• Nie Znaleziono Wyników

Sprawdzanie ró˙zd˙zek

Kiedy Harry obudził si˛e w niedziel˛e rano, przez chwil˛e nie wiedział, dlacze-go czuje si˛e tak podle. A potem zwaliło si˛e na niedlacze-go wspomnienie poprzedniedlacze-go wieczoru. Usiadł i gwałtownie rozsun ˛ał kotary swojego łó˙zka, zamierzaj ˛ac po-rozmawia´c z Ronem, zmusi´c go, by mu uwierzył — ale łó˙zko Rona było puste;

musiał ju˙z pój´s´c na ´sniadanie.

Ubrał si˛e i zszedł spiralnymi schodami do pokoju wspólnego. Gdy tylko tam si˛e pojawił, ci, którzy ju˙z zjedli ´sniadanie, powitali go okrzykami i oklaskami. Per-spektywa zej´scia na dół do Wielkiej Sali i spotkania si˛e z reszt ˛a Gryfonów, traktu-j ˛acych go jak bohatera, nie była wcale zach˛ecaj ˛aca, ale pozostanie tutaj oznaczało z kolei osaczenie przez braci Creeveyów, którzy ju˙z machali do niego jak zwa-riowani, by do nich podszedł. Ruszył wi˛ec stanowczym krokiem do dziury pod portretem, przełazi przez ni ˛a i znalazł si˛e twarz ˛a w twarz z Hermion ˛a.

— Cze´s´c — powiedziała, wyci ˛agaj ˛ac do niego stosik grzanek, które niosła na serwetce. — Przyniosłam ci co´s do jedzenia. Chcesz si˛e przej´s´c?

— Dobry pomysł — zgodził si˛e Harry z wdzi˛eczno´sci ˛a.

Zeszli na dół, przeci˛eli szybko sal˛e wej´sciow ˛a, nie patrz ˛ac w stron˛e Wielkiej Sali, i wkrótce zmierzali ju˙z przez błonie ku jezioru, gdzie zakotwiczony przy brzegu statek z Durmstrangu odbijał si˛e w ciemnej wodzie. Poranek był chłod-ny, wi˛ec chrupali grzanki id ˛ac, a Harry opowiadał Hermionie, co si˛e wydarzyło po tym, jak poprzedniego wieczoru wywołano go od stołu Gryffindoru. Ku jego wielkiej uldze, Hermiona uwierzyła mu, nie zadaj ˛ac zb˛ednych pyta´n.

— Byłam pewna, ˙ze nie zgłosiłe´s si˛e sam — powiedziała, kiedy sko´nczył opowiada´c jej o tym, co zaszło w komnacie za stołem nauczycielskim. — Wy-starczyło spojrze´c na twoj ˛a twarz, kiedy Dumbledore wyczytał twoje nazwisko!

Pytanie tylko, kto to zrobił. Bo Moody ma racj˛e, Harry, tego nie mógł zrobi´c ˙zaden ucze´n. . . Przecie˙z nikomu nie udałoby si˛e oszuka´c Czary Ognia albo przekroczy´c linii Dumbledore’a. . .

— Widziała´s dzisiaj Rona? — przerwał jej Harry.

Hermiona zawahała si˛e.

— Eee. . . tak. . . był na ´sniadaniu.

— Wci ˛a˙z wierzy, ˙ze sam si˛e zgłosiłem?

— No. . . nie, chyba nie do ko´nca — odpowiedziała Hermiona niezbyt pew-nym tonem.

— Co to znaczy „nie do ko´nca”?

— Och, Harry, przecie˙z to takie oczywiste! — wybuchła Hermiona. — On jest zazdrosny!

— Zazdrosny? — zdziwił si˛e Harry. — O co? Przecie˙z chyba by nie chciał zrobi´c z siebie głupka na oczach całej szkoły, prawda?

— Zrozum — powiedziała Hermiona cierpliwym tonem — to ty zawsze wzbu-dzasz ogólne zainteresowanie, przecie˙z sam o tym dobrze wiesz. Wiem, ˙ze to nie twoja wina — dodała szybko, widz ˛ac, ˙ze Harry skrzywił si˛e i otworzył usta — wiem, ˙ze sam si˛e o to nie starasz. . . ale. . . zrozum, w domu Ron wci ˛a˙z musi ry-walizowa´c ze swoimi starszymi bra´cmi, a ty jeste´s jego najlepszym przyjacielem i jeste´s naprawd˛e sławny. Jak ludzie was razem spotykaj ˛a, to on przestaje istnie´c.

Jako´s to znosi, nigdy nie robi ˙zadnych uwag, ale chyba tym razem ju˙z nie wytrzy-mał.

— Wspaniale — powiedział gorzko Harry. — Naprawd˛e super. Przeka˙z mu, ˙ze ch˛etnie si˛e z nim zamieni˛e. Powiedz mu, ˙ze. . . prosz˛e bardzo. . . niech spróbuje. . . jak to jest, kiedy wszyscy bez przerwy gapi ˛a si˛e na twoje czoło. . .

— Nic mu nie b˛ed˛e mówiła — uci˛eła Hermiona. — Sam mu powiedz. Tylko w ten sposób mo˙zna to rozwi ˛aza´c.

— Nie b˛ed˛e si˛e za nim uganiał, ˙zeby pomóc mu dorosn ˛a´c! — krzykn ˛ał Harry tak gło´sno, ˙ze kilka sów uleciało z pobliskiego drzewa. — Mo˙ze mi uwierzy, ˙ze nie sprawi mi to ˙zadnej przyjemno´sci, jak złami˛e kark albo. . .

— To nie jest ´smieszne — powiedziała cicho Hermiona. — To wcale nie jest

´smieszne. — Wygl ˛adała na powa˙znie zaniepokojon ˛a. — Harry, my´slałam nad tym. . . i wiesz, co powinni´smy zrobi´c, prawda? Jak tylko wrócimy do zamku. . .

— Tak, da´c Ronowi zdrowego kopa. . .

— Musisz napisa´c do Syriusza. Musisz mu napisa´c, co si˛e tutaj stało. Prze-cie˙z prosił ci˛e, ˙zeby´s mu donosił o wszystkim, co si˛e dzieje w Hogwarcie. Jakby si˛e spodziewał, ˙ze co´s takiego mo˙ze si˛e wydarzy´c. Wzi˛ełam kawałek pergaminu i pióro. . .

— Nawet o tym nie my´sl — rzekł Harry, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e niespokojnie, czy kto´s ich nie podsłuchuje, ale na błoniach nie było nikogo. — Wrócił do kraju, bo rozbolała mnie blizna. Jak mu napisz˛e, ˙ze kto´s wpl ˛atał mnie w ten turniej, to natychmiast tu przyb˛edzie i. . .

— On chciał, ˙zeby´s mu o wszystkim donosił — powtórzyła z powag ˛a Her-miona. — Zreszt ˛a i tak si˛e o tym dowie. . .

— Niby jak?

— Harry, przecie˙z wszyscy si˛e o tym dowiedz ˛a. Ten turniej budzi powszech-ne zainteresowanie, a ty jeste´s sławny. Byłabym zaskoczona, gdyby nie napisano o tym w „Proroku Codziennym”. Przecie˙z pisz ˛a o tobie w połowie ksi ˛a˙zek

po-187

´swi˛econych Sam-Wiesz-Komu. . . A byłoby lepiej, gdyby Syriusz dowiedział si˛e tego od ciebie, naprawd˛e.

— No dobra, dobra, napisz˛e do niego — powiedział Harry, wrzucaj ˛ac do wody ostatni ˛a grzank˛e.

Przez chwil˛e stali, patrz ˛ac na chyboc ˛ac ˛a si˛e na powierzchni jeziora grzank˛e, póki nie wyłoniła si˛e wielka macka, która porwała j ˛a i wci ˛agn˛eła pod wod˛e. Wtedy odwrócili si˛e, by wróci´c do zamku.

— Jak ˛a sow˛e mam wysła´c? — zapytał Harry, kiedy wspinali si˛e po scho-dach. — Napisał, ˙zebym nie wysyłał Hedwigi.

— Popro´s Rona, ˙zeby ci po˙zyczył swoj ˛a.

— Nie b˛ed˛e Rona o nic prosił — o´swiadczył stanowczo Harry.

— To we´z któr ˛a´s ze szkolnych. Ka˙zdy mo˙ze ich u˙zy´c.

Poszli do sowiarni. Hermiona wr˛eczyła Harry’emu kawałek pergaminu, pióro i kałamarz, a sama zacz˛eła spacerowa´c wzdłu˙z długich ˙zerdzi, przygl ˛adaj ˛ac si˛e ró˙znym gatunkom sów. Harry usiadł przy ´scianie, by napisa´c list.

Drogi Syriuszu,

prosiłe´s mnie, ˙zebym Ci donosił o wszystkim, co si˛e dzieje w Hogwarcie, wi˛ec pisz˛e: nie wiem, czy ju˙z słyszałe´s, ˙ze w tym roku odb˛edzie si˛e tu Turniej Trój-magiczny, a w sobot˛e wieczorem ogłoszono, ˙ze b˛ed˛e czwartym zawodnikiem. Nie wiem, kto wrzucił moje nazwisko do Czary Ognia, bo ja tego nie zrobiłem. Drugim reprezentantem Hogwartu jest Cedrik Diggory z Hufflepuffu.

Przerwał pisanie i zamy´slił si˛e. Bardzo pragn ˛ał zwierzy´c si˛e z niepokoju, któ-ry dr˛eczył go od minionego wieczoru, ale nie potrafił ubra´c tego w słowa, wi˛ec zanurzył ponownie pióro w kałamarzu i napisał:

Mam nadziej˛e, ˙ze z Tob ˛a i z Hardodziobem wszystko w porz ˛adku — Harry.

— Sko´nczyłem — oznajmił Hermionie, wstaj ˛ac i otrzepuj ˛ac szat˛e ze słomy.

Hedwiga natychmiast sfrun˛eła mu na rami˛e i wyci ˛agn˛eła nó˙zk˛e.

— Nie mo˙zesz lecie´c — powiedział jej Harry, rozgl ˛adaj ˛ac si˛e za szkolnymi sowami. — Musz˛e wysła´c jedn ˛a z tych. . .

Hedwiga zahuczała gło´sno i odbiła si˛e od jego ramienia tak gwałtownie, ˙ze pazury rozci˛eły mu skór˛e, a potem usiadła tyłem na najbli˙zszej ˙zerdzi, podczas gdy on przywi ˛azywał list do nó˙zki wielkiej płomykówki. Potem wyci ˛agn ˛ał r˛ek˛e, by pogłaska´c Hedwig˛e, ale ta klapn˛eła gro´znie dziobem i odfrun˛eła na najwy˙zsze

˙zerdzie.

— Najpierw Ron, teraz ty — mrukn ˛ał ze zło´sci ˛a Harry. — To naprawd˛e nie moja wina.

* * *

Je´sli Harry si˛e spodziewał, ˙ze sytuacja si˛e poprawi, gdy ju˙z wszyscy przy-zwyczaj ˛a si˛e do tego, ˙ze jest drugim reprezentantem Hogwartu, to nast˛epny dzie´n wykazał, jak bardzo si˛e mylił. Nie mógł ju˙z dłu˙zej unika´c reszty szkoły, bo za-cz˛eły si˛e lekcje — a było jasne, ˙ze reszta szkoły, podobnie jak Gryfoni, trwała w przekonaniu, ˙ze Harry sam zgłosił si˛e do turnieju. Tyle ˙ze poza Gryfonami nikt inny nie uwa˙zał tego za powód do zachwytu.

Puchoni, którzy zwykle utrzymywali bardzo dobre stosunki z Gryfonami, za-cz˛eli si˛e do nich odnosi´c bardzo chłodno. Wystarczyła jedna lekcja zielarstwa, by si˛e o tym przekona´c. Puchoni wyra´znie uwa˙zali, ˙ze Harry pozbawił ich reprezen-tanta pełni chwały, tym bardziej, ˙ze dom Hufflepuffu bardzo rzadko chwały dost˛e-pował, a Cedrik był jednym z tych niewielu, którzy na ni ˛a kiedykolwiek zapraco-wali, jako ˙ze miał główny udział w zwyci˛estwie swojej dru˙zyny nad Gryffindorem w meczu quidditcha. Ernie Macmillan i Justyn Finch-Fletchley, z którymi Harry zawsze si˛e przyja´znił, nie odezwali si˛e do niego ani słowem, chocia˙z pracowali z nim przy jednej tacy nad przesadzaniem skacz ˛acych bulw, a gdy jedna z bulw wyrwała si˛e Harry’emu z u´scisku i chlasn˛eła go mocno w twarz, roze´smiali si˛e do´s´c paskudnie. Ron te˙z milczał jak zakl˛ety. Hermiona siedziała mi˛edzy nimi, pró-buj ˛ac nawi ˛aza´c rozmow˛e, ale cho´c obaj odpowiadali jej normalnie, unikali swoich spojrze´n. Harry miał wra˙zenie, ˙ze nawet profesor Sprout traktuje go chłodno — no, ale w ko´ncu była opiekunk ˛a Hufflepuffu.

W normalnych warunkach cieszyłby si˛e na spotkanie z Hagridem, ale lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami oznaczała, ˙ze spotka si˛e te˙z ze ´Slizgona-mi — po raz pierwszy od chwili, gdy ogłoszono, ˙ze i on we´z´Slizgona-mie udział w turnieju.

Jak było do przewidzenia, Malfoy pojawił si˛e przed chatk ˛a Hagrida ze swoim zwykłym drwi ˛acym u´smiechem.

— Popatrzcie, chłopaki, a oto i nasz reprezentant — powiedział do Crabbe’a i Goyle’a, gdy tylko znalazł si˛e dostatecznie blisko Harry’ego. — Macie albumy do autografów? Lepiej postarajcie si˛e o jego podpis teraz, bo wkrótce mo˙ze go zabrakn ˛a´c mi˛edzy nami. . . W ko´ncu połow˛e uczestników Turnieju Trójmagicz-nego spotkała ´smier´c. Jak s ˛adzisz, Potter, długo wytrzymasz? Bo ja id˛e o zakład,

˙ze przez dziesi˛e´c minut pierwszego zadania.

Crabbe i Goyle zarechotali usłu˙znie, ale Malfoy musiał na tym poprzesta´c, bo zza chatki wyszedł Hagrid ze stosem skrzynek w r˛eku; w ka˙zdej była uwi˛ezio-na jeduwi˛ezio-na bardzo du˙za skl ˛atka tylnowybuchowa. Ku zgrozie wszystkich zacz ˛ał im wyja´snia´c, ˙ze skl ˛atki zabijaj ˛a si˛e nawzajem z powodu nadmiaru energii, wobec czego odt ˛ad zadaniem ka˙zdego ucznia b˛edzie wyprowadzanie ich na spacer. Jedy-n ˛a dobr ˛a stron ˛a tego pomysłu było to, ˙ze Malfoy przestał si˛e zajmowa´c Harrym.

189

— Wyprowadzi´c co´s takiego na spacer? — powtórzył z odraz ˛a, zagl ˛adaj ˛ac do jednej ze skrzynek. — A niby gdzie mamy umocowa´c smycz? Wokół ˙z ˛adła, tego wybuchaj ˛acego ko´nca czy ssawki?

— Tu, w ´srodku — powiedział Hagrid, pokazuj ˛ac im, jak to zrobi´c. — Ee. . . mo˙zecie zało˙zy´c r˛ekawice ze smoczej skóry, tak na wszelki wypadek. Harry, chod´z tutaj i pomó˙z mi z t ˛a wielk ˛a. . . — Najwyra´zniej chciał porozmawia´c z Har-rym na osobno´sci.

Odczekał, a˙z wszyscy zajm ˛a si˛e swoimi skl ˛atkami, po czym zwrócił si˛e do Harry’ego bardzo powa˙znym tonem:

— A wi˛ec. . . tego. . . bierzesz udział. W turnieju. Jako reprezentant szkoły.

— Jako jeden z reprezentantów — poprawił go Harry.

Czarne jak ˙zuki oczy Hagrida wpatrywały si˛e w niego z gł˛ebokim niepokojem.

— Masz poj˛ecie, kto ci˛e w to wpakował, Harry?

— A wi˛ec wierzysz, ˙ze to nie ja? — Harry z najwy˙zszym trudem opanował fal˛e wdzi˛eczno´sci, która go zalała po słowach Hagrida.

— No chyba — burkn ˛ał Hagrid. — Powiedziałe´s, ˙ze to nie ty, a ja ci wierz˛e. . . Dumbledore te˙z. . . i wszyscy.

— Bardzo bym chciał wiedzie´c, kto to zrobił — powiedział z gorycz ˛a Harry.

Spojrzeli na błonia. Klasa rozeszła si˛e po trawniku, ka˙zdy z najwy˙zszym tru-dem prowadził swoj ˛a skl ˛atk˛e. Skl ˛atki miały ju˙z ponad trzy stopy długo´sci i wyj ˛ at-kow ˛a sił˛e. Nie były ju˙z nagie i bezbarwne, lecz okrywał je gruby, szarawy chity-nowy pancerz. Wygl ˛adały jak skrzy˙zowanie wielkich skorpionów z wydłu˙zonymi krabami, ale wci ˛a˙z nie miały głów i oczu. Zrobiły si˛e bardzo silne i trudno było nad nimi zapanowa´c.

— Ale maj ˛a radoch˛e, co? — powiedział uradowany Hagrid.

Harry zrozumiał, ˙ze mówi o skl ˛atkach, bo jego koledzy z pewno´sci ˛a nie spra-wiali takiego wra˙zenia. Co jaki´s czas która´s ze skl ˛atek eksplodowała z dono´snym hukiem, a siła odrzutu wyrzucała j ˛a o kilka jardów do przodu, co powodowało, ˙ze prowadz ˛aca j ˛a na smyczy osoba l ˛adowała na brzuchu i sun˛eła po trawie, rozpacz-liwie usiłuj ˛ac podnie´s´c si˛e na nogi.

— No. . . bo ja wim, Harry — westchn ˛ał nagle Hagrid, patrz ˛ac na niego z nie-pokojem. — Reprezentant szkoły. . . wygl ˛ada na to, ˙ze wszystko trafia si˛e tobie, no nie?

Harry nie odpowiedział. Tak, wszystko zawsze przytrafia si˛e jemu. . . Mniej wi˛ecej to samo powiedziała Hermiona, kiedy w niedziel˛e wybrali si˛e na prze-chadzk˛e nad jezioro. Według niej Ron przestał si˛e do niego odzywa´c wła´snie z te-go powodu.

* * *

Nast˛epne dni były dla Harry’ego jednymi z najgorszych, jakie dot ˛ad prze˙zył w Hogwarcie. Co´s podobnego przytrafiło mu si˛e w drugiej klasie, kiedy przez pa-r˛e miesi˛ecy wi˛ekszo´s´c uczniów podejrzewała, ˙ze to on atakował swoich kolegów.

Ale wtedy Ron był po jego stronie. Teraz pomy´slał, ˙ze łatwiej byłoby to znie´s´c maj ˛ac poparcie Rona, ale nie zamierzał nakłania´c go do rozmowy, skoro Ron wy-ra´znie sobie tego nie ˙zyczył. Było mu wi˛ec ci˛e˙zko i czuł si˛e bardzo osamotniony, a ze wszystkich stron spotykał si˛e z niech˛eci ˛a i wzgard ˛a.

Zachowanie Puchonów mógł jako´s zrozumie´c, cho´c sprawiało mu przykro´s´c;

w ko´ncu kibicowali swojemu zawodnikowi. Ze strony ´Slizgonów nie mógł si˛e spodziewa´c niczego dobrego — nigdy go nie lubili i trudno było si˛e temu dziwi´c, skoro tyle razy walnie si˛e przyczynił do zwyci˛estwa Gryffindoru nad Slytheri-nem, zarówno w rozgrywkach quidditcha, jak i w rywalizacji domów. Miał jed-nak nadziej˛e, ˙ze mo˙ze Krukoni nie b˛ed ˛a mieli powodu, by traktowa´c go gorzej od Cedrika. Mylił si˛e jednak. Wi˛ekszo´s´c Krukonów zdawała si˛e s ˛adzi´c, ˙ze sprytnie oszukał Czar˛e Ognia dla sławy.

Trudno było zaprzeczy´c, ˙ze Cedrik o wiele bardziej pasował do roli reprezen-tanta szkoły ni˙z on. Wyj ˛atkowo przystojny, z prostym nosem, ciemnymi włosami i szarymi oczami — nie wiadomo było, kto w tych dniach budził wi˛ekszy za-chwyt, on czy Wiktor Krum. Harry widział niedawno te same dziewczyny z szó-stej klasy, którym tak zale˙zało na autografie Kruma, jak błagały Cedrika, by im si˛e podpisał na szkolnych torbach.

Tymczasem wci ˛a˙z nie było odpowiedzi od Syriusza, Hedwiga nadal była

obra-˙zona, profesor Trelawney przepowiedziała mu ´smier´c jeszcze bardziej stanowczo ni˙z zwykle, a na lekcji z profesorem Flitwickiem tak mu ´zle poszło przy zakl˛e-ciach przywołuj ˛acych, ˙ze dostał dodatkow ˛a prac˛e domow ˛a — jako jedyny, pomi-jaj ˛ac Neville’a.

— Harry, to naprawd˛e nie jest takie trudne — zapewniała go Hermiona, gdy wyszli z klasy; sama przez cał ˛a lekcj˛e sprawiała, ˙ze ró˙zne przedmioty przyla-tywały jej do r ˛ak, jakby była magnesem dla g ˛abek do tablicy, koszy do ´smieci i lunaskopów. — Po prostu nie koncentrowałe´s si˛e na tym jak nale˙zy. . .

— A dziwisz si˛e dlaczego? — mrukn ˛ał pos˛epnie Harry, gdy przeszedł obok nich Cedrik Diggory w otoczeniu du˙zej grupy wdzi˛ecz ˛acych si˛e do niego dziew-czyn; wszystkie spojrzały na Harry’ego tak, jakby był wyj ˛atkowo wielk ˛a tylno-wybuchow ˛a skl ˛atk ˛a. — Zreszt ˛a. . . niewa˙zne. Po południu mamy jeszcze dwie godziny eliksirów. . .

Podwójna lekcja eliksirów zawsze była okropnym prze˙zyciem, ale w tych dniach przypominała tortury. Siedzie´c przez półtorej godziny w lochu razem ze Snape’em i ´Slizgonami, którzy m´scili si˛e na Harrym ile wlazło za to, ˙ze ´smiał zosta´c reprezentantem szkoły, było dla Harry’ego jednym z najgorszych

do´swiad-191

cze´n, jakie mógł sobie wyobrazi´c. Ju˙z raz przez nie przeszedł w ostatni pi ˛atek, kiedy Hermiona, która siedziała obok niego, musiała mu wci ˛a˙z powtarza´c szep-tem: „Nie zwracaj na nich uwagi, nie zwracaj uwagi, nie zwracaj uwagi”, a nic nie wskazywało, by dzisiaj miało by´c lepiej.

Kiedy razem z Hermion ˛a pojawił si˛e po drugim ´sniadaniu przed lochem Sna-pe’a, ´Slizgoni ju˙z czekali, a ka˙zdy miał na piersiach wielk ˛a odznak˛e. Przez chwil˛e pomy´slał, ˙ze to odznaki stowarzyszenia WESZ, ale potem zobaczył, ˙ze wszystkie głosz ˛a to samo hasło, wypisane ´swiec ˛acymi czerwonymi literami, które płon˛eły jak neony w mrocznym podziemnym korytarzu:

Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY’EMU PRAWDZIWEMU reprezentantowi Hogwartu!

— Podoba ci si˛e, Potter? — zapytał gło´sno Malfoy, kiedy Harry podszedł. — Ale to jeszcze nie wszystko. . . zobacz!

Przycisn ˛ał swoj ˛a odznak˛e, a hasło znikło i pojawiło si˛e nowe, tym razem wy-pisane ´swiec ˛acymi zielonymi literami:

POTTER CUCHNIE

´Slizgoni zawyli ze ´smiechu. Ka˙zdy przycisn ˛ał swoj ˛a odznak˛e, a˙z wokół Har-ry’ego zapłon˛eło mnóstwo haseł POTTER CUCHNIE. Poczuł, ˙ze twarz i kark oblewa mu fala gor ˛aca.

— Och, strasznie ´smieszne — powiedziała ironicznie Hermiona do Pansy Par-kinson i jej bandy ´Slizgonek, które ´smiały si˛e najgło´sniej. — Naprawd˛e, bardzo zabawne.

Tu˙z przy ´scianie stał Ron z Deanem i Seamusem. Nie ´smiał si˛e, ale i nie bronił Harry’ego.

— Chcesz jedn ˛a, Granger? — zapytał Malfoy, podsuwaj ˛ac odznak˛e Hermio-nie. — Mam ich mnóstwo. Tylko mnie nie dotykaj, wła´snie umyłem r˛ece, wi˛ec nie chc˛e upapra´c si˛e szlamem.

Zło´s´c i gniew, które Harry czuł od wielu dni, przerwały tam˛e. Si˛egn ˛ał po ró˙zd˙zk˛e, zanim pomy´slał, co chce zrobi´c. ´Slizgoni rozpierzchli si˛e, umykaj ˛ac ko-rytarzem.

— Harry! — zawołała Hermiona ostrzegawczym tonem.

— No, ´smiało, Potter — powiedział cicho Malfoy, wyjmuj ˛ac własn ˛a ró˙zd˙z-k˛e. — Moody’ego tu nie ma, nie pomo˙ze ci. . . zrób to, je´sli starczy ci odwagi. . .

Przez chwil˛e patrzyli sobie w oczy, a potem jednocze´snie. . .

— Furnunculus! — krzykn ˛ał Harry.

— Densaugeo! — rykn ˛ał Malfoy.

Z obu ró˙zd˙zek wystrzeliły stru˙zki ´swiatła, zderzyły si˛e i odbiły rykoszetem pod ró˙znymi k ˛atami — promie´n Harry’ego ugodził Goyle’a w twarz, a promie´n

Malfoya trafił Hermion˛e. Goyle wrzasn ˛ał i złapał si˛e za nos, na którym wyrosły wielkie b ˛able; Hermiona, piszcz ˛ac z przera˙zenia, trzymała si˛e za usta.

— Hermiono! — Ron podbiegł do niej, ˙zeby zobaczy´c, co si˛e stało.

Harry odwrócił si˛e i zobaczył, ˙ze Ron odci ˛aga jej r˛ek˛e od ust. Nie był to przy-jemny widok. Przednie z˛eby Hermiony — normalnie i tak ju˙z wi˛eksze od przeci˛et-nych — rosły z zatrwa˙zaj ˛ac ˛a szybko´sci ˛a; teraz przypominała ju˙z bobra. . . a z˛eby nadal rosły, si˛egały podbródka. . . Hermiona pomacała je i krzykn˛eła przera´zliwie.

— Co to za hałasy? — rozległ si˛e cichy, ale jadowity głos.

Przybył Snape.

W´sród ´Slizgonów zawrzało: jeden przez drugiego rzucili si˛e do wyja´snie´n.

Snape wycelował ˙zółty palec w Malfoya:

— Ty mi to wyja´snij.

— Potter mnie zaatakował, panie profesorze, i. . .

— Zaatakowali´smy si˛e równocze´snie! — krzykn ˛ał Harry.

— . . . i ugodził Goyle’a. . . niech pan popatrzy. . .

Snape spojrzał na Goyle’a, którego twarz pasowałaby teraz jak ulał do atlasu truj ˛acych grzybów.

— Goyle, marsz do skrzydła szpitalnego — powiedział spokojnie Snape.

— Malfoy trafił w Hermion˛e! — zawołał Ron. — Prosz˛e zobaczy´c!

Zmusił Hermion˛e, by pokazała Snape’owi swoje z˛eby, bo robiła, co mogła, by je zasłoni´c obiema r˛ekami, cho´c nie było to łatwe, gdy˙z si˛egały jej ju˙z poza koł-nierz. Pansy Parkinson i inne ´Slizgonki pokazywały j ˛a sobie palcami zza pleców Snape’a.

Snape spojrzał chłodno na Hermion˛e i rzekł:

— Nie widz˛e ˙zadnej ró˙znicy.

Hermiona j˛ekn˛eła, w jej oczach zaszkliły si˛e łzy, odwróciła si˛e na pi˛ecie i po-biegła korytarzem, znikaj ˛ac im z oczu.

By´c mo˙ze dobrze si˛e stało, ˙ze Harry i Ron zacz˛eli wrzeszcze´c jednocze´snie i ich głosy odbijały si˛e echem w kamiennym korytarzu, tak ˙ze nie sposób było zrozumie´c, co ka˙zdy z nich wywrzaskuje. Do Snape’a dotarł jednak ogólny sens tych wrzasków i to mu wystarczyło.

— No dobrze — wycedził jadowicie słodkim tonem. — Gryffindor traci pi˛e´c-dziesi ˛at punktów, a Potter i Weasley maj ˛a szlaban. A teraz marsz do klasy, bo jak nie, to szlaban potrwa tydzie´n.

Harry’emu dzwoniło w uszach. Pragn ˛ał rzuci´c na Snape’a zakl˛ecie, które by go rozerwało na tysi ˛ac ob´slizgłych kawałeczków. Min ˛ał go, poszedł razem z Ro-nem na koniec lochu i cisn ˛ał torb˛e na stolik. Ron te˙z cały si˛e trz ˛asł ze zło´sci —

Harry’emu dzwoniło w uszach. Pragn ˛ał rzuci´c na Snape’a zakl˛ecie, które by go rozerwało na tysi ˛ac ob´slizgłych kawałeczków. Min ˛ał go, poszedł razem z Ro-nem na koniec lochu i cisn ˛ał torb˛e na stolik. Ron te˙z cały si˛e trz ˛asł ze zło´sci —