• Nie Znaleziono Wyników

nież pod wpływem tych narkotyków, które w owym czasie były podobno dosypywane do jedzenia więźniów zamkniętych w owych

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 136-142)

małych celkach w podziemiach Łubianki. W swoim późniejszym życiu tylko raz miałem reminiscencje tego co przeżywałem pod światłem owej żarówki. Było to w 1 945 roku w Londynie, kiedy zupełnie przypadkowo zdarzyło mi się oglądać film

skła-1 37

dający się z samej gry świateł

i

przeróżnych wzorów ; nazywał się "Fantazja".

Jak długo w tym stanie przebyłem - trudno powiedzieć.

Wydaje mi się że cały okres mego pobytu w tej celi musiał wynieść nieco więcej niż 48 godzin. Nie miałem zegarka ani też nie dochodziło do nas światło dzienne. Straciłem poczucie pór dnia. Od czasu do czasu przynoszono mi jedzenie, które było zupełnie znośne. Zjadałem je szybko! potem pytano czy nie chcę "dobawki"? Zjadałem również "dobawkę", i szybko wali­

łem się z powrotem na łóżko, zajmowałem ową przepisową pozy­

cję na wznak, zamykałem oczy pod promieniami tej żarówki

-

i

pogrążałem się w stan pół snu - pół jawy, jakby w opa­

rach jakiegoś narkotyku, aż w pewnej chwili przywrócony zos­

tałem do rzeczywistości krótkim rozkazem :

"Sobirajteś"

i popro­

wadzono mnie do innej celi gdzie było światło dzienne i gdzie już byli jacyś ludzie. Dopiero potem, gdy nieco zaznajomiłem się z obyczajami i stylem śledztwa Łubianki, dowiedziałem się że to podziemie z małymi celami dla świeżo przybyłych więź­

niów, nazywa się

prijomnik.

Traktowało się tam więźnia ze względną uprzejmością. Nie było tam

paraszy

i na każde zawo­

łanie prowadzono do ubikacji. Jedzenie było lepsze niż normalna kuchnia więzienna. Nie narzucało się żadnych godzin ·wypo­

czynku. Nie zabierało się nieposłusznych do "karceru", lecz starano się na nich oddziaływać perswazją. Nie dawano jednak książek, co za moich czasów było na ogół na Łubiance dozwolone.

Głównym celem

prijomnika

jest doprowadzenie nowoprzy­

jętego więźnia do pewnego stanu równowagi psychicznej o tyle, o ile to jest potrzebne dla efektywnego śledztwa. Łubianka nie była więzieniem karnym lecz śledczym, tzn. że nie trzymało się tam więźnia po wyroku lecz jedynie podczas śledztwa. Teo­

retycznie w Związku Sowieckim nie ma w ogóle więzień karnych, chociaż za moich czasów istniały tak zwane

politizolatory,

gdzie odsiadywali wyroki wyjątkowo ważni więźniowie, co do których nie chciano aby się oni mieszali w obozach pracy z masą łagier­

ników. W 1 9 39-40 na przykład, w Politizolatorze siedzieli : Karol Raclek (na Uralu) oraz Bela-Kun (gdzieś na południu Rosji) ; Jeżow natomiast zdaje się że siedział w jednym z naj­

bardziej ponurych więzień śledczych, mianowicie w Suchanowie, 40 km. od Moskwy. Łubianka była więzieniem śledczym o spe­

cjalnym znaczeniu : trzymano tam tylko tych więźniów których zeznaniami szczególnie interesowały się władze centralne, i rylko tak długo, jak te specjalne zainteresowania trwały. Potem prze­

noszono aresztowanych do innych więzień, przeważnie do olbrzy­

miego więzienia na Butyrkach, gdzie zwykle więzień siedział aż 1 38

do zakończenia śledztwa i otrzymania wyroku. Według obliczeń moich rosyjskich towarzyszy niedoli, z którymi później siedziałem we wspólnych celach, na Łubiance było w tamtym okresie około 600 więźniów wówczas gdy na Butyrkach - około 20.000.

Przed wojną, czytając sprawozdania z sowieckich procesów pokazowych, wyrobiłem sobie wyobrażenie o sowieckim śledz­

twie w latach trzydziestych jako o przygotowywaniu więźnia do tego przedstawienia jakim jest sowiecki proces pokazowy. Tak rzeczywiście było w tych wypadkach, kiedy daną sprawę do takiego procesu przygotowywano. Lecz tylko wyjątkowe sprawy przeznaczano do procesów pokazowych i wtedy każdy najdrob­

niejszy szczegół musiał być wyreżyserowany. Większość jednak spraw, które za moich czasów były przedmiotem śledztwa na Łubiance, w ogóle nie szło przed trybunały, lecz załatwiało je we własnym zakresie NKWD przez tzw. "trójkę". Wrażenie jakie odniosłem ze swego ośmiomiesięcznego pobytu na Łubiance było takie, że głównym celem śledztwa w tym więzieniu było przeważnie nie tyle udowodnienie czyjejś osobistej winy, ile przede wszystkim zorientowanie się w różnych ruchach i nastro­

jach opozycyjnych w kraju oraz w różnych siłach zagranicznych, które mogły stanowić niebezpieczeństwo dla państwa sowiec­

kiego. Ogromną uwagę zwracano na stosunki w przemyśle i dla­

tego też znaczna część, jeżeli nie większość sędziów śledczych, miała przygotowanie techniczne. Podobno NKWD przygotowy­

wało ściśle poufne raporty dostępne tylko dla członków Polit­

biura, gdzie dawano obraz rzeczywistej sytuacji w kraju. W tych warunkach rzeczą istotną było tak urobić więźnia, żeby przede wszystkim mówił prawdę. Pobyt w

prijomniku

był właśnie pierwszym etapem tego urabiania .

Z tego co opowiadali c i sędziowie śledczy, którzy z biegiem czasu sami znaleźli się wśród więźniów, wynikało, że w 1 937 roku, za czasów czystek Jeżowa, NKWD straciło zdolność orien­

towania się w tym co się w kraju działo, bo ludzie aresztowani z punktu przyznawali się do najbardziej fantastycznych zarzutów.

Stworzyło to stan psychozy, w której same władze bezpieczeń­

stwa straciły możność odróżniania fantazji od rzeczywistości . Nie można na przykład było zorientować się jakie były prawdziwe niedociągnięcia pracy w przemyśle, gdyż każdy aresztowany dy­

rektor sowieckiego przedsiębiorstwa, od razu przyznawał się do sabotażu i na żądanie pisał referat fachowo, w technicznych terminach, uzasadniający na czym jego wina polegała. Jeden z wybitnych inżynierów sowieckich, który ze mną siedział w tej samej celi, i sam zresztą taki referat pisał, mówił mi że podobno ten właśnie stan rzeczy był głównym powodem usunięcia Jeżowa 1 39

i wyznaczenie na jego miejsce Beru. Beria starał się wprowadzić do tego domu wariatów pewien ład i w tedy też uznano, że

w każdym razie na początku śledztwa, trzeba owych przestraszo­

nych ludzi doprowadzać do pewnego stanu równowagi, aby w ogóle z nimi można było jakoś sensownie rozmawiać. Jak wnioskuję z opowiadań rosyjskich więźniów, którzy w okresie mego tam pobytu byli osadzeni na Łubiance, na początku śledz­

twa w ich sprawach urzędnik śledczy z reguły tłumaczył im, że rząd sowiecki jest przede wszystkim zainteresowany w uzyska­

niu prawdziwych wyjaśnień co do zakresu działalności

anty­

sowieckiej .

Bywalcy Łubianki twierdzili, że w

priiomniku

dosypywano do jedzenia różnego rodzaju środki uspakajające, czego oczy­

wiście nie sposób było sprawdzić. Podobno przeciętny okres pobytu w

priiomniku

dla sowieckich obywateli trwał od 4 do 6 dni . Mnie trzymano jednak tylko nieco ponad 48 godzin.

Widocznie uznano, że byłem dostatecznie zrównoważony aby postawić mnie przed siędzią śledczym). Czy

priiomniki

istniały w innych więzieniach sowieckich, tego nie wiem. Nigdy o tym nie słyszałem. Miałem wrażenie, że był to eksperyment mający miejsce tylko w Łubiance.

C e l a Nr

4 1

Gdy rozkazano mi opuścić ową separatkę, dwóch strażników przytrzymując mnie z obydwóch stron poprowadziło jakimiś korytarzami i schodami. Schody były zaopatrwne w żelazne siatki. Podobno zaprowadwno je gdy w tym gmachu przed kilku laty, Borys Sawinkow popełnił samobójstwo przeskakując przez poręcz schodów. Potem jechaliśmy jakąś windą. Gdyśmy wyszli, kazano mi się zatrzymać. Jeden ze strażników podszedł do rogu korytarza, wydając klekocący sygnał oznaczający ostrzeżenie, że tędy mają prowadzić więźnia. W sowieckich więzieniach obo­

wiązuje zasada, że więźniowie z różnych cel nie powinni widzieć siebie wzajemnie na korytarzach. Po chwili nadszedł trzeci straż­

nik z kluczem ; szliśmy korytarzem znacznie szerszym niż w

pri­

;omnikie;

po obu stronach były numerowane cele. Każde drLWi zawierały przykryty automatycznie zamykającą się pokrywką otwór dla obserwowania co się dzieje wewnątrz celi. Strażnik z kluczem otworzył jedne z tych drzw i ; kazano mi wejść i prze­

kręcono znowu klucz. Stanąłem zaskoczony i niezmiernie zain­

trygowany. Pierwszą moją myślą było, że jeżeli to jest ta 140

s t raszna Łubianka , to na pierwszy rzut oka wygląda ona na dość przyzwoite i dość kulturalne miejsce odosobnienia.

Miałem wrażenie że jestem w teatrze, że kurtyna się pod­

niosła, że widzę dekoracje oraz aktorów i z zaciekawieniem czekam na rozpoczęcie się akcji . Wydawało mi się, że gdzieś i kiedyś podobny układ sceny i podobnych aktorów już widzia­

łem. Znalazłem się i stałem w podłużnym pokoju, średniej wielkości, zakończonym dużym oknem; kraty nie rzucały się

w oczy, jedynic rodzaj żelaznego, na zielono pomalowanego koszyka, umieszczonego od zewnętrznej strony tak że zamykał widok w dół, nie zasłaniając jednak słońca i błękitu nieba.

Wzdłuż

ścian stały z każdej strony po dwa łóżka; piąte łóżko znajdowało się pod oknem przy 'cianie przeciwległej do drzwi.

Po środku stał stół i kilka krzeseł. Zwracała uwagę stosunkowo duża ilość książek. Prawie na każdym łóżku leżała co najmniej jedna książka, kilka książek leżało na stole a również kilka

na oknie.

W pokoju znajdowało się czterech mężczyzn bez marynarek, bo było raczej gorąco, i oczywiście bez krawatów, bo krawat jt.�t w więzieniu niedozwolony jako możliwe narzędzie samo­

bójstwa. Ich białe koszule z grubego płótna odzn:1czały się nad­

zwyczajną, prawie błyszczącą czysto'cią . Nie wied;�iałem że do­

piero co wrócili z łaźni , do której na Łubiance prowadzono więźniów co cbiesięć dni. Szczególnie uderzyła mnie sylwetka młodego v.•ysckiego blondyna, o energicznej twarzy, który '"' chwili gdy mnie \\'prow<łdl,mo chodził po pokoju czytając książkę. Cało:k: robiła raczej wrażenie internatu studenckiego niż celi więziennej . l\ lo ją pierwszą myślą było czy nie ma w tym wszystkim jakiejś inscenizacji aby mnie wyciągnąć na zwierzenia się z czegoś, co przypuszczano że ja wiem ; tak to wszystko ,,·ydawało mi sic n iewiarygodnc.

Lokatorzy celi wskazali mi wolne łóżko i z natury rzeczy

zaczęli

mnie rozpytywać jak ja tu taj trafiłem. Odpowiadałem

z pewną rezerwa, starając się ze swej strony uchwycić czy jestem dla nich absolutną nowością czy też może już coś nie coś o mnie w iedzą. Wciąż podejrzewałem że może tu być jakaś inscenizacja.

Z tych czterech lokatorów skłonność do rozpytywania a jedno­

cześnie mówienia o sobie, wykazy\\'ało trzech : ów wysoki blondyn który okazał się inżynierem-mechanikiem i specjalistą od budowy czołgów ; drugi wyraźnie semickim typie, o którym szybko dowiedziałem się że jest rartyjnym komunistą, że urodził się

w Bobrujsku i że ostatnio był zastępcą komisarza finansów w So­

wieckiej Republice Kazachstanu skąd go przywieziono na Łubiankę, oraz trzeci więzień nieco star zy, siwawy, pod pięć-1 4 pięć-1

dziesiątkę, który był również inżynierem, specjalistą od budowy okrętów i który za czasów Tuchaczewskiego oraz admirała Orło­

wa rozstrzelanego w związku ze sprawą Tuchaczewskiego, był osobą odpowiedzialną za planowanie rozbudowy sowieckiej floty wojennej . Czwarty natomiast, o wymizerowanej twarzy przy­

glądał mi się spod oka, trzymał się na uboczu i nie odzywał się.

Gdy w końcu zagadnąłem, odpowiedział mi po polsku : "Przecież znamy się". Był to Bronisław Skalak, znany działacz pepesowski ze Lwowa. Poznaliśmy się istotnie dokładnie

18

lat przedtem na pierwszym konstytucyjnym zjeździe Związku Polskiej Mło­

dzieży Socjalistycznej w dniach

7-9

maja

1 922

roku. Na zjeździe tym referowałem program narodowościowy.

W zjeździe tym brałem udział jako gość, gdyż nie byłem w Polsce członkiem żadnej organizacji socjalistycznej, chociaż w owym czasie istotnie byłem sympatykiem PPS-u i na tę partię głosowałem przy pierwszych wyborach do Sejmu w

1 922

roku . Udział mój w zjeździe powstał stąd, że organizatorzy zjazdu zde­

cydowali, że referat w sprawach narodowościowych musi być przygotowany przez wileńskie środowisko akademickie. Ponie­

waż w owym czasie nie było na uniwersytecie wileńskim żadnej organizacji socjalistycznej , lecz jedynie organizacja skupiająca całą tzw. lewicę ( Filarecja, potem Związek Młodzieży F ostępowej) , więc zwrócono się do tej organizacji, która mnie wydelegowała abym wygłosił referat. W zjeździe tym wziąłem więc dość żywy udział, lecz na przyłączenie się do Związku 1ieza1eżnej :Mło­

dzieży Socjalistycznej nie zdecydowałem się chociaż z niektórymi ludźmi, których tam poznałem , u trzymywałem przez pewien czas kontakt (np. z Zaksem-Zygfrydem, Stanisławem Kohnem) a innych spotykałem przy różnych okazjach (Wacław Bruner, Damięcki, Krystyn Zaremba) , lecz nigdy nie spotkałem Skalaka i nawet o nim zapomniałem.

Skalak potem opowiadał mi, że od razu mnie poznał lecz wolał zachować rezerwę ponieważ właściwie znaliśmy się bardzo niewiele i nie wiedział czy go sobie przypominam. Myślę rów­

nież, że moja płynność w języku rosyjskim nieco go zaskoczyła . Zaprzyjaźniliśmy się potem bardzo. Skalak chorował na gruźlicę która była, jak się wydaje, '' dosyć zaawansowanym stadium.

Zabrano go z tej celi mniej więcej w jakieś dwa miesiące po moim przybyciu. Na jesieni

1 94 1

roku odwiedzałem go w szpitalu łagiernym w Republice Korni . Był wówczas, jak mi się wyda­

wało, w niczłej forrnie chociaż lekarz łagierny twierdził że nic nadawał się jeszcze do transportu. Widywałem go jesienią

1 942

roku w Teheranie. Umarł wkrótce po wojnie w Londynie.

Gdy wymienialiśmy ze Skalakiem pierwsze słowa powitania

i przypomnieliśmy sobie nasze poprzednie spotkanie sprzed 1 8-tu

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 136-142)