• Nie Znaleziono Wyników

Dylemat przemysłu medialnego

Dylemat przemysłu medialnego

W roku  autor opublikował artykuł na łamach „First Monday”, recenzowanego pisma dostępnego online i poświęconego badaniom internetowym. Artykuł Attention, media, Value and Economics (Aigrain, ) stanowił głos w dyskusji na temat „eko-nomii zainteresowania”, zainicjowanej kilka miesięcy wcześniej przez Goldhabera () i Ghosha (). Opierając się na poprzednim opracowaniu autora (Aigrain, ) artykuł analizował wysokość kwoty, jaką poszczególne osoby są skłonne przeznaczyć na godzinne obcowanie z np. muzyką czy materiałem wideo. Odpowiedź zależna była od warunków obcowania z kulturą, jak też od natury tego kontaktu. Nie było zaskakujące, że ludzie są skłonni zapłacić więcej za unikatowe wrażenia z występu na żywo⁵⁰, a nawet w sytuacjach, gdy wydarzenie ustanawia jedynie więź pomiędzy jego uczestnikami — jak dzieje się to podczas projekcji kinowej. Wrażenia osiągane podczas występu na żywo nie przenoszą się na obcowanie z nagraniami takich występów lub transmisjami tychże, nadal da się jednak zauważyć zróżnicowanie form dostępu i wykorzystywania dziel. Istotne jest więc to, co ludzie robią z treściami. Jak dotąd, nadal płaci się więcej za nagrania muzyczne i wideo niż za radio i telewizję, nawet wliczywszy w to opłaty pośrednie w formie reklam⁵¹. Dzieje się tak, ponieważ posiadanie nagranej treści pozwala jej posiadaczowi na szereg działań, z których kopiowanie jest tylko jednym. Ostatnie wydarzenia pokazują, że użytkownicy nie kupują dzieł, jeśli zabrania się im sporządzania ich kopii, co pokazało na przykład ostre odrzucenie przez klientów idei płyt CD zabezpieczonych przed kopiowaniem, czy treści cyowych wyposażonych w mechanizmy zabezpieczające, których nie da się łatwo obejść⁵².

⁵⁰Nie było zaskakujące, że ludzie są skłonni zapłacić więcej za unikatowe wrażenia z występu na żywo — podkre-ślił to już Michael Goldhaber, wyjaśniając wyższą wartość przypisywaną występom na żywo faktem, iż odbiorcy „zyskują iluzję zainteresowania ze strony wykonawców”. Praca autora pokazuje, że faktyczna wartość ekono-miczna związana z występami na żywo jest dwudziestokrotnie wyższa niż dla materiału na płycie DVD i  razy wyższa niż dla transmisji z występu na żywo. Obojętnie, czy odbiorcy mają wrażenie skierowania na nich uwagi wykonawców, jasno oddzielają oni fizyczną obecność podczas wydarzenia od relacji mediów.

⁵¹…w formie reklam — na pierwszy rzut oka reklamy wydają się być opłacane przez reklamodawców, lecz koszt reklam jest przeniesiony na konsumentów.

⁵²Ostatnie wydarzenia pokazują, że użytkownicy nie kupują dzieł, jeśli zabrania się im sporządzania ich kopii,

co pokazało na przykład ostre odrzucenie przez klientów idei płyt CD zabezpieczonych przed kopiowaniem, czy treści cyfrowych wyposażonych w mechanizmy zabezpieczające, których nie da się łatwo obejść — zabezpieczenia

przed kopiowaniem płyt DVD, pod postacią szyowania treści, zostały złamane już w roku  z udziałem oprogramowania DeCSS napisanego pierwotnie przez Jona Lecha Johansena, młodego programistę z Norwe-gii. DeCSS jest oprogramowaniem szeroko dostępnym poza Stanami Zjednoczonymi, wykorzystywanym na  Dzielenie się. Kultura i gospodarka epoki internetu

Dowody tego typu były dostępne dla przemysłu wydawniczego i dystrybucyjnego przez prawie piętnaście lat. W świecie cyowym jest to czas znaczący. Przemysł mógł-by przedefiniować sam siebie i stać się producentem treści wysokiej jakości, wspierając związki miedzy artystami a fanami lub między fanami, pomagając ludziom w wyszuki-waniu treści, które mają szansę im się spodobać — albo starać się pozostać strażnikiem, sprzedając dostęp do kopii dzieł lub udostępniając prawa do użycia dzieła po monopoli-stycznych stawkach.

Nie wszystkie przedsiębiorstwa medialne podążają tą drugą ścieżką. Przykładem jest hollywoodzki przemysł filmowy, który utrzymuje wysoki poziom inwestycji w wysoko-budżetowe produkcje (na przykład Władca Pierścieni, Avatar, …) wychodząc z założenia, że te bajońskie sumy doprowadzą do wyprodukowania treści wysokiej jakości, z którymi każdy będzie chciał się zapoznać — właśnie ze względu na ich jakość, albo, ironicznie, tylko ze względu na wyłożoną na ich realizację kwotę. Szuka też nowych możliwości re-alizowania przychodów z towarów powiązanych ze swoimi produkcjami albo lokowania produktów. Podobnie producenci seriali telewizyjnych zrozumieli, że serwisy umożli-wiające strumieniowanie amatorskich nagrań wideo mogą stać się dodatkowym kanałem dystrybucji ich produkcji, równoważącym straty oglądalności w telewizji. Z tego powo-du nie sprzeciwili się otwarcie kopiowaniu tworzonych przez siebie treści, lecz zagrozili operatorom odpowiednich serwisów internetowych procesami, jeśli ci nie przystaną na proponowane warunki współpracy⁵³.

Z drugiej strony największe firmy przemysłu muzycznego początkowo kurczowo trzy-mały się ułudy utrzymania oligopolu na sprzedaż nagrań muzycznych lub licencjonowanie praw do ich odtwarzania — co było zagraniem jeszcze bardziej intratnym, gdyż opłaty pobierano by przy każdym odsłuchaniu utworu. Ich działania odniosły skutek tylko czę-ściowo: jednostki faktycznie płacą za treści, lecz najchętniej robią to, gdy nie występuje wyłączna kontrola kopii pod postacią cyowego zarządzania prawami, uniemożliwiające-go kopiowanie utworów lub podejmowanie innych nieuprawnionych działań. Korzystają ze strumieniowego dostępu do danych, nielegalnego lub umożliwianego przez serwisy fi-nansowane z reklam i abonamentów, których utrzymanie na dłuższą metę jest niepewne. Mimo początkowych rozbieżności, przemysł nagrań audiowizualnych i wydawcy mu-zyki zaczynają podążać w kierunku wspólnego zbioru podstawowych idei. Intencją ich działań jest umożliwienie dostępu do szerokiego wachlarza dzieł bez oferowania użyt-kownikom prawa do dzielenia się z innymi. Czy internet może stać się jednym wielkim systemem udostępniającym wideo na żądanie? Pokusa takiego rozwiązania jest w oczach firm z sektora mediów podwójna: mogą one pewne zagwarantować sobie wpływy ze sprzedaży praw do udostępniania ich produkcji pośrednikom, ale — co ważniejsze — zachowują możliwość skupiania zainteresowania odbiorców na niewielu dziełach, kon-trolując określoną liczbę kanałów dystrybucji, za pośrednictwem których można prowa-dzić też działania promocyjne i marketingowe. Tu leży najistotniejszy powód sprzeciwu wobec dzielenia się plikami: gdy setki milionów jednostek mogą dzielić się zasobami, wówczas one same stają się kanałem dystrybucji. Jak pokazano w rozdziale , niektóre dzieła skupiają na sobie znacznie większą uwagę niż inne, lecz w scenariuszu tego typu różnice nie są już aż tak widoczne. Najgorsze z punktu widzenia mediów jest jednak to, że nie wiadomo, które utwory cieszyć się będą największym powodzeniem.

Oligopol

Termin „oligopol” oznacza niewielką liczbę firm, które wspólnie kon-trolują podaż dóbr określonej kategorii, przez co są w stanie ustalić ich dostępność dla odbiorców oraz ich ceny. Oligopole istnieją w przemyśle

skalę światową do odtwarzania płyt DVD za pomocą wolnego oprogramowania i do ich kopiowania. Program stał się obiektem pozwu sądowego w Stanach Zjednoczonych, co z kolei doprowadziło do mobilizacji społecz-ności programistów, skutkiem czego było pojawienie się humorystycznych produktów pobocznych. Patrz np. Touretzky ().

⁵³Z tego powodu nie sprzeciwili się otwarcie kopiowaniu tworzonych przez siebie treści, lecz zagrozili operatorom

odpowiednich serwisów internetowych procesami, jeśli ci nie przystaną na proponowane warunki współpracy — jedna

ze spraw, Viacom przeciwko Google, została rozstrzygnięta na korzyść firmy Google, patrz US Southern New--York DC,  czerwca ,http://www.google.com/press/pdf/msj_decision.pdf.

fonograficznym, gdzie ponad % produkcji i % dystrybucji kontrolują cztery międzynarodowe przedsiębiorstwa. Oligopole można również spotkać w amerykańskiej kinematografii i w sektorze dystrybucji filmów w kinach wielu państw świata. W sferze koncertów istnieje quasi-monopol przed-siębiorstwa LiveNation organizującego międzynarodowe trasy koncertowe. We Francji, mimo że istnieje quasi-monopol na rynku księgarskim, sam fakt istnienia niezależnych wydawnictw i co prawda niewielkiej, lecz zauwa-żalnej liczby niezależnych księgarni, zapewnia już wystarczająco zróżnico-waną podaż książek. W przypadku konsolowych gier wideo, kontrola oli-gopoli dotyczy bardziej samych urządzeń niż wydawanych na nie tytułów. We wszystkich obszarach działalności kontrola stoi przed wyzwaniem rzu-conym przez cyowy świat sprzęgnięty w sieć. Pojawiają się jednak próby scentralizowania dostępu i marketingu online, co może skutkować poja-wieniem się nowego typu kontroli nad podażą dzieł. Dla przykładu, firma Apple utrzymuje silną pozycję na rynku rozpowszechniania nagrań cyo-wych dzięki serwisowi iTunes, co wzmocnione jest jeszcze przez produkcję urządzeń przez Apple i utrzymywanie przez tę firmę serwisu z aplikacjami (AppStore). Apple chce skorzystać z efektu dźwigni, by uruchomić swoje działania w innych jeszcze mediach, zaś pozostali gracze na rynku starają się naśladować to przedsiębiorstwo, czego przykładem jest księgarnia interne-towa Amazon i jej czytnik Kindle. Google chce wykorzystać swoją wiodącą pozycję na rynku wyszukiwarek do przejścia do innych domen. Ma on bar-dziej otwarte niż konkurencja podejście do urządzeń (w postaci platformy dla urządzeń przenośnych Android) oraz sklepów z aplikacjami, lecz zastrzeże-nia budzi ewolucja należących do spółki serwisów tematycznych (YouTube, GoogleBooks) oraz umowy na wyłączność podpisywane z wydawcami i bi-bliotekami. Jednym z wyzwań podnoszonych w toczącej się obecnie debacie jest przeciwdziałanie potencjalnemu przechwyceniu internetu przez wąską grupę zainteresowań.

Różne smaki

Głównym składnikiem modelu „dostępu bez dzielenia się” jest przyznawanie pośred-nikom komercyjnych licencji, pozwalających im — i tylko im — na oferowanie licen-cjonowanych treści w postaci strumienia danych czy plików do pobrania. Odbiorcy mogą uzyskać dostęp do dzieł bez ponoszenia opłat w serwisach finansowanych z reklam lub wykupywać abonamenty na dostęp do serwisu bądź płacić za każdy utwór, lecz w każdym przypadku zakazana jest wymiana zawartości między użytkownikami. Idea ta rozwijana jest w wielu „smakach”, które opisane są poniżej — pokazują one bowiem grę toczącą się między firmami sektora mediów, przedstawicielami przedsiębiorstw telekomunika-cyjnych, nowymi pośrednikami i (o ile takowe istnieją) organizacjami zbiorowego zarzą-dzania prawami autorskimi. Różne realizacje tej idei podzielono ze względu na zależności występujące między graczami: integracja pionowa, monopol dystrybucyjny, kartel posia-daczy praw autorskich i zbiorowe zarządzanie na mocy licencji prawnej.

Integracja pionowa występuje już na rynku. Pomysł jest prosty, a konsumenci w wie-lu krajach mogli już go zobaczyć pod różnymi przebraniami. W roku  była to oferta zakupienia telefonu Nokia i wykupienia abonamentu u dowolnego dostawcy usług te-lekomunikacyjnych, za co klient otrzymywał roczny dostęp do (prawie całego) katalogu muzycznego wytwórni Universal Music. W rozgrywce takiej brać udział chcieli wszyscy operatorzy telefonii komórkowej i dostawcy aparatów telefonicznych, więc główne firmy fonograficzne zorganizowały aukcję, która wyłoniła firmę mającą udostępnić klientom katalog nagrań. Prowadzi to do rozczłonkowania rynku treści, gdzie odbiorcy muszą de-cydować, do których katalogów chcą zyskać dostęp. Wywołuje to też bardziej preferen-cyjne traktowanie treści niektórych dostawców, w szczególności tych wiodących. Gdyby pomysł zaczął rzeczywiście funkcjonować, oznaczałoby to porażkę rynku, lecz na szczęście ograniczony sukces ofert takich, jak opisana powyżej, pokazuje, że odbiorcy niechętnie przyjmują ograniczenie do korzystania z tylko jednego katalogu dóbr.

Monopol dystrybucyjny stanowi bardziej udany model, gdyż umożliwia szerszy do-stęp do treści, choć w jeszcze większym stopniu skupia władzę w rękach jednego gracza. Może to być oferta przedstawiona następująco: kup iPada lub iPhone'a, po czym uzy-skasz dostęp do kontrolowanej przez producenta listy zaufanych aplikacji pozwalających na dostęp do treści, jak również abonament w wybranej przez producenta urządzenia lo-kalnej firmie telekomunikacyjnej⁵⁴. Podejście takie ma większe szanse powodzenia, gdyż kontrola jest mniej widoczna, jak też skupiona w rękach dostawcy rzeczywiście istniejące-go obiektu (materialneistniejące-go urządzenia), zaś powierzchownie pozwala na szersze działania (np. opracowywanie i udostępnianie aplikacji i treści)… do momentu, gdy producent urządzenia uzna te działania za naruszające jego dobre imię. Prawdziwa siła modelu le-ży w oświadczeniach producenta o ograniczaniu dzielenia się, lecz prawda jest taka, że producentowi jest wszystko jedno, co jego użytkownicy robią tak długo, jak długo robią to w jego zasięgu działania⁵⁵. Takie podejście oferuje odbiorcom wyższą wartość, kosz-tem efektu izolacji. Tworzy wielki klub konsumentów zależnych od jednego producenta, którzy tymczasowo zgadzają się na narzucone im ograniczenia.

Jak wspomniano wyżej⁵⁶, w roku  cztery duże przedsiębiorstwa fonograficz-ne nawiązały współpracę ze szwedzkim serwisem interfonograficz-netowym Spoti — znaczącym dostawcą muzyki w formie strumieni danych. Udzieliły one też Spoti licencji na roz-powszechnianie w postaci strumieni większości materiałów z ich katalogów, co było ge-stem jak na owe czasy niespotykanym. Skutkiem tego było znaczne zwiększenie udzia-łów owych czterech przedsiębiorstw w działalności Spoti. W kwietniu  pojawiły się plotki o zainteresowaniu wykupieniem Spoti przez Google — wtedy wartość firmy wyceniano na miliard USD, co stanowiłoby znaczne zwiększenie majątku operatora (van-Busirk, ). Warto zauważyć, że główni udziałowcy (firmy fonograficzne) nie musiałyby oddać ani centa ze zwiększonej wartości firmy twórcom, gdyż nie stanowiłyby one przy-chodu z licencji. Ich udział w kapitale przedsiębiorstwa dawał im możliwość promowania własnych treści, co oczywiście prowadziłoby do generowania przychodów przekazywa-nych twórcom… choć nie wszystkim. Model ten jest jednak ograniczony w kategoriach ekonomicznych: użytkownikom podoba się strumieniowe odbieranie danych, jeśli jest to darmowe radio, lecz w takim scenariuszu skłonni są zapłacić jedynie niewielkie sumy za ograniczoną wartość, którą otrzymują. Czytelnicy natrafią na ciekawą dyskusję na temat tej wartości (albo jej braku) w opracowaniu Hillage'a (): odpowiadając na zarzuty dyrektora firmy płytowej o to, że za   strumieniowe odtworzenia pliku muzycznego z jego katalogu zainkasował on tylko , USD, komentator zaznaczył, że jest to praw-dopodobnie kwota, której można oczekiwać po wyemitowaniu utworu w stacji radiowej o zasięgu podobnym, co liczba odtworzeń w serwisie. Nawet jeśli firmy fonograficzne nie odsprzedałyby swojego uczestnictwa w serwisie Spoti, a nawet mimo niepewnej przy-szłości zaproponowanego przez serwis modelu biznesowego, coraz silniej zależnego od abonamentów, nie jest wcale oczywiste, że inwestorzy pożałują poniesionych wydatków: ich głównym zmartwieniem jest kwestia utrzymania kontroli nad kolejnymi kanałami dystrybucji.