• Nie Znaleziono Wyników

Turniej Trójmagiczny

Powozy przejechały przez bram˛e, pomi˛edzy dwoma pos ˛agami uskrzydlonych dzików, a potem szerokim podjazdem potoczyły si˛e ku zamkowi, chyboc ˛ac si˛e niebezpiecznie w podmuchach w´sciekłej nawałnicy. Przycisn ˛awszy nos do okna, Harry ujrzał zbli˙zaj ˛acy si˛e coraz bardziej Hogwart, z wieloma o´swietlonymi okna-mi okna-migoc ˛acymi niewyra´znie za kurtyn ˛a g˛estego deszczu. Błyskawica rozdarła nie-bo, gdy ich powóz zatrzymał si˛e przed wielkimi d˛ebowymi drzwiami frontowymi na szczycie kamiennych schodków, po których ju˙z wspinali si˛e pospiesznie

pasa-˙zerowie pierwszych powozów. Harry, Ron, Hermiona i Neville wyskoczyli z po-wozu i pobiegli ile sił w nogach po stopniach, podnosz ˛ac głowy dopiero wówczas, gdy znale´zli si˛e w przepastnej i mrocznej, o´swietlonej pochodniami sali wej´scio-wej, z której na górne pi˛etro wiodły wspaniałe marmurowe schody.

— A niech to dunder ´swi´snie! — zawołał Ron potrz ˛asaj ˛ac głow ˛a i rozpry-skuj ˛ac wokół siebie wod˛e. — Jak b˛edzie tak lało, to jezioro wyst ˛api z brzegów.

Przemokłem. . . AAAU!

Wielki, czerwony, napełniony wod ˛a balon spadł spod sufitu prosto na jego gło-w˛e i p˛ekł, oblewaj ˛ac go od stóp do głów. Prychaj ˛ac i pluj ˛ac, Ron zatoczył si˛e na Harry’ego, gdy druga bomba wodna, omin ˛awszy Hermion˛e, eksplodowała u stóp Harry’ego, wlewaj ˛ac mu do adidasów strugi zimnej wody. Inni uczniowie wrzesz-czeli i rozpychali si˛e, usiłuj ˛ac wydosta´c si˛e z pola ra˙zenia. Harry spojrzał w gór˛e i zobaczył unosz ˛acego si˛e jakie´s dwadzie´scia stóp nad posadzk ˛a poltergeista Iryt-ka, małego ludzika w przystrojonej dzwoneczkami czapce i pomara´nczowej kra-watce; jego szeroka, zło´sliwa twarz st˛e˙zała w skupieniu, gdy wycelował kolejny balon.

— IRYCIE! — zagrzmiał roze´zlony głos. — Na dół, ALE JU ˙Z!

Profesor McGonagall, zast˛epca dyrektora i opiekunka Gryffindoru, wypadła z Wielkiej Sali. Po´slizn˛eła si˛e na mokrej posadzce i złapała Hermion˛e za szyj˛e,

˙zeby nie upa´s´c.

— Oj. . . przepraszam, panno Granger. . .

— Nic nie szkodzi, pani profesor! — wysapała Hermiona, rozcieraj ˛ac sobie gardło.

113

— Irytku, NATYCHMIAST do mnie! — warkn˛eła profesor McGonagall, pro-stuj ˛ac sobie spiczasty kapelusz i łypi ˛ac gro´znie sponad prostok ˛atnych okularów.

— Ja nic nie robi˛e! — zarechotał Irytek, ciskaj ˛ac wodn ˛a bomb˛e w grupk˛e dziewcz ˛at z pi ˛atej klasy, które z wrzaskiem dały nurka do Wielkiej Sali. — Prze-cie˙z i tak ju˙z s ˛a przemoczeni! Mały wodotrysk! Łiiiii! — I rzucił kolejn ˛a bomb˛e w grupk˛e drugoklasistów, którzy wła´snie weszli do ´srodka.

— Zawołam dyrektora! — krzykn˛eła profesor McGonagall. — Ostrzegam ci˛e, Irytku. . .

Irytek wywalił j˛ezyk, cisn ˛ał ostatni ˛a wodn ˛a bomb˛e i poszybował w gór˛e ponad marmurowymi schodami, rechoc ˛ac jak wariat.

— Rusza´c si˛e! — powiedziała ostro profesor McGonagall do przemoczonego tłumu. — Do Wielkiej Sali, szybko!

Harry, Ron i Hermiona ruszyli niepewnie po mokrej posadzce, ´slizgaj ˛ac si˛e co chwila, ku podwójnym drzwiom po prawej stronie. Ron mruczał co´s ze zło´sci ˛a pod nosem, odgarniaj ˛ac sobie mokre włosy z twarzy.

Wielka Sala jak zawsze wygl ˛adała wspaniale, udekorowana od´swi˛etnie do uczty na rozpocz˛ecie roku szkolnego. W blasku setek ´swiec, unosz ˛acych si˛e w po-wietrzu nad stołami, l´sniły złote talerze i puchary. Przy czterech długich stołach poszczególnych domów siedziało ju˙z mnóstwo rozgadanych uczniów; u szczytu, po drugiej stronie pi ˛atego stołu, twarzami do sali, siedziało gremium profesorskie.

Było tu o wiele cieplej. Harry, Ron i Hermiona przeszli obok stołów ´Slizgonów, Krukonów i Puchonów i usiedli razem z reszt ˛a Gryfonów w dalekim ko´ncu sa-li, tu˙z obok Prawie Bezgłowego Nicka, ducha Gryffindoru. Perłowobiały i na pół przezroczysty, Nick miał na sobie swój zwykły kubrak, ozdobiony jednak wy-j ˛atkowo wielk ˛a kryz ˛a, która zapewne miała podkre´sli´c uroczysty charakter tego spotkania, ale i zapewni´c wi˛eksz ˛a stabilno´s´c cz˛e´sciowo odci˛etej głowie.

— Dobry wieczór — powiedział, spogl ˛adaj ˛ac na nich z rado´sci ˛a.

— Zale˙zy dla kogo — odrzekł Harry, zdejmuj ˛ac adidasy, by wyla´c z nich wo-d˛e. — Mam nadziej˛e, ˙ze pospiesz ˛a si˛e z ceremoni ˛a przydziału, umieram z głodu.

Ceremonia przydziału nowych uczniów do poszczególnych domów miała miejsce na pocz ˛atku ka˙zdego nowego roku szkolnego, ale na skutek

nieszcz˛e-´sliwego zbiegu okoliczno´sci Harry nie był obecny na ˙zadnej z nich poza t ˛a jedn ˛a, kiedy sam po raz pierwszy znalazł si˛e w Hogwarcie. Bardzo chciał zobaczy´c te-goroczn ˛a.

Nagle z ko´nca stołu dobiegł go podekscytowany, zdyszany głos:

— Hej, Harry!

Był to Colin Creevey, chłopiec z trzeciej klasy, dla którego Harry był idolem.

— Cze´s´c, Colin — odpowiedział bez zapału Harry.

— Harry, zgadnij, co b˛edzie! Zgadnij! Mój brat zaczyna nauk˛e! Mój brat Den-nis!

— Ee. . . to wspaniale.

— Mówi˛e ci, ale jest przej˛ety! — zawołał Colin, podskakuj ˛ac na krze´sle. — Mam nadziej˛e, ˙ze trafi do Gryffindoru! Harry, trzymaj za niego kciuki, dobra?

— Ee. . . dobra. — Harry odwrócił si˛e do Hermiony, Rona i Prawie Bezgło-wego Nicka. — Bracia i siostry zwykle trafiaj ˛a do tego samego domu, prawda? — Miał na my´sli Weasleyów, których cała siódemka była w Gryffindorze.

— Och, niekoniecznie — powiedziała Hermiona. — Bli´zniaczka Parvati Patii jest w Ravenclawie, a przecie˙z one s ˛a identyczne, wi˛ec niby powinny by´c razem, no nie?

Harry spojrzał na stół nauczycielski i pomy´slał, ˙ze wi˛ecej przy nim pustych miejsc ni˙z zwykle. Hagrid pewnie wci ˛a˙z przeprawia si˛e przez jezioro z pierwszo-roczniakami, profesor McGonagall nadzoruje osuszanie posadzki w sali wej´scio-wej, ale jest jeszcze jedno puste krzesło. . . Kogo brakuje?

— A gdzie jest nowy nauczyciel obrony przed czarn ˛a magi ˛a? — zapytała Her-miona, która te˙z spogl ˛adała na stół profesorów.

Jeszcze nigdy nie mieli nauczyciela obrony przed czarn ˛a magi ˛a, który by wy-trzymał dłu˙zej ni˙z trzy semestry. Jak dot ˛ad Harry najbardziej polubił profesora Lupina, który zrezygnował w ubiegłym roku. Przyjrzał si˛e stołowi nauczyciel-skiemu. Nie, na pewno nie było ˙zadnej nowej twarzy.

— Mo˙ze nie mog ˛a znale´z´c ch˛etnego! — powiedziała z niepokojem Hermiona.

Harry ponownie spojrzał na stół nauczycielski, tym razem przygl ˛adaj ˛ac si˛e wszystkim uwa˙zniej. Male´nki profesor Flitwick, nauczyciel zakl˛e´c, siedział na stosie poduszek obok profesor Sprout, nauczycielki zielarstwa, która w kapeluszu na bakier na rozwianych szarych włosach rozmawiała z profesor Sinistr ˛a, naucza-j ˛ac ˛a astronomii. Po drugiej stronie profesor Sinistry siedział Snape, nauczyciel eliksirów, z ziemist ˛a twarz ˛a, tłustymi włosami i haczykowatym nosem — naj-mniej przez Harry’ego lubiana osoba w całym Hogwarcie. „Najnaj-mniej lubiana” to bardzo łagodne okre´slenie, bo tak naprawd˛e Harry nienawidził go z całego serca.

Nienawi´s´c Harry’ego do Snape’a mo˙zna było porówna´c tylko z nienawi´sci ˛a, jak ˛a Snape ˙zywił do Harry’ego, która pogł˛ebiła si˛e jeszcze bardziej w ubiegłym roku, kiedy Harry pomógł Syriuszowi uciec z zamku tu˙z przed długim nosem Snape’a.

Snape i Syriusz byli wrogami jeszcze z lat szkolnych.

Krzesło po drugiej stronie Snape’a było puste; Harry przypuszczał, ˙ze to miej-sce profesor McGonagall. Dalej, przy ´srodku stołu, siedział profesor Dumbledore, dyrektor szkoły, we wspaniałej, ciemnozielonej szacie ozdobionej wyszywanymi gwiazdami i ksi˛e˙zycami; jego siwa czupryna i broda l´sniły w blasku ´swiec. Ze-tkn ˛ał ko´nce swoich długich, cienkich palców i wsparł na nich podbródek, patrz ˛ac w sufit przez okulary-połówki, jakby si˛e gł˛eboko nad czym´s zamy´slił. Harry te˙z zerkn ˛ał na sufit. Był zaczarowany i zawsze wygl ˛adał tak samo jak niebo nad zam-kiem. Tym razem przemykały po nim czarne i purpurowe chmury, a gdy z ze-wn ˛atrz dobiegł grzmot, sklepienie przeci ˛ał zygzak błyskawicy.

115

— Ojej, pospieszcie si˛e — j˛ekn ˛ał Ron, siedz ˛acy obok Harry’ego. — Mógłbym zje´s´c hipogryfa.

Ledwo to powiedział, drzwi Wielkiej Sali rozwarły si˛e z hukiem i zapadła cisza. Profesor McGonagall wprowadziła długi rz ˛ad pierwszoroczniaków. Har-ry’emu, Ronowi i Hermionie mokre szaty kleiły si˛e do ciała, ale to było nic w porównaniu z nowymi uczniami. Sprawiali wra˙zenie, jakby przepłyn˛eli jezioro wpław. Wszyscy dygotali z zimna i strachu, podchodz ˛ac do stołu nauczycielskie-go i zatrzymuj ˛ac si˛e przed nim w szeregu, twarzami do sali — wszyscy prócz najmniejszego z nich, chłopca o mysich włosach, otulonego w co´s, w czym Harry rozpoznał płaszcz z krecich futerek, nale˙z ˛acy do Hagrida. Płaszcz był tak wielki,

˙ze chłopiec wygl ˛adał, jakby miał na sobie futrzany namiot. Znad kołnierza wy-gl ˛adała mała, wykrzywiona z przej˛ecia buzia. Kiedy w ko´ncu stan ˛ał w szeregu, dostrzegł Colina Creeveya, uniósł oba kciuki i oznajmił: „Wpadłem do jeziora!”

Najwyra´zniej był tym zachwycony.

Profesor McGonagall ustawiła przed pierwszoroczniakami stołek o czterech nogach, a na nim zło˙zyła bardzo star ˛a, wy´swiechtan ˛a i połatan ˛a tiar˛e czarodzieja.

Pierwszoroczniacy utkwili w niej oczy i to samo zrobiła reszta uczniów. Przez chwil˛e panowała cisza. Potem rozdarcie tu˙z przy rondzie rozwarło si˛e jak usta, a kapelusz za´spiewał:

Tysi ˛ac lub wi˛ecej lat temu,

Tu˙z po tym, jak uszył mnie krawiec, Zyło raz czworo czarodziejów,˙ Niezrównanych w magii i sławie.

Smiały Gryffindor z wrzosowisk,´ Pi˛ekna Ravenclaw z górskich hal, Przebiegły Slytherin z trz˛esawisk, Słodka Hufflepuff z dolin dna.

Jedno wielkie dzielili marzenie,

Jedn ˛a nadziej˛e, ´smiały plan: Wychowa´c nowe pokolenie, Czarodziejów pot˛e˙znych klan.

Takie s ˛a pocz ˛atki Hogwartu, Tak powstał ka˙zdy dom, Bo ka˙zdy z magów upartych Zapragn ˛ał mie´c własny tron.

Ka˙zdy inn ˛a warto´s´c ceni, Ka˙zdy inn ˛a z cnót obrał za sw ˛a, Ka˙zdy inn ˛a zdolno´s´c ch˛etnie krzewi, I chce jej zbudowa´c trwały dom.

Gryffindor prawo´s´c wystawia, Odwag˛e ceni i uczciwo´s´c,

Ravenclaw do sprytu namawia, Za pierwsz ˛a z cnót uznaje bystro´s´c.

Hufflepuff ma w pogardzie leni I nagradza tylko pracowitych.

A przebiegły jak w ˛a˙z Slytherin

Wspiera ˙z ˛adnych władzy i ambitnych.

Póki ˙zyj ˛a, mog ˛a łatwo wybiera´c Faworytów, nadzieje, talenty,

Lecz co poczn ˛a, gdy przyjdzie umiera´c, Jak przełama´c ´smierci kr ˛ag zakl˛ety?

Jak ka˙zd ˛a z cnót nadal krzewi´c?

Jak dla ka˙zdej zachowa´c tron?

Jak nowych uczniów podzieli´c, By ka˙zdy odnalazł własny dom?

To Gryffindor wpada na sposób:

Zdejmuje sw ˛a tiar˛e — czyli mnie, A ka˙zda z tych czterech osób

Cz ˛astk˛e marze´n swych we mnie tchnie.

Wi˛ec teraz ja was wybieram, Ja serca i mózgi przesiewam, Ka˙zdemu dom przydzielam I talentów rozwój zapewniam.

Wi˛ec ´smiało, młodzie˙zy, bez trwogi, Na uszy mnie wci ˛agaj i czekaj, Ja domu wyznacz˛e wam progi, A nigdy z wyborem nie zwlekam.

Nie myl˛e si˛e te˙z i nie waham, Bo nikt nigdy mnie nie oszukał, Gdzie kto ma przydział, powiem, Niech ka˙zde z was mnie wysłucha.

Kiedy Tiara Przydziału sko´nczyła ´spiewa´c, Wielka Sala rozbrzmiała wiwatami i oklaskami.

— To nie jest ta piosenka, któr ˛a ´spiewała, kiedy nam dawała przydział — zauwa˙zył Harry, klaszcz ˛ac razem z innymi.

— Co rok jest nowa — rzekł Ron. — Taki kapelusz musi mie´c chyba strasznie nudne ˙zycie, no nie? Pewnie przez cały rok wymy´sla nast˛epn ˛a.

Profesor McGonagall rozwijała ju˙z wielki zwój pergaminu.

— Ucze´n albo uczennica, której nazwisko wyczytam, wkłada tiar˛e i siada na stołku — oznajmiła pierwszoroczniakom. — Po usłyszeniu swojego przydziału wstaje i siada przy odpowiednim stole.

117

— Ackerley, Stewart!

Wyst ˛apił jaki´s chłopiec, dygoc ˛ac na całym ciele, wło˙zył Tiar˛e Przydziału na głow˛e a˙z po uszy i usiadł na stołku.

— Ravenclaw! — wrzasn˛eła tiara.

Stewart Ackerley zdj ˛ał kapelusz i pospiesznie zaj ˛ał miejsce przy stole Kru-konów, którzy powitali go oklaskami. Harry dostrzegł Cho, szukaj ˛ac ˛a Krukonów, zawzi˛ecie oklaskuj ˛ac ˛a Ackerleya. Przez chwil˛e poczuł dziwn ˛a ochot˛e, by samemu usi ˛a´s´c przy stole Ravenclawu.

— Baddock, Malcolm!

— Slytherin!

Przy stole w drugim ko´ncu sali wybuchły wiwaty. Kiedy Baddock usiadł przy tym stole, Harry zobaczył klaszcz ˛acego Malfoya. Zastanowił si˛e przez chwil˛e, czy Baddock wie, ˙ze ze Slytherinu wyszło wi˛ecej wied´zm i czarnoksi˛e˙zników ni˙z z innych domów. Fred i George zasyczeli pogardliwie, kiedy Baddock usiadł.

— Branstone, Eleanor!

— Hufflepuff!

— Cauldwell, Owen!

— Hufflepuff!

— Creevey, Dennis!

Mały Dennis wyszedł z szeregu, potykaj ˛ac si˛e o zbyt długi płaszcz Hagrida, i w tym samym momencie sam Hagrid wszedł przez drzwi za stołem nauczy-cielskim. Prawie dwukrotnie wy˙zszy od przeci˛etnego m˛e˙zczyzny i przynajmniej trzy razy szerszy, z długimi, rozczochranymi czarnymi włosami i zmierzwion ˛a brod ˛a, Hagrid wygl ˛adał troch˛e przera˙zaj ˛aco, ale było to fałszywe wra˙zenie, bo Harry, Ron i Hermiona dobrze wiedzieli, ˙ze olbrzym ma bardzo ˙zyczliwe usposo-bienie. Mrugn ˛ał do nich, kiedy usiadł przy ko´ncu stołu nauczycielskiego i zacz ˛ał si˛e przygl ˛ada´c, jak Dennis Creevey wkłada Tiar˛e Przydziału. Szpara przy rondzie rozszerzyła si˛e i. . .

— Gryffindor! — rykn˛eła tiara.

Hagrid klaskał razem z Gryfonami, kiedy Dennis, promieniej ˛ac rado´sci ˛a, zdj ˛ał tiar˛e, poło˙zył j ˛a z powrotem na stołku i pospieszył do swojego brata.

— Colin, wpadłem do wody! — powiedział piskliwym głosem, rzucaj ˛ac si˛e na puste krzesło. — Mówi˛e ci, ale było super! A w wodzie co´s mnie złapało i wepchn˛eło z powrotem do łódki!

— Ekstra! — ucieszył si˛e Colin, równie jak on podekscytowany. — Dennis, to pewnie była wielka kałamarnica!

— Uauuu! — zawołał uradowany Dennis, jakby nigdy, nawet w naj´smielszych marzeniach, nie był w stanie sobie wyobrazi´c, ˙ze wpadnie do wstrz ˛asanego burz ˛a, straszliwie gł˛ebokiego jeziora i zostanie uratowany przez olbrzymiego morskiego potwora.

— Dennis! Dennis! Widzisz tego chłopaka, o, tam? Tego z czarnymi włosami, w okularach? Widzisz go? Wiesz, kto to jest?

Harry szybko odwrócił wzrok, wpatruj ˛ac si˛e w Tiar˛e Przydziału, która teraz spoczywała na głowie Emmy Dobbs.

Ceremonia przydziału trwała; chłopcy i dziewcz˛eta — z ró˙znym stopniem przera˙zenia na twarzach — po kolei podchodzili do stołka. Kolejka powoli si˛e zmniejszała. Profesor McGonagall dotarła do litery L.

— Szybciej — j˛ekn ˛ał Ron, masuj ˛ac sobie ˙zoł ˛adek.

— No wiesz, Ron, ceremonia przydziału jest chyba wa˙zniejsza od pełnego brzucha — zauwa˙zył Prawie Bezgłowy Nick, kiedy „Madley, Laura!” została Pu-chonk ˛a.

— No jasne, zwłaszcza jak si˛e jest martwym — warkn ˛ał Ron.

— Mam nadziej˛e, ˙ze tegoroczny zaci ˛ag do Gryffindoru stanie na wysoko´sci zadania — rzekł Nick, oklaskuj ˛ac Natali˛e McDonald, która usiadła przy ich sto-le. — Nie chcemy przerwa´c zwyci˛eskiej passy, prawda?

W ci ˛agu ostatnich trzech lat Gryffindor za ka˙zdym razem zdobywał Puchar Domów.

— Pritchard, Graham!

— Slytherin!

— Quirke, Orla!

— Ravenclaw!

I wreszcie, po „Whitby, Kevin!” („Hufflepuff!”), ceremonia przydziału dobie-gła ko´nca. Profesor McGonagall wyniosła z sali tiar˛e i stołek.

— Najwy˙zszy czas — powiedział Ron, łapi ˛ac za widelec i nó˙z i spogl ˛adaj ˛ac wyczekuj ˛aco na swój talerz.

Teraz powstał profesor Dumbledore. Z u´smiechem rozejrzał si˛e po sali i roz-warł ramiona w ge´scie powitania.

— Mam wam do powiedzenia tylko jedno — rzekł, a jego gł˛eboki głos zadud-nił echem po Wielkiej Sali. — Wsuwajcie.

— Brawo! — powiedzieli gło´sno Harry i Ron, kiedy puste półmiski zapełniły si˛e nagle potrawami.

Prawie Bezgłowy Nick patrzył t˛esknie, jak Harry, Ron i Hermiona zgarniaj ˛a jadło na talerze.

— Aaaach, pychota. . . — mrukn ˛ał Ron z ustami pełnymi tłuczonych ziemnia-ków.

— Macie szcz˛e´scie, ˙ze w ogóle co´s podano — powiedział Prawie Bezgłowy Nick. — Były pewne kłopoty w kuchni.

— Dlaczego? Co ’˛e sta’o? — zapytał Harry, zmagaj ˛ac si˛e z wielkim k˛esem pieczeni.

— Irytek, rzecz jasna — odrzekł Prawie Bezgłowy Nick, kr˛ec ˛ac głow ˛a, któ-ra zachybotała niebezpiecznie. Podci ˛agn ˛ał nieco wy˙zej kryz˛e. — To, co zawsze.

119

Chciał wzi ˛a´c udział w uczcie. . . no, a to jest absolutnie nie do przyj˛ecia, sami wie-cie, co to za typ, za knut ogłady, jak zobaczy talerz, to nie mo˙ze si˛e powstrzyma´c,

˙zeby nim w kogo´s nie cisn ˛a´c. Odbyli´smy narad˛e duchów. . . Gruby Mnich był za tym, ˙zeby da´c mu szans˛e. . . ale Krwawy Baron bardzo rozs ˛adnie, przynajmniej w mojej opinii, przes ˛adził spraw˛e.

Krwawy Baron był duchem Slytherinu, pos˛epnym, milcz ˛acym widmem po-chlapanym srebrnymi plamami krwi. On jeden w całym Hogwarcie był w stanie zapanowa´c nad Irytkiem.

— No tak, teraz rozumiem, dlaczego Irytek był taki wkurzony — rzekł Ron. — A co on zmalował w tej kuchni?

— Och, to, co zwykle — odpowiedział Prawie Bezgłowy Nick, wzruszaj ˛ac ra-mionami. — Spustoszenie. Porozrzucane garnki i dzbanki. Cała kuchnia w zupie.

Domowe skrzaty odchodz ˛ace od zmysłów ze strachu. . .

Brzd˛ek. To Hermiona przewróciła złoty puchar. Po stole popłyn ˛ał dyniowy sok, plami ˛ac na pomara´nczowo biały obrus, ale nie zwracała na to uwagi.

— To tutaj te˙z s ˛a domowe skrzaty? — zapytała, wytrzeszczaj ˛ac oczy na Pra-wie Bezgłowego Nicka. — Tutaj, w Hogwarcie?

— Oczywi´scie — odrzekł Nick, patrz ˛ac na ni ˛a ze zdumieniem. — Chyba naj-wi˛ecej w całej Wielkiej Brytanii, bior ˛ac pod uwag˛e jedno zabudowanie. Ponad setka.

— Nigdy ˙zadnego nie widziałam!

— Bo prawie nigdy nie opuszczaj ˛a kuchni w ci ˛agu dnia — powiedział Pra-wie Bezgłowy Nick. — Wychodz ˛a w nocy, ˙zeby troch˛e posprz ˛ata´c, dopilnowa´c kominków. . . Zreszt ˛a. . . nie powinni´scie ich widzie´c, prawda? Dobry domowy skrzat to taki, o którego istnieniu w ogóle si˛e nie wie.

Hermiona wpatrywała si˛e w niego, nadal wyra´znie wstrz ˛a´sni˛eta.

— Ale przecie˙z chyba dostaj ˛a jak ˛a´s zapłat˛e? Maj ˛a wakacje, prawda? I. . . i zwolnienia chorobowe, emerytury. . . wszystko?

Prawie Bezgłowy Nick zarechotał tak, ˙ze kryza mu si˛e zsun˛eła, a głowa odpa-dła, wisz ˛ac na skrawku widmowej skóry i mi˛e´snia.

— Zwolnienia chorobowe i emerytury! — zawołał, wpychaj ˛ac sobie z powro-tem głow˛e na ramiona i zabezpieczaj ˛ac j ˛a ponownie kryz ˛a. — Domowe skrzaty nie chc ˛a ˙zadnych zwolnie´n chorobowych ani emerytur!

Hermiona spojrzała na swoj ˛a prawie nie tkni˛et ˛a porcj˛e, odło˙zyła widelec i nó˙z i odsun˛eła talerz.

— Och, ’haj spo’ój ’Emiono — powiedział Ron, opryskuj ˛ac Harry’ego pud-dingiem. — Uuups. . . ple’paham, ’Arry. . . — Przełkn ˛ał wreszcie. — Nie zała-twisz im zwolnie´n chorobowych, głodz ˛ac si˛e na ´smier´c.

— Praca niewolnicza — powiedziała Hermiona, oddychaj ˛ac ci˛e˙zko przez nos. — Dzi˛eki temu mamy t˛e uczt˛e. Dzi˛eki pracy niewolniczej.

I nie zjadła ju˙z ani k˛esa.

Deszcz wci ˛a˙z b˛ebnił w wysokie, ciemne okna. Kolejny grzmot wstrz ˛asn ˛ał szybami, a burzliwe niebo rozbłysło, o´swietlaj ˛ac złote talerze, gdy znikły resztki pierwszego dania, a na stołach pojawiły si˛e desery.

— Hermiono, placek owocowy z syropem! — zawołał Ron, machaj ˛ac ku niej r˛ek ˛a, by poczuła zapach. — Ja ci˛e kr˛ec˛e, zobacz! Czekoladowy przekładaniec!

Ale Hermiona spojrzała na niego zupełnie tak, jak profesor McGonagall, wi˛ec dał jej spokój.

Kiedy uporano si˛e z deserami, i talerze, z których znikły ostatnie okruszki, za-błysły czystym złotem, ponownie powstał Albus Dumbledore. Wesoły gwar ucichł prawie natychmiast, słycha´c było tylko wycie wiatru i b˛ebnienie deszczu.

— Moi mili! — rzekł, u´smiechaj ˛ac si˛e promiennie. — Skoro ju˙z wszyscy naje-dli si˛e i napili — („Yhm”, mrukn˛eła Hermiona) — musz˛e jeszcze raz prosi´c was o uwag˛e. Pragn˛e wam przekaza´c par˛e informacji. Pan Filch, nasz wo´zny, prosił mnie, abym wam powiedział, ˙ze lista przedmiotów zakazanych w obr˛ebie szkoły została w tym roku poszerzona o wrzeszcz ˛ace jo-jo, z˛ebate frysbi i niechybiaj ˛ace bumerangi. Pełna lista zawiera chyba czterysta trzydzie´sci siedem przedmiotów i jest do wgl ˛adu w biurze pana Filcha, je´sli które´s z was zechciałoby do niej zaj-rze´c.

K ˛aciki ust zadrgały mu lekko.

— Jak zawsze — ci ˛agn ˛ał dalej — pragn ˛ałbym wam przypomnie´c, ˙ze ˙zaden ucze´n nie ma prawa wst˛epu do Zakazanego Lasu, a uczniowie pierwszej i drugiej klasy nie mog ˛a odwiedza´c Hogsmeade. Z najwy˙zsz ˛a przykro´sci ˛a musz˛e was te˙z poinformowa´c, ˙ze w tym roku nie b˛edzie mi˛edzydomowych rozgrywek o Puchar Quidditcha.

— Co? — wydyszał Harry.

Spojrzał na Freda i George’a, którzy grali z nim w reprezentacji Gryffindoru.

Poruszali ustami bezd´zwi˛ecznie, najwyra´zniej pozbawieni mowy.

— A nie b˛edzie ich — ci ˛agn ˛ał Dumbledore — z powodu pewnego wa˙znego wydarzenia, które b˛edzie trwało od pa´zdziernika przez cały rok szkolny, pochła-niaj ˛ac wi˛ekszo´s´c czasu i energii nauczycieli. Jestem jednak pewny, ˙ze nie b˛edzie-cie ˙załowa´c. Mam wielk ˛a przyjemno´s´c oznajmi´c wam, ˙ze w tym roku w Hogwar-cie. . .

Ale w tym momencie gruchn ˛ał grzmot, a drzwi Wielkiej Sali rozwarły si˛e z hukiem.

W drzwiach stał jaki´s m˛e˙zczyzna spowity w czarny płaszcz podró˙zny, wspie-raj ˛ac si˛e na długiej lasce. Wszystkie głowy zwróciły si˛e w stron˛e przybysza, nagle o´swietlonego zygzakiem błyskawicy, która rozdarła mroczne sklepienie. Odrzucił

W drzwiach stał jaki´s m˛e˙zczyzna spowity w czarny płaszcz podró˙zny, wspie-raj ˛ac si˛e na długiej lasce. Wszystkie głowy zwróciły si˛e w stron˛e przybysza, nagle o´swietlonego zygzakiem błyskawicy, która rozdarła mroczne sklepienie. Odrzucił