• Nie Znaleziono Wyników

Dają zabawy w wielkim s wiecie, między mo- żnemi; niżsi również dają; to zbyt natural

ne: artyści, Stróże również", wyprawiają

w swych komórkach rauty. Wszystko się

doskonali.

W wielkim mieście je s t się nierów nie w o l­ niejszym niż gdzie in dziej robić to co się pod o b a, zadowolnić s w e c h ęc i, próżność, w pośród tylu ludzi; gdzie k a ż d y o sobie ty l­ ko myśli, mniój obaw iając się szy d e rstw niż w małym miasteczku.

Bądźmy na w ieczorze u m ałych w ła śc i­ cieli. Jest on przy ulicy Q uincampoix, u d a w ­ nego urzędnika poczty, em eryta mającego: ż o n ę, która nigdy pięk n ą nie b y ła , ale ze­ starzała się gdyrą, p rz y k rą i chorą w ima- ginacyi;następnie córkę sze sn asto letn iąp ro - sto z pensyi, gdzie z a w s z e p ie rw sze o t r z y ­ m y w ała nagrody, a k t o r a nie j e s t w s t a n i e haftki przyszyć do sukni; dalej drugą córkę ośmioletnią obiecującą naśladow ać śiostrę starszą, któ rą z n a jd u ją pełną dowcipu, gdyż

07

tnówi w szystko co tylko O o g to w y jó j p r z y j­ dzie: otóż grono rodzinne.

Przychód trzy tysiące fran k ó w , z którego nie podobna co oszczędzić; mieszkanie na trzecim piętrze z czterech pokoi; meble od r. 1812; stara sługa k tó rą je d n a k lubią, m o­ że dla tego że pije w in o pokryjom u a w to miejsce w butelki w odę wlewa: oto masz opi­ sany dom w e w n ętrzn ie.

P. D u c ro ąu e t, głow a tej rodziny, kocha swe dzieci, to j e s t obow iązkiem dobrego oj­ ca, ale czuje słabość do starszej córki Ophe- lii, a odkąd w zięto j ą z pensyi gdzie u czy­ ła się z córkami m arkiza, xięcia i para oraz agenta zmiany, P anna Ophełia poziew a ca­ ły dzień pod nosem ro d zicó w , nudzi się iż a - łuje pobytu swego na pensyi.

W zru szająca n aiw ność! m iła aby pocie­ szyć dobrych rodziców', k tó rzy się starają dać św ietn e w ych o w an ie dzieciom.

Widząc córkę ziew ającą Pan D ucroąuet m ów i sobie: «To p e w n a że u nas w domu są wielkie nudy.... żona cały dzień się uskar­ ża, w iecznie u w a ż a się chorą.... j a sam bar­ dzo sięnudzę. O p h e liaz u p e łn ąm asłu szn o ść , gdyż n a có ż się zdad zą talenta skoro żyjesz j a k niedźwiedź.... niedźiedź nie uczy się ani ry s u n k ó w , ani m u z y k i , gdyż nie uczęszcza na zabawy.

postanow ienie dać kilka z ab a w w c ią g u zi­ my. P anna Ophelia p o k la sk iw a ła z radości, mówiąc, ze to wielką będzie rozry w k ą; m at­ ka w zdychała, z ap e w n ia ją c , źe to j e j spra­ w i ból głow y; sługa gdyrała ze goście p o ­ w a lają mieszkanie i cały dzień na z aju trz będzie miała co szorow ać. Ale Pan Ducro- quet z adm inistracyj p o c zt, w ielk i w p ro ­ w ad ził porządek do sw ych projek tó w i ich w ykonania. D aw ano zabaw y.

G dy wielki dzień ten, a raczej zabaw a na­ d e sz ła , od rana P. D ucro q u et robi budżet swych w ydatk ó w . Roznosić m ają wodę z cu­ k re m , albo czystą podług woli osob którzy mieć będą pragnienie, a potem ro z d ad zą wielkie ciasto starannie na m aluteńkie k a ­ w ałki pokrajane. Zapalą dw ie lam py (ma­ łych właścicieli nie stać je s z c z e na kandela­ bry); w reszcie będą świece na stole do kart i na fortepianie, ale te dopiero gdy nieodzo­ w n ie staną się p o trz e b n e m i, zap alą, zaraz zaś po zabaw ie zgaszonem i będą.

Stara sługa k iw a głową mrucząc, co z n a­ czy że rozkaz rozum ie i go w y k o n a gdy bę­ dzie p o trz e b a ; Pani D ucroquet niczem się nie zajm uje, robi sobie ziółka, pije gdyż są­ dzi że dostanie z apalenia piersi albo trzęsie­ n ia n e rw ó w . Pana D ucro q u et mało to ob­ c h o d zi, ręczy że je g o m ałżo n k a nigdy in ­ nych cierpień nie doznaw ała.

69

Panna Ophelina cały dzień zatrudnioną j e s t ubiorem głowy, po obiedzie je sz c z e nie w ie ja k ta k o w ą u b rać; bardzo je s t w złym h u m o rz e , gdyż nie chciano zaw ołać fryzy e- ra; przychody P. D u c ro ąu et nie w ystarczają n a fryzyera dla córki; co w łaśnie, w tych sło­ wach je j pow ied ział:

— Ale kto ma tyle co ty talentów.... kto w szęd zie nagrody otrzymywał.... w reszcie skoro kto odebrał tak piękne w ychow anie, należy umieć samej sobie ubierać głowę.

— Na przykład!... takie głupstwo!... Od­ pow ie P anna Ophelia podnosząc ram ionam i, czyż to m y miały fry zy e ró w professorami?

Ojciec mógł znaleźć odpow iedź grubi* ja ń sk ą , w olał j ą u w ażać bardzo dowcipną;

tak to dobry ojciec z w y k le czyni.

Nadeszła godzina zebrania, a P a n n aO p h e - lia nie ukończyła je sz c z e s wej tualety. H e ­ loiza (m łodsza córka) bieży z jednego do

drugiego pokoju w o łając:

— Ach! j a k dziś ładnie u nas.... nie powie- dzianoby że to u nas!....

Lam py z a p a l o n o , o tw o rzo n o fortepian, gdyż je s t i tu fortep ian ; obecnie j e s t on me­ blem niezbędnym n a w e t u tych którzy na nim nie grają i nie lubią muzyki.

Postaw iono d w a stoliki do kart... Jeden do builoty k tó ra j e s t w m odzie ale w któ ­ rą grają w e cztery zam iast w pięć osób j a k

to daw niej bywało. Drugi stolik do bosto­ n a albo pikiety, w e d łu g tego j a k się znajdą amatorzy; co do ekarte p ra w ie z w szystkich zab a w tę w y g n a n o ; p o strzeżono że zb y t prędko idzie i że w n ajszlach etn iejszy m gro­ nie w k ra d a się w tej grze o szukaństw o.

P. Ducroquet przegląda k arty, są m iędzy niemi takie któ re dopiero cztery razy b yły użyte, te zdają się mu jeszcze za czyste; zo­ s taw ia ich na s to le , o b w ijając w papier na którym w stążeczkę kładzie, aby sądzono iz są now e. Nikt sobie iluzyi robić nie będzie...

Zgromadzenie zbiera się dopiero o poł do dziew iątej ; j e s t to za późno dla osob które chcą powrócić o je d e n a s te j na spo­ czynek, ale m ów ią sobie że to w dobrym tonie.

T en który p rz y sze d ł do salonu w którym nikogo prócz gospodarstw a nie znalazł, z a ­ gniewany że n a jp ie rw s z y przy szed ł, posta­ n a w ia nigdy tego już nie zrobić. Jed n ak że gdyby wszyscy to mówili zgromadzenie ni- gdyby się nie zebrało. D aw ny kupiec z zo­ ną zaczynają zabawę. P. D ucroquet idzie n a p r z e c i w nim, w o ła ją c :

— Ach! ja k ła sk a w i pań stw o jesteście że tak wcześnie przybywacie!... gdy m ów ię w cześnie, to j e s t j u ż późno... To mniejsza, przybyw acie jednak....jakżesz z d ro w ie Pani Boulignot... Z aw sze dobrze i , .

71

— Bardzo dobrze, dziękuję Panu.

— Ach moja żona z d ro w a j a k b ra m a

S a in t-D e n isl rz e k i P. Boulignot, pocierając

ręce i patrząc w około siebie z tw a rz ą z ło ­ śliwą.

— Nie p o w iedziałabym tego ornym zd ro ­ wiu, mruczę Pani Ducroquet....

— Pani je s t e ś cierpiącą!

— Tak niestety! N iedostrzeźoną mam bo­ leść w żołądku.... a następnie zw ykle w cho­ dzi mi ona w plecy... Czyż to p ani doznajesz! — M oja żona nie doznaje nigdy niedo- strzeżonych boleści, rzecze P. Boulignot; j e ­ śli się p rzypadkiem z a d ra ś n ie , w rzeszczy j a k ślepy co płot stracił.

Pani Boulignot u d e rz a po ram ieniu męża, m ów iąc: «cicho bądź ty n ie g o d z iw c z e !» z tw arzą z k tórej w y c zy ta ć b y raczej można: — «Acli mój kochanku! j a k mi je s t e ś drogim!»

— Ale gdzież to j e s t Panna Ophelia!.... nie spostrzegam je j rzecze Pan Boulignot, p rzezierając w sz y stk ie kąty salonu; j a k b y szukał Pannę domu pod stołami.

— N atychm iast przyjdzie.... sądzę że je j tualeta.... nie z ew szy stk im skończona, rz e ­ cze matka.

W tej chwili, m ała H eloiza w pada do sa­ lonu i w oła:

m ów i że dom nasz j e s t brakiem na przeciw jej pensyi!...

P. D ucroąuet każe milczeć córce i w s u ­ w a je j dziesięć sous w rękę aby sługę po­ słała po szpilki dla Ophelii. Heloiza bieży, daje polecenie; sługa w ścieka się, gdyż w te ­ dy j ą posyłają po szp ilk i, gdy tyle ma do roboty, gdy trzeba żeby czyściła szklanki i k rajała ciasta; w y c h o d zi je d n a k przeklina­ ją c w szystkich.

M ata H eloiza nic na to nie m ów i, ale gdy sługa w y s z ła , k ra je sobie k a w a ł ciasta i w s u w a w kieszonkę.

Tym czasem t o w a rz y s tw o się zbiera; p rz y ­ chodzi urzędnik p o c z to w y z m ałżonką i psem, charcica ta skacze po w szystkich me­ blach i łapy p rzednie kładzie na każdego spodnie. Przychodzi stary k a w a le r lubiący głośno mówić i kaszleć mocno, aby pokazać że ma tęgie piersi. Dalej idzie jegomość w k a - m iz e lce p ik o w e j, dosc brudnej koszuli, w su­ kniach nie oczyszczonych i z tw a rz ą p oka­ zującą że je j nigdy nie m yje ani goli. Jest to artysta; kłania się na pół zaspany, nastę­ pnie siada w fotelu, n a którym w k rótce u- sypia ze w szystkiem .

Dalej wchodzi tłu s ta m ała kobieta, której minęła czte rd z ie stk a , a któ rą zow ią panną swawolną, d z ieck iem , pieszczochem w m ó ­ wię. Sądzi zaw sze że j e s t m łodą osobą,

73

gdyż ciągle j e s t P a n n ą ; j e s t to sposób z o ­ stać młodą cale życie.

Potem w chodzi w ielka d a m a , n e rw ista, ż u tta ,z dw o m a córkami, piętnaście lub szes­ naście lat lic z ą c e m i, p ra w ie je j w z ro stu ; i z synem około trz y n a stu lat m ającym , a ju ż od obu sióstr w y ż sz y m . Rodzina ta z e b ra n a , daje bardzo d ziw n e w yobrażenie w iązk i szparagów.

W re sz cie w chodzi młodzież z w ąsam i lub bez w ąsów ; kilka dam ładnych; kilku męsz- czyzn średniego w i e k u , bez z n aczen ia, w zgrom adzeniu służących do zapchania dziury.

Panna Ophelia w c h o d zi do salonu, ale z tw a rz ą n ieu k o n te n to w an ą gdyż nie mogła podług gustu się uczesać. Matka w y rz u c a j e j , że tak długo się u b ie ra ła , a ona z gory­

czą o d pow iada:

— Ach! j a k też to wygodnie, tutaj w s z y ­ stkiego brakuje.

D am y siadają wT półkole p rz e d kominem, stary to j e s t zw y czaj, natychm iast oziębłość i n u d y w zgrom adzeniu w z b u d zić mogący, a k tó ry bardzo słusznie w ygnano z tych to ­ w a r z y s t w w których p ra w d z iw ie um ieją gości zabawiać.

P rzez dość długi przeciąg czasu damy s a ­ me m iędzy sobą cicho r o z m a w ia ją ; męsz- czyzni z sobą zupełnie cicho. Słychać tylko

lekkie szemranie ja k gdyby w pokoju u cho­ rego. To bardzo wesoło.

Pani D ucroąuet siada p r z y starej kobie­ cie, której w ylicza w szy stk ie doznaw ane dolegliwości, c h o ro b y , i le k a rstw a których u ży ła i które u ż y w a ć myśli. Podeszła da­ ma którą podobna ro z m o w a bynajm niej z aj­ m ow ać nie m oże, słucha, myśląc co ju tro jeść będzie na obiad.

P. D ucroąuet obchodzi z e w n ą trz grono, starając się k ażdej dam ie p o w iedzieć k o m ­ plem ent na j a k i może się zdobyć. Te ogra­ nicza na takich n a p rz y k ła d :

_Więc.... Pani z aw sze zdrow a!

— Dziś rano zbyt było z im n o ; ale je s t teraz przyjem niej.

— Czy w sz y scy u Pani są z d r o w i! — Bardzoś Pani dobra żeś przyszła. — Ic ó ż nam Pani now ego powiesz.

— Czypeczek na główce P a n i , tak leży j a k na aniołku.... Nie poznałem pani.

Gdy w ym ienił cały katalog tych pięknych w yrażeń, gospodarz dom u zw rócił oczy na w szy stk ich j a k gdyby chciał powiedzieć.

_ «Trzeba j e d n a k abym ich w szystkich zabawił.... To zbyt męczące.... Nie zaw sze dowcip mieć można. Zając ich je d n a k tizeba.

Projektuje więc aby nieco zagrano. W szy­ scy tem u p o k la sk u ją, k a żd y zdaje się być

75

w zachwyceniu ; ale przybliżyć się do for­ tepianu nikt się nie odw aża.

P. D ucroquet udaje się do każdego kogo zna za m uzyka.

— Pani raczy sz nam nieco zaśpiew ać! — Tą rażą niepodobna.

Może P a n n a !

— Ach Panie! czyż nie u w ażasz j a k i mam katar.

— A więc siostra Pani!

— Chętnie to bym uczyniła, ale nie umiem... — Ależ P anna Ophelia, m ów ią kilku zm ło- dzieży, czyż je j nie u styszem y!

— J a nigdy nie śpiewam! odpowieOphelia. — A legrasz Panna na fortepianie; gdybyś zechciała kaw ałek nam zagrać.!

— Ach! tak, m ówi Pani Ducroquet, zagraj nam ten duży ustęp... którego się od tak da­ w n a uczysz p rz y czym zry w asz strony.... w niektórych ustępach!...

— Aby grać m ożna należałoby doskonale umieć...

Z

pew nością grać nie będę.

Mała o b elżyw a m ina z j a k ą młoda osoba odp o w iad a m a tc e , u d erza w iększą liczbę osób które tw o rz ą to w a rz y stw o , a je d e n j e ­ gomość m ówi do drugiego, że większa część tych pensionarek k tó ry m świetne dają w y ­ chowanie , zapom ina pow iększej części o n ajpotrzebniejszym , to j e s t grzeczności i uszan o w an ia dla rodziców . Co do czułości

miłości córek to się nie w y k ła d a i pow inno by to zaw sze się znaleźć w sercu dzieci: nie­ szczęściem dzieje się p rzeciw nie.

W szystkie młode te osoby odbierające n a ­ grody,posiadające kilka obcych języ k ó w ,m u ­ z y k ę , ry s u n k i, h is to ry ą , w reszcie massę przedm iotów ,nie mają w yobrażenia, jak w ie ­ le ton posępny, grubiański z ojcem lub matką, niszczy prędko laury otrzy m an e; m niem ają że dow cip p o k a z u ją , a co innego dowodzą; w y s ta w ia ją sobie że rozp raw iając p o kazują się jak zręczne kobietki, a m ają minę głupią. Nie pojm ują z j a k ą przyjem n o ścią spoczy­ w a oko na młodej d ziew czynie któ ra kocha i szanuje m a t k ę !

Gdy Panna Ophelina u piera się, P. Bouli- gnot pó cichu m ówi, że zapew ne nie dość je sz c ze stron pozrywrała.

A Pan D ucroąuet w idząc że n ikt nie bierze się do Muzyki, grć w k a rty zaczyna. P ro p o ­ nuje bouilotte, p u n k t je d en po sou a staw k a po dziesięć sous. Stary k aw aler któremu p ro p o n u ją staw kę znajduje j ą nieco drogą, w reszcie się decyduje.

P. D ucroąuet myśli następ n ie zająć inny stół; ale jeden j e s t do w is k a , drugi do bo ­ stona; decydują się nic nie robić. Panna czterdziestoletnia której gospodarz propo­ nuje grę , o d pow iada że woli rozmawiać- Istotnie nieustannie plecie w ucho damy przy

77

niej siedzącej; potem w staje up ro w ad za dru­ gą osobą w kąt pokoju, gdzie razem z nią po cichu się śmieje, w k ró tce słychać głośne

śmiechy,

ja k b y dla z w ró cen ia uwagi.

P rze starza ła P anna nie w ie zapew ne że w zgrom adzeniu nie w y p a d a śmiać się w ką­ cie, i udawać przy kim że się coś chce p o ­ wiedzieć aby d ru d zy nie słyszeli. Ale sko­ ro nie można było dostąpić m ałżeństw a, ileż to rzeczy w iedzieć P an n a niemoże....

Po dziesiątej godzinie sługa w chodzi do salonu ze szklankami w o d y na tacy.

Po chwili p rzynosi z n ó w talerz z ciastem pokrajanem na tak m ałe cząstki że trze- baby d w a na je d e n kąsek. Przechodzi pręd­ ko z talerzem nie zatrzy m u jąc się p rzed n i k i m , a ktoby chciał mieć k a w a łe k ciasta m usiałby go u p atrzyć naprzód.

— P. D u croąuet p rz y w o łu je sługę która chce praw ie z nie napoczętem talerzem u- chodzić, i mówi jej:

— Cóż to!... cóż to robisz Maryanno; za- trzy m ajżesz się... chodźżesz tutaj.... te d a ­ my chcą ciasta....

— D am y , m ruczy sługa, mówiłeś mi Pan abym j e tylko przebiegła... to też tak czynię...

— A p o te m , cicho m ów i P. Boulignot, to j e s t przem yślny sposób prezentow ania kilka ra z y tegoż samego ciasta.

no aby śpiewała, a która odm ów iła pod po­ zorem bólu g a rd ła , niechcący siada p rz y fortepianie, gra kilka ustępów , wreszcie z a ­ czyna aryę mówiąc do Pan n y Ophelii:

— Gzy znasz Panna ro m ans te n z A m e d e e

de Beanplari}...

A nie czekając na o d p o w ie d ź , śpiew ała romans; zaledw ie ten skończyła zaraz woła:

— A ten z B era ta . W te d y przypom ina sobie śpiewkę czarującą z L o is y P u g e t która ma cztery części; żadnej nie zapomniała. Da­ lej inny nadchodzi rom ans ; nie ma więcej p rz y c z y n y aby się w strz y m a ła odkąd j ą nie p ro sz ą śpiewać.

A P. Boulignot, który j e s t k ry ty k iem to ­ w a rz y s tw a , rzecze do m łodzieńca jednego: — Cóź to za szczęście dama ta zapom nia­ ła że gardło j ą boli.

K łótnia przy kartach k o ń czy m uzykę. Sta­

ry k aw aler żąda od starej, chudej dam y j e ­

dnego sou za punkt przegrany, dama tw ie r­ dzi że zapłaciła; każdy przy sw oim ob­ staje. Stary k aw aler ustępuje, m rucząc:

— Ustępuję gdyż jestem m ęszczyzną...o- prócz tego nie idzie mi o sou... niezawmdnie... ale to p e w n a że Pani mi go nie zapłaciła.

Po jedenastej godzinie, gry się kończą. W iele osób wyszło; od d a w n a m ała H eloiza śpi n a k rześle. Życzą sobie dobrej nocy, bio­ rą kapelusze, salopy, płaszcze, paltoty, i z o ­

79

staw ia ją rodzinie D u c ro ąu e t spoczynek na k tó ry tak zasłu ż y ła, d o z n aw szy tyle p rz y ­ krości, chcąc godnie przyjąć zgromadzenie. Na schodach słychać je s z c z e starego k a ­ w alera mówiącego do dam y w ysokiej i chu­ dej z k tó rą grał w k arty .

— Ręczę Pani żeś mi nie zapłaciła; to nie idzie o sou.... w szy scy w ie d zą że o to nie stoję.... ale za je d e n p u n k t nie zapłaciłaś.