• Nie Znaleziono Wyników

Reorganizacja Dywizji

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 53-57)

Powyżej zostało opisane jak w dniu 1 6 wrzesrua w jakiejś miejscowości na wschód od Chełma udało się dołączyć do resztek 1 9 D.P., które nieco wcześniej odeszły na wschód. Powyżej podałem również rozmowę z szefem sztabu dywizji ppłk. dypl.

Tadeuszem Rudnickim, który rozkazał mi abym następnego dnia zameldował się u ppłk. Gustawa Nowosielskiego, świeżo miano­

wanego dowódcy kombinowanego pułku 19 D.P.

Następnego poranka, jeszcze przed tym niż słońce na w ierz­

chołki drzew rzuciło pierwsze promienie, byłem na wskazanym miejscu. Za wsią, na polanie leśnej , w otoczeniu grupki oficerów - stał dowódca nowo-formującego się pułku . Zobaczyłem zna­

jome twarze kolegów z lasu pod Piotrkowem, gdzie pułk nasz, 85 pułk strzelców wileńskich, pod dowództwem płk. dypl. Kruk­

Śmigły usiłował w pierwszych dniach września stawić czoło pan­

cernej nawale niemieckiej : kpt. Pawłowski, dowódca l-go baonu 85 p.p., kpt. Kowszyk, kwatermistrz tego pułku, kpt. Bycho­

wiec. . . Pułkownik był słusznego wzrostu, w długim płaszczu polowym, w rogatywce żołnierskiej, fasowanej z magazynów mobilizacyjnych, bez odznak. Wydał mi się bardzo przystojny.

Pdne męskości rysy i jednocześnie wyraz jakiejś nieodgadnionej tęsknoty w oczach. Tw;�rz ta wydała mi się dziwnie znana, gdzieś ją już widziałem. Po chwili przypomniałem sobie. Było to dawno w Rosji, u schyłku tamtej wojny. W gimnazjum w Orle tajna organizacja polskich chłopców, którzy marzyli o zbrojnej walce o niepodległość. "Austriacki" jeniec, kapral legionowy, jako instruktor. Pocztówki, przedstawiające typy legionistów, które on nie wiadomo skąd dostawał. Na jednej była po tać legionisty z karabinem i plecakiem, lecz rysy twarzy te same i ten sam wyraz - jakiejś ukrytej tęsknoty. Płk Nowo­

sielski, jak się potem dowiedziałem, istotnie był legionistą -i to, zdaje s-ię, jednym z tych, co niegdyś tomiki Słowackiego 54

nosili w plecaku żołnierskim. "Ależ ten pułkownik to chyba musiał mieć powodzenie u kobiet" - pomyślałem sobie.

Po chwili meldowałem się: "Panie pułkowniku, porucznik S.

z 85 pułku strzelców wileńskich ... z rozkazu dowódcy dywizji . . . melduje posłusznie : dwóch oficerów, 9 podoficerów, 4 ckm-y, 37 bagnetów, 6 konnych zwiadowców, 4 wozy taborowe". Puł­

kownik przyjął meldunek, oraz po chwili rozkazał: "Podoficerów taborowych i wozy odeśle Pan do kompanii gospodarczej, kon­

nych - do plutonu zwiadowców, reszta niech się zamelduje u dowódcy II-go baonu . Co do Pana osobiście - to chciałbym się jeszcze zastanowić jak użyć Pana". W tej chwili kwater·

mistrz nowo-formującego się pułku, kpt. Kowszyk, którego zna­

łem jeszcze z manewrów 1 9-ej dywizji piechoty podczas ćwiczeń rezerwy w 1 930 roku, podszedł i coś zaczął szeptać pułkowni­

kowi. Domyśliłem się, że daje moją charakterystykę. Pułkownik spojrzał na mnie i po chwili znowu się zwrócił: "Poruczniku, chciałbym Pana zatrzymać w Dowództwie Pułku. Potrzebuję oficera informacyjnego". Odsalutowałem.

W kilka godzin potem oddziały nowo-utworzonego pułku, zgromadzone w lesie, waliły drzewa, aby zbudować zapory prze­

ciwczołgowe. O 4 kilometry od nas maszerowały nieprzyjacid­

skie kolumny pancerne. Wiadomości jednak o nieprzyjacielu były dość dziwne: Główne jego masy w tym rejonie wydawały się być znacznie na wschód od nas, po prawej stronie Bugu.

Coś dziwnego działo się na Wołyniu w okolicach Włodzimierza.

Lecz co, trudno było ustalić, nie mieliśmy radia i w zamieszaniu pierwszego dnia istnienia nowej formacji, było nie sposób zorga­

nizować nasłuch radiowy. Łączność była przerwana, byliśmy odcięci od wiadomości o sytuacji ogólnej i musidiśmy działać na własną rękę. Nocą pułk ruszył na wschód w kierunku Dorohuska, aby przeciąć niemieckie linie komunikacyjne przez Bug.

Dorohusk nad

Bugiem ( 1 8. 9. 1 939)

Nac.l rzeką wywiązała się bitwa, która crwała przez cały dzień 1 8 września . Ponieśliśmy w niej poważne straty w ludziach, lecz udaremniliśmy niemiecki wysiłek przekroczenia w tym miej­

scu Bugu ze wschodu na zachód. Na początku walki pułkownik wysłał mnie z różnymi zleceniami do odwodów oraz na flanki.

Do obowiązków oficera informacyjnego należało w tych wyjąt­

kowych warunkach nie tylko zbieranie informacji o nieprzyja­

cidu, lecz również o siłach i oddziałach własnych. Było względnie 5 5

łatwo zorientować się co się działo na bezpośrednich tyłach.

Mieliśmy tam zresztą własne dowództwo dywizji, któremu pod­

legaliśmy i ppłk. T. Rudnickiego, który czuwał nad wszystkim.

Bardziej mglista była sytuacja na flankach i było trudno zorien­

tować się co do istotnych walorów oddziałów własnych w tym rejonie oraz możliwości współdziałania z nimi . W podobnej sytuacji były zresztą i dowództwa innych oddziałów . Musieliśmy więc o sobie wzajemnie zbierać informacje. Na tym tle docho­

dziło czasami do incydentów. Na przykład zawiadomiono mnie, że "szpieg" niemiecki, przebrany w mundur polskiego majora, kręci się wśród naszych żołnierzy; przy tym sierżant, który mnie to zameldował, wykazywał niedwuznaczą ochotę załatwienia się ze "szpiegiem" na miejscu. Pojechałem natychmiast i spotkałem autentycznego majora polskiego z grupy płk. Kiinstlera (później również jeńca kozielskiego) , która zajmowała stanowiska na prze­

ciwko mostu kolejowego pod Dorobuskiem i wysadziła ten most, aby uniemożliwić nieprzyjacielowi łatwą przeprawę na lewy brzeg Bugu. Major został przysłany, aby z nami nawiązać kontakt, lecz przy okazji chciał się naocznie przekonać, jak wygląda nasza wartość bojowa.

Po kilku godzinach wróciłem do m.p. dowództwa pułku.

Był tam ład, spokój i porządek, właściwy znajdującym się w bez­

pośrednie bliskości l inii służbom dobrze zorganizowanych oddzia­

łów. Konie i wozy były zamaskowane, niepotrzebni ludzie nie kręcili się po ulicach wsi, telefoniści i obserwatorzy spokojnie i systematycznie załatwiali swoje sprawy ; szef kancelarii pułko­

wej sporządzał normalny dzienny raport stanu, łącznicy drzemali pod ścianą osłaniającą ich od kul. Wzdłuż rzeki grały karabiny maszynowe, niemiecka artyleria niezbyt gęstym, lecz systema­

tycznym ogniem ostrzeliwała wieś oraz skrzyżowanie dróg na naszych tyłach. W dowództwie pułku zastałem z oficerów jedy­

nie 2go adiutanta . "Gdzie pułkownik?", zapytałem go.

-"A bo ja wiem- odpowiedział zagadnięty - poszedł z porucz­

nikiem Sielickim odwiedzać stanowiska poszczególnych karabi­

nów maszynowych. Jest w tej chwili przy którymś plutonie ...

Udaje bohatera . . . Proszę Pana irytował się dalej adiutant -jego miejsce jest tu, przy telefonach; tu przychodzą meldunki, stąd trzeba dawać rozkazy, a on uważa, że musi przede wszystkim dawać osobisty przykład szeregowym".

Przypomniało mi się, jak w 1 9 1 9 roku zetknąłem się na froncie z 5-tym pułkiem piechoty legionów. Był tam wówczas zwyczaj , że oficerowie, dla dania przykładu odwagi, nie kładli się w linii . Straty były duże, lecz też i autorytet bojowy ofice­

rów u szeregowych był ogromny. "Pułkownik jest prawdopo-56

dobnie z tej samej szkoły" - pomyślałem sobie. Nie pozosta­

wało mi jednak nic innego, jak czekać. Tymczasem pociski kara­

binowe coraz gęściej zaczęły padać na podwórze. Usiadłem więc sobie na ganeczku chałupy, której grube belki chroniły mnie od kul i przyglądałem się głupim kurom, które uganiały się za brzękiem tych dziwnych i niewidocznych żuków, spadających na ziemię. W łagodnym jesiennym powietrzu unosiły się paję­

czyny. W przyrodzie był spokój pogodnego, wrześniowego dnia.

Myśli ciepłe i rozleniwiające zaczęły mnie ogarniać. Przypo­

mniałem sobie, że jutro jest rocznica mego ślubu i powoli rzeczy­

wistość i senne marzenia zaczęły mieszać się w drzemce, która mnie ogarnęła.

Z tego stanu wyprowadził mnie powrót pułkownika. Puł­

kownik wyglądał zmęczony po tych skokach od okopu do okopu w ogniu nieprzyjacielskich dział i karabinów maszynowych. Zło­

żyłem mu meldunek co do zebranych przeze mnie wiadomości.

Pułkownik wysłuchał, podziękował, po czym usiadł na zwalonym pniu, leżącym na podwórzu , i zadumał się nad mapą . Ogień nieprzyjacielski nieco osłabł, kule przestały padać na podwórze.

Wziąłem lornetkę, wylazłem na strome wzniesienie, które znaj­

dowało się tuż za domem i zacząłem przyglądać się stronie nie­

przyjaciela. Zadumałem się nad dziwną taktyką rozpoczętej dopiero wojny. Intrygowała mnie zagadka tej względnej pustki na zachód od nas i tego nieprzyjacielskiego parcia od Wołynia.

Nagle pułkownik mnie zawołał, szybko zszedłem ze swego wzgó­

rza. - "Niech Pan siada poruczniku" - powiedział. Usiadłem przy nim na zwalonej kłodzie. - "Poruczniku, po co Pan tam wylazł? Przecież to nic nikomu nie pomoże" - powiedział z wyrzutem głosem cichym i zmęczonym, nie patrząc na mnie, i znowu pogrążył się w mapę. Nic nie odpowiedziałem, nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, patrzyłem tylko na niego ze zdziwieniem . To mówił dowódca pułku, który dopiero co wrócił z inspekcji pododdziałów w okresie intensywnego ognia nieprzy­

jacielskiego.

W kilka chwil potem przyszedł meldunek od kpt. Pawłow­

skiego, że nieprzyjaciel szykuje się do przeprawy. Walka ogniowa zawrzała na nowo. Kapitan 1 9 P.A.L.-u, dowodzący dwoma na­

szymi działami dokonywał cudów sprawności artyleryjskiej aż mu się lufa w jednej polówce od przegrzania rozdęła. Po kilku godzinach k ryzys został zażegnany. Strzelanina zacz�a słabnąć i w miarę jak zbliżał się wieczór słabła coraz bardziej . Pułkow­

nik postanowił zarysowującą się przerw� w walce wykorzystać dJa nakarmienia ludzi, dostarczenia amunicji do trudniej dostęp­

nych punktów oraz lepszego okopania si� i zamaskowania.

Miejsce postoju dowódcy pułku zostało przeniesione do specjalnie

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 53-57)