Dama pikowa
65 ciężkiej żałobie. M łody duchow ny odpra
wił mszę, a potem w ypow iedział m owę pogrzebową. W zruszającem i słow y sk re
ślił żyw ot pobożnej staruszki i tak z a kończył:
„Anioł śm ierci za sta ł ją czuw ającą i przygotow aną na przyjście zw iastuna lepszego ży w o ta . . . “
U roczystość dobiegała końca. Krew ni podeszli do trum ny, ab y po raz ostatni
kościoła Lizę Iw anów nę, k tóra także strac iła przytom ność. Ten w ypadek prze
rw ał na chwilę nabożeństw o i w yw ołał pow szechne w zburzenie — w krótce jed
nak w szy sc y opanow ali się i m sza do
biegła końca.
H errm ann spędził resztę dnia w pół przytom nym stanie. Na obiad udał się do podrzędnej restau racji i wypił tam, w b re w sw em u zw yczajow i, w iele wina,
&UUUUUU.
1
w ,
% /
w r /m
. . . mój as w ygrat — rzekł Herman.
pożegnać zm arłą, potem zbliżyli się zna
jomi, a w reszcie służba. W ów czas zdecy
dował się i H errm ann podejść do zw łok.
Z tw arzą śm iertelnie pobladłą w kroczył na stopnie katafalku, ale w chwili, gdy zgiął kolana, ab y uklęknąć, doznał w ra żenia, że zm arła m ruga chy trze okiem ku niemu. Rzucił się w ty l i runął ze
mdlony na ziemię. Podniesiono go po
śpiesznie a rów nocześnie w yniesiono z
Śląski k alen d arz ro b o tn iczy .
sądził bowiem, że w ten sposób uspokoi w zburzone n erw y. Ale wino nie oszoło
miło go, przeciw nie, podnieciło jeszcze w ięcej w yobraźnię. W ieczorem w rócił do domu, rzucił się w ubraniu na łóżko i zasnął natychm iast jak kamień.
G dy się obudził, b y ła już noc. P rze z okno w padał zim ny blask księżyca. Nie chciało mu się już spać, p izeto usiadł na łóżku i spojrzał na zegarek. T rz y na
trze-5
66
cią. P oczął m yśleć o pogrzebie hrabiny.
Nagle ktoś zajrzał z ulicy do pokoju przez okno i zaraz zniknął. H errm ann nie zw rócił uw agi na ten szczegół. Po chwili jednak posłyszał, że drzw i do przedpokoju otw ierają się. W pierw szej chwili sądził, że to ordynans pijany po w ra ca z nocnej hulanki, ale natychm iast poznał, że to są kroki nieznanego mit człow ieka; ktoś szedł w pantoflach, po
w łó cząc nogami. D rzw i od jego pokoju o tw a rły się i na progu stan ęła biało odziana postać niew ieścia. H errm ann w ziął ją za sw ą starą piastunkę i nie m ógł pojąć, dlaczego przychodzi do nie
go o tak późnej godzinie. Lecz nie! To nie by ła piastunka. Oficer z najw yższem przerażeniem poznał starą hrabinę. Z a
drżał i szeroko o tw artem i oczym a pa
trz y ł na zjawę.
„P rzychodzę w b re w mej woli, — rz e
kło widmo — w y ższa moc rozkazała mi spełnić tw ą wolę. Trójka, siódem ka i as postaw ione kolejno, w y g ry w ają niezaw o
dnie. M usisz je staw iać co dw adzieścia- cz te ry godzin każdą, a potem już nigdy w życiu g rać ci nie wolno. W ybaczam ci m oją śm ierć, pod w arunkiem , że po
ślubisz moją w ychow ankę Lizę iw anów - nę.“
P ow iedziąw szy to, zjaw a odw róciła się, poszła ku drzw iom tym sam ym po
suw istym , szłapiącym krokiem i zniknę
ła. H errm ann posłyszał stuk zam ykanych drzw i w chodow ych, a potem znów doj
rzał jakiś cień, przem ykający koło okna.
P rze z długi czas nie m ógł odzyskać spokoju. Następnie poszedł do sąsiednie
go pokoju, w którym spał ordynans, jak zw ykle doszczętnie pijany. Pobudził się go z trudem , chłopak jednak nie rozu
m iał o co chodzi, i by ł tylko naw pół przytom ny. D rzw i w chodow e b y ły do
brze zam knięte. H errm ann pow rócił do sw ego pokoju, zapalił św iecę i spisał całe zdarzenie.
VI.
W duszy H errm anna zaszła dziw na zmiana. Trójka, siódem ka i as zapano
w a ły nad w szystkiem w jego św iecie m yślow ym i z a ta rły naw et wspom nienie hrabiny. Trójka, siódem ka i as! Nie m ógł m yśleć, ani mówić o czerń innem. G dy spotykał m łodą, w ysm ukłą dziew czynę,
m yślał: jak piękna, zupełnie jak trójka kier. G dy go pytano o godzinę, odpow ia
dał: „Za pięć siódm a." W idok tęgiego m ężczyzny przyw odził mu asa na myśl.
Trójka, siódem ka i as p rześladow ały go w e śnie i p rz y b ie rały w ów czas najdzi
w aczniejsze formy. T rójka ro zkw itała na- k ształt najpiękniejszych orchidei, siódem ka p rz y b ie rała postać gotyckiego p o rty ku, as zam ieniał się w potw ornego pają
ka. M yśli k rą ż y ły tylko około jednego punktu: w jaki sposób zrealizow ać tajem nicę, tak drogo okupioną. Miał zam iar w ystąp ić z w ojska, pojechać zagranicę i tam w paryskich dom ach g ry popróbo
w ać szczęścia.
P rzy p a d ek przy szed ł mu z pomocą.
W M oskwie utw o rzy ło się kółko boga
tych graczy, którym patronow ał sław ny Czekaliński, spędzający całe życie przy zielonym stoliku. C złow iek ów istotnie w y g ra ł w k a rty m iljonowy m ajątek. W ie
loletnie dośw iadczenie zdobyło mu zaufa
nie to w arzy szy , a uprzejm ość, w esołość, oraz doskonała kuchnia życzliw ość sze
rokiego ogółu.
Ten C zekaliński p rz y b y ł na krótki czas do P etersb u rg a. C ała jeneusse doree skupiła się odrazu w jego domu. zanied
bując bale i flirty na rzecz gry. Naru- mow w prow adził do jego salonów sw e
go przyjaciela H errm anna
Obaj oficerow ie przeszli przez szereg pokojów prześlicznie urządzonych i peł
nych gości. P rz y stolikach siedzieli gene
rałow ie i tajni radcy, g rając w hista, a m łodzież rozw alała się na kanapach z faj
kam i w ustach. W głów nym salonie stał długi, w ąski stó ł a p rzy nim siedziało ze dw udziestu graczy, a m iędzy nimi go
spodarz, k tó ry trzy m a ł bank. B ył to 60- letni m ężczyzna, pow ażnej, miłej pow ierz
chow ności; jego siw e w ło sy tw o rzy ły dziw ny k o n trast z rum ianą tw arzą, o ja
snym , pogodnym w yrazie, lśniące oczy zd a w ały się uśm iechać nieustannie. Narn- m ow p rzed staw ił mu H errm anna. C zeka
liński uścisnął dłoń m łodzieńca, poprosił go, ab y nie za d aw a ł sobie żadnego p rz y musu i dalej rozd aw ał karty .
P a rtja trw a ła bardzo długo. Na stole leżało stale trzydzieści kart. Czekaliński po każdej rundzie zarząd zał m ałą prze
rw ę, b y goście mogli obm yślić sobie dal
szy ciąg gry. P rze z ten czas zapisyw ał
przegrane, w y g ład z ał k a rty pom ięte ner- wowemi rękam i i w ysłuchiw ał życzeń i uwag gości. W końcu partja dobiegła do końca. G ospodarz staso w ał k a rty i roz
począł now ą grę.
— C zy pan pozwoli postaw ić mi na jedną k a rtę ? — za p y ta ł H errm ann, w y ciągając rękę poza plecam i jakiegoś k o r
pulentnego jegomościa, siedzącego p rz y stole.
Czekaliński uśm iechnął się i skłonił zlekka na znak przyzw olenia. Narum ow pow inszow ał H errm annow i i ży czy ł mu powodzenia.
— Staw iam , — rzekł H errm ann i na
pisał staw kę kredą na stole obok leżącej przed nim k arty.
— Ile? — za p y ta ł gospodarz, m rużąc oczy —- niech pan daruje, ale nie w idzę stąd cyfry.
— C zterdzieścisiedem ty sięcy rubli — odparł H errm ann.
W szystkie głow y zw róciły się ku nie
mu i w szystkie źrenice spoczęły na nim ze zdumieniem.
— Z w arjow ał 11 — przem knęło przez myśl Narumowi.
— Niech pan pozw oli zrobić sobie m ałą uwagę — rzekł C zekaliński z niezm ąconą pogodą. S taw k a pańska jest bardzo w y soka. Dotąd nikt nie staw iał w yżej ponad dw ieściesiedem dziesiątpięć.
— W szy stk o jedno, — odparł H err
mann. — C zy pan przyjm uje moją staw - kę?
Czekaliński skłonił się w milczeniu.
— O jedno mi tylko chodzi, — odparł
— goście moi obdarzają mnie zupełnem zaufaniem, dlatego nie chcę ich ro zczaro
wać, w obec czego gram y zaw sze za go
tówkę. Naturalnie, nie w ątpię, że pańskie słowo w y starczy , ale trzy m am y się za
wsze przyjętej zasady. M oże pan w ięc zechce staw kę w y ło ży ć gotów ką.
H errm ann w y dobył z kieszeni grubą paczkę banknotów i podał ją Czekaliń- skiemu, k tó ry spraw dził p apiery i poło
żył je na karcie H erm anna. Po praw ej stronie leżała dziesiątka, po lew ej trójka.
— W ygrałem , — rzekł H errm ann, od
k ryw ając kartę.
Szm er przebiegł w śród graczy. C zeka
liński spow ażniał na chwilkę, ale w net uśm iechnął się pogodnie.
— C zy pan chce za raz odebrać w y g ra n ą? — spytał, zw racając się do H err- manna.
— T ak jest, proszę o nią.
Czekaliński w yjął z kieszeni banknoty i począł liczyć. H errm ann w ziął należną mu sumę i usunął się na bok. Narumow d rżał ze w zruszenia, m łody inżynier w y pił szklankę zimnej lem onjady, a potem poszedł do domu.
N astępnego w ieczora zjaw ił się znów w salonach Czekalińskiego. G ospodarz trzy m ał bank. H errm ann podszedł do sto
lika a g racze zrobili mu natychm iast miejsce. C zekaliński pow itał go uprzej
m ym ukłonem. H errm ann czekał póki nie zacznie się now a partja, a następnie po
staw ił na jedną k a rtę sw oje czterdzieści
siedem ty sięcy rubli i w czorajszą w y graną. Czekaliński w y ło ży ł k arty. Po praw ej leżał w alet, po lewej siódemka.
H errm ann pokazał k artę — b y ła to siódem ka. W y g ra ł pow tórnie. O krzyki zdum ienia pow itały ten dziw ny zbieg okoliczności. Czekaliński tym razem zm ieszał się widocznie. Następnie opano
w a ł się, w y jął z kieszeni dziew ięćdziesiąt cz te ry tysiące rubli i w rę czy ł je szczęśli
w em u graczow i. H errm ann p rzyjął je z zimną krw ią i opuścił salon gry.
N azajutrz w szy c scy oczekiw ali jego przyjścia w napięciu. G enerałow ie i ta j
ni ra d cy porzucili stoliki z w histem , by się p rzy jrzeć tej niesłychanej grze a m ło
dzieńcy zerw ali się z kanap co żyw o.
N aw et służba w ślizgnęła się do salonu.
W sz y scy goście zaniechali g ry i czekali niecierpliw ie na w ynik. H errm ann stał p rzy stole naprzeciw ko pobladłego, lecz w ciąż uśm iechniętego Czekalińskiego.
Obaj w zięli now ą talję kart. Czekaliński stasow ał — H errm ann w ziął jedną kartę i p okrył ją stosem zło ta i banknotów . Je
go staw k a w ynosiła stosześćdziesiątośin tysięcy. W salonie zapanow ało głębokie milczenie. G ra ta przypom inała pojedy
nek dw óch zapaśników .
Czekaliński ciągnął k a rty zlekka drżą- cemi rękam i.
P o praw ej stronie leżała dama, po le
w ej as.
— Mój as w ygrał, — rzekł H errm ann i o d k ry ł kartę.
— P ań sk a dam a p rz eg ra ła — odparł uprzejm ie Czekaliński.
63
Herrm ann zad rżał całem ciałem ; isto
tnie, dama pikow a leżała przed nim za
miast asa. Nie chciał uw ierzyć w łasnym o czom . . .
W tej samej chwili doznał w rażenia, że dama m ruga do niego okiem i śm ieje się szyderczo. D ojrzał dziw ne podobień
stw o . . .
—„ S tara jędza! — k rzyknął p rz era żo ny, zryw ając się z szeroko otw artem i oczami z krzesła.
Czekaliński zgarnął w y g ran e pieniądze, Herrm ann stał bez ruchu, p atrząc przed siebie osłupiałem! oczym a. G dy odszedł od stolika, w szczęła się ożyw iona ro z
mowa:
— Ależ ten człow iek g ra ł — mówili zebrani — w szy stk o staw iał na kartę.
Czekaliński stasow ał k a rty i g ra za
częła się na nowo.
* * *
H errm ann dostał pom ieszania zm ysłów . P rzew ieziono go do szpitala dla obłąka
nych do celi num er siedm nasty. Nie od
pow iadał na pytania, tylko bez przerw y p o w tarzał następuące słow a: „Trójka, siódem ka, as. Trójka, siódem ka, dam a!“
Liza Iw anów na w y szła zam ąż za m ło
dego, godnego m iłości człow ieka, urzęd
nika, posiadającego znaczne dochody, sy na ad m inistratora dóbr zm arłej hrabiny.
W ychow uje w sw ym domu pew ną ubogą krew ną.
Piontius
Jest rzeczą ciekaw ą, że w historji w ie
ków imię rzym skiego potentata, cezara Augusta, pod rządam i którego zm arł na krzyżu Zbawiciel św iata, w pam ięci po
koleń nie zapisało się sm utniej i srom o- tniej, niż miano P o n ta P iłata, nam iestnika jego, noszącego na czole stygm at grozy i hańby. Pochodzi to oczyw iście stąd, że śmierć C hrystusa, nowej e iy będącą za
czątkiem, nie splam iła k rw ią sw ą zb a
w ienną rąk im peratora rzym skiego, jeno zastępcy jego P ontjusa P ilatusa.
Jak dalece naw et nazw a tego k rw a w e go p rokuratora przeszła w k rąg podań i przysłów ludowych, św iadczy bodaj to jedno, że po dziś dzień m ówi się często o kimś, k tó ry trudzi się darem nie, iż
„ . . . biega od P o n ta do P iła ta . . . “ P o wiedzenie takie nie odpow iada praw dzie, albowiem brzm ieć ono w in n o : „O desłano go od P o n ta do Heroda, a odeń do P iła ta z pow rotem !“
Zrozumiałem jest jednakow oż, że o so bistość taka, k tó ra w C hrystusow ym p ro cesie tak w ybitną odegrała rolę, siłą tego epokow ego zdarzenia w yrzuconą została na plan pierw szy i zaw sze silnie p rz e
m aw iała do w yobraźni ludzi.
W edle badań źródłow ych, P iła t urodził się w Rzym ie. Ród swój w y w odził od
„gens P o n tia“ latyńskiej rodziny, szano
w anej i podów czas znanej w ielce, w
ży-Pilatus.
lach której k rą ży ć m iała kropla krw i samnickiej. Skoligacony z nobilą najprze
dniejszych rodów i protegow any przez notablów rodzinnego m iasta, z szybko
ścią nieladajaką przeszedł w szy stk ie sto pnie hierarchji urzędniczej. S tał się bo
w iem nam iestnikiem prowincji Judei i Sam arji, m ając zaledw ie 26 lat życia.
W obrębie działania jego leżało też kró?
lestw o Galilea z królem -m anekinem H e
rodem. P ań stew k o to, pozornie niezale
żne, w gruncie rzeczy lenniczo zw iązane było z potężnem im perjum rzym skiem .
Z licznych ustępów ksiąg biblijnych w ynika, że P ontius P ilatus dzierżył w sw ych rękach moc w yjątkow ą. B ył na
czelnym w odzem w ojsk rzym skich oraz najw yższym sędzią zarazem . R ezydow ał zw yczajnie w „C aesorea“ i czasow o od
w iedzał Jeruzalem , zw łaszcza w dniach onych, kiedy tysięczne zastępy pątników z całego św iata tło czy ły się do św iętego m iasta podczas św iąt wielkich. W ted y to ze zdw ojoną uw agą baczyć m iał na nie
spokojny żyw ioł izraelskiego narodu .. ■ W kapiącym od złota orszaku, złożo
nego z kw iecia w ybranego ry cerstw a, w jeżdżał w b ra m y Jerozolim y. M ieszkał w królew skim pałacu H erodow ym w po
bliżu św iątyni. „Domem Sądu“ nazw ano jego siedzibę.
N ieubłagana jego dłoń m usiała silnie
Ciężyć na karkach izraelskiego ludka, buntującego się i ciągle opornego. Nie zabrakło P iłatow i energji i nie k ry ł też sw ych uczuć zaw istnych w obec „w y b ra
nego ludu“, p rzy każdej sposobności w y kazyw ał i podkreślał sw oją odrazę do szczepu semickiego. Ściągnął przeto na się gniew, a imię jego było postrachem w całej Judei. (C esarz August, jak i jego nam iestnik Pontius P ilatus byli poganami.)
K ronikarz ów czesny Josephus charak teryzuje P iłata, jako bezw zględnego sa trapę, do okrucieństw a zdolnego, bez su
mienia i ludzkiej litości. Znam iennym r y sem duszy krw iożerczej tego p atrycjusza była nieubłagana srogość, a przed ew szy - stkiem absolutna omal bezw zględność.
Upór jego był przysłow iow y. Pomim o wielkich studzien w sam em mieście, w y budow ać kazał wodociągi w około Jero zolimy. Ze skarbca św iątyni zab rał klej
noty i d ary ofiarne, spieniężył je i budo
w ał akw aduty, ażeby w lazie oblężenia m iasta, zam kniętym m ieszkańcom nie za
brakło Wody. W iadom o dalej, że raz w czasie nabożeństw a rozkazał spitem u żoł- nierstw u g arstk ę zbuntow anych Galilej
czyków w pięń w yciąć. W zburzenie do
szło do szczytu, kiedy obok religijnych św iętości umieścić kazał em blem aty z wizerunkiem C e z a r a . . .
Gdy raz grom adzie S am ary tó w kazał ściąć głow y bez powodu, podczas o brzę
du na św iętej górze Garizim, skarcił go za to nam iestnik syryjski Vitellus i ode
słał do Rzym u przed tron im p e ra to ra . . . Z opow iadania biblijnego w ynika, że Pontius P ilatus posiadał pew ne słabe strony, z k tórych k o rz y sta ć umieli sp ry