natomiast zaczęto twierdzić, że ja robiłem dla polskiego wywiadu oraz dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych analizy sytuacji gos
podarczej i ogólnej Związku Sowieckiego. Odpowiedziałem na
to, że ani ja osobiście, ani I nstytut Europy Wschodniej , takich
periodycznych przeglądów nie robiliśmy, i, o ile wiem, nikt tego
odnas nie żądał. Nie kryłem jednak, że robienie takich
prze-glądów uważałbym za logiczne. Instytut Europy Wschodniej , był częściowo finansowany ze źródd publicznych. Nie byłoby więc nic dziwnego gdy te instytucje, które okazywały nam pewną pomoc, zażądały usług w formie takich sprawozdań. Lecz fak
tem jest, że tegośmy nie robili. Jeżeli chodzi o mnie osobiście to nie miałbym na to czasu ze względu na swoje wykłady teorii ekonomii na dwóch wydziałach w uniwersytecie. Lecz nigdzie nie powiedziałem, że miałbym jakieś zasadnicze obiekcje prze
ciwko robieniu takich sprawozdań, gdyby tego ode mnie zażą
dano. Moja zasadnicza postawa była: jestem lojalny wobec państwa polskiego, szczególnie dzisiaj , gdy naród polski prowadzi śmiertelną walkę o swój byt oraz żywię nadzieję, że może przyjść dzień, że Związek Sowiecki będzie nas w tej walce popierać;
chociaż szczerze mówiąc co do możliwości tej ostatniej sytuacji byłem dość sceptyczny. Lecz to odpowiadało ogólnej linii przy
jętej w Kozielsku.
Pewnego dnia śledztwo przyjęło zupdnie nietypowy, jak dla sowieckiego dochodzenia, obrót, bo sędzia śledczy zamiast mnie oskarżać zaczął mówić raczej komplementy. Mianowicie, zapytał mnie o moje kontakty z wywiadem japońskim. Wiedziałem od współlokatorów mojej celi, że oskarżenie o współpracę z wywia
dem japońskim należało również do standartowych chwytów sowieckiego śledztwa. Przeciwko każdemu z moich rosyjskich współwięźniów ten zarzut był w pewnym momencie wysuwany, lecz potem wycofywany. Oczywiście zaprzeczyłem tej współ
pracy. Wówczas sędzia zapytał mnie grzecznie:
"A
dlaczego odwiedzał Pana japoński attache wojskowy? ". W tej chwili przypomniałem sobie, że istotnie w moim biurze w Instytucie Europy Wschodniej miały miejsce wizyty kilku oficerów japońskich, którzy interesowali się naszymi studiami nad gospodarką sowiecką. Odpowiedziałem : "Instytut Europy Wschodniej w Wilnie nie był instytucją prowadzącą tajną działalność. Przycho
dzili tam do mnie różni ludzie, którzy się interesowali naszymi pracami ; przychodzili komuniści, którym udostępniałem różną literaturę; przychodzili również oficerowie japońscy ; a nawet przysyłali potem upominki w postaci obrazków z życia japońskiego malowanych na jedwabiu. Nie znaczy to jednak abym współ
pracował z wywiadem japońskim".
Ku memu wielkiemu zdziwieniu
sledowatiel
nie wybuchnął pogróżkami, lecz odpowiedział uprzejmie: "Ja Panu wcale nie zarzucam, że Pan współpracował z wywiadem japońskim, a pytam jedynie o kontakty co nie jest to samo. Mamy tu dosta
tecznie materiałów, które świadczą, że Pan osobiście pomimo dużego nacisku nie dał się zwerbować do wywiadu japońskiego.
1 5 1
Lecz muszę Panu powiedzieć, że pomimo to pańska sekcja badań gospodarczych, pracowała dla tego wywiadu". Zachnąłem się i powiedziałem, że ostatecznie wiem, co się u mnie w Instytucie działo. "Nie bądź Pan taki pewny siebie" - powiedział
sledo
watiel
i dalej dodał, że kiedy ja odrzuciłem propozycję współdziałania z wywiadem j apońskim, to niektórzy moi współpra
cownicy i asystenci, podjęli się, za moimi plecami, robić regu
larne sprawozdania o sytuacji gospodarczej w Sowietach dla wy
wiadu japońskiego. Tę nocną konwersację zakończył mój
sledo
watiel
półżartobliwym i raczej w przyjacielskim tonie wypowiedzianym stwierdzeniem, że ci "Japońcy to nachały", po czym zawołał straż aby odprowadziła mnie do mojej celi.
Gdy wróciłem do celi długo nie mogłem zasnąć i starałem się wydobyć z pamięci wszystkie szczegóły dotyczące wizyt japoń
skich. Otóż, prawda była następująca. Na kilka lat przed wojną, zdaje się że to było w roku
1936,
zgłosił się do mnie pułkownik japoński, którego nazwiska dziś już nie mogę sobie przypomnieć, a który był japońskim attache wojskowym w Warszawie i zaproponował, że oni, tzn. japońskie przedstawicielstwo dyplomatyczno-wojskowe, gotowi są przyczynić się do rozwoju prac badawczych Instytutu nad gospodarką Sowiecką przez wyz
naczenie nam dodatkowego pracownika, który by pozostawał pod moim kierownictwem. Podziękowałem mu za zainteresowanie oraz łaskawą ocenę naszej działalności, lecz powiedziałem że nie mogę dać odpowiedzi bez porozumienia się z zarządem Instytutu . Poszedłem więc do Prezesa Zarządu, którym był profesor Ehren
kreutz, późniejszy Rektor Uniwersytetu Wileńskiego i odpowie
działem mu o swojej rozmowie z japońskim attache wojskowym.
Dla nas obydwóch było jasne, że sprawa wykracza poza zakres międzynarodowych stosunków naukowych i że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, ten nasz ewentualny pracownik byłby ofi
cerem japońskiego sztabu generalnego, którego musiałbym kształ
cić w problemach gospodarki sowieckiej . Prof. Ehrenkreutz po
wiedział, że nie możemy w tej sprawie powziąć żadnej decyzji bez porozumienia się z odpowiednimi czynnikami w Warszawie.
Przy najbliższej okazji, kiedyśmy byli obydwaj w Warszawie, poszliśmy do Wydziału Wschodniego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Szef tego wydziału, p. Kobylański, powiedział nam że sprawa należy do kompetencji Sztabu Głównego i radził, abyśmy się tam udali . W sztabie głównym przyjął nas płk Eng
licht, zastępca szefa Oddziału I I-go, który też dość stanowczo odradził nam akceptowanie propozycji japońskiej. O ile mogłem zrozumieć czuł się on w pewnym stopniu dotknięty tym, że wywiad japoński bez porozumienia się z odpowiednimi
czynni-karni polskimi, usiłował lokować swoich ludzi w polskch insty
tucjach . Gdy wkrótce potem zgłosił się do mnie zastępca attache wojskowego, major japoński, zakomunikowałem mu w jak naj
bardziej uprzejmy sposób naszą odpowiedź odmowną i uważałem sprawę za skończoną. Możliwie, że Japończycy poczuli się dotknięci i potraktowali to jako moje osobiste wrogie ustosunko
wanie się, tym bardziej , że było w Polsce sporo ludzi, którzy widzieli w moich zainteresowaniach sowieckich jakąś ukrytą sym
patię do systemu komunistycznego. I to była wersja tej sprawy, która trafiła w ręce wywiadu sowieckiego.
W kilka miesięcy potem przy okazji jakiejś innej rozmowy prof. Ehrenkreutz wspomniał, że miał znowu wizyty japońskie i że ostatecznie zostało ustalone, że jeden ze stypendystów Insty
tutu, pracujący pod moim kierownictwem, zgodził się - za wiedzą Oddziału I I-go - robić dla attachatu japońskiego opra
cowania sowieckiej sytuacji gospodarczej na zasadzie swojej pry
watnej umowy z czynnikami japońskimi, nie angażując w to Instytutu. Przyjąłem to do wiadomości bez większego zainte
resowania; byłem w owym czasie pochłonięty pisaniem książki o polityce gospodarczej Niemiec hitlerowskich i niewiele czasu poświęcałem studiom sowieckim w Instytucie. Potem o tej rozmowie z prof. Ehrenkreutzem w ogóle zapomniałem, aż dopiero sowiecki sędzia śledczy przypomniał mnie cały ten incydent. Wyglądało to jednak tak jakby istotnie chdpliwe twierdzenie enkawudystów, że NKWD wie wszystko
(NKWD wsio :r.na;et)
było słuszne. W danym wypadku istotnie wiedziało ono więcej rzeczy o mnie, niż ja sam pamiętałem .Podczas całego śledztwa miałem jednak wrażenie, że z tych dwu zarzutów, które postawiono mi na początku - szpiegostwo przeciwko Rosji oraz rzekome szpiegostwo przeciwko Niemcom - to drugie interesowało moich
sledowatieli
o wiele więcej niż pierwsze. Twierdziłem, że zbieranie materiałów do mojej książki o niemieckiej polityce gospodarczej było oparte na stosunkach czysto naukowych, że podczas swego pobytu w Berlinie oraz wInstitut fur Weltwirtschaft und Seeverkehr
w Kieł nie robiłem niczego, o czym bym nie mógł swoim niemieckim kolegom powiedzieć.
Sledowatiel
odpowiedział, że wywiad sowiecki jednak stwierdził, że w tym samym czasie utrzymywałem stosunki z płk . Pełczyńskim , który był wówczas szefem Oddziału II-go w polskim Sztabie Głównym. Nie przeczyłem temu , lecz twier
dziłem, że znajomość ta miała charakter osobisty, prywatny i nawiązała się wówczas, gdy płk Pełczyński dowodził
5
p.p.legionów stacjonującym w Wilnie, a ja byłem docentem wykła
dającym ekonomię na Uniwersytecie Wileńskim. Zresztą, jeżeli
1 53
płk Pełczyński interesował się moją książką - mimo iż nie zawierała ona żadnych poufnych materiałów - było to zupełnie naturalne. Polska była krajem niedozbrojonym i przestudiowanie gospodarczego podłoża zbrojeń niemieckich, było dla wyższych oficerów polskiego sztabu głównego po prostu nakazem życia.