Powyżej zostało opisane jak w dniu 1 6 wrzesrua w jakiejś miejscowości na wschód od Chełma udało się dołączyć do resztek 1 9 D.P., które nieco wcześniej odeszły na wschód. Powyżej podałem również rozmowę z szefem sztabu dywizji ppłk. dypl.
Tadeuszem Rudnickim, który rozkazał mi abym następnego dnia zameldował się u ppłk. Gustawa Nowosielskiego, świeżo miano
wanego dowódcy kombinowanego pułku 19 D.P.
Następnego poranka, jeszcze przed tym niż słońce na w ierz
chołki drzew rzuciło pierwsze promienie, byłem na wskazanym miejscu. Za wsią, na polanie leśnej , w otoczeniu grupki oficerów - stał dowódca nowo-formującego się pułku . Zobaczyłem zna
jome twarze kolegów z lasu pod Piotrkowem, gdzie pułk nasz, 85 pułk strzelców wileńskich, pod dowództwem płk. dypl. Kruk
Śmigły usiłował w pierwszych dniach września stawić czoło pan
cernej nawale niemieckiej : kpt. Pawłowski, dowódca l-go baonu 85 p.p., kpt. Kowszyk, kwatermistrz tego pułku, kpt. Bycho
wiec. . . Pułkownik był słusznego wzrostu, w długim płaszczu polowym, w rogatywce żołnierskiej, fasowanej z magazynów mobilizacyjnych, bez odznak. Wydał mi się bardzo przystojny.
Pdne męskości rysy i jednocześnie wyraz jakiejś nieodgadnionej tęsknoty w oczach. Tw;�rz ta wydała mi się dziwnie znana, gdzieś ją już widziałem. Po chwili przypomniałem sobie. Było to dawno w Rosji, u schyłku tamtej wojny. W gimnazjum w Orle tajna organizacja polskich chłopców, którzy marzyli o zbrojnej walce o niepodległość. "Austriacki" jeniec, kapral legionowy, jako instruktor. Pocztówki, przedstawiające typy legionistów, które on nie wiadomo skąd dostawał. Na jednej była po tać legionisty z karabinem i plecakiem, lecz rysy twarzy te same i ten sam wyraz - jakiejś ukrytej tęsknoty. Płk Nowo
sielski, jak się potem dowiedziałem, istotnie był legionistą -i to, zdaje s-ię, jednym z tych, co niegdyś tomiki Słowackiego 54
nosili w plecaku żołnierskim. "Ależ ten pułkownik to chyba musiał mieć powodzenie u kobiet" - pomyślałem sobie.
Po chwili meldowałem się: "Panie pułkowniku, porucznik S.
z 85 pułku strzelców wileńskich ... z rozkazu dowódcy dywizji . . . melduje posłusznie : dwóch oficerów, 9 podoficerów, 4 ckm-y, 37 bagnetów, 6 konnych zwiadowców, 4 wozy taborowe". Puł
kownik przyjął meldunek, oraz po chwili rozkazał: "Podoficerów taborowych i wozy odeśle Pan do kompanii gospodarczej, kon
nych - do plutonu zwiadowców, reszta niech się zamelduje u dowódcy II-go baonu . Co do Pana osobiście - to chciałbym się jeszcze zastanowić jak użyć Pana". W tej chwili kwater·
mistrz nowo-formującego się pułku, kpt. Kowszyk, którego zna
łem jeszcze z manewrów 1 9-ej dywizji piechoty podczas ćwiczeń rezerwy w 1 930 roku, podszedł i coś zaczął szeptać pułkowni
kowi. Domyśliłem się, że daje moją charakterystykę. Pułkownik spojrzał na mnie i po chwili znowu się zwrócił: "Poruczniku, chciałbym Pana zatrzymać w Dowództwie Pułku. Potrzebuję oficera informacyjnego". Odsalutowałem.
W kilka godzin potem oddziały nowo-utworzonego pułku, zgromadzone w lesie, waliły drzewa, aby zbudować zapory prze
ciwczołgowe. O 4 kilometry od nas maszerowały nieprzyjacid
skie kolumny pancerne. Wiadomości jednak o nieprzyjacielu były dość dziwne: Główne jego masy w tym rejonie wydawały się być znacznie na wschód od nas, po prawej stronie Bugu.
Coś dziwnego działo się na Wołyniu w okolicach Włodzimierza.
Lecz co, trudno było ustalić, nie mieliśmy radia i w zamieszaniu pierwszego dnia istnienia nowej formacji, było nie sposób zorga
nizować nasłuch radiowy. Łączność była przerwana, byliśmy odcięci od wiadomości o sytuacji ogólnej i musidiśmy działać na własną rękę. Nocą pułk ruszył na wschód w kierunku Dorohuska, aby przeciąć niemieckie linie komunikacyjne przez Bug.
Dorohusk nad
Bugiem ( 1 8. 9. 1 939)Nac.l rzeką wywiązała się bitwa, która crwała przez cały dzień 1 8 września . Ponieśliśmy w niej poważne straty w ludziach, lecz udaremniliśmy niemiecki wysiłek przekroczenia w tym miej
scu Bugu ze wschodu na zachód. Na początku walki pułkownik wysłał mnie z różnymi zleceniami do odwodów oraz na flanki.
Do obowiązków oficera informacyjnego należało w tych wyjąt
kowych warunkach nie tylko zbieranie informacji o nieprzyja
cidu, lecz również o siłach i oddziałach własnych. Było względnie 5 5
łatwo zorientować się co się działo na bezpośrednich tyłach.
Mieliśmy tam zresztą własne dowództwo dywizji, któremu pod
legaliśmy i ppłk. T. Rudnickiego, który czuwał nad wszystkim.
Bardziej mglista była sytuacja na flankach i było trudno zorien
tować się co do istotnych walorów oddziałów własnych w tym rejonie oraz możliwości współdziałania z nimi . W podobnej sytuacji były zresztą i dowództwa innych oddziałów . Musieliśmy więc o sobie wzajemnie zbierać informacje. Na tym tle docho
dziło czasami do incydentów. Na przykład zawiadomiono mnie, że "szpieg" niemiecki, przebrany w mundur polskiego majora, kręci się wśród naszych żołnierzy; przy tym sierżant, który mnie to zameldował, wykazywał niedwuznaczą ochotę załatwienia się ze "szpiegiem" na miejscu. Pojechałem natychmiast i spotkałem autentycznego majora polskiego z grupy płk. Kiinstlera (później również jeńca kozielskiego) , która zajmowała stanowiska na prze
ciwko mostu kolejowego pod Dorobuskiem i wysadziła ten most, aby uniemożliwić nieprzyjacielowi łatwą przeprawę na lewy brzeg Bugu. Major został przysłany, aby z nami nawiązać kontakt, lecz przy okazji chciał się naocznie przekonać, jak wygląda nasza wartość bojowa.
Po kilku godzinach wróciłem do m.p. dowództwa pułku.
Był tam ład, spokój i porządek, właściwy znajdującym się w bez
pośrednie bliskości l inii służbom dobrze zorganizowanych oddzia
łów. Konie i wozy były zamaskowane, niepotrzebni ludzie nie kręcili się po ulicach wsi, telefoniści i obserwatorzy spokojnie i systematycznie załatwiali swoje sprawy ; szef kancelarii pułko
wej sporządzał normalny dzienny raport stanu, łącznicy drzemali pod ścianą osłaniającą ich od kul. Wzdłuż rzeki grały karabiny maszynowe, niemiecka artyleria niezbyt gęstym, lecz systema
tycznym ogniem ostrzeliwała wieś oraz skrzyżowanie dróg na naszych tyłach. W dowództwie pułku zastałem z oficerów jedy
nie 2go adiutanta . "Gdzie pułkownik?", zapytałem go.
-"A bo ja wiem- odpowiedział zagadnięty - poszedł z porucz
nikiem Sielickim odwiedzać stanowiska poszczególnych karabi
nów maszynowych. Jest w tej chwili przy którymś plutonie ...
Udaje bohatera . . . Proszę Pana irytował się dalej adiutant -jego miejsce jest tu, przy telefonach; tu przychodzą meldunki, stąd trzeba dawać rozkazy, a on uważa, że musi przede wszystkim dawać osobisty przykład szeregowym".
Przypomniało mi się, jak w 1 9 1 9 roku zetknąłem się na froncie z 5-tym pułkiem piechoty legionów. Był tam wówczas zwyczaj , że oficerowie, dla dania przykładu odwagi, nie kładli się w linii . Straty były duże, lecz też i autorytet bojowy ofice
rów u szeregowych był ogromny. "Pułkownik jest prawdopo-56
dobnie z tej samej szkoły" - pomyślałem sobie. Nie pozosta
wało mi jednak nic innego, jak czekać. Tymczasem pociski kara
binowe coraz gęściej zaczęły padać na podwórze. Usiadłem więc sobie na ganeczku chałupy, której grube belki chroniły mnie od kul i przyglądałem się głupim kurom, które uganiały się za brzękiem tych dziwnych i niewidocznych żuków, spadających na ziemię. W łagodnym jesiennym powietrzu unosiły się paję
czyny. W przyrodzie był spokój pogodnego, wrześniowego dnia.
Myśli ciepłe i rozleniwiające zaczęły mnie ogarniać. Przypo
mniałem sobie, że jutro jest rocznica mego ślubu i powoli rzeczy
wistość i senne marzenia zaczęły mieszać się w drzemce, która mnie ogarnęła.
Z tego stanu wyprowadził mnie powrót pułkownika. Puł
kownik wyglądał zmęczony po tych skokach od okopu do okopu w ogniu nieprzyjacielskich dział i karabinów maszynowych. Zło
żyłem mu meldunek co do zebranych przeze mnie wiadomości.
Pułkownik wysłuchał, podziękował, po czym usiadł na zwalonym pniu, leżącym na podwórzu , i zadumał się nad mapą . Ogień nieprzyjacielski nieco osłabł, kule przestały padać na podwórze.
Wziąłem lornetkę, wylazłem na strome wzniesienie, które znaj
dowało się tuż za domem i zacząłem przyglądać się stronie nie
przyjaciela. Zadumałem się nad dziwną taktyką rozpoczętej dopiero wojny. Intrygowała mnie zagadka tej względnej pustki na zachód od nas i tego nieprzyjacielskiego parcia od Wołynia.
Nagle pułkownik mnie zawołał, szybko zszedłem ze swego wzgó
rza. - "Niech Pan siada poruczniku" - powiedział. Usiadłem przy nim na zwalonej kłodzie. - "Poruczniku, po co Pan tam wylazł? Przecież to nic nikomu nie pomoże" - powiedział z wyrzutem głosem cichym i zmęczonym, nie patrząc na mnie, i znowu pogrążył się w mapę. Nic nie odpowiedziałem, nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, patrzyłem tylko na niego ze zdziwieniem . To mówił dowódca pułku, który dopiero co wrócił z inspekcji pododdziałów w okresie intensywnego ognia nieprzy
jacielskiego.
W kilka chwil potem przyszedł meldunek od kpt. Pawłow
skiego, że nieprzyjaciel szykuje się do przeprawy. Walka ogniowa zawrzała na nowo. Kapitan 1 9 P.A.L.-u, dowodzący dwoma na
szymi działami dokonywał cudów sprawności artyleryjskiej aż mu się lufa w jednej polówce od przegrzania rozdęła. Po kilku godzinach k ryzys został zażegnany. Strzelanina zacz�a słabnąć i w miarę jak zbliżał się wieczór słabła coraz bardziej . Pułkow
nik postanowił zarysowującą się przerw� w walce wykorzystać dJa nakarmienia ludzi, dostarczenia amunicji do trudniej dostęp
nych punktów oraz lepszego okopania si� i zamaskowania.