Rasy i odmiany pszczoły miodonośni
Legendy 1 podania litewskie
K ażdy naród m a sw oje podania i legen
dy. Podania i legendy tw orzą się na pod
staw ie zdarzeń praw dziw ych, albo na podstaw ie powieści, lub też są legendy zupełnie zm yślone, k tóre tw o rz y ły się przez kilka w ieków , zanim n ab rały formę legendy historycznej, w yglądającej jako praw dziw e zdarzenie historyczne.
Legendy i podania są w ierną w y o b ra ź nią, k tó ra nam odzw ierciadla dokładnie obyczaje, ch arak ter i całe spółżycie da
nego narodu.
Poniżej podajem y kilka legend narodu litew skiego z czasów , kiedy Litw ini byli jeszcze poganami, a K rzyżacy w imię C h rystusa szerzyli w śród nich mieczem i pożogą zasad y m iłości i w ia ry chrze
ścijańskiej.
W a jd e w u fis . (Książę litewski.)
Dzień jesienny, pochm urny i kapryśny.
P o niebie mkną ogrom ne p ła ty chm ur porw anych, to znów zabłyśnie k aw ałek czystego błękitu, i słońce rzuci pęk ja
snych promieni.
P rze d nam i puszcza odw ieczna, p ra stara, ciemna, szum iąca w ichrem . O lbrzy
mie dęby, buki królują tutaj niepodziel
nie, posępne św ierki ro zrastają się sze
roko, w ysm ukłe jodły strzelają ku górze, jak w ieżyce kościołów .
A w dole tra w y olbrzym ie, paprocie, głóg, ciernie i jałow iec, w ysokie kopce m row isk oraz kłody próchniejące d rzew um arłych.
Św iegot p tactw a już umilkł, tylko k ra kanie w ro n y rozlega się niekiedy jak zła w ró ż b a; rude w iew iórki skaczą po g ałę
ziach; po mchu puszystym ślizgają się w ysm ukłe w ę że; a w icher huczy jakąś pieśń potężną, groźną, surow ą, jak zapo
w iedź zimy.
To znow u milknie w szy stk o — cisza, jasne słońce.
P o ścieżkach puszczy pom iędzy drze
wam i przesuw ają się grom adki ludzi, odzianych w kożuchy, płócienne szaty, albo w sk ó ry zw ierząt. D ążą poważnie, bez gw aru i krzyku, ze spokojem na tw a rzach ogorzałych, zbrojni w łuk, m aczu
gi, chociaż nie śpieszą do boju.
Na Rom nowe dziś dążą, do starej św ią
tyni, pierw szej św iątyni w Litwie, tu na pruskiej ziemi.
Na polanie ją w idać u św iętego dębu, co niby ojciec puszczy rozłożył ramiona i błogosław i now ym pokoleniom, i opie
ką otacza w szystko, co tu żyje, i poi rosą św iętą ze sw ych liści.
A głow ę jego w ieńczy olbrzym ia je
mioła, k tórą P ram zim as, odw ieczny pan nieba, zaw iesił na znak w ładzy.
Ś w iątynia z bierw ion zbudow ana w iel
kich, sosnow ych kłód, m odrzew ia, k tó re
go nie toczy robactw o. Niew ysoka, nie
zb y t obszerna, w ygląda jednak poważnie, jak starzec, k tó ry zasiadł na sąd y w śród dzieci.
Nic dziwnego, że Litw in z trw ogą i po
szanow aniem spoziera na ten przybytek sw ych bogów — nie m iał dotąd innego, a tu zgrom adzono najstarsze bóstw a, w y ciosane z drzew a lub w y k u te z kamienia.
Stoją jedne pod dębem, inne w e w nętrzu św iątyni, gdzie płonie w ieczny ogień, strzeżony pilnie przez kapłanki.
Lecz oprócz św iętego dębu i św iątyni coś więcej dziś oglądać m ożna na pola
nie: stos w ielki i potężny, olbrzym i s|os z d rzew suchych i sm olnych gałęzi, stos, na którym Litwini palą ciała zm arłych.
Któż dzisiaj na nim spłonie tutaj, przed św iątynią?
D ziw i niepokój ogarnia L itw inów : ich wódz, ich ojciec, ich książę — w szak żyje?!
Ach, żyje W ajdew utis, stoi pod św ię
tym dębem, obok Kriwe Kriwejte, brata i arcykapłana, z którym pospołu tyle dzieł sław nych dokonał.
— Niech żyje W ajdew utis! — zagrzm iał okrzyk grom ki z ty siąca wdzięcznych piersi, k tóre na w idok księcia odetchnęły radośnie i spokojnie.
S ta rze c on, białe w ło sy spadają mu z czoła, biała broda piersi osłania, na czer- stw em licu i zm arszczki i blizny, lecz ręka krzepka jeszcze, i w ró g go się lęka.
Jakże się lękać nie ma pokonany? Jak
że się lękać nie m a niezw yciężonego?
Jakże się lękać nie m a bohatera, na któ
rego bogowie zlali swoje błogosław ień
stw o ?
99
Póki on żyje, lud żyje spokojny; w szak on uwolnił kraj swój od daniny, strasznej daniny, k tórą z w łasnych dzieci płaciła L itw a groźnym sąsiadom z południa. On to uczynił, — on pokonał w roga.
— Niech żyje W ajdew utis! — zagrzm ia
ło pow tórnie. — Niech żyje w setne lata, w nieskończoność, niech jego ram ię nie traci sw ej m ocy, niech zaw sze w łada, jak ojciec i w ódz!
K riw e-K riw ejte nakazał m ilczenie: za
czął się obrzęd św ięty, pieśni, ofiary — i w ró żb y :
„W róg południow y nigdy nie odzyska raz straconej daniny z krw i litew skiej.“
„Lecz w ró g północny groźny. — W róg północny złam any, odrodzi się znowu, — i zgniecony, znow u odżyje. W róg pół
nocny otw iera w iecznie głodną paszczę i w iele krw i jej trzeba.“
„A co będzie? — Dym ciem ny, krew , płomienie — nie w idać słońca i błękitu:
bogow ie tają p rzyszłość.“
Lud słuchał oniem iały i strw ożony.
W ięc w ró g północny, którego tak dziel
nie odpierał W ajdew utis, odżyje n a no
w o?
A któż w te d y bronić ich będzie?
W tem W ajdew utis skinął, że chce m ó
wić. U ciszyło się w szystko.
— Kto w as bronił, o bracia, i osłaniał?
Kto w y rw a ł w as z pazurów groźnego sąsiada? Kto w lał siłę w w asze piersi i ram iona? Kto mię przysłał, abym w as powiódł do boju? Kto zw ycięstw o wam dał? — Kto m oże dać w p rzyszłości?
— Bogowie! — Bogowie panem są naszego losu, w ich ręku nasza zguba albo życie, — w ich ręku p rzyszłość nasza.
— Tak, dopóki bogow ie nie od,wrócą od nas błogosław ieństw a swego, niema dla nas trw ogi, — bo któż oprze się bo
gom ?
Do bogów w ięc podnieśm y oczy i se r
ca nasze, w ich m ocy w szystko, im nie
śm y ofiary, a nie odw rócą się od ludu swego.
— A cóż im dać m ożem y?
— Słuchajcie, bracia! W ola bogów zło
ży ła w mojej piersi silę, k tórą w as osła
niałem długie lata. — Tę siłę bogom od
dam dobrowolnie. — W ola bogów dała mi czerstw ość i życie, — prag n ę te św ię
te d ary złożyć im w ofierze. Nic nie mam więcej, cobym m ógł im oddać.
A oto b ra t mój, którem u bogow ie dali życie i m ądrość. — I on pragnie te dary złożyć im w ofierze za p rzyszłość ludu swego.
Przyjm ijcie je, bogowie nieśm iertelni!
Na polanie zapanow ała głucha cisza;
jeszcze nie rozum iano słów w odza.
L ecz oto b racia biorą się za ręce i zgo
dnie postępują w stronę stosu. Chór ka
płanów zaczyna pieśni obrzędow e, — na stosie rum ak zarżał. — W ięc to p ra w d a?
Tak, — oto w chodzą po stopniach spo
kojnie, jak g d yby w stępow ali do m ie
szkania bogów. Kapłani niosą już ogień św ięcony, płaczki z a w y ły głośno, i jęk przeleciał po całej polanie:
— W ajdew utis! W ajdew utis! — za- szlochały tłum y.
A b racia stali już na szczycie stosu:
w białych szatach, z długiem! białem i brodam i, w zielonych w ieńcach, z uśm ie
chem na tw a rz y i wielkim blaskiem w oku.
— Za p rzyszłość L itw y przyjmijcie, bogowie, życie nasze w ofierze! — za
w ołali społem, w znosząc ręce ku niebu.
Podłożono ogień.
Na polanie panow ała niem a cisza; bo
gom nie m ożna żałow ać ofiary.
Tylko w icher dął silnie, szam otał pło
mieniem, szarp ał dym czarny i rozm iatał isk ry ; — to znów z potężną siłą w zbijał słup ognia ku górze.
Aż ucichł śpiew kapłanów i lam enty płaczek, na m iejscu stosu żar błyska w popiele, a duchy w ielkich m ężów uleciały w tajem niczą krainę wieczności.
* *
*
C zy W ajdew utis istniał, nie w iem y na- pew no; prześliczne to podanie nie jest jednakże niepraw dopodobnem . Ś w iątynia Rom nowe b y ła rzeczyw iście najstarszą na Litw ie i aż do przyjęcia chrześcijań
stw a najw iększe m iała znaczenie i sław ę.
W ró g p ó łn o c n y . (Tak nazyw ano K rzyżaków .) Nie pom ogło m ęstw o, ani k rw aw e w al
ki, nie pom ógł chrzest, p rz y ję ty z ręki zdradzieckiej K rzyżaka, bo K rzyżak bu
dził tylko w s trę t do krzyża.
Z resztą K rzyżacy nie pragnęli wcale,
i
100
by L itw a się ochrzciła, — o cóżby z nią w alczyli?
Zrozum iał to książę litew ski Gedymin:
w szakże oni sam i palili kościoły, przez chrześcijan w kraju litew skim w zniesione;
naw róconych m ieszkańców m ordow ali, a m isjonirzy nie dopuszczali do pogan. To też w y sła ł nakoniec poselstw o do R z y mu, prosząc papieża o księży p raw d zi
w y c h i opiekę przed K rzyżakam i.
Naturalnie, K rzyżacy umieli się u sp ra
w iedliw ić: przedstaw ili poselstw o księcia jako podstęp chytrego poganina, a siebie jako niewinne ofiary o szczerstw a.
I w szy stk o zostało po daw nem u: pod
bój L itw y trw a ł dalej.
Co roku z w iosną na zasiane pola spa
dały jak szarańcza k rzyżackie zastępy, niosąc śm ierć i zniszczenie: pracę rolnika dep tały kopyta, łuny pożarów św ieciły w śró d dymu, a k ędy przeszedł biały płaszcz k rzyżem znaczony, p o zostaw ały trupy, popioły i zgliszcza.
Zdobytą ziemię bierze K rzyżak w po
siadanie; jest jego, któż ją w y d rz e z rąk żelaznych? Je st je g o ! — oto na znak swojej w ład z y na nowej granicy staw ia k rz y ż w ysoki.
O, przed tym znakiem drżał m ieszka
niec w ioski!
Kiedy zdaleka ujrzał blask pożaru, opu
szczał chatę, zabierał rodzinę i spieszył skryć się dalej, w głębi borów , lub w najbliższej w arow ni.
W obronnych m iejscach książęta w zno
sili w arow nie, ubezpieczali je m ężną za
łogą, a pow ierzali najdzielniejszym ze sw ych w odzów .
Takim obrońcą, którego pam ięć nie
śm iertelną została w pieśniach ludu li
tew skiego, by ł w aleczny M argier.
Na brzegu Niemna sta ła tw ierdza P u l
len. W zniesiona na pagórku, z fosą do
okoła, z m ostem zw odzonym — m u ry z kam ienia i dębów potężnych, m ocne i trw ałe, — nie lęka się w roga. Nie lęka się, bo nad nią czuw a w ódz niezw ycię
żony, obrońca kochający kraj, lud swój i bogów, m ężny M argier. I św ięty ogień płonie tu bezpiecznie pod opieką starej kapłanki, co bogom ślubow ała ż y c ie ; pod opieką odw ażnych_ w ojow ników , goto
w ych um rzeć w oßronie sw ej ziemi.
Tutaj podczas napadu chroni się lud okoliczny, tutaj nie zna, co trw oga, bo
M argier poprzysiągł, iż dopóki on żyje, stopa krzy żack a w tw ierd z y nie posta
nie.
A M argier niezw yciężony, — m ałoż to ra zy pokonał w ro g a ? Niemiec wie, że Pullen nigdy nie zdobędzie.
I znow u płyną krzyżackie zastępy, gro
źne i nieskończone. Jak okiem sięgnąć, bieleją na polach nam ioty, jaśnieją białe płaszcze z czarnem i krzyżam i, świecą złociste krzyże u chorągw i, — i w bla
sku słońca i w pom roku nocy słychać pieśni, okrzyki, rżenie koni, św ist strzał i szczęk oręża.
Z aw rzała w alk a zacięta i straszna.
Na m urach tw ierdzy Litw ini od świtu spychają w roga siłą nagich ramion, rzu
cają zgó ry kłody i kamienie, leją gorącą wodę, sypią strz a ły i pociski. N ieprzy
jaciel uderza w m ury taranam i, zasypał fosę, na drew niane ściany m iota głównie płonące, drze się na w ały, chm ury strzał padają na m ężnych obrońców . O krzyk w ściekłości głuszy szczęk oręża, jęki ko
nania i w ycia okropne, chrzęst zbroi, łos
k o t w alących się głazów , uderzenia ta ranów i głosy kom endy — w szy stk o to tw o rz y jeden strasz n y chaos — krw aw e piekło na ziemi.
A kiedy noc zapadnie, M argier oblicza sw e siły, opłakuje poległych. W ielu zgi
nęło Niemców, ale tam nie znać u b y tk u ; nieprzebrane zdają się ich zastępy.
W ięc pożegnaw szy um arłych w spom nieniem, w z y w a żyw y ch do nowej pracy:
trzeb a napraw ić m ury, w zm ocnić słabe miejsca, zapełnić kam ieniam i w yłom y i szczerby.
Ci pracują p rzy w ałach, tam ci opatrują rannych. Na pogrzebow ym stosie, który nie w ygasa, kapłanka pali ciała wojowni
ków. K obiety pieją pieśni pogrzebow e, a sta rc y modlą się z w ia r ą : oni widzieli cuda w długiem ż y c iu ; — a tam garstka znużonych spoczyw a w śnie ciężkim, by nabrać siły do jutrzejszych trudów .
Codzień jednakże ub y w a obrońców, a szeregi krzyżackie zaw sze ochocze do boju: tam w ojow nicy m ogą się zmieniać, w ypocząć. C oraz nowi uderzają z zacię
tością, coraz to potężniej w alą w mur ochronny, w dziesięciu m iejscach już wy
buchnął ogień, płonie w arow nia, pożar sze rzy się gw ałtow nie — niema ratunku, zabrakło obrońców !
101