• Nie Znaleziono Wyników

Czy zawsze potrafimy „miękko" wchodzić w pole badawcze, czyli uzyskiwać zgodę interesujących nas ludzi na uczestnictwo w badaniach,

niejako oswajać ich z nową, nienaturalną dla nich rolą? Dalej: nauczyliśmy się niby tworzyć, podtrzymywać i rozwijać bliski kontakt z badanymi w procesie badawczym, ale czy potrafimy nadawać mu charakter rzeczywi­

ście p a r t n e r s k i , przynajmniej dialogiczny? I znowu - Hastrup znalazła się pod tym względem w wygodniejszej sytuacji niż większość „zwykłych"

badanych. Rzadko wciąż bowiem, nawet jeśli w jakiejś fazie realizujemy

wymogi dialogu, potrafimy (chcemy?) równie dialogicznie badania z a m y

-k a ć. Rzad-ko przecież dopuszczamy pewne formy -konfrontacji naszych interpretacji z osobami, których owe interpretacje miałyby dotyczyć. Jeszcze rzadziej chyba takie zderzenia perspektyw stosujemy systematycznie w trak­

cie całego procesu badawczego. Ciągle badania nasze mają charakter liniowy raczej, niż cykliczny (lub spiralny). Na takie „zatrzymywanie się" brak na ogół czasu lub środków, nawet jeśli mamy intencję realizacji dialogu.

Celowo wyostrzam problem, choć wiadomo, że istnieją podejścia badawcze, które zasadzają się właśnie na powtarzalnym dialogu z badanymi.

Przypadek Kirsten skłania do refleksji nad jeszcze bardziej radykalnie pomyślanymi relacjami badacz - badany: takimi, w których podział ról - przynajmniej w pewnych fazach - zdawałby się w ogóle z a n i k a ć . Czy potrafimy, czy w ogóle uznajemy za słuszne i celowe dążenie do r e d u k o ­ w a n i a d y s t a n s u między badaczem a badanymi (ciągle wszak studentów uczy się, że dystans należy podtrzymywać)? Jeśli potrafilibyśmy, to jakie postacie mogłaby przybierać struktura badań tego dualizmu pozbawiona?

Czy np. potrafimy prowadzić do p r z e m i e n n e g o wchodzenia nas samych, badaczy, w role przedmiotu i podmiotu? Czy jesteśmy zdolni do konsekwentnego poddania się roli p r z e d m i o t u (czy to wobec badanych, czy to, gdy poddajemy się autorefleksji, np. nad tym, jak rzeczywistość badana wpływa na nas samych), bez natychmiast rodzącej się obawy, że proces badawczy może się nam w rezultacie wymknąć spod kontroli?

Jak socjolog kultury mógłby ustosunkować się do takich radykalnych wniosków metodologicznych Hastrup, sformułowanych po jej badaniach islandzkich: „Nie ma innego sposobu wypracowania znaczących jednostek analizy, jak tylko poprzez uwewnętrznioną wiedzę, znajomość i przyswoje­

nie miejscowych standardów kulturowych. Oto przestrzeń, w której odwiedziny jakiegokolwiek dającego się wyobrazić buldunmadur [islandz­

kiego niewidzialnego człowieka, A.W.] stają się sprawą pierwszej wagi; nie wolno nam opierać się u w i e d z e n i u " [Hastrup 1987, s. 54]. Autorce chodzi tu oczywiście o przestrzeń kulturową, przestrzeń p r z e ż y w a n y c h , a więc i dlatego w ogóle dostępnych doświadczeniu, badanych znaczeń kulturowych. W przytoczonym fragmencie nie chodzi wszak o starą antropologiczną strategię go native, w której to nadal dopuszczano jedynie o b s e r w a c y j n ą płaszczyznę bycia badaczy w terenie, przy przyjęciu ponadto, że sam obserwator nie podlega zmianom - pozostając podczas całego procesu badawczego tym samym podmiotem poznającym. Rzecz w tym, że przecież tak nie jest. Badania terenowe zawsze nas jakoś zmieniają.

157

I znowu w uwyraźnieniu wywodu okazuje się pomocna refleksja Kirsten Hastrup: ,,[...] antropologowie w terenie przynależą do lub stają się przedmiotami w obcej rzeczywistości, w której przestają już być «samymi sobą». Są bowiem nie tylko partnerami w dwóch odmiennych uniwersach kulturowych («naszym» i «ich»), lecz właśnie z powodu owej podwójnej przynależności wyłaniają się jako p o s t a c i w t r z e c i e j o s o b i e , dyskur­

su, którym kierują inni" [tamże, s. 53, wyróżn. A.W.\.

Jak starałam się pokazać wyżej na przykładzie tożsamościowych przemian autorki, badacz winien sobie pozwolić na takie ryzyko (także „osobiste"

czasem), o ile chce być zdolny do przekazania pełniejszej niż jego „poprzed­

nicy w nauce", stojący na gruncie założeń obiektywistycznych (tak, jak to nam dyktują wymogi paradygmatu normatywnego), prawdy o poznawanej rzeczy­

wistości. Muszę dodać, że bywają takie problemy badawcze, przy których pozycji obserwacyjnej - nawet gdyby chciało się przy niej trwać, choć wcale tak być nie musi - zachować nie sposób. Tak było np. w przypadku prowadzonych przeze mnie studiów empirycznych nad znaczeniem działań wyrastających z nurtu polskiej psychologii humanistycznej [Wyka 1987], czy badań nad poszukiwaniami alternatywnych grup twórczych, kiedy to po prostu - jak wspomniałam w rozdziale poprzednim - poddawałam się doświadczeniom warsztatowym przez te środowiska prowadzonym.

Wracając do głównego wątku analizy może warto zapytać, czy my badacze często widzimy (o ile w ogóle) potrzebę uprawiania s a m o r e f -1 e k s j i, patrzenia na nas samych jako na przedmiot zaistniały w innej rzeczywistości i zmieniający się pod jej wpływem? Dalej: czy dopuszczamy i akceptujemy fakt, że sami jesteśmy istotami emocjonalnymi, i że interakcje z badanymi uruchamiają tak ich, jak nasze własne u c z u c i a ? Czy ta warstwa naszych doświadczeń terenowych bywa kiedykolwiek upubliczniana?

Pytania można by mnożyć. Tylko pozornie jednak dotyczą one problemów praktycznych.

1.4.1. KWESTIE ETYCZNE: ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA BADANYCH

Doświadczenie Hastrup w trakcie pracy nad „Talabotem" może wywoływać refleksję nie tylko nad możliwą strukturą praktyki badawczej, czy konstrukcją procesu badawczego. Zmusza też do przemyślenia e t y c z ­ n e g o wymiaru naszego zachowania się w badaniach terenowych. I znowu trzeba kontynuować badawczy „rachunek sumienia".

Po pierwsze, czy zakładamy jakiś obszar przestrzeni e k s p r e s j i własnej, i ile jej dajemy naszym badanym? Czy dążymy do rzeczywistej

w y m i a n y wiedzy między nami a badanymi? Jaki charakter mają nasze relacje z nimi: jednostronnie instrumentalny, „pasożytniczy" i eksploatacyj­

ny, czy wręcz — jak pisała Hastrup - pożerczy? Jak radzimy sobie z koniecznością wywierania presji na badanych, by dowiedzieć się tego, czego chcemy? W jaki sposób ową - konieczną - presję egzekwujemy?

Wiemy, że relacja badawcza jest na ogół niesymetryczna, nawet jeśli staramy się nie występować z pozycji jakiegokolwiek autorytetu. Ale czy za­

stanawiamy się nad tym, że może ona przybrać w percepcji badanych postać relacji p r z e m o c y (lub władzy, tak jak to się stało w odbiorze Kirsten Hastrup)? Kwestia przemocy w relacji badacz - badani warta jest na pewno uwagi - przemocy psychologicznej, językowej, symbolicznej. Wszelka przemoc narusza podmiotowość badanych, przekształcając ich w przedmiot naszych studiów jedynie.

Wszystkie podnoszone tu kwestie mają równocześnie konsekwencje metodologiczne, o podstawowym znaczeniu dla h e u r y s t y c z n y c h efektów naszej pracy. Dzieje się tak, ponieważ inicjując pogłębiony kontakt badawczy podejmujemy odpowiedzialność nie tylko za zaangażowanych weń ludzi, ale także wobec nauki. Po badaniach terenowych stajemy często wobec problemu p o d w ó j n e j niejako l o j a l n o ś c i ; głęboki kontakt (czasem nawet przyjaźń) z badanymi rodzi w nas niepokój, że publikując to, co nam ujawnili, dopuścimy się nadużycia ich zaufania, a co musimy czynić z natury naszego zawodu, lojalności naukowej. Stawanie wobec tego ostatniego problemu zdarza się zwłaszcza wówczas, gdy badania robimy podzielając „przestrzeń doświadczania" z naszymi badanymi. Wtedy bo­

wiem wytwarzają się silne więzi, które zwyczajnie, po ludzku, nas zobowiązują.

W „Talabocie" jest epizod załamania się Kirsten po jej badaniach islandzkich, gdy „pojęła, że skradła godność swych przyjaciół z ubogiej rybackiej wioski" [Hastrup 1988, s. 23]. Mogła albo zawód rzucić, albo spróbować inaczej go uprawiać. Tymczasem wciąż zdarza się, że problemu podwójnej lojalności staramy się zbyt mocno nie dopuszczać do świadomo­

ści, lub świadomie go ignorujemy, by chronić własne interesy naukowe. Na pewno zaś z przeżywania tego problemu moralnego nie zwierzamy się w naszych publikacjach.

Wreszcie: jak kształtujemy stosunki między nami a badanymi w ostat­

nich fazach procesu badawczego: w jaki sposób opuszczamy teren? Czy w ogóle powstaje nam w głowach, że nasze odejście może być interpretowa­

ne jako porzucenie? Czy umiemy kontakt badawczy subtelnie wygaszać?

159

Z czym naszych badanych zostawiamy? Czy myślimy o tym, co nasza ingerencja zmieniła w nich samych?7

Gdy Odin wyruszał ze spektaklem o niej w świat, Kirsten dramatycznie wołała: „A co ze mną, lub nie-mną, lub nie nie-mną? Jako «zawodowi obcy» odeszli zabierając ze sobą znaczenie mojego życia" (Hastrup 1988, s. 21, wyróżn.

A.W.)-Komentarz: bez przesady

Stworzyłam wyżej - analizując przypadek profesor Kirsten Hastrup - wizerunek badań jako niemal tortury egzystencjalnej dla badanych. Wiemy oczywiście, że badania - nawet terenowe, rzekłabym - nie prowadzą zazwyczaj do cierpień osób w nich uczestniczących. Choćby dlatego, że udział w nich bywa na ogół tylko incydentem w realnym życiu. Rozstanie z intruzem-badaczem przyjmuje się często z ulgą, a sam udział w badaniach czasem przynosi badanym satysfakcję, poczucie własnej ważności społecznej lub też możliwość istotniejszego społecznego zaistnienia. Niemniej przygo­

da Hastrup może uwrażliwić na nasze własne sposoby bycia w terenie.

W grę mogą wchodzić czasem rzeczy zupełnie podstawowe i banalne z pozoru: p o c z u c i e t a k t u , delikatność, sposób ubierania się (aktorzy przygotowując się do „Talabota" pytali Kirsten np. jakie buty nosi w terenie; jej sceniczne alter ego w europejskich epizodach ma na sobie eleganckie czółenka na obcasiku; Barba bardzo pochwalił pytanie o buty).

Wielkie znaczenie może mieć wreszcie s ł o w n i c t w o , którym się w terenie posługujemy. Nie znaczy to, że mamy całkowicie rezygnować z własnego sposobu mówienia, ale być uważnymi na język.

Może się i tak złożyć, że to badacz, a nie jego badani, stanie wobec jakiegoś stresu czy wręcz cierpienia w pewnej fazie procesu badawczego.

Zdarzyć się to może np. wtedy, gdy „zbyt" głęboko wejdziemy w badaną, a obcą nam samym rzeczywistość - w jakiś odmienny świat wyobrażeń, idei, przekonań i praktyk wymagających naszego całkowitego zaangażowania, by móc je zrozumieć. Dobrym przykładem może tu być wejście w grupy religijno-kultowe, które stosują potężne duchowe techniki, uruchamiające zjawiska psychiczne i umysłowe nie dostępne potocznemu (i „naukowemu") funkcjonowaniu naszego organizmu. Bardzo trudno z takich sytuacji badawczych wrócić do „normalności", czyli do własnej „poprzedniej"

tożsamości.

7 Hastrup [1988] przywołuje dwa przypadki znane z historii antropologii, kiedy to badani zmarli wkrótce po zakończeniu kontaktu z badaczami; prawdopodobnie osoby te pozostawio­

no w stanie „pustki tożsamościowej".

Z powyższych uwag wynika tylko tyle: doświadczanie badanego świata, to w i ę c e j niż obserwacja uczestnicząca. Próbowałam tego dowieść przywołując analizy Hastrup, które z kolei poddałam rozbiorowi, za­

stanawiając się nad tym, co może oznaczać wybór doświadczeniowej metody