• Nie Znaleziono Wyników

która go tylko przy świetle widziała, znaj­

duje go brzydkim we dnie; wacha się, nie

wie czy ma przyjąć pyszny obiad który jej za­

proponował; gdy wiatr nadszedł zlatuje ka­

pelusz eleganta, ale co gorzej, że wraz z pe­

ruką, która bardzo sztucznie zrobioną była

i udawała doskonale naturalne włosy.

Jegomość którego głow a zo stała ja k ser holenderski bieży po sw ą perukę i

kapę-149

lusz, ale skoro dościgt j e i o k ry ł głowę, nie m a ju z G ryzetki,

W iatr up ro w ad ził zdobycz temu jeg o ­ mości. Ale co je s t je sz c ze przyjem niej w te­ dy widzieć, są to m łode kobiety: w ia tr je więcej kłopocze niź m ęszczyzn. Jeśli z ty- . iu w ieje, suknie do ciała przyciska; z dale- kaby pow iedziano że dam y te są w spódni­ cach; niekiedy zakradając się w iatr w fał­ dy unosi część su k n i, w idać w tedy nogi, kolana.... nie m asz p rzy czy n y aby nie by­ ło m ożna i coś w ięcej zobaczyć. Biedne da­ m y starają się osłonić; ale gdy to czynią z jed n ej strony, w ia tr suknię z drugiej pod­ nosi.

Jeśli w iatr w ieje z przodu, oczy tw e n a ­ pełniają się k u rzem ; niek ied y rozchuka- ny zefir zrzuca kapelusz m etresy, która po­ w in n a jeszcze bardzo się w idzieć szczęśli­ w ą je śli w iatr razem fry zu ry nie uniósł, ró- w nocześnie zaś dostrzega rum ieniąc się, że kolana je j Widać.

M ęszczyzni nie są ostatniemu w d o strze­ ganiu tego w szystkiego; w ielcy am atorow ie staw ają na bulw arach, brzegach rzeki, m o­ stach, gdyż w tych miejscach w ia tr n ajg w ał­ tow niej w ieje.

O moje Panie, któ re zm uszone jesteście w czasie dużego w iatru przechodzić Pont- N eu f albo Pont des A rts, daw ajcie na sw e

suknie uwagę; je śli macie paraso l nie o tw ie­ rajcie go, gdyż w w iększym jeszcze b ęd zie­ cie kłopocie: w asz parasol będzie tulipanem , a gdy starać się będziecie pow rócić go do naturalnego stanu, w asze spódnice rów nież tulipan utw orzą.... to daje się w idzieć....

A nie rachujcie w takim ra zie na pomoc m ęszczyzn; przeciw nie śm ieją się zachw y­ ceni tern co w as spotyka. Dla pocieszenia jed n ak możecie to w iedzieć że inną rażą p a ­

now ie ci w as spotkaw szy nie p oznają, gdyż zw ykle w czasie w iatru nie n a tw arz w a­ szą.... m ają oni zw yczaj spoglądać.

W Y JŚ C IE Z T E A T R U .

Wielu ludzi w Paryżu nigdy nie idą na teatr, ale nieom ieszkają być p rz y w yjściu z niego; a czemubyś z trudnością u w ie rz y ł, to że ci ludzie lepiej zn ają graną sztukę od osób w ychodzących z teatru.

Zrozum iesz to je d n a k w iedząc że w licz­ bie w idzów zapełniających teatr, je s t w ielu k tó rzy przyszli je d y n ie aby się p rzy p atrzy ć publiczności, przezierać w szystkich sw obo­ dnie, ro z m a w iać , ro zerw ać się, p atrzy ć na ak to rk i i na w szy stk o to co żadnego n ie m a zw iązk u ze sztuką.

M łodzik który w szystko w y d aje n a gar­ derobę, ale nie ma sposobu byw ać na ope­ r z e , idzie pod p rzy sio n ek teatru na kilka chw il przed ukończeniem w idow iska. G dy w szyscy w ychodzą on ró w n ież udaje że o- p u szcza te a tr; kładzie rę k a w icz k i, zapina się patrząc w około siebie, starając się w i­ dzieć i być w idzianym . Jeśli kogo ze zna­ jomych zobaczy to w o ła:

— Ah! dzień dobry, mój kochany!... Jak to byłeś rówmieź na operze'? nie w idziałem cię!

— Ja ró w n ież ciebie.

— Byłem w szakże n ab alk o n ie. Bardzom zadow olony.... p ię k n a muzyka! śliczna m u­ zy k a !

— Czy pierwrszy raz byłeś na tej sztuce? — Oh w ielki Boże! W idziałem ju ż j ą przy ­ najm niej dw adzieścia razy.... nigdy się nie nudzę.

In n y znow u lorn etu je dam y, p rz y p a tru je się tualetom , fizognomiom aby później mógł p o w ied zieć:

— «Oto osoba któ rą często w iduję w tea­ trze rozm aitości. S tary ten jegomość p ra­

w ie zaw sze b y w a na o p erze.»

Ci któ rzy lubią m ocne w z ru sz e n ie , a n ie m ają sposobu zjednać to sobie kup u ­ ją c k o n tra -m a rk ę , tu z b ie ra ją w iadom o­ ści o sztu ce; często zap y tu ją o nie naw et

153

Iam pucerów na służbie b ędących, a gdy zdołali pięć lub sześć zebrać o p in ii, dosyć w iedzą aby odgadnąć całą intrygę sztuki, i zupełnie są zadow oleni; n a w et byw a że opo­ w iad ają innym to, czego sam i nie w idzieli. W id ząc ich późno w racający ch do domu, m ów iących że id ą z w id o w isk a, p y ta ją się ich o w artość sztuki; słu żąca dając św iatło nieom ieszka zap y tać:

— Jesteś Pan zadow olony.... dobrze p o ­ szło?

Z ap y tan y k tó ry tylko był p rzy w y jściu z teatru p rzy b iera postać śm iałą o d p o w ia ­ dając:

— Czy dobrze poszło.... tak!... aż do k o ń ­ ca.... intryga sztuki je s t dobrą.... trochę.... nie ma z w ią z k u , ale w ogóle dobrze po­ szła.... zdanie to jest pow szechne.

P rzy w y jściu z te atru z tw a rz y w ielu o- sob w idać w rażenie doznane p rzez w id o ­ wisko.

I ta k w id zisz m łodą dziew czy n ę z du- zem i oczym a, p łak ała; gdyż w sztuce ko ­ chanek zd rad ził sw ą ulubionę żeniąc się z drugą, ona się czuje w tym sam ym p o ła­ ż en iu , gdyż od niejakiego czasu kochanek o niej zapom ina; obaw ia się w ięc aby tak jak zw odzicieł którego w id ziała na scenie, z nią nie uczynił.

T a znów d a m ajestb la d a,o p ie ra się n aręk u 20

męża. Grano sztukę w k tó re j cudzoloztw o, p o d staw a intrygi, o trzy m u je w końcu su ­ ro w ą karę. Dama ta była bardo słabą przez ciąg całej sztu k i; zn ajd o w ała p rz e d sta w ie ­ nie zbyt długiem niegodnem pow tórnego w i­ dzenia.

W idzisz kobiety w czepkach, indyiskich sukniach, śm iejące się jeszcze zchodząc ze schodów ; śm iały się w ciągu całego w id o ­ w isk a, grano zaś dram ę bardzo sm utną; ale są osoby które w szy stk o z dobrej biorą strony.

W id zisz człow ieka małego w zro stu , si­ ny, zagniew any, okro p n y w zro k na około siebie rz u c a starając się w ydobyć z tłum u k tó ry go dusi. J e st on zły, zdesperow any, gdyż w w odew ilu n a którem był, są żarciki z czapek w ełnianych, których n ak u p iłm assę dla założenia z nich pew nego ro d z a ju han ­ dlu; staje na palcach, n a całe garło w ołając: — To okropnie! N ie g o d ziw ie !... nie do- zn iesien iaG .. W odew iliści w szy stk o teraz sobie pozw alają. Nie m asz j u ż w ięc cenzu­ ry!... Jeśli je st, dla czegóż znieść m oże aby śmiano się z czapek w ełnianych, szydzono z nich.... Ja je sprzedaję... chcą w ięc abym sklep zamknął.... abym zban k ru to w ał... Pój­ dę ju tro na skargę do m egokom m issarza po- licyi... Zaniosę prośbę do izb y deputow a­

155

nych.... Rząd nm si protegow ać czapki w eł­ niane... dokażę że te a tr zam kną.

Obok tego c z ło w ie k a , którego gniew rozśm iesza w szystkich go otaczających, da­ m a młoda i piękna, eleganckiej, w dzięcznej p o sta c i,p o d a je rękę jegom ości nie m łode­ m u, który stara się w raz z nią czem prędzej w y rw ać z tłumu.

W oczach dam y tej je s t ty le czułości, u- sta tyle mają przyjem nego uśmiechu, iż nie­ podobna aby to w szy stk o do kogoś się nie ściągało. K obietapiękna, je s t n ią zaw sze, ale są chwile w których j e s t daleko piękniejszą a to w tedy gdy spostrzega że n o w ą zło w iła zdobycz, któ ra się je j podoba. W ted y w i­ dać na pięknej tej tw a rz y ko k ietery ą któ­ ra w y raża p rzy jem n o ść, czułość i rozkosz nieokreśloną; zw y k le w szystko to nie nada­ rem no się czyni.

Spojrzyj z ty łu pięknej kobiety a odga­ dniesz dla kogo je s t ten śliczny uśmiech, spostrzegasz przystojnego chłopca d w ad zie­ ścia osin do trzy d ziestu lat mającego, do­ brze ubranego, chodzącego bardzo blizko su­ kni tej d a m y . . . . tak że czasem na nią na­ stępuje.

teatrze panicz ten um ieścił się za tą piękną osobą n a g a le ry i; nie mógł do niej m ów ić, gdyż szk arad n y m ęszczyzna ain o - gący, być je j mężem nie oddalił się nach w

i-fę ; ale oczy w w ielkim b y ły m chu, ro zm o ­ w a ich zd aw ała się bardzo bydź ożyw ioną. Po w yjściu, m łodzieniec szed ł tu ż za dam ą; b a rd z o jest niebezpiecznem w ychodzić z tea- tiu gdyż w massie dam a p ow szechnie nie m o­ że przeszkodzić aby obca ręka nie dotknęła je j ram ienia, a często i czego więcej.... aby je j nie pow iedziano kilka słów do ucha; są n aw et śm iałkow ie k tó rzy w su w a ją ro m an so w e bileciki w rękaw iczkę, w k ie sz e ń , za gors, a kobieta w zbyt w iekliej j e s t m assie, aby tem u przeszkodzić mogła.

G dy je st się w teatrze z dam ą której pię­ kność albo zgrabność, zw rac a uwagę, rozsą-

dnem je s t czekac póki publiczność nie w y j­ dzie.

Tam znów w id zisz czło w iek a z liczby h u ­ laków . Panow ie ci idą do te atru dla zabrania znajom ości, i przeglądają go od spodu do W ierzchu, kończąc z zyskaniem tego co szu­ kali.

Isto tn ie Panow ie ci nie są w w yborze tru ­ d n i, jeśli nie zn ajd ą kobiety k tó rab y od­ p ro w ad zić się dala, o d p ro w ad zają o tw ie ra ­ ją c ą lożę albo sprzedającą kw iaty.

Jed en z nich, średniego w ie k u , brzydki, tw a rz y złe obyczaje m alującej, którą pospo­ licie kobiety p rzek ład ają nad in n e , tuale- ty dość zaniedbanej, u d aje eleganta, cho­ ciaż w cale na to nie w y g ląd a, brodę scho^

157

w aw szy w k raw at, p rzeg in a się, liże w argi końcem ję z y k a zadow olony z siebie; rozm a­ w ia z dw om a G ry zetk am i, którym w cza­ sie entr-aktn ofiarow ał pom arańcze, co p rz y ­ ję ty bez żadnej trudności; w tej chw ili my­ śląc czy ich w ziąść do k a w ia rn i, m aca cię po kieszeniach.

D rzw i w y jścia przechodzą tłumy; a ze w szech stron słyszysz;

— Oto pow óz mój panie. — To mnie nie zabaw iło.

— Ja nie lubię sztuk gdzie śmiać się trz e ­ ba, idę na teatr by płakać.

— G dzież je st n asz mały?.... — Tu... przed nam i.

— Pojazd mój Panie!

— T rzy k w ad ran se n a dw unastą! to za późno, nie będzie się o dw unastej u siebie!

— Czy Pani nie będę mógł służyć... — Baczność, p a trz ą na nas.

— Zaw ołaj służącego.

— Czy mam zaw ołać dorożkę?

— Byle tylko mój odźw ierny ju ż nie spał. — Siedziała p rzy m nie dama, która cią­ gle kaszlała.... to nie do zniesienia.

— A ja.... m iałem p rz y sobie jegom ościę, który ciągle na mnie kichał.... stara małpa! ja k b y ...

— Pozw ólcież p an n y się odprow adzić! — Bardzo Pan grzeczny....

— Któż żąda p o ja z d u 1?

— Ju tro o drugiej godzinie.... będę w o- grodzie Pałacu K rólew skiego....

— Dosyć.

— Oto dorożka.... niech Pan w siądzie... — W tej loży j e s t się bardzo nie w ygo­ dnie... nogi mi ścierpły.

— Czyżby P anny nie pozw oliły sobie słu­ żyć szklanką po n czu ł...

— Ah! mój Boże! zapom niałem parasola z bióra kontram arek!...

— Cóżto że zaw sze m usisz się wracać? — Ale mój kochany... mój szal zaw a ­ dził się o suknię tego pana.

— Dobryś! kalosz m i spadł. — Nie zapom nij kom isionera.

D la skom pletow ania o b razu , pogoda do­ tąd ciągle trw ająca, nagle się zm ienia, deszcz ogrom ny pada przy w yjściu z teatru.

W te d y dam y nie chcą opuszczać kolu- m nadęj.m ęzszczyzni id ą po pojazdy, a p rz y ­ najm niej po parasole, ale pojazdu zw ykle rzadko dostać m ożna gdy go p o trzeb a. Je ­ den w ysyła kom isionera po pojazd, pojazd p rz y b y w a , inny w siad ł w czasie gdy p ier­ w szy poszedł po sw ą damę. K sz y c zy i sk a ­ cze do woźnicy; osoby które w siadły nie chcą w yjść, kłócą się. Tym czasem in n i nie zw ażając na deszcz odchodzą. S zk arad n y m ęzszczyzna m ający pod ręk ą piękną

ko-159

b ie tę , k tó rą m usiał opuścić aby zaw ołać pojazd, nie zn ajd u je dam y zn alazłszy do ro ż­ kę. Szuka je j napróżno, w reszcie p o stan a­ w ia odjechać, ale je st niespokojny; sam w do ­ rożce, co chw ila w y su w a głowę, każda d a ­ m a k tó rą spostrzega zd aje mu się być jeg o żoną, każe w o źn icy się w strzym ać a w y su ­ w ając głowę z p o jazdu, w oła:

— Czy to ty m oja kochana!... Nie m a o d p o w ie d zi, albo też pan idący z dam ą którego ciemność p rz e sz k ad z a d o strz ed z , odpow iada su ro w o :

— Jak to, czyż Pan w o łasz m oją ż o n ę !., cóż to ma znaczyć?...

— Ah! p rzep raszam P a n a , szukam mej m ałżonki k tó rą zatraciłem w ychodząc z tea­ tru , a w cieniu.... sądziłem ...

— Należało w p rzó d dobrze się p rz y jrz y ć mości Panie, niezaczepiać przechodzących...

C zy ż to kto słyszał?...

Biedny mąż m iesza się w tłum aczeniu, k ry je w d o ro źce m ów iąc do woźnicy: Jedź... omyliłem się...

W oźnica popędza, z początku w olno j a ­ dąc słychać się d aje: cym bał, dureń! w y ­ mów ione p rzez m ałżo n k a przechodzącego, co dochodzi je sz c z e do u szó w nieszczęśli­ wego m ęża k tó ry w szelkie czyni u siło w a­ nie aby tego nie słyszał.

W reszcie stanął, daje w oźnicy za je d en kurs, ale ten m ów i:

— Czyż to Pan żartu jesz, płacić mi za j e ­ den kurs, gdyś mię Pan zatrzy m ał cztery czy pięć razy na drodze; to pow inienem za pięć kursów policzyć, ale j a dobre dziecko, zapłacisz Pan za godzinę.... i dasz na piw o... w szak to ju ż po północy?

Jegomość musi życzeniom w oźnicy zado- syć uczynić. Spieszy się do siebie, sądzi że ju ż zastanie m ałżonkę; ale je sz c ze nie w ró ­

ciła.

— Czyż mogę się położyć mój P a n ie ,p y ­ ta sługa?

— Ab! nie, czyż m yślisz że m oja żona na noc nie przyjdzie!?

W godzinę Pani p rz y b y w a , bardzo za ­ gniew ana, w zruszona, dokazuje sceny z m ał­ żonkiem , w yrzucając mu że źle ją szukał i że sama w racać musiała. T ak tedy mąż m usi prosić o w ybaczenie.

W idzicie więc, że w Paryżu nietylko w te ­ atrze je s t w idow isko ale i przy w yjściu.