• Nie Znaleziono Wyników

Niezmierna je s t liczba h an d larzy win; co nie pow inno cudzoziem com daw ać w yobra­ żenia korzystnego o w strzem ięźliw ości m ie­ szkańców tej stolicy.

W zaludnionych cyrkułach w idzieć mo­ żna w każdym praw ie rogu ulicy handel w ina.

Często sto kroków nie zrobisz abyś czte­ rech nie zobaczył; pospolicie naprzeciw siebie po obu stronach ulicy um ieszczeni są handlarze wrin, dalecy je d n a k aby sobie szkodzić; ow szem w sp ierają się w zajem nie.

Pijak mogąc chodzić jeszcze, nieom ieszka w y szed łszy od jednego handlarza w in, w stą­ pić do drugiego aby klin klinem w ybił.

Jednakże mimo wielkiego odbytu w ina w Paryżu, moźem przyznać że mało spoty­ k a się pijaków ; F ran cu zi p iją często, doda­ j ą sobie minę do naturalnej w esołości, ale

rzadko się upijają, ci zaś których zu p eł­ nie spitych napotkać m ożna, śpiących w rogu ulicy, są w yjątkam i, a w iadom o wam że w y jątek przem aw ia na korzyść ogólnego praw id ła.

D aw niej ludzie św iatow i, literaci pano­ w ie, sam d w ór nie w sty d z ił się chodzić na obiad lub kolacyą do prostego szynku. Pod L udw ikiem X IV ,C hapelle, L a F o n ta in e,B a -

c h a u m o n t, B oileau, S c a ro n i tylu innych

zbierali się tu na śmiechy, dyrsputy. W łuczę- gi, birbanty tej epoki m ieli tu schadzki o- pow iadali sobie sw e zw y cięztw a inilośne i kończyli zw ykle posiedzenia tłukąc wiele ta le rzy i butelek, hałasując a często bijąc szy n k arza na sw aw o liw szy się z jego żoną, córką i sługam i je śli pięknem i były.

W szystko to dow odzi że d aw ne szynko- w nie były dzisiejszem i restauracyam i. Tyl­ ko w inniśm y dodać że dziś przyzw oiciej rzecz się w ykonyw a.

Jeśli czasem nasi panicze, lw y, dandy zbyt w esoło u restau rato ra się b aw ią je ś li tłuką

163

butelki i kieliszki szam pańskie, płacą gos­ podarzow i, ale go nie b iją ani z kobietam i jego nie swaw olą. W yższość w ięc naszem u przynależy w iekow i.

Jakiś czas przed rew o lu cy ąz 1789 r. dla to­ nu mody i ro zerw an ia się od w iedzano niekie­ dy sław niejsze szy n k i,ja k n a p rz y k ła d R a m -

p o n e a u w C ourtille, G ra n d S a lo n p rzy u-

licy Coquenard gdzie n a w et niekiedy tańczo­ no; w ogromnej czw orograniastej sali, k tó ­ ra za całą ozdobę m iała stoły bez nakrycia um ieszczone w zd łu ż m uru, w yniesiono or­ kiestrę. Jedni tańczyli, może nieco ro z w ią ­ złe, drudzy pili p rzypatrując się tańczącym i Tańczono zw ykle sza lo n ą g a lo p a d ę której przykład dziś je sz c ze w idzie m ożesz na ba­ lach w teatrze opery.

Obecnie kupcy w in a m ają sklepy dość czyste, kantory porządne, często szyldy dość kom iczne. Czytasz zaw sze na drzw iach ich sklepu: h a n d el w in, gdyż dziś każd y sprze­ dający chce być handlującym ; ró w n ież nad w nijściem do sklepu które je s t podobne do szopy, czytam y h a n d e l p ie czo n y ch ka rto ­

fli, na innym h a n d el arlekinów , a w iesz że

arlekin są resztki m ięsa ugotowanego, ku­ powanego od kucharek pożądnych dom ów, a następnie składającego objad m ularza albo struża.

Praw ie u w szystkich h an d larzy w in prze­ kąsek dostać można.

W cyrkule Cite gdzie pełno handlów w in ­ nych czytam y nad szynkiem dość porząd­ nym z pozoru: A l h a s a r d de la fo u r c h e tte Chcieliśmy wiedzieć ja k i to los, co za Iote- rya, dziś gdy gry h azard o w n e zakazane.

Otóż cośmy w idzieli.

W nieźm iernem naczyniu, na ciągłym o- gniu w idzisz gotujący się fr y k a s (w yraz te ­ chniczny) nie w iem z jakiego m ięsa, które p ły w a nie w iem w jakim płynie. Za sou m asz p raw o w ziąść w idelec i zanurzyć w tem że naczyniu; natychm iast jed n ak w yjąć., co robisz w łaśnie, gdyż gorąco tego fr y k a s u nie pozw ala ci długo trzym ać rękę nad n a ­ czyniem .

Skoroś by ł dość szczęśliw ym aby w yjąć kaw ałek mięsa, to ju ż jest tw oje; je śli w i­ delec próżny w y szed ł co się najczęściej zda­ rza.... masz praw o drugi raz zanurzyć, p ła ­ cąc sou drugie. Otóż to h a sa rd de l a f o u r ­

chette

Są także kupcy w ina u k tó ry ch pija się na godziny. Pow szechnie piętnaście sous na godzinę, co sprow adza często w ielkich kon- sum atorów , któ rzy na posiedzeniu jed n o - godzinnem sądzą że w y p iją w iele garcy w ina. W chodzą, oznaczają godzinę zupeł­

165

nie ja k na bilardzie. Ale cóż potem nastę­ puje? Amator, k tó ry chce użyć dobrze sw ej go d zin y , nieustannie p ije ; nie potrzebuje prosić; p rzy n o szą mu w ino, ja k tylko spo­ strzegą że mu brakło. Cóż w tedy następu­ je? Oto że nim godzina upłynie nasz je g o ­ mość zupełnie sp iw szy się zasypia na stole. Pojm ujesz że się nie śpieszą z p rzeb u d ze­ niem. Skoro się gość p rzeb u d zi i w oła chłop­ ca, spostrzega że przepędził sześć albo ośm godzin u kupca w in a i musi za nie zapłacić ja k b y pil ciągle.

K upcy w in zw ykle są odw iedzani przez w yrobników , rzem ieślników kom m issione- ro w , fabrykantów . Jed en w chodzi z p rz y ­ jacielem ; drugi pije prędko i pow raca do p ra ­ cy; tam ten przychodzi aby zapom nić tro sk i domowe, ten że dobry zrobił interes. P ijają dużo u kupca w ina, a często rzem ieślnik ucz­ ciw y i pracow ity trąca sw ój kieliszek o kie­ liszek urw isa nieznajom ego ; wino zbytnią poufałość zaprow adza.

Ale je śli w idzisz u kupca w in elegan­ tów , zdających się mieć w ychow anie i do­ bre obejście, strzeż się ic h , gdyż nie są na sw o jem miejscu, a rządkiem je s t aby czło­ w iek z w łasnej sfery w y stąp ił bez tajem ne­ go celu, lub ukrytych zam iarów .

ko w Paryżu ale też proszę mi pokazać mia­ sto któreby miało przeszło dw adzieścia tea­ tró w .

Gdy w czasie en tr’actu w y jd ziesz z w id o ­ w isk a, natychm iast zastępuje ci drogę, otacza cię, nie przepuszcza i zatrzy m u je m assa ludzi dość złej miny, jedni praw ie bez odzienia, inni w bluzach, w iększa część w kapeluszach połam anych na bok głow y w sadzonych- L udzie ci przychodzą do ciebie, jeden z p rzo­ du drugi z ty łu , w ielu z b o k u ; zachodzą

167

ci drogę; niepozw alają iść dalej , wyciągają brudne, czarne, pokaleczone ręce które pod nos ci praw ie w ty k ają k rz y c z ą c :

— Dla mnie łask aw y panie....

— Dla mnie je ś li Pan nie pow rócisz.... — M nie Pan daruj.... co to Panu potem?... — Łaskaw y Panie daj Pan kontram arkę... — Nigdym nie w id z iał komedyi.... — Ah Panie bądź wspaniałom yślnym !... — Ah Panie, daj mi ją !

Ale od kilku lat gdy, niezaw odnie publi­ czność pokazyw ała się nie dość w spaniałą, trudniący się handlem k o n tram arek postano­ w ili zrobić z tego zu p ełn y handel, źe zaś handel polega na sp rzed aży i kupnie, chcąc w ięc sprzedaw ać zaczęli od kupow ania. Za­ tem do w szystkiego co ci daw niej mowio- no , i dziś je sz c ze m ów ią (gdyż zaw sze są tam ind y w id u a coby tylko brać chcieli) p ra ­ w d ziw i kupcy kontram arek, dodają:

— Czy Pan sp rzed ajesz? — Czy Pan Zbyw a? — Ile Pan chce ?

— K tóż sprzeda sw ą kontram arkę? — Dziesięć sous za parter... K tóż w eźm ie dziesięć sous? daję dziesięć sous.

Dla tego też k o n tram ark a sprzedaje się teraz ja k i inne rzeczy; ma sw ą cenę, podno­ si się, spada podług w arto ści sztuki którą grają; musi być koniecznie droższą o ósmej

godzinie niż o d ziew iątej, o dziew iątey niż 0 dziesiątej. Można kupić w oznaczonym czasie, robić handel je sz c ze na końcach przedstaw ienia.

Ale pojm ujesz że musi być w ojna m iędzy praw dziw em i kupcam i k o n tram arek któ rzy kupują i sprzedają tak o w e , a tym i k tó rzy darm o o nie proszą; p ierw si chcą być sami panam i zysków teatralnych. Skoro sp o strze­ gają tych których z o w ią : des g a le u x , stają przed nim i i odpychają ich w o łając:

— Nie odejdziesz ty filucie!.... cóż to ty tu robisz?... ty nas g u b is z ; chcesz w ziąść nam chleb z pod nosa, i m yślisz że to ścier- piemy!

Czasem galeuoc się opierają; nie dadzą się w ypychać, stoją odpow iadając:

— A w ięc cóż to ci szkodzi je śli tu sto­ ję... czyż to bulw arki nie są wolne.... Nie

w ypychaj mnie.... złodzieju!

N atychm iast odejść m u s isz , albo zalepię ci pysk!

— Przybliż się w ięc zobaczemy!... Kon- tram arkę łask aw y Panie... Ali dziękuję!

Jeśli g a le u x dostał kontram arkę od kogo któ ry nie w róci do te a tru , kupcy są b ar­ dziej jeszcze w ściekli, w p ad ają n a takiego 1 obsypują kułakam i; ten w obronie k rz y ­ czy: m assa zbiera się; nie m ożna przejść przed te a tre m , sierżanty i g w ardya

muni-169

cypalna w to się w daje; rozpędzając, w o ­ ła ją c :

•— Precz b esty jstw o ! chcecie się b ić , to idźcie g d ziein d zie j albo pójdziecie do kozy.

R ozchodzą się więc, spokojność pow raca i p raw ie zupełnie łatw o w ejść i w yjść z te a ­ tru można.

Od czasu jak sp rzed ają k o n tra m a rk i u d rz w i te a tru , j e s t w ielu k tó rz y robią so­ bie przyjem ność idąc tam o dziew iątej lub dziesiątej godzinie; d w ie tylko sztuczki w i­ dzą, czasem ju ż je d n ę ; ale to tan iej, a nie k a­ żdego w orek m oże dać sposobność w idzieć całe p rzed staw ien ie.

W teatrach gdzie kończy się pow szechnie w ielką sz tu k ą , dram ą w w ielu a k ta c h , ci k tó rzy o dziesiątej p rzy ch o d zą nie w id zą nigdy początku p rz e d sta w ie n ia, ale starają się go odgadnąć, a co w now ych dram ach nie zaw sze je s t łatw em . N atychm iast należy szukać rozm ow y z sąsiadem , i prosić o opo­ w iedzenie pierw szego aktu.

Są w Paryżu ludzie b ard zo szan o w n i któ­ rz y często biorą o statn ie a k ta za całą sztu ­ kę; j'ednakże cenzurują, k ry ty k u ją, i nie raz m ożna ich sly szy ć m ów iących:

«A utorow ie m ają te ra z m anią p isać z b y t «zaw ile, niezrozum iale; niepodobna odga­ d n ą ć ani zrozum ieć w ą tk u .»

Szczególniej cię u d erza, gdy przechodzisz

p rzed teatrem ju ż w w ięksej po ło w ie w i­ dow iska, w ym ow a z ja k ą kupiec kontram a- rek p rz e d sta w ia ci kontram arkę:

— Chcesz Pan sły szy ć orkiestrę.... o r­ k iestrę zachw ycającą; a to dopiero drugi ak t się zaczyna.... ah to sztu k a k tó ra unosi.... m oże Pan w olisz galeryą n a p ro st sceny.... najlepsze m iejsce z parteru.... d ek o racy e w o- statnim akcie zu p ełn ie są now e.... n a jsła ­ w niejszeg o dram atycznego autora.... to p rze­ śliczne! to mieć będzie c zte ry sta rep rezen ta- cyi... W ejdź żesz Pan... są w szęd zie m iejsca.

N iekiedy kupiec k o n tram arek w k ład a ci w rękę k ontram arkę, m ów iąc:

— Weź Pan.... zap łacisz mi w ychodząc! M ilicya m iejska często stac z a ło w y na kupców biletów i kon tram arek . Nie m a nic złego aby prosty człow iek d o stał k o n tra m a r­ kę od osoby k tó ra nie m oże być na końcu przed staw ien ia, albo też aby pracu jący do d ziesiątej godziny w dom u h an d lo w y m , nie p o zw o lił sobie wrejść do te a tru , czegoby nie u czy n ił bezw ątpienia gdyby za cały bilet zapłacić m usiał.

Ale należałoby zap o b ied z, aby kupcy kon­ tram arek , u'agusy, w łóczęgi i w szy scy któ ­ rz y tem u przem ysłow i się oddają, nie za­ pychali p rzejścia p rz y te a trz e tak dalece że kułakam i m usisz sobie to ro w ać drogę.

171

um ieją łatw o osw obodzić się od kupców kon- tram arek ; ale cudzoziem iec, o b y w atel z p ro - w incyi nie w ie czego chcą ludzie n a n ie­ go w p a d a ją c y , je ś li nieszczęściem w y jd zie w czasie en tr-ak tu ; to go nie zapew nia... w szy stk ie ręce z d ają się żądać ja łm u ż n y , albo starają się ogołocić z zegarka i ch u stk i rów nocześnie z biletem .

Jegom ość z p ro w in cy i p rz y b y w sz y do P a­ ry ż a z ż o n ą , p o sze d ł z n ią do te a tru ; j e s t to rzecz n a jp ie rw sz a k tó rą chce każdy p rz y ­ by w ający spróbow ać w P aryżu. Id ą do te a ­ t r u , gdzie jedenaście a k tó w podług zapo­ w ied zi grać m ają. W czasie e n tr-ak tu m ał­ żeń stw o w y ch o d zi orzeźw ić się w k a w ia r­ ni sąsiedniej. Z aledw ie w eszli na b u lw ar, otaczają ich lu d zie źle u b ra n i, ścisk ają w o ­ łając w u szy jegom ości m ającem u w ręk u

kontram arkę:

— C zy chcesz j ą zbyć, łask aw y Panie.... no, puść ją.

— D aruj nam ją.

— D aję panu p iętn aście sous, w ięcej nie w arta.

P aństw o ci z p ro w in cy i nie m ając żadnego w yo b rażen ia o h a n d lu , którem u ludzie ci się o d d a ją, sąd zą że im zu p ełn ie co inne­ go proponują. Mąż sąd zi że ofiarują m u za żonę piętnaście sous, zap ew n iając że w ię­ cej nie w arta. Zona sąd z i że ludzie ci chcą

j ą u p row adzić, odłączy ć od męża, któ rem u

Kas,:*** >*«ę—

M asza pi o p o z y c ja je s t p o d ia !

- Mój kochany nie słu ch aj ich, daw ać ci p iętn aście sous... to są nędznik!.... i cierpią tak ie ła jd a stw a p rz e d te a tre m .... Ah Bo

Xe.‘ ®°. Za n ,ebezpieczny w P ary żu pobyt....

uciekajm y m ój mężu....

— Choć m oja kochana.... p y tać m nie czy chcę się je j p o z b y ć ! ! .... CO za zb rodnia^ w l r t r nieS° dziWCe5 albo z a w °iam n a te m iejs"aI!!J1,ly “ °J k ° Chany- ° P ^ ć m y M ałżonkow ie uchodzą nie smiąc spojrzyć z a s .e b ie , p o stan aw iając niep o w ró cić na te- a tr,g d y z zb y t w ielkie je s t p rz y w yjściu nie- b ezp leczeń

s

t w a ; a p o w ró c iw sz y do hotelu w ie rn y m ałżonek bierze żonę w objęcia, pir-tiz y n a nią z czułością w o ła jąc ;

- D aw ać mi za n ią piętnaście sous! by- loz po co p rzy jeżd żać do Paryża!*

N

iemoże

to się nazywać hotelem gdyż