• Nie Znaleziono Wyników

Nie do wiary! — powiedział Ron, kr˛ec ˛ac głow ˛a, kiedy tłum uczniów Hogwar-tu zapełnił kamienne schody za go´s´cmi z Durmstrangu. — Harry, to Krum! Wiktor Krum!

— Na miło´s´c bosk ˛a, Ron, to przecie˙z tylko gracz w quidditcha — odezwała si˛e Hermiona.

— Tylko gracz w quidditcha? — powtórzył Ron, patrz ˛ac na ni ˛a tak, jakby nie wierzył własnym uszom. — Hermiono, to jeden z najlepszych szukaj ˛acych na

´swiecie! Nie miałem poj˛ecia, ˙ze on jest jeszcze uczniem!

Kiedy razem z innymi szli przez sal˛e wej´sciow ˛a, zmierzaj ˛ac do Wielkiej Sa-li, Harry dostrzegł Lee Jordana, który podskakiwał, by rzuci´c okiem na Kruma.

Dziewczyny z szóstej klasy gor ˛aczkowo przeszukiwały kieszenie.

— Och, nie, ale plama, nie mam przy sobie pióra. . . My´slisz, ˙ze podpisze mi si˛e szmink ˛a na kapeluszu?

— No nie, to jest ˙załosne — mrukn˛eła z pogard ˛a Hermiona, kiedy mijali dziewczyny, które teraz kłóciły si˛e o szmink˛e.

— Zdob˛ed˛e jego autograf, jak mi si˛e uda — o´swiadczył Ron. — Masz pióro, Harry?

— Nie, zostawiłem na górze, w torbie — odrzekł Harry.

Doszli do stołu Gryfonów. Ron zadbał o to, ˙zeby usi ˛a´s´c twarz ˛a do drzwi, bo Krum i jego koledzy z Durmstrangu wci ˛a˙z tkwili w wej´sciu, najwyra´zniej nie wie-dz ˛ac, gdzie maj ˛a usi ˛a´s´c. Uczniowie z Beauxbatons usiedli przy stole Krukonów.

Rozgl ˛adali si˛e po Wielkiej Sali z ponurymi minami. Troje wci ˛a˙z miało na głowach chusty i szaliki.

— Przecie˙z nie jest a˙z tak zimno — zauwa˙zyła pogardliwie Hermiona, która te˙z ich obserwowała. — Dlaczego nie zabrali płaszczy?

— Tutaj! Chod´zcie tutaj! — sykn ˛ał Ron. — Tutaj! Hermiono, posu´n si˛e, zrób miejsce. . .

— Co?

— Za pó´zno — powiedział z gorycz ˛a Ron.

161

Wiktor Krum i jego koledzy usiedli przy stole ´Slizgonów. Harry dostrzegł kołtu´nskie u´smiechy na twarzach Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a. Malfoy wychylił si˛e, by zagada´c do Kruma.

— Czemu nie, podlizuj mu si˛e, Malfoy — mrukn ˛ał Ron. — Ale zało˙z˛e si˛e, ˙ze Krum zna si˛e na takich numerach. . . na pewno ci ˛agle kto´s si˛e przed nim płasz-czy. . . Jak my´slicie, gdzie oni b˛ed ˛a spa´c? Harry, mogliby´smy zaprosi´c ich do naszego dormitorium, co? Mógłbym mu odda´c swoje łó˙zko, mog˛e si˛e przekima´c na składanym.

Hermiona prychn˛eła gło´sno.

— Wygl ˛adaj ˛a na bardziej zadowolonych ni˙z ci z Beauxbatons — zauwa˙zył Harry.

Uczniowie z Durmstrangu ´sci ˛agali swoje ci˛e˙zkie futra i patrzyli z ciekawo´sci ˛a na gwia´zdziste, czarne sklepienie. Kilku wzi˛eło do r˛eki złote talerze i puchary i ogl ˛adało je z bliska z wyra´znym podziwem.

Wo´zny Filch dostawiał krzesła do stołu nauczycielskiego. Miał na sobie

staro-´swiecki, wy´swiechtany frak. Harry zdziwił si˛e, kiedy zobaczył, ˙ze Filch dostawił cztery krzesła — po dwa po ka˙zdej stronie miejsca Dumbledore’a.

— Przecie˙z jest ich tylko dwoje — powiedział. — Po co przyniósł a˙z cztery krzesła? Czekamy jeszcze na kogo´s?

— Co? — spytał lekko zamroczony Ron, który wci ˛a˙z gapił si˛e na Kruma.

Kiedy weszli ju˙z wszyscy uczniowie i zaj˛eli miejsca przy swoich stołach, wkroczyło ciało pedagogiczne, zasiadaj ˛ac przy stole dla profesorów. Ostatni we-szli profesorowie Dumbledore, Karkarow i madame Maxime. Na widok swojej dyrektorki uczniowie z Beauxbatons poderwali si˛e z krzeseł. Kilku hogwartczy-ków parskn˛eło ´smiechem. Ich kolegów z Beauxbatons wcale to nie zmieszało:

stali, dopóki madame Maxime nie zaj˛eła miejsca po lewej r˛ece Dumbledore’a.

Ten ostatni wci ˛a˙z jednak stał, a˙z w całej sali zapadła cisza.

— Dobry wieczór, panie i panowie, duchy, a szczególnie nasi drodzy go´scie — rzekł, spogl ˛adaj ˛ac dobrodusznie na zagranicznych uczniów. — Mam wielk ˛a przy-jemno´s´c powita´c was w Hogwarcie. Mam nadziej˛e i ufam, ˙ze b˛edzie wam tutaj miło i wygodnie.

Jedna z dziewcz ˛at z Beauxbatons, która wci ˛a˙z miała głow˛e owini˛et ˛a szalikiem, wydała z siebie odgłos, który mógł by´c tylko szyderczym ´smiechem.

— Nikt ci˛e nie zmusza, ˙zeby´s tu została! — szepn˛eła Hermiona, łypi ˛ac na ni ˛a gro´znie.

— Turniej zostanie oficjalnie ogłoszony przy ko´ncu tej uczty — oznajmił Dumbledore. — A teraz zach˛ecam was gor ˛aco: jedzcie, pijcie i czujcie si˛e jak u siebie w domu!

I usiadł, a Harry zauwa˙zył, ˙ze Karkarow natychmiast zaj ˛ał go rozmow ˛a.

Półmiski jak zwykle napełniły si˛e potrawami. Kuchenne skrzaty powyjmo-wały chyba wszystko, co było pochowane w spi˙zarni na specjalne okazje. Takiej

ró˙znorodno´sci potraw Harry nigdy jeszcze nie widział, zwłaszcza ˙ze niektóre były na pewno zagraniczne.

— Co to jest? — zapytał Ron, wskazuj ˛ac na wielki półmisek z jakimi´s skoru-piakami w sosie, stoj ˛acy obok imponuj ˛acego puddingu z siekanego mi˛esa.

— Bouillabaisse — odpowiedziała Hermiona.

— I ja ciebie te˙z! — zawołał Ron.

— To francuskie danie — dodała Hermiona. — Jadłam to dwa lata temu pod-czas wakacji, jest bardzo smaczne.

— Wierz˛e ci na słowo — rzekł Ron, nakładaj ˛ac sobie porcj˛e puddingu.

Wielka Sala wydawała si˛e jako´s bardziej zatłoczona ni˙z zwykle, cho´c przyby-ło nie wi˛ecej ni˙z dwudziestu dodatkowych uczniów. By´c mo˙ze wra˙zenie to powo-dowała barwno´s´c ich szat, wyró˙zniaj ˛acych si˛e natarczywie na tle czerni strojów Hogwartu. Kiedy delegaci Durmstrangu pozdejmowali futra, okazało si˛e, ˙ze maj ˛a na sobie szaty o barwie krwistoczerwonej.

Po dwudziestu minutach od rozpocz˛ecia uczty przez drzwi za stołem nauczy-cielskim w´slizn ˛ał si˛e wreszcie Hagrid. Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy ko´ncu stołu i pomachał Harry’emu, Ronowi i Hermionie grubo obanda˙zowan ˛a r˛ek ˛a.

— Jak tam skl ˛atki, w porz ˛adku, Hagridzie? — zawołał do niego Harry.

— Rozwijaj ˛a si˛e! — odkrzykn ˛ał mu uradowany Hagrid.

— Tak, i mog˛e si˛e nawet zało˙zy´c, ˙ze szybko — powiedział cicho Ron. — Wygl ˛ada na to, ˙ze w ko´ncu znalazły ˙zarcie, które im pasuje. Palce Hagrida.

W tym momencie rozległ si˛e głos:

— Przeprasiam, czi mog˛e bouillabaisse?

Była to owa dziewczyna z Beauxbatons, która za´smiała si˛e kpi ˛aco podczas mowy Dumbledore’a. Nie miała ju˙z szalika na głowie. Długie, srebrnoblond wło-sy spływały jej prawie do pasa. Miała du˙ze, ciemnoniebieskie oczy i bardzo białe, równe z˛eby.

Ron spłon ˛ał rumie´ncem. Gapił si˛e na ni ˛a, otworzywszy usta, by co´s odpowie-dzie´c, ale wydobyło si˛e z nich jedynie długie i ochrypłe chrz ˛akni˛ecie.

— Tak, bardzo prosz˛e — powiedział Harry, podsuwaj ˛ac dziewczynie półmi-sek.

— Ju˙z zjedli?

— Tak — wydyszał Ron. — To było znakomite. Dziewczyna wzi˛eła półmisek i zaniosła go ostro˙znie do stołu Krukonów. Ron wci ˛a˙z gapił si˛e na ni ˛a, jakby zobaczył j ˛a po raz pierwszy w ˙zyciu. Harry zacz ˛ał si˛e ´smia´c. To otrze´zwiło Rona.

— To jest wila! — powiedział ochrypłym głosem.

— Co ty bredzisz! — odezwała si˛e cierpko Hermiona. — Nie zauwa˙zyłam,

˙zeby kto´s oprócz ciebie gapił si˛e na ni ˛a jak kretyn!

163

Ale nie była to obserwacja do ko´nca zgodna z prawd ˛a. Kiedy dziewczyna szła przez sal˛e, odwracały si˛e za ni ˛a głowy wielu chłopców, a niektórzy sprawiali wra˙zenie, jakby ich zatkało tak samo jak Rona.

— Mówi˛e wam, to nie jest normalna dziewczyna! — upierał si˛e Ron, wychy-laj ˛ac si˛e i ´sledz ˛ac j ˛a wzrokiem. — W Hogwarcie takich nie ma!

— Dziewczyny z Hogwartu s ˛a zupełnie w porz ˛adku — powiedział bez zasta-nowienia Harry.

Cho Chang siedziała tylko o par˛e krzeseł dalej od dziewczyny ze srebrzystymi włosami.

— Kiedy ju˙z przestaniecie wywala´c na ni ˛a gały — powiedziała niecierpliwie Hermiona — to zobaczycie, kto wła´snie przyszedł.

Wskazała na stół nauczycielski, przy którym zaj˛ete ju˙z były dwa ostatnie puste miejsca. Ludo Bagman siedział obok profesora Karkarowa, a pan Crouch, szef Percy’ego, zaj ˛ał miejsce obok madame Maxime.

— Co oni tu robi ˛a? — zdziwił si˛e Harry.

— No, przecie˙z to oni s ˛a organizatorami Turnieju Trójmagicznego, praw-da? — powiedziała Hermiona. — S ˛adz˛e, ˙ze chc ˛a uczestniczy´c w otwarciu.

Kiedy pojawiło si˛e drugie danie, dostrzegli na półmiskach jakie´s nie znane im desery. Ron spróbował troch˛e dziwnie wygl ˛adaj ˛acej galaretki migdałowej, po czym przesun ˛ał półmisek nieco w prawo, tak ˙zeby był widoczny ze stołu Kruko-nów. Ale dziewczyna o wygl ˛adzie wili chyba ju˙z si˛e najadła i nie podeszła do nich po raz drugi.

W ko´ncu złote talerze zal´sniły czysto´sci ˛a i Dumbledore powstał ponownie.

W sali wyczuwało si˛e radosne napi˛ecie. Harry poczuł lekki dreszczyk emocji, zastanawiaj ˛ac si˛e, co ich czeka. Kilkana´scie krzeseł dalej Fred i George wychylili si˛e do przodu, wpatruj ˛ac si˛e bacznie w dyrektora.

— Nadeszła długo oczekiwana chwila — rzekł Dumbledore, spogl ˛adaj ˛ac z u´smiechem po morzu wpatrzonych w niego twarzy. — Czas, by obwie´sci´c po-cz ˛atek Turnieju Trójmagicznego. Chciałbym jednak powiedzie´c kilka słów, zanim przyniesiemy szkatuł˛e. . .

— Co? — mrukn ˛ał Harry.

Ron wzruszył ramionami.

— . . . by wyja´sni´c wam procedur˛e, zgodnie z któr ˛a b˛edziemy w tym roku po-st˛epowa´c. Najpierw jednak pozwólcie, ˙ze przedstawi˛e. . . oczywi´scie tym, któ-rzy jeszcze ich nie znaj ˛a. . . pana Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Mi˛edzynarodowej Współpracy Czarodziejów — tu rozległy si˛e do´s´c niemrawe oklaski — i pana Ludona Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów.

Bagman otrzymał o wiele gło´sniejsze brawa, by´c mo˙ze dlatego, ˙ze był kiedy´s sławnym pałkarzem, a mo˙ze po prostu dlatego, ˙ze miał o wiele przyjemniejsz ˛a po-wierzchowno´s´c. Podzi˛ekował za oklaski jowialnym machni˛eciem r˛eki. Natomiast

Bartemiusz Crouch ani si˛e nie u´smiechn ˛ał, ani nie podniósł r˛eki. Harry pami˛etał go z mistrzostw ´swiata w quidditchu; miał wówczas na sobie schludny mugol-ski garnitur, wi˛ec teraz, w szatach czarodzieja, wygl ˛adał troch˛e dziwacznie, a ju˙z szczególnie dziwnie wygl ˛adały jego krótko przystrzy˙zone w ˛asiki i równy prze-działek tu˙z obok burzy siwych włosów i długiej brody Dumbledore’a.

— Pan Bagman i pan Crouch pracowali niezmordowanie przez par˛e ostatnich miesi˛ecy nad przygotowaniem turnieju — ci ˛agn ˛ał Dumbledore — a teraz, wraz ze mn ˛a, profesorem Karkarowem i madame Maxime wejd ˛a w skład zespołu s˛edziów, którzy b˛ed ˛a ocenia´c wysiłki reprezentantów poszczególnych szkół.

Na d´zwi˛ek słowa „reprezentanci” atmosfera w sali zrobiła si˛e jeszcze bardziej napi˛eta.

By´c mo˙ze Dumbłedore zauwa˙zył, ˙ze wszyscy zamarli, bo u´smiechn ˛ał si˛e i po-wiedział:

— Panie Filch, prosz˛e przynie´s´c szkatuł˛e.

Filch, który czaił si˛e niezauwa˙zony w k ˛acie sali, teraz zbli˙zył si˛e do Dum-bledore’a, nios ˛ac du˙z ˛a drewnian ˛a skrzynk˛e inkrustowan ˛a drogimi kamieniami.

Wygl ˛adała na bardzo star ˛a. W sali dał si˛e słysze´c cichy pomruk: emocje si˛egn˛eły zenitu. Mały Dennis Creevey wlazł na krzesło, ˙zeby lepiej widzie´c, ale i tak głowa ledwo mu wystawała ponad innymi.

— Instrukcje zada´n, przed którymi stan ˛a w tym roku reprezentanci szkół, zo-stały ju˙z zatwierdzone przez pana Croucha i pana Bagmana — powiedział Dum-bledore, gdy Filch ostro˙znie postawił przed nim na stole skrzynk˛e — i dokonali oni odpowiednich przygotowa´n do ka˙zdego z zada´n. W ci ˛agu całego roku szkol-nego reprezentanci zmierz ˛a si˛e z trzema zadaniami, które b˛ed ˛a sprawdzianem ich czarodziejskich zdolno´sci i umiej˛etno´sci, ich waleczno´sci magicznej, ich ´smia-ło´sci, ich umiej˛etno´sci trafnego wnioskowania. . . no i, oczywi´scie, ich zdolno´sci radzenia sobie w obliczu zagro˙zenia.

Teraz w sali zapadła tak głucha cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddechy.

— Jak wiecie, w turnieju współzawodniczy ze sob ˛a trzech zawodników, po jednym z ka˙zdej szkoły. Wszyscy oni b˛ed ˛a oceniani stosownie do tego, jak wy-konaj ˛a ka˙zde z zada´n, a ten, który otrzyma najwi˛ecej punktów, zdob˛edzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci szkół zostan ˛a wybrani przez niezale˙zne-go s˛edzieniezale˙zne-go. . . Przez Czar˛e Ognia.

Wyj ˛ał ró˙zd˙zk˛e i stukn ˛ał ni ˛a trzykrotnie w skrzynk˛e. Wieko otworzyło si˛e po-woli. Dumbledore si˛egn ˛ał do ´srodka i wyj ˛ał du˙z ˛a, do´s´c topornie wyciosan ˛a drew-nian ˛a czar˛e. Nikt nie zwróciłby na ni ˛a uwagi, gdyby nie to, ˙ze była pełna a˙z po brzegi rozta´nczonych, niebiesko-białych płomieni.

Dumbledore zamkn ˛ał szkatuł˛e i postawił na niej czar˛e, tak ˙zeby wszyscy j ˛a widzieli.

— Ka˙zdy, kto pragnie zgłosi´c si˛e do turnieju, musi napisa´c czytelnie na kawał-ku pergaminu swoje imi˛e i nazwisko, a tak˙ze nazw˛e szkoły, i wrzuci´c pergamin

165

do czary. Macie dwadzie´scia cztery godziny na podj˛ecie decyzji. Jutro, w Noc Duchów, czara wyrzuci nazwiska tych trzech, którzy zostan ˛a przez ni ˛a uznani za godnych reprezentowania swoich szkół. Po tej uczcie czara zostanie umieszczo-na w sali wej´sciowej, by ka˙zdy, kto pragnie kandydowa´c, miał do niej swobodny dost˛ep. Aby ustrzec przed pokus ˛a tych uczniów, którzy nie uko´nczyli jeszcze sie-demnastu lat, nakre´sl˛e wokół Czary Ognia Lini˛e Wieku. Ten, kto nie uko´nczył siedemnastu lat, nie b˛edzie w stanie jej przekroczy´c. I wreszcie chciałbym prze-strzec tych, którzy chc ˛a si˛e zgłosi´c, by bardzo uwa˙znie i szczerze ocenili swoje mo˙zliwo´sci. Turniej nie jest błah ˛a zabaw ˛a. Kiedy Czara Ognia dokona wyboru, nie b˛edzie ju˙z odwrotu: wybrany reprezentant b˛edzie musiał przej´s´c przez wszyst-kie próby a˙z do ko´nca turnieju. Wrzucenie swojego nazwiska do czary jest rów-noznaczne z zawarciem magicznego kontraktu. Z roli reprezentanta nie mo˙zna si˛e b˛edzie wycofa´c. Dlatego upewnijcie si˛e, czy jeste´scie naprawd˛e przygotowani do wzi˛ecia udziału w turnieju, zanim wrzucicie swoje nazwisko do czary. A teraz ju˙z chyba najwy˙zszy czas, by pój´s´c spa´c. ˙Zycz˛e wszystkim dobrej nocy.

— Linia Wieku! — zawołał Fred Weasley, kiedy szli ku drzwiom prowadz ˛ a-cym do sali wej´sciowej. Oczy mu błyszczały. — Przecie˙z to mo˙zna załatwi´c elik-sirem postarzaj ˛acym, no nie? A jak ju˙z si˛e wrzuci swoje nazwisko do czary, mo˙zna spa´c spokojnie, przecie˙z ona nie zwraca uwagi na wiek!

— A ja uwa˙zam, ˙ze ten, kto jeszcze nie uko´nczył siedemnastu lat, nie ma

˙zadnych szans — o´swiadczyła Hermiona. — My po prostu jeszcze za mało umie-my. . .

— Mów za siebie, dobra? — przerwał jej George. — To co, Harry, startujemy?

Harry pomy´slał krótko o bezwzgl˛ednym zakazie Dumbledore’a, ale natych-miast wyobraził sobie siebie zdobywaj ˛acego Puchar Turnieju Trójmagicznego.

Czy Dumbledore bardzo by si˛e w´sciekł, gdyby kto´s nie maj ˛acy jeszcze siedemna-stu lat znalazł sposób na przekroczenie Linii Wieku?

— Gdzie on jest? — zapytał Ron, który w ogóle nie słuchał, o czym mówi ˛a, tylko wypatrywał w tłumie Kruma. — Dumbledore nie powiedział, gdzie b˛ed ˛a spa´c ci z Durmstrangu?

Ale natychmiast uzyskał na to odpowied´z: przechodzili wła´snie obok stołu Slytherinu, gdzie Karkarow zbierał swoich uczniów.

— A wi˛ec wracamy na pokład — mówił. — Wiktorze, jak si˛e czujesz? Naja-dłe´s si˛e? Mam posła´c do kuchni po wino z korzeniami?

Harry zobaczył, jak Krum kr˛eci głow ˛a i narzuca na siebie futro.

— Panie profesorze, ja bym si˛e napił troch˛e wina — odezwał si˛e z nadziej ˛a w głosie jeden z pozostałych uczniów Durmstrangu.

— Tobie niczego nie proponowałem, Poliakow — warkn ˛ał Karkarow, trac ˛ac natychmiast swój ojcowski ton. — Widz˛e, chłopcze, ˙ze poplamiłe´s sobie szat˛e jedzeniem, wstyd´z si˛e.

Odwrócił si˛e i poprowadził swoich uczniów w stron˛e drzwi, a dotarł do nich w tej samej chwili, co Harry, Ron i Hermiona. Harry zatrzymał si˛e, by go

przepu-´sci´c.

— Dzi˛ekuj˛e — powiedział Karkarow niedbałym tonem, spogl ˛adaj ˛ac na niego przez rami˛e.

I wówczas zamarł w bezruchu. Odwrócił głow˛e do Harry’ego i wpatrywał si˛e w niego, jakby nie dowierzał własnym oczom. Jego uczniowie równie˙z si˛e za-trzymali. Spojrzenie Karkarowa przesuwało si˛e powoli po twarzy Harry’ego, a˙z natrafiło na blizn˛e. Uczniowie Durmstrangu te˙z wlepili w ni ˛a oczy. K ˛atem oka Harry dostrzegł, ˙ze na kilku twarzach pojawia si˛e wyraz zrozumienia. Chłopiec w poplamionej jedzeniem szacie szturchn ˛ał stoj ˛ac ˛a obok niego dziewczyn˛e i po-kazał jej palcem blizn˛e Harry’ego.

— Tak, to Harry Potter — zagrzmiał zza ich pleców ochrypły głos.

Profesor Karkarow okr˛ecił si˛e na pi˛ecie. Stał tam Szalonooki Moody, opieraj ˛ac si˛e ci˛e˙zko na lasce. Jego magiczne oko utkwione było w dyrektorze Durmstrangu.

Karkarow zbladł. Na jego twarzy pojawiła si˛e mieszanina w´sciekło´sci i stra-chu.

— To ty! — powiedział, wpatruj ˛ac si˛e w Moody’ego, jakby nie dowierzał własnym oczom.

— Tak, to ja — odrzekł ponuro Moody. — A je´sli nie masz nic do powiedzenia Potterowi, to rusz si˛e z miejsca. Tarasujesz przej´scie.

Bo rzeczywi´scie, pod drzwiami zebrał si˛e ju˙z spory tłum. Połowa uczniów czekała na przej´scie, wyci ˛agaj ˛ac szyje, by zobaczy´c, co spowodowało ten korek.

Profesor Karkarow bez słowa machn ˛ał r˛ek ˛a na swoich uczniów i wyprowadził ich z sali. Moody patrzył za nim, a jego magiczne oko błysn˛eło białkiem, najwy-ra´zniej spogl ˛adaj ˛ac teraz do tyłu. Na pokiereszowanej twarzy pojawił si˛e wyraz gł˛ebokiej odrazy.

Nast˛epnego dnia była sobota, a w weekendy wi˛ekszo´s´c uczniów zwykle jadła

´sniadanie nieco pó´zniej. Harry, Ron i Hermiona nie byli jednak jedynymi, którzy wstali wcze´sniej ni˙z zwykle. Kiedy zeszli do sali wej´sciowej, zobaczyli w niej ze dwadzie´scia osób, niektóre z tostami w r˛ekach, ogl ˛adaj ˛acych Czar˛e Ognia. Usta-wiono j ˛a w samym ´srodku sali, na stołku, na którym zwykle umieszczano Tiar˛e Przydziału. Wokół stołka na posadzce widniała cienka złota linia,

— Kto´s ju˙z wrzucił swoje nazwisko? — zapytał Ron jak ˛a´s dziewczyn˛e z trze-ciej klasy.

— Z Durmstrangu chyba wszyscy. Ale nie widziałam jeszcze nikogo z Ho-gwartu.

— Zało˙z˛e si˛e, ˙ze niektórzy zrobili to w nocy, kiedy wszyscy poszli spa´c — powiedział Harry. — Ja bym tak zrobił; wolałbym, ˙zeby nikt tego nie widział.

A jak czara po prostu ci˛e odrzuci i wypluje twój pergamin?

167

Kto´s roze´smiał si˛e za jego plecami. Odwrócił si˛e i zobaczył Freda, George’a i Lee Jordana, zbiegaj ˛acych po schodach. Wszyscy trzej byli bardzo podnieceni.

— Zrobiłem to — oznajmił Fred Harry’emu, Ronowi i Hermionie triumfal-nym szeptem. — Wła´snie za˙zyłem.

— Co? — zapytał Ron.

— Eliksir postarzaj ˛acy, gł ˛abie — odrzekł Fred.

— Wzi˛eli´smy po jednej kropli — powiedział George, zacieraj ˛ac r˛ece. — Tyle,

˙zeby si˛e zestarze´c o par˛e miesi˛ecy.

— Jak który´s z nas wygra, to podzielimy te tysi ˛ac galeonów mi˛edzy trzech — dodał Lee, szczerz ˛ac z˛eby.

— Wcale nie jestem pewna, czy to zadziała — odezwała si˛e Hermiona. — Dumbledore na pewno to przewidział.

Fred, George i Lee zlekcewa˙zyli jej ostrze˙zenie.

— Gotowi? — zapytał Fred, dr˙z ˛ac z emocji. — No to walimy. . . ja id˛e pierw-szy. . .

Harry patrzył, zafascynowany, jak Fred wyci ˛aga z kieszeni kawałek pergaminu z napisem: „Fred Weasley — Hogwart”, a potem podchodzi do złotej linii, staje tu˙z przy niej, kołysz ˛ac si˛e na palcach jak pływak przygotowuj ˛acy si˛e do skoku z wysoko´sci pi˛e´cdziesi˛eciu stóp. A potem, na oczach wszystkich zgromadzonych, wzi ˛ał gł˛eboki oddech i przekroczył lini˛e.

Przez ułamek sekundy Harry był pewien, ˙ze mu si˛e udało — a George zapew-ne pomy´slał to samo, bo rykn ˛ał triumfalnie i skoczył za Fredem — ale w nast˛epnej chwili rozległ si˛e gło´sny trzask i obaj bli´zniacy wylecieli ze złotego kr˛egu, jakby ich stamt ˛ad wyrzucił niewidzialny miotacz kul ˛a. Wyl ˛adowali bole´snie na kamien-nej posadzce jakie´s dziesi˛e´c stóp od linii, a na dodatek co´s gło´sno pykn˛eło i obu wyrosły identyczne, długie, siwe brody.

Wszyscy rykn˛eli ´smiechem. ´Smiali si˛e nawet sami bli´zniacy, kiedy ju˙z wstali z podłogi i przyjrzeli si˛e swoim brodom.

— Ostrzegałem was — rozległ si˛e rozbawiony głos.

Wszyscy si˛e odwrócili. Z Wielkiej Sali wychodził profesor Dumbledore. Przy-gl ˛adał si˛e Fredowi i George’owi, a oczy mu si˛e iskrzyły.

— Radz˛e wam pój´s´c do pani Pomfrey. Ju˙z si˛e zajmuje pann ˛a Fawcett z Ra-venclawu i panem Summersem z Hufflepuffu. Oboje postanowili doda´c sobie tro-ch˛e lat. Ale musz˛e przyzna´c, ˙ze ich brody nie s ˛a tak malownicze jak wasze.

Fred i George odeszli do skrzydła szpitalnego w towarzystwie Lee Jordana, który wył ze ´smiechu, a Harry, Ron i Hermiona, chichoc ˛ac, udali si˛e na ´sniadanie.

Wielka Sala była udekorowana inaczej ni˙z poprzedniego dnia. Zbli˙zała si˛e Noc Duchów, wi˛ec pod zaczarowanym sklepieniem kr ˛a˙zyły chmary ˙zywych nie-toperzy, a z ka˙zdego k ˛ata szczerzyły z˛eby wydr ˛a˙zone dynie. Harry skierował kro-ki do Deana i Seamusa, którzy dyskutowali na temat ewentualnych kandydatów Hogwartu.

— Kr ˛a˙z ˛a pogłoski, ˙ze Warrington wstał wcze´snie, ˙zeby wrzuci´c swoje

— Kr ˛a˙z ˛a pogłoski, ˙ze Warrington wstał wcze´snie, ˙zeby wrzuci´c swoje