• Nie Znaleziono Wyników

niczna z dowództwem pułku nie została jednak naruszona

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 48-53)

O zmroku zaczęli przybywać żołnierze

86

p.p., którzy przeżyli walkę w Pivtrkowie. Niektórzy byli ranni. Przychodzili gru­

pami po kilka osób.

Z

ich, dość zresztą bezładnych, opowiadań wynikało, że zdolność naszej piechoty przeciwstawiania się masie czołgów, które przewalały się przez nasze pośpiesznie zrobione umocnienia polowe, była prawie żadna. Jedyną bronią, jakiej

49

nasz piechur mógł użyć był granat ręczny; wielu używało go z determinacją prawie samobójczą. Jedyną siłą, która mogłaby tę nawałę czołgów powstrzymać było kładzenie zapory ognia arty­

leryjskiego. Luźne dywizjony 1 9-go P.A.L.-u przydzielone do poszczególnych pułków oczywiście takiej zapory nie mogły poło­

żyć. Bój o Piotrków Trybunalski był niewątpliwie bojem heroicznym. I jako taki musi być zapisany w annałach Wojska Polskiego. Czy w ślad za czołgami weszła do Piotrkowa jakaś piechota niemiecka nie byłem w stanie zorientować się.

Po zachodzie słońca usłyszałem łoskot czołgów i warkot motorów na wschód od miejsca rozlokowania mojej kompanii.

Nie ulegało wątpliwości, że j akieś zgrupowanie pancerno-moto­

rowe posuwa się po szosie Piotrków - Wolborz, odległej o jakieś pół kilometra na wschód od mego miejsca postoju. Porem zaczęły nas dochodzić bardziej oddalone odgłosy przesuwania się for­

macji czołgowych po zachodniej stronie lasu . Lasek więc, w któ­

rym byliśmy rozlokowani, był otoczony ze wszystkich stron.

Meldowałem o tym telefonicznie dowódcy pułku. Odpowiedział mi, że orientuje się w sytuacji i że rozkazał j uż kompanii kapitana Bychowca, która stanowiła część odwodu, aby ubezpieczyć nasze miejsce postoju od północnego wschodu, tzn. od strony Wol­

borza. Prócz tego polecił mi wystawienie placówek na wschod­

nim skraju lasu, aby w miarę możności obserwować co się dzieje na szosie. Oczywiście uderzenie w bok kolumn pancernych, ma­

szerujących na Wolborz mogłoby spowodować u Niemców duże zamieszanie, lecz do tego trzeba było mieć większe zmasowanie broni przeciwpancernej oraz arrylerię dobrze wstrzelaną uprze­

dnio na szosę. Odwodowy batalion piechoty rozlokowany pół kilometra ode mnie byłby tutaj bezsilny.

Około godz. 3-ej nad ranem otrzymałem telefon od dowódcy pułku, który powiedział mi, że postanowił uczynić przed wscho­

dem słońca próbę przebicia tego pierścienia, który nas otacza, i że punktem wyjścia tej operacji będzie obecne miejsce postoju taborów. Rozkazał mi jednocześnie abym swoją kompanię gos­

podarczą przeorganizował jako kompanię strzelecką, używając różnego rodzaju zaopatrzenia, które miałem w taborach. Wozy z całym dobytkiem pułku trzeba będzie zostawić. Oświadczył jednocześnie, że linie telefoniczne są zwijane i że on z resztą od­

działów odmaszerowuje poprzez las w kierunku mego miejsca postoju. Istotnie wkrótce przybył por. Wacław Urbanowicz, doświadczony oficer zawodowy, który w okresie pokojowym był dowódcą kompanii gospodarczej , a obecnie należał do sztabu pułku . Miał on przy sobie oddział złożony z kilkudziesięciu ludzi oraz wóz kancelaryjny, na którym był sztandar pułku .

Bezpo-średnio potem przymaszerował I-szy Batalion pod dowództwem kpt . Pawłowskiego, kompania zwiadowcza pod dowództwem kpt . Wiścickiego, pluton pionierów pod dow6dztwem por. Rekścia oraz różne elementy 19 p.a.l. Por. Urbanowicz powiedział mi również, że ppłk Kruk-śmigła odjechał na pozycje II-go Bata­

lionu i ma go przyprowadzić na miejsce zbiórki. Por. Urbanowicz przyniósł również wiadomość, że gen. Kwaciszewski podczas inspekcji rozrzuconych na dość szerokiej przestrzeni oddziałów 1 9 D.P. wpadł w ręce niemieckie. Był to prawdopodobnie pierw­

szy żołnierz dywizji, który w trakcie tej dość dziwnej wojny został wzięty do niewoli niemieckiej . Pierwszym oficerem pułku, który zginął tego dnia był por. Andrzejkowicz, dow6dca plutonu artylerii towarzyszącej, który kierował ogniem z dość ekspono­

wanego punktu obserwacyjnego. O losach

płk.

Pdczyńskiego nie było wiadomo nic pewnego, chociaż również opowiadano, że

w pewnej chwili był on ogarnięty przez jakiś patrol niemiecki.

Luzak , który przyprowadził jego konia na miejsce zbiórki, nie był w stanie nic powiedzieć o jego losie.

Na przybycie innych oddziałów pułku oraz

płk.

Kruk-śmigły czekaliśmy blisko dwie godziny. Już po wschodzie słońca, w pd­

nym świetle dnia, kpt. Pawłowski objął dowództwo nad całością i wydał rozkaz marszu po osi nakazanej przez płk. Kruk-śmigłę.

Pluton wysłany do obsadzenia wsi, która od północnego-wschodu, flankowała tę oś marszu, meldował, że owa miejscowość była wolna od jakichkolwiek niemieckich oddziałów. Przecięliśmy szosę Piotrków - Wolborz bez najmniejszych trudności. Nie wi­

dzieliśmy ani jednego czołgu niemieckiego; na niebie nie było ani jednego samolotu . Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że płk Kruk-Śmigła trafił do niewoli niemieckiej.

Wszystko wyglądało w ten sposób, że wieczorem 5 września oraz w ciągu następnej nocy potężne formacje czołgów przdamały nasze archaiczne niemal zapory i pomaszerowały na północny wschód w kierunku Skierniewic i Warszawy, mało troszcząc się o oddziały polskie, które pozostały w lasach w okolicach Piotr­

kowa. Otwierało to przed nami możliwość pewnych działań na niemieckie linie komunikacyjne. Lecz byliśmy wszyscy związani rozkazami co do kierunków wycofywania się z tej matni . Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że jedyny wyższy oficer, który mógł sobie pozwolić na to, aby zlekceważyć rutynę sztabów i stworzyć jakąś niezależną koncepcję zaczepnego działania, płk Tadeusz Pdczyński, był gdzieś w tych lasach, lecz pozbawiony łączności z większym oddziałem.

Pomaszerowaliśmy więc na wschód ; przeprawiliśmy się przez Pilicę bez większego trudu; a potem znowu odbyliśmy nocny

5 1

marsz do Spały, dokąd przeniosło si� miejsce postoju sztabu dywizji . W Spale szef sztabu ppłk Tadeusz Rudnicki dał nam rozkaz dalszego odchodzenia po osi Spała - Maciejowice i prze­

prawy przez Wisłę w okolicach Maciejowic. Do Maciejowic przed spaleniem mostu zdążył dojść jedynie kpt . Pawłowski, który przeprowadził przez ten most swój batalion oraz różne elementy 19 P.A.L.-u. Pozostałe oddziały musiały sobie szukać przeprawy w innych punktach .

Po przeprawieniu się przez Wisłę dowiedzieliśmy się, że

w Garwolinie, przeraźliwie zrąbanym przez lotnictwo niemieckie, jako dowódca placu urzęduje mjr Nowakowski, dowódca I I I-go baonu naszego pułku. Pojechaliśmy z por. Urbanowiczem zamel­

dować się do niego. Rozkazał, aby por. Urbanowicz z dwoma podoficerami odwiózł sztandar do Lidy, gdzie rzekomo była kadra naszego pułku. Mnie zaś z resztą ludzi rozkazał pozostać

w jego dyspozycji, oświadczając jednocześnie, że został miano­

wany dowódcą pułku. Wyznaczył mi miejsce postoju w lasku w pobliżu Garwolina i rozkazał formować regularne kompanie z nadciągających ludzi. Uformowałem tam około dwóch kompa­

nii. \Y/ Garwolinie sprzętu i zaprowiantowania było pod dostat­

kiem, tak, że bardzo szybko zostaliśmy zaopatrzeni we wszystko niezbędne.

Po dwóch dniach jednak otrzymałem od mjr. Nowakowskiego rozkaz maszerowania na Lublin w celu dołączenia do innych oddziałów dywizji, które - według jego wiadomości - również poruszały się w tamtym kierunku. Oddziały te dopędziliśmy już za Lublinem w dniu 1 5 września , kiedy też zameldowałem się u ppłk. Rudnickiego. - "To dobrze, że się Pan do nas dostał - powiedział ppłk Rudnicki. - Dywizja organizuje się;

z resztek 77 i 85 p.p. utworzymy jeden pułk kombinowany.

Są tu również resztki 86 p.p. z płk. Peszkiem. Będziemy walczyli.

Jutro zamelduje się Pan u płk . Nowosielskiego". I pokazał na mapie miejsce, w którym się mam stawić o świcie.

W długich konnych marszach, które porem nastąpiły, rozmy­

ślałem wiele, wygodnie kołysząc się w siodle, o wnio�kach, które wynikały z doświadczeń piotrkowskich. Doświadczenia te po­

twierdzały całkowicie moje przedwojenne przekonanie, że ani technicznie ani organizacyjnie nie byliśmy przygotowani do prze­

dwstawienia się niemieckiej potędze pancernej i lotniczej . A więc ludzie, od których w 1 939 roku zależały decyzje, tzn. Beck, Rydz-Smigły i Mościcki, winni byli zrobić maksymalny wysiłek, aby tej wojny uniknąć, jeżeli chcieli uratować tę Rzeczypospolit�, która została zbudowana w wyniku pierwszej wojny światowej 52

oraz w wyniku tych ofiar, które nar6d polski ponosił w WOJOle 1 9 1 9- 1 920 roku . Nasze zbliżenie z Anglią należało traktować jako bardzo ważny atut, kt6ry nam m6gł ułatwić osiągnięcie jakiegoś znośnego kompromisu z a nie jako czerwoną płachtę, która doprowadzała Hitlera do wściekłości.

Mój drugi wniosek dotyczył naszej taktyki walki, aby odpo­

wiednio wykorzystać ten wspaniały duch, który ożywiał naszych żołnierzy jeżeli by wojny nie dało się uniknąć. Nawet najbardziej heroiczna postawa staromodnej piechoty nie może powstrzymać uderzenia zmasowanych czołgów - jak to wykazało doświad­

czenie 86 p.p. na przedpolach Piotrkowa . Natomiast mogliśmy spowodować bardzo dużo kłopotów nieprzyjacielowi gdybyśmy potraktowali naszą wojnę z Niemcami jako przede wszystkim wojnę partyzancką. Resztki naszej dywizji straciły dużo energii czasu i sił na poszukiwanie różnych ośrodków koncentracji , marsz d o Spalskich lasów, przeprawa przez Wisłę, a potem znowu marsz na przepchanych drogach do Lublina i Chełma . Natomiast, gdybyśmy pozostali w lasach Piotrkowskich, Niemcy musieliby skoncentrować sporo piechoty, aby nas stamtąd wyku­

rzyć. Tak też było zapewne z i nnymi oddziałami.

Lecz prowadzenie wojny partyzanckiej wymagało również pewnego wyszkolenia i pewnych urządzeń. Należało mieć zaw­

czasu przygotowane i dobrze zakonspirowane składy konserw i amumq1 . Należało również mieć dwa odrębne regulaminy służby polowej : jeden na wypadek wojny na Wschodzie, drugi na wypadek starcia z Niemcami. Wydaje mi się, że Niemcy wysoko oceniali potencjał polski do działań partyzanckich. Mniej więcej na rok przed wojną - jak opowiadał mi Stanisław Mac­

kiewicz -

Frankfurter Zeitung

wydało specjalny dodatek po­

święcony opisowi różnych armii europejskich. Było tam pod­

kreślone zacofanie techniczne armii polskiej , lecz jednocześnie zaznaczono, że zdolności tej armii do działań natury partyzanc­

kiej nie mogą być lekceważone. Był to prawdopodobnie główny powód dla którego Hitler przywiązywał takie duże znaczenie do pomocy sowieckiej. Niemcy potrzebowali wielkich mas kawa­

lerii sowieckiej , żeby stłumić w zarodku tę wojnę partyzancką, która mogła się rozpalić na terenach na wschód od Wisły.

Związek Sowiecki to zadanie we wrześniu i październiku 1 939 roku wiernie spełnił.

Gdy potem w 1 9 4 1 roku Niemcy zaatakowali Sowiety i ja, już jako więzień sowiecki w łagrach na dalekiej północy, prze­

czytałem wezwanie Stalina do działań partyzanckich, pomyślałem sobie, że specjaliści sowieccy prawdopodobnie dobrze przestu­

diowali nasze doświadczenia kampanii wrześniowej . Przypomina 53

mi się również opinia marszałka Allan Brook'a, że Stalin miał nadzwyczajną intuicję w dziedzinie wielkiej strategii, której nie mieli ani Marshall ani Eisenhower.

Tak samo jak Beck, który robił gesty wielkomocarstwowe, nie mając za sobą realnej siły, nasi wyżsi dowódcy w dyspo­

zycjach strategicznych oraz wyszkoleniu taktycznym dowódców małych oddziałów zapominali, że będziemy mieli do czynienia z przeciwnikiem wielokrotnie od nas silniejszym i że metody walki muszą być do tego faktu dostosowane.

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 48-53)