• Nie Znaleziono Wyników

Moje dzieje łagierne

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 175-178)

Mój pobyt w łagrach trwał od drugiej połowy marca

1 94 1

do

2 0

kwietnia

1 942

roku, kiedy to zwolniono mnie i rozpo­

cząłem podróż na południe. Ten pobyt dzieli się na dwa okresy:

pierwszy do tzw. "amnestii" i zwolnienia z Ust Wyroskich łagrów, co miało miejsce w sierpniu

1 94 1 .

Drugi, od końca sierpnia

1 94 1

do

1 942

roku, kiedy mnie oraz por. Adama Telmaniego, byłego adiutanta komendy Związku Walki Zbrojnej ze Lwowa, wyłączono z kategorii tych, którzy podlegali zwolnieniu, i odes­

łano z powrotem do łagrów. Telmaniego zwolniono w styczniu

1 942

roku, mnie zaś dopiero w kwietniu po licznych interwen­

cjach zarówno ambasadora Kota w Kujbyszewie jak i ministrów 1 76

Wacława Komarnickiego i Kajetana Morawskiego u ambasadora sowieckiego w Londynie.

Pierwszy okres był względnie znośny, drugi, tzn. jesień i zima 1 94 1 -42 - straszny. Głód, mrozy dochodzące do 50 stopni Celsjusza, kupy zamarzniętych trupów zwalone na podwórzu łagiernym w oczekiwaniu na lekarza, który musi spisać protokoły śmierci. Powszechna awitaminoza, której najgroźniejszą formą była pelagra (brak witaminy E). W styczniu-marcu 1 942 było zupełnie normalnym zjawiskiem, że przy porannej pobudce nie­

którzy więźniowie nie mogli się podnieść, bo byli już martwi.

Największy procent śmiertelności był wśród Ukraińców oraz Mołdawian z Besarabii i Bukowiny, a także wśród Kaukaz­

czyków ; Finowie, Chińczycy, a również stosunkowo nieliczni Rosjanie wykazywali znacznie większą odporność.

W lutym 1 942 roku mój stan fizyczny stał się zupełnie roz­

paczliwy. Nogi miałem pokryte ranami powstałymi z odmrożenia.

Z trudem się ruszałem, o wychodzeniu do pracy w lesie nie mogło być mowy ; byłem tym co w języku łagiernym nazywa się

dochodiaga,

życie swoje obliczałem mniej więcej na trzy tygodnie. Lekarz łagierny dr Badjan, zwrócił się do komendy obozu z wnioskiem, żeby przydzielić mnie na pewien czas do szpitala, formalnie jako chorego a faktycznie jako asystenta leka­

rza, na co ku ogólnemu zdziwieniu komendant łagru bardzo chętnie zgodził się. Dr Badjan był rumuńskim Zydem, który podczas pierwszej wojny służył jako porucznik w armii austriac­

kiej, potem studiował na uniwersytecie Wiedeńskim, a przed drugą wojną praktykował przez szereg lat w Czerniowcach. Przy­

wieziono go do łagru na początku 1 9 4 1 roku razem z transpor­

tem chłopów ukraińskich z Besarabii i Bukowiny. Prośbę swą dr Badjan uzasadniał tym, że potrzebny był mu asystent, który by znał język rosyjski, lecz z którym on mógłby porozumiewać się po niemiecku. W szpitalu, wobec wielkiej ilości zachorowań i zgonów były istotnie bardzo duże zaległości w sporządzaniu niezbędnych dokumentów, dotyczących pacjentów oraz protoko­

łów zgonów. Sporządzaliśmy te dokumenty w ten sposób że dr Badjan dyktował mnie po niemiecku, a ja zapisywałem po rosyjsku . Te dwa miesiące asystentury u lekarza łagiernego poz­

woliły mnie nieco zaznajomić się z problemami medycyny arktycz­

nej tak samo jak potem, podczas mojej pracy w UNESCO, mo­

głem się zetknąć trochę z problemami medycyny tropikalnej . Skwapliwa zgoda komendanta na to przeniesienie mnie na etat szpitala stała się dla mnie jasna dopiero po zwolnieniu, gdy zaznajomiłem się z różnymi dokumentami w swojej sprawie, które pokazano mi w Ambasadzie polskiej w Kujbyszewie.

Mia-1 77

12

now1c1e w początku 1 942 r. ambasador polski, prof. St. Kot , otrzymał poprzez Zydów polskich, którzy się ze mną spotykali, dokładne wiadomości co do miejsca, gdzie przebywałem oraz co do mego niepokojącego stanu zdrowia. Ambasador Kot, uważając, że trzeba działać szybko, jeżeli w ogóle mam być uratowany, nie zwrócił się do Natkomindidu czego wymagały obyczaje dyplomatyczne, lecz wysłał bezpośrednio depeszę do naczelnika Ust'-Wymskich łagrów, gdzie przebywałem, żądając - na zasa­

dzie umowy sowiecko-polskiej - natychmiastowego odesłania mnie samolotem do Kujbyszewa na koszt ambasady polskiej . Komenda łagrów oczywiście nie mogła mnie zwolnić bez decyzji władz wyższych, lecz uznała że dla uniknięcia odpowiedzialności należy postarać się utrzymać mnie przy życiu. Stąd zgoda na propozycję lekarza, aby umieścić mnie w szpitalu ze zwiększoną racją chleba ( l kg. dziennie) i to ratowało mnie od zwykłego losu

dochodiagi

łagiernego - od śmierci z głodu i wyczerpania.

Reakcja komendanta łagru na interwencję ambasadora Kota jest zrozumiała jeżeli weźmie się pod uwagę ogólną sytuację w Rosji w owym momencie. Związek Sowiecki toczył śmier­

telną walkę, w której ostateczny sukces mało kto w Rosji wierzył.

Niemcy wciąż jeszcze byli w pobliżu Moskwy, chociaż ich pierw­

szy impet załamał się na jesieni 1 94 1 roku. Aparat administra­

cyjny, kontrolowany żelazną ręką NKWD działał z automatyczną sprawnością - jak mi się wydaje większą niż podczas pierwszej wojny światowej - lecz również bez wiary w ostateczne zwy­

cięstwo. Delegaci ambasady polskiej rozjeżdżali po całej nieoku­

powanej przez Niemców części Związku Sowieckiego, zakładali swoje biura, oraz składy konserw i ubrań dostarczonych z Ame­

ryki, organizowali internaty, w których odbywały się zebrania, nabożeństwa i odczyty. Wszystko dezorientowało miejscową administrację sowiecką. Nikt nie wiedział jakie uprawnienia dla ambasady polskiej i jej delegatów wynikały z umowy polsko­

sowieckiej . W tych warunkach oficjalne zawiadomienie komendy obozu, że ambasada polska jest specjalnie zainteresowana w losach jakiegoś, jeszcze nie zwolnionego, więźnia zmuszało komendanta obozu co najmniej do wzięcia tego więźnia pod specjalną opiekę.

W tym okresie pobytu w łagrach nie miałem żadnych wiado­

mości które by mogły rzucić jakieś światło na losy polskich jeńców wojennych, oprócz dwóch wypadków, które należy zare­

jestrować. Pierwszy wypadek polegał na wiadomościach o pol­

skich wojskowych, wśród których było dużo oficerów, którzy pracowali latem 1 94 1 roku przy budowie kolei z Kotłasu do Workuty. Zdaje się, że stanowili oni część kompleksu

Siewżel­

dorłagu,

który tę kolej budował. Podobno było ich kilkaset 1 78

osób. Wiedziałem o nich od rosyjskich w1ęzmow, którzy

mieli nawet okazję z nimi rozmawiać. Osobiście dwukrotnie

widziałem z daleka maszerujące kolumny i sądząc z kroju płasz­

W dokumencie W CIENIU KATYNIA (Stron 175-178)