• Nie Znaleziono Wyników

podania litewskie

W dokumencie Śląski Kalendarz Robotniczy na Rok 1936 (Stron 100-103)

Rasy i odmiany pszczoły miodonośni

Legendy 1 podania litewskie

K ażdy naród m a sw oje podania i legen­

dy. Podania i legendy tw orzą się na pod­

staw ie zdarzeń praw dziw ych, albo na podstaw ie powieści, lub też są legendy zupełnie zm yślone, k tóre tw o rz y ły się przez kilka w ieków , zanim n ab rały formę legendy historycznej, w yglądającej jako praw dziw e zdarzenie historyczne.

Legendy i podania są w ierną w y o b ra ź ­ nią, k tó ra nam odzw ierciadla dokładnie obyczaje, ch arak ter i całe spółżycie da­

nego narodu.

Poniżej podajem y kilka legend narodu litew skiego z czasów , kiedy Litw ini byli jeszcze poganami, a K rzyżacy w imię C h rystusa szerzyli w śród nich mieczem i pożogą zasad y m iłości i w ia ry chrze­

ścijańskiej.

W a jd e w u fis . (Książę litewski.)

Dzień jesienny, pochm urny i kapryśny.

P o niebie mkną ogrom ne p ła ty chm ur porw anych, to znów zabłyśnie k aw ałek czystego błękitu, i słońce rzuci pęk ja­

snych promieni.

P rze d nam i puszcza odw ieczna, p ra ­ stara, ciemna, szum iąca w ichrem . O lbrzy­

mie dęby, buki królują tutaj niepodziel­

nie, posępne św ierki ro zrastają się sze­

roko, w ysm ukłe jodły strzelają ku górze, jak w ieżyce kościołów .

A w dole tra w y olbrzym ie, paprocie, głóg, ciernie i jałow iec, w ysokie kopce m row isk oraz kłody próchniejące d rzew um arłych.

Św iegot p tactw a już umilkł, tylko k ra ­ kanie w ro n y rozlega się niekiedy jak zła w ró ż b a; rude w iew iórki skaczą po g ałę­

ziach; po mchu puszystym ślizgają się w ysm ukłe w ę że; a w icher huczy jakąś pieśń potężną, groźną, surow ą, jak zapo­

w iedź zimy.

To znow u milknie w szy stk o — cisza, jasne słońce.

P o ścieżkach puszczy pom iędzy drze­

wam i przesuw ają się grom adki ludzi, odzianych w kożuchy, płócienne szaty, albo w sk ó ry zw ierząt. D ążą poważnie, bez gw aru i krzyku, ze spokojem na tw a ­ rzach ogorzałych, zbrojni w łuk, m aczu­

gi, chociaż nie śpieszą do boju.

Na Rom nowe dziś dążą, do starej św ią­

tyni, pierw szej św iątyni w Litwie, tu na pruskiej ziemi.

Na polanie ją w idać u św iętego dębu, co niby ojciec puszczy rozłożył ramiona i błogosław i now ym pokoleniom, i opie­

ką otacza w szystko, co tu żyje, i poi rosą św iętą ze sw ych liści.

A głow ę jego w ieńczy olbrzym ia je­

mioła, k tórą P ram zim as, odw ieczny pan nieba, zaw iesił na znak w ładzy.

Ś w iątynia z bierw ion zbudow ana w iel­

kich, sosnow ych kłód, m odrzew ia, k tó re­

go nie toczy robactw o. Niew ysoka, nie­

zb y t obszerna, w ygląda jednak poważnie, jak starzec, k tó ry zasiadł na sąd y w śród dzieci.

Nic dziwnego, że Litw in z trw ogą i po­

szanow aniem spoziera na ten przybytek sw ych bogów — nie m iał dotąd innego, a tu zgrom adzono najstarsze bóstw a, w y ­ ciosane z drzew a lub w y k u te z kamienia.

Stoją jedne pod dębem, inne w e w nętrzu św iątyni, gdzie płonie w ieczny ogień, strzeżony pilnie przez kapłanki.

Lecz oprócz św iętego dębu i św iątyni coś więcej dziś oglądać m ożna na pola­

nie: stos w ielki i potężny, olbrzym i s|os z d rzew suchych i sm olnych gałęzi, stos, na którym Litwini palą ciała zm arłych.

Któż dzisiaj na nim spłonie tutaj, przed św iątynią?

D ziw i niepokój ogarnia L itw inów : ich wódz, ich ojciec, ich książę — w szak żyje?!

Ach, żyje W ajdew utis, stoi pod św ię­

tym dębem, obok Kriwe Kriwejte, brata i arcykapłana, z którym pospołu tyle dzieł sław nych dokonał.

— Niech żyje W ajdew utis! — zagrzm iał okrzyk grom ki z ty siąca wdzięcznych piersi, k tóre na w idok księcia odetchnęły radośnie i spokojnie.

S ta rze c on, białe w ło sy spadają mu z czoła, biała broda piersi osłania, na czer- stw em licu i zm arszczki i blizny, lecz ręka krzepka jeszcze, i w ró g go się lęka.

Jakże się lękać nie ma pokonany? Jak­

że się lękać nie m a niezw yciężonego?

Jakże się lękać nie m a bohatera, na któ­

rego bogowie zlali swoje błogosław ień­

stw o ?

99

Póki on żyje, lud żyje spokojny; w szak on uwolnił kraj swój od daniny, strasznej daniny, k tórą z w łasnych dzieci płaciła L itw a groźnym sąsiadom z południa. On to uczynił, — on pokonał w roga.

— Niech żyje W ajdew utis! — zagrzm ia­

ło pow tórnie. — Niech żyje w setne lata, w nieskończoność, niech jego ram ię nie traci sw ej m ocy, niech zaw sze w łada, jak ojciec i w ódz!

K riw e-K riw ejte nakazał m ilczenie: za­

czął się obrzęd św ięty, pieśni, ofiary — i w ró żb y :

„W róg południow y nigdy nie odzyska raz straconej daniny z krw i litew skiej.“

„Lecz w ró g północny groźny. — W róg północny złam any, odrodzi się znowu, — i zgniecony, znow u odżyje. W róg pół­

nocny otw iera w iecznie głodną paszczę i w iele krw i jej trzeba.“

„A co będzie? — Dym ciem ny, krew , płomienie — nie w idać słońca i błękitu:

bogow ie tają p rzyszłość.“

Lud słuchał oniem iały i strw ożony.

W ięc w ró g północny, którego tak dziel­

nie odpierał W ajdew utis, odżyje n a no­

w o?

A któż w te d y bronić ich będzie?

W tem W ajdew utis skinął, że chce m ó­

wić. U ciszyło się w szystko.

— Kto w as bronił, o bracia, i osłaniał?

Kto w y rw a ł w as z pazurów groźnego sąsiada? Kto w lał siłę w w asze piersi i ram iona? Kto mię przysłał, abym w as powiódł do boju? Kto zw ycięstw o wam dał? — Kto m oże dać w p rzyszłości?

— Bogowie! — Bogowie panem są naszego losu, w ich ręku nasza zguba albo życie, — w ich ręku p rzyszłość nasza.

— Tak, dopóki bogow ie nie od,wrócą od nas błogosław ieństw a swego, niema dla nas trw ogi, — bo któż oprze się bo­

gom ?

Do bogów w ięc podnieśm y oczy i se r­

ca nasze, w ich m ocy w szystko, im nie­

śm y ofiary, a nie odw rócą się od ludu swego.

— A cóż im dać m ożem y?

— Słuchajcie, bracia! W ola bogów zło­

ży ła w mojej piersi silę, k tórą w as osła­

niałem długie lata. — Tę siłę bogom od­

dam dobrowolnie. — W ola bogów dała mi czerstw ość i życie, — prag n ę te św ię­

te d ary złożyć im w ofierze. Nic nie mam więcej, cobym m ógł im oddać.

A oto b ra t mój, którem u bogow ie dali życie i m ądrość. — I on pragnie te dary złożyć im w ofierze za p rzyszłość ludu swego.

Przyjm ijcie je, bogowie nieśm iertelni!

Na polanie zapanow ała głucha cisza;

jeszcze nie rozum iano słów w odza.

L ecz oto b racia biorą się za ręce i zgo­

dnie postępują w stronę stosu. Chór ka­

płanów zaczyna pieśni obrzędow e, — na stosie rum ak zarżał. — W ięc to p ra w d a?

Tak, — oto w chodzą po stopniach spo­

kojnie, jak g d yby w stępow ali do m ie­

szkania bogów. Kapłani niosą już ogień św ięcony, płaczki z a w y ły głośno, i jęk przeleciał po całej polanie:

— W ajdew utis! W ajdew utis! — za- szlochały tłum y.

A b racia stali już na szczycie stosu:

w białych szatach, z długiem! białem i brodam i, w zielonych w ieńcach, z uśm ie­

chem na tw a rz y i wielkim blaskiem w oku.

— Za p rzyszłość L itw y przyjmijcie, bogowie, życie nasze w ofierze! — za­

w ołali społem, w znosząc ręce ku niebu.

Podłożono ogień.

Na polanie panow ała niem a cisza; bo­

gom nie m ożna żałow ać ofiary.

Tylko w icher dął silnie, szam otał pło­

mieniem, szarp ał dym czarny i rozm iatał isk ry ; — to znów z potężną siłą w zbijał słup ognia ku górze.

Aż ucichł śpiew kapłanów i lam enty płaczek, na m iejscu stosu żar błyska w popiele, a duchy w ielkich m ężów uleciały w tajem niczą krainę wieczności.

* *

*

C zy W ajdew utis istniał, nie w iem y na- pew no; prześliczne to podanie nie jest jednakże niepraw dopodobnem . Ś w iątynia Rom nowe b y ła rzeczyw iście najstarszą na Litw ie i aż do przyjęcia chrześcijań­

stw a najw iększe m iała znaczenie i sław ę.

W ró g p ó łn o c n y . (Tak nazyw ano K rzyżaków .) Nie pom ogło m ęstw o, ani k rw aw e w al­

ki, nie pom ógł chrzest, p rz y ję ty z ręki zdradzieckiej K rzyżaka, bo K rzyżak bu­

dził tylko w s trę t do krzyża.

Z resztą K rzyżacy nie pragnęli wcale,

i

100

by L itw a się ochrzciła, — o cóżby z nią w alczyli?

Zrozum iał to książę litew ski Gedymin:

w szakże oni sam i palili kościoły, przez chrześcijan w kraju litew skim w zniesione;

naw róconych m ieszkańców m ordow ali, a m isjonirzy nie dopuszczali do pogan. To też w y sła ł nakoniec poselstw o do R z y ­ mu, prosząc papieża o księży p raw d zi­

w y c h i opiekę przed K rzyżakam i.

Naturalnie, K rzyżacy umieli się u sp ra­

w iedliw ić: przedstaw ili poselstw o księcia jako podstęp chytrego poganina, a siebie jako niewinne ofiary o szczerstw a.

I w szy stk o zostało po daw nem u: pod­

bój L itw y trw a ł dalej.

Co roku z w iosną na zasiane pola spa­

dały jak szarańcza k rzyżackie zastępy, niosąc śm ierć i zniszczenie: pracę rolnika dep tały kopyta, łuny pożarów św ieciły w śró d dymu, a k ędy przeszedł biały płaszcz k rzyżem znaczony, p o zostaw ały trupy, popioły i zgliszcza.

Zdobytą ziemię bierze K rzyżak w po­

siadanie; jest jego, któż ją w y d rz e z rąk żelaznych? Je st je g o ! — oto na znak swojej w ład z y na nowej granicy staw ia k rz y ż w ysoki.

O, przed tym znakiem drżał m ieszka­

niec w ioski!

Kiedy zdaleka ujrzał blask pożaru, opu­

szczał chatę, zabierał rodzinę i spieszył skryć się dalej, w głębi borów , lub w najbliższej w arow ni.

W obronnych m iejscach książęta w zno­

sili w arow nie, ubezpieczali je m ężną za­

łogą, a pow ierzali najdzielniejszym ze sw ych w odzów .

Takim obrońcą, którego pam ięć nie­

śm iertelną została w pieśniach ludu li­

tew skiego, by ł w aleczny M argier.

Na brzegu Niemna sta ła tw ierdza P u l­

len. W zniesiona na pagórku, z fosą do­

okoła, z m ostem zw odzonym — m u ry z kam ienia i dębów potężnych, m ocne i trw ałe, — nie lęka się w roga. Nie lęka się, bo nad nią czuw a w ódz niezw ycię­

żony, obrońca kochający kraj, lud swój i bogów, m ężny M argier. I św ięty ogień płonie tu bezpiecznie pod opieką starej kapłanki, co bogom ślubow ała ż y c ie ; pod opieką odw ażnych_ w ojow ników , goto­

w ych um rzeć w oßronie sw ej ziemi.

Tutaj podczas napadu chroni się lud okoliczny, tutaj nie zna, co trw oga, bo

M argier poprzysiągł, iż dopóki on żyje, stopa krzy żack a w tw ierd z y nie posta­

nie.

A M argier niezw yciężony, — m ałoż to ra zy pokonał w ro g a ? Niemiec wie, że Pullen nigdy nie zdobędzie.

I znow u płyną krzyżackie zastępy, gro­

źne i nieskończone. Jak okiem sięgnąć, bieleją na polach nam ioty, jaśnieją białe płaszcze z czarnem i krzyżam i, świecą złociste krzyże u chorągw i, — i w bla­

sku słońca i w pom roku nocy słychać pieśni, okrzyki, rżenie koni, św ist strzał i szczęk oręża.

Z aw rzała w alk a zacięta i straszna.

Na m urach tw ierdzy Litw ini od świtu spychają w roga siłą nagich ramion, rzu­

cają zgó ry kłody i kamienie, leją gorącą wodę, sypią strz a ły i pociski. N ieprzy­

jaciel uderza w m ury taranam i, zasypał fosę, na drew niane ściany m iota głównie płonące, drze się na w ały, chm ury strzał padają na m ężnych obrońców . O krzyk w ściekłości głuszy szczęk oręża, jęki ko­

nania i w ycia okropne, chrzęst zbroi, łos­

k o t w alących się głazów , uderzenia ta ­ ranów i głosy kom endy — w szy stk o to tw o rz y jeden strasz n y chaos — krw aw e piekło na ziemi.

A kiedy noc zapadnie, M argier oblicza sw e siły, opłakuje poległych. W ielu zgi­

nęło Niemców, ale tam nie znać u b y tk u ; nieprzebrane zdają się ich zastępy.

W ięc pożegnaw szy um arłych w spom ­ nieniem, w z y w a żyw y ch do nowej pracy:

trzeb a napraw ić m ury, w zm ocnić słabe miejsca, zapełnić kam ieniam i w yłom y i szczerby.

Ci pracują p rzy w ałach, tam ci opatrują rannych. Na pogrzebow ym stosie, który nie w ygasa, kapłanka pali ciała wojowni­

ków. K obiety pieją pieśni pogrzebow e, a sta rc y modlą się z w ia r ą : oni widzieli cuda w długiem ż y c iu ; — a tam garstka znużonych spoczyw a w śnie ciężkim, by nabrać siły do jutrzejszych trudów .

Codzień jednakże ub y w a obrońców, a szeregi krzyżackie zaw sze ochocze do boju: tam w ojow nicy m ogą się zmieniać, w ypocząć. C oraz nowi uderzają z zacię­

tością, coraz to potężniej w alą w mur ochronny, w dziesięciu m iejscach już wy­

buchnął ogień, płonie w arow nia, pożar sze rzy się gw ałtow nie — niema ratunku, zabrakło obrońców !

101

W dokumencie Śląski Kalendarz Robotniczy na Rok 1936 (Stron 100-103)