• Nie Znaleziono Wyników

Sen - tajemnica natury

Sen jest w arunkiem życia, w arunkiem naw et bardziej podstaw ow ym , niż poży­

wienie. Sen rozpow szechniony jest w ca­

łej naturze i nierozerw alnie zw iązany z życiem. Ale pomimo tej pow szechności snu, sen jest w łaściw ie do dziś dnia zagadką. Nie znam y jego istotnej p rz y ­ czyny.

Czem w łaściw ie jest sen? Jakie są je­

go cechy? Z daw ałoby się, że dostateczną odróżniającą cechą jest b rak ruchów oraz świadomości u osoby śpiącej. T ym cza­

sem wiadomo, że pod w pływ em pew nych bodźców, śpiący m oże w y konać szereg ruchów, np. przew rócić się na drugi bok, nakryć się, gdy mu jest zimno itp. P o ­ dobnie jest ze stanem św iadom ości, k tó ry też różni się- od omdlenia. Np. m łynarz, śpiący przy turkocie m łyna, budzi się, gdy m łyn przestanie iść, m atka budzi się, gdy dziecko zaczyna płakać, a pozatem prawie każdy, tylko w niejednakow ym stopniu, posiada zdolność „nastaw ienia się" na pew ną godzinę, o której trzeba wstać. Niemiecki badacz T rem m er w y li­

cza aż 7 cech zmienionego stanu św ia­

domości w czasie snu. W! każdym razie jedno trzeba stw ierdzić — sen nie jest biernym stanem organizmu.

Sen m ózgowy, zm ieniający stan św ia­

domości, najczęściej idzie w parze ze snem cielesnym. Sen cielesny, to zm iana funkcji naszego ustroju. Tem po oddycha­

nia zostaje zwolnione. M iękkie podnie­

bienie w iotczeje i poddaje się prądow i pow ietrza, pow stającem u p rzy oddechu — w yw ołuje to chrapanie. W ydzielanie ślu­

zu i łez zostaje ograniczone, błony śluzo­

w e w y sy ch ają i dlatego np. rano, budząc się, m am y zaschły język i kan ały noso­

w e. G ruczoły potne w ydzielają znacznie w ięcej potu. T em p eratu ra ciała w czasie snu nieznacznie się obniża.

Z drow y człow iek nie może bez snu w y ­ trzy m ać zaledw ie kilka dni, copraw da w stanach chorobow ych bezsenność trw a naw et kilka m iesięcy, ale jest to stan bardzo niebezpieczny i szybko w ynisz­

czający organizm . Ilość snu, jaka potrze­

bna jest człow iekowi, w ah a się zależnie od; w ieku i od indyw idualnych w łaściw o­

ści. S ą bow iem rodziny sypiające długo i rodziny sypiające krótko. Jednem u mo­

że w zupełności w y sta rc z y ć 7 godzin snu na dobę, a kto inny będzie potrzebow ał dziewięciu. Jeżeli mimo stałej, niewielkiej ilości snu, ktoś czuje się dobrze, jest w y ­ poczęty, zdrow o w ygląda, to znaczy, że pochodzi z rodziny m ało sypiającej i że dana ilość snu w zupełności mu w y s ta r­

cza. Jest bowiem zasad a — sen sprzyja rozw ijaniu się organizm u; kto źle, albo m ało śpi, źle w ygląda.

Zależność długości snu od, w ieku jest bardzo rozciągła, bo sięga od 24 godzin do 3—4 godzin na dobę. Noworodki po­

w inny spać, z krótkiem i przerw am i, w ła­

ściw ie 24 godziny, dzieci jednoroczne 18

godzin dziennie. Od 2—5 roku życia 14 godzin, od 5-—6 lat 12 godzin, od 7— 14 lat 10 godzin, od 15—50 lat 8 godzin, od 50—60 lat 5—6 godzin, po 60 latach 3—4 godziny snu na dobę byw ają często w y ­ starczające.

Sen składa się z kilku faz. P o okresie zasypiania następuje okres snu głębokie­

go, potem faza snu pow ierzchow nego i w reszcie okres przebudzenia się. W zw ią­

zku z tern w ystępują baid zo w yraźnie dw a ty p y snu. P ierw szy, typ, sen w ie­

czorny, charakteryzuje się bardzo szyb- kiem zasypianiem . Ju ż po godzinie osiąga maksimum głębokiego snu, po dwóch dal­

szych godzinach sen głęboki przechodzi w sen pow ierzchow ny, trw a ją cy do rana.

Człowiek, m ający sen typu porannego, w pada w sen głęboki dopiero po kilku godzinach i dlatego w najlepszym śnie znajduje się m iędzy godziną 7—9 rano, dlatego też budzi się bardzo trudno i w y ­ m aga sporo czasu na zupełne oprzytom ­ nienie. Gdy dziecko zasypia, ubierając się,

83 nie znaczy to jeszcze, że jest leniwe, jest to raczej znak, że ma poranny ty p snu.

Zaburznia snu najczęściej w ystępują pod postacią snu niedostatecznego, po­

w ierzchow nego —. śpiący budzi się za la­

da szelestem i z trudem zasypia. Jest to nieraz przestęp stw o lęku przed ciem no­

ścią, jaką straszono w dzieciństw ie. R za­

dziej zd arza się całkow ita bezsenność, jako następstw o nerw ow ości. Mówienie przez sen, gw ałtow ne ruchy, św iadczą, że już jest sen m ózgow y, a jeszcze o rga­

nizm nie zapadł w pełni w sen cielesny.

Do cięższych pow ikłań należy już luna- tyzm .

Najlepszym środkiem jest higjena za­

pobiegaw cza snu. Jak należy spać? Na­

leży sypiać regularnie, p rzyzw yczajać się do oznaczonych godzin udaw ania się na spoczynek i w staw ania, unikać przeg rza­

nego pokoju i przegrzanej pościeli. Kola­

cja najpóźniej o godzinie 8 wieczorem.

P rzy tem zaw sze pam iętajm y, że sen jest p odstaw ą zdrow ia i w ydajnej pracy.

F R A S Z K I 1 ŻA RT Y.

P rzebiegły.

Dwaj przyjaciele kupili na spółkę psa.

Jeden pow iada:

— A w ięc pies jest naszą w spólną w ła ­ snością, w ybierz sobie połowę.

— Jakto — połow ę?

— P ow iedz, czy w olisz przednią poło­

w ę z pyskiem , oczami, uszami, czy też tylną połow ę z ogonem.

— Jeśli ja m am w ybierać, to oczyw i­

ście w olę przednią.

— Dobrze, przednia część jest tw oja — ale m usisz teraz stara ć się o pożyw ienie dla twojej części. Moja nic nie je.

W oli zaczekać.

L e k a r z : Niech pan rzuci picie i p a­

lenie, to p rzedłuży pan sobie życ;e o ja­

kie dw adzieścia lat.

P a c j e n t : A czy to już nie zapóźno?

L e k a r z : Nigdy nie może być zapó­

źno.

P a c j e n t : No to ja jeszcze z dziesięć lat poczekam .

W sądzie.

S ę d z i a : C zy oskarżony m a obecnie rodzinę?

O s k a r ż o n y : Nie, panie sędzio, m ia­

łem tylko b rata, k tó ry um arł już 115 lat te m u . . .

S ę d z i a : P ro szę sobie nie kpić ze sądu!

O s k a r ż o n y : Ja zupełnie nie kpię, panie sędzio. Mój ojciec ożenił się poraź pierw szy, m ając lat 19 i m iał syna, który um arł za raz po urodzeniu. W 60 roku ży ­ cia ożenił się poraź w tó ry i w te d y ja się urodziłem , czyli że urodziłem się w 40 lat po przyjściu na św iat mojego brata.

Obecnie mam 75 lat. P rzecież to zupełne proste. Dziwi mnie tylko, że taki inteli­

g entny i rozum ny człow iek, jak pan sę­

dzia, nie może tego zrozumieć.

S zczodry.

Ż o n a : Daj mi, proszę, dziesięć dola­

rów . Idę się upiększyć.

M ą ż : T ak ? To m asz tu dw adzieścia dolarów .

84

Choroba.

Konowa nie m iała w iele szczęścia w życiu: jej m aż był to gałgan skończony.

— Pozw ól mi przynajm niej um rzeć w spokoju! — pow iedziała raz, będąc cięż­

ko chora. — W iesz dobrze, że lekarz powiedział, że pożyję najw yżej jeszcze jakieś cztery tygodnie.

— C ztery tygodnie, c z te ry tygodnie — ja znam takie gadanie — mówi Kon — a potem zaraz się robi z tego sześć.

W irytacji.

W restauracji siedziało tylko dwóch gości, a mimo to poszli poskarżyć się właścicielowi na b rak należytej obsługi.

Gospodarz ziry to w an y biegnie na salę i na cały głos w oła na kelnerów :

— Co u diabła, głupim dwom gościom nie możecie dać rady, a co będzie do­

piero, gdy sala będzie pełna?

„Niebezpieczna“.

Do lekarza późnym w ieczorem p rz y ­ biega pewien Icek i prosi go, ab y czem- prędzej p rzy b y ł do jego żony, k tó ra przez om yłkę napiła się petroleum i tera z umiera. L ekarz idzie natychm iast, a p rz y ­ byw szy do domu Icka, każe mu iść ze światłem. Ale Icek drżący ze strachu, wciska lichtarz ze św iecą lekarzow i i mówi:

— Panie doktorze, idź pan sam, bo ja sze boję.

— Czego? — p y ta się Icka zdziw iony lekarz.

— Ny, — odpow iada Icek — ona sze napiła petroleum, a jak sobie zbliżę do niej ze św iecą, to ona będzie eksplodo­

wała.

Niechcący zdradził tajemnicę.

Pew ien podróżny, ażeby się posilić, w stąpił do restauracji i zam ów ił pieczeń.

Po zabraniu się do jedzenia tej pieczeni, spostrzegł nagle kilka kotów , k tó re ob­

stąpiły podróżngo, spoglądając na zaja- daną przez podróżnego pieczeń. Ten ziry ­ tow any, rzecze:

— P an tyle kotów trzy m a w swojej restauracji, w szak one bardzo śm ierdzą.

— O nie, jak się je dobrze przypraw i, to w cale ich nie czuć.

Nauka nie idzie w las.

M atka do chłopca, k tó ry p rzyszedł ze szkoły do domu:

— Dlaczego nie pow iedziałeś mi, żeś był w czoraj w szkole u k aran y ?

— Bo tato mówił, że kobiety nie po­

w inny o w szystkiem w iedzieć.

Odważna.

W czoraj zak rad ł się do nas złodziej, zanim w róciłem do domu.

— C zy zabrał co?

Tyle nabrał, że odwieziono go do szpitala, bo żona m yślała, że to ja w ra ­ cam.

Nasze sługi.

— Te m ężczyny, to w szystkie razem diabła w arte.

— A to dlaczego?

— Bo widzisz, panno Franiu, mam te ­ raz aż trzech narzeczonych, a w szy scy są mi niewierni.

U dentysty.

— Nie mam pieniędzy, aby panu zapła­

cić za w y rw a n y ząb, ale może policzym y się w edług starego zakonu.

— Jak to ?

— Ano — ząb za ząb — siadaj pan i ja też panu zab w yrw ę.

Proboszcz i adw okat.

A dw okat chciał zażarto w ać sobie z pro­

boszcza i w am baras w prow adzić, więc za p y ta ł:

— Księże proboszczu, co w asza w ieleb- ność sądzi: g d y b y tak djabeł m iał proces z osobą duchowną, kto b y spraw ę w y g ra ł:

P roboszcz pom yślał na chwilkę, potem odrzekł:

— P ew nie djabeł, bo ten ma przecież w szystkich adw okatów po sw jej stronie.

List rezerwisty, któremu się śpieszy.

Ina moja! Nie mogę dłużej w ySniać i piszę ten list dó Ciebie. Zawiadam iam Cię, żem za o2gę o3mał + zasługi. 7 dni tem u leżałem , bo miałem w 5cie dziurę.

M yślałem , że um rę, ale pal 6, raz kozie śmierć. T eraz ledwo lOOję. C ałuję Cię 1.000X. Tw ój Zygm unt, 13 frajter, 14ej kompanji, 15 pułku, 16 stycznia 1917 roku.

Sól i cukier,

85

Sól i cukier są to dw a a rty k u ły spo­

żyw cze, które codziennie spotykam y, co­

dziennie spożyw am y, ale nikomu z nas na m yśl nie przyjdzie, byśm y się głębiej zastanow ili nad tem i dw om a tak w ażne- mi środkam i spożyw czem u M oże sobie niekiedy tak tylko m imochodem p rz y p o ­ minamy, że są to dw a a rty k u ły niezbę­

dnie potrzebne dla naszego organizmu, które w nim odgryw ają bardzo w ażną rolę. M ało kto zdaje sobie spraw ę z tego, że bez soli i cukru nie m oglibyśm y w o- góle egzystow ać, a przysłow ie pow iada, że sól jest nad złoto.

Jeżeli dzisiaj sól i cukier spożyw am y w tej postaci, jak one są i na jaką jeste­

śm y przyzw yczajeni, to m ało jest tych, któ rzy b y starali się zbadać, jak długo istnieje sól i cukier w ty ch postaciach, w jakicjh są dzisiaj.

Jest praw dą, że nie m ożem y dokładnie stw ierdzić, od którego czasu spożyw am y sól i cukier w tych postaciach, jak one są, lecz pew nem jest, że w daw nych cza­

sach nieznano tych dw u arty k u łó w spo­

żyw czych w ich obecnych postaciach.

Jeżeli daw niejsi ludzie nie znali soli i cukru w tych postaciach, jakże w ięc m o­

żem y tw ierdzić, że nasz organizm nie m o­

że bez nich eg zystow ać? O tóż — rzecz p rosta — w szelkie rośliny i ow oce już sam e w sobie zaw ierają te dw a artykuły, a w ięc człow iek daw ny, niem ający soli i cukru w tych postaciach, w jakich m y je znam y, spożyw ał je, czyli d ostarczał sw em u organizm ow i za pośrednictw em roślin i owoców.

P rzy jrz y jm y się cośkolw iek soli, a u w i­

dzim y zajm ującą historję tego m inerału.

W pierw szym rzędzie w skażem y tylko na sm ak soli, k tó ry człow iekow i stał się tak cennym, że sól sta ła się od n ajstar­

szych czasów przedm iotem handlu w y ­ miennego. P raw d a, że dopom ogła do tego także i w łasność soli, jako środek kon­

serw ujący, przedew szystkiem co się ty ­

czy m ięsa i ryb. D latego też od najdaw ­ niejszych czasów używ ano soli do celów przem ysłow ych. P rz e z coraz to w iększe zużyw nie soli sta ła się ona środkiem nie­

odzow nie potrzebnym , a to do tego sto ­ pnia, że w czasach staro ży tn y ch sta ła się sym bolem w zw yczajach ludowych.

S ta ro ży tn y grecki poeta H om er opo­

w iad a o „św iętej soli". Znowu u Rzymian sreb rn a solniczka b y ła św iętem dziedzic­

tw em po przodkach. Do w szystkich ofiar składanych bogom dodaw ano soli. U Ż y­

dów now orodki nacierano przed obrzeza­

niem solą, aby im sym bolicznie dodano w ięcej czystości. T akże u chrześcijan je­

szcze dziś dają now orodkow i p rzy chrzcie parę ziarnek soli. U staro ży tn y ch G reków spotykam y sól jako w y ra z przyjacielstw a, a Słow ianie jeszcze dzisiaj w itają gości chlebem i solą, k tórą na znak czci dla gościa podają w cennych naczyniach.

Sól obajw ia się także w miłości. Są oko­

lice, gdzie dwom zakochanym pow iadają

“solany,,, a kucharce, k tó ra przesoli po­

traw ę, pow iadają, że jest zakochana.

Że sól jest tak bardzo potrzebna czło­

w iekow i, z tego powodu sta ła się też dro­

gocenną. Sól b y ła dawniej uw ażana jako środek ożyw iający i uzm ysław iający. Już w biblji nazyw ano z tego pow odu uczo­

nych „solą ziemi". Zaś Andaluzowie nazy­

w ali m iłą dziew czynę w dosłow nym prze­

kładzie „słonką miłości".

W średniow ieczu uw ażano sól jako do­

b ry środek w w alce przeciw djabłu. Jeżeli ktoś um ierał, to brano garść soli i rzu­

cano w ogień, aby tym sposobem uchronić od djabła duszę, odłączającą się od ciała.

Jeszcze i dzisiaj gdzieniegdzie spotykam y zw yczaj, że panna m łoda w dzień ślubu musi mieć p rz y sobie kilka ziarnek soli, by w przyszłości b y ła chroniona od w sz y st­

kiego złego.

W przeciw staw ieniu do tego sól stała się także sym bolem w szelkiego zniszcze­

nia i niepłodności. Może tylko dlatego,

K a r o l H P r 7 k O p o leca się do w y k o n a n ia w sz e lk ic h prac malarz, pakostniu m alarskich i p o k o stn iczy ch w ed łu g naj-W K A R naj-W IN IE n o w sz y c h w z o r ó w .

86

że step y solne p rzedstaw iają o braz pu­

styni, na k tórych ustaje w szelka roślin­

ność. Już w „księdze sędziów “ pism a św iętego czytam y, że Abimelech kazał miasto Sichern zrów nać z ziemią a miej­

sce to posypać solą. To sam o uczynił F ry d e ry k R udobrody (B arbarossa) w r.

1162 w ulicach zniszczonego przez siebie Mediolanu.

Sól otrzym ujem y dzisiaj dwojakim spo­

sobem. P rze z w ygotow yw anie z w ody m orskiej i z ziemi, k tó rą w y d o b y w a się w kopalniach w ten sposób, jak węgiel.

Soli w arzonej z w ody m orskiej, z po­

w odu jej gorzkaw ego sm aku, u ży w a się więcej do celów przem ysłow ych, zaś soli w ydobyw anej z ziemi (tak zw anej soli kuchennej, poniew aż m am y jeszcze różne inne sole) do solenia potraw , czyli do jedzenia.

P o za w ydobyw aniem soli zapom ocą w arzenia i kopania, są także tak zw ane źródła słone, które dostarczają w ody sło­

nej, z której taksam o m ożna w y w a rz y ć sól kuchenną.

O pow iada się, że i n a Śląsku w O rło- wej B enedyktyni kopali sól w XIII stu­

leciu. Na pom ysł kopania soli n ap ro w a­

dziły ich źródła słone, jakie w y try sk i- w ały w okolicy O rłow ej. P oczątkow o w ydobyw ali muł, z którego w y g o to w y ­ wali sól, a później przyszli na pokłady soli. O pow iadaniu tem u brak w szelkich dokum entów, a kopalnie w ęgla w O rło­

wej, P orębie i Ł azach w p ro st tem u za­

przeczają. W kopalniach w ęgla p rzew ier­

cono ziemię z w ierzchu w zdłuż i w szerz, lecz nigdzie nie natrafiono na sól, ani też wogóle na jakąś kopalnię, a w iadom o, że sól nie znajduje się w pokładach m iędzy kamieniami, jak węgiel, lecz tw o rz y ona b ry ły w ielkości kilku kilom etrów . Że na Śląsku jest sól, św iadczą o tern źródła słone w P orębie koło O rłow ej, gdzie to już daw no tem u p rzyjeżdżała ludność z całej okolicy z m niejszem i lub w iększem i naczyniam i po słoną wodę. W ody tej używ ano do gotow ania i nie musiano kupow ać soli. Dalej: Solca w Karwinie jest tego najlepszym dowodem, że i tam musiano kiedyś w y d o b y w ać sól, ponie­

w a ż św iadczy o tern nietylko sarna na­

zw a m iejscowości, ale i kąpiel, w którym używ a się w ody słonej do kąpania w ce­

lach leczniczych, w ydobyw anej ze studni.

O prócz tego m am y jeszcze kąpiele słone w D arkow ie, gdzie także leczą się ludzie.

Nie jest to jednak sól taka, jaką w ydo­

b y w a się w kopalniach soli, lecz jest to w oda z dużą zaw artością soli i jodu i dla­

tego kąpiele te n azyw ają się kąpielami jodowemi.

Jeżeli poznanie soli datuje się jeszcze z czasów starożytnych, to data poznania cukru jest o wiele m łodsza.

S ta rz y ludzie cukru w ogóle nie znali w dzisiejszej jego postaci, lecz znali ty l­

ko rzeczy słodkie, jak np. miód,, czy też jakieś inne słodkie korzenie. P oniew aż pszczoły d aw ały słodki miód, z tego też w ięc pochodzi czczenie pszczół w daw ­ nych czasach. Zdaje się, że chodziło tutaj 0 pszczoły dzikie, albow iem hodow la pszczół w ulach, czyli pszczelnictwo, spada już do now szych czasów .

P ie rw sz e w zm ianki o cukrze znajdu­

jem y w czasach narodzenia C hrystusa.

S łodycz m iodow a b y ła w ted y w yrabiana z dwóch płodów : z w inogron i owoców.

Lecz cukier, w y ra b ian y obecnie z trzci­

ny cukrow ej i buraków jest o w iele słod­

szy, aniżeli cukier z winogron, czy też z ow oców .

Skąd pochodzi cukier?

Kolebką cukru produkow anego z trzci­

ny s)ą Indje, gdzie jeszcze do dzisiaj, jedno z m iast n azyw a się „G ur“, co zna­

czy „m iasto cukrow e“. Kiedy poznano, że z soku trzcinow ego m ożna w yrabiać słodki, tw a rd y cukier, hodow la trzciny 1 w ydobyw anie z niej cukru rozszerzyły się raptow nie w całej Azji środkow ej.

N azw a „kłobuk cukru“ pochodzi stąd, że daw ni P erso w ie m elas cukrow y, celem stw ardnięcia, nalew ali do naczyń, które m iały formę Spiczastych kapeluszy, jakie w ów czas nosili.

Jest historycznie udowodnione, że da­

w ni P erso w ie już w dziew iątym stulecie po C hrystusie znali cukier w tw ardej po­

staci, w jakiej jest do dzisiaj; używ ali go przedew szystkiem do celów leczniczych a w yrabiali w apt tkach. Słow o apteka pochodzi z greckiego „A potheke“, co zna­

czy skład, albow iem cukier by ł na skła­

dzie tylko w tych aptekach. P ie rw sz y taki skład perski w spom ina się i ze szpi­

talem w roku 754 w Gandisopuru. Na­

stępnie trzcinę cukrow ą dowozili A rabo­

w ie do Sycylji i do H iszpanji a później

,8?

do P ortugalii i na w y sp y K anaryjskie.

K rzysztof Kolumb zaw iózł ją na w y sp y A ntydy, skąd d ostała się do Brazylji.

W średniow ieczu cały handel cukrem trzcinow ym opanow ali lew iatanie, a p ro ­ w adził przew ażnie przez W enecję, skąd rozszerzy ł się po całej Europie środko­

wej, uw ażany za drogocenny pokarm.

W XVI w ieku w naszych krajach i w sąsiednich Niemczech używ ano już cukru trzcinow ego bardzo dużo.

Percikolus pisze w sw ojem dziele, któ ­ re w yszło w roku 1602:

„Bez cukru praw ie że nic się nie je.

Cukru u żyw a się do kołaczy, cukier daje się do w in a ; zam iast w o d y pije się w o­

dę z cukrem ; jako p rz y p ia w a daje się cukier do ryb, do m ięsa i do piwa. K rót­

ko mówiąc, ani soli nie używ a się w ię­

cej, aniżeli cukru."

Dzisiaj już nie używ am y cukru trzci­

nowego, lecz cukru z buraków .

C ukier w yrabiano także z palm y oraz

innych roślin, lecz żaden z tych gatun­

ków nie opanow ał tak prędko rynków św iatow ych, jak cukier z trzciny i bu­

raków .

B yło to w roku 1747, kiedy po raz p ierw szy zo stał w yrobiony cukier z bu­

raków p rzez chem ika berlińskiego M ark- grafa. Lecz pierw szą cukrow nię zbudo­

w ał dopiero w roku 1802 inny chemik berliński O chard w K im erze na Śląsku.

P oczątkow o nie chciano używ ać cukru buraczanego. P ow iadano, że „niedobrze sm akuje", że jest „szkodliw y dla zdrow ia ludzkiego" i Bóg w ie, co jeszcze w sz y st­

ko. Dopiero kiedy Napoleon I zam knął kontynent europejski dla przyw ozu cukru trzcinow ego, poczęło w z rastać zaufanie do cukru buraczanego aż nareszcie p rz y ­ zw yczajono się ogólnie do jego u ży w a­

nia, jak tego dziś jesteśm y świadkam i.

W taki sposób rozw inął się przem ysł cukrow niczy w Europie, w śród którego

— jak w iadom o — przodują cukrow nie czechosłow ackie.