛e rozs ˛adne wyj´scie. — W głosie Glizdogona dało si˛e wyczu´c wyra´zn ˛a ulg˛e. — Trudno by było porwa´c Pottera, jest tak dobrze strze˙zo- ny. . .

(12)

— A ty chciałby´s pój´s´c na ochotnika po kogo´s innego? Zastanawiam si˛e, Gliz- dogonie. . . czy nie zm˛eczyło ci˛e ju˙z piel˛egnowanie mojej osoby. . . czy ta propo- zycja nie jest czasem prób ˛a porzucenia mnie na zawsze?

— Panie! Mistrzu! Ja. . . ja wcale nie chc˛e ci˛e opu´sci´c, ale˙z sk ˛ad. . .

— Nie kłam! — zasyczał drugi głos. — Przede mn ˛a nie mo˙zna kłama´c, zawsze to wykryj˛e! ˙Załujesz, ˙ze w ogóle do mnie wróciłe´s, Glizdogonie! Czujesz do mnie odraz˛e! Widz˛e, jak si˛e wzdrygasz, gdy na mnie spojrzysz, czuj˛e, jak dr˙zysz, kiedy mnie dotykasz. . .

— Nie! Moje przywi ˛azanie do waszej lordowskiej mo´sci. . .

— Twoje przywi ˛azanie to zwykłe tchórzostwo. Nie byłoby ci˛e tu, gdyby´s miał dok ˛ad pój´s´c. Jak mam tu przetrwa´c bez ciebie, skoro musz˛e by´c karmiony co kilka godzin? Kto wydoi Nagini?

— Jeste´s ju˙z o wiele silniejszy, mój panie. . .

— Kłamiesz — wycedził zimny głos. — Wcale nie jestem silniejszy, a jak ciebie nie b˛edzie przez par˛e dni, to utrac˛e i t˛e odrobin˛e zdrowia, któr ˛a odzyskałem pod twoj ˛a niezdarn ˛a opiek ˛a. Zamilcz!

Glizdogon, który bełkotał co´s niewyra´znie, natychmiast umilkł. Przez kilka sekund Frank słyszał tylko trzaskanie ognia w kominku. Potem drugi m˛e˙zczyzna znowu przemówił, tym razem szeptem przywodz ˛acym na my´sl syk w˛e˙za.

— Jak ju˙z ci wyja´sniałem, mam swoje powody, dla których chc˛e u˙zy´c wła´snie tego chłopca. Chc˛e jego i tylko jego. Czekałem na to trzyna´scie lat. Par˛e miesi˛ecy wi˛ecej nie stanowi ró˙znicy. Wiem, ˙ze chłopiec b˛edzie wyj ˛atkowo dobrze chronio- ny, ale wszystko dokładnie zaplanowałem. Potrzebna mi jest tylko twoja odwaga, Glizdogonie, i t˛e odwag˛e musisz w sobie znale´z´c, je´sli nie chcesz odczu´c pełni gniewu Lorda Voldemorta. . .

— Panie, pozwól co´s powiedzie´c swemu wiernemu słudze! — przerwał mu Glizdogon, a w jego głosie zabrzmiało prawdziwe przera˙zenie. — Przez cał ˛a na- sz ˛a podró˙z rozmy´slałem nad tym planem. . . Panie mój, przecie˙z wkrótce zauwa-

˙z ˛a, ˙ze Berta Jorkins znikn˛eła, a je´sli posuniemy si˛e dalej, je´sli rzuc˛e zakl˛ecie. . .

— Je´sli? — zasyczał pierwszy głos. — Je´sli? Je´sli b˛edziesz post˛epował zgod- nie z planem, Glizdogonie, ministerstwo nigdy si˛e nie dowie, ˙ze kto´s jeszcze znik- n ˛ał. Zrobisz to po cichu, bez zamieszania. . . Bardzo bym chciał zrobi´c to sam, ale w moim obecnym stanie. . . Pomy´sl, Glizdogonie, trzeba tylko pokona´c jeszcze jedn ˛a przeszkod˛e i droga do Harry’ego Pottera stanie przed nami otworem. Nie

˙z ˛adam od ciebie, ˙zeby´s zrobił to sam. Wkrótce pojawi si˛e mój wierny sługa. . .

— Ja jestem twoim wiernym sług ˛a — rzekł Glizdogon, a w jego głosie za- brzmiała nuta ponurego roz˙zalenia.

— Glizdogonie, potrzebny mi jest kto´s z t˛eg ˛a głow ˛a, godny zaufania i do ko´nca mi oddany, a ty nie spełniasz ˙zadnego z tych warunków.

— Odnalazłem ci˛e, panie — powiedział Glizdogon, teraz ju˙z wyra´znie nad ˛a- sany. — To ja ciebie odnalazłem. To ja ci sprowadziłem Bert˛e Jorkins.

11

(13)

— To prawda — rzekł drugi m˛e˙zczyzna z lekkim rozbawieniem — To wy- czyn, którego si˛e po tobie nie spodziewałem, Glizdogonie. . . chocia˙z, prawd˛e mó- wi ˛ac, kiedy j ˛a złapałe´s, na pewno nie wiedziałe´s, jak bardzo oka˙ze si˛e po˙zyteczna, co?

— Ja. . . ja my´slałem, ˙ze ona mo˙ze si˛e przyda´c, panie. . .

— Kłamiesz — powtórzył pierwszy głos jeszcze wyra´zniej szyderczym to- nem. — Nie przecz˛e jednak, ˙ze jej informacje okazały si˛e bardzo cenne. Bez niej nie obmy´sliłbym naszego planu. Otrzymasz za to nagrod˛e, Glizdogonie. Pozwol˛e ci wykona´c dla mnie bardzo wa˙zne zadanie, tak wa˙zne, ˙ze ka˙zdy z moich zwolen- ników dałby sobie odr ˛aba´c praw ˛a r˛ek˛e, byle je otrzyma´c. . .

— N-naprawd˛e, mój panie? Co. . . — Teraz w głosie Glizdogona ponownie zabrzmiało przera˙zenie.

— Ach, Glizdogonie, chyba nie chcesz, ˙zebym ci zepsuł niespodziank˛e? Swo- j ˛a rol˛e odegrasz na samym ko´ncu. . . ale przyrzekam ci, b˛edziesz miał zaszczyt okazania si˛e równie u˙zytecznym, jak Berta Jorkins.

— A wi˛ec. . . a wi˛ec. . . — wyj ˛akał Glizdogon ochrypłym głosem, jakby nagle zaschło mu w ustach — zamierzasz. . . mnie równie˙z. . . zabi´c?

— Och, Glizdogonie, Glizdogonie — rzekł łagodnie zimny głos — czemu miałbym ci˛e zabija´c? Zabiłem Bert˛e, bo musiałem to zrobi´c. Po przesłuchaniu nie nadawała si˛e ju˙z do niczego. A zreszt ˛a mogłyby pa´s´c niewygodne pytania, gdy- by wróciła do Ministerstwa Magii i oznajmiła, ˙ze podczas urlopu spotkała wła´snie ciebie. Czarodzieje uwa˙zani za zmarłych chyba nie powinni spotyka´c w przydro˙z- nej gospodzie czarownic z Ministerstwa Magii, prawda?

Glizdogon mrukn ˛ał co´s tak cicho, ˙ze Frank nie dosłyszał słów, ale drugi m˛e˙z- czyzna roze´smiał si˛e — a był to ´smiech zimny jak jego mowa, całkowicie pozba- wiony wesoło´sci.

— Powiadasz, ˙ze mogli´smy zmodyfikowa´c jej pami˛e´c? Pot˛e˙zny czarodziej potrafi przełama´c ka˙zde zakl˛ecie zapomnienia, co udowodniłem, kiedy j ˛a przesłu- chiwałem. Byłoby ujm ˛a dla jej pami˛eci, gdyby´smy nie wykorzystali informacji, które z niej wydarłem, Glizdogonie.

Frank, przyczajony za drzwiami, poczuł nagle, ˙ze jego r˛eka ´sciskaj ˛aca lask˛e zrobiła si˛e ´sliska od potu. Ten człowiek o lodowatym głosie zabił jak ˛a´s kobiet˛e.

Mówi o tym bez ˙zadnych skrupułów — z rozbawieniem. To gro´zny szaleniec!

Szaleniec, który planuje nowy mord. . . Ten chłopiec, Harry Potter, kimkolwiek jest. . . znajduje si˛e w ´smiertelnym niebezpiecze´nstwie. . .

Wiedział, co powinien zrobi´c. Nadszedł czas, aby i´s´c na policj˛e. Wykradnie si˛e z domu i pospieszy ile sił w nogach do budki telefonicznej w wiosce. . . Ale zimny głos ponownie przemówił i Frank zamarł, zamieniaj ˛ac si˛e w słuch.

— Jeszcze jedno zakl˛ecie. . . wierny sługa w Hogwarcie. . . i Harry Potter jest mój, Glizdogonie. To ju˙z postanowione. Nie ˙zycz˛e sobie ˙zadnych sprzeciwów.

Ale cicho. . . chyba słysz˛e Nagini. . .

(14)

I nagle jego głos si˛e zmienił. Zacz ˛ał wydawa´c z siebie takie d´zwi˛eki, jakich Frank jeszcze nigdy nie słyszał: syczał i prychał bez zaczerpni˛ecia oddechu. Frank pomy´slał, ˙ze to jaki´s atak apopleksji.

A pó´zniej usłyszał co´s za sob ˛a w ciemnym korytarzu. Odwrócił si˛e i sparali-

˙zowało go ze strachu.

Co´s pełzło ku niemu po podłodze mrocznego korytarza, a kiedy zbli˙zyło si˛e do pasma ´swiatła padaj ˛acego przez szpar˛e, przeszył go dreszcz przera˙zenia. Miał przed sob ˛a olbrzymiego w˛e˙za, mierz ˛acego co najmniej dwana´scie stóp. Frank, skamieniały z przera˙zenia, wpatrywał si˛e w wij ˛ace si˛e cielsko, które zbli˙zało si˛e coraz bardziej i bardziej, pozostawiaj ˛ac szeroki, kr˛ety ´slad na zakurzonej posadz- ce. . . Co robi´c? Dok ˛ad uciec? Jedyne miejsce ucieczki to pokój, w którym dwaj m˛e˙zczy´zni planuj ˛a morderstwo. . . ale je´sli nie ruszy si˛e z miejsca, w ˛a˙z z pewno-

´sci ˛a go u´smierci. . .

Zanim jednak zd ˛a˙zył podj ˛a´c decyzj˛e, w ˛a˙z ju˙z si˛e z nim zrównał, a potem — nie do wiary! — min ˛ał go, wabiony sykiem wydobywaj ˛acym si˛e z ust tamtego m˛e˙zczyzny, i po chwili w szparze drzwi znikn ˛ał koniec jego ogona, nakrapiany l´sni ˛acymi jak diamenty plamkami.

Po czole Franka spływały stró˙zki potu, a r˛eka dzier˙z ˛aca lask˛e dygotała. W po- koju wci ˛a˙z rozlegało si˛e syczenie i prychanie, a Franka nawiedziła dziwna, zupeł- nie niewiarygodna my´sl. . . Ten człowiek potrafi rozmawia´c z w˛e˙zami.

Frank nic z tego nie rozumiał. W tej chwili pragn ˛ał tylko jednego: znale´z´c si˛e z powrotem w łó˙zku z butelk ˛a gor ˛acej wody pod kołdr ˛a. Kłopot w tym, ˙ze nogi odmówiły mu posłusze´nstwa. Za nic nie chciały si˛e poruszy´c. I kiedy tak stał, próbuj ˛ac opanowa´c dygotanie, zimny głos przemówił, znowu po angielsku:

— Nagini przyniosła interesuj ˛ac ˛a wiadomo´s´c, Glizdogonie.

— N-naprawd˛e, mój panie?

— Naprawd˛e — rzekł zimny głos. — Nagini twierdzi, ˙ze za drzwiami stoi jaki´s stary mugol i podsłuchuje, co tu mówimy.

Frank nie miał ˙zadnych szans na ucieczk˛e. Usłyszał zbli˙zaj ˛ace si˛e kroki i drzwi otworzyły si˛e gwałtownie na cał ˛a szeroko´s´c.

Stał przed nim niski, łysiej ˛acy m˛e˙zczyzna z resztk ˛a siwych włosów, długim, spiczastym nosem i wodnistymi oczkami; na jego twarzy malowała si˛e mieszanina czujno´sci i strachu.

— Zapro´s go do ´srodka, Glizdogonie. Gdzie si˛e podziały twoje dobre manie- ry?

Zimny głos dobiegał ze starego fotela stoj ˛acego przed kominkiem, ale Frank nie widział tego, kto w nim siedzi. W ˛a˙z zwin ˛ał si˛e na przegniłym dywaniku przed kominkiem, jak jaka´s straszna parodia domowego psa.

Glizdogon gestem zaprosił Franka do pokoju. Cho´c Frank wci ˛a˙z był okropnie wstrz ˛a´sni˛ety, ´scisn ˛ał mocniej lask˛e i przeku´stykał przez próg.

13

(15)

Jedynym ´zródłem ´swiatła był ogie´n z kominka, który rzucał na ´sciany długie, paj ˛akowate cienie. Frank wlepił oczy w oparcie fotela. Siedz ˛acy w nim m˛e˙zczyzna musiał by´c jeszcze ni˙zszy od swojego sługi, bo Frank nie widział czubka jego głowy.

— Słyszałe´s wszystko, mugolu? — odezwał si˛e zimny głos.

— Jak mnie nazwałe´s? — zapytał Frank wyzywaj ˛acym tonem, bo teraz, kiedy ju˙z znalazł si˛e w ´srodku i nadszedł czas, by działa´c, poczuł przypływ odwagi. Na wojnie było tak samo.

— Nazwałem ciebie mugolem — odrzekł chłodno głos. — To oznacza, ˙ze nie jeste´s czarodziejem.

— Nie wiem, co przez to rozumiesz — powiedział Frank nieco pewniejszym tonem. — Wiem tylko, ˙ze usłyszałem do´s´c, aby zainteresowa´c tym policj˛e. Tak, mój panie. Popełniłe´s jakie´s morderstwo i planujesz nast˛epne! I powiem ci co´s jeszcze — dodał, bo nagle przyszło mu to do głowy. — Moja ˙zona wie, ˙ze tu jestem, i je´sli nie wróc˛e. . .

— Nie masz ˙zony — przerwał mu spokojnie zimny głos. — Nikt nie wie,

˙ze tu jeste´s. Nie powiedziałe´s nikomu, dok ˛ad idziesz. Nie kłam przed Lordem Voldemortem, mugolu, bo on to pozna. . . zawsze poznaje. . .

— Czy˙zby? — zapytał szorstko Frank. — A wi˛ec mamy do czynienia z lor- dem? Jako´s nie widz˛e, ˙zeby´s miał lordowskie maniery. Bo niby dlaczego nie od- wrócisz si˛e i nie spojrzysz mi w oczy jak człowiek?

— Bo ja nie jestem człowiekiem, mugolu — zasyczał zimny głos, a Frank ledwo go dosłyszał w´sród trzasku szczap płon ˛acych w kominku. — Jestem kim´s o wiele, wiele wi˛ekszym. Ale. . . dlaczego nie? Poka˙z˛e ci swoj ˛a twarz. . . Glizdo- gonie, odwró´c mój fotel.

Sługa j˛ekn ˛ał cicho.

— Słyszałe´s, co powiedziałem?

Powoli, z takim grymasem na twarzy, jakby wolał zrobi´c wszystko, tylko nie zbli˙za´c si˛e do swojego pana i do dywanika, na którym spoczywał w ˛a˙z, drobny człowieczek podszedł do fotela i zacz ˛ał go odwraca´c. W ˛a˙z uniósł swój ohydny, trójk ˛atny łeb i zasyczał cicho, kiedy nogi fotela zawadziły o dywanik.

Sługa odwrócił fotel i Frank wtedy zobaczył, kto, albo raczej co w nim siedzi.

Laska wypadła mu z r˛eki i z łoskotem wyl ˛adowała na podłodze. Otworzył usta i krzykn ˛ał. Krzyczał tak gło´sno, ˙ze nie słyszał słów, które wypowiedziało to co´s w fotelu, kiedy podniosło ró˙zd˙zk˛e. Błysn˛eło zielone ´swiatło, hukn˛eło, i Frank Bryce zgi ˛ał si˛e wpół. Kiedy upadł na podłog˛e, był ju˙z martwy.

Dwie´scie mil od tego miejsca pewien chłopiec, który nazywał si˛e Harry Potter, przebudził si˛e nagle, dygoc ˛ac ze strachu.

(16)

R O Z D Z I A Ł D R U G I

Blizna

Harry le˙zał na plecach, oddychaj ˛ac z trudem, jakby si˛e zadyszał po biegu.

Przebudził si˛e z bardzo realistycznego snu, z dło´nmi przyci´sni˛etymi do twarzy.

Stara blizna na czole, o kształcie błyskawicy, paliła go tak, jakby kto´s przed chwil ˛a przyło˙zył mu do czoła rozgrzany do biało´sci pr˛et.

Usiadł, wci ˛a˙z dotykaj ˛ac jedn ˛a r˛ek ˛a blizny, a drug ˛a si˛egaj ˛ac w ciemno´sci po okulary le˙z ˛ace na szafce przy łó˙zku. Zało˙zył je i zobaczył wyra´zniej sypialni˛e, o´swietlon ˛a mglistym, pomara´nczowym blaskiem ulicznej latarni, s ˛acz ˛acym si˛e przez zasłony.

Jeszcze raz pomacał blizn˛e. Wci ˛a˙z czuł ból. Zapaliwszy lampk˛e, wygramolił si˛e z łó˙zka, przeszedł przez pokój, otworzył szaf˛e i zerkn ˛ał w lustro na wewn˛etrz- nej stronie drzwi. Zobaczył chudego, czternastoletniego chłopca o zdziwionych, jasnozielonych oczach, spogl ˛adaj ˛acych na niego spod rozczochranej czarnej czu- pryny. Przyjrzał si˛e uwa˙znie bli´znie w kształcie błyskawicy. Wygl ˛adała tak jak zawsze, ale wci ˛a˙z piekła.

Harry spróbował sobie przypomnie´c, o czym ´snił, zanim si˛e przebudził. To było takie ˙zywe, takie realne. . . Dwaj znajomi ludzie i jeden, którego nie znał. . . Zmarszczył brwi, staraj ˛ac si˛e przypomnie´c. . .

Nawiedził go niewyra´zny obraz jakiego´s pokoju. . . przypomniał sobie w˛e˙za zwini˛etego na dywaniku przed kominkiem. . . drobnego człowieczka. . . tak, to Peter o przezwisku Glizdogon. . . i zimny, piskliwy głos. . . głos Lorda Voldemor- ta. Na sam ˛a my´sl o nim Harry poczuł si˛e tak, jakby do ˙zoł ˛adka opadła mu bryła lodu. . .

Zacisn ˛ał powieki, usiłuj ˛ac sobie przypomnie´c, jak wygl ˛adał Voldemort, ale okazało si˛e to niemo˙zliwe. . . Pami˛etał tylko, ˙ze w tej samej chwili, kiedy odwró- cono fotel Voldemorta i on, Harry, zobaczył, co w nim siedzi, przeszył go spazm przera˙zenia i obudził si˛e. . . A mo˙ze obudził go ten piek ˛acy ból?

I kim był ten starzec? Bo na pewno był tam jaki´s starzec: widział, jak upada na podłog˛e. Ale wszystko si˛e zacierało. . . Harry zasłonił twarz dło´nmi, odgradzaj ˛ac si˛e od sypialni, by zatrzyma´c pod powiekami obraz tamtego mrocznego pokoju, ale szczegóły wyciekały z jego pami˛eci tak szybko jak woda ze stulonych dłoni, tym szybciej, im bardziej starał si˛e je zatrzyma´c. . . Voldemort i Glizdogon rozma-

15

(17)

wiali o kim´s, kogo zabili, ale Harry nie mógł sobie przypomnie´c jego imienia. . . i planowali nowe morderstwo. . . ale kto miał by´c ofiar ˛a?. . . zaraz . . . tak, on sam!

Harry odj ˛ał r˛ece od twarzy, otworzył oczy i rozejrzał si˛e po sypialni, jakby si˛e spodziewał, ˙ze ujrzy co´s niezwykłego. Tak si˛e zło˙zyło, ˙ze w tym pokoju było mnóstwo niezwykłych rzeczy. U stóp łó˙zka stał wielki, drewniany, otwarty kufer, w którym mie´scił si˛e kociołek, miotła, czarne szaty i kilka ksi ˛ag z zakl˛eciami.

Cz˛e´s´c biurka zajmowała wielka pusta klatka, w której zazwyczaj siedziała jego sowa ´snie˙zna, Hedwiga, a pozostała cz˛e´s´c zawalona była zwojami pergaminu.

Na podłodze obok łó˙zka le˙zała otwarta ksi ˛a˙zka, któr ˛a czytał przed za´sni˛eciem.

Ilustracje w ksi ˛a˙zce były ruchome: pojawiali si˛e na nich i znikali z pola widzenia ludzie w pomara´nczowych szatach, ´smigaj ˛ac na miotłach i podaj ˛ac sobie mał ˛a, czerwon ˛a piłk˛e.

Harry podniósł ksi ˛a˙zk˛e, by popatrze´c, jak jeden z czarodziejów zdobywa wspaniałego gola, przerzucaj ˛ac piłk˛e przez obr˛ecz na słupku wysoko´sci pi˛e´cdzie- si˛eciu stóp. Potem zatrzasn ˛ał ksi ˛a˙zk˛e. Nawet quidditch — według Harry’ego naj- lepsza gra sportowa na ´swiecie — nie potrafił go w tym momencie oderwa´c od ponurych my´sli. Odło˙zył W powietrzu z Armatami na stolik przy łó˙zku, podszedł do okna i rozchylił zasłony, ˙zeby zobaczy´c, co dzieje si˛e na ulicy.

Uliczka Privet Drive wygl ˛adała dokładnie tak, jak powinna wygl ˛ada´c porz ˛ad- na uliczka podmiejskiego osiedla we wczesnych godzinach sobotniego poranka.

Zasłony we wszystkich oknach były zaci ˛agni˛ete. Było co prawda ciemno, ale ni- gdzie nie dostrzegł ˙zywej duszy, ba, nawet ˙zadnego kota.

A jednak. . . a jednak. . . Harry usiadł na łó˙zku, ponownie dotykaj ˛ac palcem blizny na czole. Nadal odczuwał niepokój, ale wcale nie z powodu bólu. Do bó- lu i kontuzji był przyzwyczajony. Kiedy´s stracił wszystkie ko´sci w prawej r˛ece i przez cał ˛a noc znosił ból towarzysz ˛acy ich czarodziejskiemu odrastaniu. Wkrót- ce potem to samo rami˛e przebił jadowity, długi na stop˛e kieł. W ubiegłym roku spadł z lataj ˛acej miotły z wysoko´sci pi˛e´cdziesi˛eciu stóp. Był przyzwyczajony do dziwnych wypadków i urazów; trudno ich było unikn ˛a´c, je´sli si˛e ucz˛eszczało do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart i miało si˛e du˙z ˛a skłonno´s´c do wpadania w kłopoty.

Tym, co niepokoiło Harry’ego, była ´swiadomo´s´c, ˙ze kiedy ostatnio rozbolała go blizna na czole, stało si˛e tak z powodu blisko´sci Voldemorta. . . Ale przecie˙z Voldemorta nie mogło tu teraz by´c. . . Voldemort czaj ˛acy si˛e w ciemno´sciach na Privet Drive? To absurdalne, to niemo˙zliwe. . .

Harry wsłuchał si˛e w otaczaj ˛ac ˛a go cisz˛e. Czy˙zby jednak spodziewał si˛e usły- sze´c trzeszczenie schodów albo szelest płaszcza? A˙z podskoczył, gdy w s ˛asiednim pokoju zachrapał gło´sno jego kuzyn Dudley.

Otrz ˛asn ˛ał si˛e i skarcił w duchu: co za głupota, przecie˙z w tym domu nie ma nikogo poza wujem Vernonem, ciotk ˛a Petuni ˛a i Dudleyem, którzy wci ˛a˙z smacznie

´spi ˛a i z cał ˛a pewno´sci ˛a nie dr˛ecz ˛a ich ˙zadne senne koszmary.

(18)

Harry lubił Dursleyów najbardziej, kiedy spali; kiedy nie spali i tak nie było z nich ˙zadnego po˙zytku. Wuj Vernon, ciotka Petunia i Dudley, jego jedyni ˙zy- j ˛acy krewni, byli mugolami (zwykłymi, niemagicznymi lud´zmi). Nie tolerowali magii pod ˙zadn ˛a postaci ˛a, co oznaczało, ˙ze w swoim domu traktowali Harry’ego jak tr˛edowatego. Od trzech lat sp˛edzał z nimi tylko wakacje, bo przez reszt˛e roku mieszkał w jednym z domów uczniowskich w Hogwarcie. Ukrywali ten fakt, opo- wiadaj ˛ac wszystkim, ˙ze ich siostrzeniec przebywa w „ ´Swi˛etym Brutusie”, czyli w O´srodku Wychowawczym dla Młodocianych Recydywistów. Dobrze wiedzieli,

˙ze jako niepełnoletniemu czarodziejowi nie wolno mu u˙zywa´c czarów poza Ho- gwartem, ale mimo to obwiniali go o wszystkie wypadki i awarie w domu. Harry nie miał do nich za grosz zaufania i nigdy im nie opowiadał o swoim ˙zyciu w ´swie- cie czarodziejów. Ju˙z sama my´sl, by pój´s´c do nich, kiedy si˛e obudz ˛a, i oznajmi´c,

˙ze boli go blizna i ˙ze l˛eka si˛e Voldemorta, wydawała si˛e po prostu ´smieszna.

A jednak to wła´snie z powodu Voldemorta Harry znalazł si˛e w domu Dursley- ów. Gdyby nie Voldemort, nie miałby na czole tej blizny w kształcie błyskawicy.

Gdyby nie Voldemort, nadal miałby rodziców. . .

Harry miał zaledwie rok tamtej nocy, kiedy Voldemort — najpot˛e˙zniejszy czarnoksi˛e˙znik w tym stuleciu, przez jedena´scie lat stopniowo rosn ˛acy w sił˛e i moc — przybył do domu jego rodziców, by ich zamordowa´c. Kiedy tego doko- nał, skierował ró˙zd˙zk˛e na Harry’ego i wypowiedział zakl˛ecie, którym pozbył si˛e ju˙z wielu dorosłych czarodziejów i czarownic na drodze do pełni władzy. Trudno w to uwierzy´c, ale zakl˛ecie nie podziałało. Zamiast u´smierci´c male´nkiego chłop- czyka, ugodziło samego Voldemorta. Harry prze˙zył, i z tego strasznego spotka- nia pozostała mu tylko na czole blizna w kształcie błyskawicy, podczas gdy Vol- demort uszedł z tego starcia ledwie ˙zywy, pozbawiony mocy. Zaszył si˛e gdzie´s, a tajna społeczno´s´c czarodziejów i czarownic przestała wreszcie ˙zy´c w nieustan- nym strachu; poplecznicy Voldemorta rozpierzchli si˛e po ´swiecie, a Harry Potter zyskał powszechn ˛a sław˛e.

Harry prze˙zył gł˛eboki wstrz ˛as, kiedy w swoje jedenaste urodziny dowiedział si˛e, ˙ze jest czarodziejem, a poczuł jeszcze wi˛eksze zakłopotanie, kiedy odkrył, ˙ze w czarodziejskim ´swiecie ka˙zdy zna jego imi˛e i nazwisko. Kiedy trafił do Ho- gwartu, wszyscy si˛e za nim ogl ˛adali i nieustannie towarzyszyły mu podniecone szepty. Teraz ju˙z do tego przywykł; pod koniec lata miał rozpocz ˛a´c czwarty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa i ju˙z liczył dni dziel ˛ace go od powrotu do Hogwartu.

Ale od upragnionego wyjazdu do szkoły dzieliły go jeszcze dwa tygodnie. Ro- zejrzał si˛e z rozpacz ˛a po pokoju i jego wzrok spocz ˛ał na kartkach urodzinowych, które przystała mu pod koniec lipca dwójka jego najlepszych przyjaciół. Co by powiedzieli, gdyby im napisał, ˙ze znowu rozbolała go blizna?

Natychmiast usłyszał w głowie głos Hermiony Granger, piskliwy i pełen prze- ra˙zenia:

17

(19)

— Boli ci˛e blizna? Harry, to bardzo powa˙zna sprawa. . . Napisz do profeso- ra Dumbledore’a! A ja zaraz sprawdz˛e w Najcz˛estszych magicznych dolegliwo-

´sciach i schorzeniach. . . Mo˙ze tam jest cos o bliznach spowodowanych zakl˛ecia- mi. . .

Tak, Hermiona na pewno doradziłaby mu zwrócenie si˛e do dyrektora Hogwar- tu i, oczywi´scie, przewertowanie kilku ksi ˛a˙zek. Harry spojrzał przez okno na atra- mentowe, prawie czarne niebo. W ˛atpił, by mogła mu teraz pomóc jakakolwiek ksi ˛a˙zka. Z tego, co wiedział, był jedyn ˛a ˙zyj ˛ac ˛a osob ˛a, której udało si˛e prze˙zy´c tak silne, złowrogie zakl˛ecie; odnalezienie n˛ekaj ˛acych go objawów w Najcz˛estszych magicznych dolegliwo´sciach i schorzeniach było wi˛ec bardzo mało prawdopodob- ne. A je´sli chodzi o zwrócenie si˛e o rad˛e do dyrektora, to i tak nie miał poj˛ecia, gdzie Albus Dumbledore sp˛edza tegoroczne letnie wakacje. U´smiechn ˛ał si˛e w du- chu, kiedy sobie wyobraził Dumbledore’a, z jego dług ˛a srebrn ˛a brod ˛a, w si˛egaj ˛a- cej stóp szacie czarodzieja i spiczastym kapeluszu, wyci ˛agni˛etego gdzie´s na pla˙zy i wcieraj ˛acego sobie krem do opalania w długi, haczykowaty nos. Co prawda, gdziekolwiek by Dumbledore przebywał, Hedwiga na pewno by go odnalazła — jeszcze nigdy, nikogo nie zawiodła, nawet kiedy nie znała adresu. . . Ale co by miał mu napisa´c?

Szanowny Panie Profesorze, prosz˛e mi wybaczy´c, ˙ze Pana niepokoj˛e, ale dzi´s rano rozbolała mnie blizna. Z wyrazami szacunku, Harry Potter.

Zabrzmiało to bardzo głupio, nawet w jego głowie.

Spróbował wi˛ec wyobrazi´c sobie reakcj˛e swojego najlepszego przyjaciela, Ro- na Weasleya i natychmiast ujrzał dług ˛a, piegowat ˛a, przera˙zon ˛a twarz Rona.

— Boli ci˛e blizna? Ale. . . ale chyba Sam-Wiesz-Kogo nie ma gdzie´s w pobli-

˙zu, co? To znaczy. . . wiedziałby´s o tym, prawda? Chyba nie próbuje zrobi´c tego jeszcze raz? No, nie wiem, Harry. . . ale mo˙ze takie blizny po zakl˛eciach zawsze troch˛e bol ˛a. . . Zapytam tat˛e. . .

Pan Weasley był wykwalifikowanym czarodziejem pracuj ˛acym w Minister- stwie Magii, w Departamencie Niewła´sciwego U˙zycia Produktów Mugoli, ale chyba nie miał zbyt wielkiego do´swiadczenia w zakresie złowrogich zakl˛e´c.

W ka˙zdym razie Harry’emu niezbyt podobał si˛e pomysł, by cała rodzina We- asleyów dowiedziała si˛e, ˙ze on, Harry, wpada w histeri˛e, bo co´s go rozbolało. Pani Weasley przeraziłaby si˛e jeszcze bardziej od Hermiony, a bli´zniacy, Fred i Geo- rge, bracia Rona, którzy mieli ju˙z po szesna´scie lat, mogliby pomy´sle´c, ˙ze ma pietra. Weasleyowie byli rodzin ˛a, któr ˛a Harry uwielbiał; miał te˙z nadziej˛e, ˙ze lada dzie´n zaprosz ˛a go do siebie na reszt˛e wakacji (Ron wspominał o mistrzostwach

´swiata w quidditchu) i jako´s nie miał ochoty na to, by w czasie jego wizyty wci ˛a˙z wypytywano go o t˛e blizn˛e.

Postukał knykciami w czoło. Naprawd˛e pragn ˛ał kogo´s (cho´c z trudem si˛e do tego przyznawał nawet przed samym sob ˛a), kto by był jak. . . jak ojciec: doro- sły czarodziej, którego mógłby zapyta´c o rad˛e, nie czuj ˛ac si˛e przy tym głupio,

(20)

kto´s, kto by si˛e nim zaopiekował, kto´s maj ˛acy do´swiadczenie w walce z czarn ˛a magi ˛a. . .

I nagle wpadło mu do głowy rozwi ˛azanie. Proste i tak oczywiste! A˙z trudno mu było uwierzy´c, ˙ze wcze´sniej o tym nie pomy´slał. Syriusz!

Harry zeskoczył z łó˙zka, przebiegł przez pokój i usiadł przy biurku. Przysun ˛ał sobie kawałek pergaminu, umaczał orle pióro w atramencie, napisał: „Drogi Sy- riuszu. . . ” i przerwał, zastanawiaj ˛ac si˛e, jak tu uj ˛a´c swój problem, i wci ˛a˙z dziwi ˛ac si˛e, ˙ze od razu nie pomy´slał o Syriuszu. No, ale mo˙ze jednak nie było to a˙z tak dziwne, bo w ko´ncu o tym, ˙ze Syriusz jest jego ojcem chrzestnym, dowiedział si˛e zaledwie dwa miesi ˛ace temu.

Przyczyna, dla której ojciec chrzestny Harry’ego uprzednio znikn ˛ał z jego ˙zy- cia, była prosta — Syriusz przez wiele lat przebywał w Azkabanie, przera˙zaj ˛acym wi˛ezieniu dla czarodziejów, strze˙zonym przez istoty zwane dementorami, ´slepe demony, wysysaj ˛ace z ludzi dusze. Kiedy w ko´ncu udało mu si˛e uciec, pod ˛a˙zyły za nim do Hogwartu, by go schwyta´c. Syriusz był niewinny — morderstwa, za które został skazany, popełnił Glizdogon, poplecznik Voldemorta, którego prawie wszyscy uwa˙zali za zmarłego. Harry, Ron i Hermiona znali prawd˛e, bo w ubie- głym roku sami spotkali Glizdogona, cho´c prócz profesora Dumbledore’a nikt nie chciał im uwierzy´c.

Wtedy, w ubiegłym roku, przez jedn ˛a cudown ˛a godzin˛e Harry był przekona- ny, ˙ze opu´sci na zawsze dom Dursleyów, poniewa˙z Syriusz zaproponował mu, by zamieszkali razem, kiedy ju˙z zostanie oczyszczony z zarzutu zbrodni. Szansy tej został jednak wkrótce pozbawiony, bo Glizdogon znikn ˛ał, zanim zdołali go od- da´c w r˛ece przedstawicieli Ministerstwa Magii, a Syriusz musiał znowu ucieka´c, by ratowa´c ˙zycie. Harry pomógł mu uciec na grzbiecie hipogryfa zwanego Har- dodziobem i odt ˛ad Syriusz ukrywał si˛e gdzie´s, wiod ˛ac ˙załosne ˙zycie ´sciganego zbiega. My´sl o domu, który mógł wreszcie mie´c, gdyby Glizdogon nie uciekł, nawiedzała Harry’ego przez całe lato. Było mu bardzo ci˛e˙zko powróci´c do Dur- sleyów ze ´swiadomo´sci ˛a, ˙ze tak mało brakowało, a opu´sciłby ich dom na zawsze.

A jednak, mimo ˙ze nie udało im si˛e zamieszka´c razem, Syriusz zdołał mu ju˙z troch˛e pomóc. To dzi˛eki niemu Harry miał teraz w sypialni swoje podr˛eczniki i inne przybory szkolne. W poprzednich latach Dursleyowie nigdy mu na to nie pozwalali, bo po pierwsze, od samego pocz ˛atku traktowali go podle, zn˛ecaj ˛ac si˛e nad nim i odmawiaj ˛ac mu wszelkich przyjemno´sci, a po drugie, po prostu bali si˛e jego niezwykłych mocy czarodziejskich. Dlatego za ka˙zdym razem, kiedy wracał na letnie wakacje, zamykali jego szkolny kufer w komórce pod schodami. Zmieni- ło si˛e to dopiero tego lata, kiedy si˛e dowiedzieli, ˙ze ojcem chrzestnym Harry’ego jest niebezpieczny morderca — a Harry sprytnie zapomniał im powiedzie´c, ˙ze Syriusz jest niewinny.

Od czasu powrotu na Privet Drive dostał dwa listy od Syriusza. Oba zostały dostarczone nie przez sowy (jak było przyj˛ete w ´swiecie czarodziejów), ale przez

19

(21)

wielkie, barwnie upierzone ptaki tropikalne. Hedwiga nie była zachwycona po- jawieniem si˛e tych pstrych intruzów; z najwy˙zsz ˛a niech˛eci ˛a pozwoliła im napi´c si˛e wody ze swojej miseczki, zanim odleciały z powrotem. Natomiast Harry’emu bardzo si˛e podobały: przywodziły na my´sl palmy i biały piasek, co pozwalało mu mie´c nadziej˛e, ˙ze gdziekolwiek Syriusz teraz si˛e znajduje (nigdy o tym nie wspo- minał, obawiaj ˛ac si˛e, ˙ze listy mog ˛a wpa´s´c w r˛ece jego prze´sladowców), czuje si˛e tam dobrze i bezpiecznie. Harry’emu jako´s trudno było wyobrazi´c sobie demento- rów przebywaj ˛acych zbyt długo w jasnym sło´ncu — mo˙ze wła´snie dlatego Syriusz uciekł gdzie´s na południe? Listy od Syriusza, ukryte w bardzo u˙zytecznej skrytce pod obluzowan ˛a desk ˛a podłogi pod łó˙zkiem Harry’ego, pełne były otuchy i w obu Syriusz przypominał, ˙ze Harry mo˙ze go wezwa´c, gdyby tylko potrzebował jego rady czy pomocy. A przecie˙z wła´snie teraz tego potrzebuje. . .

Lampa jakby przygasła, bo zimne szare ´swiatło poprzedzaj ˛ace wschód sło´nca powoli wpełzło do pokoju. Kiedy w ko´ncu wzeszło sło´nce i cał ˛a sypialni˛e wy- pełniła złota po´swiata, a z pokojów wuja Vernona i ciotki Petunii dały si˛e słysze´c zwykłe poranne odgłosy, Harry uprz ˛atn ˛ał z biurka pomi˛ete kawałki pergaminu i ponownie przeczytał swój list.

Drogi Syriuszu,

Dzi˛ekuj˛e ci za twój ostatni list. Ten ptak był ogromny, ledwo si˛e przecisn ˛ał przez okno.

Tutaj wszystko po staremu. Dudley ´zle znosi diet˛e. Wczoraj ciotka wykryła, ˙ze przemycał do swojego pokoju p ˛aczki. Zagrozili, ˙ze obetn ˛a mu kieszonkowe, je´sli b˛edzie to robił, wiec okropnie si˛e rozzło´scił i wyrzucił przez okno swoj ˛a konsol˛e do gier. To takie komputerowe urz ˛adzenie, którym gra si˛e w ró˙zne gry. Zrobił głupio, bo teraz nie ma nawet swojej Super-Rozwalanki III, ˙zeby czym´s si˛e zaj ˛a´c i zapomnie´c o głodzie.

U mnie wszystko w porz ˛adku, głównie dlatego, ˙ze Dursleyowie bardzo si˛e boj ˛a,

˙ze nagle si˛e pojawisz i zamienisz ich w nietoperze, jak ci˛e o to poprosz˛e.

Dzi´s rano wydarzyło si˛e co´s dziwnego. Moja blizna znowu mnie rozbolała.

Ostatnim razem bolała mnie, kiedy Voldemort wdarł si˛e do Hogwartu. Ale przecie˙z to niemo˙zliwe, ˙zeby był w pobli˙zu, prawda? Jak s ˛adzisz, czy blizny po złowrogich zakl˛eciach mog ˛a czasem bole´c po tylu latach?

Wy´sl˛e ten list przez Hedwig˛e, kiedy wróci, bo akurat gdzie´s poleciała. Pozdrów ode mnie Hardodzioba.

Harry

Tak, pomy´slał, chyba całkiem nie´zle. Nie ma sensu wspomina´c o tym ´snie;

nie chciał sprawia´c wra˙zenia, ˙ze zbytnio si˛e boi. Zwin ˛ał pergamin i odło˙zył na biurko, ˙zeby mie´c go pod r˛ek ˛a, kiedy Hedwiga wróci. Potem wstał, przeci ˛agn ˛ał

(22)

si˛e i ponownie otworzył szaf˛e. Tym razem nie spojrzał na swoje odbicie, tylko zacz ˛ał si˛e ubiera´c, by zej´s´c na dół na ´sniadanie.

(23)

R O Z D Z I A Ł T R Z E C I

Zaproszenie

Kiedy Harry wszedł do kuchni, Dursleyowie ju˙z siedzieli przy stole. Nikt z nich nawet nie podniósł głowy, gdy wszedł i zaj ˛ał swoje miejsce. Wielka, czer- wona twarz wuja Vernona była ukryta za porannym wydaniem gazety, a ciotka Petunia dzieliła grejpfrut na ´cwiartki, ´sci ˛agaj ˛ac w ˛askie usta nad ko´nskimi z˛ebami.

Dudley był wyra´znie nad ˛asany i Harry’emu wydało si˛e, ˙ze zajmuje jeszcze wi˛ecej miejsca ni˙z zawsze, co było do´s´c dziwne, bo zwykle zajmował cały bok kwadratowego stołu. Kiedy ciotka Petunia poło˙zyła mu na talerzu ´cwiartk˛e nie osłodzonego grejpfruta z dr˙z ˛acym: „Prosz˛e, Dudziaczku”, spojrzał na ni ˛a spode łba. Jego ˙zycie zmieniło si˛e dramatycznie, odk ˛ad wrócił do domu na letnie waka- cje i pokazał rodzicom swoje roczne ´swiadectwo.

Wujowi Vernonowi i ciotce Petunii jak zwykle udało si˛e wynale´z´c usprawie- dliwienie dla jego złych ocen. Ciotka Petunia zawsze dowodziła, ˙ze Dudley jest bardzo zdolnym chłopcem, a nauczyciele po prostu nie potrafi ˛a si˛e na nim pozna´c, natomiast wuj Vernon stwierdził, ˙ze „wcale nie chciałby mie´c za syna jakiego´s zniewie´sciałego kujona”. Zlekcewa˙zyli te˙z oskar˙zenie o zn˛ecanie si˛e nad słabszy- mi. „To niesforny urwis, ale nie skrzywdziłby nawet muchy!”, stwierdziła ciotka Petunia płaczliwym głosem.

Na ´swiadectwie opisowym było jednak par˛e celnie wybranych uwag szkolnej piel˛egniarki, których nawet wuj Vernon i ciotka Petunia nie mogli zlekcewa˙zy´c.

Ciotka Petunia poj˛ekiwała, ˙ze Dudley ma grube ko´sci, ˙ze w tym wieku pewna nadwaga jest czym´s zupełnie normalnym i ˙ze chłopak wci ˛a˙z ro´snie, wi˛ec jego organizm potrzebuje du˙zo po˙zywienia, ale pozostawało faktem, i˙z dostawcy kon- fekcji szkolnej nie dysponowali ju˙z spodenkami w jego rozmiarze. Piel˛egniarka szkolna dostrzegła to, czego oczy ciotki Petunii — tak bystre, kiedy chodziło o ´sla- dy tłustych paluchów na jej l´sni ˛acych ´scianach b ˛ad´z podgl ˛adanie s ˛asiadów — po prostu nie chciały dostrzec, ˙ze Dudley nie tylko nie potrzebuje takich ilo´sci jedze- nia, jakie dot ˛ad pochłaniał, ale ˙ze osi ˛agn ˛ał rozmiary i wag˛e młodej orki.

Tak wi˛ec — po wielu wybuchach zło´sci, po kłótniach, które wstrz ˛asały podło- g ˛a sypialni Harry’ego, i po wielu łzach przelanych przez ciotk˛e Petuni˛e — wpro- wadzono surowy re˙zim. Kartka z opisem diety, przysłana przez piel˛egniark˛e ze szkoły Smeltinga, została powieszona na drzwiach lodówki, któr ˛a opró˙zniono

(24)

z ulubionych przysmaków Dudleya — gazowanych napojów, ciastek, czekola- dowych batonów i hamburgerów — a wypełniono owocami, jarzynami i innymi produktami, które wuj Vernon nazywał ogólnie „karm ˛a dla królików”. ˙Zeby do- da´c Dudleyowi otuchy, ciotka Petunia uparła si˛e, by na diet˛e przeszła cała rodzi- na. Teraz podała kawałek grejpfruta Harry’emu, który od razu zauwa˙zył, ˙ze jego

´cwiartka jest o wiele mniejsza od tej, któr ˛a dostał Dudley. W opinii ciotki Petunii najlepszym sposobem poprawienia samopoczucia Dudleyowi było utrzymywanie go w przekonaniu, ˙ze dostaje przynajmniej troch˛e wi˛ecej jedzenia ni˙z Harry.

Ciotka Petunia nie wiedziała jednak, co jest ukryte pod obluzowan ˛a desk ˛a podłogi sypialni na pi˛etrze. Nie miała poj˛ecia, ˙ze Harry w ogóle nie zachowy- wał diety. Kiedy tylko zrozumiał, ˙ze ma prze˙zy´c całe lato na surowej marchewce, wysłał Hedwig˛e z pro´sb ˛a o pomoc do swoich przyjaciół, a ci stan˛eli na wysoko-

´sci zadania. Hedwiga wróciła z domu Hermiony, d´zwigaj ˛ac wielkie pudło pełne smakołyków bez cukru (rodzice Hermiony byli dentystami). Hagrid, gajowy Ho- gwartu, dostarczył mu worek domowej krajanki (tego Harry nie tkn ˛ał, bo miał ju˙z spore do´swiadczenie z przysmakami Hagrida). Pani Weasley wysłała do niego rodzinnego puchacza Errola z olbrzymi ˛a strucl ˛a i wyborem domowych paszteci- ków. Biedny Errol, który był ju˙z stary i słabowity, potrzebował a˙z pi˛eciu dni, by odzyska´c siły po tej podró˙zy. A na swoje urodziny (które Dursleyowie całkowicie zlekcewa˙zyli) Harry dostał cztery wspaniałe urodzinowe torty — po jednym od Rona, Hermiony, Hagrida i Syriusza. Dwa jeszcze zostały, wi˛ec maj ˛ac nadziej˛e na prawdziwe ´sniadanie po powrocie na gór˛e, bez słowa zacz ˛ał ˙zu´c grejpfrut.

Wuj Vernon prychn ˛ał pogardliwie, odło˙zył gazet˛e i spojrzał na swoj ˛a ´cwiartk˛e grejpfruta.

— To wszystko? — zapytał ponuro.

Ciotka Petunia obdarzyła go surowym spojrzeniem, a potem wskazała gło- w ˛a na Dudleya, który ju˙z pochłon ˛ał swoj ˛a ´cwiartk˛e grejpfruta i teraz po˙z ˛adliwie utkwił prosiakowate oczy w talerzu Harry’ego.

Wuj Vernon westchn ˛ał tak gł˛eboko, ˙ze w ˛asy mu zatrzepotały, i si˛egn ˛ał po ły-

˙zeczk˛e.

Rozległ si˛e dzwonek przy drzwiach. Wuj Vernon d´zwign ˛ał si˛e z krzesła i wy- szedł do przedpokoju. Korzystaj ˛ac z tego, ˙ze matka zaj˛eła si˛e przygotowywaniem herbaty, Dudley błyskawicznie porwał reszt˛e grejpfruta z talerza wuja Vernona.

Harry usłyszał krótk ˛a rozmow˛e przy drzwiach, czyj´s ´smiech, a potem szorst- k ˛a odpowied´z wuja. Trzasn˛eły drzwi, a po chwili z przedpokoju dobiegł odgłos rozdzierania papieru.

Ciotka Petunia postawiła na stole dzbanek z herbat ˛a i rozejrzała si˛e bacznie, zastanawiaj ˛ac si˛e, gdzie jest wuj Vernon. Nie musiała długo czeka´c na odpowied´z.

Wrócił po minucie. Był w´sciekły.

— Ty — warkn ˛ał do Harry’ego. — Do salonu. No ju˙z.

23

(25)

Oszołomiony, zastanawiaj ˛ac si˛e gor ˛aczkowo, co tym razem przeskrobał, Harry wyszedł z kuchni za wujem Vernonem. Kiedy obaj znale´zli si˛e w salonie, wuj zatrzasn ˛ał drzwi.

— Wi˛ec tak — rzekł, podchodz ˛ac do kominka i odwracaj ˛ac si˛e do Harry’ego z tak ˛a min ˛a, jakby zamierzał mu oznajmi´c, ˙ze jest aresztowany. — No wi˛ec tak.

Harry bardzo chciał zapyta´c „Wi˛ec jak?”, ale czuł, ˙ze o tak wczesnej porze nie nale˙zy wuja Vernona denerwowa´c, zwłaszcza po tym, co dostał na ´sniadanie.

Postanowił wi˛ec zrobi´c min˛e wyra˙zaj ˛ac ˛a uprzejme oczekiwanie.

— Przed chwil ˛a przyszedł — powiedział wuj Vernon, wymachuj ˛ac kawałkiem purpurowego papieru. — List. O tobie.

Harry zmieszał si˛e jeszcze bardziej. Kto mógł napisa´c o nim do wuja Vernona?

Kto mógł go zna´c i wysyła´c listy przez listonosza?

Wuj Vernon łypn ˛ał najpierw na Harry’ego, potem na list i zacz ˛ał czyta´c na głos:

Szanowni Pa´nstwo,

Nie zostali´smy sobie przedstawieni, ale jestem pewna, ˙ze Harry opowiadał Pa´nstwu o moim synu Ronie.

Zapewne wspominał Pa´nstwu tak˙ze, ˙ze finał mistrzostw ´swiata w quidditchu odb˛edzie si˛e w przyszły poniedziałek wieczorem, a mojemu m˛e˙zowi Arturowi uda- ło si˛e dosta´c najlepsze bilety na ten mecz dzi˛eki znajomo´sciom w Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów.

Mam nadziej˛e, ˙ze pozwol ˛a nam Pa´nstwo zabra´c Harry’ego na ten mecz, jako

˙ze jest to jedyna w ˙zyciu okazja. Wielka Brytania nie była gospodarzem mistrzostw od trzydziestu lat i bardzo trudno o bilety. Byliby´smy bardzo radzi, gdyby´smy mo- gli go´sci´c Harry’ego a˙z do ko´nca wakacji; oczywi´scie odprowadziliby´smy go bez- piecznie na poci ˛ag do szkoły.

Byliby´smy wdzi˛eczni, gdyby Harry mógł nam jak najszybciej przesła´c odpo- wied´z w zwykły sposób, poniewa˙z mugolski listonosz jeszcze nigdy u nas nie był i nie jestem pewna, czy w ogóle by do nas trafił.

Oczekuj ˛ac na rychły przyjazd Harry’ego, ł ˛acz˛e wyrazy szacunku.

Moley Weasley PS. Mam nadziej˛e, ˙ze nakleiłam dostateczn ˛a liczb˛e znaczków.

Wuj Vernon sko´nczył czyta´c, wsun ˛ał r˛ek˛e do kieszeni na piersi i wyci ˛agn ˛ał z niej co´s jeszcze.

— Spójrz na to — warkn ˛ał.

I pokazał mu kopert˛e, w której przyszedł list od pani Weasley, a Harry z tru- dem opanował wybuch ´smiechu. Ka˙zdy kawałeczek koperty pokryty był znacz-

(26)

kami — pozostał tylko prostok ˛acik, w którym pani Weasley wypisała male´nkimi literami adres Dursleyów.

— No wi˛ec nakleiła dostateczn ˛a liczb˛e znaczków — powiedział Harry, stara- j ˛ac si˛e, by zabrzmiało to tak, jakby pani Weasley popełniła omyłk˛e, która mo˙ze si˛e zdarzy´c ka˙zdemu.

W małych oczkach wuja Vernona zapłon˛eła w´sciekło´s´c.

— Listonosz to zauwa˙zył — wycedził przez zaci´sni˛ete z˛eby. — Był bardzo ciekaw, sk ˛ad ten list przyszedł. Dlatego zadzwonił do drzwi. Sprawiał wra˙zenie, jakby go to bardzo ubawiło.

Harry nic nie odpowiedział. Kto´s inny mógłby nie zrozumie´c, dlaczego wuj Vernon robi tyle hałasu o za du˙z ˛a ilo´s´c znaczków na li´scie, ale Harry zbyt długo mieszkał u Dursleyów, ˙zeby nie wiedzie´c, jak bardzo s ˛a wyczuleni na wszystko, co cho´cby odrobin˛e odbiega od normalno´sci. A najbardziej obawiali si˛e tego, ˙ze kto´s odkryje ich zwi ˛azek (cho´cby i na odległo´s´c) z lud´zmi pokroju pani Weasley.

Wuj Vernon wci ˛a˙z wpatrywał si˛e gro´znie w Harry’ego, który starał si˛e za- chowa´c tak ˛a min˛e, jakby nic si˛e nie stało. Je´sli nie powie ani nie zrobi czego´s głupiego, mo˙ze mu si˛e uda prze˙zy´c najwspanialsze wydarzenie w ˙zyciu. Czekał wi˛ec, a˙z wuj Vernon si˛e odezwie, ale ten milczał, nadal ´swidruj ˛ac go w´sciekłym spojrzeniem. W ko´ncu Harry zdecydował si˛e przerwa´c milczenie.

— Wi˛ec. . . b˛ed˛e mógł pojecha´c? — zapytał.

Przez wielk ˛a, purpurow ˛a twarz wuja Vernona przebiegło co´s w rodzaju lekkie- go spazmu. W ˛asy mu si˛e nastroszyły. Harry wiedział, co si˛e dzieje w głowie wuja Vernona: za˙zarta walka jego dwóch najbardziej fundamentalnych skłonno´sci. Wy- ra˙zenie zgody na wyjazd uszcz˛e´sliwiłoby Harry’ego, a z tym wuj Vernon walczył od trzynastu lat. Z drugiej strony, pozwolenie Harry’emu na zamieszkanie u We- asleyów przez reszt˛e wakacji oznaczało pozbycie si˛e go z domu dwa tygodnie wcze´sniej ni˙z zwykle, a dla wuja Vernona obecno´s´c Harry’ego pod jego dachem była m˛eczarni ˛a. Aby zyska´c na czasie, ponownie spojrzał na list pani Weasley.

— Kim jest ta kobieta? — zapytał, przygl ˛adaj ˛ac si˛e z niesmakiem podpisowi.

— Wuj ju˙z j ˛a widział — odrzekł Harry. — To matka mojego przyjaciela Rona, czekała na niego na dworcu, kiedy przyjechali´smy z Hog. . . ze szkoły po ostatnim semestrze.

Prawie powiedział: „Hogwartu”, a był to sprawdzony sposób na jeszcze wi˛ek- sze rozw´scieczenie wuja. W tym domu nikt nigdy nie wymawiał gło´sno nazwy szkoły Harry’ego.

Wuj Vernon skrzywił si˛e okropnie, jakby przypomniał sobie co´s wstr˛etnego.

— Taka p˛ekata baba? — warkn ˛ał w ko´ncu. — Z mnóstwem rudych dziecia- ków?

Harry naje˙zył si˛e. Pomy´slał, ˙ze wuj troch˛e za du˙zo sobie pozwala, nazywaj ˛ac kogo´s „p˛ekatym”, skoro jego własny syn Dudley w ko´ncu doczekał si˛e tego, co mu groziło, odk ˛ad sko´nczył trzy lata: zrobił si˛e szerszy ni˙z wy˙zszy.

25

(27)

Wuj Vernon jeszcze raz przebiegł wzrokiem po li´scie.

— Quidditch — mrukn ˛ał pod w ˛asem. — Quidditch. . . co to za bzdura?

Harry poczuł si˛e ura˙zony po raz drugi.

— To dyscyplina sportowa — odpowiedział krótko. — Gra si˛e na miotłach. . .

— Dobrze ju˙z, dobrze! — przerwał mu gło´sno wuj Vernon.

Harry dostrzegł z pewn ˛a satysfakcj ˛a, ˙ze wuj wpada w lekk ˛a panik˛e. Najwy- ra´zniej jego nerwy nie wytrzymywały d´zwi˛eku słowa „miotła” w jego własnym salonie. Zaj ˛ał si˛e wi˛ec znowu listem. Ruch jego warg wskazywał, ˙ze odczytuje po cichu słowa: „przesła´c odpowied´z w zwykły sposób”. Nachmurzył si˛e.

— Co to znaczy: „w zwykły sposób”? — burkn ˛ał.

— Zwykły dla nas — odpowiedział Harry, i zanim wuj mógłby go powstrzy- ma´c, dodał: — No wiesz, wuju, sowi ˛a poczt ˛a. To jest zwykły sposób dla czaro- dziejów.

Na twarzy wuja Vernona pojawiło si˛e takie oburzenie, jakby Harry pozwolił sobie brzydko zakl ˛a´c w jego obecno´sci. Trz˛es ˛ac si˛e z gniewu, spojrzał niespokoj- nie przez okno, jakby si˛e bał, ˙ze zobaczy którego´s z s ˛asiadów z uchem przyci´sni˛e- tym do szyby.

— Ile razy mam ci powtarza´c, ˙zeby´s pod moim dachem nie wspominał o tych dziwactwach? — sykn ˛ał, a jego twarz przybrała teraz barw˛e dojrzałej ´sliwki. — Stoisz sobie tutaj, w ubraniu, które Petunia i ja zało˙zyli´smy na twój niewdzi˛eczny grzbiet. . .

— . . . kiedy ju˙z Dudley z niego wyrósł — wpadł mu w słowo Harry.

Bo rzeczywi´scie miał na sobie koszulk˛e tak wielk ˛a, ˙ze musiał pi˛e´c razy pod- wija´c r˛ekawy, ˙zeby móc posługiwa´c si˛e dło´nmi, a opadała mu a˙z do kolan worko- watych d˙zinsów.

— Nie odzywaj si˛e do mnie w taki sposób! — krzykn ˛ał wuj Vernon, dygoc ˛ac ze zło´sci.

Ale Harry nie dał si˛e zastraszy´c. Min ˛ał ju˙z czas, kiedy pozwalał si˛e zmusza´c do przestrzegania ka˙zdej głupiej zasady obowi ˛azuj ˛acej w domu Dursleyów. Nie zachowywał diety Dudleya i nie zamierzał pozwoli´c, aby wuj Vernon powstrzy- mał go od obejrzenia finału mistrzostw ´swiata w quidditchu. A w ka˙zdym razie nie zamierzał podda´c si˛e tak łatwo.

Wzi ˛ał gł˛eboki oddech, ˙zeby si˛e uspokoi´c, i powiedział:

— Aha, wi˛ec nie b˛ed˛e mógł obejrze´c finału mistrzostw ´swiata. Czy mog˛e ju˙z odej´s´c? Musz˛e doko´nczy´c list do Syriusza. No, wie wuj, do mojego ojca chrzest- nego.

Zrobił to. Wypowiedział magiczne słowa. Teraz obserwował, jak ciemna pur- pura ust˛epuje plamami z twarzy wuja Vernona, co sprawiało, ˙ze wygl ˛adała jak wielka kula ´zle wymieszanych lodów jagodowych.

— A wi˛ec. . . a wi˛ec pisujesz do niego, tak? — zapytał wuj Vernon, sil ˛ac si˛e na spokój, ale Harry dostrzegł, ˙ze ´zrenice jego małych oczu zw˛eziły si˛e ze strachu.

(28)

— No. . . taak — odpowiedział Harry zdawkowym tonem. — Dawno nie miał ode mnie wiadomo´sci, a gdybym do niego nie napisał, no, to. . . wiesz, wuju, mógłby sobie pomy´sle´c, ˙ze co´s jest nie tak.

Zamilkł, by si˛e nacieszy´c efektem tych słów. Oczyma wyobra´zni widział tryby obracaj ˛ace si˛e z mozołem pod grubymi, ciemnymi, schludnie zaczesanymi wło- sami wuja Vernona. Je´sli spróbuje zabroni´c Harry’emu pisa´c do Syriusza, Syriusz pomy´sli, ˙ze Harry jest tu ´zle traktowany. Je´sli powie Harry’emu, ˙ze nie obejrzy finału mistrzostw ´swiata w quidditchu, Harry napisze o tym Syriuszowi, który dowie si˛e, ˙ze Harry jest ´zle traktowany. Wuj Vernon miał tylko jedno wyj´scie.

Harry ju˙z widział kształtuj ˛ac ˛a si˛e w jego głowie konkluzj˛e, jakby ta wielka, ozdo- biona sumiastym w ˛asem głowa była zupełnie przezroczysta. Harry starał si˛e po- wstrzyma´c od u´smiechu i zrobi´c najoboj˛etniejsz ˛a min˛e, na jak ˛a było go sta´c. I po chwili. . .

— No wi˛ec dobrze. Mo˙zesz sobie pój´s´c na te cholerne. . . idiotyczne. . . jakie´s tam mistrzostwa. Tylko napisz tym Weasleyom, ˙zeby ci˛e st ˛ad zabrali. Nie mam czasu na włóczenie si˛e z tob ˛a po całym kraju. I mo˙zesz tam sp˛edzi´c reszt˛e wakacji.

I powiadom tego twojego. . . twojego ojca chrzestnego. . . napisz mu, ˙ze jedziesz.

— W porz ˛adku — odpowiedział ˙zywo Harry.

Odwrócił si˛e i ruszył ku drzwiom salonu, walcz ˛ac ze sob ˛a, by nie podskoczy´c i nie wrzasn ˛a´c z rado´sci. A wi˛ec jedzie. . . jedzie do Weasleyów, b˛edzie ogl ˛adał finał mistrzostw ´swiata w quidditchu!

W przedpokoju o mało co nie wpadł na Dudleya, który czaił si˛e za drzwiami, najwyra´zniej chc ˛ac podsłucha´c, jak wuj go sztorcuje. Sprawiał wra˙zenie wstrz ˛a-

´sni˛etego widokiem szerokiego u´smiechu na twarzy Harry’ego.

— Wspaniałe ´sniadanko, co? — zadrwił Harry. — Ale si˛e objadłem, a ty?

I zanosz ˛ac si˛e ze ´smiechu na widok zdumionej twarzy Dudleya, pobiegł po schodach, przeskakuj ˛ac po trzy stopnie na raz.

Kiedy wpadł do swojej sypialni, pierwsz ˛a rzecz ˛a, jak ˛a zauwa˙zył, był powrót Hedwigi. Siedziała w swojej klatce, wpatruj ˛ac si˛e w Harry’ego wielkimi, bursz- tynowymi oczami i kłapi ˛ac dziobem w sposób, który oznaczał, ˙ze jest czym´s ura-

˙zona. A co j ˛a tak uraziło, stało si˛e jasne prawie natychmiast.

— AUU! — krzykn ˛ał Harry.

Co´s małego i szarego, przypominaj ˛acego opierzon ˛a piłk˛e tenisow ˛a, ugodziło go w skro´n. Zacz ˛ał sobie masowa´c energicznie głow˛e, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e za tym, co go uderzyło, i zobaczył male´nk ˛a sóweczk˛e, tak mał ˛a, ˙ze zmie´sciłaby si˛e w dłoni,

´smigaj ˛ac ˛a po całym pokoju jak fajerwerk. Po chwili spostrzegł, ˙ze sówka upu´sciła list u jego stóp. Schylił si˛e, by go podnie´s´c, rozpoznał pismo Rona i rozerwał kopert˛e. Zawierała pospiesznie nabazgrany li´scik.

Harry — TATA DOSTAŁ BILETY — Irlandia przeciw Bułgarii, w poniedzia- łek wieczorem. Mama napisała list do twoich mugoli z pro´sb ˛a, by pozwolili ci

27

(29)

przyjecha´c. Mo˙ze ju˙z go dostali — nie wiem, jak szybka jest mugolska poczta.

Pomy´slałem sobie, ˙ze mimo to wy´sl˛e ci to przez ´Swink˛e.

Harry wytrzeszczył oczy, wpatruj ˛ac si˛e w słowo „ ´Swinka”, a potem spojrzał na sóweczk˛e, kr ˛a˙z ˛ac ˛a wokół aba˙zuru przy suficie. Mogła przypomina´c wszystko, tylko nie ´swink˛e. Mo˙ze ´zle odczytał pismo Rona? Wrócił do lektury listu.

Bez wzgl˛edu na to, co powiedz ˛a twoi mugole, i tak po ciebie przyjedziemy, przecie˙z musisz by´c na finale mistrzostw ´swiata, ale mama i tata uznali, ˙ze lepiej najpierw uda´c, ˙ze prosimy ich o pozwolenie. Je´sli si˛e zgodz ˛a, wy´slij zaraz ´Swink˛e z odpowiedzi ˛a, a my przyjedziemy po ciebie w niedziel˛e o pi ˛atej. Je´sli si˛e nie zgodz ˛a, wy´slij zaraz ´Swink˛e, a my i tak przyjedziemy po ciebie w niedziel˛e o pi ˛atej.

Hermiona przyje˙zd˙za dzi´s po południu. Percy rozpocz ˛ał prac˛e w Minister- stwie — w Departamencie Mi˛edzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jak u nas b˛edziesz, nie wspominaj o zagranicy, je´sli nie chcesz, ˙zeby ci˛e zanudził na ´smier´c.

Do szybkiego zobaczenia — Ron

— Uspokój si˛e! — krzykn ˛ał Harry, bo sóweczka latała mu tu˙z nad głow ˛a,

´cwierkaj ˛ac dziko, co miało zapewne oznacza´c, ˙ze jest bardzo dumna z dostarcze- nia listu wła´sciwej osobie. — Chod´z tutaj, musisz zanie´s´c moj ˛a odpowied´z!

Sóweczka usiadła na szczycie klatki Hedwigi, która zmierzyła j ˛a chłodnym spojrzeniem, jakby chciała powiedzie´c: „Tylko spróbuj si˛e zbli˙zy´c!”

Harry chwycił swoje orle pióro, złapał kawałek czystego pergaminu i napisał:

Ron, wszystko w porz ˛adku, mugole pozwalaj ˛a mi przyjecha´c. Zobaczymy si˛e jutro o pi ˛atej. Nie mog˛e si˛e doczeka´c.

Harry Zwin ˛ał ciasno li´scik i z wielkim trudem przywi ˛azał go do male´nkiej nó˙zki sóweczki, która przez cały czas podskakiwała z przej˛ecia. Gdy tylko sko´nczył, poderwała si˛e, ´smign˛eła przez okno i natychmiast znikła mu z oczu.

Harry odwrócił si˛e do Hedwigi.

— Masz ochot˛e na dłu˙zsz ˛a podró˙z? — zapytał.

Hedwiga zahukała z godno´sci ˛a.

— Mo˙zesz to dostarczy´c Syriuszowi? — zapytał, bior ˛ac list do r˛eki. — Chwi- leczk˛e. . . tylko dopisz˛e kilka słów.

Rozwin ˛ał pergamin i pospiesznie dopisał postscriptum:

Jakby´s chciał si˛e ze mn ˛a skontaktowa´c, przez reszt˛e wakacji b˛ed˛e u mojego przyjaciela Rona. Jego tata dostał bilety na finał mistrzostw ´swiata w quidditchu!

Przywi ˛azał Hedwidze list do nogi; podczas tej czynno´sci nawet nie drgn˛e- ła; najwidoczniej chciała pokaza´c, jak powinna si˛e zachowywa´c prawdziwa sowa pocztowa.

(30)

— Jak wrócisz, b˛ed˛e u Rona, dobrze?

Uszczypn˛eła go pieszczotliwie w palec, załopotała mi˛ekko wielkimi skrzydła- mi i wyleciała przez otwarte okno.

Harry patrzył za ni ˛a, póki nie znikła mu z oczu, a potem wczołgał si˛e pod łó˙zko, uniósł obluzowan ˛a desk˛e w podłodze i wyci ˛agn ˛ał ze skrytki wielki kawał urodzinowego tortu. Siedz ˛ac na podłodze i zajadaj ˛ac si˛e ciastem, rozkoszował si˛e rozpieraj ˛acym go szcz˛e´sciem. Miał tort, podczas gdy Dudley musiał si˛e zadowo- li´c grejpfrutem, był słoneczny letni dzie´n, jutro miał opu´sci´c Privet Drive, blizna przestała mu dokucza´c, no i zobaczy finał mistrzostw ´swiata w quidditchu. W ta- kiej chwili nic nie mogło wzbudzi´c w nim niepokoju — nawet Lord Voldemort.

(31)

R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y

Do Nory!

Przed południem nast˛epnego dnia kufer Harry’ego zapełnił si˛e jego szkolnymi przyborami i ksi ˛a˙zkami, a tak˙ze najcenniejszymi skarbami — peleryn ˛a-niewidk ˛a, któr ˛a odziedziczył po ojcu, miotł ˛a sportow ˛a, któr ˛a mu podarował Syriusz, i zacza- rowanym planem Hogwartu, który dostał od Freda i George’a Weasleyów. Opró˙z- nił skrytk˛e pod podłog ˛a z resztek smakołyków, sprawdził dwa razy, czy w jakim´s zak ˛atku sypialni nie zostawił pióra lub ksi˛egi z zakl˛eciami, i zdj ˛ał ze ´sciany kartk˛e, na której skre´slał dni dziel ˛ace go od pierwszego wrze´snia — od wyt˛esknionego powrotu do Hogwartu.

W domu pod numerem czwartym przy Privet Drive atmosfera bardzo si˛e zag˛e-

´sciła. Od kiedy nad Dursleyami zawisła gro´zba pojawienia si˛e w ich domu rodziny czarodziejów, chodzili rozdra˙znieni i spi˛eci. Wuj Vernon sprawiał wra˙zenie prze- ra˙zonego, kiedy Harry oznajmił, ˙ze Weasleyowie przyb˛ed ˛a ju˙z nazajutrz, o pi ˛atej po południu.

— Mam nadziej˛e, ˙ze im napisałe´s, ˙zeby si˛e ubrali przyzwoicie — warkn ˛ał natychmiast. — Ju˙z widziałem, co potrafi ˛a wło˙zy´c na siebie tacy jak oni. Powinni mie´c cho´c na tyle przyzwoito´sci, by ubra´c si˛e zgodnie z normami cywilizowanego

´swiata.

Harry miał co do tego pewne w ˛atpliwo´sci. Jako´s nie pami˛etał, by pa´nstwo Weasleyowie kiedykolwiek mieli na sobie co´s, co mo˙zna by uzna´c za zgodne z „normami cywilizowanego ´swiata”. Ich dzieci podczas wakacji nosiły mugol- skie ubrania, ale oni sami chodzili zwykle w długich szatach o ró˙znym stopniu zu˙zycia. Nie przejmował si˛e tym, co sobie pomy´sl ˛a s ˛asiedzi, ale bał si˛e, ˙ze Dur- sleyowie mog ˛a okaza´c całkowity brak szacunku Weasleyom, je´sli ci pojawi ˛a si˛e w strojach odpowiadaj ˛acych ich najgorszym wyobra˙zeniom o czarodziejach.

Wuj Vernon wło˙zył swój najlepszy garnitur. Kto´s mógłby to uzna´c za gest uprzejmo´sci, ale Harry dobrze wiedział, ˙ze wuj chciał w ten sposób wyda´c si˛e kim´s wa˙znym i onie´smieli´c Weasleyów. Natomiast Dudley jakby skurczył si˛e w sobie. Nie był to wcale skutek diety, ale zwykłego strachu. Jego ostatnie spotka- nie z dorosłym czarodziejem sko´nczyło si˛e niezbyt przyjemnie: wyrósł mu ´swi´n-

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Przedmiotem niniejszej specyfikacji technicznej (ST) są wymagania dotyczące wykonania i odbioru robót związanych z układaniem i montaŜem elementów

warszawski zachodni, legionowski, pruszkowski, nowodworski, grodziski, miński, wołomiński, piaseczyński i otwocki) nie będą objęte możliwością skorzystania z regionalnej

Realizację etapu robót budowalnych wyznaczono od ulicy Zagrodowej oraz od ulicy Lucjana Rydla za pomocą znaków U-20b wraz z tabliczką „nie dotyczy mieszkańców ulicy Zimowej oraz

24 Definicja wskaźnika Liczba osób pracujących 6 miesięcy po opuszczeniu programu (łącznie z pracującymi na własny rachunek), Załącznik 2b, op.. Pracujący to

Przygotowanie programu szkoleniowego dla potrzeb młodzieżowych reprezentacji kobiet.. Proces licencyjny

Post wigilijny jest zwyczajem dość powszechnie przestrzeganym, mimo że w wielu wyznaniach chrześcijańskich nie jest nakazany.. Biskupi łacińscy zachęcają do zachowania tego

Z upełnie inaczej jednak m ożna ocenić człow ieka, um ierającego n a gruźlicę, któ rej się isam nabaw ił przez lek ­ kom yślność lub lekcew ażenie tej