• Nie Znaleziono Wyników

Z pewnością działalność naukowa Cz. Głombika wywieść się daje z paradygmatu badawczego, jaki funkcjonował w środowisku Uniwer­

sytetu Warszawskiego lat sześćdziesiątych XX wieku (szkoła lwow- sko-warszawska). Tam też wyodrębnił się nurt „warszawskiej szkoły historyków idei” i tam właśnie w okresie studenckim formował się profil myślenia naukowego późniejszego profesora Uniwersytetu Śląskiego.

4 Doświadczenie bezsilności bycia w takim „ruchu bezwładnym” mają kierowcy aut, które na śliskiej powierzchni utraciły kontakt z chropowatą powierzchnią szosy.

Analizowałem przypadek takiego ruchu na przykładzie fatalnego biegu w ojny pelo- poneskiej, gdy w korzystnej dla siebie sytuacji Ateńczycy odrzucili ofertę Sparty prze­

rwania wojny i zawarcia swoistego kompromisu historycznego. Por. S. S y m o t i u k : Inercyjność procesów społecznych. Casus Safakterii. „Studia Nauk Politycznych”

1988, nr 5, s. 136-147.

Pewien moralizm, jeśli nawet nie moralizatorstwo, da się zauwa­

żyć w stylu myślowym tej szkoły. Mogła ona powstać tylko na gruncie emocjonalnie wibrującym historią postaw polskiej inteligencji XIX i XX stulecia.

Lecz byłoby deformacją widzenie pracy historycznej Cz. Głombika na tle tak dramatycznych krajobrazów ideowych Europy końca XX wieku. Trzeba dostrzec, że podatność polskiej nastrojowości na stały pesymizm i zagłębianie się w regiony traumatyczne są pozbawione skrajności. Nastrojowość polska cechuje się też silnym optymizmem, otwartością i ufnością w przyszłość. Jak już wspomniałem, skłonna jest do umiaru i kompromisowości5. Tym częstsze są tu sploty uwa­

runkowań jednocześnie praktycznych i teoretycznych. Często rolę znaczącą odgrywa koniunkturalizm, oportunizm, niuansowe w idze­

nie układów osobistych itd. Dla historyka o silnie rozwiniętym myśle­

niu analitycznym, lubującym się w przedzieraniu się przez zawiłe i splątane gęstwiny zdarzeń, wypowiedzi, stanowisk praca taka nie musi być trudem, ale specyficzną radością i przyjemnością.

Dostrzegamy też w pisarstwie Cz. Głombika obszerne teksty, któ­

rych powstanie tłumaczyć można wyłącznie ową przyjemnością

„przedzierania się” przez gęstwę, napotykania sytuacji niezwykłych, zaskakujących, zapomnianych. Można by ten typ umysłu poznającego porównać z wizją przedstawioną w słynnym filmie Antonioniego Po­

większenie. Oto fotograf, błąkający się w poszukiwaniu tematów i „pstrykający” zdjęcia, znajduje na swych kliszach sytuację mordu: ko­

bieta podprowadza zabiegającego o nią mężczyznę ku kępie drzew w parku. Dokładniejsze zdjęcie, powiększenie obrazu pokazuje, iż z kępy drzew wysuwa się ręka uzbrojona w rewolwer. Musi w ięc dziać się coś innego niż frywolny spacer i zalotne igraszki mającej się ku sobie pary. Fotograf udaje się nocną godziną w miejsce, które nie­

dawno fotografował, i rzeczywiście odnajduje leżące zwłoki. Lecz ran­

kiem dowód zbrodni znika, a jego zdjęcia ktoś wykrada z pracowni.

Pozostaje doświadczenie odkrycia detalu, dzięki któremu można by jak po nici dojść do kłębka. Ale artysta ma niewystarczające ku temu narzędzia i warsztat. Metodyczny, cierpliwy uczony — historyk, potra­

fi odkrywać i rozsupływać podobne struktury splotów dziejowych.

Czy zawsze droga taka prowadzi do ustaleń istotnych? Gdyby tak było, nauka kończyłaby się ustaleniami esencjalnymi. Tymczasem część splotów najwyraźniej w tkaninie dziejów spełnia funkcję taką,

5 Por. S. S y m o t i u k : Polacy jako „naród filozoficzny". W: Filozofia a religia w kręgu kultur słowiańskich. Red. T. C h r o b a k , Z. S t a c h o w s k i . Rzeszów 1995, s. 43-51.

jak deseń ozdobny i dekoracyjny z nici tworzących wizualny w zór w materiale historycznym. Czym odkrycie takich struktur jest dla hi­

storyka? Można powiedzieć, że przyjemnością dla konesera i „tempo- ralnego estety”, który przypadek podobny traktuje jako miejsce igraszki intelektualnej i bezinteresownej kontemplacji dziwnych krę­

g ó w zdarzeniowych, może podobnych do tego zjawiska, którego do­

znajemy, ciskając po powierzchni rzeki plaski kamień, który ślizgając się w sinusoidalnych odbiciach, pozostawia ślad łańcuchowy kolej­

nych kręgów fal na wodzie. Są w historii „struktury powierzchnio­

w e ”, „geometrie pozorne”, ornamentowe, nieistotne. Ale dodają one dziejom kształtów, finezji, meandrów, struktury gier i zawiłych figur.

Żaden historyk o cechach rasowego dziejopisa nie pozostawi niewy­

korzystanym podobnego materiału. Czytając książkę Cz. Głombika Zapomniani krytycy, nieznani filozofowie. Rzecz o Aleksandrze Ty- szyńskim i Janie Adamskim (Lublin 1988), doświadczamy właśnie ta­

kiej „zabawy przyjemnej i pożytecznej” podróżnika w przeszłość, gdy odkrywa skomplikowane zabiegi szeregu ciekawych postaci kultury i myśli polskiej. Jest epizodem z roku 1835 i następnych lat inicjaty­

wa powołania w powstającym Uniwersytecie Kijowskim im. św.

Włodzimierza lektoratu języka polskiego. To przypadek małej abrazji historycznej po powstaniu listopadowym 1830 roku. Przesuwający się lodow iec imperialnego naporu Rosji na ziemie polskie narusza

„słoje” kulturowe, w tym niszczy słynne Liceum Krzemienieckie. Pro­

fesorska obsada tej legendarnej szkoły zostaje przesunięta jak ka­

mienie lodow cow e i osiada w placówkach nowego uniwersytetu w Kijowie, gdzie też chce się wprowadzić nauczanie języka polskie­

go. W iele znakomitych później postaci stara się o zdobycie stanowi­

ska nauczycielskiego (m iędzy innymi J.I. Kraszewski, T. Kurhanowicz, A.S. Krasiński, D. Szulc). A tymczasem rząd rosyjski chce uniwersy­

tetu, który będzie „kuźnią kadr” rosnącego imperium. Zderzenia interesów, przenikanie się kompetencji naukowych i stosunków po­

litycznych czy towarzyskich, polsko-rosyjskie próby wzajemnej ada­

ptacji i asymilacji stanowią niewielki segment historyczny będący fraktalnym odbiciem szerszych zmagań kulturowych i politycznych tego okresu. Znamy z tych czasów rozmaite przygody uniwersytetów w Wilnie czy w Warszawie, a oto odsłania się przed nami fraktal ki­

jowski tych samych procesów. Polska tych czasów staje się „bramą Rosji” do Europy, a rozmaici snycerze dłubią w jej konstrukcji różne płaskorzeźby. Czytać je trzeba oczyma historyka widzącego w dzie­

jach nie tylko konstrukt inżynierski, ale i „polityczno-artystyczny”, gdyż nie tylko o skuteczność, ale też o image chodzi zawsze roz­

maitym „władcom dziejów ”.

To, że praca historyka nie sprowadza się tylko do urzędniczego

„księgowania faktów”, ale jest też radosnym podróżowaniem przez różnorodne „krajobrazy ideowe” przeszłości, jest wyraźnym stygma- tem Cz. Głombika jako historyka filozofii polskiej. Można aksjologię Jego rozczytać głębiej w niewielkim studiu o szczęściu, jakie opubli­

kował, uzupełniając (rów nolegle z A. Banachem) słynne dzieło Władysława Tatarkiewicza. Lecz przyjemności szperania w pożółkłych dokumentach, listach, czasopismach, drukach ulotnych, pamiętni­

kach, archeologiczne przenikanie przez warstwy ziemi skrywające skorupy i konstrukcje dawnych siedzib ludzkich zasługują na stworze­

nie odrębnej aksjologii. Efekt kulturowy takich prac jest bowiem przemożny i doniosły. Póki dzieje faktyczne rozwijać się będą ru­

chem cofnięć i postępów, póty historyk i realny „człowiek dzisiejszy”

pójdą z sobą w parze, jak wzajemne alter ego. Który z nich jako byt substancjonalny, a który jako cień — nie jest to bynajmniej pytanie łatwe do rozstrzygnięcia.