• Nie Znaleziono Wyników

Część rozważań zawartych w tej książce można uznać za zbyt odległe od naszych bieżących zadań przedmiotowych, a proponowane kierunki zmiany

socjalizacji do zawodu, za zbyt ryzykowne, czasochłonne, oraz w przypadku

pewnych „małych" narzędzi - za zbyt kosztowne, wręcz luksusowe.

Niemniej jednak sądzę, że jeśli nie zdobędziemy się na luksus krytycznej s a m o z w r o t n e j refleksji, mimo presji lokalnego czasu bieżącego - czyli spojrzenie na to, jak wobec owych przeobrażeń współczesnych, między innymi, także zmiany systemowej, sami się sytuujemy [Tarkowska 1993], to nie będziemy w stanie w pełni sprostać przynależnym nam w tym szczególnym czasie zadaniom.

Część społeczeństwa polskiego szarpie się dziś w gorsecie różnorodnych t r a d y c j o n a l i z m ó w : zamyka się na to, co „odmienne" lub „nowe".

W ten sposób wielu ludzi próbuje uśmierzać lęki towarzyszące immanentnie wszelkim wielkim przemianom. Trwanie przy tym, co „swojskie" lub

„znane", takich lęków, moim zdaniem, nie wygasi, i co więcej, odcina jednostki lub całe kategorie społeczne od m o ż l i w o ś c i u c z e s t n i c t w a w owych przemianach, marginalizuje je (por. Odkreślamy... dyskusja psycho­

logów „Gazeta Wyborcza" 27 II 1990).

Wydaje mi się, że dziś stajemy, jako pewna społeczność zawodowa, przed wyborem takich sposobów realizowania naszych zadań, które ową marginalizację byłyby w stanie p o w s t r z y m y w a ć , jakoś ją łagodzić i minimalizować. Oto zasadnicza przyczyna, dla której poświęciłam w książ­

ce tyle miejsca potencjalnemu kształceniu wybranych cech badacza jako konkretnej, ż y j ą c e j r e a l n i e , w konkretnym miejscu i czasie j e d n o ­ s t k i . Od tego, czy i w jakim stopniu owo narzędzie - czyli my sami, stanie się ostre, zależy w dużym stopniu nasza umiejętność użytkowania wszelkich innych; od umiejętności zaś współpracy między nami - kumulowanie wiedzy zdobywanej przy użyciu nieraz radykalnie odmiennych narzędzi, które indywidualnie wybieramy, i które powinny być różnorodne.

Jak widać z powyższych słów, pisałam tę książkę z pozycji nieobojętnego obserwatora: świadka owych problemów tkwiących tak w materii rzeczywi­

stości, jak też ujawniających się w refleksji jej dotyczącej. Zadawałam też sobie nieustanne pytanie, ku jakim rodzajom doświadczenia badacz społecz­

ny mógłby (a może nawet powinien?) wykraczać, by ugruntowywać własną praktykę, w której pragnąłby choć po części sprostać wymaganiom tego właśnie specyficznego czasu, podwójnie - bo i lokalnie i „cywilizacyjnie", c z a s u p r z e j ś c i o w e g o .

Czy wycieczki poznawcze poza socjologię, które w książce próbuję proponować, są właściwą drogą, więcej, czy w ogóle mogą być uprawomoc­

nione?

Lęki towarzyszą też przemianom w warstwie „cywilizacyjnej". Trady­

cjonalizm naukowy chroni nas dzisiaj, gdy jako osoby prywatne i

przed-stawiciele nauki społecznej zarazem zostaliśmy postawieni przed k o n d y ­ cją p o n o w o c z e s n ą , także przed tego typu lękami, które Leszek Kołakowski nazwał horror metaphysicus. Czy jest możliwe, byśmy przestali się bać, oraz w jaki sposób moglibyśmy ów specyficzny rodzaj lęku oswajać?

A może badacz społeczny nie musi w analizie podstaw swojego zawodu iść tak daleko, jak poszedł w swych badaniach kondycji podmiotu poznającego Leszek Kołakowski?

W trakcie pisania tej książki przeżywałam ogromne wątpliwości. Jedyną bowiem „metodą" moich poszukiwań było tak uważne, jak tylko potrafię, patrzenie wokół i cz\ ranie lub słuchanie, o czym piszą lub rozmawiają inni.

By ukazać i uzasadnić własne poglądy, musiałam wykraczać ku obszarom wiedzy, w których nie mam systematycznego przygotowania, takim jak refleksja filozoficzna lub metafilozoficzna, lub ku — nawet jedynie popular­

nie wykładanym - rezultatom nauk ścisłych. Uważałam jednak, że mimo całej niekompetencji własnej, muszę takie eskapady czynić, by gromadzić interesujące mnie, owe wywodzące się z różnych tradycji i rodzajów działalności poznawczej, ujawniające się jeden obok drugiego, k u l t u r o ­ we s y m p t o m y zwrotu ku doświadczeniu3. Ich pojawienie się wskazuje na dokonującą się, istotną moim zdaniem, z m i a n ę k u l t u r o w ą , której dostrzeżenie r ó w n o l e g ł o ś ć z m i a n lokalnych może czasem zacierać i oddalać, czynić nas na nią mniej wrażliwymi.

3 W czasie, który minął od złożenia tej książki i napłynięcia recenzji wydawniczych ukazała się metafilozoficzna praca M. Czarnockiej: Doświadczenie w nauce [1992]. Przeprowadzając episte-mologiczną analizę doświadczenia we współczesnych naukach przyrodniczych, autorka operuje pojęciem „układu doświadczalnego", na który składają się „podmiot, przedmiot doświadczenia, otoczenie układu oraz [...] przyrząd doświadczalny" (s. 14). Czarnocka tworzy więc strukturę ana­

lityczną zbliżoną w intencji do warsztatowych konstrukcji, które w odniesieniu do socjologii je­

dynie, sama próbowałam tworzyć. Podobnie patrzy autorka na podmiot poznający, starając się ująć go wszechstronnie - zanalizować w całej jego „organiczności". M. Czarnocka rozważa rzecz na tyle ogólnie, że jej wnioski mogą być odniesione także i do naszej dziedziny. M.in. ukazuje, że

„doświadczalne rezultaty poznawcze nie są w żaden sposób «dane», jak utrzymują empiryści, lecz są konstruowane przez podmiot" (s. 173). W tym sensie jej stanowisko, podobnie jak moje - z za­

chowaniem wszystkich proporcji co do wagi i precyzji wywodu - jest, podobnie jak innych przy­

woływanych przeze mnie autorów, antyempirycystyczne. Podobne poszukiwania obserwuje się np. w antropologii. Dopiero ostatnio udało mi się dotrzeć do obszernego tomu zbiorowego The Anthropology of Experience Urbana - Chicago (1986), którego redaktorami są V. W. Turner i E. M.

Bruner, a posłowie napisał C. Geertz. Tak więc, interesujący mnie problem „zwrotu ku doś­

wiadczeniu" - różnorako interpretowanemu i praktykowanemu, trzeba chyba uznać za zna­

mienny znak naszego czasu; por. też Titkow [1993], Jedlicki [1993] - oto autorzy polscy, dla których kategoria „doświadczenia" stała się szczególnie ważna.

Książkę tę dedykuję pamięci Jana Strzeleckiego - JANKA. Dla Janka Otwartość na świat, Obecność, Uczestnictwo nie były tylko słowami. Były naprawdę żywymi w Nim i ożywianymi przez Niego, dla innych, warto­

ściami i dlatego ich nazwy piszę z dużej litery, choć wiadomo, że Jan Strzelecki owe duże litery natychmiast by jakoś, jak zwykle celnie, wyśmiał, czyniąc użytek ze swego sceptycznego poczucia humoru i dystansu, na jaki - między innymi dzięki owej zdolności i osobistej mądrości - umiał sam wobec siebie samego się zdobywać. Być może to właśnie ów dystans do siebie samego pozwalał Jankowi tak nieuchwytnie i dyskretnie Uczyć innych, prowadzić innych, nigdy im swych wartości i poglądów nie narzucając4. Dlatego - jak inni, którzy mieli szczęście znaleźć się w jakiejś fazie życia w obrębie Jego promieniowania - ośmielam się nazwać Jana Strzeleckiego także i moim Nauczycielem.

Jerzy Szacki napisał w pracy zbiorowej poświęconej naszemu Na­

uczycielowi, że Jego teksty „stanowią jedyny w swoim rodzaju zapis pokoleniowego doświadczenia"5, w którym indywidualne doświadczenie Autora integralnie łączyło się z doświadczeniami społecznymi Jego czasu.

Jan Strzelecki uprawiał więc swoistą „socjologię doświadczenia", choć nigdy jej tak wprost nie nazywał. Pisał dając innym swe „próby świade­

ctwa".

Poszukiwania zawarte w tej książce próbują po swojemu - tak jak potrafią - iść wyznaczonym przez Niego śladem.

Przedstawioną książkę traktuję jako „pamiętnik z okresu dojrzewania", co absolutnie nie oznacza, że dojrzałość się osiągnęło. Przeciwnie, jej oddalający się nieustannie, wraz z kolejnymi dokonywanymi „odkryciami", horyzont zmusza do dalszych poszukiwań i cieszenia się - zgodnie z lekcją Gombrowicza - niedojrzałością nową.

Santa Barbara 1985 \86 Warszawa 1992/93

4 Pozwolę sobie w tym miejscu na osobiste wspomnienie. Jan Strzelecki zwykł był pytać:

„jak tam Twoje «koci łapci»", mając na myśli moje zainteresowanie kolejnymi „małymi"

narzędziami. Owa życzliwie kpiąca postawa uczyła mnie dystansu do własnych fascynacji i jednocześnie ich nie dezawuowała.

5 Por. A. Siciński (red.) [1991]; tamże J. Szacki: Jana Strzeleckiego „Nędza historycyynu" oraz P. Łukasiewicza: Jan Strzelecki: Nauczyciel.

P O D Z I Ę K O W A N I A

Pragnę serdecznie podziękować Paniom Profesor Jolancie Brach-Czai-nie, Annie Zeidler-Janiszewskiej, Aldonie Jawłowskiej oraz Pani redaktor Marii Ofierskiej, które zadały sobie trud uważnego przeczytania maszyno­

pisu tej książki. Komentarze, uwagi i rady, którymi Osoby te zechciały się ze mną podzielić, pomogły mi nadać książce jej obecny kształt, choć oczywi­

ście, wszystkie zawarte w niej nadal niedociągnięcia obciążają wyłącznie