• Nie Znaleziono Wyników

W PARYŻU, tak zowią nietylko miejsca nie czyste źle utrzymywane, ale także uczę

szczane przez ludzi bez zatrudnienia, filu­

tów, złodziei, i wszystkich stolicy wyrod­

ków, którzy ciągle są w ruchu.

A lk ie r z chce często być k a w ia rn ią , ale

w cale do tego niepodobny. P rzechodząc p rzed brudnym i czarnym domem, sp o strze­ gasz pew ien ro d zaj m ag azy n u źle ośw ie­ conego; p rzez m ałe okna potłuczone pozale­ piane papierem , nie sp o strzeżesz w e w n ą trz

żadnego ro d zaju to w a ró w , ciekaw yś co tani może być do sprzedania.

Ale je śli chw ilę się z atrzy m a sz, w krótce zobaczysz w chodzących i w ychodzących. Są to źle a czasem w cale nie okryci ludzie; w ięk sza część ma tw a rz bladą, oczy z a p a ­ dłe i złow ieszcze w e jrz en ie , gdy się śm ieją nie wesołość tw arz ich w y raża, ale z u c h w a ­ łość, zepsucie, w y stęp k i w całej szkaradno- ści.

M ianow icie p rzy k rem j e s t w id zieć m ło ­ d z ie ż , n aw et dzieci m iędzy tego ro d z a ju ludźm i, od cztern astu do p ię tn a stu la t liczą­ cych; w iedzeni złym przy k ład em , p o rzu cili pracę, w arsztat, dom ro d zicielsk i, idą tu p ę­ dzić życie p różniackie, ro zp u stn e, gry, i n ie­ porządku, co ich d o p ro w ad zać m usi do k r a ­ dzieży i rabunków .

W n ę trz e tych c ie m n y c h k a w ia r n i j e s t strasznem : gaz w cale znanym tu nie je s t, a olej bardzo o szczędzany daje św iatło słabe, ociem nione pow ietrzem zadym ionem , w sz y ­ scy bow iem palą tytuń. W śród tej atm osfery dusznej, gorącej, w ilgotnej do czego łączy się odór w ina, gorzałki, inn y ch je s z c z e napo­ jó w i oddechy tych p an ó w , k tó rz y tylko się

śm ieją gdy w padną w k a łu ż e , d o strzeg asz je d n a k stoły i bilard.

M ass a ludzi n ap ełn ia to m iejsce: są k to iz y siedzą p rzy sto le , pijąc w ino i

li-183

quor.... (k a w a nie j e s t w tych kaw iarn iach zn an ą a p rzy n ajm n iej byłoby to n a d zw y ­ czajnym ); je d e n n a pół spity śpiew a ro z w ią ­ z łą piosnkę; drugi ju ż u sn ął na stole, sąsiad je g o u p ad ł p rz y n im , nie w idzą p o trzeb y n a w e t go podnieść. D alej grają w karty.... co za karty! nie m ożna koloru rozróżnić; p a ­ n o w ie ci o szu k u jąc się w z aje m n ie , w p ra ­ w ia ją się do złap an ia fry có w k tó rzy im w p ad n ą pod rękę.

P rzy bilardzie w id zisz w ięcej osób; m ają grać w pulę, w p rz ó d y je d n a k zak ład ają się, w yciągają num era.... w te d y szu k ają po k ie­ szeniach; a to cię zad z iw i że zobaczysz bi­ lard zasypany pieniędzm i czasem n aw et z ło ­ to je st tu ciskane.

Pieniądze u człow ieka którego bluza w w ie­ lu m iejscach p o d a rta , którego spodnie źle p o łatan e, u lu d zi których policzki zapadłe i tw a rz n ęd zn a z d ają się zapow iadać biedę i potrzebę, u ludzi k tó rz y p raw ie boso cho­ dzą.

Cóż o nich m yślić w y p ad a! że odejm ują zaufanie z w e jrz e n ia nęd zy i nieszczęścia.

Aby zrozum ieć co je st przedm iotem ich ro z m o w y , nieodzow nem je s t znać szw ar- gotanie ich, to je st ję z y k im w łaściw y.

W ulicy B ondy, z ty łu odw achu Chateau- d ’E a u , je s t podo b n y zak ład zn an y pod i- m ieniem R e n d e z-vo u s des O a a tre B illards,

('schadzka czterech b ila rd ó w ) a je d n a k ż e je s t ich tam siedm . Siedm b ilard ó w p raw ie ciągle, nocą i dniem , zajęty ch , uw ażaj z tego co za m assa p rzy zw y czajo n y ch tu ch o d zi,

wiele je s t w P ary żu tego ro d zaju ludzi, których w ziąłbyś za żeb rak ó w , a k tó rz y ż y ­ cie sw e p rzep ęd zają n a grze, pijatyce* p ró ­ żniactw ie, je ś li się czym gorszym n ie z a j­ m ują.

Id ź za tym m łodzieńcem zaled w ie sze­ snaście lat liczącym ; je s t on w ysoki, szczu ­ p ły , tw a rz y p rzy jem n ej, szc z ere j p raw ie, o- czó w niebieskich dość łagodnych, niem ają- cych je sz c z e b e zw sty d u niegodziw ości, u- tiu d z e n ie tylko zd aje się gnębić je g o siły, chód jego je s t ju ż ciężki i n iep ew n y ; n ie­ b iesk a dość czysta b lu z a , spodnie szaracz- k o w e, dobre obuw ie, czapka p ra w ie now a, oto jego ubranie. P rzech o d zi przed a lkie­

rzem, i nie w ie czy doń w ejść ; gdy w tern

dw óch innych p rz y b y w a ró w n ie ż .

Jed en trzy d ziesto letn i, m aty, g arb aty ,czar­ ny, szk arad n ej trarzy , ma n a g ło w ie coś na- k s z ta lt czapki bez form y, z niezm iernym kutasem nad czołem w iszący m k u rz z n ie­ go ścierającym ; ma n a sobie zły szaracz- k ° w y kaftan, i spodnie z grubego p łó tn a do­ chodzące zaledw ie do p o ło w y nóg; uśm iech tego człow ieka dający w id zieć d w a w ielkie

185

zęby n a k sz ta lt k łó w dzika, m a coś straszn e­ go i piekielnego.

D rugie in d y w id u u m j e s t w ysokie, chude ja k szkielet, żu ltej tw a rz y , w y ją w sz y nos k tó ry je s t czerw ono-niehieski, tw a rz i spoj­ rzen ie m a nikczem ne.

U brany je s t ja k b y w p a le to t, ale bez guzi­ k ó w , tasiem kam i pow iązany; n a głow ie ma coś w k ształcie starego k ap elu sza okrągłe­ go, bez form y ; k aw ałek sierci z m ateraca z w in iętej w szn u r słu ży m u za chustkę na szyję. Obie ręce trz y m a w kieszeniach, k tó ­ re zd ają się być napełnione różnem i p rzed ­ m iotam i.

— I có ż, m ó m e , czyż tak p rz e jd z ie sz ! m ów i n iższy u d e rz ają c w ram ie dzieciaka. C zyż to bieżysz do olszynki, zam iast w ejść i używ ać ze starem i.

— Ab! to ty C oquardet! od p o w iad a m łody. O tóż m asz Leflanquego.... W idzicie sze­ dłem do pracy... chociaż w ięk szą mam ocho­ tę próżnow ać.

— Oli! ty m oralisto! lepiej chodź z nam i

w ilc z y c . . . . w id zisz d w a f i l a r y i k n o t się pa lą cy.... Czyż się p ra c u je skoro się ma co

trzeb a. Leflanque, pręd k o w ejdźm y z m ło­ dzikiem!

W y soki nędznik L eflan q u e o tw o rzy ł d rzw i do kom órki; dzieciak p o zw ala się w ciągać; w id zisz go tu w p o śró d m assy ludzi tego ja k

dw óch opisanych ro d zaju , k tó rz y p a trz ą na mego rzu cając w zajem ne p o ro zu m iew ające się spojrzenia, k a żą mu pic, grac; w y jm u je d w ie sztu k , pięciu fran k o w e z k ieszen i, co sp o strzeg łszy C o ąu ard et, w oła:

Bigrel... coz to znaczy! C zyż ty m asz

niinę z k tó rej kopiesz złoto?

— Nie... Nie!... głu p stw o !p rzeciw n ie, gdyż w czo raj okradziono, o tw o rzo n o k u fry u nas gdym w ilczył, m oja m atk a p o szła oddać r o ­ b o tę , a otw o rzo n o m ieszkanie.... zw inięto w sz y stk ie gospodarskie zapasy m atki... w o- góle skradziono w szy stk o ! nic nie mamy.... D la k aw ałk a chłeba m atka się zd ecy d o w ała sprzedać pierścionek.... Z aniosłem go do kupca, k tó ry mi d ał te d w ie s z tu k i, na co m atka czeka, gdyż je ść co n ie m a ... a gdy je przegram .... i stracę....

— Nie obaw iaj się!... m y m am y p ien ią­ dze, dam y i tobie, je ś li z tobą krucho!

D zieciak uw o d zi się; gra i p rzeg ry w a pieniądze k tó re m iał m atce z a n ie ść ; okro­ p n y C oąuardet w y g ry w a od niego bluzę za sw ój su rd u t; L eflan ąu e w y g ry w a od nie­ go n o w ą czapkę a d aje mu p o d a rty bez fo r­ m y kapelusz.W reszcie gdy grał dzieciak o do­ bre sza ra cz k o w e sp o d n ie , a d ru g i o sw e p łu - cienne, p rz y b y w ają now e in d y w id u a do k o ­ m ó rk i, p rzy b liżają się do sto łu graczów'.

187

J e d e n z p rzy b y ły ch u d e rz a w ram ie Łeflan- quego, w o ła ją c :

— A więc j a k w czo raj poszedł interes.... kręciłeś się z C oquardetem w ulicy F on tain e au Roi.... W idziałem cię ośw ieconego la ta r­ nią, był to sam czas... nie m ógłbyś być oszu­ kanym !

Za całą o d p o w ied ź, o b y d w aj do których to się ściąga, śm ieją się na głos i piją do dzieciaka. Jed n ak że ten n a p ó ł dopiero spity, ud erzo n y tein co s ły s z y ; p a trz y na m ó­ w iącego i woła:

— Ja k to.... ulica F o n ta in e au Roi.... w czo ­ raj.... cóż oni tam zrobili?

— O kradli!.... — Kogo?

— Kogo.... ale.... czyż to ty nie w iesz... u tw ej matki.... oni to w szy stk o je j w y ­ nieśli.... Gdym cię z nim i pijącym w id z ia ł, sądziłem żeś o tern w ie d z ia ł ... żeś sw ą część odebrał!...

M łodzieniec cały osłupiał; bladość śm ier­ teln a o k ry w a tw a rz jeg o , spogląda błędnym na obu graczów okiem; k tó rzy k rzy czą ra d o ­ śnie, potem n a p ełn iają szklankę sw ej ofia­ ry, i p o dają mu m ów iąc:

— A w ięc, tak, m y to w as okradli!.... nie ma o czym myśleć.... dalej nie bądź głup­ cem.... palnij... m y szy d ziem y ze w szy stk ie­ go.... je steśm y ja k rękaw iczka..., ty tóź sa­

mo czynie będziesz.... nie p o w racaj do tw ej nędzy... m ożesz tu pozostać!

D zieciak kilka ch w il stoi n iep ew n y , ale o taczają go, śm ieją się, krzy czą, śp iew ają, błazeń stw a w ygadują, a n ie sz c z ę śliw a ofiara kończy trąceniem szk lan k i z tem i nędzni- kam i k tó rzy okradli jeg o m atkę.

A negdota ta m oże dać w y o b rażen ie o tym co się dzieje w kom órkach podobnych w P a- ry żu , ab uno disce omnes.

Było daw niej w w ielkim m ieście m iejsce zw an e S o u riciere; m ieściło się na środku targów . N ajpodlej sza to była k aw iarn ia tego ro d zaju w P aryżu. S chadzka złodziei, z ło d z ie je k , d ziew cząt złego p ro w a d ze n ia , w y s z łych z pod sądu i w szy stk ieg o co j e s t

najgorszein w P aryżu. Souriciere taką

m iało reputacyą że cudzoziem cy i ludzie zna­ kom ici stolicy n ie obaw iali się czasem tu aw an tu ro w ać, ciekaw i w id zieć okropne o- brazy ja k ie p rzedstaw iała.

Dom gry p rzy ulicy S ain t-H o n o re, obok k aw iarn i Regence, zn an y pod n azw isk iem

H ótel d 'A n g le te rre , ubiegał się o p ie rw sz e ń ­

stw o z Souriciere. Jed n ak że H ótel d 'A n g le -

te rre by ł a ry sto k racj ą p rz e stę p stw . M iał

rouletę i tym podobne gry. Ci k tó rz y s tr a ­ cili dużo w rouletę, mieli sposobność w y n a­ grodzenia stra ty w innych grach.

-1 8 9

riecire był całą noc o tw a rty a w ielu w Pa­ ry żu innego m ieszkania nie mieli.

Zniesienie Hornów gry sp o w o d o w ało zam ­ knięcie Hotel d' A n g le te r re, a od kilku la t Souricićre nie istnieje.

Ale inny tego ro d zaju zak ład w tym sa­

m ym cyrkule pow stał. W C harniers des

Innocents zn ajd u je się no w y Souriciere; ten id zie w ślady daw nego. W m iejscach tych całą noc otw artych, w iele w idzieć m ożna lu­ dzi okropnie brudnych, w iele starych p ija ­ nych kobiet, gdyż k o b iety są p rzy p u szczo n e do tego w szystkiego. G ałganiarze m ają p ra ­ w o składać tu sw e k o sze ; i byłeś za d w a sous co kupił, m ożesz noc całą przep ęd zić.

Souriciere bardzo są pospolite w Cite; są w których się na w szelkiego ro d zaju speku- lacye oddają; w iele m łodych dziew cząt, fa- ktorek w szystkiem u oddać się są sk ło n n e w tych dziurach , p ro w ad zo n e przez inne osoby sw ej płci, o b rzy d ły ciągnące zarobek z m łodości a czasem z pow^abów tw a rz y . Ulice G rande-Friperie, S aint-E loy, Jean de VEpine, m ają staw ę z sw ych Souricierów; tam k ry ta szafa je s t pokojem zam ieszkałym p rzez kobietę....

W innej Souriciere, położonej przy rogat­ ce M ont-Parnasse, je st izba k tó rą gospo­ darz się szczyci że j e s t dość rozległą, gdyż dw ustu gałganiarzy m oże się w niej prze­

chadzać wygodnie z koszami na plecach. Co za piękny widok gdy zgrom adzenie z n a j­ duje się w zupełnym kom plecie.

Ale najciekaw szą Souriciere je s t poło­ żona p rz y ulicy Fers. J e s t to sław n e miej­ sce pocieszenia. Mieści się w głębi p o d w ó ­ rza; nie jest ani s k lep e m , ani salą, ale pe­ w nym rodzajem k o ry ta rz a w k tórym mie­ szczą się zw yczajnie uczęszczający.

K u ry ta rz ten z a w s z e pełny, j e s t mie­ szkaniem dla tych k tó rz y nie m ają za co isc do Souriciere. Tu w idzieć można ludzi noc całą przepędzających o m u r się w sp a rł­ szy; szczęśliwi jeśli mogli je s z c z e znaleźć miejsce pod m u re m , p o n iew aż tu można przyn ajm n iej się oprzeć.

Ale w tych miejscach z aw sze znajd ziesz dobrego mówcę, ż a rto w n isia który kieruje r o z m o w ą , i który wiele d o kłada starania aby zrobić przyjem ność słuchaczom.

Dla tego wśród nocy gdy uczciw i m iesz­ kańcy P aryża śpią; w je d n e j z tych ciem ­ n ych ka w ia rn i, gdzie to w a rz y s tw o było Iicznem, gdy dobry m ów ca p r a w ił o wyko- n y w a cz u dzieł wielkich wr P ary żu , opisyw'at osoby różne, jed en ze słu ch aczó w zaw oła:

— Pleciesz.... m ów isz o tern czego nie znasz, m ów isz że tutejszy kat jest mały, j a ci mówię że duży!

191

— Mały. — Duży.

— Ale mój kochany, j a lepiej znać go mo­ gę, gdyż on m nie piętn o w ał.

I ulicą S a in t- L a z a r e , albo C hausee d ’A ntin, zob aczy sz kolej żelazn ą do Saint- G erm ain, V ersaillu, brzeg p ra w y S ekw any i w szy stk ie cudy okolic w iejsk ich lub m iej­ skich na dro d ze będących.

Id ź do rogatek M ont-Parnasse, znajd ziesz

kolej ze la zn ą do Y ersaillu, lew y brzeg Se­

kw any; idź za ogród B otaniczny, dojdziesz do kolei że la zn e j p ro w ad zącej do C orbeil.

D otąd w ięcej dróg nie m am y.... ale cier­ pliw ości! n iw elu ją, kopią, s ta w ia ją m osty.... so u teren y ; w krótce jeść będ ziem y